Strony

środa, 27 lutego 2013

"Jesteśmy przyjaciółmi, tak?"



16 września





Mimo zamkniętych powiek, wiedziałam, że zbliża się godzina siódma. Niebawem powinien zadzwonić mój budzik, ale odrzucałam od siebie tę myśl. Bałam się otworzyć oczy, bałam się wstać i pójść do szkoły, bałam się spotkać Austina w świetle dziennym. Nie chciałam się do tego przyznać nawet przed samą sobą, ale bałam się spojrzeć blondynowi w oczy. Kika zawsze mówiła, że jestem jak otwarta księga. Wystarczy spojrzeć raz w moją twarz i oczy, a człowiek od razu wie, jakie emocje mną targają. Austin Moon absolutnie nie może się dowiedzieć, co kryje się w moim sercu! Oddałabym wszystko aby cofnąć czas do wczorajszego wieczoru i całkowicie zmienić jego przebieg, a jednocześnie chowałam te wydarzenia w tej szufladce mojej głowy, gdzie trafiają tylko te najpiękniejsze momenty mojego życia. Bezwiednie uśmiechałam się, by po chwili nawrzeszczeć na siebie w myślach i z rozpaczą rozmyślać o wyjściu z tego azylu, który dawał mi mój pokój.
Gdy wczoraj blondyn mnie pocałował, stało się coś niesamowitego. Poczułam zawrót głowy i dreszcze. Pomimo, że był to mój pierwszy pocałunek, podświadomie wiedziałam, że to, co czuję, nie jest czymś zwyczajnym, co towarzyszy każdemu takiemu wydarzeniu. Nic już nie miało znaczenia. Świat mógłby się skończyć, nie zauważyłabym. Wpatrywałam się w Austina szeroko otwartymi oczami i nie wiem, które z nas było bardziej zaskoczone tym, co się stało.
- Ally, ja – próbował coś powiedzieć blondyn, ale głos odmówił mu posłuszeństwa.
Nie odzywałam się. Po prostu spoglądałam w oczy mojego towarzysza i usilnie próbowałam poukładać sobie myśli. Panował w nich taki chaos, jak jeszcze nigdy przedtem. Nie byłam w stanie nic powiedzieć, nie byłam w stanie poruszyć się.
- Ally – spróbował ponownie odezwać się chłopak, jednak znów zamilkł.
Nadal spoglądałam w oczy Austina, ale byłam w innym miejscu, w innym czasie i wydawałoby się, byłam inną Ally. Był początek tegorocznych wakacji. Siedziałyśmy z Dominiką u niej na tarasie i korzystałyśmy z wieczornego chłodu. Ja wylegiwałam się na leżaku i popijałam colę, myśląc, że życie mimo wszystko jest przepiękne, a ona pracowała przy laptopie.
- Co teraz piszesz? – zapytałam, z ciekawością spoglądając na moją dorosłą przyjaciółkę.
- Szalenie romantyczną powieść fantastyczną – mruknęła chichocząc.
Znam ten chichot bardzo dobrze. Zawsze go słyszę, kiedy pytam nad czym pracuje. Dominika ma charakterystyczny styl pisania i makabryczną wyobraźnię.
- Kto umrze?
- On – powiedziała i sięgnęła po piwo. Mimo wieczornej pory było cholernie gorąco.
- Dominika – odezwałam się po chwili. Spojrzała na mnie zaciekawiona. – Po czym właściwie można poznać, że dana osoba jest właśnie tą właściwą? – mimo pokrętnych wypowiedzi, zawsze się rozumiałyśmy perfekcyjnie.
- Będziesz to czuła – rzekła zastanowiwszy się. – Pocałujesz tę osobę i poczujesz, że cały świat przestał się liczyć.
- Tylko tyle? – nierealne żeby to było takie proste.
- Aż tyle. Pewnego dnia przekonasz się, że to ludzie stworzyli tę skomplikowaną otoczkę.
Teraz, wciąż siedząc w samochodzie blondyna, rozumiałam, co miała na myśli Dominika. Co więcej, kiedy chłopak mnie pocałował, czułam to wszystko!
- Allyson – Austin po raz trzeci próbował coś powiedzieć, ale ja nie słuchałam. Zerwałam się z miejsca i wybiegłam na zewnątrz, chcąc uciec przed swoimi myślami. Nie interesowało mnie, co mój towarzysz sobie pomyśli. Miałam gdzieś nawet to, co pomyśli sobie ojciec, kiedy nad ranem wbiegłam do domu i rzuciłam się na łóżko. Słyszałam odgłos odjeżdżającego samochodu, ale to był tylko nieznaczący drobiazg. Skulona pod kołdrą, drżałam jak w febrze. Byłam w pełnym ubraniu, nawet buty miałam wciąż na stopach, bo to nie chłód, ale groza tego, co sobie uświadomiłam, sprawiała, że się trzęsłam.
Choć nigdy tego nie robię, wzięłam połówkę tabletki nasennej. Zrobiłabym wszystko żeby uciec od swoich myśli.
Zadzwonił budzik. Siódma. Czas wstać, ubrać się, zmierzyć ze swoim umysłem i z życiem, które nagle okazało się bardziej skomplikowane.
Cza mijał, a ja wciąż leżałam w łóżku i nie ruszałam się. Zsunęłam tylko buty, chcąc rozprostować obolałe nogi.
- Kochanie – ojciec wetknął głowę do pokoju. – Blado wyglądasz, myślę, że jeszcze dziś powinnaś zostać w domu.
Nie wiedziałam czy zdołam zapanować nad głosem, więc pokiwałam tylko głową. Z ulgą przyjęłam wiadomość, że spotkanie z Austinem odwlecze się. W świetle dnia, wczorajsza histeria, była czymś odległym. Teraz mogłam z zimnym spokojem zastanowić się nad tym, co właściwie się wydarzyło. Ze zdumieniem uświadomiłam sobie, że nie czuję się ani trochę urażona. Okej, pocałował mnie, ale fakt, że poczułam to wszystko, o czym mówiła Dominika, wcale nie musi oznaczać, że zakochałam czy zakochuję się w Austinie! Czy może znaczy? Dlaczego właśnie teraz, kiedy moje życie zaczyna się tak świetnie układać, muszą dziać się takie rzeczy?! Dlaczego on to zrobił? Przecież jesteśmy przyjaciółmi! Odkąd nasze relacje unormowały się, nie potrafię przeżyć dnia bez Austina.
Muszę z kimś porozmawiać, ale to wyznanie nie przeszłoby mi przez usta ani przy Trish, ani przy Dezie, a już na pewno nie przy Cassidy! Potrzebowałam Dominiki, ale jej jak na złość nie było teraz w kraju. Pojechała wczoraj do swojego domu w Meksyku i wiedziałam, że wróci dopiero za tydzień.
Sięgnęłam po telefon. Był jeszcze ktoś, kto świetnie potrafi spuentować moje odpowiedzi, ktoś, kto sam mi się zwierza i komu mogę zaufać. Zadzwoniłam do Garby’ego.  
Choć pewnie szykował się do szkoły i był zajęty, odebrał po pierwszym sygnale.
- Cześć Pani Zdolna – usłyszałam wesoły, roześmiany głos.
- Że co? – mruknęłam mało inteligentnie.
- Taka żartobliwa ksywka. No wiesz, gdyby nie ty, nasze przedstawienie by pozostało bez zmian.
Mruknęłam kilka niezrozumiałych słów, sama nie do końca wiem jakich.
- Dziś wielki dzień. Zdenerwowana? – zapytał tym samym radosnym tonem. Powolutku wracałam do równowagi.
- Dlaczego? – od razu wiedział o co mi chodzi.
- Nie mów, że zapomniałaś, że prezentujemy dziś piosenki Ortedze – to nie było pytanie.
- O cholera! – krzyknęłam.
Jak mogłam o tym zapomnieć?! Przecież to przez te piosenki wykradałam się z domu, zarywałam noce i zostałam sam na sam z Austinem.
- Ally, co się dzieje? – w głosie Garby’ego usłyszałam troskę. Wiedział równie dobrze, jak ja, że bez powodu nie wyleciałoby mi z głowy coś tak ważnego.
- Słuchaj, po czym poznać, że jesteśmy w kimś zakochani? – odpowiedziałam odpowiedzią.
W słuchawce zapadła cisza. Wstrzymałam oddech.
- To trudne pytanie – minęła chwila nim usłyszałam głos Brada. – Kiedy się zakochujemy dostajemy mdłości i ataków paniki. Wściekamy się, bojąc tego, jak ta historia się skończy i boimy się zniszczyć tę relację, którą mamy.
- No właśnie – jęknęłam.
- Ostatnio gdzieś czytałem, że podobno, nasze mózgi od pierwszego wejrzenia wyłapują obiekt tak zwanej „miłości naszego życia”.
- Jak to? – zainteresował mnie. Nigdy nie słyszałam o czymś takim. Postanowiłam jutro wybłagać tatę o rozmowę z Meksykiem. Potrzebowałam Dominiki tak mocno, jak jeszcze nigdy przedtem.
- Takowy obiekt zostaje, nie wiem jakiego słowa użyć, zakodowany, chyba będzie w miarę dobre, przez nas mózg, ale ten w jakiś sposób się broni i to odpiera. Instynktownie walczymy z tym uczuciem, o którym nie mamy pojęcia. Kłócimy się z nowopoznaną osobą, wściekamy na pierwszy raz widzianego na oczy człowieka, różnie, ale w pewnym momencie ta część odpowiedzialna za uczucia bierze górę i zwycięża ta pierwotna miłość.
- O nie – jęknęłam. Po chwili opanowałam się. – To jakieś bzdury.
- Po prostu odpowiedziałem na twoje pytanie.
- Wierzysz w te brednie? – naciskałam.
- To udowodnione naukowo.
Wyrzuciłam z siebie wiązankę dość niecenzuralnych słów. Chłopak znosił mój wybuch ze stoickim spokojem.
- Okej – odezwałam się po chwili, dając mu do zrozumienia, że przyjęłam wiadomość i uspokoiłam się.
- Będziesz w szkole? – zmienił temat Garby. Słyszałam szum powietrza. Pewnie szedł do szkoły.
- Nie ma mowy – mruknęłam.
- Pamiętaj o próbie i Ortedze – perswadował. – Napracowałaś się. Nie schrzań tego przez urojenia.
Poczułam wdzięczność. Nie wiem, co ten chłopak ma takiego w sobie, ale stawia mnie na nogi szybciej, niż krople walerianowe.
- Będę na próbie – obiecałam. Pożegnaliśmy się. Już odkładałam słuchawkę, kiedy Garby zaczął coś mówić.
- Kiedy już ułożysz wszystko w tej swojej ślicznej główce, chcę poznać tego szczęśliwca – zaśmiał się i rozłączył. Miałam ochotę go zamordować. Siebie też. I Austina.
Na myśl o tym ostatnim zaczęłam znów wpadać w panikę. Nie dam rady iść na próbę i śpiewać. Nie z tym mętlikiem w głowie.
Zeszłam na dół. Ojciec znów gdzieś zniknął, ale nie przejęłam się tym. Pewnie poszedł do sklepu, a jeśli nie, to kiedyś tam się znajdzie. Miałam ważniejsze sprawy niż rozmyślania o nieodpowiedzialnym tatusiu.
Herbata całkowicie pomogła mi wrócić do równowagi. Zdarzają się gorsze nieszczęścia niż zakochanie się lub nie w swoim przyjacielu. Co tam, może nie będzie tak źle.
Pełna pozytywnej energii, ubrałam się w prostą, żółtą sukienkę i zajęłam się fryzurą oraz makijażem. Garby miał rację, dziś nasz wielki dzień. Albo polegniemy w walce, albo zwyciężymy!
Przed teatralną aulą dostrzegłam całą grupę Dzikich Sokołów. Byli zdenerwowani i czymś zaaferowani. Nawet nie zauważyli mojego przyjścia.
- Cześć – krzyknęłam prosto do ucha Rocky. Podskoczyła przestraszona.
- Ally przyszła! – zawołała brunetka. Otoczyła mnie cała grupa i jedno przez drugiego, zaczęli robić mi wymówki za napędzanie im strachu. Byli pewni, że nie przyjdę i cały nasz misterny plan pójdzie w pi, no nie uda się. Świadomość, że byłam im niezbędna, że beze mnie nie mogliby osiągnąć tego, o czym marzyli, była balsamem na moją udręczoną duszę i tą ostatnią kroplą, która sprawiła, że przestałam się zadręczać.
W ciszy i skupieniu, niczym kondukt żałobny wkroczyliśmy do teatru. Reszta ekipy występującej była już na miejscu. Pani Speaker awanturowała się, jakim prawem ośmieliliśmy się spóźnić, pan Ortega spoglądał na nas znacząco. Nadeszła chwila prawdy. Spojrzeliśmy na CeCe i pokiwaliśmy jej głową. Uznaliśmy, że ma największe doświadczenie w szkolnych przedstawieniach, więc powinna rozpocząć rozmowę.
- Kilka dni temu zaproponowaliśmy państwu małą zmianę scenariusza – nasza nauczycielka angielskiego wyglądała, jakby miał ją trafić atak apopleksji. – Mimo sprzeciwu, wprowadziliśmy te zmiany i napisaliśmy piosenki i teraz z państwa zgodą lub bez niej, zaprezentujemy je.
Wszyscy pokiwaliśmy głowami. Cała nasza główna obsada spoglądała wyczekująco na panią Speaker. Wyjątkowo nie miała na sobie sari, a dżinsy i zwiewny sweterek. Po korytarzach szeptano, że podkochuje się w panu Ortedze i chce zrobić na nim wrażenie. To dlatego tak gwałtownie protestowała przeciwko wszelkim zmianom, wszak High School Musical to dzieło właśnie aktualnego wybranka jej serce. Teraz spoglądała na nas z rządzą mordu w oczach. Niestety nic nie mogła zrobić, nie rzuca się cegieł do własnego ogrodu, nie wywala się z najważniejszego przedstawienia w jej dotychczasowej karierze, wszystkich głównych aktorów.
Jestem pewna, że myśli pani Speaker krążyły tym samy torem, gdyż tylko machnęła ręką i ciężko osunęła się na krzesło. Śmiało wkroczyliśmy na scenę. Opowiedzieliśmy, jak widzimy te sceny, a Austin i ja odśpiewaliśmy nasze piosenki. Poszło nam rewelacyjnie, poznałam to po tej ciszy, która zapadła. Tej samej ciszy, którą słyszałam po raz pierwszy tu śpiewając na pamiętnym przesłuchaniu, które zmieniło całe moje życie.
- No moi drodzy – z uznaniem odezwał się pan Ortega. Już nie zwracał się do nas tym protekcjonalnym i irytującym „dzieciaki”. 
- Powiem szczerze, jeszcze nigdy nie słyszałem tak dobrych i świetnie dopracowanych utworów, które napisali uczniowie w tak krótkim czasie! – zawołał znów po chwili.
Czułam się dumna. Moje piosenki spodobały się temu wysoko postawionemu człowiekowi! Cały trud, który włożyliśmy w przygotowania poszedł w niepamięć. Pochwała była szczera i trafiła na podatny grunt. Uśmiechaliśmy się uszczęśliwieni.
- Właściwie to nie my je napisaliśmy – odezwała się po chwili CeCe. Wskazała na mnie palcem, a ja poczułam, że się rumienię. – To Ally.
Pan Ortega podszedł do mnie. Spojrzał mi w oczy i z aprobatą pokiwał głową.
- Jeśli będziesz wkładała duszę w to, co robisz, wróżę ci wielką przyszłość. Wytwórnia Disneya zawsze będzie stała dla ciebie otworem.
Zatkało mnie. Wymruczałam coś niewyraźnie i uśmiechnęłam się. Mój rozmówca odszedł i wraz z panią Speaker zaczął wprowadzać zmiany w scenariuszu.
Odnieśliśmy niebywały sukces. Utarliśmy nosa tym wszystkim ważniakom i pokazaliśmy, na jak wiele nas stać.
Próba poszła nam lepiej niż kiedykolwiek. Wciąż pełni pozytywnej energii i szczęścia, daliśmy z siebie wszystko.
- CeCe – kiedy wychodziliśmy z teatru, złapałam rudowłosą za rękę. – Dlaczego powiedziałaś, że to moje piosenki?
- Są świetne, tak jak ty. Ortega powinien znać prawdę.
- Ale dlaczego? – drążyłam. Czułam, że gdzieś w tym musi być drugie dno.
- Byłyśmy wrogami, a ty mimo to podłożyłaś się za mnie na matematyce. Nawet nie wiesz, jak mocno mi wtedy zaimponowałaś, jaki wstyd odczułam. Teraz nadarzyła się wątpliwa okazja żeby się odwdzięczyć i zrobiłam to.
- Przecież nie musiałaś – szepnęłam wzruszona.
- Wiem, ale chciałam – uścisnęła mnie i pobiegła do wyjścia, gdzie czekała na nią w samochodzie mama. Trish i Dez byli już na parkingu, widziałam ich z okna i skierowałam się w tamtą stronę. Nie uszłam daleko, kiedy wpadłam na stojącego opodal Austina. Nie zaklęłam, nie uciekłam, nawet nie wpadłam w panikę. Przybrałam wyraz twarzy zupełnie obojętny, taki, jaki powinna mieć przyjaciółka na widok przyjaciela. Uśmiechnęłam się niewymuszenie.
- Hej – przywitałam się i ruszyłam dalej korytarzem. Chłopak dołączył do mnie.
- Cześć – na twarzy chłopaka trwała prawdziwa walka. Chciał coś powiedzieć, ale nie mógł się na to zdobyć. Zaczęłam opowiadać o musicalu i genialnej próbie. W połowie drogi na parking, blondyn przerwał mi.
- Słuchaj Ally, to co się wczoraj zdarzyło – nie dałam mu dokończyć.
- To nie ma najmniejszego znaczenia – Austin stanął jak wryty. Cała jego postawa okazywała zdumienie. Najwyraźniej nie wierzył w to, co usłyszał.
- Ty to mówisz poważnie?
- Oczywiście – uśmiechnęłam się. – Rozmawialiśmy o przykrych rzeczach i tak wyszło. Jesteśmy przyjaciółmi, takie rzeczy czasami się zdarzają.
- Ale Ally – znów nie pozwoliłam mu dokończyć.
- Austin nie usprawiedliwiaj tego i nie komplikuj prostej relacji.
- Ale – po raz kolejny przerwałam.
- Nie ma żadnego „ale”, jesteśmy przyjaciółmi, tak?
- Tak. Jesteśmy przyjaciółmi.
Odłączył się ode mnie i wyraźnie wściekły na siebie, gdzieś odszedł. Lata spędzone z Kiką i Konstancją dały swój efekt. Potrafiłam tak przekonująco grać obojętność i niewymuszenie odpowiadać, że mój przyjaciel nic nie spostrzegł. Myślę, że Trish i Dez wyłapaliby w moich ruchach i odpowiedziach pewną sztywność, ale nawet oni, nie wiedzieliby, co tak naprawdę się dzieje. Nie znałam siebie od takiej strony. Po raz pierwszy miałam przed tą dwójką jakiś sekret. Poważny sekret, którego nie zamierzałam zdradzać. Poczułam się podle, chcą zagłuszyć wyrzuty sumienia, zaczęłam opowiadać o powrocie ojca i jego jak zawsze odpowiedzialnym zachowaniu. Poszliśmy na pizzę i lody. Przestałam myśleć o Austinie, moich problemach i szkole. Zaczął się weekend, wygraliśmy batalię o musical, spędzałam czas z ludźmi, których kocham i zdobyłam nowych przyjaciół. Życie jest piękne!
Pożegnałam się z Trish i Dezem, chcą odwiedzić Cassidy w lodziarni. Po tym, czego się wczoraj dowiedziałam, podziwiam ją jeszcze bardziej. Za ten jej optymizm, pozytywną energię i Nelsona, którego kocha mimo, że jest owocem gwałtu.
Kiedy przyszłam do lodziarni, Cass właśnie kończyła zmianę. Gawędziłyśmy chwilę, a blondynka szykowała się do wyjścia. Dziś niestety miała drugą zmianę w klubie, więc miałyśmy dla siebie tylko półgodziny. Strasznie mnie to zasmuciło, ale przy tej dziewczynie, nikt nie mógł się długo martwić czy smucić.
- Obiecaj, że jutro przyjdziesz – zawołała Cassidy, kiedy żegnałyśmy się pod klubem. – Musisz poznać Eve.
- Eve? A kto to? – zapytałam. Jeśli jest takim samym wulkanem energii, jak moja blond przyjaciółka to bardzo chętnie ją poznam.
- To dziewczyna Austina z Denver, przyjechała z naszymi rodzicami i została na trochę dłużej.
- Twój brat ma dziewczynę? – zapytałam od niechcenia. Taką przynajmniej mam nadzieję, bo według mnie, zabrzmiało to poniekąd piskliwie i desperacko.
- Rozstali się kilka miesięcy temu, ale dalej się przyjaźnią.
Wzruszyłam ramionami i obiecałam, że przyjdę.
Idąc ulicą ledwie hamowałam wściekłość. Nie mam pięciu lat, wiem co oznacza fakt, pozostania przyjaciółmi po zerwaniu. Dominika uświadomiła mi to już bardzo dawno temu. Jedna strona nadal kocha, a druga nie jest pewna swoich uczuć. Austin nie miał prawa mnie wczoraj całować, skoro nadal po nieboskłonie krążyła orbita o imieniu Eve! Takich rzeczy się nie robi! To nie fair! Ja zabraniam! Czułam się głupio nieszczęśliwa.
- Nie będę nieszczęśliwa! Nie życzę sobie być nieszczęśliwa! – szepnęłam z pasją pod nosem. Nagle zamarłam. Po drugiej stronie ulicy szedł obiekt mojej sympatio-nienawiści. Co więcej, szedł z wystrzałową blondyną i trzymał ją za rękę. Perfidnie wpatrywałam się w tę pannę. Wysoka, o figurze modelki, świetnie ubrana. O zgrozo, prześliczna! Wiedziałam, że spoglądam na osławioną Eve, a kiedy dziewczyna nachyliła się w stronę blondyna, byłam absolutnie pewna trzech rzeczy. Po pierwsze Austin miał dziewczynę, po drugie, okazał się frajerem, którego dziś na własne życzenie, sama popchnęłam w ramiona Eve, niszcząc tę delikatną nić, która się między nami wytworzyła i po trzecie, najważniejsze, byłam w tym frajerze nieodwołanie i bezwarunkowo zakochana. 


______________________________________________________________
Wiem, że teraz mnie znienawidzicie, ale nie załamujcie się. Standardowo już przepraszam za błędy, później zedytuję, kiedy znajdę chwilę na przeczytanie rozdziału ponownie. Nie chciałam Was dłużej denerwować, więc dodaję surową wersję.
Odpowiadając na powtarzające się pytania odnośnie ojca Ally i najstarszego z rodzeństwa Moonów - wszystko się wyjaśni.
Następny rozdział, cóż, najwcześniej w weekend, ale nie rozpaczajcie. :*
Zdradzę Wam pewną tajemnicę, kilka z Was usilnie namawia mnie abym spełniła swoje marzenie i spróbowała napisać książkę. Uległam. Będzie to opowieść fantastyczna, ale o tym kiedy indziej. :)

Kocham Was!

Wasza M.

czwartek, 21 lutego 2013

"It's me, it's you..."



15 września




Nigdy w życiu nie byłam na takiej prawdziwej amerykańskiej imprezie, gdzie alkohol leje się, jak woda z kranu, narkotyki leżą wszędzie i panuje ogólna rozpusta, jednak, kiedy się obudziłam, czułam się, jakbym właśnie z takiej imprezy wróciła. Poczułam się jeszcze gorzej, gdy uświadomiłam sobie, że jest czwartek, najgorszy dzień tygodnia, w którym wszelkie pechowe zjawiska lgną do mnie, jak metal do magnesu.
Z trudem podniosłam się z łóżka i jęknęłam na widok swojego odbicia w lustrze. Podkrążone oczy, bladość i twarz, jak u osoby cierpiącej na kaca mordercę. Nie ma mowy żebym wyszła tak z domu! Poczłapałam do kuchni, marząc o gorącej herbacie i naleśnikach, ale widok, który ujrzałam na dole zastopował mnie na schodach.
- Tata? – zapytałam ze zdumieniem i niedowierzaniem.
- Cześć córciu, przyjechałem nad ranem – uśmiechnął się znad kubka z kawą. Na stole stała jajecznica na bekonie, herbata i bułeczki, jak w dzień rozpoczęcia roku, tylko, że tatuś humor miał wybitnie dobry, a ja czułam się jak wrak.
- Fajnie – mruknęłam i dopadłam gorącego płynu. Od razu poczułam się lepiej.
- Nie wyglądasz za dobrze – proszę, proszę, a więc nawet zwrócił uwagę na mój niecodzienny wygląd. Coś się musiało stać.
- Chyba bierze mnie grypa – zaryzykowałam, marząc, aby moje jęknięcia i biadolenia trafiły na podatny grunt. Miałam szczęście, tato zareagował dokładnie tak, jak pragnęłam.
- Nie ma mowy żebyś dziś szła do szkoły. Zaraz zadzwonię do pani dyrektor Cornflower i wytłumaczę, że jesteś chora.
Trochę bałam się, co może wyniknąć z tej pogawędki. Nie powiedziałam ani słowa o kozie, problemach na matematyce, musicalu i bójce z Kiką. Jedząc, modliłam się, żeby dyrektorka nie wyskoczyła z niczym, nie chciałam się tłumaczyć i nie wiedziałam, jak miałabym to zrobić. Nigdy nie miałam problemów w szkole, więc debiut mógłby być ciekawy.
- Załatwione – odetchnęłam z ulgą i zaczęłam wypytywać tatę o jego podróż do Arizony.
- Marzyłem żeby pojechać na ten zjazd, ale nie było już biletów i nagle wyobraź sobie, akurat jeden wolny!
- Super – nienawidziłam ojca za ten jego entuzjazm. Nie pomyślał nawet o tym, jak ja się czułam.
- Rozumiesz chyba, że nie mogłem przepuścić takiej okazji, spakowałem się i pojechałem, po drodze wpadłem do Simmsów i przekazałem Kice, adres hotelu i numer telefonu.
- Mogłeś zadzwonić do mnie albo zostawić mi kartkę – podsunęłam. Może na przyszłość zapamięta.
- Ależ pszczółko, przecież twoja siostra mogłaby się martwić – tego było już za wiele. To ja jestem tą córką, za którą ponosi odpowiedzialność karną, a on nawet nie uznał za stosowne poinformować mnie, że wyjeżdża, co więcej, przejmował się tylko swoją ukochaną księżniczką. Wstałam oburzona i wściekła.
- Oczywiście, ona mogłaby się martwić – wysyczałam jadowicie. -  A ja się absolutnie nie martwiłam, siedząc sama w domu i nie wiedząc, gdzie się podziałeś.
W pokoju z ulgą położyłam się do łóżka, czułam, że zaraz się rozpłaczę i nienawidziłam się za tę słabość. Powinnam się już przyzwyczaić, że zawsze jestem tylko dodatkiem, ale wciąż to tak cholernie bolało. Nigdy nie będę pewną siebie, wartościową dziewczyną, za którą zaczęłam się uważać, jeśli nie zapanuję nad swoimi emocjami. Ból „nieistnienia” jest nie do wytrzymania, przekonuję się o tym codziennie.
Dźwięk smsa wyrwał mnie z zamyślenia. Trish dopytywała się, jak się czuję. Kochana, zawsze mogę na nią liczyć.
„Jeśli pominąć kochającego mnie nad życie ojca, jest dobrze” – odpisałam. Nie minęło nawet pięć minut, gdy oddzwoniła.
- Ojciec roku wrócił?
- Tja – mruknęłam. – Pewnie już wisi na telefonie, przecież Kikunia mogłaby się martwić.
Streściłam przyjaciółce całą rozmowę, współczuła mi i oferowała nocleg u siebie.
- Dziękuję, ale zostanę w domu – nagle coś przyszło mi do głowy. – Pamiętajcie o próbie wieczorem, napisałam coś, chcę wam to pokazać.
W tle usłyszałam Deza wołającego Trish na hiszpański, no tak, lekcje się już rozpoczęły. Pożegnałyśmy się, a ja starałam się zasnąć.
Obudziłam się po 17. Zmęczenie fizyczne oraz psychiczne rozwiało się. Cieszyłam się na spotkanie z Dzikimi Sokołami. Z czułością pogładziłam kartki z tekstami moich piosenek. Wiedziałam, że są dobre i się spodobają. Jeśli chodzi o tworzenie to mało kto może się pochwalić taką pewnością siebie, jak ja. Może to dość egocentryczne, ale nigdy nie napisałam słabej piosenki, bo wkładam w nie całą swoją duszę oraz serce. Po takim połączeniu, nie ma szans na gniot i kicz.
Ostrożnie, żeby nie wpaść na tatę, przekradłam się do łazienki. Ubrałam się i skradając się, zeszłam na dół. Słyszałam, że siedzi u siebie i coś ogląda. To dobrze, nawet nie zauważy mojego wyjścia. Nie chciałam się tłumaczyć z ozdrowienia, więc nie wyszłam drzwiami, które miały tę właściwość, że kiedy próbowałam otworzyć je niepostrzeżenie, skrzypiały. Narzuciłam sweter, a torbę opuściłam przez okno biblioteki, które wychodzi na ogród Dominiki. Do ziemi jest stamtąd nisko i czasami zdarzało mi się tamtędy wymykać na koncerty. Tak zrobiłam i tym razem. Dumna z siebie ruszyłam w stronę przystanku, gdy natknęłam się na siostrę, która zmierzała w kierunku mojego domu. Zaklęłam pod nosem. Jeśli ucieknie mi autobus, spóźnię się na spotkanie z moją drużyną.
- Wygodniej byłoby drzwiami – w głosie Kiki nie wyczułam żalu ani złości. Postanowiłam wyznać połowę prawdy.
- Posłuchaj, nie poszłam do szkoły, bo źle się czułam, nie chcę tłumaczyć się ojcu, dlaczego wychodzę wieczorem, a muszę wyjść.
- Okej – wzruszyła ramionami siostra. – Przyjechałam z tobą porozmawiać, ale widzę, że nie masz czasu.
Może to ostatnie wydarzenia, może żal do ojca, a może wczorajsze słowa Austina sprawiły, że przestałam ufać Kice. Bolało mnie to, bo zawsze stała po mojej stronie, ale nie mogłam się przemóc żeby wyznać jej, gdzie jadę albo żeby zabrać ją ze sobą. Gdzieś w głębi serca czułam, że będzie lepiej, gdy nie będzie widziała, czym się zajmuję po lekcjach i kim są Dzikie Sokoły.
- Przyjedź w weekend – uśmiechnęłam się trochę sztucznie. Nie miałam ochoty z nią rozmawiać. – Teraz muszę lecieć, jedzie mój autobus.
Z okien pojazdu widziałam, że wsiadła do swojego samochodu i ruszyła w stronę domu. Przez głowę przemknęła mi irracjonalna myśl, że będzie mnie śledziła, żeby dowiedzieć się, z kim się spotykam. To było głupie i całkowicie niedorzeczne, ale kiedy wysiadłam z autobusu, zamiast do Sonic Booma, poszłam do pobliskiej lodziarni, tej samej, w której pracuje Cassidy. Dochodziła 18, za chwilę miała skończyć zmianę, więc dla postronnego obserwatora wyglądałoby to prawdopodobnie. Pogawędziłam chwilę z przyjaciółką, wiedziała o bójce i najnowszych wydarzeniach. Przejrzała teksty piosenek i uśmiechnęła jakoś tak podejrzanie.
- Miałaś kogoś szczególnego na myśli, kiedy to pisałaś?
- Nie, skąd – pisnęłam jakimś dziwnym, jąkającym się głosikiem. Cass zaśmiała się i spojrzała na mnie poważnie. Przyglądała mi się przez moment, a później pokiwała głową. Zaczerwieniłam się. Nie rozumiałam swojego skrępowania i zawstydzenia. Nie zrobiłam nic złego.
- O cholera, muszę lecieć – spojrzałam na zegarek i z ulgą odkryłam, że jestem już siedem minut spóźniona. Pożegnałam się z blondynką, obiecując zajrzeć do niej w weekend i pobiegłam w stronę sklepu ojca. Bałam się, że Cassy zacznie dogłębnie analizować teksty i odkryje, o kim mówią. To bezsensu. Chyba można napisać piosenkę o swojej relacji z przyjacielem, prawda? Tatuś jest kilka godzin w domu, a ja już wpadam w panikę i wstydzę się wszystkiego, nawet tego, że żyję. Super sprawa, polecam.
- Już myśleliśmy, że nie przyjdziesz – zawołał Ty, kiedy zmachana wpadłam do sklepu. Kręciło się kilku klientów, ale pani Snow, którą zatrudnił ojciec, świetnie sobie radziła. Porozmawiałam z nią chwilę i zabrałam moich gości na górę, do swojego pokoju. Tak, jak poprzednio, wszyscy rozsiedli się wygodnie, zajadając się pizzą i popijając colę. Przez kilka minut rozmawialiśmy o szkole i o sobie. Powoli poznawaliśmy się lepiej i czułam się z tymi ludźmi szczerze związana.
- Okej – odezwałam się po chwili, gdy zapadła cisza. – Mam dwa teksty i wiem, gdzie możemy je umieścić.
- A jaki jest problem? – zapytała Kostka, wnioskując z mojego głosu, że coś jest nie tak.
- Mam problem z muzyką.
- Poradzimy sobie – uśmiechnął się Austin, a reszta mu zawtórowała.
Pokazałam im tekst „The way that you do”, wyjaśniając, w jakim momencie widzę ten utwór.
- Świetna piosenka, Ally! – zewsząd posypały się pochwały, a ja uśmiechałam się serdecznie, czując, że jestem szczęśliwa, jak nigdy dotąd. Po raz pierwszy zaprezentowałam komuś innemu, niż moim najbliższym przyjaciołom, swoje testy, a te zrobiły furorę!
- To powinno być szybkie – zaopiniował Deuce i zgodziliśmy się z nim.
- W musicalu jest wystarczająco dużo wolnych kawałków, musimy go trochę podkręcić – zgodziliśmy się z CeCe i wszyscy wzięliśmy się za układanie najbardziej pasującej muzyki. Przetworzyliśmy scenę na dachu milion razy, przewijaliśmy ją ciągle na filmie, aż w końcu po trzech godzinach, byliśmy pewni, że mamy to, co chcieliśmy pokazać. Dez, nasz filmowiec, podsunął nam genialną myśl, dzięki której, ten moment naszego przedstawienia nabierał życia. Prócz filmowych kwestii o wyjściu z cienia, pojawiła się nasza piosenka, a Austin i ja, tańczyliśmy do niej, tak, jak bawią się dla żartu przyjaciele, słysząc ulubioną muzykę. Wyszło nam to świetnie.
Problem pojawił się przy drugiej piosence. Widzieliśmy, że pojawi się ona w miejscu, kiedy Gabriella i Troy wariują na sali gimnastycznej, ale nie mieliśmy do niej muzyki. Było już późno, musieliśmy się rozchodzić do domów, aby nie narażać się znów rodzicom tak, jak ostatnio, gdy zasiedzieliśmy się do drugiej nad ranem.
- Idźcie, ja tu przenocuję i popracuję nad melodią – widziałam, że wszyscy mają ochotę zostać i tworzyć razem ze mną, bo choć było to trudne i pracochłonne zajęcie, to bawiliśmy się przy nim przednio i nikt nie miał ochoty wracać do domów. Niestety wizja porannych lekcji zmuszała do rezygnacji z własnych przyjemności.
Kiedy wszyscy wyszli, usiadłam przy pianinie i próbowałam na wiele sposobów zagrać do tekstu.
- To jest świetne, ale przydałaby się jeszcze gitara i perkusja – odwróciłam się przerażona, ale z tyłu stał tylko Austin.
- Przestraszyłeś mnie – powiedziałam i zrobiłam mu miejsce obok siebie.
- Przepraszam – uśmiechnął się. – Pomyślałem, że przyda ci się pomoc. Zagrajmy to tak…
Wśród śmiechów i kłótni, w końcu stworzyliśmy idealną melodię. Przybiliśmy sobie „piątkę” i spróbowaliśmy zaśpiewać całość.
„I like the bass when it booms.
You like the high-end treble.
I'm like the 99th floor
and you're cool on street level.
I like the crowd rock,
rock, rock
rocking it loud.
You like the sound of hush, hush”
Wciąż nie mogłam się przyzwyczaić do śpiewania przy innych osobach, więc kurczowo zaciskając powieki, włączyłam się w utwór.
„Hey! Keep it down!
Head drums, flip flops, retro, dance, pop.
We rock different ways.
Beach bum, city fun, touchdown, home run.
What can I say - aay – aay.”
Tak, jak na przesłuchaniu, Austin złapał mnie za rękę, a ja poczułam, że mój strach jest irracjonalny. W końcu byliśmy tu sami. Tylko on, ja i muzyka. Tylko my.
„It's me (it's me), It's you (it's you)
I know we're not the same
But we do what we do!
It's you (it's you) and it's me (and it's me)
And who says that we have to agree?
'Cause I like
What I like
And sometimes we collide
But it's me (but it's me) and it's you (and it's you)
I know we're not the same, but we do what we do.”
- Wow – w głosie blondyna pobrzmiewał wyraźny zachwyt. – To było świetne!
- Tak myślisz? – zapytałam niepewnie.
- Ortega oszaleje, kiedy to usłyszy!
Roześmiałam się. Czułam się taka szczęśliwa, taka spełniona i doceniona. Nie mogłam się doczekać piątkowej próby i tego, jak zareagują nasi opiekunowie. Może nawet pani Speaker w końcu sama z siebie się zgodzi na zmiany w scenariuszu, kiedy zobaczy, jak wiele pracy włożyliśmy i jak świetnie nam wyszedł końcowy efekt?
- Chodź, odwiozę cię do domu – Austin zaczął zbierać moje rzeczy. – Nie powinnaś zostawać tu sama.
- Cass dała ci samochód? – zdziwiłam się. Byłam pewna, że blondyn był już w Sonic Boomie, kiedy rozmawiałam z jego siostrą. Zamknęłam sklep i podążyłam za chłopakiem.
- Wiesz, właściwie to jest mój samochód. Rodzice przyjechali nas odwiedzić i przywieźli moje autko – zaśmiał się niepewnie.
- Dlaczego z nimi nie mieszkasz? – Austin i Dez zawsze unikali tego tematu. Miałam wrażenie, że kryje się za tym jakaś tajemnica. Blondyn milczał, ściskając kierownice tak mocno, że zbielały mu kostki.
- Zresztą nie mów, jeśli nie chcesz – odezwałam się szybko. – Przepraszam, to nie moja sprawa.
- Nie przepraszaj, jesteśmy przecież przyjaciółmi – głos chłopaka był tak cichy, że ledwie go słyszałam, choć byliśmy w samochodzie sami. – Pewnie zauważyłaś, że Cassy jest sporo za młoda, jak na matkę ośmioletniego chłopca.
Pokiwałam głową. Blondynka ma dwadzieścia dwa lata, sama mi o tym powiedziała podczas mojej pierwszej wizyty w ich domu.
- Mamy jeszcze starszego brata, to znaczy mieliśmy – blondyn znów zamilkł. Przez jego twarz przemykały różne i odległe od siebie emocje, współczułam mu bardzo. Zauważyłam, że zatrzymaliśmy się na światłach, chcąc dodać chłopakowi otuchy, uścisnęłam jego dłoń. Odpowiedział z taką mocą, że dopiero wówczas pojęłam, jak trudno mu mówić o rodzinnej tragedii, bo teraz miałam pewność, że pomimo całego optymizmu i radości, jaką roztacza wokół siebie blond rodzeństwo, w ich rodzinie kryje się jakaś tajemnica.
- Nie mów, jeśli sprawia ci to ból – szepnęłam, ale on tylko pokręcił głową.
- Nasz brat, David był najstarszy. Choć między Cassy, a nim był rok różnicy, zawsze się o nas troszczył i bardzo często bił się w naszej obronie. Był takim dobrym duchem i opiekunem. Dave miał przyjaciela, który i dla nas był jak brat. Właśnie skończył 16-ście lat i odebrał prawo jazdy. Ja byłem małym dzieckiem, ale David i Cassidy pojechali z nim, świętować urodziny i pozytywny wynik egzaminu.
Austin przerwał. Z piskiem opon ruszył dalej. Widziałam, że był wzburzony, w jego oczach czaił się smutek i łzy. Oddałabym wszystko, aby się uspokoił i był znów tym radosnym chłopakiem, którego tak dobrze znałam. Byłam zła na siebie, że przywołałam te bolesne wspomnienia, ale jednocześnie cieszyłam się, że darzy mnie zaufaniem i to właśnie mi się zwierza. Jedną ręką kręcił kierownicą, drugą, wciąż ściskał moją dłoń, a ja odwzajemniałam ten uścisk, wiedząc, że potrzebuje teraz wsparcia, a ja tylko tak mogę mu pokazać, że jestem przy nim.
- Wjechał w nich pijany kierowca. Zac zginął na miejscu, a mój brat został ranny. Cassidy pobiegła szukać pomocy, wóz policyjny jadący na miejsce wypadku znalazł ją w przydrożnym rowie – blondyn zatrzymał się przed moim domem. Nawet nie próbował ukrywać łez. Ja, choć tylko domyślałam się dalszego ciągu, również otwarcie płakałam.
- Miała tylko czternaście lat, kiedy jakiś łajdak ją zgwałcił i zostawił tam przy drodze, czternaście lat – szeptał. – Była dzieckiem.
Wiedziona odruchem, przytuliłam Austina. Trwaliśmy tak sama nie wiem ile, może to były sekundy, może godziny. Paradoksalnie, było mi tak przyjemnie, tak błogo i nienawidziłam siebie za to.
- A co z Dave’m? – szepnęłam.
Poczułam, że chłopak zadrżał.
- Kiedy doszedł do siebie po wypadku i dowiedział się, co się stało z jego ukochaną siostrzyczką, zniknął. Nie wiemy co się z nim stało, czy jeszcze żyje, jak mu się wiedzie. Nie mógł znieść tego co się stało. Czuł się winny.
- Mój boże, Austin – szepnęłam tylko, niezdolna do dokończenia zdania. Zawsze podziwiałam Cassidy za jej pogodę ducha, za ten optymizm i niczym niezmąconą radość. Moon’owie przeżyli taką tragedię, a mimo to znaleźli w sobie siłę i nie poddawali się rozpaczy, a ja? Ja wciąż przeżywałam i nie mogłam się pogodzić z faktem, że rodzice mają mnie gdzieś. Och, jaka byłam infantylna i zapatrzona w siebie. Nagle świat okazał się większy i bardziej skomplikowany niż sądziłam.
- Austin – zaczęłam po chwili. – Przepraszam, jeśli to, co powiem zabrzmi okropnie i egoistycznie.
Spojrzał na mnie z zainteresowaniem.
- Gdybyście nie przeżyli takiego horroru, nigdy nie zamieszkalibyście w Miami i bym was nie poznała – zamilkłam na moment. Blondyn wpatrywał mi się głęboko w oczy. Poczułam, że oblewam się rumieńcem, ale musiałam mu wyznać to, co leżało mi na sercu. Czułam, że muszę to zrobić. – A ja nie potrafię sobie już wyobrazić życia bez was. Cieszę się, że jesteście moimi przyjaciółmi, że ty tu jesteś, że - zająknęłam się – że Cię mam.
I wtedy stało się coś, czego całkowicie się nie spodziewałam – Austin najzwyczajniej w świecie mnie pocałował.


____________________________________________________________

Mam nadzieję, że zakończenie rozdziału sprawi, że wybaczycie mi zwłokę. :)
Troszkę mało akcji, ponieważ skupiałam się bardziej na dialogach. Standardowo już, przepraszam za literówki, ale zajęcia do 20 prawie codziennie, niszczą moją kreatywność. Tak bardzo nienawidzę starożytności, którą katują mnie moje studia.
W niedzielę postaram się coś dodać, ale nie obiecuję, ponieważ moja siostra w ten weekend kończy 21 lat i znając nas, będziemy się świetnie bawić.
A Wy jakie macie plany na weekend?

Kocham Was!

Wasza M.
 

niedziela, 17 lutego 2013

"Zawsze będę sprawiał, że będziesz się uśmiechać, bo kiedy się uśmiechasz, świat staje się piękniejszy."




14 września


Obudziłam się bardzo wcześnie, wypoczęta, jak jeszcze nigdy. Zważywszy na późny powrót do domu, było to dość niecodzienne zjawisko. Sama nie wiem, co emocjonowało mnie bardziej – nocne spotkanie w Sonic Boomie, ludzkie oblicze CeCe, mój nagły awans towarzyski, czy propozycja Austina. A może wszystko razem? Chyba po raz pierwszy szłam do szkoły z prawdziwą przyjemnością. Musiałam się upewnić, że wczorajszy dzień nie był snem. A jeśli był?
Nie. Podkrążone oczy Trish i miny mówiące, że jestem już zimnym trupem, które posyłała mi przy śniadaniu mówiły same za siebie. Choć było to nieprawdopodobne, to wszystko działo się naprawdę!
Pani Marisol wybierała się na lotnisko i zaoferowała się, że nas podrzuci do szkoły. Ucieszyłam się z tego. Nie czuję się na siłach żeby rozmawiać z Austinem. Na pewno wróciłby do tematu wspólnych prób, a tego bałam się jak diabli. Wiem, że ich potrzebuję i w głębi duszy szalałam ze szczęścia na myśl o naszych spotkaniach, ale coś mnie blokowało. Po raz kolejny nie próbowałam analizować swoich odczuć, nie lubię grzebać się w grząskim bagnie mego jestestwa.
- Nienawidzę tak wcześnie zaczynać lekcji – ziewnęła moja przyjaciółka, ściągając na siebie przenikliwe spojrzenie swojej mamy. Pani De La Rosa pewnie pomyślała, że spędziłyśmy całą noc na pogaduszkach i ploteczkach. Nie zamierzam wyprowadzać jej z błędu. Lepiej żeby uważała nas za rozchichotane podlotki niż za spryciule, które wymykają się po zmroku z domu.
- Przesadzasz – mruknęłam. Codziennie zaczynamy zajęcia rano, a kończymy o 14, codziennie mamy te same przedmioty, ot, taki system. Nic na to nie poradzimy.
W szkole o tak wczesnej godzinie było zaledwie kilkadziesiąt osób. Miła odmiana, kiedy pomyślę o tych tłumach, zawsze kłębiących się przy drzwiach. Nikt się nie pcha, każdy spacerkiem idzie w swoją stronę, dla każdego starcza korytarza. Dopiero w takich chwilach pozornego spokoju widzę, jak ogromnym budynkiem jest Marine High School. Tylko do samego liceum uczęszcza ośmiuset uczniów, drugie tyle liczą klasy łączonego gimnazjum. Tłok jak na dobrym koncercie.
Na ganku, jak zawsze panowała cisza i spokój. To azyl, miejsce święte, gdzie tylko nieliczni, którzy dostąpili zaszczytu otrzymania tam szafki, mają wstęp. Bywają tu również przyjaciele wybrańców, nikt inny. Mimo wcześniejszych obaw, pokochałam to miejsce i szafkę numer siedem. Nie potrafiłabym się teraz odnaleźć w rozrzuconych po korytarzach szafkach. Tutaj był mój świat.
Zobaczyłam rudą czuprynę CeCe, siedziała na ławce i coś bazgrała w notesie. Zawahałam się czy do niej podejść. Może wczorajsze oblicze to była tylko jednorazowa zmiana?
- O, hej Ally – rozwiała moje wątpliwości dziewczyna. Uśmiechnęła się i przesunęła swoje rzeczy. Trochę bardziej pewna usiadłam obok niej.
- Cześć CeCe – odwzajemniłam uśmiech i zerknęłam na porozrzucane wszędzie kartki. Moja rozmówczyni zaśmiała się.
- Próbowałam coś napisać do naszego musicalu, ale słabo mi idzie.
- To wina godziny. Ja o tej porze potrafię wyjść z domu na boso – zachichotałam przypominając sobie, ile razy tak zrobiłam.
- Słabo! Ja byłam kiedyś tak zaspana, że pomyliłam spódniczkę z bluzką – po kilku minutach śmiałyśmy się jak nawiedzone. Po wrednej jędzy nie został ślad. Ta nowa CeCe nie dawała się nie lubić. Wciąż wybuchała zaraźliwym śmiechem i ze zdumieniem odkryłam, jak wiele nas łączy. Obie kochamy Elvisa i Szekspira, szalejemy na punkcie Tolkiena, mamy podobny gust muzyczny i filmowy, obie wychowujemy się praktycznie bez rodziców. Ojciec rudowłosej odszedł, kilka lat temu, a mama pracuje jako policjantka i ciągle nie ma jej w domu.
W ferworze rozmowy, nawet nie zauważyłyśmy upływu czasu. Dopiero trzaśnięcie drzwi od ganku sprowadziło nas na ziemię. Przez korytarz szła Kika. Bardzo niezadowolona Kika, należy dodać. Spojrzała się na nas obojętnie, ale po chwili obojętność zniknęła, a pojawiła się ciekawość, zdziwienie i niedowierzanie. Nie miała pojęcia o wczorajszym dniu. Kiedy ostatnio rozmawiałyśmy, ja i CeCe byłyśmy wrogami numer jeden.
- Widzimy się później – zawołała moja rozmówczyni i wyszła. Jedno spojrzenie na moją siostrę wystarczyło, by pojęła, że lepiej zostawić nas same. Nigdy bym nie przypuszczała, że będę z żalem myślała o wyjściu Jones, a z niechęcią o rozmowie z ukochaną siostrą. Wciąż nie uporządkowałam tego, co powiedział mi Garby. Musiałam poznać prawdę żeby móc zadecydować, co dalej, ale czułam jakimś szóstym zmysłem, że Kika nie jest niewinna.
- Co to miało być? „Widzimy się później” – sparodiowała ton rudowłosej. Nie zdołałam ukryć urazy, ale nie chciałam niepotrzebnie kłócić się z siostrą.
- Daj spokój – mruknęłam i wyminęłam ją. Wyjęłam podręczniki mając nadzieję, że odpuści. Jasne. Nadzieja matką głupich.
- Czekam na wyjaśnienia.
- Nie muszę ci się tłumaczyć – zatchnęłam się.
- Co proszę?  - jej ton wskazywał, że zapowiada się ciężka rozmowa. Powstrzymałam głośne westchnięcie i niecenzuralne słowo, które cisnęło mi się na usta. Przebywanie z Dominiką, która w gniewie nie zważa na nic, wpływa na mnie dość gorsząco.
- To, co słyszałaś. Daj mi żyć po swojemu.
- Ty nie umiesz żyć po swojemu – ironia, którą posłała w moją stronę Kika była tą kroplą, która przepełniła czarę. Wiedziałam, że będę tego żałowała, ale dałam się ponieść emocjom. Wybuchłam.
- Oczywiście – krzyknęłam. – Tylko ty masz prawo do wybierania własnej drogi! Cudowna Kiki, gwiazda i królowa, tak? Ciekawe co powie Maga, kiedy się dowie, że to ty sprowokowałaś tę sytuację z Bradem. Nie licz, że Mike wtedy na ciebie spojrzy – zakończyłam jadowicie. Strzelałam w ślepo, ale najwidoczniej trafiłam, bo moja siostra wpadła w jeszcze większy szał niż ja. Nigdy nie widziałam jej w stanie takiej furii. Rzuciła się na mnie i zaczęła szarpać za włosy. Pamiętałam jeszcze, jak tłukłam się z dzieciakami, kiedy jako mała dziewczynka jeździłam do babci. Zrobiłam unik i Kika z rozpędu wpadła w szafkę. Chciało mi się śmiać. Dwie, poważne dziewczyny bijące się w szkole o jakąś bzdurę, myślałam, że takie sytuacje mają miejsce tylko w filmach. Nie przypuszczałam, że sama kiedykolwiek będę uczestniczyła w czymś takim!
Walka trwała w najlepsze i mogłaby skończyć się naprawdę tragicznie, gdyby na ganek nie wszedł Austin. Szybko zorientował się w przebiegu zdarzeń. Poczułam dwie silne dłonie łapiące mnie w pasie i odciągające od leżącej siostry. Szarpałam się, próbując wyrwać, ale blondyn był silniejszy. Wciąż nie zwalniając uścisku, wyniósł mnie na zewnątrz drugim wejściem i zaniósł pod to samo drzewo, gdzie całkiem niedawno próbowałam się uspokoić po kłótni z Garby’m. Miałam wrażenie, że było to całe wieki temu, a ja jestem już całkiem inną osobą.
Lekcje już pewnie się rozpoczęły, ale ani ja, ani blondyn nie ruszyliśmy się z miejsca. Siedziałam na ziemi ciężko dysząc, a on stał opierając się o pień i w milczeniu mi się przyglądał. Musiałam wyglądać okropnie. Próbowałam uspokoić myśli i ze dziwieniem okryłam, że nie odczuwam najmniejszych wyrzutów sumienia! Przecież Kika, ta sama Kika, która zawsze była dla mnie wsparciem i przyjaciółką, leżała na korytarzu poturbowana przeze mnie.
- Ally – Austin usiadł obok mnie. Spoglądał na mnie z troską i współczuciem. Tylko nie teraz, błagam! Poczułam, że oczy niebezpiecznie mi wilgotnieją. Stres i napięcie ostatnich kilku minut wywołały łzy i dreszcze.
- Cichutko, proszę, nie płacz – szeptał blondyn przytulając mnie do siebie. Desperacko przywarłam do jego torsu czując się bezpieczna. Chłopak kołysał mnie w ramionach, jak małą dziewczynkę, która miała zły sen i boi się ponownie zasnąć. Dzięki obecności Austina powoli wracałam do równowagi.
- Muszę wyglądać strasznie – mruknęłam próbując przyczesać dłońmi włosy.
- Zawsze wyglądasz pięknie – uśmiechnął się wycierając mi twarz.
Zawstydziłam się.
- Mogę cię o coś zapytać? – pokiwałam głową. Widziałam świdrujące spojrzenie mojego towarzysza. Wiedziałam, co go nurtuje.
- Jak się czujesz? – tego się nie spodziewałam. Byłam pewna, że zada mi tysiące pytań na temat bójki na ganku, a on po prostu chce wiedzieć, jak się czuję?
Z szybkością światła wyrzuciłam z siebie masę nieskładnych zdań. Plącząc się, opowiadałam o CeCe, o Kice, o awanturze i o Garby’m. Mówiłam o tym, jak bardzo czuję się niepewna i niepotrzebna, o tym, jak próbuję pokazać wszystkim, że ja także istnieję, mówiłam o kompleksach i o potrzebie bliskości. Austin nie przerwał mi ani razu. Słuchał mnie, ale nie z przymusu. Widziałam w jego oczach zaciekawienie i czułość. Zachowywał się jak prawdziwy przyjaciel, a ja czułam, że moje słowa są u niego bezpieczne. Zawsze rozgadywałam się przy nim, ale nie były to banały, które człowiek opowiada z nerwów. Austin, choć nie wypowiedział ani słowa, sprawiał, że wszystko, co leży mi na sercu, wydostaje się na zewnątrz. Odsłaniałam przy nim duszę, ale nie czułam się skrępowana. Kilkakrotnie blondyn prosił bym mu zaufała, zawsze dotrzymywał obietnic i nie pozwolił mi się kompromitować, nawet nie wiem, kiedy, stał się moim przyjacielem, ale był nim i wiedziałam, że mogę na nim polegać.
- Zawsze uważałam, że Kika jest moją przyjaciółką i zależy jej na moim szczęściu, ale ona zachowuje się tak, jakbym nie miała prawa do życia. Kim ja jestem, Austin? Mam prawo do uczuć, prawda?
- To złe pytania, Ally. Kiedy kogoś kochasz, czy nienawidzisz, kiedy coś czujesz, kiedy coś cię cieszy, czy boli, to po prostu masz to w sobie, w środku – odezwał się blondyn po chwili milczenia. – Odmówiłabyś komuś prawa do uczuć tylko dlatego, że uważasz go za gorszego od siebie? To byłoby podłe. To jest podłe, tak, jak Kika.
- To moja siostra – przerwałam mu ostro.
- I co z tego? Ona dba tylko o siebie. Nie bądź naiwna! Nie widzisz, że to ona wpędza cię z kompleksy żeby wynieść na piedestał swoją osobę?
Musiałam przyznać, że chłopak ma rację.
- Błagam, Ally, nie daj sobie nic wmówić! Nie daj się skrzywdzić!
- Dlaczego mi to mówisz? Dlaczego tak się o mnie martwisz?
- Bo cię kocham – wykrzyknął. – Jak siostrę, oczywiście. Może znamy się krótko, ale jesteśmy przyjaciółmi, a przyjaciele o siebie dbają. Nigdy nie pozwolę cię skrzywdzić. Zawsze będę sprawiał, że będziesz się uśmiechać, bo kiedy się uśmiechasz, świat staje się piękniejszy.
- Och, Austin – szepnęłam wzruszona. Jeszcze nikt nie powiedział mi czegoś tak pięknego. Wzruszenie chwyciło mnie za gardło, ale zapanowałam nad nim. Nie chciałam znów się rozklejać.
- Powinniśmy iść na lekcje – odezwałam się po chwili.
Mój towarzysz kiwnął głową. Pomógł mi wstać i skradając się, aby uniknąć spotkania z dyrektorką, udaliśmy się do budynku szkoły. W łazience usunęłam z twarzy i ubrania, ostatnie ślady porannej bójki. Poza zadrapaniami na szyi, z awantury wyszłam bez szwanku. Nie sądziłam, że jestem taka waleczna.
Opuściłam tylko jedne zajęcia, ale nikt się do tego nie przyczepił. Reszta dnia szkolnego upłynęła w nudnej, monotonnej atmosferze. Nigdy nie zauważyłam mojej siostry. Musiała wrócić do domu zaraz po tym, jak Austin wyniósł mnie z budynku, bo nikt, nawet Maga, jej dziś nie widzieli.
Przed próbą usiedliśmy razem, całe towarzystwo, które w nocy urzędowało w Sonic Boomie. Zauważyli zadrapania i zawstydzona opowiedziałam o porannym zdarzeniu.
- Kika zwariowała – mruknęła wściekła Konstancja. I wtedy stało się coś niezwykłego, wszyscy ci ludzie, których uważałam za przyjaciół mojej siostry, stanęli po mojej stronie!
- Przecież jesteśmy drużyną – zaśmiał się Mike. Tylko Magdalena była wyraźnie smutna i przybita. Rozumiałam ją, Kika była dla niej kim takim, jak Trish dla mnie.
- Wiecie – odezwał się Deuce po chwili. – Powinniśmy się jakoś nazwać.
Zewsząd posypały się odgłosy aprobaty. Wśród śmiechów i chichów rzucaliśmy najbardziej nieprawdopodobne nazwy, aż w końcu dotychczas milczący Dez, wysunął swoją propozycję.
- Mam pomysł. Gramy w HSM, gdzie były Dzikie Koty. Chodzimy do Morskiego Liceum, więc może tym powinniśmy się zainspirować?
- Morskie koty? – zażartował ktoś.
- Dzikie morze?
- Kocie liceum?
- Co jest naszą maskotką? – zapytała Teddy.
- Sokół.
- Bomba, będziemy Dzikie Sokoły! – wykrzyknęła Rocky i każdemu z nas się to spodobało.
- No to Sokoły teraz czas przekonać panią Speaker do przeróbki przedstawienia – jęknęła CeCe. Zamilkliśmy i wzdychając ciężko, weszliśmy do auli szkolnego teatru.
Wiedzieliśmy, że będzie trudno przekonać nauczycielkę, ale nie spodziewaliśmy się, że aż tak. Znaliśmy panią Speaker jako postępową, młodą profesorkę, która zawsze staje po stronie uczniów i potrafi wczuć się w nasze położenie. Nie rozumieliśmy, dlaczego aż tak zacięła się i nie pozwoliła nam nawet dokończyć. Nie trafiały do niej żadne argumenty! Co więcej, zagroziła, że wyrzuci nas z musicalu, jeśli spróbujemy jeszcze raz chociaż wspomnieć o zmianach. Mając poczucie, że ponieśliśmy sromotną porażkę, nie przyłożyliśmy się kompletnie do próby. Czułam rozczarowanie i wściekłość. Myślę, że każde z nas tak czuło. Włożyliśmy wiele serca w ten pomysł i ciężko pracowaliśmy wczoraj nad planami rozszerzenia przedstawienia.
- Dzieciaki, poczekajcie – zawołał za nami pan Ortega, kiedy wychodziliśmy z sali. Niechętnie posłuchaliśmy, spodziewając się, że teraz on wyśmieje nasz pomysł i nasze starania.
- Słuchajcie – zaczął i przyjrzał nam się poważnie. – Uważam, że wpadliście na genialną myśl, jak wygrać ten konkurs. Daję wam czas do końca tygodnia. Przynieście mi teksty piosenek i muzykę, a ja zajmę się resztą. Rozumiecie? – pokiwaliśmy głowami.
Ortega odszedł, a my staliśmy dalej jak słupy soli, niezdolni do jakiegokolwiek ruchu.
- Nie damy rady – jęknął Ty. – Jest środa. Mamy tylko dwa dni.
- On specjalnie stawia takie warunki, wie, że się nie wyrobimy – z niesmakiem mruknął Deuce.
- Bzdura, chodzi o próby – ofuknęła go Rocky.
- Dostaliśmy szansę i wykorzystamy ją – odezwałam się z taką pewnością w głosie, że wszyscy na mnie spojrzeli.
- Mam świetny plan. Spotkajmy się jutro wieczorem w Sonic Boomie, niech każdy spróbuje coś napisać, a razem to połączymy i stworzymy muzykę – byłam pewna, że to genialny pomysł. Miałam w głowie już dwa wspaniałe utwory.
- Ally, to nie wypali – powiedziała Trish.
- To nie ma szans się udać – zawtórował jej Dez.
- I właśnie dlatego się uda – wierzyłam w to z całego serca. – Zaufajcie mi.
Z niechęcią zgodzili się i rozeszliśmy się do domów. Pożegnałam się z Trish i wróciłam do siebie. Potrzebowałam spokoju żeby móc napisać coś, co powali wszystkich na kolana. Mimo, że w głowie miałam już cały zarys piosenki, musiałam to wszystko przelać na papier i zamienić w słowa. Zamknęłam oczy i przypomniałam sobie film. Najdłużej skupiłam się nad relacjami Troya i Gabrielli. Świetnie się uzupełniali. Ona dzięki niemu wyszła z cienia, mogła stać się tym, kim naprawdę była, a on, on dzięki niej pokazał światu swoje drugie oblicze. Dzięki niej wszyscy dowiedzieli się, że Troy jest ogromnie utalentowanym muzycznie człowiekiem. Razem sprawili, że ich szkoła stała się zupełnie innym miejscem. Ale zaraz, przecież to…
- O cholera – gwałtownie otworzyłam oczy i chwyciłam za długopis. W momencie, kiedy uświadomiłam sobie, że to zupełnie tak, jak między mną, a Austinem, tekst sam spływał na kartkę. Miałam świeżo w pamięci, każdą naszą rozmowę, każe słowo, każdy gest. Czułam, że pod wpływem moich własnych doświadczeń, powstanie prawdziwy hit.
„Sometimes it feels like you lost your swag.
You got a “Kick-Me” sign covering the skills that you have.
And it all looks wrong when you’re looking down.
You get dizzy, doin’ 360’s,
And you can’t break out!
Even when you feel like you ain’t all that
Just don’t forget that I've got your back.
Now turn up the beat and bump that track…”
*
Zastanowiłam się, w którym momencie moglibyśmy wstawić ten utwór i postanowiłam obejrzeć jeszcze raz wersję Disneya, tym razem w celach naukowych. Chwała Bogu, a raczej autorowi serwisów z filmami online, dzięki nim zaoszczędziłam masę czasu.
Po seansie byłam pewna, że idealnym momentem będzie ten, gdy Gabriella i Troy siedzą na dachu w kryjówce i rozmawiają o udziale w przedstawieniu.
Z rozpędu, wciąż korzystając z pozytywnej strony moich doświadczeń z Austinem, zaczęłam pisać kolejną piosenkę. Nawet nie zauważyłam, kiedy popołudnie przeszło w wieczór i noc. Od śniadania nie miałam nic w ustach, ale nie czułam się głodna. Jak nawiedzona, wciąż pisałam. Musiało być grubo po północy, kiedy zasnęłam. Usłyszałam stukot długopisu upadającego na podłogę, a dalej nie było już nic. Tylko ja i ciemność, z której powoli wynurzały się pierwsze sny. 


____________________________________
* Austin&Ally "The way that you do"

__________________________________________________
Uff, w końcu publikuję ten rozdział. Muszę Wam wyznać, że już dawno tak się nie namęczyłam pisząc. Nienawidzę pisać na raty, dlatego tak ciężko było mi się do niego zabrać. Z góry przepraszam za literówki, nie miałam chęci czytać tego po raz kolejny, bo czegoś mi w tym brakuje.
Kolejny rozdział mam już w głowie, więc pozostaje tylko przepisać go do worda, co mam zamiar wieczorem uczynić, także wtorek-środa, powinien nastąpić ciąg dalszy.
Kiedy pomyślę o tym, że dziś kończy mi się przerwa międzysemestralna i za trzy godziny mam pociąg do Poznania, chce mi się krzyczeć. Żegnaj moje wygodne łóżko, żegnajcie obiadki mamusi, żegnaj kocie, aż do piątku. Witaj łacino i historio starożytności, nienawidzę was.
A co u Was? Jak Wam minął weekend? 
Widziałyście to: http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=opDebjcwt9I ?
Do napisania! Kocham Was! ;*

Wasza M.