Strony

piątek, 29 marca 2013

"Nie pozwolę ci umrzeć..."



26 września




- Ally, spóźnisz się do szkoły – Sally ciągnęła mnie za ramię. Nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę. Wczoraj zawalił się mój świat, a dziś jakby nigdy nic mam wstać i pójść do szkoły. To było takie trywialne i niedorzeczne. Wmawiałam sobie, że to dalszy ciąg koszmaru, który śnię, ale rozum uporczywie uświadamiał mi, że jawa niczym nie różni się od mar sennych. Było gorzej niż mogłabym przypuszczać. Wiadomość o chorobie Kiki rozniosła się lotem błyskawicy. Na przystanku spoglądano na mnie jak na roznosicielkę jakiejś epidemii. Szepty pod nosem i ukradkowe spojrzenia także nie uszyły mojej uwadze. Dez i Trish wychodzili z siebie chcąc mnie pocieszyć, ale ja odczuwałam jedynie irytację i złość.
- Wszystko jest okej, nie martwcie się – powtarzałam niczym mantrę i obojętnie spoglądając w telefon, przeglądałam strony internetowe. Rozumiałam co miała na myśli Kika mówiąc, że nie zniesie litości. Zewsząd mnie otaczała. Ona i współczucie. Miałam ochotę krzyczeć, kopać, wyć i rzucić się na kogoś z pięściami. Bezsilność mnie załamywała.
- Cześć wszystkim – nawet nie zabolał mnie widok Austina wędrującego za rękę z Eve. Nie byłam zdolna do jakichkolwiek uczuć. Zamknęłam się ze swoim bólem, a wraz z nim ukryłam inne cieplejsze uczucia. Nic mnie nie obchodziło. Świat mógłby się skończyć, a ja wzruszyłabym ramionami i poszła dalej.
- Ally, mówię do ciebie – blondyn szturchnął mnie w ramię. Spojrzałam na niego zdumiona, nie miałam pojęcia co przed chwilą powiedział.
- Pytałem jak się czujesz – wywrócił oczami. Najwyraźniej udawał, że wczorajsza rozmowa nie miała miejsca, a my wciąż jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi. Nie chcąc być nieuprzejma, wymruczałam coś pod nosem.
- Ally, przestań się tak zachowywać – szepnął, a ja podniosłam wzrok znad telefonu. Mierzyliśmy się wzrokiem. Widziałam w jego oczach ból i smutek, ale nie potrafiłam odczuwać wyrzutów sumienia. Wiedziałam, że w moim spojrzeniu wyczytał urazę i wiedziałam też, że bardzo dobrze wie co mnie tak wzburzyło.
- Księżniczka znów nie w humorze? – zakpiła Eve.
- Zamknij się – odezwał się ktoś, nim zdążyłam zareagować. Nieopodal nas stała Jose. Nie wiem kogo bardziej zdziwiła interwencja blondynki – mnie, Eve czy Austina.
- Coś ty powiedziała? – Henrietta groźnie zbliżyła się do siostry, ale ta stała spokojnie w miejscu i znów tym samym głosem, który sprawił, że wszyscy odwróciliśmy się w jej stronę, powtórzyła.
- Zamknij się.
I wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Eve z nienawiścią spojrzała na Austina, jakby szukając u niego pomocy, a gdy ten wciąż milczał, krzycząc coś pod nosem pobiegła do domu.
- Jose, wiesz, że Henrietta jest wrażliwa, nie powinnaś jej doprowadzać do takiego stanu – z naganą odezwał się blondyn. Moja nowa sąsiadka spojrzała na niego z niedowierzaniem. Wybuchnęłam ironicznym śmiechem.
- Austin, nie ośmieszaj się.
- Mogłabyś przestać? – zezłościł się chłopak.
- Przestanę, kiedy ty skończysz z tą hipokryzją – uśmiechnęłam się, ale bez cienia radości.
- Hipokryzja? Śmiesz mnie nazywać hipokryzją? Ty?
- To nie ja zdradzam swoją dziewczynę i zgrywam wielkiego świętego – odparowałam. Kłótnia nas tak pochłonęła, że przestaliśmy zwracać uwagę na otoczenie. Nie miało znaczenia, że słuchają nas Trish, Dez, Jose i Josh oraz inni uczniowie naszej szkoły. Liczył się tylko ten pojedynek, który ciągnęliśmy od kilku dni i wciąż nie potrafiliśmy dojść do ładu z naszymi mieszanymi uczuciami.
- Nie udaję, że jestem bez winy – mruknął Austin.
- O tak, rzeczywiście, ja nie mam sobie nic do zarzucenia – zacytowałam z przekąsem.
- Każdemu może się zdarzyć taka chwila zapomnienia, która nie ma żadnego znaczenia – syknął blondyn.
Zabolało.
- Z takim podejściem życzę powodzenia – gdyby chłód mojego głosu można było zmierzyć, jestem pewna, że zamarzłaby cała Floryda.
- Natychmiast przestańcie! – wrzasnęła Trish. – Jesteście przyjaciółmi i macie się tak zachowywać.
- Nie, nie jesteśmy – odezwaliśmy się w tym samym momencie.
Mimo, że na zewnątrz sprawiałam wrażenie opanowanej i obojętnej, wewnętrznie płakałam. Każde słowo Austina przebijało mi serce niczym miecz i wiedziałam, że minie wiele, wiele czasu nim uda mi się posklejać te rozszarpane kawałeczki.
- Nie mówicie poważnie – Trish machnęła na nas ręką. Wciąż nie zdobyłam się na odwagę by wyznać jej, co wydarzyło się między mną, a blondynem. Znała jakieś urywki, ale całej prawdy domyślił się tylko Dez. Teraz spoglądał na mnie z taką troską, że musiałam odwrócić wzrok, czując, że do oczu napływają mi łzy.
Odeszłam na bok, nie chciałam żeby ktokolwiek zauważył co się ze mną dzieje.
- Ally, przepraszam za Eve – usłyszałam kroki i tuż koło siebie ujrzałam zmartwioną twarz Jose.
- Przyzwyczaiłam się – uśmiechnęłam się lekko. – Nie biorę sobie tego do serca.
- Nie wściekaj się na Austina to dobry chłopak tylko się trochę pogubił.
- Jose, wiem, że chcesz dobrze, ale to co jest, a raczej było między mną, a Moonem to tylko złudzenie.
- Słuchaj, wiem, że praktycznie się nie znamy, ale widzę, że coś cię gryzie, a ty chcąc o tym zapomnieć, wyszukujesz nowe problemy. To dlatego się kłócisz z Austinem. Wolisz żeby bolała cię strata przyjaciela niż to, co cię męczy.
Zaskoczyła mnie. Poznałyśmy się dwa dni temu, a ona tak prostymi słowami podsumowała to, co krążyło gdzieś po orbicie mojego umysłu. Miała rację. Strach o Kikę i niepewność co do jej dalszego losu była nie do zniesienia. Chcąc o tym zapomnieć, prowadziłam do awantur z Austinem, aby choć na moment móc myśleć o czymś innym.
- Chciałabym żebyś nie była taka spostrzegawcza – szepnęłam.
Podjechał autobus. Usiadłyśmy obok siebie, tuż za Trish i Dezem. Z przejęciem dyskutowali o wczorajszym konwencie fanów Zalienów. Wyłączyłam się, ale dręczyło mnie to, co powiedziała blondynka.
- Jose – spojrzała na mnie zaciekawiona. – Jak to jest, że moi przyjaciele nie potrafią nazwać tego, co się ze mną dzieje, a ty tak błyskawicznie to ogarniasz i podsumowujesz?
Zastanowiła się chwilę. Wyglądała jakby była gdzieś daleko, w świecie, w którym nie ma dla mnie miejsca.
- Wiesz – odezwała się po kilku minutach. Mówiła cicho, jej głos brzmiał, jakby dochodził z oddali – kiedyś ja także chcąc zapomnieć o swojej tragedii zachowywałam się tak samo, jak ty. Trzy lata temu mój chłopak zginął w wypadku samochodowym. Nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Otaczający mnie ludzie na pozór okazywali mi współczucie i dobre serce, ale ja czułam, że w głębi duszy cieszą się, że to kogoś innego, a nie ich spotkało nieszczęście. Widząc litość w oczach przyjaciółek, zaczęłam odsuwać się od nich aż w końcu zostałam sama. Gdyby nie Josh, pewnie dziś byłabym nieletnią narkomanką ze slumsów. Mój młodszy brat dotarł do mnie zrozumieniem i miłością. Nikomu innemu się to nie udało.
Zatkało mnie. Nie przypuszczałam, że ta wesoła, urocza dziewczyna może skrywać taki sekret. Najpierw Cass ze swoją tragedią, teraz Jose. Co to Denver ma w sobie, że przyjeżdżający stamtąd ludzie ciągną ze sobą jarzmo takich cierpień.
- Moja starsza siostra umiera – wyznałam w przypływie szczerości. Bez zahamowań, nie ukrywając niczego, opowiedziałam Josephine o wszystkim, co wydarzyło się w weekend. Jej reakcja była cudowna. Rzeczowo wypytała mnie o wszystko co wiem.
- Jeśli chcesz możemy zorganizować akcję poszukiwania dawcy szpiku – zero litości, niekończonych zdań i niedopowiedzeń. Poczułam, że tę dziewczynę zaczynam cholernie mocno lubić i cenić.
- Jesteś świetna – uśmiechnęłam się. – Cieszę się, że Eveningowie to nie tylko histeryczka Eve, ale również tak cudowne osoby jak ty i Josh. Miło będzie mieć takich sąsiadów.
Pożegnałyśmy się przy wejściu do szkoły. Zaczynam wpadać w paranoję, mimo, że nikt nie zwracał na mnie uwagi mocniej niż zazwyczaj, wmawiałam sobie, że każdy spogląda na mnie i wytyka mnie palcami. Wiedziałam, że wiadomość o chorobie Kiki nie rozniosła się jeszcze po szkole. W tym, że na moim osiedlu już o tym wiedziano było dużo mojej winy, załamana, roztrzęsiona i zdenerwowana, krzyczałam wczoraj na Austina nie bacząc na to, czy ktoś to słyszy. Nie chciałam żeby ktokolwiek jeszcze się o tym dowiedział, ale to tylko takie czcze mrzonki, moja siostra to jedna z najpopularniejszych osób w szkole, taka nowina nie może przejść bez echa. Trochę bałam się jak zareagują na to moi nowi przyjaciele, a przede wszystkim Maga. Kika skrzywdziła ją w najobrzydliwszy sposób. Nie wytrzymałabym gdyby ktoś skwitował tę całą sytuację krótkim, acz treściwym stwierdzeniem: mimo wszystko szkoda jej. Jestem gotowa rozszarpać każdego, ktokolwiek tak powie. Mocniej, niż kiedykolwiek przedtem poczułam siostrzaną więź i postanowiłam walczyć o honor mojej rodziny. Wyrzuciłam z pamięci te wszystkie nieczyste i amoralne zagrania Kiki, w moich myślach znów była tą samą dziewczyną, którą tak mocno podziwiałam i którą chciałam być. Zawsze dbała o mnie, a teraz nadszedł czas, kiedy to ja, mała Ally muszę zatroszczyć się o nią. Jose miała świetny pomysł, cokolwiek mówią lekarze, nie wierzę im. Zorganizujemy akcję, znajdziemy dawcę, odbędzie się przeszczep, a Kika znów będzie zdrowa, śliczna i zwariowana, taka, jaką ją pamiętam.
- Auć! – jęknęłam i upadłam na ziemię. Zamyślona nawet nie zauważyłam, że wpadłam w ścianę. Zbierając swoje rzeczy, drugą ręką masowałam obolałe ramię.
- Wszystko gra? – Rocky przycupnęła tuż obok i pomogła mi wrzucić do torby rozsypane przedmioty. Przyglądała mi się z zainteresowaniem i ciekawością.
- Tak – uśmiechnęłam się dość wymuszenie. – Zamyśliłam się.
- Blado wyglądasz.
- Problemy rodzinne – mruknęłam wymijająco.
Brunetka wyczuła, że nie mam ochoty zgłębiać tematu, więc rzucając mi ostatnie przeciągłe spojrzenie, odeszła. Poczułam wdzięczność. Nie czułam się na siłach odpowiadać o tym, co mnie gnębi.
Dzwonek przywrócił mnie choć trochę do równowagi, niechętnie podniosłam się z ziemi i ruszyłam w kierunku sali od matematyki. Pani Weinberger stała już przy biurku, kiedy spóźniona wpadłam do klasy, wbiła we mnie stalowe spojrzenie.
- Panna Dawson, cóż za niespodzianka – zakpiła głosem, od którego cała szkoła dostawała napadu lęku.
- Przepraszam za spóźnienie – mruknęłam i usiadłam.
Matematyczka ściągnęła usta w ciup i wciąż wpatrywała się we mnie.
- Mam nadzieję, że to zmagania z matematyką tak cię zajmowały cały weekend – syknęła i wyciągnęła w moją stronę dłoń, w której trzymała podręcznik. – Zadanie ósme.
- Jestem nieprzygotowana – odparłam. Pozostali towarzysze niedoli wstrzymali oddech. Zapadła śmiertelna cisza, tak głęboka, że bicie naszych serc, brzmiało jak wybuchy armatnie. Jeszcze nikt nie postawił się Weinberger. Szczerze mówiąc, nigdy bym tego nie zrobiła gdyby nie ten chaos panujący w mojej głowie.
- Zapraszam do tablicy – powtórzyła matematyczka głosem nieznoszącym sprzeciwu. Wszyscy rozumieli, że zaczyna się wojna, a ton oraz postawa starej zmory mówiła jedno – jeńców nie biorę.
- Zaproszenie odrzucone – mruknęłam. CeCe siedząca tuż obok zachichotała. – Proszę mi wpisać niedostateczny, jestem nieprzygotowana.
Weinberger z hukiem rzuciła podręcznik na biurko i bez satysfakcji wpisała mi jedynkę. Sprawiało jej to przyjemność jedynie wówczas, gdy wcześniej mogła podręczyć kogoś przy tablicy, zmieszać daną osobę z błotem i uświadomić, że praca jako sprzątacz pawi w autobusach to najlepsze, na co możemy liczyć.
Od akcji ze ściąganiem siedziałam cicho i potulnie, wiedząc, że jestem na czele czarnej listy pani W., nie wychylałam się. Nigdy tego nie robiłam, bo nie chciałam mieć problemów. Marzyłam o Yale lub o Konserwatorium Muzycznym w Nowym Jorku – najlepszym w kraju oraz znajdującym się w czołówce najlepszych tego typu uczelni na świecie. Wiedziałam, że zatarg z matematyczką może zniweczyć moje marzenia.
Kompletnie odpłynęłam, nie wiedziałam co się dokoła mnie dzieje i o czym mówi nauczycielka. Zauważyłam, że obserwuje mnie kątem oka, ale nie potrafiłam skupić się na słuchaniu jej. Miałam poważniejsze problemy. Dzwonek, jak jeszcze nigdy dotąd okazał się wybawieniem, niestety nie dla mnie.
- Dawson, zostań na przerwie – syknęła Weinberger.
Posłałam ostatnie spojrzenie Trish, Dez oraz CeCe, a oni bezgłośnie przesyłali mi życzenia powodzenia. Spakowałam swoje rzeczy i z duszą na ramieniu podeszłam do biurka nauczycielki.
- Tak? – zainteresowałam się uprzejmie. – O czym chciała pani ze mną rozmawiać?
- Allyson widzę, że dzieje się z tobą coś bardzo niedobrego, jeśli tak dalej pójdzie, oblejesz matematykę.
Nie wiem co bardziej mnie zatkało, fakt, że mogłabym zostać na drugi rok w tej samej klasie, czy to, że po raz pierwszy w życiu, Weinberger odezwała się do mnie, ba, do kogokolwiek po imieniu.
- Nadrobię zaległości, pani profesor – odparłam wymijająco, licząc na to, że zadowoli się taką obietnicą i mnie wypuści. Nie doceniłam tej kobiety, nauczycielki z większym stażem niż wynosi data w mojej metryce.
- Rozumiem, że masz problemy rodzinne, no i choroba siostry, ale nie licz na taryfę ulgową.
Chwila, chwila, co?
- Skąd pani wie o chorobie Kiki?
- Mój wnuczek ma tego samego lekarza prowadzącego.
Nie miałam pojęcia, że Weinberger ma wnuka. Nie wiedziałam, że jest zdolna do jakichkolwiek wyższych uczuć. To robot, potwór i demon.
- Przykro mi – mruknęłam, jednak tylko dlatego, że wypadało coś powiedzieć.
- Posłuchaj Allyson, daję ci tydzień na zaliczenie kartkówek, wierzę, że sobie poradzisz.
- Dziękuję pani profesor.
- Możesz już iść.
Zatkało mnie. Weinberger nigdy nikomu nie dała drugiego terminu, w jej słowniku nie istniało coś takiego, jak „zaliczenie”, a teraz nagle okazuje się, że pomimo całej tej otoczki postrachu szkoły, stara matematyczka może być całkiem w porządku. Świat staje na rzęsach.
Jakoś udało mi się przeżyć resztę lekcji. Gdyby ktoś mnie zapytał czego dotyczyły tematy, z kim rozmawiałam, jak mi minął dzień, nie potrafiłabym odpowiedzieć. Wciąż pytano mnie czy wszystko gra, wiąż odpowiadałam „tak, dziękuję” i wciąż posyłano mi te ukradkowe, zaciekawione spojrzenia. Miałam tego dość! Po raz pierwszy od początku roku szkolnego nie poszłam na próbę musicalu. Było mi wszystko jedno, co sobie pomyśli pan Ortega, pani Speaker, Dzikie Sokoły i reszta ekipy. Musiałam się wyrwać z tego towarzystwa, z tego miejsca. Czułam, że się duszę, że jeszcze kilka chwil, a zacznę krzyczeć i wariować. Poddałam się. Uciekłam.
W domu czekała Sally, ale wiedziałam, co mnie tam czeka. Babcia będzie udawała, że wszystko jest dobrze, że nic się nie stało i jakby nigdy nic, zacznie wypytywać o szkołę, przyjaciół i miłości. Raziło mnie to i przerażało, dlatego skierowałam się w stronę szpitala. Jeszcze niedawno to Kika zawiozła mnie tam ze stłuczoną głową, mój Boże, jakże to wydawało się być odległe, jakby wydarzyło się w innym życiu, innej Ally. Teraz klucząc korytarzami, spoglądałam na smutne, wycieńczone twarze i czułam napływające do oczu łzy. W końcu znalazłam salę numer siedemdziesiąt pięć.
Łóżko stało pod ścianą w nieładnym, zbyt jasnym, jak na mój gust pokoju. Wszystko było tak przerażająco białe, jakby ktoś ufał, że śmierć przerazi się tego blasku i tu nie zawita.
- Cześć mała – uśmiechnęła się wychudzona postać. Z trudem rozpoznałam w niej Kikę. Tylko te włosy, długie, ciemne loki wciąż były takie same.
- Hej – głos mi się załamał. Nie byłam w stanie dłużej spoglądać na leżącą dziewczynę. – Och, błagam, powiedz, że to tylko zły sen!
Wybuchnęłam i rozpłakałam się. Paradoksalnie to ona mnie pocieszała. A przecież ja byłam zdrowa i miałam przed sobą całe życie. Tak, jak w dzieciństwie opowiadała mi różne historie i śmiała się z naszych wspólnych przygód. Serc pękało mi z bólu i nagle wszystkie te załamania i złe emocje uciekły gdzieś w dal. Poczułam się wolna, czysta i silna. Wiedziałam już co muszę zrobić.
- Nie pozwolę ci umrzeć – odezwałam się hardym tonem. – Obiecuję, że zrobię wszystko żeby ci pomóc.
Uśmiechnęłyśmy się do siebie, a ja wiedziałam jedno – poruszę niebo i ziemię, jeśli trzeba będzie to oddam duszę diabłu, ale znajdę dawcę.


____________________________________________________________________________

Witajcie moje kochane dziewczęta! ;*
Wiem, że bardzo długo czekałyście na ten rozdział, ale ogarnęła mnie niemoc i totalny brak weny. Już dawno nie czułam w sobie takiej blokady. Włączałam Worda i nic, pustka i złość. Na pewno nie pomogła też wizyta znajomych z Anglii ani przyjazd mojej Lovki. Gdyby nie Weronika, która na facebooku dopominała się o rozdział, pewnie męczyłabym się dalej. 
No nic, kiepsko, bo kiepsko, ale jest. 
Kolejny mam już w surowej wersji, więc pojawi się przed końcem weekendu.
Wesołych świąt! ;*

Kocham Was!

Wasza M.

czwartek, 21 marca 2013

"Chcesz wiedzieć co mnie gryzie?"



25 września




Obudziło mnie rażące w oczy światło. Przebudziłam się, nie mając pojęcia, gdzie się znajduję. Rozejrzałam się zdumiona. Szerokie łóżko, nieznane meble, rysunki i zdjęcia na ścianach. Podniosłam się z jękiem, czując, że kark i plecy pękają mi z bólu. Skonstatowałam, że mam na sobie tę samą sukienkę, co wczoraj, a moje buty leżą tuż przy łóżku. Ktoś przykrył mnie kocem, a lampka na nocnym stoliku wciąż była włączona. Tuż obok niej stała ramka i dzięki niej zorientowałam się, gdzie jestem. Na zdjęciu jestem ja, Kika i Jack. Mamy po siedem, osiem lat i robimy zamek z piasku. Mam tę samą fotografię u siebie na ścianie. Druga od lat znajduje się w pokoju mojej siostry, miejscu, gdzie właśnie się znajdowałam. Niepewnie wstałam z łóżka, ale machinalnie usiadłam, gdy do mojej świadomości dotarło wszystko, co się zdarzyło wczoraj. Kiedy Kika zemdlała, a Penny i ojczym machinalnie wykonywali wszystkie czynności, wpadłam w histerię. Płacząc i trzęsąc się krążyłam po pokoju, czekając na przyjazd ambulansu. To było jak koszmarny sen, ale nie potrafiłam się z niego obudzić. Megan trochę popłakiwała, ale znałam ją i wiedziałam, że ten widok nie jest dla niej nowy. Kimberly siedziała na kanapie i przerażona rozglądała się wokoło. Jack cicho coś do niej mówił, a może to ja wciąż wstrząsana szlochem, nic nie słyszałam? Nie wiem. Bałam się, jednocześnie wyrzucając sobie, jak mogłam być aż tak zajęta sobą, by przegapić i nie zauważyć choroby siostry? Konstancja najwyraźniej zadawała sobie również owe pytanie, bo ściskała rękę Emmy i przerażona spoglądała na śmiertelnie bladą twarz leżącej na sofie dziewczyny.
Ojczym zabrał Meg z pokoju, szepcąc jej słowa pocieszenia. Marzyłam żeby ktoś podszedł do mnie i powiedział, że to tylko żart. Chciałam żeby Kika wstała i roześmiała się, jednocześnie wyrzucając mi, że jestem łatwowierna. Nic takiego się nie stało.
Po kilku minutach, które mnie wydawały się godzinami, pod dom podjechała karetka. Lekarz główny cicho rozmawiał z Penny, a później, nawet nie badając Kiki, kazał zabrać ją do szpitala. Przerażona spoglądałam na ciemne włosy siostry rozrzucone po noszach i zauważyłam, że bardzo mocno się przerzedziły. Chorobliwa chudość i znikające z tej kochanej twarzy piękno, sprawiały, że traciłam dech. Jak przez mgłę widziałam to, co się działo i to, że Penny wychodzi wraz z lekarzem. Wciąż miałam przed oczami proszące o wybaczenie oczy siostry, a u uszach dzwoniły mi te wyszeptane, szczere słowa „przepraszam, że się tak zachowywałam”.
- Ally? – jakby z oddali docierał do mnie głos brata. Spojrzałam na niego nic nierozumiejącymi oczyma, w których czaiło się nieme pytanie. Nie powiedział nic, po prostu przytulił mnie mocno i trwaliśmy w tym uścisku, dwie smutne, przerażone istoty.
Usiedliśmy na kanapie, tej samej, na której wcześniej prowadziliśmy wesołą, burzliwą dyskusję, ale radość i szczęście gdzieś się ulotniło. Było tak pusto, tak cholernie pusto!
Jack wyglądał okropnie. Smutny, załamany, wyraźnie przybity. Jako jedyny z naszego grona wiedział, co się naprawdę wydarzyło i bardzo to przeżywał. Kimmy siedziała tuż obok niego i ściskała jego dłoń. Spoglądałam na nich z czułością, dwójka przyjaciół, która wspiera siebie w złych chwilach. Wiedziałam, że Jack od dawna jest zakochany w Kim, ale w tamtym momencie nie potrafiłam o tym myśleć. Żadne z nas się nie odezwało. Trwaliśmy w tej przytłaczającej ciszy, a wieczór powoli przechodził w noc. W pokoju zrobiło się ciemno i ponuro, ale nikt z nas, nie zdobył się na ten wysiłek, by wstać i zapalić światła. Nieruchomo czekaliśmy, jednak gdyby ktoś zapytał, kogokolwiek z nas, na co tak oczekujemy, nie umielibyśmy odpowiedzieć. Gdzieś na górze trzasnęły drzwi, podejrzewałam, że to ojczym wyszedł z pokoju Megan i udał się do swojej sypialni. Pewnie nawet nie podejrzewał, że wciąż tu jesteśmy.
Godzina za godziną, noc kończyła się, a my wciąż i wciąż siedzieliśmy w tej śmiertelnej ciszy, jakby ktoś odebrał nam umiejętności mowy i ruchu. Emma opierała głowę na starszej siostrze, Kim przytulona do Jacka zasnęła, a ja wciąż robiłam sobie wyrzuty, że tak bardzo oddaliłam się od Kiki. Zawsze byłyśmy przyjaciółkami, a kiedy wyszło na jaw, że zrobiła coś, za co znienawidzili ją moi nowi przyjaciele, zawiodłam ją. Stanęłam po ich stronie i nawet zbytnio nie kwapiłam się do poznania wersji siostry. Okej, rozumiem, może i w świetle tych wydarzeń wyłaniał się obraz kogoś, kim mogłam tylko gardzić, ale to moja starsza siostrzyczka, która zawsze stawała w mojej obronie. Ja nie zdobyłam się na to. Stchórzyłam.
- Wciąż tu siedzicie? – zajęta ponurym rozmyślaniem, nawet nie usłyszałam wejścia Penny. Stała w drzwiach od salonu ze ściągniętą bólem twarzą, rozczochranymi włosami i rozpiętym płaszczem. Widać było, że noc spędziła w poczekalni.
- Co z Kiką? – krzyknęłam zrywając się z kanapy. Oczy wszystkich skierowały się na stojącą kobietę. Próbowała się uśmiechnąć, ale jej twarz ozdobił jakiś dziwny grymas.
- Wszystko dobrze, wróci do nas za kilka dni.
- Widziałaś w jakim jest stanie?! Według ciebie wszystko z nią jest dobrze?! – wrzasnęłam wściekła. Emocje poniosły mnie, zapomniałam o śpiącej na górze Megan.
- Zrobię wam gorącej kawy i przygotuję pościel. Ally mi pomoże – Penny całkowicie zignorowała mój wybuch. Wyszła, a ja posłusznie poszłam za nią do kuchni. Wstawiła wodę i zajęła się wyciąganiem kubków z szafek.
- Co się dzieje z Kiką? – szepnęłam, niemrawo mieszając łyżeczką w cukierniczce.
- Kika jest chora – dziękuję za oświecenie, sama nie zauważyłam.
- I? – w myślach liczyłam do dziesięciu żeby się uspokoić i nie zacząć wrzeszczeć na tę kobietę, którą wszyscy nazywali moją matką.
- Ally, Kika jest chora od dwóch lat – spoglądałam na Penny i nie docierało do mnie to, o czym mówi.
- Co? – wydukałam w końcu.
To było niemożliwe! Moja siostra chorowała tyle czasu, a ja o tym nie wiedziałam?! Jak? Dlaczego? Czy yłam aż tak bardzo zajęta sobą i swoimi urojonymi problemami z brakiem popularności?
- Kika zachorowała na białaczkę jakiś czas przed tym, kiedy dziewczynki przeprowadziły się z Nowego Jorku.
- Ale jak to? – wciąż nie mogłam uwierzyć w to, co słyszałam. To musiał być jakiś bardzo głupi żart.
- Nie chciała żeby ktokolwiek o tym wiedział. Czuła się bardzo dobrze i nie chciała wzbudzać litości i sensacji. Pogorszyło jej się dwa tygodnie temu aż doszła do takiego stanu, jak dziś. Lekarze nie dają jej żadnych szans na wyleczenie – załamał jej się głos. Szlochała, a ja mimo, że było mi jej szkoda, nie potrafiłam powiedzieć jej nic miłego. Zbyt głęboko tkwił we mnie żal do niej za to, że mnie zostawiła. Przyrządziłam kawę i wyszłam. Skierowałam się do pokoju siostry.
Zapaliłam lampkę. Z każdej strony spoglądała na mnie uśmiechnięta twarz Kiki. Była taka młoda, taka śliczna, taka wesoła. Na myśl o tym, że ta cudowna dziewczyna umiera, robiło mi się ciemno przed oczami, a łzy jak oszalałe pędziły po moich policzkach. Rzuciłam się na łóżko i płakałam, a cały ból i strach ulatywał ze mnie. Zapłakana zasnęłam.
Obudziło mnie rażące światło lampki. Najwidoczniej przez sen musiałam przesunąć abażur. Nie miałam pojęcia, skąd wziął się koc, ale wzruszyła mnie troska, którą mi okazywano w tym domu, do którego tak bardzo nienawidziłam chodzić. Założyłam buty i zaspana zeszłam na dół. Zegar w salonie wskazywał godzinę ósmą. Usłyszałam jakiś hałas w kuchni i skierowałam się tam. Przy stole siedziała Kim w jakiejś rozciągniętej koszuli oraz Jack z Emmą. Mark stał przy ekspresie do kawy i przeglądał gazetę.
- Cześć – mruknęłam i odsunęłam krzesło.
- Wcześnie wstałaś – uśmiechnął się ojczym znad magazynu. Rozumiałam, że próbują zachować resztki normalności, więc nie zareagowałam nerwowo.
- Gdzie Konstancja? – zdziwiłam się. Moja kuzynka zawsze pierwsza jest na nogach.
- Pojechała do ciebie.
- Po co? – zdumiałam się, ale po chwili zerwałam się na równe nogi. – Zapomniałam o Sally!
Babcia nie miała pojęcia, gdzie zniknęłam na całą noc. Sądziłam, że zdążę wrócić przed nią.
- Spokojnie, Kostka rozmawiała z babcią, ma ją tutaj zabrać – uspokoiła mnie Emma.
Uśmiechnęłam się i nasypałam sobie do miseczki płatki. Może to zabrzmi trywialnie, ale mimo tak wzburzających i traumatycznych przeżyć, czułam głód. Jestem tylko człowiekiem.
- Pędzę do pracy dzieciaki, pilnujcie Meg – ojczym zerknął na zegarek i wyszedł z domu. Jest lekarzem, więc nawet niedziele spędza w pracy.
-Nie wiecie czy można odwiedzić Kikę? – zapytałam.
- Mama pojechała rano do szpitala, będzie dzwoniła – jakoś trudno mi było połączyć matkę Jacka z Penny. Moje rodzeństwo mówiło o niej z taką miłością i czułością, ja z obojętnością i złością. Czasami było mi głupio, ale nie umiałam inaczej.
- Długo się znacie z Jacksonem? – zapytałam Kim, kiedy mój brat poszedł na górę zobaczyć, czy Megan wciąż śpi. Emma spojrzała na mnie z uśmiechem, rozumiała dlaczego pytam. Równie dobrze, jak ja, wiedziała, że mój brat kocha się w Kimberly.
- Przyjaźnimy się odkąd się tu przeprowadziłam, jakieś osiem lat – zamyśliła się blondynka.
- Naprawdę? Od razu się zaprzyjaźniliście? – znałam tę historię z opowiadań Jacka, ale chciałam poznać też wersję tej sympatycznej dziewczyny. Przyjaźniła się z Emmą, więc mogłam być pewna, że będzie szczera.
- Widzisz, ja mam skomplikowaną sytuację rodzinną – zawstydziła się.
- Serio? – zakpiłam wskazując głową na zdjęcia wiszące w przedpokoju. Kim zaśmiała się.
- Tak, komu ja to mówię – zamilkła na moment. – Moi rodzice nie są małżeństwem. Mieszkałyśmy z mamą u ojca w San Diego, ale nie układało im się najlepiej, więc mama zabrała nasze rzeczy i przyjechałyśmy do jej brata, do Miami. Wujek jest dość specyficzną osobą, na pewno nieraz o tym słyszałaś, to ojczym Emmy i Kostki, a ja byłam dzieckiem i nie rozumiałam, dlaczego nagle mój świat się rozpadł. Wtedy poznałam Jacka. Byliśmy dziećmi i chodziliśmy razem na karate. Pamiętam, że strasznie się w nim kochałam jako dziewczynka – zaśmiała się na to wspomnienie. – To mój najlepszy przyjaciel.
- Szkoda, że u mnie to zawsze jest odwrotnie – mruknęłam.
- Słucham? – zdziwiła się Kim.
- Nic, nic, przypomniał mi się film o dziewczynie, która się zakochała w swoim przyjacielu – wybrnęłam z sytuacji. Emma zachichotała i wpakowała sobie całą łychę płatków do ust.
- Ja bym tak nie potrafiła, to tak, jakbym się zakochała w Jacku, a to by było szalenie dziwaczne. Przyjaciel jest jak ukochany pluszowy miś, zawsze przy tobie, nigdy go nie wyrzucisz, ale też nigdy nie będziesz jego dziewczyną.
Zamarłam. Mój biedny, kochany braciszek stał w drzwiach i słyszał ostatnią wypowiedź dziewczyny. Na moment twarz ściągnęła mu się z bólu, ale szybko opanował się i jakby nigdy nic, usiadł na krześle i zaczął coś opowiadać.
- Jesteście? – zawołała Konstancja z korytarza.
- W kuchni! – odkrzyknęła Emma.
Babcia i moja kuzynka weszły do środka. Widziałam w oczach Sally lęk i ból, widać Kostka opowiedziała jej wszystko o Kice. Emma przywitała się z babcią. Jack też. Mimo, że nie był jej prawdziwym wnuczkiem, zawsze go tak traktowała. Megan była zbyt młoda, widziały się tylko kilkukrotnie.
- To Sally, nasza babcia – przedstawiła Kostka. – A to Kim, przyjaciółka Jacka.
- Miło cię poznać, mój wnuczek obraca się w interesującym towarzystwie – uśmiechnęła się Sally.
Zostawiłam ich w kuchni, a sama wróciłam na górę. Wzięłam prysznic i przebrałam się w ubrania siostry. Mimo, że na dole śmiałam i żartowałam, czułam się źle i byłam przerażona. Dobry humor był tylko pozorem. Maską, którą założyło całe towarzystwo siedzące w kuchni. Musieliśmy udawać, by nie wpaść w paranoję. Znów siedzielibyśmy bezruchu i bez słów, a czas pędziłby jak oszalały. Usłyszałam dźwięk dzwoniącego telefonu. Podejrzewając, że to wieści ze szpitala, zbiegłam na dół. W połowie schodów usłyszałam głos babci.
- Tak Penny, tu Sally. Mhm… Tak… Rozumiem… Tak…
Sally słuchała głosu po drugiej stronie słuchawki i odpowiadała półsłówkami. Próbowałam wychwycić jakiś wesoły ton w jej odpowiedziach, ale na próżno.
- I co? – zapytałam, kiedy babcia odłożyła słuchawkę.
- Kika czuje się źle. Nie można jej dziś odwiedzić.
Posmutniałam. Chciałam z kimś porozmawiać. Z kimś, kto nie będzie udawał, że wszystko jest dobrze.
- Idę na spacer – powiedziałam i biorąc torbę, wyszłam na ulicę.
Szłam w stronę centrum miasta, nie mogąc się zdecydować, do kogo pójść. Gdy mijałam przystanek, zauważyłam, że akurat podjeżdża autobus jadący na moje osiedle. Uznałam to za znak i wsiadłam. Zadzwoniłam do Trish. Odezwała się poczta głosowa. No tak. Dziś jest ten cały konwent fanów Zalienów. Trish i Dez co roku na niego jeżdżą, a ja mimo usilnych prób zrozumienia ich pasji, spoglądam na to z przymrużeniem oka. Nie było sensu wysiadać, więc jechałam dalej, zastanawiając się, czy zastanę w domu Dominikę.
- Cholera – zaklęłam, gdy zajęta smutnymi myślami, ominęłam swój przystanek. Wysiadłam dalej, tuż obok domu Moonów. Wzruszyłam ramionami i zapukałam do drzwi. Nikt nie otwierał, miałam już odejść, kiedy zobaczyłam Austina idącego chodnikiem. Z Eve.
- Ally? – zapytał zmieszany.
Jasne, któżby inny.
- Jest Cass? – zapytałam. Spojrzał na mnie zdziwiony i jakby urażony.
- Pojechała z Nelsonem, Trish i Dezem na konwent.
- Ta, Zalieni – mruknęłam i ruszyłam w stronę swojego domu.
- Coś się stało? – zapytał chłopak, przyglądając mi się. Musiałam wyglądać strasznie. Niewyspana, podkrążone, zaczerwienione oczy. Na kilometr było widać, że przepłakałam noc.
- Problemy miłosne? – zachichotała Eve. Miałam ochotę złapać tę jej piękną główkę i wepchnąć pod pociąg. Ta dziewczyna wyzwalała we mnie pokłady utajonej agresji. Pokręciłam tylko głową i chciałam ich wyminąć, ale Austin, ku niezadowoleniu towarzyszki, zastawił mi drogę.
- Jesteśmy przyjaciółmi Ally, możesz mi powiedzieć, co cię gryzie.
Nie wiem czy to ten ironiczny uśmiech Eve, czy ten protekcjonalny ton, którym blondyn powiedział „jesteśmy przyjaciółmi”, sprawił, że straciłam panowanie nad sobą.
- Chcesz wiedzieć co mnie gryzie? Moja siostra jest śmiertelnie chora, lekarze nie dają jej wielkich szans, że przeżyje, a kiedy chcę z kimś o tym porozmawiać, muszę wysłuchiwać histeryczki, która wyżywa się na innych, bo zostawiła chłopaka, którego próbowała zdobyć od dzieciństwa.
- Skąd – zaczęła ze złością Eve, ale Austin nie pozwolił jej dokończyć. Zaszokowany wpatrywał się we mnie. Czułam, że jakaś zdradziecka łza spływa po moim policzku, ale nie czułam się śmieszna.
- Żartujesz? – wykrztusił po jakimś czasie blondyn.
- Pewnie, uśmiałam się, że ho-ho – syknęłam i wściekła wyminęłam ich.
- Ally, zaczekaj! – krzyczał za mną, ale nie zwracałam na to uwagi. Szłam przed siebie, ku swojemu domowi.
- Ally! – Austin podbiegł i złapał mnie za rękę.
- Daj mi spokój – mruknęłam i odwróciłam głowę.
- Co się stało?
- Kika ma białaczkę, ale to mój problem – wyrwałam się z jego uścisku.
- Przecież jesteśmy przyjaciółmi, powinniśmy się wspierać – urażony ton chłopaka sprawił, że jeszcze bardziej się wściekłam.
- Jesteśmy przyjaciółmi – zaakcentowałam słowo „przyjaciele” tak dobitnie, że Austin aż się zaczerwienił – więc wracaj do swojej dziewczyny i daj mi się wypłakać.
- Ale ja – zaczął.
- Idź – hardość w moim głosie przekonała go. Z niedowierzaniem spojrzał na mnie, a później odwrócił się i poszedł do Eve.
Patrząc jak odchodzi, czułam, że moje serce pęka. Zniszczyłam coś między nami, po raz kolejny popchnęłam go w ramiona Henrietty. Wchodząc po schodach, słyszałam, jak Eveningowie hałasują w ogrodzie, wsłuchując się w te odgłosy, miałam wrażenie, że to dźwięk mojego pękającego na drobne kawałki serca.

_________________________________________________________________________


Joanna
 

poniedziałek, 18 marca 2013

"Kto nie ryzykuje, ten nie żyje prawdziwie."



24 września





Te dwa dni z Sally minęły, jak okamgnienie. Kursowałam między szkołą, a domem, nie mogąc doczekać się kolejnej rozmowy z moją ukochaną babcią. Dyskutowałyśmy o wszystkim i wciąż było nam mało. Świetnie bawiłyśmy się w swoim towarzystwie i pomimo dość znacznej różnicy wieku, rozumiałyśmy się bez słów. Nawet tato przebywał w domu dłużej niż pięć minut, co załamywało mnie, bo wciąż przypominał, że mam szlaban i nawet Sally nie była w stanie go przekonać żeby odłożył karę do jej wyjazdu. Zgrywał idealnego tatusia, który musi być stanowczy i dawać dobry przykład. Znosiłam to godnie, od czasu do czasu kwitując tę sytuację głośnym westchnięciem. Uziemienie nie było takie złe. Trish i Dez niemalże zamieszkali u nas. Tak samo Kostka i Emma. Kika tylko zadzwoniła i zasłaniając się chorobą, wykręciła się od wizyty. Wiedziałam, że Sally jest przykro, więc tym mocniej starałam się ją zająć. Po raz pierwszy czułam się w domu szczęśliwa! Niecierpliwiłam się, kiedy przedłużały się próby musicalu, czując wewnętrznie, że ta idylla wkrótce się skończy. Choć wszystko było wspaniałe i magiczne, gdzieś w głębi duszy miałam złe przeczucia i gdy tylko zostawałam sama, traciłam dobry humor. Analizowałam, myślałam i rozkładałam na części pierwsze ostatnie wydarzenia, szukając w nich zapowiedzi jakiegokolwiek nieszczęścia. Prócz przeprowadzki Eveningów do Miami, nie znalazłam niczego, co mnie wzburzało.
 Eve, choć załamana i roztrzęsiona jest niebezpieczna. Jestem pewna, że wie o uczuciu Austina, co więcej, każdym nerwem czuję, że zna również moje uczucia. Sposób w jaki mnie traktuje, to, jak na mnie patrzy, wszystko ukazuje, że to coś więcej niż zwyczajna zazdrość o przyjaciółkę chłopaka. Rozmowa z nią dała mi do myślenia. Czułam się podle, kiedy spoglądałam na to jej oczyma, ale uczucie ekstazy, które mną władało, kiedy Austin choć na mnie spoglądał, kompensowało całą tę dziwną otoczkę i niezrozumienie.
- Ally, kochanie, myślę, że powinnaś się głębiej zastanowić nad tym swoim ukochanym – powiedziała Sally, kiedy siedziałyśmy przy śniadaniu. Bijąc się z myślami, opowiedziałam jej całą historię relacji z Austinem. Tato wyszedł do Sonic Booma, mogłyśmy rozmawiać swobodnie.
- Dlaczego? – wymruczałam znad kubka gorącej herbaty.
- Mówiłaś, że patrząc na sytuację oczami Eve czułaś się źle – nie rozumiałam do czego dąży babcia. Wpatrywałam się w nią, czekając aż przejdzie do sedna.
- Rzecz w tym, Ally, że nie potrafisz postawić się w sytuacji tej dziewczyny. Wydaje ci się, że jesteś bezstronna, ale nie umiesz ocenić tego obiektywnie.
- Dlaczego to mówisz? – zżerała mnie ciekawość, choć jednocześnie bałam się tego, co mogę usłyszeć.
- Nie sądzę żeby chłopak, który jest z kimś, kogo nie kocha i zdradza tę osobę z kimś innym, był odpowiednim kandydatem dla ciebie.
Zamarłam. Łyżeczka wypadła mi z dłoni i z łoskotem upadła na podłogę. Sally miała rację. Podświadomie sama o tym doskonale wiedziałam, ale bałam się połączyć urywki myśli w jedną całość. Babcia zrobiła to za mnie i bardzo mi się to nie podobało.
- Nie znasz go – jęknęłam płaczliwie. Po raz kolejny analizowałam wszystko, jednak teraz starałam się zachować obiektywizm. Zbladłam i czułam wzbierające łzy.
- Kochanie, nie twierdzę, że masz skreślić Austina, chcę tylko żebyś się dobrze zastanowiła i przemyślała to dokładnie.
Pokiwałam smutno głową.
- Obiecuję – szepnęłam. – Ale gdybyś go poznała, twierdziłabyś inaczej.
- Allyson – babcia zwraca się do mnie pełnym imieniem tylko wówczas, kiedy mówi coś bardzo, bardzo ważnego. – Skoro ten chłopiec cię kocha, a ty kochasz go to nie daj robić z siebie „tej drugiej”. Walcz i bądź z nim.
- To nie jest takie proste – westchnęłam.
- Prostsze niż myślisz.
- Boję się, że coś nie wyjdzie i stracę przyjaciela – wyznałam szczerze.
- Kto nie ryzykuje, ten nie żyje prawdziwie.
Przerwało nam pukanie do drzwi. Niechętnie wstałam i ruszyłam w stronę korytarza. Rozmowa zmierzała ku interesującym torom, nie życzyłam sobie żadnych gości w tym momencie. Bałam się, że to Trish. Wciąż nie powiedziałam jej, że zakochałam się w Austinie. Zdawałam sobie sprawę, że znienawidzi mnie, kiedy dowie się o tym od kogoś innego, ale nie potrafiłam się zdobyć na to wyznanie. Jeszcze nie teraz.
- Niespodzianka! – roześmiała się Dominika. Stała na progu z pudełkami lodów i kubkami z kakao. Nie wiedziałam, że wróciła z Meksyku. Ostatnio wiele rzeczy mi umykało.
- Dominika! – krzyknęłam uradowana i wciągnęłam ją do środka. Wiedziała o wszystkim i wspierała mnie, przy niej mogłyśmy rozmawiać swobodnie i bez ograniczeń. – Nie mówiłaś, że przyjeżdżasz!
Wzruszyła ramionami.
- Brakowało mi Miami.
Wiedziałam, że coś jest nie w porządku. Dominika nienawidzi słońca, a zgiełk i ogrom Miami ją męczy. Przeprowadziła się tu lata temu, kiedy leczyła głęboką depresję i pracowała przy ekranizacji swojej książki. Została wyłącznie dlatego, że jej kot czuł się tu wspaniale i całe dnie mógł bezpiecznie wylegiwać się na słońcu. Kocha go najmocniej na świecie i dla jego szczęścia, sama wolała się męczyć.
- Co się stało? – szepnęłam i blokując wejście do kuchni, spojrzałam na twarz towarzyszki. Pod maską uśmiechu ukrywała ból. Przeraziłam się. Nigdy nie widziałam jej w takim stanie.
- Spotkałam Jaspera w Veracruz – powiedziała lekko i wzruszając ramionami wyminęła mnie.
Jasper był jej wielką miłością. Poznali się w Londynie, kiedy Dominika miała osiemnaście lat i pojechała tam do pracy. Po trzech latach idealnego związku, moja przyjaciółka dowiedziała się, że ją zdradzał i załamała się. Wyjechała z Anglii, ale to nic nie dało. Bardzo ciężko to przeżyła i dopiero w Stanach odnalazła utracony spokój. Zawsze jest radosna, przebojowa, szalona, ale wiem, że wciąż nie poradziła sobie ze złamanym sercem. Czasami dziwiłam się jej i nie rozumiałam tego. Jest śliczną i uroczą dziewczyną, a wciąż tkwi w tym emocjonalnym bagnie i nie potrafi nawiązać głębokiej relacji. Nigdy nie przypuszczałabym, że jakikolwiek związek może tak bardzo kogoś zniszczyć.
- Sally! – uśmiechnęła się zaskoczona Dominika. – Nie wiedziałam, że przyjechałaś!
- Ten mój roztrzepany skarb bardzo wybiórczo się pochwalił – zaśmiała się babcia i zaczęła wypytywać moją sąsiadkę o jej najnowszą powieść. Uwielbiam ich słuchać. Obie są takie ironiczne i zabawne. Człowiekowi od razu robi się lżej na duszy i ma wrażenie, że jest w stanie przenosić góry. Zawsze odzyskuję przy nich wiarę w siebie i podnoszę sobie samoocenę.
- Dziś wieczorem, bardzo kameralne przyjęcie – zachwycała się moja starsza przyjaciółka.
- Skoro tak to chyba się skuszę – odparła babcia.
Nie miałam pojęcia o czym mówiły. Wyraziłam zdumienie i posmutniałam. Dominika zaprosiła Sally na jakąś gwiazdorską galę, a ja uziemiona przez kochanego rodzica, musiałam zadowolić się wieczorem z książką lub telewizorem. Przez całe życie chciałam mieć normalną rodzinę, ale teraz, kiedy wizyta babci obudziła w ojcu instynkt rodzicielski, żałowałam, że nie jest tak, jak zwykle. Wówczas mogłabym wyjść bez problemów i jestem pewna, tatuś by się o tym nawet nie dowiedział. Zostawiłam moje towarzyszki same, aby w spokoju mogły omówić sprawy biznesowe. Sally przygotowuje jakiś recital i Dominika ze swoimi znajomościami spadła jej jak z nieba. Wzięłam kakao i wyszłam do ogrodu pomyśleć. Huśtawka zawsze pomaga mi, kiedy jestem skonfundowana. Tak samo było i tym razem. Już po kilku minutach odczułam spokój i mogłam rozkoszować się przyjemnym popołudniem. Słońce przygrzewało i powoli zasypiałam, kiedy jakiś huk, tuż obok mnie sprawił, że zerwałam się z miejsca przerażona.
W miejscu, gdzie jeszcze niedawno stało ogrodzenie od strony sąsiedniej posesji, stał ford mustang z wgniecioną maską.
- O mój boże, przepraszam! Tato mnie zabije! – z fotela kierowcy wyłoniła się blondynka w czerwonym dresie i z przestraszona spoglądała to na samochód, to na ogrodzenie.
- Nie martw się, da się wyklepać – pocieszyłam ją. Wyglądała bardzo sympatycznie i od pierwszej chwili polubiłam ją.
- Zniszczyłam wam ogrodzenie – jęknęła nieznajoma ze łzami w oczach.
Pomimo całej groteski tej sytuacji, bawiłam się fenomenalnie.
- Ojciec nawet nie zauważy, bywa w domu od święta – wzruszyłam ramionami i uśmiechnęłam się. – Jestem Ally.
- Jose – blondynka podała mi rękę.
- Jesteś siostrą Eve? – skojarzyłam nagle. Nelson mówił, że Eveningowie mieli zająć ten dom. A szkoda, wyglądała tak uroczo.
- Tak – mruknęła, co mnie zdziwiło. – Strasznie cię za nią przepraszam. To furiatka.
- Wiesz? – wyłupiłam oczy ze zdziwienia. Tego się nie spodziewałam. Usiadłam z wrażenia.
- Ona nie jest taka zła, jak pewnie myślisz, ale kiedy chodzi o Moonów wpada w histerię.
Blondynka usiadła obok mnie i opowiedziała mi o Henriettcie bez żadnych ubarwień i usprawiedliwień. W Austinie kochała się od dzieciństwa i kiedy w końcu go zdobyła, zaczął ją nudzić. Chciała przerwy żeby wszystko przemyśleć i blondyn, choć cierpiał, zgodził się. Kiedy wyjechał z Cassidy i Nelsonem do Miami, Eve wpadła w rozpacz. Zdała sobie sprawę, że nie przestała kochać Austina i zniszczyła ich relację. Teraz, kiedy miała nadzieję na happy end, okazało się, że nie ma dla niej miejsca w sercu chłopaka. Wściekała się i obwiniała cały świat, bo nie chciała się przyznać, że winę za zaistniałą sytuację ponosi wyłącznie ona sama.
- Dlaczego mówisz mi to wszystko? – zapytałam po chwili.
- Sama nie wiem. Chyba dlatego, że wydajesz się świetną dziewczyną i masz prawo zrozumieć tę pokręconą sytuację – wzruszyła ramionami Jose.
- Dziękuję – uśmiechnęłam się.
- Jose! Gdzie jesteś? – usłyszałyśmy chłopięcy głos, a po chwili zza samochodu wyłonił się chłopiec na oko w wieku Jacksona. Zdziwiłam się na widok szatyna średniego wzrostu. Spodziewałam się kolejnego blondyna.
- To Josh, mój młodszy brat i najlepszy przyjaciel – uśmiechnęła się Josephine. – A to Ally, nasza sąsiadka.
- Cześć – przywitał się chłopak i podszedł bliżej. Kiedy się uśmiechał, na jego twarzy pojawiały się urocze dołeczki. Wiedziałam, że się polubimy i sąsiedztwo Eveningów nie musi odznaczać wyłącznie scysji z Eve.
- Ojciec cię zabije – skwitował Josh wskazując głową na samochód.
- Wiem – jęknęła blondynka.
- Nie martw się, zawsze możesz ukryć się u mnie. Tutaj rzadko kiedy ktoś bywa – pocieszyłam moją nową znajomą.
Siedzieliśmy we trójkę i wesoło dyskutowaliśmy, kiedy pojawiła się trzecia osoba. Spojrzała na nas znacząco i poszła sobie. Instynktownie poczułam, że się nie polubimy.
- Mała Eve – mruknął Josh zdegustowany.
- Słucham? – zdziwiłam się.
- To Mabel, nasze najmłodsza siostra. Uważaj na nią. Eve przy niej to anioł – ze smutkiem powiedziała Jose. Rozumiałam ją. Też nie sprawiało mi radości, kiedy słuchałam i musiałam mówić, jaka jest Kika. Siostra to siostra, mimo wszystko. Choćby nie wiem, jak okropna była to jednak „swój” człowiek.
- Powinniśmy już iść – bez entuzjazmu podniosła się blondynka. Pożegnaliśmy się i wróciłam do domu, nie chcąc narażać się ojcu. Mógł wrócić w każdej chwili, a ja nie chciałam się tłumaczyć, że byłam tylko w ogrodzie. I tak by mi nie uwierzył.
Dominika i Sally dalej dyskutowały w kuchni. Opowiedziałam im o jakże oryginalnym spotkaniu z nowymi sąsiadami. Zaśmiewały się do łez, kiedy usłyszały o rozbiciu samochodu i płotu.
- Zawsze twierdziłam, że jest paskudny – chichotała babcia. Pokręciłam głową z czułością. Jak nastolatka, za to ją uwielbiam.
Kilka minut po siedemnastej Dominika pożegnała się i poszła do siebie, żeby przygotować się do wieczornego przyjęcia. Pomagałam Sally wybrać kreację i oglądając telewizję, przysłuchiwałam się jej opowieściom z Nowego Jorku. Od dziecka kochałam te historyjki. Babcia jest świetnym mówcą, jestem pewna, że gdyby poszła w tym kierunku, zrobiłabym oszałamiającą karierę. Szkoda, że nie odziedziczyłam po niej tej swobody w wyrażaniu siebie, pewności siebie i scenicznej odwagi.
- Sally – zapytałam podnosząc wzrok. – Sądzisz, że kiedyś nauczę się występować?
- Nie musisz się tego uczyć, jesteś w tym cudowna – odparła babcia malując się.
- Mam tremę – mruknęłam. Moje problemy z publicznymi wystąpieniami są ogólnie znane w rodzinie bliższej i dalszej.
- Ależ Ally właśnie to pokazuje jak wielka jesteś! – zaoponowała Sally. – Kiedy wychodzisz na scenę ludzie milkną. Trish opowiadała mi o twoim występie na przesłuchaniu. To się nazywa być wielkim. Pokonujesz swoje słabości i się im nie poddajesz. Nie rozumiem dlaczego chciałabyś się zmienić.
- Chciałabym być kimś inspirującym – szepnęłam.
- Ally, kto w przeciągu dwóch tygodni z szarej myszki stał się szkolną gwiazdą? Ty. Moim znaniem to inspirujące.
- Tak sądzisz? – ucieszyłam się.
- Tak kochanie.
Przytuliłam Sally i życząc jej miłego wieczoru, odprowadziłam ją do drzwi. Dominika właśnie wychodziła od siebie. Po chwili pojechała taksówka, a ja zostałam sama. Czułam się dziwnie. Odzwyczaiłam się od samotnych wieczorów i krążąc po domu, próbowałam bezskutecznie znaleźć sobie jakieś zajęcie. Na próżno. Głowę miałam pełną Austina.
Wściekła włączyłam laptopa i mój wzrok padł na kolaż fotografii z mojej tapety. Ja i Megan na plaży. Coś mi to przypomniało. Szłyśmy ulicą, całkiem niedawno. Mam!
- Ally, przyjedź w sobotę na przyjęcie – prosiła po raz kolejny Meg, kiedy spacerując, szłyśmy w stronę jej domu.
- Mam szlaban – idealna wymówka, tego nie przebije.
- Poproszę wujka Lestera żeby ci pozwolił, mi nie odmówi.
Dokładnie to krążyło mi po głowie w ostatnim czasie. Rodzinne przyjęcie u Simmsów. Nie chciałam być sama, nie dziś, ale wieczór w towarzystwie Penny był czymś, na co nie mogłam się zdecydować.
Sięgnęłam po słuchawkę i wybrałam numer ojca.
- Cześć tato, o której będziesz? – zapytałam, kiedy odebrał po siódmym sygnale.
- Kotku, nie wrócę dziś. Muszę kończyć.
No tak. To w stylu mojego ojca. Znikać gdzieś, nie mówiąc gdzie. Plułam sobie w brodę, że nie skontaktowałam się z nim wcześniej. Teraz mogłabym się świetnie bawić w towarzystwie Dominiki i Sally.
- Dzięki tatusiu – mruknęłam i ze wściekłością wyszarpałam z szafy sukienkę. Szybko przebrałam się i z premedytacją biorąc pieniądze ojca, wezwałam taksówkę. Nie pozwolę zamknąć się w domu i zrobić z siebie zgorzkniałej nad wiek poważnej dziewczynki!
W połowie drogi zwątpiłam i z chęcią zawróciłabym do domu, gdyby nie fakt, że bałam się zostać sam na sam z moimi myślami. Taksówkarz coś do mnie mówił, ale zajęta obracaniem w dłoniach torebki, nie byłam w stanie zrozumieć, o co mu chodzi.
- Jesteśmy na miejscu panienko.
Spojrzałam na kierowcę nieprzytomnym wzrokiem, zdziwiona, dlaczego stoimy w miejscu.
- Jesteśmy na miejscu – zmarszczył brwi, zapewne myśląc, że ma do czynienia z kimś niedorozwiniętym. Zapłaciłam i podziękowawszy za kurs, wysiadłam. Głęboko oddychając i lekko drżąc, podeszłam do drzwi i nieśmiało zadzwoniłam. Przez chwilę nic się nie działo i już chciałam odejść, kiedy drzwi otworzyły się i wyjrzał zza nich Jack.
- Cześć – szepnęłam nieśmiało.
- Ally! – ucieszył się szczerze i ta radość była niczym najlepsze lekarstwo dla mojego przeżywającego wstrząsy serca. – Przyszłaś!
- Nie przeszkadzam? – wciąż ta cholerna nieśmiałość.
- Nie bądź głupia – ofuknął mnie i biorąc mnie za rękę, poprowadził w kierunku salonu.
Nie wiem, kto był bardziej zdziwiony moimi pojawieniem się, Penny czy ojczym. Megan rzuciła mi się na szyję, a Kika blado uśmiechnęła się z kanapy. Wyglądała strasznie i zaczynałam wierzyć, że naprawdę jest chora.
- Nie przeszkadzam? – znów szepnęłam.
- Nie bądź niemądra kochanie – uśmiechnęła się Penny i wskazała mi miejsce na sofie obok jakieś blondynki. Widziałam ją pierwszy raz na oczy i zżerała mnie ciekawość, kim jest owa piękność.
- To Kim – przedstawił dziewczynę Jack, który usiadł tuż obok. – A to Ally, moja siostra.
Kim! Najlepsza przyjaciółka mojego brata. Nie spodziewałam się, że jest aż tak śliczna. Zdjęcia nie oddawały nawet połowy jej urody. Uśmiechała się onieśmielona, ale już po chwili rozmawiałyśmy, jak najlepsze przyjaciółki. Dołączyły do nas Emma, która chodziła do klasy z tą dwójką oraz Kostka. Kika wciąż siedziała samotna w kącie i wyglądała jakby chyba umierająca. Serce mi się krajało na ten widok. Przeprosiwszy towarzystwo, podeszłam do niej i bez słów uścisnęłam jej dłoń.
- Ally? – szepnęła nieswoim głosem. Gdy podniosła wzrok z przerażenia nie potrafiłam złapać tchu. Wychudzona, blada i wyraźnie cierpiąca. Na ramionach zauważyłam ślady po ukłuciach.
- Kika, co się dzieje?! – zapytałam wzburzonym szeptem. Nie widziałyśmy się tydzień, a ona zmieniła się diametralnie. Rozumiałam dlaczego nie chciała pokazywać się Sally w takim stanie.
- Przepraszam, że się tak zachowywałam – szepnęła całkowicie ignorując moje pytanie. Mówiła prawdę, żałowała szczerze. Poczułam, że łzy zaczynają mi kapać po twarzy. Bezradna rozejrzałam się wokoło nie rozumiejąc, jak ludzie tu obecni mogą tak po prostu akceptować zmiany w mojej siostrze.
- Kika, co się do cholery dzieje? – krzyknęłam z desperacją.
Siostra spojrzała na mnie i tylko się uśmiechnęła, tym samym uśmiechem, który tak dobrze znałam i kochałam. Podnosił mnie na duchu zawsze, kiedy było mi ciężko i źle. Tym razem nie podziałał. Poczułam skurcz serca i strach chwycił mnie w swe szpony, kiedy spoglądałam na matową twarz Kiki i jej mętne, cierpiące oczy. Moje łzy kapały już na podłogę, ale nie zwracałam na nie uwagi.
- Kika? – szepnęłam, ale ona tylko pokiwała głową.
I wtedy stało się coś, co przeraziło mnie bardziej niż widok chorej siostry. Przeraźliwie chuda Kika próbując wstać zatoczyła się i nieprzytomna upadła na ziemię.
Krzyknęłam, ale nikt nie zwrócił na to uwagi. Ojczym szybko ją podniósł, a Penny zadzwoniła po kartkę, jednak była w tym rutyna. I wtedy zrozumiałam. To nie był pierwszy raz. Kika była poważnie chora, a ja, pieprzona egoistka zajęta swoimi dziecinnymi problemami, nie miałam o tym pojęcia. 


______________________________________________________________________

Dominika nadal ma problemy z internetem, więc przez jakiś czas to ja będę dodawała posty, które ona napisze.
Komentarz od niej: 
"Cześć Pysie! ;* 
Ten rozdział jest tak słaby, że nawet niebiosa dają mi o tym znać. Najpierw utknęłam w Krakowie, później była awaria prądu, a teraz mam problemy z internetem.
Nie chcę Was dłużej męczyć, więc przez jakiś czas bloga poprowadzi J.
Kocham Was!

Wasza M."

Joanna