Strony

czwartek, 25 lipca 2013

"Mistrz kulinarny..."



23 października





Kolejny tydzień minął, a ja nawet się nie spostrzegłam jak i kiedy. W szkole wszystko zaczęło wracać do normy. Nauczyciele po sprawdzianowym szaleństwie uspokoili się, dając nam chwilę wytchnienia przed listopadowym poprawianiem stopni. Również pani Speaker zrozumiała, że pomimo całej doniosłości przedstawienia i rangi tego konkursu, nie jesteśmy maszynami i nie dajemy sobie rady ze zbyt dużą ilością zajęć, dlatego zmniejszyła ilość prób do trzech w tygodniu. Sally wróciła do Nowego Jorku, przepłakałam cały dzień, a ona przytulała mnie, powtarzając, że niedługo się spotkamy i obiecała przyjechać na Boże Narodzenie. Już nie mogłam się tego doczekać. W końcu po licznych zawirowaniach znów mogłyśmy ze sobą rozmawiać na wszystkie tematy i zniknęła ta dziwna atmosfera, którą stworzyłam zamykając się w swoim urojonym świecie. Teraz, kiedy uporządkowałam sobie w głowie wszystko i wróciłam do równowagi, każdą wolną chwilę spędzałam z przyjaciółmi. Szaleliśmy po mieście, przesiadywaliśmy na plaży i świetnie się bawiliśmy!
CeCe i Mike oraz Maga i Ty oficjalnie zostali parami. Cała szkoła plotkowała na ich temat, a ja cieszyłam się ich szczęściem. Szczególnie Magdalena zasługiwała na miłość. Taka dobra i kochana. Znałam ją tyle czasu, ale wciąż potrafiła mnie zaskoczyć i to zaskoczyć bardzo pozytywnie.
Dzień przed wyjazdem babci, pojechałyśmy odwiedzić Kikę w szpitalu. Ku mojemu ogromnemu zdumieniu, przy łóżku mojej siostry siedziała Maga. Nie mam pojęcia o czym rozmawiały, ale widziałam ulgę oraz smutek na zmęczonej, bladej twarzy Kiki. Sally poszła poszukać lekarza, a ja dyskretnie usunęłam się w bok, nie chcą przeszkadzać dziewczynom. Zżerała mnie ciekawość, ale musiałam ją powściągnąć. Te dwie miały swoje własne sprawy, do których ja nie miałam dostępu. Wiedziałam, że nie rozmawiały ze sobą od tamtego pamiętnego dnia, gdy cała intryga Kiki wyszła na jaw, wiedziałam też, że moja siostra zraniła Magę bardzo boleśnie. Wbiła jej nóż w plecy i miała gdzieś, co czuje jej tak zwana przyjaciółka, dlatego omal nie spadłam z krzesła, kiedy ta wychodząc z sali, odwróciła się ku łóżku, na którym leżał cień mojej ślicznej siostry i uśmiechnęła się.
- Bardzo cię kocham – w głosie blondynki słychać było płacz, ale niewątpliwie  mówiła szczerze.
Wow, ona po tym wszystkim wciąż potrafiła wybaczyć. To naiwność, przyjaźń czy może głupota?
Próbowałam wypytywać Kikę, co to wszystko znaczy, ale ona mruczała tylko, że to wszystko nie tak, że teraz trudniej jej będzie odejść, a ja dostawałam napadów paniki i wrzeszczałam, że ma się przymknąć. To było przerażające – siedzieć i słuchać, że ta zawsze radosna i żywiołowa dziewczyna, jest już pogodzona z myślą o śmierci, co więcej, że nie walczy. Wyszłam stamtąd roztrzęsiona i mimo upływu kilku dni, wciąż nie potrafiłam zdobyć się na ponowne odwiedziny. Zbyt wiele sił psychicznych mnie to kosztowało. Z tego wszystkiego zapomniałam nawet o prowadzeniu pamiętnika, ale nie działo się nic na tyle spektakularnego żebym miała wyrzuty sumienia, że nie zanotowałam tego dla potomnych. Dziś, siedząc sama w domu, postanowiłam nadrobić zaległości i zajęłam się pisaniem. Piątkowy wieczór mijał spokojnie i przyjemnie, jednak burczenie w brzuchu doprowadzało mnie do furii. W końcu niechętnie wstałam i zeszłam na dół. Postanowiłam usmażyć naleśniki i pocieszyć się w mej samotności. Tato zadzwonił i poinformował mnie, że wróci późno. Zazwyczaj zapominał o takich „drobiazgach”, ale napomknienia Sally przyniosły rezultat. Może nie stał się najbardziej opiekuńczym ojcem świata, ale było zdecydowanie lepiej. Mieliśmy lepszy kontakt i cieszyło mnie to. Tato to tato, bez względu na jego dziwne zachowania.
- Nie możesz mi tego zrobić! – histeryczny krzyk dobiegający gdzieś zza otwartego okna przeraził mnie. Podskoczyłam przestraszona i wysypałam na siebie mąkę. Nasze osiedle słynie ze spokoju i ciszy, bardzo rzadko zdarza się by ktoś podnosił tu głos. Zaintrygowana wyszłam do ogrodu. Tak jak myślałam, wrzask dobiegał z sąsiadującej posesji Eveningów.
- Eve, tak będzie najlepiej – perswadował spokojny głos, a ja ku swojemu zdziwieniu rozpoznałam w nim głos Austina.
- To o nią chodzi, prawda? – znów histeryczny krzyk i płacz.
- Nie, Eve – w głosie chłopaka zabrzmiało znudzenie i zniecierpliwienie, najwyraźniej musieli się o to kłócić już setki razy.
- Wytłumacz mi! – nalegała dziewczyna.
- A co tu tłumaczyć? Nie ma między nami już tej szczególnej więzi, przykro mi.
- Ale ja cię kocham, Austin! – Eve płakała. Płakała rozpaczliwie i rozdzierająco. Czułam się źle przysłuchując się ich rozmowie, ale nie byłam zdolna do zrobienia kroku.
- To już nie ma znaczenia. Zmieniłaś się. Bardzo.
- Wcale nie! Przy tobie jestem taka, jak zawsze.
- Nie mogę być z kimś, kto poniża i nienawidzi moich przyjaciół. Oni także cię nie trawią. Nie chcę być z osobą, z którą nie mogę wyjść między ludzi.
- Ale ja to robiłam dla ciebie! Żeby nikt nas nie rozdzielił!
- Czy ty siebie słyszysz?! – Austin zdenerwował się. – Stałaś się karykaturą samej siebie! Tolerowałem twoje głupie i dziecinne zachowanie, zagrania i dziwne teksty w stosunku do Deza i Ally, ale to co zrobiłaś Jose? To obrzydliwe! Cholera, Eve, to twoja siostra! Jak mogłaś?!
- To wszystko nie tak! Ja nie chciałam żeby to tak wyszło! Miałam przyjść i stanąć w obronie Jose!
- Powinnaś się leczyć.
- Proszę, daj mi kolejną szansę!
- Nie – stal, która zabrzmiała w tym krótkim słowie była jednoznaczna. – To koniec, Eve.
- Austin, poczekaj! – Eve biegła za wychodzącym chłopakiem. – Austin!
Nie chciałam dłużej tego oglądać. Niezauważona przemknęłam do domu i usiadłam przy stole. Próbowałam obiektywnie spojrzeć na to, czego byłam świadkiem, ale nie potrafiłam. W moim sercu, duszy, głowie, nawet w brzuchu, rozbrzmiewała radosna pieśń. Wkurzająca, irytująca Henrietta Evening została wyeliminowana. Hurra!
Dzwonek do drzwi wyrwał mnie ze stanu euforii. Zapomniawszy o rozsypanej mące, naleśnikach i głodzie, tanecznym krokiem ruszyłam do drzwi. Na progu stał Austin. Rozstanie z blondynką musiało go dużo kosztować, bo na twarzy gościł mu smutek, a to dość niecodzienne zjawisko.
- Cześć – uśmiechnęłam się. Chłopak zmarszczył czoło.
- Masz remont?
- Co? – zapytałam mało inteligentnie, ale spojrzenie, jakie posłał mojej bluzce i twarzy uświadomiło mi jak wyglądam. O cholera! – Nie, to mąka.
- Przeszkadzam? – uśmiechnął się blado.
- Skądże, wejdź – wpuściłam go do środka, bacznie uważając czy na horyzoncie nie pojawi się upiorna sąsiadka. Nigdzie nie było jej widać ani słychać. Najwyraźniej poszła rozpaczać w zaciszu domowym.
Przeszliśmy do kuchni. Podłoga, stół oraz krzesła były całe w białym proszku, Austin otrzepał jedno z nich i przyglądając się mu podejrzliwie, usiadł. Przewróciłam oczami.
- Co pieczesz? – chłopak zajrzał do miski i sięgnął do stojący obok słoiczek z czekoladą.
- Naleśniki. Zostaw! – wyrwałam mu z dłoni słoik i postawiłam poza zasięgiem blondyna. Zrobił smutną minę. – Jeśli będziesz grzeczny dostaniesz naleśnika – powiedziałam tonem, jakim zwracają się rodzice do małych dzieci.
Chłopak wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Masz miotłę? – zapytał, a ja ruchem głowy wskazałam wnękę za lodówką.
Blondyn porwał ją i zaczął sprzątać bałagan.
- Nie musisz tego robić – mruknęłam miksując masę.
- Nie potrafisz posprzątać bez zrobienia sobie krzywdy. Jeszcze miałbym cię na sumieniu – Austin pokazał mi język, a ja udając zagniewaną rzuciłam w niego ścierką. Niestety zdążył się uchylić i zachichotał zwycięsko.
- Mam lepszy refleks.
- Jeszcze zobaczymy – syknęłam i zajęłam się poszukiwaniami patelni.
Gawędziliśmy o jakichś błahostkach. Smakowity zapach roznosił się po kuchni, a chłopak przyglądał mi się zaciekawiony.
- Nie wiedziałem, że umiesz gotować.
- Ojca wiecznie nie ma, a coś jeść muszę – wzruszyłam ramionami.
- Podziwiam cię. Ja nie przeżyłbym bez rodziców.
- Przecież wyjechałeś z Denver? – zdziwiłam się. Przerzuciłam kolejnego naleśnika na talerz i odkręciłam słoiczek z czekoladą.
- Tak – powiedział chłopak rozsmarowując brązowy krem. – Wyjechałem żeby nie zostawiać samej Cass, ale codziennie rozmawiamy, rodzice nas odwiedzają i zawsze są przy nas.
- Kiedy miałam pięć, sześć lat ciężko było mi zrozumieć, jak to możliwe, że dwoje kochających się ludzi, którzy mają w dodatku wspólne dzieci mogą się nagle rozstać, ale cóż, takie jest życie – wgryzłam się w naleśnika.
- Wcale nie. Ludzie się rozstają, bo są źle dopasowani, dlatego ja muszę mieć pewność, że naprawdę kocham tę dziewczynę zanim się zaangażuję.
- Tak jak z Eve? – nie mogłam się powstrzymać przed zadaniem tego pytania.
- Eve to moja dziecięca miłość. Byliśmy w przedszkolu, kiedy się w niej zakochałem.
- Niezły staż, prawie jak małżeństwo – zakpiłam pod nosem przerzucając kolejnego naleśnika. Chłopak chyba mnie nie usłyszał, bo kontynuował wypowiedź.
- Nie powinienem był do niej wracać. Dziecięce związki mają to do siebie, że nie wytrzymują upływu czasu.
- To dlaczego wróciłeś skoro wciąż powtarzasz, że to był błąd? – zapytałam. Blondyn spoglądał na mnie i słowo daję, zaczerwienił się!
- Na złość tobie – wyszeptał.
Spoglądałam to na niego, to na patelnię i z całych sił próbowałam zamknąć usta.
- Totalnie mnie olałaś i spławiłaś, kiedy ja dałbym się za ciebie pokroić, pomyślałem, że dzięki Eve może uda mi się do ciebie jakoś dotrzeć.
- Idiota – mruknęłam. – A teraz?
- Eve to historia. Zmieniła się w kogoś, kogo nie potrafię zaakceptować.
- Zmieniła się? – zakpiłam. Jose mówiła coś innego. – A przypadkiem nie jest tak, że Eve zawsze była taka, jak teraz, tylko ty tego nie zauważałeś?
Blondyn próbował coś powiedzieć, ale przerwałam mu, nie chcąc żeby ta dyskusja zmieniła się w mowę obronną panny Henrietty Evening.
- Rozumiem, ja też szukałabym usprawiedliwień, ale czasami ich po prostu nie ma.
- Rozstałem się z Eve – chłopak spojrzał mi prosto w oczy, zakręciło mi się w głowie.
- To dobrze, irytowała całą naszą paczkę – odparłam obojętnie, zajadając się naleśnikiem.
- Ally! Mnie nie obchodzi co na ten temat myśli nasza paczka! Obchodzi mnie co ty o tym myślisz.
- Cóż – odparłam przeciągle. Nie mogłam, po prostu nie mogłam! – Cieszę się. Może to dość egoistyczne, ale znów będziesz miał więcej czasu dla nas. Dez ma w planach nowy reportaż, pewnie będzie chciał nas wszystkich wykorzystać. Będzie świetna zabawa.
- Ally – blondyn podniósł jedną brew wyżej. Jak ja tego nienawidzę!
- No co? – mruknęłam uciekając wzrokiem ku patelni. Przerzuciłam naleśnik i próbowałam uspokoić moje głupie, wariujące serce. Na pomoc przyszedł mi dzwonek do drzwi.
- Otworzę – powiedziałam i jak strzała wypuszczona z łuku Robin Hooda czy tak inna rącza gazela, pomknęłam ku drzwiom.
- Oddychaj kretynko – zganiłam się szeptem i otworzyłam.
Na progu stała jakaś blondynka. Nie mogłam sobie przypomnieć skąd znam tę twarz. Wpatrywałam się w nią dobrą chwilę, ale nic nie przychodziło mi na myśl.
- Tak? – zapytałam niepewnie.
- Cześć Dawson – gardłowy, nieprzyjemny ton głosu uświadomił mi kogo mam nieprzyjemność widzieć.
- Mabel? – zapytałam. Tak! Teraz ją poznałam. Widziałam ją raz, kilka tygodni temu, wtedy, kiedy Jose rozwaliła mi ogrodzenie. Najmłodsza z rodzeństwa Eveningów. Poczułam się jeszcze bardziej niepewnie.
- Eve ma wiadomość dla Austina.
- To dlaczego nie pójdziesz do niego do domu?
- To się tak nie skończy – dziewczyna całkowicie ignorowała to, co mówię. Jose i Josh mieli rację – to mała Henrietta, w dodatku bardziej nieprzyjemna. – Powtórz mu.
Blondynka odeszła, a ja jak ogłuszona stałam w korytarzu i próbowałam wydobyć z siebie jakąkolwiek rozsądną myśl. Pewnie stałabym tak do Dnia Sądnego, gdyby do moich nozdrzy nie dotarł jakiś osobliwy swąd. Pełna złych przeczuć pognałam do kuchni, a widok, który tak zastałam wywołał we mnie napady histerycznego śmiechu. Patelnia ze zwęglonym naleśnikiem stała na gazie, w kuchni było pełno dymu, a Austin biegał w te i we w te, starając się ściereczką rozgonić dym.
- Pomyślałeś o tym żeby wyłączyć gaz? – wykrztusiłam, kiedy zabrakło mi tchu na dalszy śmiech. Chłopak spojrzał na mnie jak na jakąś kosmitkę, ale posłusznie zgasił palnik.
- Chciałem być bardziej kreatywny – mruknął.
Wciąż rozchichotana wstałam i otworzyłam okno. Powoli dym zaczął opuszczać pomieszczenie.
- Mistrz kulinarny – zakpiłam starając się zdrapać zwęglone grudki z patelni.
- Oj weź! Nie jest tak źle, uratowałem kilka tych pysznych naleśników – pisnął blondyn.
- Masz na myśli te, które usmażyłam i zdjęłam z ognia zanim przyszła Mabel? – Wybuchnęłam śmiechem. Austin zrobił obrażoną minę, ale po kilku sekundach odwrócił się w moją stronę i zdumiony zapytał:
- Mabel?
- Mabel Evening -  uzupełniłam i wywróciłam oczami.
- Dlaczego Tasha tu przyszła? – blondyn był wyraźnie zaintrygowany.
- No wiesz, jesteśmy sąsiadkami i czasami wpadamy do siebie na kawę i ciacho – próbowałam zachować powagę.
- Kawa, ciacho i sąsiedzkie wizyty to coś tak odległego od Mabel Natashy Evening jak Pluton od Słońca.
-Przyszła przekazać wiadomość dla ciebie – to się tak nie skończy – powiedziałam identycznym tonem, jak blondynka. Wybuchnęliśmy śmiechem. Jak wariaci, śmieliśmy się, nie mogąc się opanować. Pierwszy panowanie nad sobą odzyskał Austin.
- Posłuchaj Ally, cokolwiek by nie mówiła czy nie robiła Eve, między nami jest wszystko skończone.
- Wiem, już to mówiłeś – nie rozumiałam do czego zmierza chłopak.
- Ally jesteś jedyną dziewczyną, z którą chciałbym – przerwałam mu.
- Austin stop! – krzyknęłam i sama się tym zdumiałam.
- Ale – próbował odezwać się blondyn.
- Nie, nie, nie. Ja wiem co usiłujesz mi powiedzieć, ale proszę, nie rób tego. Wcześniej myślałam, że będę skakała z radości, kiedy tylko usłyszę te słowa, ale tak nie jest. Jestem przerażona i zażenowana. Błagam cię, nie wracajmy do tej rozmowy – widząc smutną i zawstydzoną twarz chłopaka zaczęłam mieć wątpliwości czy dobrze postępuję – na razie.
W głowie huczały mi przestrogi babci, moje własne obserwacje i słowa przyjaciół. Coraz częściej zaczynałam się zastanawiać czy tylko sobie nie wmawiam, że kocham Austina, a za nic nie chciałam go zranić. Zbyt cudownym człowiekiem jest i zbyt wiele już wycierpiał. Wolałam poczekać i być może stracić go na rzecz innej, niż pośpieszyć się i zniszczyć naszą przyjaźń nierozważną decyzją. Nie potrafiłabym mu spojrzeć w oczy, gdybyśmy byli razem, a ja wiedziałabym już na pewno, że to nie jest miłość.
- Dobrze Ally – uśmiechnął się chłopak. – Nie wracajmy do tego… na razie.
- Tak, na razie – odwzajemniłam uśmiech.
Trzasnęły drzwi wejściowe. Usłyszeliśmy kroki i instynktownie odskoczyliśmy od siebie.
- Pszczółko, jesteś? – zawołał tata.
- W kuchni – krzyknęłam.
- Uciekam – zaśmiał się chłopak i nie bacząc na moje protesty, wybiegł przez kuchenne drzwi. 



___________________________________________________________________

Kto jest w stanie spalić DWA modemy neostrady w przeciągu dwóch TYGODNI?
Tak, ja.
Za 13 dni Walia - łiiiiiiiiiiiiiiii. <3
A co tam u Was? Jak Wam minął pierwszy miesiąc wakacji?

Kocham Was!

Wasza M.

poniedziałek, 8 lipca 2013

"Czasami trzeba spuścić klapki na oczy i uszy..."






17 października




Nareszcie sobota! Cały tydzień zawalony był sprawdzianami. Nauczycielom ewidentnie odbiło, każdy wykorzystywał chociażby najmniejszą lukę w statusie szkolnym żeby wcisnąć się z jeszcze jednym sprawdzianem. Legenda głosi, że ktoś kiedyś przestrzegał regulaminu i jakaś klasa miała „tylko” trzy sprawdziany na tydzień, ale ja w to nie wierzę. Całe dnie i połowę nocy spędzałam nad książkami, bo chociaż nie dało rady dodać do naszego szkolnego krzyża kolejnego sprawdzianu, nauczyciele odpytywali jak opętani. Przy tablicy wylądowałam trzy razy – na hiszpańskim, gdzie poradziłam sobie świetnie oraz dwa razy na matematyce. To był horror! Weinberger tak zadziwił mój nagły wzrost wiedzy i sto procent poprawnych odpowiedzi na ostatnim teście, że postanowiła sprawdzić osobiście ten fenomen. Niestety moja pewność siebie i wiedza ulatywały mi z głowy pod ostrzałem nienawistnych spojrzeń profesorki, więc nie popisałam się i kiedy udało mi się odpowiedzieć na D oraz na C, wewnętrznie skakałam z radości oraz z trudem hamowałam łzy szczęścia.
Z powodu nawału nauki, poprosiliśmy panią Speaker o zawieszenie prób do musicalu. Wściekała się i mruczała pod nosem, że jesteśmy bandą rozwydrzonych dzieciaków, która nie traktuje poważnie szansy jaką nam dano, ale musiała się zgodzić. Mimo, że zostałam wykopana z obsady, dalej przychodziłam na próby i zajmowałam się stroną wokalno-muzyczną. Pracowałam razem z Kelsi, naszą akompaniatorką i dziwiłam się jak wiele mamy wspólnego. Razem udało nam się napisane przeze mnie piosenki idealnie dopasować do przedstawienia, a pan Ortega oraz trener Clapp stworzyli genialny układ. Całość miała prezentować się imponująco i już teraz, choć próby nie były przecież zaawansowane, wyglądało to całkiem nieźle. Gdyby tylko nie ten cierń smutku, że zawiodłam przyjaciół i siebie, dając się zdegradować do roli podrzędnej pomocnicy…
Pierwszego dnia, kiedy wróciłam po przerwie do teatru, rozpętało się prawdziwe piekło. Dziewczyna, która miała być moją dublerką wyprowadziła się gdzieś do Karoliny Południowej, w związku z czym przeprowadzono kolejny casting wśród uczniów, którzy nie zgłosili się wcześniej i rolę Gabrielli dostała Jacky! Nie miałam pojęcia, że śpiewa, ale kiedy usłyszałam ją na próbie, zakochałam się bez pamięci - Jacqueline śpiewa jak anioł! Nie czułam zazdrości ani urazy, że moja przyjaciółka otrzymała moją rolę, było mi tylko przykro, że ja się nie sprawdziłam.
Ten czas, który powinniśmy spędzać w szkolnym teatrze udało mi się zagospodarować na wizyty u Kiki, która wciąż przebywała w szpitalu. Jej stan wciąż był taki sam. Nie było ani lepiej, ani gorzej. Z dwojga złego, nie było to najgorsze wyjście i mój stan ducha trochę się ustabilizował. Paradoksalnie, kiedy ja zaczęłam powoli wracać do równowagi, Trish popadła w odrętwienie. Początkowo nic nie chciała powiedzieć i zbywała mnie monosylabami i półsłówkami, ale nie wytrzymała długo, przecież jesteśmy przyjaciółkami od zawsze. W końcu pękła i wyjawiła mi co ją gryzło. Deuce zaprosił ją na randkę, a moja zazwyczaj przebojowa i odważna przyjaciółka zamiast mu odpowiedzieć, spanikowała i uciekła. Próbowałam ją pocieszać, ale bezskutecznie. Była wściekła na samą siebie i wciąż wyrzucała sobie, że zachowała się niegodnie i bardzo w moim stylu. Nie obraziłam się na nią. Miała rację i była rozżalona. Byłam świadoma tego, że Deuce się jej podoba dlatego przy najbliższej okazji poprosiłam o pomoc Rocky. Martin to najlepszy kumpel jej brata, widziałam, że razem z Ty’em jakoś uda im się go przekonać żeby się tak łatwo nie poddawał. Miałam rację.
Wczoraj podekscytowana Patricia wyrwała mnie z zasłużonego snu i wykrzyczała do słuchawki, że umówiła się z Deucem, co więcej, byli już na pierwszej randce, bo na spontanie wszystko wychodzi najlepiej. Omal nie spadłam z łóżka, kiedy to usłyszałam, ale z całego serca cieszyłam się szczęściem przyjaciółki.
Jeśli chodzi o mnie i Austina to… Nie wiem. Przyjaźnimy się. Nie liczę na coś więcej, wiem, że jego skomplikowane relacje z Eve to jedno, a to, że nie potrafię ułożyć się sama ze sobą, to drugie. Ta pokręcona sytuacja między nami mi nie przeszkadza, serio. Czasami myślę, że wmawiam sobie, że istnieje drugie dno w naszych stosunkach, ale później spoglądam w oczy blondyna i wtedy już nic nie wiem i niczego nie jestem pewna. Zresztą nieważne! Jest sobota!
Nadszedł w końcu długo oczekiwany i zasłużony weekend, kiedy mogę, choć na jeden dzień, odrzucić podręczniki, zeszyty, zadania i regułki, i się świetnie bawić!
Taaak, jeśli jesteśmy już przy kwestii tej zabawy…
W poniedziałek po lekcjach, idąc za napomnieniami i sugestiami Deza, odwiedziłam Megan. Była smutna i obrażona. I to obrażona tak, jak tylko może być ośmioletnia dziewczynka. Pełne oblicze zjawiska znanego w świecie współczesnym jako foch. Tupanie, krzyki, zagłuszanie śpiewem, wybieganie z pokoju, zatykanie uszu, nienawistny wzrok, ignorancja, obojętność i to wszystko w maksymalnej dawce. Nie sądziłam, że Meg jest zdolna do tak gówniarskiego zachowania. Zawsze traktowałam ją jakby była dorosła, ale miło było się przekonać, że to tylko dziecko. Nad wiek rozwinięte i nieprzeciętnie inteligentne, ale tylko dziecko. Owe stworzenie było głuche na moje przeprosiny, kajania i błagania. Czułam się głupio, tak płaszcząc się przed siostrą. Najchętniej potrząsnęłabym nią mocno i strzeliła w łeb żeby się uspokoiła, ale nigdy bym się na to nie zdobyła. Nikt by się na to nie odważył w odniesieniu do tego potworka.
- Ally, wyluzuj – powiedział Jack, zaglądając do pokoju – Daj tej małej histeryczce się wyżyć i chodź do nas.
Posłuchałam go i rzucając w stronę siostry, że powinna przemyśleć to, co jej powiedziałam, ruszyłam schodami w stronę pokoju brata.
W królestwie Jacka zawsze panuje bałagan, ale nie taki, który odpycha i męczy. Chaos panujący tutaj jest przyjemny i przytulny. Gitara, pełno kartek, jakieś plakaty na ścianach, puchary, pełno zdjęć i strój do karate, gdyby to wszystko wynieść, miejsce to straciłoby wiele ze swego uroku i charakteru.
Na łóżku Jacksona siedziała Kim, a ja, mimo, że bardzo się starałam, nie potrafiłam odnosić się do niej z taką samą życzliwością i serdecznością, jak tego pamiętnego wieczoru na przyjęciu rodzinnym. Wciąż po głowie krążyły mi słowa blondynki: „Przyjaciel jest jak ukochany pluszowy miś, zawsze przy tobie, nigdy go nie wyrzucisz, ale też nigdy nie będziesz jego dziewczyną.” Rozumiałam, co czuje mój brat będąc zakochanym w najlepszej przyjaciółce, a fakt, że tak jasno postawiła sprawę, nic nie ułatwiał. Pragnęłam znienawidzić tę dziewczynę, która nieświadomie złamała serce mojemu braciszkowi, ale nie mogłam. Kimmy jest na to zbyt sympatyczna, otwarta i przyjacielska. W dodatku nie ma pojęcia o tym, że Jack podkochuje się w niej od lat.
Kiedyś dziwiłam się, że mój brat daje radę udawać obojętność i nie okazywać tego, co czuje do Kimberly, ale gdy sama zakochałam się w przyjacielu, zrozumiałam, że to przychodzi całkiem naturalnie. Udajemy, bo nie chcemy tej osoby stracić. Zbyt mocno nam na niej zależy. Musimy ukrywać głęboko w sobie tę słabość, którą odczuwamy do tej osoby, bo możemy się bardzo wygłupić, a to, co piękne i prawdziwe między nami może się skończyć i już nigdy, nigdy nie powrócić.
- Ally, mam do ciebie ogromną prośbę – przerwała moje rozmyślania blondynka, kiedy mój brat zszedł na dół sprawdzić, co wyczynia najmłodsza latorośl Penny i Marka.
- Tak?
- Wiesz, że jestem jedną z tancerek w szkolnym przedstawieniu? – zapytała Kim. Pokiwałam głową nie rozumiejąc do czego zmierza dziewczyna.
- Kontynuuj – zachęciłam ją, kiedy zamilkła. Zaintrygowała mnie, a fakt, że jest tak mocno skrępowana, zaostrzał moją ciekawość.
- Tylko błagam, nie śmiej się – zaśmiała się wymuszenie. – Pewnie pomyślisz, że jestem strasznie dziecinna, ale jedną z postaci gra taki blondyn. Jest przesłodki. Widziałam, że rozmawiacie ze sobą. Błagam, zapoznaj mnie z nim!
- Blondyn? – poczułam suchość w gardle. W przedstawieniu grało wielu blondynów, w tym Austin.
- Gra jednego z chłopaków z drużyny. CeCe mówiła, że chodzi z wami na chemię i dobrze go znasz.
- Garby – rozjaśniłam się, lecz po chwili spochmurniałam. Jack będzie załamany. – Obawiam się, że to nieodpowiedni towarzysz dla ciebie.
- Ale dlaczego? – oburzyła się Kim. – Co z nim nie tak?
- Garby jest zamieszany w głośny skandal z udziałem Magi, Kiki i Kostki, fakt, że jesteś najlepszą przyjaciółką kogoś, kto jest tak blisko spokrewniony z osobą o nazwisku Dawson przekreśla cię – fakt, trochę wyolbrzymiłam, większość spraw związanych z tamtą historią została już wyjaśniona, ale dobro mojego brata w tym momencie było dla mnie priorytetem.
- Sama nazywasz się Dawson, a słyszałam, że się przyjaźnicie! – wytknęła mi Kimberly.
Nie wiedziałam jak z tego wybrnąć. Blondynka miała rację, ale jak miałam wytłumaczyć jej to wszystko nie zdradzając uczuć mojego brata?
- Kim, posłuchaj mnie – w moim głosie zabrzmiała stal. – Bardzo chciałabym ci pomóc, ale nie mogę, może kiedyś dowiesz się dlaczego. Nie miej do mnie żalu, proszę. Garby to świetny facet, jeśli chcesz, zagadaj do niego na próbie.
Wstałam i ruszyłam do wyjścia.
- Ally, uraziłam cię? – zapytała blondynka. Zwróciłam twarz w jej stronę i uśmiechnęłam się.
- Nie głuptasie, po prostu tej prośby nie mogę spełnić nie raniąc przy tym kogoś, kto jest dla mnie bardzo ważny.
Wychodząc z pokoju miałam wrażenie, że dziewczyna siedząca na łóżku czeka na jakieś wyjaśnienia, ale nie mogłam wyznać nic więcej. Bo co można powiedzieć w takiej sytuacji? Słuchaj, mój brat cię kocha i nie waż się adorować kogoś innego? Bez sensu. Pewne sprawy trzeba pozostawić na jakiś czas odłogiem, czekając aż nadejdzie chwila, kiedy mogą wyjść na światło dzienne bez upokarzania czy zawstydzania kogoś. Czasami trzeba spuścić klapki na oczy i uszy.
- Megan? – zawołałam i zaczęłam kierować się ku wyjściu. Wyczerpałam już zapas cierpliwości i dobrej woli na dziś. To był trudny dzień i nie mam ani ochoty, ani siły użerać się z rozpieszczoną ośmiolatką.
- Tu jestem – po raz pierwszy, odkąd weszłam do tego domu, Meg odezwała się do mnie, co więcej, odezwała się z sympatią!
Weszłam do kuchni i usiadłam naprzeciwko siostry, czekając aż wyrzuci z siebie wszystkie wymyślne złośliwości, które pewnie już powstały w jej główce.
- Okej, rozumiem, że szczęście i zdrowie psychiczne nigdy nie łączą się w parę, ale przynajmniej mogłabyś przestać zgrywać cierpiętnicę numer jeden. Kika jest również naszą siostrą, ale my nie łamiemy obietnic i nie olewamy innych – zatkało mnie. Nawet ja nie potrafiłabym dokonać tak trafnej analizy samej siebie.
- Zaraz, zaraz, co miało znaczyć to wcześniejsze histeryzowanie? – teraz zgłupiałam. Wybuchy dziecka plus dojrzałe wypowiedzi? Które z tych oblicz to prawdziwe ja Megan?
- Tamto? – zachichotała Meg i zrobiła najbardziej niewinną minę, jaką kiedykolwiek widziałam. – To próbka twojego zachowania wzbogacona o dźwięki.
- Nie zachowuję się tak – oburzyłam się. No ej, wiele można o mnie powiedzieć, ale te dzikie ruchy przypominające atak epilepsji są mi całkiem obce!
- Fochy mają różne oblicza – zaczęła moja siostra ze znawstwem.
Obiecałam sobie, że zamorduję Deza za to, że skazał mnie na wykłady wymądrzającej się dziewczynki, choć przecież pretensje mogłam mieć tylko do siebie. To ja olałam spotkanie w sprawie jej szkolnej imprezy halloweenowej.
Pamiętam, że kiedy byłam w wieku Megan strasznie kręciły mnie takie rozrywki. Z twarzą zakrytą maską, ubrana w kostium mogłam być kim tylko zechciałam, nikt nie wiedział, że to tylko niepozorna Ally Dawson. Rozumiem ekscytację i podniecenie małej tym wydarzeniem. Cały poniedziałek przegadałyśmy o tym aż nadeszła sobota. Sobota, siedemnastego października.
Do Halloween zostały zaledwie dwa tygodnie. Wszyscy, który chcieli pomóc w przygotowaniach mieli stawić się w szkole o piętnastej. Obudziłam się późno i z przerażeniem odkryłam, że do terminu planowanego spotkania zostało mi niewiele ponad trzy godziny. Zerwałam się z łóżka jak oparzona i szybko pobiegłam pod prysznic. Strumień ciepłej wody odrobinę ukoił moje nerwy. Mogłam myśleć racjonalnie i nie katować się myślą, że jeśli znów zawiodę Megan, moje ciało wyłowią z oceanu. W myślach widziałam moją siostrzyczkę w roli Ojca Chrzestnego. Nadawałaby się do tego jak mało kto. Zaśmiałam się i odprężona wróciłam do pokoju. Owinięta w bawełniany ręcznik, przeglądałam swoją garderobę, nie mogąc zdecydować się, co powinnam założyć. Pewnie nieźle się wybrudzę i nabiegam, obcasy i sukienka byłyby strojem niepraktycznym i bezsensownym. Spodenki też odpadają. Z moimi problemami z koordynacją, pewnie skończyłoby się na zdartych kolanach. Po chwili namysłu, zdecydowałam się na czarne legginsy, zwykłą białą bokserkę i luźny sweterek w odcieniu szarości. Do tego białe trampeczki i gotowe. Włosy związałam w niedbałego koka, spodziewając się, że rozpuszczone mogłyby tylko przeszkadzać. Całość uzupełniłam delikatnym makijażem i nawet ja musiałam stwierdzić, że wygląda to dobrze. W sam raz na prace porządkowo-organizacyjne.
- Wychodzę! – krzyknęłam. Złapałam torbę, a z kuchni chwyciłam jabłko i nie czekając aż ktoś mi odpowie, ruszyłam w stronę przystanku.
Kolejny dzień z rzędu wybiegałam z domu bez śniadania i bez rozmowy z babcią, która wciąż u nas gościła. Cieszyłam się z tego, bo widywałyśmy się bardzo rzadko i tylko na kilka dni. Była to radość zaprawiona goryczą, przecież bardzo dobrze wiedziałam, że Sally została z powodu choroby Kiki oraz mojego wątpliwej jakości, jeśli mogę się pokusić o takie wyrażenie, stanu psychicznego. Teraz wszystko wracało do normy, przynajmniej jeśli chodzi o mnie. Babcia zaczęła przebąkiwać coś o wyjeździe. Robiło mi się smutno, kiedy o tym myślałam, ale rozumiałam ją. Tęskniła już do Nowego Jorku, do swojej pracy, swoich przyjaciół i swojego życia. Tutaj żyła naszym rytmem, naszym życiem – moim, Kiki, Kostki i Emmy. W dodatku zauważyłam, że kłótnie i jakieś dawne urazy między tatą, a Sally wcale nie ustały. Hamowali się tylko wówczas, kiedy byłam w pobliżu. Nie pojmowałam tego. Czasami miałam wrażenie, że babcia życzy mojemu ojcu jak najgorzej, ale to przecież niemożliwe. Na boga, to jej syn! Zawsze bardzo się kochali. Sally, wujek Axel i tato. Dziadka nie pamiętam, umarł na wiele lat przed moimi narodzinami. Teraz, kiedy z perspektywy czasu spoglądam na nasze wizyty u babci albo jej u nas, z przerażeniem uświadamiam sobie, że Sally od wielu już lat musi nosić w sercu jakiś poważny uraz do mojego ojca i z niezadowoleniem odkrywam, że tą zadrą stojącą między matką, a synem jest nie kto inny, a Penny, moja kochana mamusia. Nie rozumiem dlaczego Sally stoi po jej stronie, przecież zostawiła córkę, męża i wyjechała. Mnie na samą myśl o tej kobiecie ogarnia niesmak. Babcia, kiedy ją o to pytam, zawsze powtarza, że kiedyś się dowiem i zrozumiem. Tja, jasne.
- Ally! To Ally! – uradowany cieniutki głosik wyrwał mnie z zamyślenia. Wyrzuciłam ogryzek do kosza na śmieci i rozejrzałam się. W moją stronę sunął samochód Cass, a przez otwarte okno główkę wychylał Nelson i uradowany machał. Posyłał mi ten pełen ciepła i miłości uśmiech, od którego rozgrzałaby się każda, nawet najbardziej przemarznięta dusza.
- Cześć wszystkim – przywitałam się. Ku mojej uldze, w aucie znajdowała się wyłącznie rodzina Moonów.
- Idziesz do szkoły na to spotkanie w sprawie Halloween? – spytał Austin.
Pokiwałam głową.
- Wskakuj, chłopcy też się tam wybierają – uśmiechnęła się Cassy, a ja z przyjemnością przyjęłam propozycję. Rozsiadłam się wygodnie na tylnim siedzeniu, jednak dotarł do mnie sens słów blondynki.
- Chłopcy? Nie idziesz z nami?
- Ktoś musi zarabiać i utrzymywać te dzieciaki – zaśmiała się Cassidy. Zawtórowałam jej.
- Lodziarnia czy klub? – zapytałam.
- To i to. Zmiana w lodziarni do 20, później zaczynam nocne życie.
Po raz kolejny poczułam podziw i dumę, że ta cudowna dziewczyna jest dla mnie kimś bliskim. Mówiła to wszystko ze śmiechem, ale musiało jej być ciężko. Dwa etaty, syn, potrzebujący opieki i uwagi, dorastający brat i czające się gdzieś w podświadomości demony przeszłości. Czasami nie rozumiałam jak ona temu wszystkiemu daje radę. A nie skarżyła się nigdy. Zawsze uśmiechnięta, roześmiana, pełna miłości do wszystkich i wszystkiego, służąca dobrą radą i wsparciem. Taka pogodna i pełna życia. Inspirująca osoba, ktoś, kogo można naśladować. Tak, zdecydowanie można i ja zacznę to robić. Zamiast się poddawać i zamykać z cierpieniem w sobie, zacznę rozwiewać złe myśli i chmury uśmiechem. Będę jak Cass – silna i niezłomna.
- Będzie to dla was problemem jeśli zajedziemy po Meg? – zapytałam po chwili.
- Najmniejszym – Austin wyszczerzył zęby w uśmiechu, a Nelson zaczął opowiadać jak bajecznie bawią się razem – on, Meg i Flynn. Zaprzyjaźnili się, a ja modliłam się żeby moja wredna siostrzyczka nie złamała pewności siebie chłopców. Choć tak dobrze nie znałam Flynna, wiedziałam, że jest podobny z charakteru do tej małej diablicy, może nie w tak rzucający się w oczy sposób, ale i on był bardzo inteligentny i złośliwy. Nelson przy nich był taką ciepłą kluską. Kochany, opiekuńczy, bardzo miły. Nie bardzo pasował do tej dwójki, ale przecież od wieków wiadomo, że przeciwieństwa się przyciągają. Megan przyda się trochę z łagodności Nelsona. Postanowiłam poważnie porozmawiać z małą i powiedzieć jej prosto z mostu, że jeśli zniszczy piękną duszę tego uroczego okularnika, pozna gniew starszej siostry. Może to słaba groźba, ale zauważyłam, że zdobyłam szacunek Megan, a ona sama jest w rzeczywistości zagubioną dziewczynką, gdzieś pomiędzy dzieciństwem, a byciem nastolatką. To pewnie wpływ pokręconej sytuacji rodzinnej. Kolejna kwestia, która łączy trójkę tych maluchów. Rodzice CeCe i Flynna rozwiedli się kilka lat temu, jak jest u nas – wiadomo, a Nelson, cóż, o jego ojcu i okolicznościach, w których przyszedł na świat się milczy.
- Jesteś dziś bardzo zamyślona – szepnął Austin, kiedy Cass wysiadła, a my skierowaliśmy się ku domowi Simmsów.
- Przepraszam – uśmiechnęłam się nieśmiało, widziałam, że blondyn ma ochotę zapytać, co też tak zajmuje moje myśli, ale ja nie chciałam odpowiadać. Nie wiedziałabym co powiedzieć.
- Megan mówi, że nie mamy co się spodziewać licznej rzeszy rodziców dziś na spotkaniu – zmieniłam temat.
- Cóż, mamy doświadczenie u błyskawicznym sprzątaniu wielkich przestrzeni – zaśmiał się Austin i puścił mi oczko. Roześmiałam się. Tak, pamiętne porządki w szkolnym teatrze i koza. To właśnie wtedy, nieśmiało zaczęło budzić się we mnie uczucie do blondyna. Spędzaliśmy razem masę czasu, rozmawiając i przedrzeźniając się. No i ten piękny gest, kiedy chłopak urwał się z lekcji i poszedł sprzątać żebym zdążyła na randkę. Jeszcze nikt nie zrobił dla mnie czegoś tak pięknego.
- Dziś nie mam żadnej randki, możemy siedzieć w szkole nawet całą noc – zaśmiałam się.
- Tak – przeciągle odparł blondyn. – Całą noc. Tylko my dwoje.
- Plus kilkoro dzieciaków z opiekunami – zaśmiałam się. - Nie zapominajmy o gościach honorowych – mopach, ścierkach, miotłach i wiadrach.
- Romantycznie – mruknął Austin.
Wybuchnęliśmy śmiechem. Kochałam takie momenty, kiedy między nami panowała ta cudowna atmosfera przyjaźni, nie istniały żadne niedopowiedzenia i niedomówienia, a my tak beztrosko się śmieliśmy i żartowaliśmy.
- Nie martw się, załatwię ci spotkanie na uboczu z Panią Miotłą – zachichotałam.
- No, jeśli tylko będzie podobna do ciebie – rzucił blondyn z błyskiem w oku.
- Niestety, są tylko takie w stylu Eve – odgryzłam się, udając zbolałą minę.
- Cóż, zawsze możemy się ich pozbyć – chłopak spojrzał na mnie z czułością.
- Kto wie, kto wie – szepnęłam i uśmiechnęłam się.
No właśnie, kto wie, co szykuje dla nas los? Choćbyśmy nie wiem jak mocno starali się żyć tak, jak sami chcemy, jesteśmy tylko marionetkami w rękach Wszechświata. Ktoś, nie mam zamiaru wnikać kto, siedzi sobie gdzieś na górze i pociąga za niewidzialne sznureczki, do których jesteśmy przytwierdzeni. Jak reżyser, narzuca nam ułożony, może wiele wieków przed naszym narodzeniem, scenariusz, a my jesteśmy niczym aktorzy, odgrywamy rolę, którą ktoś dla nas ułożył. Kiedy tak na to spojrzeć, wszystkie nieszczęścia, które nas spotykają, tak naprawdę nas nie dotyczą, to tylko kolejny wątek, dodany ot tak, żeby nie wiało nudą. Może Austin jest tylko takim wątkiem? A może to główny bohater w opowieści „Życie Ally Dawson”? Nie wiem. Może dzisiejszy dzień jest tylko zwyczajnym podarunkiem od losu? Też nie wiem. Jedyne, czego jestem pewna to fakt, że każdą chwilę spędzoną razem, każdy moment, kiedy jestem szczęśliwa, chowam głęboko w sobie, kumuluję na dnie duszy, aby kiedyś, kiedy cierpienie i ból rozsadzą moje serce, sięgnąć po wspomnienie tych dobrych chwil i traktować jako zapowiedź przyszłego szczęścia. I wiecie co? To działa. Serio.



______________________________________________________________________

Cześć!
Bardzo Wam dziękuję za masę nominacji, ale niestety nie wezmę udziału w konkursie, bo ilość blogów, które musiałabym nominować mnie przeraziła. Niemniej niesamowicie mi miło, że mój blog jest tak wysoko w Waszych rankingach. Dziękuję!

Pomyślałam, że może macie do mnie jakieś pytania odnośnie opowiadania, mnie, mojego życia czy czegokolwiek innego, zainteresowane osoby odsyłam na założone w tym celu konto - Polly

Ponawiam prośbę Emki, rejestrujcie się na tej stronie, Was to nic nie kosztuje, a dziewczyna ma z tego kilka gorszy:

Rmail

 A na zakończenie ogromna prośba ode mnie - kończy mi się kończy mi się okres konta vip, a ja z moim uzależnieniem od filmów i seriali, umrę bez niego. Klikajcie:
zalukaj

Z góry ogromne dzięki, a jeśli i Wy macie jakieś prośby, piszcie śmiało - odwdzięczę się.

Miesiąc do przeprowadzki, boję się, że nie zdążę z paszportem, pakowaniem, załatwieniem formalności i całym tym majdanem. Znam lepsze sposoby na spędzanie wakacji niż nerwowa papierkowa robota.
Pofarbowałam dziś włosy, wiedziałam, że długo nie wytrzymam w blondzie, ale cóż, zmiany są dobre.

Co tam u Was?

Kocham Was!

Wasza M.