Strony

czwartek, 21 lutego 2013

"It's me, it's you..."



15 września




Nigdy w życiu nie byłam na takiej prawdziwej amerykańskiej imprezie, gdzie alkohol leje się, jak woda z kranu, narkotyki leżą wszędzie i panuje ogólna rozpusta, jednak, kiedy się obudziłam, czułam się, jakbym właśnie z takiej imprezy wróciła. Poczułam się jeszcze gorzej, gdy uświadomiłam sobie, że jest czwartek, najgorszy dzień tygodnia, w którym wszelkie pechowe zjawiska lgną do mnie, jak metal do magnesu.
Z trudem podniosłam się z łóżka i jęknęłam na widok swojego odbicia w lustrze. Podkrążone oczy, bladość i twarz, jak u osoby cierpiącej na kaca mordercę. Nie ma mowy żebym wyszła tak z domu! Poczłapałam do kuchni, marząc o gorącej herbacie i naleśnikach, ale widok, który ujrzałam na dole zastopował mnie na schodach.
- Tata? – zapytałam ze zdumieniem i niedowierzaniem.
- Cześć córciu, przyjechałem nad ranem – uśmiechnął się znad kubka z kawą. Na stole stała jajecznica na bekonie, herbata i bułeczki, jak w dzień rozpoczęcia roku, tylko, że tatuś humor miał wybitnie dobry, a ja czułam się jak wrak.
- Fajnie – mruknęłam i dopadłam gorącego płynu. Od razu poczułam się lepiej.
- Nie wyglądasz za dobrze – proszę, proszę, a więc nawet zwrócił uwagę na mój niecodzienny wygląd. Coś się musiało stać.
- Chyba bierze mnie grypa – zaryzykowałam, marząc, aby moje jęknięcia i biadolenia trafiły na podatny grunt. Miałam szczęście, tato zareagował dokładnie tak, jak pragnęłam.
- Nie ma mowy żebyś dziś szła do szkoły. Zaraz zadzwonię do pani dyrektor Cornflower i wytłumaczę, że jesteś chora.
Trochę bałam się, co może wyniknąć z tej pogawędki. Nie powiedziałam ani słowa o kozie, problemach na matematyce, musicalu i bójce z Kiką. Jedząc, modliłam się, żeby dyrektorka nie wyskoczyła z niczym, nie chciałam się tłumaczyć i nie wiedziałam, jak miałabym to zrobić. Nigdy nie miałam problemów w szkole, więc debiut mógłby być ciekawy.
- Załatwione – odetchnęłam z ulgą i zaczęłam wypytywać tatę o jego podróż do Arizony.
- Marzyłem żeby pojechać na ten zjazd, ale nie było już biletów i nagle wyobraź sobie, akurat jeden wolny!
- Super – nienawidziłam ojca za ten jego entuzjazm. Nie pomyślał nawet o tym, jak ja się czułam.
- Rozumiesz chyba, że nie mogłem przepuścić takiej okazji, spakowałem się i pojechałem, po drodze wpadłem do Simmsów i przekazałem Kice, adres hotelu i numer telefonu.
- Mogłeś zadzwonić do mnie albo zostawić mi kartkę – podsunęłam. Może na przyszłość zapamięta.
- Ależ pszczółko, przecież twoja siostra mogłaby się martwić – tego było już za wiele. To ja jestem tą córką, za którą ponosi odpowiedzialność karną, a on nawet nie uznał za stosowne poinformować mnie, że wyjeżdża, co więcej, przejmował się tylko swoją ukochaną księżniczką. Wstałam oburzona i wściekła.
- Oczywiście, ona mogłaby się martwić – wysyczałam jadowicie. -  A ja się absolutnie nie martwiłam, siedząc sama w domu i nie wiedząc, gdzie się podziałeś.
W pokoju z ulgą położyłam się do łóżka, czułam, że zaraz się rozpłaczę i nienawidziłam się za tę słabość. Powinnam się już przyzwyczaić, że zawsze jestem tylko dodatkiem, ale wciąż to tak cholernie bolało. Nigdy nie będę pewną siebie, wartościową dziewczyną, za którą zaczęłam się uważać, jeśli nie zapanuję nad swoimi emocjami. Ból „nieistnienia” jest nie do wytrzymania, przekonuję się o tym codziennie.
Dźwięk smsa wyrwał mnie z zamyślenia. Trish dopytywała się, jak się czuję. Kochana, zawsze mogę na nią liczyć.
„Jeśli pominąć kochającego mnie nad życie ojca, jest dobrze” – odpisałam. Nie minęło nawet pięć minut, gdy oddzwoniła.
- Ojciec roku wrócił?
- Tja – mruknęłam. – Pewnie już wisi na telefonie, przecież Kikunia mogłaby się martwić.
Streściłam przyjaciółce całą rozmowę, współczuła mi i oferowała nocleg u siebie.
- Dziękuję, ale zostanę w domu – nagle coś przyszło mi do głowy. – Pamiętajcie o próbie wieczorem, napisałam coś, chcę wam to pokazać.
W tle usłyszałam Deza wołającego Trish na hiszpański, no tak, lekcje się już rozpoczęły. Pożegnałyśmy się, a ja starałam się zasnąć.
Obudziłam się po 17. Zmęczenie fizyczne oraz psychiczne rozwiało się. Cieszyłam się na spotkanie z Dzikimi Sokołami. Z czułością pogładziłam kartki z tekstami moich piosenek. Wiedziałam, że są dobre i się spodobają. Jeśli chodzi o tworzenie to mało kto może się pochwalić taką pewnością siebie, jak ja. Może to dość egocentryczne, ale nigdy nie napisałam słabej piosenki, bo wkładam w nie całą swoją duszę oraz serce. Po takim połączeniu, nie ma szans na gniot i kicz.
Ostrożnie, żeby nie wpaść na tatę, przekradłam się do łazienki. Ubrałam się i skradając się, zeszłam na dół. Słyszałam, że siedzi u siebie i coś ogląda. To dobrze, nawet nie zauważy mojego wyjścia. Nie chciałam się tłumaczyć z ozdrowienia, więc nie wyszłam drzwiami, które miały tę właściwość, że kiedy próbowałam otworzyć je niepostrzeżenie, skrzypiały. Narzuciłam sweter, a torbę opuściłam przez okno biblioteki, które wychodzi na ogród Dominiki. Do ziemi jest stamtąd nisko i czasami zdarzało mi się tamtędy wymykać na koncerty. Tak zrobiłam i tym razem. Dumna z siebie ruszyłam w stronę przystanku, gdy natknęłam się na siostrę, która zmierzała w kierunku mojego domu. Zaklęłam pod nosem. Jeśli ucieknie mi autobus, spóźnię się na spotkanie z moją drużyną.
- Wygodniej byłoby drzwiami – w głosie Kiki nie wyczułam żalu ani złości. Postanowiłam wyznać połowę prawdy.
- Posłuchaj, nie poszłam do szkoły, bo źle się czułam, nie chcę tłumaczyć się ojcu, dlaczego wychodzę wieczorem, a muszę wyjść.
- Okej – wzruszyła ramionami siostra. – Przyjechałam z tobą porozmawiać, ale widzę, że nie masz czasu.
Może to ostatnie wydarzenia, może żal do ojca, a może wczorajsze słowa Austina sprawiły, że przestałam ufać Kice. Bolało mnie to, bo zawsze stała po mojej stronie, ale nie mogłam się przemóc żeby wyznać jej, gdzie jadę albo żeby zabrać ją ze sobą. Gdzieś w głębi serca czułam, że będzie lepiej, gdy nie będzie widziała, czym się zajmuję po lekcjach i kim są Dzikie Sokoły.
- Przyjedź w weekend – uśmiechnęłam się trochę sztucznie. Nie miałam ochoty z nią rozmawiać. – Teraz muszę lecieć, jedzie mój autobus.
Z okien pojazdu widziałam, że wsiadła do swojego samochodu i ruszyła w stronę domu. Przez głowę przemknęła mi irracjonalna myśl, że będzie mnie śledziła, żeby dowiedzieć się, z kim się spotykam. To było głupie i całkowicie niedorzeczne, ale kiedy wysiadłam z autobusu, zamiast do Sonic Booma, poszłam do pobliskiej lodziarni, tej samej, w której pracuje Cassidy. Dochodziła 18, za chwilę miała skończyć zmianę, więc dla postronnego obserwatora wyglądałoby to prawdopodobnie. Pogawędziłam chwilę z przyjaciółką, wiedziała o bójce i najnowszych wydarzeniach. Przejrzała teksty piosenek i uśmiechnęła jakoś tak podejrzanie.
- Miałaś kogoś szczególnego na myśli, kiedy to pisałaś?
- Nie, skąd – pisnęłam jakimś dziwnym, jąkającym się głosikiem. Cass zaśmiała się i spojrzała na mnie poważnie. Przyglądała mi się przez moment, a później pokiwała głową. Zaczerwieniłam się. Nie rozumiałam swojego skrępowania i zawstydzenia. Nie zrobiłam nic złego.
- O cholera, muszę lecieć – spojrzałam na zegarek i z ulgą odkryłam, że jestem już siedem minut spóźniona. Pożegnałam się z blondynką, obiecując zajrzeć do niej w weekend i pobiegłam w stronę sklepu ojca. Bałam się, że Cassy zacznie dogłębnie analizować teksty i odkryje, o kim mówią. To bezsensu. Chyba można napisać piosenkę o swojej relacji z przyjacielem, prawda? Tatuś jest kilka godzin w domu, a ja już wpadam w panikę i wstydzę się wszystkiego, nawet tego, że żyję. Super sprawa, polecam.
- Już myśleliśmy, że nie przyjdziesz – zawołał Ty, kiedy zmachana wpadłam do sklepu. Kręciło się kilku klientów, ale pani Snow, którą zatrudnił ojciec, świetnie sobie radziła. Porozmawiałam z nią chwilę i zabrałam moich gości na górę, do swojego pokoju. Tak, jak poprzednio, wszyscy rozsiedli się wygodnie, zajadając się pizzą i popijając colę. Przez kilka minut rozmawialiśmy o szkole i o sobie. Powoli poznawaliśmy się lepiej i czułam się z tymi ludźmi szczerze związana.
- Okej – odezwałam się po chwili, gdy zapadła cisza. – Mam dwa teksty i wiem, gdzie możemy je umieścić.
- A jaki jest problem? – zapytała Kostka, wnioskując z mojego głosu, że coś jest nie tak.
- Mam problem z muzyką.
- Poradzimy sobie – uśmiechnął się Austin, a reszta mu zawtórowała.
Pokazałam im tekst „The way that you do”, wyjaśniając, w jakim momencie widzę ten utwór.
- Świetna piosenka, Ally! – zewsząd posypały się pochwały, a ja uśmiechałam się serdecznie, czując, że jestem szczęśliwa, jak nigdy dotąd. Po raz pierwszy zaprezentowałam komuś innemu, niż moim najbliższym przyjaciołom, swoje testy, a te zrobiły furorę!
- To powinno być szybkie – zaopiniował Deuce i zgodziliśmy się z nim.
- W musicalu jest wystarczająco dużo wolnych kawałków, musimy go trochę podkręcić – zgodziliśmy się z CeCe i wszyscy wzięliśmy się za układanie najbardziej pasującej muzyki. Przetworzyliśmy scenę na dachu milion razy, przewijaliśmy ją ciągle na filmie, aż w końcu po trzech godzinach, byliśmy pewni, że mamy to, co chcieliśmy pokazać. Dez, nasz filmowiec, podsunął nam genialną myśl, dzięki której, ten moment naszego przedstawienia nabierał życia. Prócz filmowych kwestii o wyjściu z cienia, pojawiła się nasza piosenka, a Austin i ja, tańczyliśmy do niej, tak, jak bawią się dla żartu przyjaciele, słysząc ulubioną muzykę. Wyszło nam to świetnie.
Problem pojawił się przy drugiej piosence. Widzieliśmy, że pojawi się ona w miejscu, kiedy Gabriella i Troy wariują na sali gimnastycznej, ale nie mieliśmy do niej muzyki. Było już późno, musieliśmy się rozchodzić do domów, aby nie narażać się znów rodzicom tak, jak ostatnio, gdy zasiedzieliśmy się do drugiej nad ranem.
- Idźcie, ja tu przenocuję i popracuję nad melodią – widziałam, że wszyscy mają ochotę zostać i tworzyć razem ze mną, bo choć było to trudne i pracochłonne zajęcie, to bawiliśmy się przy nim przednio i nikt nie miał ochoty wracać do domów. Niestety wizja porannych lekcji zmuszała do rezygnacji z własnych przyjemności.
Kiedy wszyscy wyszli, usiadłam przy pianinie i próbowałam na wiele sposobów zagrać do tekstu.
- To jest świetne, ale przydałaby się jeszcze gitara i perkusja – odwróciłam się przerażona, ale z tyłu stał tylko Austin.
- Przestraszyłeś mnie – powiedziałam i zrobiłam mu miejsce obok siebie.
- Przepraszam – uśmiechnął się. – Pomyślałem, że przyda ci się pomoc. Zagrajmy to tak…
Wśród śmiechów i kłótni, w końcu stworzyliśmy idealną melodię. Przybiliśmy sobie „piątkę” i spróbowaliśmy zaśpiewać całość.
„I like the bass when it booms.
You like the high-end treble.
I'm like the 99th floor
and you're cool on street level.
I like the crowd rock,
rock, rock
rocking it loud.
You like the sound of hush, hush”
Wciąż nie mogłam się przyzwyczaić do śpiewania przy innych osobach, więc kurczowo zaciskając powieki, włączyłam się w utwór.
„Hey! Keep it down!
Head drums, flip flops, retro, dance, pop.
We rock different ways.
Beach bum, city fun, touchdown, home run.
What can I say - aay – aay.”
Tak, jak na przesłuchaniu, Austin złapał mnie za rękę, a ja poczułam, że mój strach jest irracjonalny. W końcu byliśmy tu sami. Tylko on, ja i muzyka. Tylko my.
„It's me (it's me), It's you (it's you)
I know we're not the same
But we do what we do!
It's you (it's you) and it's me (and it's me)
And who says that we have to agree?
'Cause I like
What I like
And sometimes we collide
But it's me (but it's me) and it's you (and it's you)
I know we're not the same, but we do what we do.”
- Wow – w głosie blondyna pobrzmiewał wyraźny zachwyt. – To było świetne!
- Tak myślisz? – zapytałam niepewnie.
- Ortega oszaleje, kiedy to usłyszy!
Roześmiałam się. Czułam się taka szczęśliwa, taka spełniona i doceniona. Nie mogłam się doczekać piątkowej próby i tego, jak zareagują nasi opiekunowie. Może nawet pani Speaker w końcu sama z siebie się zgodzi na zmiany w scenariuszu, kiedy zobaczy, jak wiele pracy włożyliśmy i jak świetnie nam wyszedł końcowy efekt?
- Chodź, odwiozę cię do domu – Austin zaczął zbierać moje rzeczy. – Nie powinnaś zostawać tu sama.
- Cass dała ci samochód? – zdziwiłam się. Byłam pewna, że blondyn był już w Sonic Boomie, kiedy rozmawiałam z jego siostrą. Zamknęłam sklep i podążyłam za chłopakiem.
- Wiesz, właściwie to jest mój samochód. Rodzice przyjechali nas odwiedzić i przywieźli moje autko – zaśmiał się niepewnie.
- Dlaczego z nimi nie mieszkasz? – Austin i Dez zawsze unikali tego tematu. Miałam wrażenie, że kryje się za tym jakaś tajemnica. Blondyn milczał, ściskając kierownice tak mocno, że zbielały mu kostki.
- Zresztą nie mów, jeśli nie chcesz – odezwałam się szybko. – Przepraszam, to nie moja sprawa.
- Nie przepraszaj, jesteśmy przecież przyjaciółmi – głos chłopaka był tak cichy, że ledwie go słyszałam, choć byliśmy w samochodzie sami. – Pewnie zauważyłaś, że Cassy jest sporo za młoda, jak na matkę ośmioletniego chłopca.
Pokiwałam głową. Blondynka ma dwadzieścia dwa lata, sama mi o tym powiedziała podczas mojej pierwszej wizyty w ich domu.
- Mamy jeszcze starszego brata, to znaczy mieliśmy – blondyn znów zamilkł. Przez jego twarz przemykały różne i odległe od siebie emocje, współczułam mu bardzo. Zauważyłam, że zatrzymaliśmy się na światłach, chcąc dodać chłopakowi otuchy, uścisnęłam jego dłoń. Odpowiedział z taką mocą, że dopiero wówczas pojęłam, jak trudno mu mówić o rodzinnej tragedii, bo teraz miałam pewność, że pomimo całego optymizmu i radości, jaką roztacza wokół siebie blond rodzeństwo, w ich rodzinie kryje się jakaś tajemnica.
- Nie mów, jeśli sprawia ci to ból – szepnęłam, ale on tylko pokręcił głową.
- Nasz brat, David był najstarszy. Choć między Cassy, a nim był rok różnicy, zawsze się o nas troszczył i bardzo często bił się w naszej obronie. Był takim dobrym duchem i opiekunem. Dave miał przyjaciela, który i dla nas był jak brat. Właśnie skończył 16-ście lat i odebrał prawo jazdy. Ja byłem małym dzieckiem, ale David i Cassidy pojechali z nim, świętować urodziny i pozytywny wynik egzaminu.
Austin przerwał. Z piskiem opon ruszył dalej. Widziałam, że był wzburzony, w jego oczach czaił się smutek i łzy. Oddałabym wszystko, aby się uspokoił i był znów tym radosnym chłopakiem, którego tak dobrze znałam. Byłam zła na siebie, że przywołałam te bolesne wspomnienia, ale jednocześnie cieszyłam się, że darzy mnie zaufaniem i to właśnie mi się zwierza. Jedną ręką kręcił kierownicą, drugą, wciąż ściskał moją dłoń, a ja odwzajemniałam ten uścisk, wiedząc, że potrzebuje teraz wsparcia, a ja tylko tak mogę mu pokazać, że jestem przy nim.
- Wjechał w nich pijany kierowca. Zac zginął na miejscu, a mój brat został ranny. Cassidy pobiegła szukać pomocy, wóz policyjny jadący na miejsce wypadku znalazł ją w przydrożnym rowie – blondyn zatrzymał się przed moim domem. Nawet nie próbował ukrywać łez. Ja, choć tylko domyślałam się dalszego ciągu, również otwarcie płakałam.
- Miała tylko czternaście lat, kiedy jakiś łajdak ją zgwałcił i zostawił tam przy drodze, czternaście lat – szeptał. – Była dzieckiem.
Wiedziona odruchem, przytuliłam Austina. Trwaliśmy tak sama nie wiem ile, może to były sekundy, może godziny. Paradoksalnie, było mi tak przyjemnie, tak błogo i nienawidziłam siebie za to.
- A co z Dave’m? – szepnęłam.
Poczułam, że chłopak zadrżał.
- Kiedy doszedł do siebie po wypadku i dowiedział się, co się stało z jego ukochaną siostrzyczką, zniknął. Nie wiemy co się z nim stało, czy jeszcze żyje, jak mu się wiedzie. Nie mógł znieść tego co się stało. Czuł się winny.
- Mój boże, Austin – szepnęłam tylko, niezdolna do dokończenia zdania. Zawsze podziwiałam Cassidy za jej pogodę ducha, za ten optymizm i niczym niezmąconą radość. Moon’owie przeżyli taką tragedię, a mimo to znaleźli w sobie siłę i nie poddawali się rozpaczy, a ja? Ja wciąż przeżywałam i nie mogłam się pogodzić z faktem, że rodzice mają mnie gdzieś. Och, jaka byłam infantylna i zapatrzona w siebie. Nagle świat okazał się większy i bardziej skomplikowany niż sądziłam.
- Austin – zaczęłam po chwili. – Przepraszam, jeśli to, co powiem zabrzmi okropnie i egoistycznie.
Spojrzał na mnie z zainteresowaniem.
- Gdybyście nie przeżyli takiego horroru, nigdy nie zamieszkalibyście w Miami i bym was nie poznała – zamilkłam na moment. Blondyn wpatrywał mi się głęboko w oczy. Poczułam, że oblewam się rumieńcem, ale musiałam mu wyznać to, co leżało mi na sercu. Czułam, że muszę to zrobić. – A ja nie potrafię sobie już wyobrazić życia bez was. Cieszę się, że jesteście moimi przyjaciółmi, że ty tu jesteś, że - zająknęłam się – że Cię mam.
I wtedy stało się coś, czego całkowicie się nie spodziewałam – Austin najzwyczajniej w świecie mnie pocałował.


____________________________________________________________

Mam nadzieję, że zakończenie rozdziału sprawi, że wybaczycie mi zwłokę. :)
Troszkę mało akcji, ponieważ skupiałam się bardziej na dialogach. Standardowo już, przepraszam za literówki, ale zajęcia do 20 prawie codziennie, niszczą moją kreatywność. Tak bardzo nienawidzę starożytności, którą katują mnie moje studia.
W niedzielę postaram się coś dodać, ale nie obiecuję, ponieważ moja siostra w ten weekend kończy 21 lat i znając nas, będziemy się świetnie bawić.
A Wy jakie macie plany na weekend?

Kocham Was!

Wasza M.