Strony

niedziela, 3 marca 2013

"Jak mam cię wspierać, skoro sam nie wiesz czego chcesz?"



18 września





Podobno ranki przynoszą rozwiązania. Ten nie przyniósł. Nie wniósł do mojego życia nic, prócz bólu głowy. Północy przepłakałam, a drugą połowę rzucałam się na łóżku, chcą uciec od dręczących mnie myśli. W tak krótkim czasie obudziło się we mnie tyle różnych, nieznanych mi emocji. Musiałam się z nimi oswoić i poustawiać w różnych konfiguracjach. Raz za razem wybuchały we mnie uczuciowe eksplozje o nieznanej dotąd sile. A ja, niepozorna, mała Ally miałam obowiązek zachować zdolność racjonalnego myślenia i uśmiechać się. Cieszyłam się, że taty nie ma w domu, chociaż tutaj, w moim prywatnym królestwie, mogłam przestać udawać, że wszystko jest dobrze. A nic nie było dobrze. Przeżywałam piekło i gdzieś w głębi siebie, czułam, że sama jestem sobie winna. Może gdybym wówczas na korytarzu powiedziała coś innego, może gdybym nie była taka zimna i obojętna, wszystko potoczyłoby się inaczej? Zadręczałam się „gdybaniem” i rozważaniem opcji, które były mi niedostępne. Zatrzymywałam w mózgu czas i oszukiwałam się, wytwarzając fałszywe obrazy prawdy. Rzeczywistość sprawiała, że nie mogłam oddychać. Marzyłam żeby być silna, a byłam niczym. Wszystko obróciło się przeciwko mnie. Ja sama byłam przeciwko sobie. Regularnie niszczę się destrukcyjnymi myślami i nie pozwalam sobie na żadną nadzieję. Pozbawiam się pewności siebie i nie daję sobie szans na zwycięstwo. Jestem swoim samozniszczeniem.  
Nagle narósł we mnie bunt. Dlaczego mam być gorsza od tej całej Eve z piskliwym głosem? Dlaczego nie zasługuję na miłość? Dlaczego mam cierpieć i płakać?!
- Koniec Allyson – powiedziałam z mocą i spojrzałam w lustro. – Jesteś swoim własnym absolutem i będziesz szczęśliwa.
Jak w transie wyjęłam z szafy spodenki oraz zwiewną jasną bluzeczkę ze sporymi wycięciami pod pachami i udałam się do łazienki. Wraz z wodą, spływały we mnie wspomnienia tej ciężkiej nocy i wszelkie ciężkie zagadnienia. Każdy wagonik da się odczepić, może to zła i niewłaściwa idea, ale potrzebowałam jej. Dawała mi poczucie, że mam prawo stanąć do bitwy i wygrać szczęście, bądź zginąć z honorem.
Bardzo rzadko to robię, ale spięłam włosy w niedbały koczek i dokończywszy makijaż, wyszłam z domu. Na Florydzie upały trwają cały rok, dziś również było niesamowicie gorąco, ale przewidywałam wieczorny powrót do domu, więc do torby wrzuciłam zwiewną kurteczkę. Oglądając świat zza ciemnych okularów, wędrowałam w kierunku przystanku autobusowego.
- Ally! – odwróciłam się i ujrzałam Deza z Trish w samochodzie. Pomachałam im i ruszyłam w ich kierunku.
- Właśnie u ciebie byliśmy, ale nikogo nie ma. Jedziemy na plażę, chodź z nami – moja przyjaciółka wyrzucała z siebie kolejne słowa z szybkością karabinu maszynowego. Roześmiałam się. Przy tej dwójce bez względu na wszystko zawsze powracała do mnie pogoda ducha.
- Chętnie, ale miałam zamiar spędzić niedzielę z Megan – uśmiechnęłam się przepraszająco.
- Zajedziemy po tego potwora – Dez powiedział to z tak udawaną powagą, że nie sposób było nie wybuchnąć śmiechem. Zgodziłam się.
Ogromną przyjemnością była jazda w kierunku centrum Miami. Żartowaliśmy i przedrzeźnialiśmy się, odzyskiwałam utracony spokój i w duchu wyśmiewałam moje wczorajsze załamanie.
- Szkoda, że nie zajechaliśmy po Austina – z żalem odezwała się Trish, która zapewne wspominała naszą ostatnią wyprawę na plażę.
- Nie pojechałby – mruknął Dez, a ja poczułam, że kocham go jeszcze mocniej niż zwykle. Zorientowałam się, że wie o Henriettcie i nie darzy jej sympatią. Niech żyją moi przyjaciele!
- Dlaczego? – zdziwiła się Patricia, spoglądając na nas zza ciemnych okularów.
- Ma gościa – skrzywił się chłopak i już na pewno wiedziałam, że moje przypuszczenia są prawdziwe.
- Chyba ktoś tu nie lubi Eve – zaśmiałam się, a dwójka siedząca z przodu, spojrzała na mnie zdumiona.
- Znasz ją? – zdziwił się Dez.
Pokiwałam głową.
- I co o niej sądzisz?
- Przewrażliwiona panna z piskliwym głosem – wzruszyłam ramionami. W tym gronie mogłam być stuprocentowo szczera, nic nigdy by nie wyszło poza naszą grupę.
- Czy ja się w końcu dowiem, kim jest ta cała Eve? – Trish nawet nie starała się ukryć rozdrażnienie.
- Dziewczyną Austina – mruknęłam obojętnie.
Nie zdziwiliby się bardziej, gdyby nagle Pinkie Pie wraz z Rainbow Dash zaczęły tańczyć na ulicy.
- Że co? – krzyknęli w tym samym momencie.
- Nie powiedział ci? – zwróciłam się do Deza.
- Przecież rozstali się kilka miesięcy temu!
- Byłam wczoraj u Cassidy i na własne oczy widziałam, i słyszałam, że są parą.
- Ale przecież Austin jest zakochany w – przerwałam Dezowi. Bałam się, że zaraz zacznę krzyczeć i płakać.
- W Eve.
Zapadła cisza. Żałowałam, że nie pozwoliłam przyjacielowi dokończyć, zżerała mnie ciekawość, co chciał powiedzieć. Trish kręciła głową z politowaniem, mrucząc co chwila „dupek”, a przecież nie znała nawet połowy prawdy. Powoli dochodziliśmy do siebie po tej dziwacznej wymianie zdań. Kilka ulic od domu mojego rodzeństwa, znów udało nam się stworzyć ten nastrój, który towarzyszył nam na początku wyprawy. Chichotaliśmy, jak opętani, a Dez perfekcyjnie parodiował Evening. Ani przez moment nie myślałam o swoim złamanym sercu i byłam za to wdzięczna przyjaciołom, choć nawet nie zdawali sobie sprawy, jak wiele dla mnie robią.
Trochę niepewna zapukałam do domu Simmsów. Nigdy nie czułam się tu pewnie ani u siebie, a przecież mieszkają tu moje siostry i brat. Drzwi otworzyła mi Penny w uroczej letniej sukience. Poczułam skurcz w sercu na myśl o tacie. Wciąż nie wybaczyłam jej, że złamała mu serce.
- Och kochanie, witaj! – zawołała i uściskała mnie. Nie zdobyłam się nawet na odwzajemnienie powitania. – Wejdź córeczko, właśnie skończyliśmy obiad.
Posłusznie weszłam, myśląc o tym, jak wiele oddałabym za normalną rodzinę i taki swojski niedzielny obiad. Jedyne prawdziwe posiłki, jakie w swoim życiu zjadłam to te u Trish i Deza.
- Chcę zabrać Megan na plażę – wyjaśniłam chłodno.
- Super! – z entuzjazmem zawołała moja siostrzyczka i z szybkością rakiety wbiegła do przedpokoju.
- Mamo, powiedz, że mogę jechać!
- Ależ oczywiście słoneczko – uśmiechnęła się Penny. Skurcz w sercu narastał. – Ally, usiądź, a ja spakuję plecak małej.
Pokiwałam głową i przeszłam do salonu. Porozmawiałam chwilę z moim ojczymem, zapraszał mnie na przyszłotygodniową imprezę rodziną, ale ja wykręciłam się nadmiarem nauki i prób do przedstawienia. Nie czułam się ani trochę związana z tymi ludźmi i żałowałam, że nie poczekałam w samochodzie.
- Hej Ally – zawołał mój młodszy brat.
Moja twarz rozjaśniła się od uśmiechu. Uwielbiam Jacka, możemy godzinami dyskutować o muzyce. Tak było i teraz. Pisał właśnie urodzinową piosenkę dla swojej najlepszej przyjaciółki Kim i zastopował go trudny i niepasujący akord. Zagrał mi całość i błyskawicznie znaleźliśmy rozwiązanie problemu.
- Jesteś genialna!
- Owszem – zaśmiałam się.
- Jackson, poproś siostrę żeby zgodziła się przyjść na przyjęcie – odezwał się ojczym, uśmiechając się znad książki.
Właściwie jest to całkiem sympatyczny człowiek, ale lubiąc go, byłabym nielojalna wobec taty, więc nie pozwalałam sobie na żadne cieplejsze uczucia.
- Ally musisz przyjść! – czułam, że jeśli Jack zacznie nalegać, ulegnę i będę sobą za to gardzić. Z opresji wyratowała mnie Megan, która wbiegła do pokoju i zaczęła ciągnąć mnie w stronę wyjścia.
- Nie dam rady Jack – uśmiechnęłam się przepraszająco i wyszłam na zewnątrz.
Mała trajkotała uszczęśliwiona i nawet moi przyjaciele zdumieli się, nad zmianą jaka w niej zaszła względem mnie. Zawsze naburmuszona, nieprzyjemna, bezczelna i wyniosła. No i ten jej przenikliwy umysł, całkowicie niepasujący do ośmiolatki. Teraz nie było po tym śladu. Widzieliśmy w Meg dziecko, a na dodatek szczęśliwe dziecko.
Plaża nie była przeludniona, ucieszyło nas to. Znaleźliśmy świetne miejsce i pognaliśmy do wody. Mimo, że nie pływaliśmy, już po chwili wszyscy byliśmy przemoczeni. Skakaliśmy po falach, chlapaliśmy się wodą i wciąż roześmiani, żartowaliśmy. Nic nie robiłam sobie z tego, że po moim perfekcyjnym wyglądzie nie został nawet ślad. Byłam szczęśliwa i tylko to się liczyło! Jak dzieci ganialiśmy się po plaży, strasząc się wzajemnie wrzuceniem do oceanu. 
- Ally, chodź szybko! – zawołała Megan nagle, a ja ze zdumieniem i strachem, usłyszałam w jej głosie płaczliwe tony. Pobiegłam w stronę, skąd dobiegał jej głos i z ulgą ujrzałam ją całą i zdrową, a na dodatek w towarzystwie Nelsona.
- Co się stało Meg? – zapytałam. Obydwoje mieli łzy w oczach, a obok nich stała Eve z rządzą mordu w oczach. Spojrzałam na nią ze wściekłością, czując, że to ona jest przyczyną płaczu tej dwójki.
- Co się stało? – powtórzyłam silnym głosem, pewna, że prędzej powyrywam wszystkie włosy tej irytującej pannie niż pozwolę skrzywdzić moich małych przyjaciół.
- Ta rozwydrzona i niewychowana smarkula lata i chlapie wodą, a w dodatku wciąga Nelsona w swoje głupie zabawy – syknęła blondynka, a mną zawładnęła dzika furia.
- Mówisz o mojej siostrze! – wrzasnęłam i groźnie zbliżyłam się do Eve. – Po cholerę jedziesz na plażę, skoro boisz się, że ktoś cię pomoczy?! To są dzieci i mają prawo się bawić! Skoro masz z tym problem to nie zgrywaj kochanej cioci!
- Nie chcę żeby Nelson zachorował. Może się zaziębić w tej zimnej wodzie – słabo broniła się blondynka.
- Jest trzydzieści stopni Celsjusza! – wrzasnęłam. – Jesteśmy w Miami!
- Nie dziwię się, że ta mała ma problem z właściwym zachowaniem, z taką siostrą – syknęła Eve z takim jadem, że ledwie powstrzymałam chęć rzucenia się na nią. Odetchnęłam kilkakrotnie i odezwałam się z całą słodyczą, na jaką mnie stać.
- Wczoraj nie czułaś się taka pewna siebie.
Blondynka gwałtownie wciągnęła powietrze i otworzyła usta, zapewne chcąc rzucić w moją stronę jakąś miażdżącą ripostę. Uśmiechałam się ironicznie, czekając na jej reakcję. Dez i Trish przypatrywali się z boku, a uspokojone przez nich dzieciaki rozmawiały cicho.
- Nelson idziemy! – zakomenderowała Eve, ale spotkał ją zawód.
- Zostaję z Ally.
- Powiedziałam idziemy! – niecierpliwiła się dziewczyna, wściekła, że chłopiec jej się przeciwstawia.
- A on powiedział, że zostaje tutaj – wtrącił się Dez. – Odwieziemy go wieczorem.
- Pożałujecie tego – syknęła blondynka i pobiegła w stronę parkingów.
- Słynna Eve? – zakpiła Trish.
Pokiwaliśmy głowami i zajęliśmy Megan i Nelsonem. Nie chcieliśmy żeby kłótnia z niezrównoważoną dziewczyną naszego przyjaciela zepsuła im cały dzień i odebrała przyjemność z pobytu na plaży. Czułam się dumna i usatysfakcjonowana, że pokazałam tej pannie, kto jest górą. Nikt nie będzie krzyczał na moją siostrzyczkę i tego uroczego chłopczyka!
Dobry nastrój został odbudowany. Znów mogliśmy się śmiać i żartować, i nie mieliśmy najmniejszych wyrzutów sumienia, że doprowadziliśmy Evening do stanu takiej pasji i rozpaczy. Sama była sobie winna. Niestety nasz dobry humor nie trwał długo. W naszą stronę szedł Austin. Wściekły Austin. Szybko wysłałam Meg i Nelsona do wody, aby poskakali po przybrzeżnych falach. Spodziewałam się awantury i nie chciałam żeby byli jej świadkami. Nie pomyliłam się.
- Co wy sobie wyobrażacie? – wrzasnął blondyn, kiedy znalazł się tuż przy nas.
- Nam też miło cię widzieć – już dawno nie słyszałam w głosie Trish takiego sarkazmu. To był dobry znak, widziałam, że cokolwiek się teraz wydarzy, moi towarzysze staną za mną murem.
- A co ci chodzi Ally? – mimo, że ściszył głos, wciąż mówił tym wściekłym tonem. Zdziwiłam się.
- O co mi chodzi? – powtórzyłam zdumiona. – To twoja dziewczyna zaczęła wrzeszczeć na Megan i Nelsona, bo przeszkadzało jej, że się bawią. Miałam na to obojętnie patrzeć?
- Nie wierzę w to. Henrietta nigdy nie zrobiłaby czegoś takiego.
- Owszem, zrobiła to – cicho odezwał się Dez i wszyscy zamilkliśmy. Chłopak nigdy nie mówił niczego, czego nie byłby pewien w stu procentach. Jego ton, jego zachowanie, jego charakter, wszystko przemawiało za tym, że mamy rację, dlatego odpowiedź blondyna wytrąciła mnie z równowagi.
- Nie wierzę ci.
- Austin – zaczęłam wściekła, choć jeszcze udawało mi się tę wściekłość maskować. – Komu wierzysz? Swojemu przyjacielowi, chłopakowi, którego znasz całe życie czy pannie, o której myślisz, że ją kochasz?
Odpowiedziało nam milczenie. Trafiłam w sedno. Austin wiedział, że prawda jest po naszej stronie, a mimo to, rzekłabym nawet, że przeciwko sobie, upierał się przy świętości Eve. Stało za tym coś grubszego, czego istoty jeszcze nie pojmowałam.
- Przecież jesteśmy przyjaciółmi, powinniśmy się wspierać – moje wczorajsze słowa zabrzmiały jak wyrzut. Poczułam się winna, dlatego odezwałam się, nim Dez i Trish zdążyli otworzyć usta.
- I wspieramy. Nie widzisz tego?
- Rozumiem – szepnął i odszedł.
O mój boże! Patrząc, jak odchodzi, zdałam sobie sprawę, jak zabrzmiały moje słowa. My jesteśmy przyjaciółmi i my się wspieramy, a ty znikaj, gdziekolwiek zechcesz. Na początku naszej znajomości marzyłam o takiej chwili, ale teraz zawładnął mną strach, na myśl, że blondyn mógłby wrócić do Denver albo przestać się z nami trzymać. Pobiegłam za nim.
- Austin, czekaj! – krzyczałam, biegnąc w jego stronę. Niechętnie zatrzymał się.
- Posłuchaj, wiem, jak to zabrzmiało, ale nie to miałam na myśli.
- A co?
Jego zbolała mina sprawiła, że powiedziałam prawdę, a przynajmniej tę część, którą mogłam wyznać.
- Jak mam cię wspierać, skoro sam nie wiesz czego chcesz? Najpierw całujesz mnie, a później mówisz, że kochasz Eve, olewasz przyjaciół i nawet Deza masz gdzieś. Liczy się tylko ta panna, której obecności chyba nie możesz na dłuższą metę znieść, skoro zamiast z nią wylegiwać się na plaży, siedziałeś w samochodzie? Gdzie jest ten Austin Moon, który był dla nas wparciem? Mówiłeś, że mogę ci ufać, ale jak ja mam ci ufać skoro ty sam nie ufasz już sobie?
Milczenie, spojrzenie uciekające w bok, wzruszenie ramionami. Coś było nie tak. Coś było bardzo nie tak.
- Austin, co się dzieje? – zapytałam cicho.
- Nic.
- Znam cię – uśmiechnęłam się po raz pierwszy podczas tej rozmowy.
- Zaplątałem się. Chcę czegoś innego, a popełniam kolejne głupstwa i decyduję się na rozwiązania, na które nie mam ochoty.
- Dlaczego to robisz? – spytałam zdumiona. Austin nie należy do ludzi, którzy robią coś przeciwko sobie.
- Żeby być bliżej dziewczyny, którą kocham.
- Wyznaj jej to – wiedziałam, że nie mówi o Eve, wiedziałam, że mówi o tej samej dziewczynie, o której wspomniał rano Dez. Zazdrość i ciekawość mieszały się, ale to ciekawość zwyciężyła.
- Nie mogę. Ona nie chce o tym słyszeć.
- Ale dlaczego? Jest z kimś innym? – drążyłam zaintrygowana.
- Nie, nie chce komplikować prostej relacji – szepnął spoglądając mi w oczy i odszedł.
To były moje słowa, te które wyrzekłam na szkolnym korytarzu, wtedy po próbie i których żałowałam tak mocno, jak niczego innego w życiu. Czy to jakiś głupi żart, czy może Austin rzeczywiście w dość pokrętny sposób wyznał mi, że jest we mnie zakochany?
Jak pijana odwróciłam się w kierunku, gdzie pozostawiłam przyjaciół, ale ze zdumieniem odkryłam, że stoją tuż za mną i przyglądają mi się podejrzliwie. Słyszeli całą rozmowę i co więcej, oni wiedzieli. Wiedzieli, o czym mówił blondyn.
- Ja – zaczęłam, ale głos odmówił mi posłuszeństwa.
- Och, Ally – Trish przytuliła mnie, myśląc, że to słowa Austina tak mnie poruszyły. Ponad jej głową spojrzałam na Deza i w jego postawie uderzyło mnie coś innego. Dezmond znał całą prawdę. Pokiwał mi głową, jakby odpowiadając na moje myśli, a ja zrobiłam minę, jakbym mówiła „nic na to nie poradzę”. Teraz i on przytulił mnie, chcąc zapewnić o swoim wsparciu. Nie dziwiłam się, że się zorientował mimo, że znał mnie krócej niż moja przyjaciółka, był wybitnym obserwatorem, zawsze pierwszy się wszystkiego domyślał, dlatego tak bałam się spotkania z nim. Nie sądziłam, że poczuję ulgę, kiedy któreś z moich przyjaciół dowie się, że zakochałam się w blondynie, ale tak było.
- Chyba powinniśmy poszukać Meg i Nelsona, mam nadzieję, że się nie utopili – odezwałam się i milcząc, ruszyliśmy w kierunku, gdzie pozostawiliśmy ośmiolatków. Siedzieli grzecznie na kocu i pałaszowali kanapki, które Penny włożyła do plecaka mojej siostry. Na nasz widok jedno przez drugie zaczęli opowiadać, co robili. Siostra spojrzała na mnie z zainteresowaniem, mimo, że się nie odezwała, wiedziała, że coś się stało. Właśnie dlatego wszyscy się jej bali – zauważała wszystko i wysuwała właściwe wnioski. Byłam wdzięczna, że postanowiła przemilczeć to, co wyczytała w mojej twarzy. Nie potrafiłabym jej się wytłumaczyć, a nie chciałam kłamać. To byłoby niewłaściwe, oszukać małą dziewczynkę. I wcale nie miało znaczenia, że ta dziewczynka jest silniejsza psychicznie niż ja. Pewnych rzeczy się nie robi i to należy właśnie do tej kategorii.
Nelson zaczął śpiewać wesołą piosenkę, którą przed chwilą sami ułożyli. Moi przyjaciele wybuchli śmiechem, tak zaraźliwym, że i ja zaczęłam się wsłuchiwać w słowa. Mieli rację, tekst był wesoły i zabawny, a melodia przyjemna i prosta. Zaśmiewając się do łez, wtórowaliśmy im i dzięki temu, udało mi się jako tako wrócić do równowagi.
- Wiesz co Ally? – szepnęła Megan, kiedy wieczorem wyruszaliśmy w drogę powrotną.
- Tak kochanie? – zapytałam.
- Nigdy nie spędziłam lepszego dnia na plaży – poczułam się o niebo lepiej. Pochwała z ust tego dziecka znaczyła dla mnie więcej niż wszelkie skarby tego świata. Roześmiałam się i ze zdziwieniem odkryłam, że roześmiałam się szczerze i naprawdę czuję radość.
Dzisiejszy dzień był przełomowy pod wieloma względami. Ekstatyczne szczęście następowało po kompletnym załamaniu, smutek mieszał się z radością, ale to nie miało znaczenia. Jadąc do domu podjęłam decyzję, jedną z najważniejszych w moim życiu. Teraz już byłam pewna, że nie dam się pokonać. Będę walczyć o Austina, bo mimo, że nie byłam pewna jego uczuć, wiedziałam jedno – kocham go i to daje mi siłę


_____________________________________________________________
Zgodnie z obietnicą, a nawet wcześniej. :D
Ciasteczkowy Potwór stwierdziła, że ostatnio było mało Deza i Trish, więc dziś rozdział z ich udziałem.
W zachodniopomorskim jest tak cudowna pogoda, że zabieram koc, książkę i laptopa, i uciekam na działkę dotleniać organizm. A Wam jak mija niedziela?

Kocham Was!


Wasza M.