Strony
▼
czwartek, 7 listopada 2013
"Zostańcie parą i po problemie..."
30 października
To się nie dzieje naprawdę! To się nie może dziać! Ja protestuję! Ja nie chcę! Ja się boję! Niech mnie ktoś stąd zabierze! Nie rozumiem jak to się mogło stać, że moje życie nagle stało się tak podniecające i jednocześnie przerażające. Na przemian przeklinam i błogosławię Megan i jej szkolny bal kostiumowy, gdybym nie dała się w niego wkręcić, dziś siedziałabym spokojnie w domu i nie miałabym takiego mętliku w głowie. To, że byłam zakochana w Austinie to jedno, ale to, że on miał tego całkowitą świadomość, to drugie. Było mi dobrze w tej niewyjaśnionej sytuacji. Chociaż nie, "dobrze" nie jest odpowiednim słowem. O wiele bardziej pasowało "bezpiecznie". Ten kinderbal wszystko zniszczył. Już nie mogło być tak, jak dawniej i to sprawiało, że wariowałam ze strachu. Pragnęłam wciąż mieć w Austinie przyjaciela, ale taki układ nie mógł trwać wiecznie. Sztuczność sytuacji rzucała się w oczy. Ignorowanie chłopaka nie miało sensu, ale mimo to nie mogłam się przemóc i starannie unikałam miejsc, gdzie mogłam spotkać blondyna. Emma, którą wtajemniczyłam we wszystko, kwitowała to uniesieniem brwi i wymownym pukaniem palcem w czoło.
- Ally, nie uciekniesz przed tym co czujesz - powtarzała mi w kółko podczas naszych lekcji śpiewu. - Po co ci te podchody? Zostańcie parą i po problemie.
Tylko, że to nie było takie proste, jak sądziła Em. Znaliśmy się z Austinem od dwóch miesięcy, nie mogłam być w nim tak beznadziejnie zakochana, to nierealne! A jednak za każdym razem, kiedy go tylko widziałam, rozsądek odchodził w kąt. Uśmiechałam się jak nienormalna na samą myśl o nim i nie potrafiłam przestać. To wszystko męczyło mnie i odbierało dobry nastrój. Przeczytałam gdzieś dawno temu, że nadinterpretacja to najgorszy wróg ludzkości. Nie pamiętam, kto to napisał, ale mogłabym mu przybić piątkę. Miał rację. Cholerną rację. Tylko, że świadomość tego, że zachowuję się irracjonalnie wcale nie pomagała. Po prostu tkwiła we mnie i potęgowała rozdarcie.
- Powinnaś już dawno się z nim umówić - Dez i Trish kibicowali nam z całego serca. Cieszyłam się, że mam w nich wsparcie. Najbardziej przerażała mnie myśl, że mogliby nie akceptować tego, co działo się między mną, a Austinem.
- Litości, Ally, pozwól sobie na trochę spontaniczności - Trish nie rozumiała mojego punktu widzenia. Sama spotykała się z Deucem, którego znała osobiście od zaledwie kilku tygodni i było im razem bardzo dobrze. - Nie wszystko uda ci się zaplanować. Przestań utrudniać sobie życie. Nie zdołasz unikać Austina do końca życia!
A jednak mi się udawało. Nie widzieliśmy się od poniedziałku. Chłopak nie pojawiał się w szkole, od Deza wiedziałam, że jest chory. Martwiłam się, ale nie potrafiłam się zdobyć na napisanie chociaż głupiego smsa. Kiedy tylko widziałam, że przy imieniu blondyna pojawia się zielone kółeczko, przechodziłam w tryb offline i wyrzucałam sobie od idiotek. Żałosne, dziecinne zachowanie. Z tego strachu przed spotkaniem z Austinem zaniedbałam moje obowiązki w sklepie. Dziś, choć nie miałam na to najmniejszej ochoty, musiałam wrócić do pracy. Tato był nieubłagany. Twierdził, że Kathy nie radzi sobie beze mnie. Mdliło mnie od tego przesłodzonego tonu, jakim ojciec wypowiadał imię tej denerwującej kobiety. Obcowanie z nią nie należało do moich ulubionych rozrywek. Widok kręcącej się po sklepie Eve także nie zachęcał do wyjścia z domu, ale nie miałam wyjścia. To mój teren.
Zaraz po szkole pożegnawszy się z przyjaciółmi, którzy lojalnie chcieli mi towarzyszyć, ruszyłam powoli w stronę Sonic Boom'a. Zewsząd otaczał mnie widok wydrążonych dyń, sztucznych pajęczyn i innych halloweenowych ozdób. Ze smutkiem stwierdziłam, że wciąż nie mam kostiumu na jutrzejszą imprezę i jeśli szybko czegoś takiego nie wymyślę będę skazana na koszmarny strój księżniczki, przez który z pewnością zostanę szkolnym pośmiewiskiem i nawet poparcie niekwestionowanej królowej, CeCe Jones mi nie pomoże. Idąc, rozmyślałam o moich ubiegłorocznych przebraniach, ale żadne się nie nadawało, miałam wybór między pielęgniarką, a pielęgniarką z lat 20. Super.
- Allys, jak miło cię widzieć - piskliwy głos pani Kathy spadł na mnie, kiedy tylko przekroczyłam progi sklepu. W głowie mi się nie mieści, że mój własny ojciec się umawia z tą kobietą. Gdzie on ma oczy? Sądziłam, że ma lepszy gust. Nie żeby Penny była jakąś królową stylu, ale cokolwiek o niej mówić, ma klasę. Kathy jest wyłącznie tandetna.
- Coś nowego? - zignorowałam udawany wybuch entuzjazmu na mój widok.
- Nie, świetnie sobie tu radzimy z Eve - pokiwałam głową i powstrzymując się od komentarza, wzięłam dokumenty zostawione przez dostawców i poszłam do siebie. Dopiero, gdy zamknęły się za mną drzwi mogłam odetchnąć z ulgą. Zaczynałam tęsknić za czasami, kiedy wszystko było na mojej głowie. Nie czułam się komfortowo w miejscu, które było dla mnie drugim domem. To nie w porządku. Zatrudnianie pracowników bez konsultacji ze mną było nie fair.
- Cholera! - piskliwy krzyk przedostał się przez szczelnie zamknięte drzwi mojego pokoju. Zaintrygowana wysunęłam głowę. Nie mogąc dostrzec, co się stało, zeszłam na dół. Kathy trzymała w ustach palec, z którego sączyła się krew. Tuż obok leżała gitara, a raczej to, co z niej zostało. W pierwszym odruchu chciałam wrzasnąć na tę nieudolną kretynkę, ale opanowałam się i z kamienną twarzą wygłosiłam kazanie na temat długości paznokci i wysokości obcasów w pracy.
- Odliczymy ci to z pensji, a teraz posprzątaj to - zakończyłam spokojnie. Byłam świadoma, że ta kobieta jest w wieku mojej matki i to, że mam władzę, która pozwala mi ją strofować, dawało mi niesamowitą satysfakcję. Punkt dla mnie. Wchodziłam już na schody, kiedy pewien szczegół zwrócił moją uwagę.
- Gdzie jest Henrietta? - zapytałam.
- Powinna przyjść niebawem.
- Nie - powiedziałam twardo. - Powinna już tu być. Przyślij ją do mnie, kiedy raczy się zjawić.
Sama stara Weinberger by się nie powstydziła tego wystąpienia. Praktyka zdobyta podczas wizyt u Simmsów zaczęła przynosić efekty. Majestatycznie wpłynęłam po schodach starając się opanować chichot. Powaga tej sytuacji bawiła mnie. Nie potrafiłam długo być wściekła, a już na pewno nie wówczas, gdy byłam wygraną stroną, ale musiałam powstrzymać śmiech przynajmniej do chwili, kiedy zostanę sama. Jestem pewna, że oberwie mi się od ojca za ustawianie jego nowej miłości, ale nie będzie zły, bo to w interesie sklepu. Wściekłby się gdybym teraz po tym wszystkim wybuchnęła Kathy śmiechem w twarz. Jeśli tato pamięta jeszcze uwagi Sally na temat poświęcania większej uwagi swojej dorastającej córce, ryzykowałam szlabanem. Już wystarczająco upokorzyłam Kathy, satysfakcja musi mi wystarczyć.
Uzupełniając faktury, chichotałam pod nosem, obiecując sobie, że więcej uwagi poświęcę pracy. Ktoś musi trzymać rękę na pulsie i pilnować porządku. Snucie ambitnych planów przerwało mi pukanie do drzwi. Myśląc, że to Kathy westchnęłam ciężko i zaprosiłam ją do środka. Ku mojemu zdumieniu na progu stała Henrietta.
- Super - pomyślałam z przekąsem, ale po chwili dotarło do mnie, że przecież sama kazałam ją do siebie przysłać.
- Czego chcesz? - za zamkniętymi drzwiami Blondi nie siliła się na uprzejmości. Mimo, że było mi trudno zachować kamienną twarz, nie dałam się sprowokować.
- Usiądź - wskazałam na sofę. Dziewczyna posłała mi zdumione spojrzenie, ale posłusznie usiadła.
- Czego się spodziewasz po pracy tutaj? - zapytałam uprzejmie.
- Słucham? - bingo! Punkt dla mnie! Eve nie spodziewała się takiego przebiegu rozmowy. Wpatrywała się we mnie szeroko otwartymi oczami, próbując dociec w jaki sposób chcę ją zaatakować. Już dawno przekonałam się, że bycie uprzejmym i miłym dla wroga opłaca się o wiele bardziej niż otwarta wojna. Historia to udowadnia, a ja wierzę w sprawdzone metody.
- Posłuchaj, Eve, nie jesteśmy przyjaciółkami, nawet nie darzymy się sympatią, ale nasze prywatne wojny nie mogą mieć wpływu na nasze stosunki służbowe - pojechałam po całości. Kiedyś usłyszałam ten tekst w jakimś serialu i zapamiętałam, wiedząc, że mi się w przyszłości przyda.
- Co masz na myśli? - Henrietta wietrzyła podstęp. Miała rację, ale nie dawałam tego po sobie poznać. Pełen profesjonalizm. Powinnam za tę rolę dostać Oscara.
- Skoro chcesz tu pracować, musisz się starać. Mamy tu zasady, których przestrzeganie jest sprawą priorytetową - bzdura. Nigdy nie mieliśmy z tatą regulaminu, ale małe nagięcie prawdy było koniecznie. I teraz wielki finał. - Przymknę oko na twoje dzisiejsze spóźnienie, ale trzy kolejne i wylatujesz.
Bang! Idealnie zagrane. Wyraz twarzy Eve zapamiętam na długo. Wściekłość, nienawiść i zdumienie walczyły za sobą. Po moim przemówieniu dziewczyna długo nie mogła wypowiedzieć słowa. W końcu udało jej się opanować.
- To wszystko? - zapytała z pozoru obojętnie, ale wiedziałam ile ją kosztuje zachowanie tej obojętności. Pokiwałam głową. Dziewczyna bez słowa podniosła się i wyszła. Cóż, nie będzie łatwo się jej pozbyć, ale może być zabawnie. Mimo, że Henrietta mnie nienawidziła, odniosłam wrażenie, że urosłam w jej oczach. To nie był mój cel, ale odczułam pewną dozę satysfakcji i samozadowolenia. Czułam też dumę. Potrafiłam zachować spokój i pokerową twarz pomimo burzy emocji w moim wnętrzu. To bardzo przydatna i ważna umiejętność, z pewnością przyda mi się w przyszłości. Nie jestem fanką takich podchodów. Jestem na to zbyt szczera, ale jakkolwiek człowiek by się starał, nie uda mu się przejść przez życie kierując się prawdą i emocjami. Prędzej czy później każdy staje przed dylematem - grać czy dać się zgnoić. Ja nie chcę być słaba. Dlatego walczę nawet jeśli nie jestem do końca przekonana o słuszności stosowanych metod. No właśnie, jeśli już jesteśmy przy walce...
Postanowiłam sprawdzić jak radzą sobie moje dwie podwładne. Schodząc na dół, usłyszałam piskliwy głos Kathy, która usiłowała zagrodzić komuś drogę na górę.
- Tam nie wolno wchodzić!
- Ale powtarzam pani, że to pilne - odpowiedział kobiecy głos. Kulturalny i uprzejmy. I cholernie znajomy. Przy schodach stała Penny z wielkim pudłem i usiłowała wytłumaczyć Kathy, że ma prawo wejść do prywatnego pomieszczenia córki właściciela.
- Allys ta pani próbowała wtargnąć do ciebie - okej, Penny jest dla mnie obca i ledwo ją toleruję, ale w obliczu wyboru między tandetną dziewczyną mojego taty, która dodatkowo miała jakieś konszachty z Eve, postanowiłam przejść na drugą stronę barykady i choć cała moja dusza się przed tym broniła, wzięłam stronę Penny.
- Wszystko okej, Kathy - nie mogłam się powstrzymać przed wbiciem szpileczki w tę kobietę. Totalnie ją olewając, zakomunikowałam Penny, że od czasu jej rozwodu z tatą, sporo się tu zmieniło. Kątem oka widziałam, jak Kathy rzednie mina. Tak, tak, to eks żona twojego Lesterka. Zachichotałam w myślach. Świadomie nie zaprosiłam Penny na górę, usiadłyśmy na sofie przy wystawie i po wymianie kilku banalnych uwag, mój gość przeszedł do powodu swej wizyty.
- Ally, chciałam cię bardzo przeprosić za ten kostium, Megan się uparła, że... - teraz, kiedy wiedziałam, że ten koszmarny strój był częścią planu mojej siostry żeby wyswatać mnie z Austinem, wydawał mi się najpiękniejszy na świecie.
- Było, minęło - przerwałam kobiecie.
- Maggie powiedziała mi, że nie masz sukienki na szkolny bal, proszę - Penny podała mi pudło. - Uszyłam ją dla ciebie.
- Nie musiałaś - zaczęłam, ale zżerała mnie ciekawość jakie kolejne paskudztwo podarowała mi rodzicielka. Niechętnie otworzyłam prezent i zamarłam.
- Jest cudowna! - w środku leżała najwspanialsza kreacja, jaką kiedykolwiek widziałam. Suknia godna prawdziwej księżniczki. Satynowa góra z udawanym gorstetowatym wiązaniem po bokach, dół koronkowy w delikatny kwiatowy wzór. Wszystko w ślicznym kolorze delikatnego pastelowego beżu. - Magiczna!
- Cieszę się, że ci się podoba - Penny wyglądała na szczęśliwą. - Pomyślałam, że Kristina mogłaby cię uczesać i umalować, zna się na tym.
Kristina to moja ciotka, a mama Emmy i Kostki.
- Super - ucieszyłam się. I tak codziennie bywałam w jej domu. Ciocia jest makijażystką, pracuje przy sesjach zdjęciowych dla magazynów. Fakt, że znalazła dla mnie czas jest zapewne zasługą Em. Swoją drogą ciekawe co ona zamierza włożyć. W naszej szkole panuje zwyczaj, że uczniowie młodszych klas mają wspólny bal ze starszakami. Podobno to dlatego, że mamy ich pilnować, chociaż według mnie chodzi o oszczędności. Jeden bal jest tańszy niż dwa czy trzy osobne tego samego dnia.
Pożegnałyśmy się w zgodzie, a ja uświadomiłam sobie, że to była nasza pierwsza prawdziwa rozmowa. Co więcej, nie czułam wyrzutów sumienia względem taty z powodu tego, że dogaduję się z Penny. Świat staje na głowie, ot co. Zapewne to z mojej strony naiwność, ale pomyślałam, że może już wystarczy tego bojkotowania Penny. Może naprawdę jej na mnie zależy jak utrzymuje Sally, a ja się mylę, bo nie znam całej prawdy? Zbyt dużo pytań, zbyt mało odpowiedzi. Postanowiłam nie zawracać sobie tym głowy. Postanowiłam skorzystać z rady Trish i pozwolić sobie na odrobinę spontaniczności. Co ma być to będzie i tyle.
- Cześć! - w tej samej chwili, jakby będąc odbiciem moich myśli, do Sonic Boom'a wszedł Austin.
- Hej - uśmiechnęłam się nieśmiało i daję głowę, że się zaczerwieniłam. Jakgdyby nigdy nic, chłopak podszedł do mnie i pocałował mnie w policzek.
- Rozumiem, że już wyzdrowiałeś - rzuciłam od niechcenia. Czułam na sobie świdrujący wzrok Eve i modliłam się żeby Austin nie wyskoczył z czymś głupim, od czego wpadnę w panikę.
- Trzy dni męczarni - chłopak zrobił zbolałą minę.
- Chyba dla Cass - wybuchnęłam śmiechem. Blondyn spojrzał na mnie z udawanym wyrzutem.
- Trochę więcej współczucia, Dawson.
- Zapomnij - krztusząc się ze śmiechu podeszłam do kontuaru, gdzie stał klient i wołał mnie. Przeprosiłam za zwłokę i starając się opanować, pokazałam mu nasze pianina. Szukał czegoś dla córki. Wow, kimkolwiek jest ta dziewczyna, musi mieć ogromne szczęście. Facet zastanawiał się nad dwoma bardzo podobnymi modelami. Zostawiłam go by pomyślał w spokoju i wróciłam do Austina, który przekładał kostki do gitar.
- Układałam je dziś - jęknęłam. Chłopak spojrzał na mnie z politowaniem.
- Ally, trochę szaleństwa, nikomu nie rzucą się w oczy rzeczy, które po prostu sobie stoją pod ladą ułożone kolorystycznie.
- Dajemy je za darmo - lubię mieć porządek w asortymencie. Uważam, że układ kolorystyczny to świetny pomysł. Blondyn był innego zdania, bo totalnie mnie olewając, wrzucał je bez ładu i składu do słoiczków.
- Przestań - próbowałam wyrwać mu pudełko z rąk, ale był silniejszy i trzymając mnie w pasie, kręcił się w kółko.
- Okej, okej, układaj jak chcesz - śmiejąc się, próbowałam się wyrwać.
- Przepraszam - czyjeś dyskretne chrząknięcie przystopowało nas. - Jeśli mógłbym porwać na moment twoją dziewczynę...
Klient od pianina był wyraźnie zawstydzony, że musi się wtrącić. Zaczerwieniłam się.
- To nie - zaczęłam, ale blondyn przerwał mi.
- Jasne, czekałem na nią tak długo, że kilka minut więcej nie ma znaczenia.
Przyrzekając sobie, że go zabiję, uśmiechnęłam się przepraszająco do stojącego mężczyzny i pochwaliłam jego wybór. Zapewniłam, że córka będzie zachwycona i korzystając z nieobecności taty, dorzuciłam mały rabat. Skoro ja jestem szczęśliwa, chcę żeby cały świat także taki był.
- Dlaczego powiedziałeś, że jestem twoją dziewczyną? - ochrzaniłam Austina, kiedy za uprzejmym klientem zamknęły się drzwi. Blondyn spojrzał na mnie niewinnie i z miną mówiącą "ale, że o co chodzi?", uśmiechnął się.
- Mów sobie, co chcesz, ale wiesz równie dobrze jak ja, że to, abyśmy zostali oficjalnie parą, jest tylko kwestią czasu - zatkało mnie. Okej, mam to samo zdanie na ten temat, ale co innego o tym wiedzieć, a co innego usłyszeć to tak prosto w twarz.
- Och, czyżby? - próbowałam ironizować. Chłopak podszedł bliżej i spojrzał mi głęboko w oczy. Zakręciło mi się w głowie.
- Tak - blondyn oparł się rękoma o kontuar w taki sposób, że znalazłam się między nimi. - Skoro oboje o tym wiemy, po co kombinować?
- Co masz na myśli? - zapytałam.
- Allyson Dawson czy zrobisz mi ten zaszczyt i pójdziesz ze mną na jutrzejszy bal jako moja dziewczyna?
Widziałam, że choć Austin próbował być wyluzowany, strasznie obawiał się mojej odpowiedzi. Głównym powodem moich rozterek dotyczących tego związku była myśl, że kiedy przejdziemy na inny poziom naszej relacji, zatracimy swobodę i nie będziemy w stanie już śmiać się z siebie i przekomarzać. Chcąc sprawdzić reakcję blondyna, zrobiłam niecną minę.
- Założę różową suknię - odparłam. Austin zbladł na wspomnienie mojej halloweenowej kreacji.
- Cóż, możemy jeszcze poczekać - powiedział z błyskiem w oku. Wybuchnęłam śmiechem. Nic się nie zmieniło.
- Kurczę - zrobiłam smutną minę - a tak chciałam iść na bal ze szkolną gwiazdą.
Odkąd Austin dostał rolę Troya w musicalu, większość dziewczyn oszalała na jego punkcie.
- Muszę dbać o opinię - zaśmiał się chłopak.
- Nigdy więcej nie poczęstuję cię naleśnikami - zagroziłam starając się opanować śmiech.
- Przyjadę po ciebie o siódmej - wybuchnęliśmy śmiechem. Okej, może to, że coś do siebie czujemy nie musi oznaczać końca naszej przyjaźni. Może właśnie dzięki temu wszystko się uda.
- Austin - zaczęłam.
- Nic nie mów - przerwał mi blondyn i zanim zdążyłam zareagować, pocałował mnie. Usłyszałam głośny trzask i domyśliłam się, że Eve nas widziała. Każdy mógł nas zobaczyć, ale to nie miało znaczenia. Liczyło się tylko to, że pozbywszy się wątpliwości, byłam szczęśliwa.
_________________________________________
Juz dawno sie tak nie meczylam piszac...
Dzieeeeeeeeeeeekuje za zyczenia, mialyscie racje - wcale nie bylo tak strasznie
Kocham Was!
M.