Strony

sobota, 29 listopada 2014

"Pierwszy krok do dorosłości..."

 
25 grudnia
 
 
Kiedy byłam małą dziewczynką, bardzo chciałam mieć kota. Jakiegokolwiek. Nie miało dla mnie znaczenia, czy będzie cały czarny czy może w paski. Chciałam mieć kogoś, kim mogłabym się zajmować. Kogoś, kogo mogłabym kochać. Pewnego poranka obudziłam się i na moim łóżku zobaczyłam mały, puchaty kłębuszek. Pamiętam, jak bardzo się wówczas cieszyłam.
- Był tu wczoraj Święty Mikołaj - powiedział wtedy tatuś i pocałował mnie w czoło. - Zostawił ci coś na poduszce.
- Och, tatusiu! - zawołałam podekscytowana. - To najpiękniejsze święta w moim życiu!
Miałam pięć lat i nie potrzebowałam wiele do szczęścia. Wystarczyła Kluska, która uroczo przebierała swoimi malutkimi łapkami. W każdy świąteczny poranek, przygotowywałam dla niej tort z kocich chrupek i świętowałam jej urodziny. Robiłam tak przez kilka lat. Kluska wpadła pod rozpędzone auto dwa dni przed wigilią i swoimi szóstymi urodzinami. Pamiętam, że przepłakałam całe święta. Tato, chcąc mnie pocieszyć, powiedział, że Kluska wróciła do Mikołaja i jeździ teraz wraz z nim jego saniami. Już od dawna znałam prawdę, skąd biorą się prezenty, ale mimo to, gdy zbliżały się kolejne święta, napisałam list, w którym prosiłam o jedno - powrót mojego małego sierściucha. Kluska nie wróciła, a ja obiecałam sobie, że już nigdy o nic nie poproszę tego grubasa z brodą, ubranego w czerwony kombinezon. Dotrzymałam słowa aż do tegorocznej wigilii. Paradoksalnie, tamtego roku, kiedy straciłam kota, pokochałam Boże Narodzenie jeszcze mocniej. Wierzyłam, że któregoś razu stanie się cud i kiedy się obudzę, na mojej poduszce znów ujrzę znajomy kłębuszek.
Tegoroczne święta były inne. Nie było we mnie ani krzty jakiejkolwiek nadziei. Czułam się dokładnie tak, jak wtedy, gdy odeszła Kluska.
- Co jest do cholery nie tak, że wszystkie złe rzeczy spotykają mnie zawsze kilka dni przed wigilią? - siedziałam na parapecie i obejmując rękoma nogi, tępo spoglądałam przez okno. Nie widziałam trawnika ani ulicy. Przed oczami wciąż miałam wirujące płatki śniegu i znikającego w tłumie Austina. Od czasu balu nie odezwał się do mnie ani słowem. Nie wysłał mi nawet żadnego głupawego wierszyka z życzeniami świątecznymi, wiesz, pamiętniku, takiego w stylu: "Świątecznego nastroju, miłosnego podboju, pieniędzy w woreczku, uciechy w łóżeczku, Bourbonu na stole i porsche w stodole. A gdy pierwsza gwiazdka na niebie zabłyśnie, niech cię ode mnie mocno uściśnie.", czy czegoś równie żałosnego, co każdego roku zostaje wysłane hurtowo do każdego kontaktu na liście. Nie. Austin zapadł się pod ziemię. Pewnie dobrze bawił się ze swoimi bliskimi w Denver i nie obchodziło go, że z każdym kolejnym dniem rozpadam się na coraz mniejsze kawałeczki. Najgorzej było podczas kolacji wigilijnej.
- Jak pięknie wszystko przygotowaliście! - zachwycała się ciocia Kristina. Nawet takiego dnia jej mąż nie uznał za stosowne jej towarzyszyć. Wolał spędzać wigilię ze swoją siostrą i Kim. Cóż, ani ciocia, ani moje kuzynki nie wyglądały na zmartwione tym faktem.
- To wszystko zasługa Kathy - uśmiechnęłam się wymuszenie. Głupia gulo, spieprzaj z mojego gardła!
- Och, jak tu pięknie! Lesterze, szczerze mówiąc, byłam dość sceptycznie nastawiona co do tego remontu, ale miałeś rację, dom wygląda wspaniale! - Penny wraz z tatą i Markiem krążyli po domu i podziwiali efekty naszej pracy.
- Niemożliwe! Gdzie się podziała twoja święta szafa? - zachichotał Mark, a tato pokazał mu mebel stojący w rogu pokoju, teraz przemalowany na biało. Zerknęłam w tamtą stronę i poczułam, że moje oczy zachodzą łzami. Z tą szafą i remontem wiązało się tyle wspomnień.
- No już, siostra, weź się w garść - koło mnie stał Jack i delikatnie potrząsał mnie za ramiona.
- Chciałabym umrzeć - szepnęłam do siebie, jednak mój brat to usłyszał i strasznie się zdenerwował.
- Nigdy więcej tak nie mów! Rozumiesz?! - pokiwałam głową, co innego miałam zrobić? Gdybym teraz się rozkleiła, nie mogłabym przestać płakać. Płakałabym i płakałbym, aż w końcu zabrakłoby mi łez. Nie chciałam tego. Nie chciałam kolejnych smutnych świąt, spędzonych w pokoju z pudełkiem lodów, które straciły dla mnie smak. Chciałam się śmiać i cieszyć z towarzystwa rodziny. Chciałam być szczęśliwa! Powinnam być szczęśliwa.
- On z pewnością dobrze się bawi. Pewnie siedzą teraz przy stole i żartują - pomyślałam. - Albo lepią bałwana. W Denver musi być teraz ciemno i zimno. Śnieg pruszy za oknami, Liz i Cass pomagają pani Moon przygotować kolację, a Austin, Nelson i pan Moon rzucają się śnieżkami w ogrodzie. Albo siedzą przy kominku, a Austin gra na gitarze jakąś kolędę. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, czy Moonowie mają kominek. Powinnam wiedzieć takie rzeczy, prawda? Dlaczego nie mam pojęcia, jak wygląda rodzinny dom mojego chłopaka?
- Eks-chłopaka - szepnął jakiś głosik w mojej głowie.
Tak, drogi mózgu, dziękuję za przypominanie mi o tym.
 Dlaczego nic nie wiedziałam o istnieniu Liz, dopóki Dez mnie nie uświadomił? To chyba normalne, że komuś, z kim chce się być, z kim wiąże się plany, opowiada się o swojej rodzinie. Cóż, widzę tylko jedną odpowiedź - Austin nie wiązał ze mną żadnych planów, nigdy nie traktował mnie poważnie. Byłam dla niego tylko epizodem, kimś, kogo pozbył się przy pierwszej lepszej okazji. Gdyby mnie kochał, nie odszedłby w taki sposób. Gdyby czuł do mnie choć odrobinę tego, co ja do niego, nie zostawiłby mnie na środku sali, na oczach całej szkoły.
- Ally, wszystko okay? - Sally pomachała mi dłonią przed oczami. Wzdrygnęłam się i odskoczyłam do tyłu.
- Zamyśliłam się - przyznałam i spróbowałam się uśmiechnąć. - Coś się stało?
- Siadamy do stołu - babcia przyglądała mi się uważnie. Odkąd wróciłam z balu, wciąż próbowała się dowiedzieć, co się stało. Zbyt dobrze mnie znała, potrafiła poznać, kiedy coś jest nie tak. Uparcie milczałam, a reszta wraz ze mną. Nie czułam się jeszcze gotowa, żeby powiedzieć rodzinie, że Austin i ja to przeszłość.
- Myślałam o Klusce. Bardzo za nią tęsknię - to tylko część prawdy.
- Skarbie, przecież możemy przygarnąć nowego kota - tato usłyszał moje słowa. On również bardzo ją kochał.
- Naprawdę? - uśmiechnęłam się szczerze po raz pierwszy od czasu balu.
- Oczywiście. Nie zrobiliśmy tego wcześniej tylko dlatego, że się nie zgadzałaś.
Nagle wszyscy zainteresowali się tematem. Dyskutowaliśmy o zwierzętach w domach z małymi dziećmi i chociaż większość była przeciwna, Kathy stanowczo poparła ten pomysł. Ona wiedziała. Nie mam pojęcia skąd, ale wiedziała. Poznawałam to po trosce, która pojawiała się w jej oczach, gdy na mnie spoglądała. Gdy zeszłam na dół dzień po balu, tylko na mnie zerknęła i mocno mnie przytuliła. Tak bardzo chciałam jej opowiedzieć, jak mi źle, ale nie potrafiłam.
- Powiem im po świętach - pomyślałam i przyjrzałam się uśmiechniętym twarzom. Poczułam skurcz w sercu. Zasłużyli na cudowny czas. Bez zmartwień i moich problemów. Ja także na nie zasłużyłam, prawda? Wystąpiłam w musicalu przed całym tłumem ludzi! Pokonałam swoją największą słabość. Skoro udało mi się coś takiego, dlaczego nie potrafię pokonać zżerającego mnie smutku? Dlaczego muszę tak strasznie cierpieć, bo jakiś dupek, który najprawdopodobniej wcale mnie nie kochał, złamał mi serce? Chwila, chwila. Ktoś, kto bawi się czyimiś uczuciami, nie zasługuje na miano "człowieka", a skoro nie jest człowiekiem, jest niczym. Ktoś, kto jest niczym, nie istnieje, przynajmniej dla mnie. A skoro nie istnieje, nie może mnie już skrzywdzić.
- I na tym kończymy etap mojego życia o nazwie "Austin" - pomyślałam. - Powodzenia, stary! Siedź sobie w Denver, Nowym Jorku czy na Sycylii, już mnie to nie obchodzi. Odpuszczam. A teraz patrz, jak zaczynam się dobrze bawić i jak zaczynam nowe, szczęśliwie życie. Życie bez ciebie, skarbie.
- Uwaga, uśmiech! - zawołałam, gdy wszyscy wstaliśmy od stołu. - Zdjęcie!
Rozsiedliśmy się na podłodze, obok choinki. Jack, tata i Mark grali na gitarach, Kika, Kostka, Emma, Megan i ja śpiewałyśmy kolędy, a Penny, Kathy, Sally i ciocia robiły za chórki. Było dokładnie tak, jak zawsze sobie wyobrażałam idealną wigilię. Między jedną, a drugą piosenką żartowaliśmy i nawet ja świetnie się bawiłam. W cudownej, magicznej atmosferze, wieczór zmienił się w noc. Nie rozdawaliśmy sobie prezentów, to miało nastąpić dopiero jutro, podczas obiadu u mamy i Marka. Dogryzaliśmy sobie, wymyślając coraz bardziej szalone podarunki. Co chwila ktoś z nas wybuchał śmiechem, a reszta szła za jego przykładem. Nawet nie zauważyliśmy, jak strasznie późno się zrobiło, dopiero widok Meg zasypiającej na sofie uzmysłowił nam upływ czasu. Niechętnie zaczęliśmy się żegnać, choć wiedzieliśmy, że spotkamy się za kilkanaście godzin.
- Dziękuję - przytuliłam tatę, gdy zostaliśmy już sami. - To był wspaniały wieczór.
- Cieszę się skarbie - z twarzy taty biło szczęście. Przyjrzał mi się uważnie, jak gdyby nad czymś myślał. - Pszczółko?
- Tak? - zaczęłam sprzątać ze stołu.
- Wiesz, że możesz nam wszystko powiedzieć.
- Mhm - mruknęłam, układając stosik z talerzy.
- Czy ty i Austin - zerknęłam na zawstydzonego mężczyznę - czy wy pokłóciliście się?
- Skąd te pytanie? - wciąż panowałam nad głosem.
- Odkąd wróciłaś z balu nie wychodzisz z pokoju. I jesteś smutna.
- Jestem tylko zmęczona - zbagatelizowałam. - Ostatni czas był bardzo pracowity, sam wiesz.
- Pszczółko - najwyraźniej wigilia to nie tylko dzień, kiedy zwierzęta mówią ludzkim głosem, a także dzień, kiedy zmartwieni ojcowie, nie odpuszczają swoim nastoletnim córkom.
- Wszystko gra - wywróciłam oczami. - A co do Austina, jest u rodziców, w Denver.
Wyszłam z salonu, starając się nie przewrócić. Niosłam talerze i z całych sił skupiałam się na tym, żeby ich nie stłuc.
- Daj to, Allys - Kathy odebrała z moich rąk porcelanę. - Skończę to sprzątać, a ty uciekaj spać.
- Nie, Kathy - zaprzeczyłam. - Powinnaś odpoczywać.
- Zmiataj na górę - blondynka nawet nie chciała mnie słuchać. - Przecież widzę, że ledwo trzymasz się na nogach.
Miała rację. Kilka ostatnich nocy spędziłam na płakaniu w poduszkę, a dzisiejszy wieczór, choć niesamowicie przyjemny, był cholernie wyczerpujący. Próba utrzymania równowagi, kiedy jest się w totalnej rozsypce, kosztuje wiele energii.
- Na pewno? - zapytałam.
- Szoruj do pokoju - Kathy wywróciła oczami. Uśmiechnęłam się i posłusznie udałam się do siebie. Chociaż obiecałam sobie, że już koniec z rozpaczą, kiedy zamknęłam za sobą drzwi, depresyjne myśli zerwały się z uwięzi. Krążyłam od jednej ściany do drugiej i nerwowo wyłamywałam palce. Nim zdążyłam się nad tym zastanowić, chwyciłam z biurka telefon i nacisnęłam zieloną słuchawkę przy imieniu blondyna. Sygnał numer jeden, sygnał numer dwa, sygnał numer trzy.
- Halo? - gwałtownie wypuściłam z ust powietrze. Przez mój mózg przejechał cały batalion czołgów.
- Cześć - głos mi drżał. - Tu Ally.
- Hej, Ally - zmarszczyłam brwi i nagle zaczęłam kontaktować. To nie Austin odebrał telefon. Dawson, ty idiotko! - Mówi Liz.
- Chciałam tylko... - właściwie to nie mam pojęcia, dlaczego dzwonię. - Nieważne. Wesołych Świąt, Liz.
- Ally, Austin - dziewczyna próbowała coś powiedzieć, ale przerwałam jej.
- Nic nie mów - poczułam, że w moich oczach znów pojawiają się łzy. - Dobranoc, Elizabeth.
Rozłączyłam się. Byłam na siebie wściekła. I po co ja tam dzwoniłam?! Już niżej upaść nie mogłam. Żałosna, porzucona kretynka. Austin pewnie już wie, z kim rozmawiała Liz i zapewne prycha pod nosem, poirytowany, że się narzucam.
- Nie będę nieszczęśliwa - syknęłam i wierzchem dłoni otarłam łzy. - Nie życzę sobie być nieszczęśliwa!
Przesunęłam palcem po ekranie telefonu. Klik. Słuchając sygnału, usiadłam na parapecie.
- Hej, Ally!  - usłyszałam radosny głos i mimowolnie się uśmiechnęłam. - Wesołych Świąt!
- Wesołych Świąt, Dave! Dzwonię, żeby zapytać, czy masz ochotę wyskoczyć jutro na świąteczną kawę?
- Jasne, Ally! Uda ci się wymknąć z domu?
Zachichotałam.
- Dziesiąta? - zaproponowałam.
- Stoi! Przyjadę po ciebie - rozmawialiśmy jeszcze przez moment.
Cieszyłam się na jutrzejsze spotkanie. Lubiłam spędzać czas w towarzystwie blondyna. Zawsze potrafił mnie rozbawić, nigdy mnie nie oceniał. Pozwalał mi mówić i słuchał, a później wyciągał słuszne wnioski. Wiedziałam, że będę mogła mu się wygadać, wyrzucić ze swoich myśli wszystko to, co mnie zżera, nawet wypłakać się na jego ramieniu. Wiedziałam, że będę mogła zwierzyć mu się z tego wszystkiego, czego nie mogę powiedzieć przyjaciołom. Nie dlatego, że im nie ufam. Nie mogłam im wszystkiego wyznać, bo Austin był również ich przyjacielem. Nie chciałam zmuszać ich do wyboru. Nie potrafiłam stanąć przed Dezem, który znał go od niemowlęcia i zażądać, żeby stanął po którejś ze stron. Dave był moją tarczą. Okay, może to brzmi dość egoistyczne, ale Dave był tylko mój.
- Dobranoc, Austin - zerknęłam na nasze wspólne zdjęcie. Zrobił je Dez podczas jakiegoś wspólnego wypadu. Blondyn niósł mnie na barana. Spoglądaliśmy sobie w oczy i śmialiśmy się. Nagle te szczęście bijące z ramki zaczęło mnie irytować. Podniosłam but i celnym rzutem zrzuciłam je na podłogę. - Do zobaczenia w piekle.
Mimo że zawsze marzyłam o śniegu, ucieszyłam się, gdy po przebudzeniu, zobaczyłam za oknami słońce. Człowiek od razu czuje się lepiej, kiedy wita go światło. Czułam, że to będzie dobry dzień, jeden z najlepszych w ostatnim czasie. Bez pośpiechu wstałam i nucąc, krążyłam po pokoju. Kopnęłam leżące zdjęcie pod łóżko i zachichotałam. Może to głupie, ale przyniosło mi to ulgę. Pomyślałam, że czas przyszykować się do spotkania z Dave'm. Otworzyłam szafę i zamknęłam oczy.
- Raz, dwa, trzy, lecisz ty - wyliczyłam i na chybył trafił wyjęłam pierwszą rzecz. Koronkowa, bordowa sukienka przed kolano. Wygląda dobrze. Do tego długi, delikatny łańcuszek, bransoletka i buty na koturnie. Włosy spięłam w niedbały kok i wykonałam delikatny makijaż.
- Jest świetnie - zerknęłam w lustro. Wystawiłam sobie język. Chwyciłam torbę i wrzuciłam do niej telefon, klucze, odtwarzacz, kurteczkę i portfel. Dochodziła dziesiąta. Zbiegłam na dół. Ku mojemu zdziwieniu tato, babcia i Kathy siedzieli w salonie. Byłam pewna, że wciąż śpią.
- Wychodzę - zawołałam.
- Tak wcześnie? - Sally zmarszczyła brwi. - Dokąd?
- Umówiłam się ze znajomym.
- Pszczółko, pamiętasz o obiedzie u mamy? O czternastej.
- Tak, tato - wywróciłam oczami. - Spotkamy się na miejscu.
Pukanie do drzwi przerwało naszą rozmowę.
- Lecę - uśmiechnęłam się do rodziny i pobiegłam otworzyć. Na progu stał Dave.
- Hej - tym razem to ja pocałowałam go w policzek na powitanie.
- Pięknie wyglądasz - powiedział blondyn, gdy szliśmy w stronę samochodu. Jestem pewna, że moi bliscy właśnie bili się o dostęp do okna. W milczeniu wsiedliśmy do auta. Zerknęłam na mojego towarzysza i przełknęłam ślinę. Oddałabym wszystko, żeby na miejscu kierowcy siedział inny blondyn, ten, który...
Dosyć!
- O czym myślisz? - zapytał Dave, a ja poczułam, że po raz kolejny pęka mi serce. "O czym myślisz? " - te samo pytanie zadał mi Austin tamtego dnia.
Oddychaj, Ally, nie płacz. Nie płacz, idiotko.
- Przepraszam - otarłam jakaś zdradziecką łzę. - Od kilku dni nie jestem zbyt dobrą towarzyszką.
- Coś się stało?
- Pamiętasz, kiedy mówiłam ci o moim chłopaku? - odpowiedziałam pytaniem.
- Jasne - prychnął. - Prawie cię zabiłem, kiedy się pokłóciliście.
- On odszedł - szepnęłam.
- Odszedł? - zmarszył brwi i spojrzał na mnie uważnie.
- Odszedł ode mnie. Wyjechał. Zostawił mnie. Zostawił mnie na balu. Na oczach całej szkoły. Rozumiesz?
- Żartujesz?
Zaprzeczyłam ruchem głowy.
- Tylko kretyn zostawiłby taką dziewczynę, jak ty - w głowie Dave'a brzmiał gniew.
- Najwyraźniej nie mam zbyt dobrego gustu do facetów - prychnęłam.
Dojechaliśmy do kawiarni. Chłopak otworzył przede mną drzwi. Zajęliśmy miejsca i zamówiliśmy latte.
- Bardzo go kochasz, co? - zapytał blondyn.
- Nie mówmy o tym - upiłam łyk ciepłego napoju. - Opowiedz, co u ciebie.
- Przecież wiesz - dużo pracy, teraz, kiedy w końcu dostaliśmy sprzęt, działamy z podwójną siłą.
- Litości! - spojrzałam na niego z politowaniem. - Czy ty masz jakiekolwiek życie prywatne? Miłostki, wyjścia z przyjaciółmi, mówi ci to coś?
- Pewnie, mój najlepszy kumpel, Jas, od miesiąca ma doła, bo dziewczyna, z którą się spotykał nagle urwała kontakt. Jesteś jeszcze ty - i jesteś odbiciem tego, co przeżywam z Jasonem.
- Wzgardzeni przez rodzeństwo Moonów - mruknęłam, a Dave zakrztusił się kawą. - Jesteśmy aż tacy żałośni?
- Ally, nigdy tak nie myśl! - oburzył się blondyn.
Wiedziałam, że w jego towarzystwie spędzę miło czas. Najlepsze w nim jest to, że nawet, gdy zwierzam mu się z bolesnych spraw, on prowadzi rozmowę w taki sposób, jakbyśmy rozmawiali o nowym sezonie Gry o Tron - "och, myślisz, że Arya jeszcze kiedykolwiek zobaczy Jona? A przy okazji, wspominałam, że rzucił mnie facet?" Ktoś mógłby pomyśleć, że to strasznie dziwne, ufać komuś, kogo tak krótko znam, ale kiedy spoglądam na Dave'a, czuję, jakbym znała go od wieków.
Przed te trzy godziny, kiedy siedzieliśmy razem w kawiarni, ani razu nie pomyślałam o tym, jak strasznie smutna jestem. Ba, absolutnie nie czułam się smutna. Nie czułam się załamana i zraniona. Nie czułam się jak skończona idiotka. Czułam się dla kogoś ważna.
- Pewnie śpieszysz się na rodzinny obiad? - zapytałam, gdy blondyn wiózł mnie do domu Penny.
- Właściwie to nie.
- Jak to? - zdziwiłam się.
- Nie mam rodziny.
- O mój Boże! - wykrzyknęłam i złapałam go za rękę. - Przepraszam!
- Hej - uścisnął moją dłoń i uśmiechnął się pokrzepiająco - Nic się nie stało.
- Może miałbyś ochotę zjeść z nami obiad? - zaproponowałam. - Jeśli nie przeraża cię moja ogromna rodzina.
- To bardzo miłe, Ally, ale nie chcę wam przeszkadzać.
- Nie będziesz! - zaprzeczyłam. - Są święta. Nie powinieneś siedzieć sam.
Zatrzymaliśmy się pod domem mojej mamy.
- No już, Dave - pogoniłam go. - Wysiadamy.
- Ally to nie jest dobry pomysł - blondyn miał opory.
- Jak dziecko - wywróciłam oczami i pociągnęłam go za rękę. - Idziemy.
Nim zdążył zareagować, wepchnęłam go do domu.
- Hej, wszystkim! - zawołałam.
- W salonie! - odkrzyknął Mark.
Udałam się tam wraz z opierającym się chłopakiem. Na miejscu byli już wszyscy. Cała moja rodzina. Minus mąż cioci. On znów był nieobecny.
- Słuchajcie - uśmiechnęłam się do blondyna, chcąc dodać mu otuchy - to jest Dave.
- Cześć - Jack podszedł do chłopaka i zlustrował go wzrokiem. - Ćwiczysz coś?
- Kickboxing - wyszczerzył się mój towarzysz.
- Już go lubię - uśmiechnął się mój brat. - Jestem Jack i jeśli złamiesz serce mojej siostrze, skopię ci tyłek.
- Zachowuj się - pacnęłam idiotę w ramię. - Przedstawię ci resztę towarzystwa. Ten krztuszący się ze śmiechu mężczyzna przy oknie to Mark, mój ojczym. Drugi wybitnie rozbawiony pan to mój tato, Lester. Blondynka siedząca obok niego to Kathy, moja macocha. Dama popijająca drinka to Sally, swoją drogą, babciu, nie za wcześnie na alkohol?
- Południe juz minęło - zachichotała babcia.
- Rodzina Addamsów - wywróciłam oczami. - Ta pani krzątająca się ze sztućcami to moja mama, Penny, pomaga jej ciocia Kristina. To ta blondynka z talerzami. Brunetka na fotelu to Kika, moja siostra, ta blondynka z lewej strony to moja kuzynka, Emma, brunetka po prawo to siostra Emmy, Kostka.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu?
- Gdzie Maggie? - zapytałam.
- Tutaj - Meg wyszła z kuchni. Spojrzała na Dave'a i na mnie, i już wiedziałam, że dobry nastrój szlag trafił.
- To nie jest Austin - bachor rzucił z wyrzutem. Nie, skarbie, nie jest. Austin jest wiele mil stąd.
- To jest Megan, moja siostra - zignorowałam słowa Meg. - A to jest Dave. Bądź miła.
- Cześć - blondyn uśmiechnął się do tego nieznośnego dzieciaka, a ona w odpowiedzi posłała mu dziwne spojrzenie.
- Dlaczego nie zaprosiłaś Austina? - tym razem to Megan zignorowała moje słowa.
- Pojechał do rodziców - syknęłam.
- Meg, pomóż mi z talerzami - podziękowałam cioci spojrzeniem i szeptem przeprosiłam mojego towarzysza. Chyba miał rację, że ten obiad to nie najlepszy pomysł. Nie wzięłam pod uwagę upierdliwości Megan i jej uwielbienia dla Austina. I Nelsona. Cholera. Jak ja jej powiem, że oni już tu nie wrócą?
- Długo się znacie z Ally? - zapytała Kika. Ona i moje kuzynki nie pozwały Dave'owi odetchnąć, zasypywały go pytaniami. Cieszyłam się z tego, bo po komentarzach Megan, mój dobry humor i pogoda ducha gdzieś się ulotniły. Podczas obiadu głównie milczałam lub uśmiechnęłam się. Na szczęście nikt nie zwracał na to uwagi, więc mogłam tonąć w moich myślach. Złych myślach. Czy ja przypadkiem nie traktuję Dave'a jako zamiennika, bo tak cholernie tęsknię? Nie zasłużył na to, żeby ktoś się bawił jego uczuciami. To dobry przyjaciel i dobry człowiek.
- Prezenty! - moje rozważania przerwała Emma. Była podekscytowana jak dziecko. Biegała z aparatem i obfotografowywała każdy szczegół. Tak jak wczoraj, usiedliśmy obok choinki.
- Łap, Alls! - Jack rzucił w moją stronę małą paczuszką. Otworzyłam ją i moim oczom ukazał się łańcuszek w kształcie otwieranej gwiazdki. Otworzyłam ją. W środku było zdjęcie, zrobione podczas przedstawienia, a wzdłuż ciągnął się napis, wygrawerowany drobnym druczkiem "Nie bój się wzlecieć, niebo należy do gwiazd".
- Jest cudowny! Dziękuję!  - rzuciłam się bratu na szyję.
- A to od nas - Mark i Penny podali mi jakąś kopertę.
- Bez jaj! - wykrzyknęłam, kiedy zobaczyłam co jest w środku.
- To pierwszy krok do dorosłości - uśmiechnął się mój ojczym.
Kurs prawa jazdy. Super!
- Skoro już wiesz, co podarowali ci mama i Mark, czas na prezent od nas i Sally - tatuś wręczył mi małe puzderko. Otworzyłam je i zobaczyłam kluczyk.
- Nie rozumiem? - zapytałam. Kluczyk? Jaki kluczyk?
- Pszczółko, jak myślisz, czym będziesz jeździła, kiedy zdasz egzamin? - Sally wywróciła oczami.
- Bez jaj! - krzyknęłam ponownie i mało inteligentnie. - Kupiliście mi samochód?
- Niespodzianka! - Kika wybuchnęła śmiechem. - Sama wybierałam.
- O mój Boże! - rzuciłam się tacie na szyję i zaczęłam krzyczeć, że to najbardziej cudowne święta w całym moim życiu. Dostałam całą masę cudownych prezentów! Biżuterię i książki, i wiele innych wspaniałych rzeczy. Strasznie się ze wszystkiego cieszyłam. Siedzieliśmy i śpiewaliśmy kolędy, nawet Dave w tym uczestniczył. Okazało się, że świetnie gra na gitarze. Dużo się śmiał i żartował z moimi bliskimi. Miałam wrażenie, że go polubili, tylko Megan burczała coś niezadowolona. Rozumiałam ją. Pomagała Austinowi od początku. Najpierw ten jej szkolny bal, później wspólne wypady na plażę, świetnie się razem rozumieli.
- Kochanie - zbliżał się wieczór, tato, Kathy i Sally postanowili zostać na noc. - Zostań z nami.
- Dziękuję, ale jestem umówiona na śniadanie z Trish, nie martwcie się o mnie - to było kłamstwo. Trish pojechała do dziadków. Nie chciałam zostać na noc u mamy, bo wiedziałam, że Kika i Meg wyciągną ze mnie wszystko, a ja nie byłam jeszcze gotowa na zwierzenia. Najpierw muszę nabrać do tego wszystkiego dystansu.
- Proszę się nie martwić, pani Simms - uśmiechnął się Dave. - Odwiozę Ally.
- Miło było cię poznać - mama odwzajemniła uśmiech. Żegnaliśmy się i wciąż nie mogliśmy się rozstać. Miałam rację - moja rodzina bardzo polubiła blondyna.
- No już - wybuchnęłam śmiechem. - Wychodzimy!
Kiedy w końcu znaleźliśmy się w samochodzie, dochodziła dwudziesta.
- Masz super rodzinę!  - wykrzyknął Dave.
- Dziękuję - uśmiechnęłam się. - Przez całe życie ich nienawidziłam.
- Żartujesz sobie? - zaprzeczyłam ruchem głowy.
- Odpychałam ich od siebie, twierdząc, że to oni mają mnie gdzieś. Dopiero niedawno to wszystko się zmieniło.
- Niesamowite, jesteście tacy zgrani.
- Wiele się wydarzyło, najpierw choroba Kiki, później ciąża Kathy, ciężko mi było się w tym odnaleźć. Byłam dla nich naprawdę okropna. Właściwie byłam okropna dla wszystkich. Nie potrafiłam sobie z tym wszystkim poradzić. Gdyby nie wsparcie Austina, nie dałabym rady.
- Dlaczego nie powiedziałaś im o wyjeździe Austina? - zapytał blondyn.
- Nie chcę im psuć świąt - wzruszyłam ramionami.
- Czyżby? - zakpił Dave.
- Coś insynuujesz? - zdenerwowałam się.
- Myślę, że ciągle masz nadzieję, że on wróci.
- Możesz przestać? - nie podobał mi się kierunek, w którym zmierzała ta rozmowa.
- Wybacz, mała, nie uciekniesz przed swoimi myślami.
- Wysadź mnie tu! - zawołałam.
- Daj spokój, odwiozę cię, to tylko kawałek - prychnął blondyn.
- Proszę - szepnęłam.
- Jak chcesz - chłopak wzruszył ramionami. - Jesteś zła?
- Nie - uśmiechnęłam się. - Po prostu muszę pomyśleć.
- Na razie, Ally - blondyn pochylił się i pocałował mnie w policzek.
- Trzymaj się - wysiadłam i rozejrzałam się. Nie miałam ochoty iść do domu. Potrzebowałam powietrza. Odwróciłam się i przeszłam na drugą stronę ulicy. Plac zabaw. Tak. To było dobre miejsce. O tej porze nikogo tam nie było. Usiadłam na ławce, o ironio, tej samej, na której spędziłam tak wiele czasu czekając na powrót Austina.
- Nie myśl, nie myśl, nie myśl - szeptałam do siebie. Ze złością wyszarpałam odtwarzacz z torebki. Przeglądałam listę utworów, ale wszystkie wydawały mi się nieodpowiednie, zbyt płytkie.
- Raz, dwa, trzy, lecisz ty - wyliczyłam szeptem i kliknęłam w opcję losowe odtwarzanie. Przyciszyłam, chcąc, żeby muzyka była jedynie tłem. Zamknęłam oczy i poczułam, że zaczynam drżeć, gdy ze słuchawek zaczęły płynąć słowa.
- * When I said, I needed you, you said you would always stay... - poczułam się tak, jak gdyby ktoś przejechał po mnie walcem. Wiedziałam, że już dłużej nie dam rady udawać, że jest dobrze. Próbowałam! Próbowałam do cholery! Całe te święta i spotkania z Dave'm - to tylko pieprzone zapychacze. Coś, czym na moment można zająć myśli, żeby przez chwilę poczuć się lepiej.
- You don't have to say love me, just be close at hand. You don't have to stay forever. I will understand - zaśpiewałam szeptem i poczułam na policzku coś mokrego. Łzy?
Otworzyłam oczy.
- Believe me, believe me, I can't help I love you - przede mną stał Austin i trzymał w dłoniach jakieś białe, roztapiające się grudki.
- I can't help I love you - zaśpiewał po raz kolejny. - Przywiozłem ci trochę śniegu, wiem, jak bardzo o nim marzyłaś.
Siedziałam w miejscu jak sparaliżowana. Gwałtownie wciągałam powietrze i oddychałam jak astmatyczka po przebiegnięciu maratonu.
- Nigdy nie powinienem cię zostawiać - Austin przyglądał mi się zmartwiony. - Nie powinienem wyjeżdżać. Te dni bez ciebie były piekłem! Tysiące razy wybierałem twój numer, ale nie znajdowałem odpowiednich słów. Co mógłbym powiedzieć? Przepraszam? To za mało! Wiem, że mnie nienawidzisz, ale proszę, wybacz mi, bo bez ciebie nic nie jest takie samo. Jesteś moim wszystkim, Ally!
Zerwałam się z ławki i szlochając jak histeryczka, rzuciłam się blondynowi na szyję.
- Jesteś tu, jesteś - powtarzałam przez łzy. Chłopak przytulił mnie i całując moje włosy, szeptał słowa przeprosin.
- Nigdy już mnie nie zostawiaj! - płacząc, przywarłam do Austina i zaczęłam go całować tak, jak gdyby to było nasze ostatnie spotkanie.
- Skąd się tu wziąłeś? - zapytałam, kiedy potrzeba zaczerpnięcia oddechu, oderwała nas od siebie.
- Przyjechałem autokarem. Czterdzieści godzin w drodze.
- Spędziłeś święta w podróży? - właśnie to usiłowała mi powiedzieć Liz!
- Żeby cię zobaczyć, przyszedłbym nawet pieszo - szepnął chłopak spoglądając mi głęboko w oczy. Zadrżałam, a blondyn opacznie zrozumiał ten gest.
- Marzniesz - zarzucił mi na ramiona swoją kurtkę. - Chodź, równie dobrze możemy rozmawiać w domu.
Kiedy nasze dłonie się splotły, poczułam, że wszystko już będzie dobrze. Przez moje ciało przemknęły jakieś tajemnicze wibracje.
- Tak strasznie cię kocham - powiedziałam, kiedy znaleźliśmy się w pustym i cichym domu Moonów. - Kocham cię tak mocno, że to aż boli.
- Ally - blondyn złapał mnie za dłonie i uważnie na mnie spojrzał. - Obiecuję, że już nigdy więcej cię nie skrzywdzę.
- Proszę - pokręciłam głową - nie składaj mi obietnic, których nie potrafisz dotrzymać.
- Kochanie, nigdy więcej cię nie skrzywdzę - powtórzył Austin. - Jeśli czegoś jestem pewien to tego, że zrobię wszystko, żeby tej obietnicy dotrzymać.
- Co teraz będzie? - zapytałam. Siedzieliśmy w pustym pokoju Austina. Poza meblami nic więcej w nim nie było.
- Jak gdyby stracił duszę - pomyślałam.
- Co będzie? Będziemy cholernie szczęśliwi.
Wybuchnęłam śmiechem. Austin pochylił się i pocałował mnie. Odwzajemniłam pocałunek, wkładając w niego całą tę mieszankę wypełniających mnie uczuć. Chłopak przysunął się bliżej. Obejmował mnie jedną dłonią, podczas gdy druga wykonywała jakiś zwariowany taniec na moim udzie. Nie pozostałam bierna. Guzik po guziku, zaczęłam rozpinać jego koszulę. Austin odrzucił ją gdzieś za siebie i całując moją szyję, rozsuwał zamek w mojej sukience. Wraz z opadającym materiałem, usta blondyna przesuwały się coraz niżej. Chwycił zębami ramiączko mojego stanika i zsunął je. Jęknęłam i wbiłam paznokcie w jego ramię, by po chwili zaatakować to miejsce pocałunkami. Chłopak skończył walkę z zamkiem, sprawnym ruchem zsunął ze mnie sukienkę. Gwałtownie przekręciłam się i kołysząc na jego biodrach, zaczęłam rozpinać jego spodnie, które po chwili podzieliły los koszuli i mojej sukienki. Moje usta zataczały kręgi na ciele Austina. Błądziły po jego szyi i torsie, podczas gdy chłopak ssąc płatek mojego ucha, pozbywał się kolejnych warstw przeszkadzających ubrań.
- O Jezusie - wyjęczałam, kiedy usta blondyna zetknęły się z moimi piersiami. Poczułam, że się uśmiecha. Chciałam coś powiedzieć, ale mój mózg znajdował się gdzieś na wakacjach. Miałam w głowie tylko jedną myśl - nie przestawaj!
Wciąż całując moje piersi, Austin wsunął dłoń w moje, znajdujące się teraz w kompletnym nieładzie włosy i ostrożnie przekręcił się. Uśmiechnęłam się, widząc jego twarz nad sobą.
- Kocham cię - szepnęłam.
- Kocham cię - powtórzył blondyn, a jego usta centymetr po centymetrze, zjeżdżały coraz niżej. Zacisnęłam dłonie na kołdrze, kiedy chłopak zaczął się ze mną drażnić. Zasypywał pocałunkami mój brzuch i kiedy zsuwał się już nisko, niziutko, tak, że ustami dotykał moich majtek, nagle wracał na górę. Oczy zaszły mi mgłą, a oddech się urywał. Jęczałam i czułam, że zaraz eksploduję. Byłam jak oszalała! Jak gdybym znajdowała się w jakimś transie. Serce waliło mi jak oszalałe, a kiedy poczułam, że dłonie Austina zaczynają zsuwać moje majtki, złapałam za jego bokserki i gwałtownie pociągnęłam. Rozległ się trzask pękającej gumki. Trudno. Na pewno mam gdzieś w domu nici i igły. Gdy ostatnie części garderoby wylądowały gdzieś na podłodze, oplotłam nogami biodra Austina.
- Jesteś pewna? - wyjęczał blondyn, chcąc, żebym to ja podjęła decyzję. Wybacz, skarbie, moje ciało podjęło ją już dawno temu.
- Tak - jęknęłam. - Tak.
Syknęłam z bólu i ugryzłam Austina w ramię, kiedy poczułam go w sobie. Mimo że byłam na to przygotowana, w końcu widziałam takie sytuacje w filmach setki razy, zacinęłam mocno oczy. Bolało. Cholernie bolało, ale każda sekunda bólu była tego warta.
- Kocham cię, kocham cię, kocham cię - powtarzałam szeptem. Austin chwycił moje dłonie i spojrzał mi głęboko w oczy. Jęknęłam i zagryzłam wargę.
- Kocham cię, Ally, jesteś moim wszystkim - szepnął chłopak. Poczułam, że oczy wypełniają mi się łzami szczęścia. Dawno temu przeczytałam pewne zdanie, którego nie rozumiałam, ale które zapadło mi w pamięć - prawdziwa miłość jest wtedy, kiedy jesteś naga, a on nadal patrzy ci w oczy. Uzupełniłabym to o jeszcze jedno stwierdzenie - prawdziwa miłość jest wtedy, kiedy uprawiacie seks, a on nadal trzyma twoją dłoń.
- Nie przestawaj - syknęłam, gdy Austin na widok bólu na mojej twarzy, zaczął się wycofywać. Zacisnęłam powieki i całując szyję blondyna, uświadomiłam sobie jedno - nie jestem już dzieckiem. Jestem kobietą. Kobietą Austina.
 
* Elvis Presley "You don't have to say you love me".
 
____________________________
 
Rozdział z dedykacją dla Raffy i Ani, może nie ma seksu na stole wigilijnym, ale liczę, że tym razem nie będziecie chciały mnie zabić.
 
Nawet nie wiecie, jak ciężko mi się to przepisywało. Odłączający się internet, rozładowana bateria, rozładowana druga bateria, znowu brak internetu. Życie w wielkim mieście, tja...
Jest godzina 4, a ja dalej walczę z publikacją. Zaczęłam po 23.
 
Standardowo, widzimy się w środę.
 
wasza m.
 
 

środa, 26 listopada 2014

"Kochany, Święty Mikołaju..."

24 grudnia

Kochany, Święty Mikołaju!
Nazywam się Ally. Ally Dawson, i chociaż nie byłam grzeczna w tym roku, proszę, spraw, żebym jutrzejszego poranka znalazła pod choinką to, o czym marzę.
Tak, wiem, że to nierealne i niezgodne z Twoimi zasadami, ale, hej, od każdej reguły są wyjątki! Wigilia to przecież czas nadziei! Obiecasz mi, Mikołaju, że dostanę to, czego pragnę?
Proszę.
Obiecaj mi to. Obiecaj mi, że...

Przerwałam pisanie i podniosłam głowę. Siedziałam na parapecie, opatulona w koc, a obok mnie stał kubek parującej jeszcze herbaty. Dochodziła czwarta. Za dwie godziny muszę zejść na dół, usiąść do stołu z całą moją rodziną, żartować i śmiać się, i cieszyć tą całą świąteczną atmosferą. Muszę się uśmiechać, śpiewać kolędy i być cholernie szczęśliwa.
Mam jeszcze dwie godziny. Godziny, w ciągu których mogłoby tyle się zdarzyć, ale nie zdarzy się nic. Ja nadal będę siedziała na pieprzonym parapecie, a życie będzie toczyło się dalej. Ziemia będzie się obracała, ktoś się urodzi, ktoś umrze, ktoś się zakocha, a ktoś inny będzie rozpaczał. Nic się nie zmieni. Świat nie stanie w miejscu, tylko dlatego, że tego pragnę. Nie stanie dziś, tak, jak nie stanął w poniedziałek.
Mój Boże!
Poniedziałek! To był najbardziej szalony dzień mojego życia, choć zaczął się całkowicie niewinnie.
- Trish, nie rób scen - syknęłam po raz miliard któryś tam, kiedy krążyłyśmy po korytarzu. Czekałyśmy na próbę generalną. Przyjechałyśmy za wcześnie i oprócz nas, nikogo jeszcze nie było, a drzwi szkolnego teatru wciąż były zamknięte. Moja przyjaciółka postanowiła wykorzystać ten czas i po raz kolejny wrócić do sobotnich wydarzeń.
- Scen?! Ja robię sceny?! - oburzyła się brunetka. - Ally, co się z tobą dzieje?! Jeśli Austin się dowie...
- Nie dowie - przerwałam jej. - Chyba, że mu powiesz.
Komentarze Trish złościły i bolały mnie bardziej niż okazywałam. Głównie dlatego, że się z nimi zgadzałam.
- Ally, jeśli spieprzysz związek z Austinem to tylko przez własną głupotę - mruknęła moja towarzyszka. - Wiesz, co myślę na temat twojego ostatniego wybryku.
- Tak - odparłam przeciągle. - Od soboty o niczym innym nie mówisz.
- Bo do ciebie nic nie dociera, idiotko - prychnęła Trish i mrucząc coś niewyraźnie pod nosem, zaczęła pisać wiadomość.
Okay. Zrobiłam coś głupiego, ale wypominanie mi tego pierdyliard razy, naprawdę niczego nie zmieni. Trish, jak to Trish, nie byłaby sobą, gdyby milczała, ale mam dość tego wyrzutu, z którym na mnie spogląda.
Wzięłam głęboki oddech i zastanowiłam się, czy nie przesadzamy. Okay, poszłam na kawę z Davem. Okay, odwiózł mnie do domu po trzech godzinach spędzonych na rozmowach. Okay, kiedy się żegnaliśmy, pocałował mnie w policzek. Okay, Trish to widziała. Wielkie mi halo!
No dobrze. Jednak wielkie. Jestem okropna.
- Hej, dziewczyny! Co tak wcześnie? - Dez i Austin pojawili się tak niespodziewanie, że podskoczyłam i przestraszona pisnęłam, słysząc tuż obok głos przyjaciela.
- Spokojnie, Ally - zachichotał chłopak. - Zabiłaś kogoś czy coś?
- Czy coś - mruknęła Trish, nie podnosząc głowy znad telefonu.
- Zamyśliłam się - uśmiechnęłam się. - Gotowi na premierę?
- Jasne, Alls - prychnął Austin. - Mam to we krwi.
- Stary, nie prowokuj jej - wtrącił Dez, nim zdążyłam to jakoś skomentować. - Ostatnio skończyło się na bieganiu bez koszulki.
Wybuchnęłam śmiechem na wspomnienie miny blondyna.
- Nie martw się, kochanie - pocałowałam chłopaka w policzek. - Będę trzymała kciuki za kulisami.
Nasze przekomarzania zostały przerwane przez nadejście reszty naszych przyjaciół. Zestresowanych przyjaciół, należy dodać. Chyba jako jedyna niczym się nie martwiłam. Po tym, jak zostałam zdegradowana do roli pomocnicy, musical zszedł na dalszy plan.
- Kochani, musimy porozmawiać - pani Speaker gwałtownie otworzyła drzwi od teatru. Miała grobową minę. Towarzyszący jej mężczyźni - trener Clapp i pan Ortega, wyglądali, jakby połknęli cytrynę. Spleśniałą.
Niepewnie spoglądaliśmy na siebie i posłusznie ruszyliśmy za nimi. To było dziwne. Nie, żebym wiedziała jak wyglądają przygotowania do premiery, ale tak raczej nie.
- Czy coś się stało, pani Speaker? - zapytała CeCe, ale odpowiedziało nam milczenie. Czuliśmy się coraz bardziej skołowani, ale po chwili poznaliśmy odpowiedź, choć opiekunowie nie powiedzieli ani słowa.
- Jacky! - wykrzyknęła Maga. - Co się stało?
Na krześle, tuż obok sceny, siedziała Jaqueline z nogą w gipsie. Aż dziwne, że pani Speaker nie zeszła na zawał. Chociaż, kiedy na nią patrzyłam, wyglądała, jak gdyby mogła to zrobić w każdym momencie.
- Wypadek na rolkach - z trudem uśmiechnęła się Jacky.
- Sami widzicie! - zawołał wzburzony trener Clapp. - Nie mamy Gabrielli, a premiera już za trzy godziny!
- Pan jest w błędzie - odezwał się Garby. - Ally za doskonale rolę i układy.
- Nie ma mowy! - pisnęłam.
Ja i scena? Premiera. Ludzie. Dużo ludzi. Mamo. Mdleję. Ratunku. Halo. Dajcie mi wody!
- Musisz wystąpić! - w panią Speaker wstąpiło życie. - Nie mamy dublerki, a ty jesteś świetna.
- Byłaś na każdej próbie, napisałaś piosenki, masz prawdziwy talent, Ally - próbował mnie przekonać pan Ortega. No tak. Teraz był gotowy postawić mi pomnik, w końcu chodziło o jego reputację. Ten głupi konkurs Disneya.
- Nie dam rady - miałam łzy w oczach. - Tam będzie tyle ludzi i kamery, i uczniowie, i...
- Chodź ze mną, Ally - przerwał mi Austin i chwyciwszy moją dłoń, pociągnął mnie na korytarz. Kiedy zostaliśmy sami, odetchnęłam z ulgą. Usiedliśmy pod ścianą. Oparłam głowę na ramieniu blondyna i zamknąwszy oczy, próbowałam się uspokoić.
- Pamiętasz przesłuchanie? - szepnął cicho chłopak.
- Tak - odszepnęłam równie cicho.
- Zakochałem się w tobie tamtego dnia.
- Słucham?! - gwałtownie otworzyłam oczy i wyprostowałam się. Zdumiona spoglądałam na mojego towarzysza.
- Od chwili, gdy się poznaliśmy, traktowałaś mnie jak wroga, a jednocześnie szukałaś mojej pomocy. Odpychałaś mnie od siebie, ale w momentach, gdy zrzucałaś maskę "tej złej", byłaś tak niesamowicie urocza. Nie mogłem przestać o tobie myśleć, pojawiałaś się w mojej głowie, kiedy tylko zamykałem oczy. Byłem wściekły na ciebie i na siebie, bo ciągle trwałem w tej dziwnej relacji z Eve. Nie miałaś o tym pojęcia i nieświadomie powodowałaś jeszcze większy chaos. Byłaś dla mnie zagadką. Tamtego dnia, właśnie podczas przesłuchania, rozwiązałem ją. Kiedy złapałaś moją dłoń i zaczęłaś śpiewać, stałaś się sobą, nie tą irytującą panienką, którą zgrywałaś, tylko tą prawdziwą Ally, która mnie całkowicie oczarowała. Stałem jak ogłuszony, a ty spojrzałaś mi w oczy. Tak uroczo wyglądałaś z zaczerwienionymi policzkami i niepewnością wypisaną na twarzy. I właśnie w tamtej chwili, kiedy spojrzałem w twoje oczy, wtedy się w tobie zakochałem.
- Dlaczego mi o tym mówisz? - zapytałam szeptem. - Dlaczego teraz?
- Gdybyś wtedy nie poszła na te przesłuchanie, może wciąż trwalibyśmy w zawieszeniu, gdzieś między "nienawidzę cię" a "potrzebuję cię".
- Nie rozumiem?
- Nikt nie może cię zmusić, żebyś dziś wystąpiła, Alls - Austin złapał mnie za rękę. - Nikt, prócz tamtej dziewczyny, którą poznałem na przesłuchaniu.
- Austin, przecież wiesz, że nie dam rady! - i po co on to wszystko mówi?
- Wtedy też tak mówiłaś - uśmiechnął się.
- Wtedy nie czułam tej presji, że jeśli zawalę, pogrzebię miesiące waszych przygotowań - ukryłam twarz w dłoniach.
- Moje małe, głupiutkie kochanie - blondyn przytulił mnie i pocałował mnie w czoło. - Stworzyłaś ten musical na nowo. To dzięki tobie mamy szansę na zwycięstwo w tym konkursie. Jeśli ktoś może zawieść to my. Ciebie.
- Wcale nie - zaprzeczyłam. - Wszyscy pomagaliście mi w pracach nad muzyką i tekstem.
- A dlaczego?
- Bo jesteśmy drużyną - odpowiedziałam i zrozumiałam, co usiłuje przekazać mi Austin. - A drużyny się nie zostawia.
Blondyn uśmiechnął się do mnie, a ja odpowiedziałam tym samym.
- Chodź - wyciągnął dłoń i pomógł mi wstać. Trzymając się za ręce, weszliśmy do teatru. Wewnątrz panowała grobowa cisza. Każdy spoglądał na nas niepewnie.
- Wystąpię - zawołałam, nim ktokolwiek zdążył się odezwać. Ze wszystkich stron dobiegły nas krzyki radości. Zapanował kompletny chaos, a ja tkwiłam gdzieś w środku tego wszystkiego.
- Kochani! - próbowała przekrzyczeć nas pani Speaker. - Mamy masę pracy!
Udaliśmy się do garderoby. Kiedy posadzono mnie na fotelu i makijażystka zaczęła tworzyć jakieś dziwne kreski na mojej twarzy, zwątpiłam i chciałam zrezygnować. Przeżyłam ten kosmetyczny horror, ciesząc się, że do balu przygotuje mnie ciocia. Oczywiście, jeśli do wieczora nie umrę ze wstydu.
- Hej, Gabriella - zachichotała CeCe, kiedy wspólnie, już po pełnej charakteryzacji i w kostiumach, zmierzałyśmy w stronę sceny.
- Coraz mniej mi się to podoba - mruknęłam.
Jeszcze mniej pewności, co do słuszności podjętej decyzji, zostało we mnie, gdy rozpoczęliśmy próbę. Zżerał nas stres i błądziliśmy jak dzieci we mgle. Trener Clapp rwał włosy z głowy, pan Ortega nerwowo krążył po sali, a pani Speaker rzuciwszy pewne niecenzuralne słowo na literę "k", wyszła z teatru.
- Jeśli to przeżyjemy - odezwałam się, gdy po tragicznej próbie generalnej i moich nerwowych smsach: "Gram Gabriellę, o Jezusie, pomocy!" wysłanych do wszystkich kontaktów na liście, czekaliśmy na rozpoczęcie spektaklu. - Zapraszam was na imprezę sylwestrową. U mnie. To tajemnica.
- Sekretna impreza? - zawołał uradowany Ty. - Wchodzę w to!
Potrzebowaliśmy takiego oczyszczenia atmosfery. Stres i strach ulotniły się, a my byliśmy wyluzowani, jak zawsze w swoim towarzystwie. W takim nastroju wyszliśmy na scenę. Kiedy nadeszła moja kolej, wzięłam głęboki oddech i po prostu to zrobiłam!
Wystąpiłam! Chociaż miałam wrażenie, że jestem w jakieś innej rzeczywistości. Czułam, jak gdybym znajdowała się w próżni, a widownia i cała reszta świata, gdzieś za grubym szkłem. Tańczyłam, śpiewałam i dawałam z siebie sto procent. Byłam dokładnie taka, jak opowiadał Austin! To było niesamowite!
- O mój Boże! - wykrzyknęłam, gdy po ostatniej scenie zeszliśmy ze sceny. - Zrobiliśmy to!
Przytulaliśmy się i piszczeliśmy, kiedy pani Speaker ponownie zawołała nas na scenę.
- Po raz kolejny oklaski dla cudownych uczniów naszego liceum!
Rozległy się owacje na stojąco, a my, trzymając się za ręce, ukłoniliśmy się. Rozejrzałam się po widowni. W trzecim rzędzie siedziała cała moja rodzina. Tato, kochany tatuś ocierał łzy wzruszenia. Uśmiechnęłam się do niego. Nie miałam czasu przyjrzeć się dokładnie, kto się dziś pojawił, bo kurtyna opadła po raz drugi. Ekscytowaliśmy się jeszcze przez moment, ale każdy z nas chciał jak najszybciej spotkać się ze swoimi bliskimi. Ja także. Pobiegłam do tłoczącej się w auli grupy i wypatrzyłam znajomą czuprynę Marka. Podbiegłam do moich krewnych, zgarniając po drodze Emmę, która tańczyła jako cheerleaderka.
- Ally, byłaś wspaniała! - na mój widok wykrzyknął tatuś i przytulił mnie.
- Dobra robota, mała - Kika zmierzwiła mi włosy.
- Kochanie - po twarzy Penny płynęły łzy, ale śmiała się. - Jestem z ciebie taka dumna.
- No, no, dziewczyno - Mark tylko pokręcił głową.
- Wystarczy, wystarczy! - śmiałam się, ale czułam się cholernie szczęśliwa.
Dałam radę! Aaaa! Dałam radę! Nie skompromitowałam się! Dziękuję wam, Boże, Allahu, Buddo, Jahwe, Latający Potworze Spaghetti i inni dobrzy bogowie! DZIĘKUJĘ!
- Mogę porwać na moment naszą gwiazdę? - pan Ortega podszedł do naszej grupy.
- Jasne - uśmiechnęłam się i machając moim przyjaciołom, którzy rozmawiali ze swoimi rodzinami, doszłam do stolika, gdzie siedzieli nauczyciele.
- Ally - pani Speaker podsunęła mi plik jakichś dokumentów. - Jako autorka nowych piosenek, musisz podpisać zgodę na wykorzystanie materiału w konkursie.
- Rozumiem - pokiwałam głową - ale nie stworzyłam ich sama.
- Wpisz nazwiska tutaj - pan Ortega wskazał palcem na rubryczkę "autorzy". - Zaraz poszukam reszty.
Pokiwałam głową i zgodnie z prawdą wpisałam dwa nazwiska: Allyson Dawson, Austin Moon.
- Świetnie - pani Speaker pokiwała głową. - Do zobaczenia na balu.
Pożegnałam się i chciałam ruszyć w kierunku moich bliskich, kiedy w tłumie zobaczyłam Dave'a.
- Co on tu robi? - szepnęłam. Spoglądał gdzieś w lewo.
- Hej - uśmiechnęłam się. - Co tutaj robisz?
- Hej, Ally - chłopak odwzajemnił uśmiech i pocałował mnie w policzek, nim zdążyłam zareagować i odsunąć się.  - Byłaś świetna!
- Dziękuję - szepnęłam zawstydzona. - To by się nigdy nie udało, gdyby nie Austin.
- Austin? - zapytał dziwnym tonem.
- Mój chłopak - położyłam nacisk na słowo "chłopak" - Austin Moon.
Może to tylko światło, ale miałam wrażenie, że po twarzy blondyna przemknął grymas.
- Muszę lecieć - pożegnał się Dave. - Mój...kuzyn tu występował.
Nim zdążyłam zapytać kto, chłopak zniknął w tłumie.
- O mój Boże - odwróciłam się gwałtownie, kiedy usłyszałam za sobą wzburzony szept. Tuż za mną stała jakaś dziewczyna i spoglądała gdzieś w stronę wyjścia. Dopiero po chwili skojarzyłam skąd ją znam.
- Cześć, Liz - oddychaj, Ally.
- Hej, Ally - blondynka była wyraźnie zdenerwowana. - Przepraszam na moment.
Wzruszyłam ramionami. Już dawno się nauczyłam, że lepiej za wiele nie pytać. Zaczęłam, po raz kolejny, przepychać się w stronę rodziny, ale znów nie było mi dane tam dotrzeć.
- Chodź, kochanie, poznasz moich rodziców - Austin złapał mnie za rękę i nie pytając mnie o zdanie, pociągnął mnie w lewo.
- Mamo, tato - blondyn zwrócił się do blond pary, ubranej w identyczne granatowe marynarki i białe koszule. - To jest właśnie Ally.
- Miło mi państwo poznać - uśmiechnęłam się.
- Jesteś o wiele ładniejsza niż na zdjęciach - powiedział ojciec Austina, a ja się zarumieniłam.
- I bardzo zdolna - mama blondyna miała uroczy uśmiech. Polubiłam ją od pierwszej chwili. Wydawała się kochana i troskliwa.
- Dziękuję - szepnęłam zawstydzona.
- Czyż ona nie jest urocza, Cassy? - pan Moon przytulił mnie, dzięki czemu nie zauważył spojrzenia swojej córki.
- Gdzie Megan? - wtrącił Nelson, co skutecznie odwróciło uwagę od gniewnych pomruków niezadowolonej Cassidy.
- Maggie jest tam - wskazałam na środek sali, gdzie zgromadzili się moi bliscy.
- Ojej! - tak, pani Moon, witam w moim świecie.
- Możecie stworzyć drużynę piłkarską - zachichotała Liz, która podeszła niezauważenie.
- Elizabeth, nie bądź bezczelna - pokręciła głową mama blondyna.
- Nic się nie stało, pani Moon - uśmiechnęłam się. - Rodzice, ojczym, macocha, rodzeństwo z każdej strony, ciocia, kuzynki, babcia, to może przyprawić o zawrót głowy.
- Megan, ta Megan, o której Nelson tyle opowiada, jest twoją siostrą? - zapytała kobieta.
- Tak, proszę pani - chciałam dodać coś więcej, ale Nelson zaczął mówić o jakimś szkolnym projekcie, który wykonywał wraz z Meg i Flynnem. Liz przyglądała mi się zaciekawiona, a ja czułam, że się czerwienię pod ostrzałem jej spojrzeń. Byłam pewna, że widziała, jak Dave mnie pocałował i bałam się, co może z tą wiedzą zrobić. Musiałam jej jakoś to wyjaśnić. Przecież to nie miało żadnego znaczenia.
- Przepraszam, że przerywam, ale jeśli Ally chce zdążyć na bal, musimy już jechać - do naszej grupy podszedł tata. Austin przedstawił mu swoją rodzinę, a później razem z nami podszedł do moich bliskich. Przywitał się ze wszystkimi, ale nie było czasu na towarzyskie konwersacje - do balu pozostało niewiele czasu. Cały klan Dawson-Simms ruszył na Coral Way. Emma i Kostka już wcześniej przywiozły swoje rzeczy do mnie. Dzięki temu, że nie musiałyśmy krążyć po całym mieście, zaoszczędziłyśmy masę czasu. W domu szybko ogarnęłyśmy się i przebrałyśmy w nasze kreacje. Konstancja miała na sobie przepiękną srebrną suknię w stylu Kopciuszka. Em założyła granatowo-bordową sukienkę z gorsetem i rozkoszowanym dołem, sięgającym przed kolano, ja czerwone cudo, które uszyła mama. Ciocia nas uczesała i umalowała, i powiem jedno - bomba.
Wzmocniłyśmy moje loki i zdecydowałyśmy, że pozostawimy je rozpuszczone. Ciocia uniosła je u nasady i podkręciła na okrągłej szczotce, by nie przylegały do twarzy. Wyglądałam niesamowicie! Jak gdybym szła na jakąś galę, a nie na szkolny bal!
Emma i Kostka zażyczyły sobie koki z dobieranym warkoczem, i to był strzał w dziesiątkę. Ta fryzura pasowała idealnie im obu.
Dzwonek do drzwi przerwał nasze wzajemne zachwyty nad sobą.
- To pewnie Trish - zawołałam i poszłam otworzyć. Miałam rację.
- Ta kiecka jest fantastyczna! - wykrzyknęła na mój widok przyjaciółka.
- Dzieło Penny - uśmiechnęłam się.
- Austin oszaleje!
- Powtarzamy jej to samo - zachichotała Kostka.
Było mi trochę głupio. Deuce wciąż przebywał w Australii, więc zadecydowaliśmy, że na ten bal pójdziemy po prostu jako paczka przyjaciół. Nie chcieliśmy sprawiać przykrości Trish, więc liczyłam na to, że, pomimo obietnicy, którą złożyłam Austinowi, nie wyskoczy z czymś głupim.
- Jack, założyłeś garnitur! - gwizdnęła brunetka.
- Alls mnie zmusiła - mruknął niezadowolony. Ha! Już moja w tym głowa, żeby mój braciszek ten bal spędził z Caroline, a nie Kim. Wciąż nie zrezygnowałam z planu zeswatania tej dwójki. Po prostu odłożyłam go na później. Muszę jeszcze kilka szczegółów dopracować.
- Ally - pukanie do drzwi i okrzyk taty skutecznie oderwało mnie od planowania złych i wrednych rzeczy. - Austin i Dez przyszli.
Zdecydowaliśmy, że punkt zbiorczy osób, które mieszkają w tej okolicy, będzie znajdował się u mnie. Jeszcze Jose i Josh, i możemy jechać.
- Hej - uśmiechnęłam się do wchodzących chłopaków. Dez odpowiedział tym samym, a blondyn spoglądał na mnie w milczeniu.
- Allyson Dawson - odezwał się po chwili z diabelskim uśmiechem. - Jesteś najpiękniejszą dziewczyną na tej planecie.
Wybuchnęłam śmiechem i spojrzałam na niego z czułością.
- Zakochani - prychnął Jack, a Emma rzuciła w niego poduszką, każąc mu się przymknąć.
- Skarby, będziecie mieli całą noc na słodkie słówka i teksty rodem z Bravo - Dez wywrócił oczami - Kto jedzie z kim?
- Nie zaczekamy na Josha? - zawołała Em i zaczerwieniła się. - I na Jose, oczywiście.
Kochana, nie wywiniesz się od spowiedzi przed kuzynką. Gwarantuję ci to.
W tym samym momencie rozległo się pukanie i zdyszani Eveningowie wpadli do mojego salonu. Wyglądali, jakby przebiegli maraton, a nie dwa metry.
- Spóźniliśmy się? - zapytała zmartwiona Josephine.
- Nie, właśnie ustalamy, kto z kim jedzie - wyjaśniła Trish.
Mieliśmy do dyspozycji trzy samochody, jak na dziewięć osób to aż nadto.
- Ja pojadę z Jose i Joshem - zdecydowała Emma.
- Ja też - znam mojego brata, pewnie zaserwuje Joshowi pogadankę o treści "spróbuj skrzywdzić Emmę, a połamię ci wszystkie kości".
- Ja jadę z Dezem - Kostka i Dez ostatnio spędzają ze sobą dużo czasu. Muszę z nimi porozmawiać. Głównie z Konstancją. Tym razem to ja będę się bawiła w gangstera spod osiedlaka "mała, wyprowadzę ci jedynki na spacer, jeśli ten facet będzie przez ciebie cierpiał".
- Jadę z Dezem, będę miała blisko do domu - Trish spojrzała na mnie i puściła mi oczko.
- Wiecie, że ja także prowadzę, prawda? - Austin poczuł się urażony.
- Nie martw się, kotku - zachichotałam. - Pojadę z tobą, żeby nie było ci przykro.
Przekomarzając się, ruszyliśmy do wyjścia, zaliczając po drodze sesję z aparatów taty, Sally, mamy i cioci. Kiedy w końcu udało się nam wyjść, musieliśmy się śpieszyć, żeby zdążyć na czas.
Blondyn otworzył mi drzwi i pomógł mi wejść do środka auta. W kiecce z rozcięciami i w butach na obcasie było to dosyć skomplikowane.
- Jesteś piękna - powiedział chłopak, kiedy ruszyliśmy.
- Dziękuję - uśmiechnęłam się. Byłam w doskonałym nastroju. Zerkałam na dłonie mojego towarzysza. Może to śmieszne, ale uważam, że u mężczyzn, jedną z najbardziej seksownych części ciała są właśnie dłonie. Duże, zadbane, silne, ale jednocześnie delikatne. Właśnie takie dłonie ma Austin. Zagryzłam wargę, przypominając sobie te chwile, kiedy krążyły po moim ciele. Wyobraziłam sobie, że teraz wsuwają się pod moją sukienkę i...
- O czym myślisz? - zapytał chłopak.
Serio? Czy ty masz jakiś radar, Austin? Przecież mu nie powiem, co mi krąży po głowie. A może?
- O tobie - zaczęłam nieśmiało. - I o mnie.
- Tak? - spojrzał na mnie rozbawiony. Wiedziałam, że moja twarz przypomina kolorem moją sukienkę, a Austin zna mnie bardzo dobrze. Jestem pewna, że domyślał się, skąd to nagłe zawstydzenie.
- Cholernie ci dobrze w tym garniturze - rzuciłam, całkowicie bez sensu. - Chociaż bez niego prezentujesz się równie świetnie.
Zatrzymaliśmy się na światłach. Blondyn zsunął jedną dłoń z kierownicy i tak, jak w mojej wyobraźni, zaczął krążyć nią po mojej nodze, zacząwszy od kolana.
- Cóż - spojrzał mi głęboko w oczy. - Odkąd cię zobaczyłem w tej sukience, myślę tylko o tym, że chciałbym ją z ciebie zerwać.
Kolejny centymetr wyżej.
- Austin, przestań - wcale nie chciałam, żeby przestał. - Jedziemy na bal. Szkolny bal. Bal pełen ludzi. Naszych przyjaciół.
Plotłam bez sensu. Kogo obchodzi jakaś szkolna potupajka? Austin Moon właśnie zbliża się do końca mojego uda! Pochyliłam się i wpiłam się w jego wargi. Zabiję gnojka. Ale najpierw zatracę się w jego pocałunkach.
- Jedź, do cholery! - mężczyzna w aucie za nami chyba stopą naciskał klakson, tak upierdliwie męczył nas jego dźwiękiem. Bądź tu człowieku erotyczny, tfu, romantyczny!  Oddychaj, Ally, pamiętasz jak się to robi, prawda?
- Nienawidzę cię, Moon - syknęłam i bezczelnie zaczęłam go prowokować jeżdżąc nogą po jego udzie.
- Pani Dawson, jeśli pani za moment nie przestanie, zatrzymam się na pierwszym wolnym miejscu parkingowym, a później zerwę z ciebie tę sukienkę i zrobię z tobą takie rzeczy, których nie zobaczysz nawet w najlepszym porno.
- To obietnica? - zakpiłam.
- Jesteś niemożliwa, Ally - wywrócił oczami Austin. - Prowokujesz mnie na wszystkie możliwe sposoby, testujesz moją wytrzymałość, doprowadzasz do szaleństwa, a później uciekasz, albo zrzucasz z łóżka.
- Wcale nie - zaprzeczyłam, chociaż wiedziałam, że ma rację. Kiedy wiedziałam, że między nami do niczego nie może dojść, kipiałam erotyzmem.
- Oczywiście, że jak jest - prychnął. - Dlatego pragnę cię poinformować, że doprowadzasz mnie do takiego stanu, w którym się nie myśli, co wypada. Jeśli nie przestaniesz, przekonasz się, że to nie są czcze słowa.
- Przecież jestem już grzeczna - cofnęłam nogę. Jakkolwiek podniecająco to brzmi, nie chcę stracić dziewictwa w samochodzie.
- Szkoda - mruknął.
Wybuchnęliśmy śmiechem. I jak tu go nie kochać? Reszta drogi, która dzieliła nas od szkoły, minęła nam na przekomarzaniach i rozmowach na temat musicalu. Austin był ze mnie dumny!
- Wiedziałem, że sobie poradzisz, w innym razie bym cię nie namawiał do wyjścia na scenę - powiedział, gdy parkowaliśmy przed budynkiem. - Przecież wiesz, że nie pozwoliłbym ci się skompromitować, kiedyś ci to obiecałem.
Byłam taka szczęśliwa! Czułam się jak w bajce. Wszystko było takie piękne, takie idealne! My - cholernie w sobie zakochani, otoczeni przez grono przyjaciół, czy można chcieć czegoś więcej?
- Austin - szepnęłam do chłopaka, kiedy wchodziliśmy do sali. - Proszę, spraw, żeby ten bal był niezapomniany.
Blondyn spojrzał na mnie zmartwiony. Nie pojmowałam dlaczego, ale nie miałam czasu się nad tym zastanawiać, bo wkroczyliśmy do środka i zaczęliśmy szukać stolika naszej grupy. Sala wyglądała magicznie. Ozdobiono ją błyszczącymi płatkami śniegu, a za jedyne źródło światła służyły srebrno-czerwone lampki porozwieszane przy suficie. Na stołach stały stroiki, także owinięte światełkami. Zaparło mi dech w piersiach, ekipa od dekoracji wykonała kawał dobrej roboty.
- Niesamowite - szepnęłam do blondyna.
- Ally, Aus, tutaj! - gdzieś z prawej strony dobiegło nas wołanie Rocky. Stała koło, a jakże, największego stolika, który ustawiono w rogu i machała nam. Ruszyliśmy w jej stronę. Na miejscu była już większość. Brakowało tylko Jose, Josha, Jacka i Emmy.
- Sala wygląda nieziemsko! - wykrzyknęłam. Wszyscy wiedzą, jak strasznie kręcą mnie świąteczne klimaty.
- Podobno ma być jeszcze lepiej - uśmiechnęła się Care. Wyglądała cudownie! Jack padnie, kiedy ją zobaczy! Fiołkowa sukienka podkreślała jej oczy, a upięte wysoko włosy, uwydatniały jej kości policzkowe.
- Care, wyglądasz jak dziewczyna! - zawołał mój brat, który pojawił się bóg wie skąd. Caroline zazwyczaj chodziła w dżinsach, trampkach i rozciągniętych koszulach ojca. - I to mega śliczna dziewczyna!
- Ty też wyglądasz jak człowiek, kiedy zdejmiesz bluzy - odgryzła się brunetka, ale widziałam, że pokraczny komplement mojego brata ucieszył ją.
- Hej wszystkim - uśmiechnęła się Kim. Znam dziewczyny, wiem, że po prostu chciała zwrócić na siebie uwagę. Ona również prezentowała się bardzo dobrze. Miała na sobie długą, zieloną sukienkę, a włosy splotła w niedbałego kłoska.
- Cześć, Kim - przywitał się Jack i ignorując blondynkę, usiadł obok Care, i zaczął z nią rozmawiać. Uśmiechnęłam się pod nosem. Kto wie, może obejdzie się bez mojej pomocy?
- Zatańczymy? - zapytał Austin.
- Jasne - uśmiechnęłam się.
Po chwili wirowaliśmy na parkiecie, a reszta naszych przyjaciół ruszyła w nasze ślady. Po tym stresie, związanym z musicalem, należała nam się chwila, no dobrze, noc dobrej zabawy. Zero problemów, tylko my, muzyka i świetne towarzystwo. Chciało mi się z siebie śmiać, kiedy przypomniałam sobie, że nie chciałam tu dziś przyjść. Bawiłam się wyśmienicie! Przez pierwsze dwie godziny, nie usiadłam ani na moment. Tańczyłam ze wszystkimi chłopakami z naszej paczki, a nawet z Trish i CeCe. Podczas tańca dużo żartowaliśmy i wspominaliśmy, te wszystkie przygotowania i inne zabawne historie z ostatniego okresu. Było magicznie i idealnie. Dokładnie tak, jak w mojej wyobraźni. Myślę, że właśnie takie powinny być bale - wspomnienia i przyjaciele.
- Już nie mogę - wykrzyknęłam z trudem do Deza, z którym właśnie tańczyłam. Z ulgą usiadłam i próbowałam uspokoić oddech. Przyjaciel dołączył do mnie po chwili. Podał mi kubek z napojem, a ja wypiłam wszystko jednym haustem.
- Nie masz wrażenia, że Austin jest dziś jakiś milczący? - zapytałam. Dręczyło mnie to od chwili, gdy ruszyliśmy na parkiet. Blondyn, choć wcześniej był rozgadany, milczał lub odpowiadał półsłówkami.
- Tak? - wybacz, Dez, nie oszukasz mnie. Znam cię wystarczająco dobrze i widzę, że kłamiesz.
- Dez... - zaczęłam, ale muzyka nagle została gwałtownie ściszona. Na podwyższenie weszła dyrektor Cornflower, a mój towarzysz udawał, że szalenie go to interesuje.
- Jak się bawicie, kochani? - zawołała dyrektorka. Litości! Brzmiała jak jakiś dj na podrzędnej dyskotece.
- Super!
- Świetnie!
- Mega!
Ze wszystkich stron dobiegały entuzjastyczne okrzyki, co wprawiło kobietę w doskonały nastrój.
- Przed nami chwila, na którą wszyscy z niecierpliwością czekamy! Za moment dowiemy się, kto został królem i królową balu!
Jasne. Aż mi stopy latają, taka ciekawość mnie zżera. Dlaczego ludzie tak bardzo eksyctują się jakąś koślawo wyciętą koroną z papieru?
- Jury w składzie: profesor Speaker, profesor Roberts, trener Clapp i przewodnicząca samorządu, Margaret State, bardzo skrupulatnie przeliczyli wasze głosy - Cornflower dawkowała napięcie. - Mam zaszczyt ogłosić, że tegoroczną królewską parą Gwiazdkowego Balu zostali...
Dyrektorka urwała i rozejrzała się po sali.
- Allyson Dawson oraz Austin Moon! - po tych słowach rozległy się oklaski i wiwaty. Tłum popychał Austina w kierunku podwyższenia, a ja siedziałam wciąż przy stoliku. Słowa Cornflower krążyły gdzieś po mojej głowie, ale nie docierały do mojego umysłu.
- O mój Boże, Ally! - wykrzyknął Dez i przytulił mnie. - Wygrałaś!
- Niemożliwe - mruknęłam. To był jakiś sen. Mega pokręcony sen.
- Leć na scenę! - popchnął mnie ku środkowi sali.
- Zapraszamy naszą królową! - zawołała Cornflower.
Wciąż ogłuszona, weszłam na podwyższenie i uśmiechnęłam się. Austin śmiał się i przytulił mnie.
- Wygraliśmy, mała - zachichotał, a ja odpowiedziałam tym samym.
Dyrektorka coś mówiła, ale nie słuchałam jej. Po chwili na nasze głowy zostały włożone korony.
- A teraz czas na taniec pary królewskiej - zakomenderowała Cornflower.
Trzymając się za ręce, zeszliśmy ze sceny. Wszyscy rozstąpili się, jak w tych głupawych komediach romantycznych. Zauważyłam naszych przyjaciół, stali nieopodal i pokazywali nam, że są dumni i bardzo się cieszą. Posłałam im uśmiech i pomachałam do nich.
Kiedy stanęliśmy dokładnie na środku sali, rozległy się pierwsze takty "Can you feel the love tonight?" - piosenki, do której zawsze chciałam zatańczyć pierwszy taniec na moim weselu.
Przytuliłam się do Austina i zaczęliśmy bujać się w rytm muzyki.
- Kocham cię - szepnęłam.
Kiedy Elton zaczął śpiewać refren, posypały się na nas płatki sztucznego śniegu.
Poczułam, że w oczach wybierają mi się łzy wzruszenia. Mocniej przywarłam do chłopaka, marząc, żeby ta chwila trwała wiecznie. Miałam wrażenie, że wraz ze śniegiem, obok nas wirują jakieś magiczne impulsy, fluidy i inne motyle, rodem z romansów Barbary Cartland.
- Ally, muszę ci coś powiedzieć - szepnął Austin, a ja zdumiona spostrzegłam, że na jego twarzy maluje się powaga i nie ma na niej ani krzty tej czułości, z którą zawsze na mnie spoglądał.
- Austin? - zapytałam, choć modliłam się z całych sił, żeby nie powiedział tego, o czym myślałam.
- Wyjeżdżam do Denver - oddychaj, Ally, oddychaj. Patrzy na ciebie cała szkoła. Oddychaj!
- Kiedy prosiłam cię, żebyś sprawił by ten bal był niezapomniany, nie do końca to miałam na myśli - wykrzusiłam po chwili.
- Przepraszam, przykro mi - szepnął blondyn.
- Cóż - muzyka przestała grać. Uczniowie klaskali, a z każdym kolejnym "klap-klap", odpadał kawałek mojego serca. - Mnie także, Austin.
Spoglądaliśmy na siebie jeszcze przez moment, po czym blondyn odwrócił się i zniknął w tłumie. Jak lunatyczka ruszyłam w kierunku przyjaciół.
- Ally? - Trish patrzyła na mnie z wyraźną troską. Poczułam, że po moim policzku spływa jakaś zdradziecka łza.
- Zabiję gnoja - mruknął Jack, ale powstrzymałam go.
- To nic - uśmiechnęłam się, choć najchętniej rzuciłabym się na ziemię i rozpłakała. - To nic. Naprawdę. Będzie dobrze. Chwilę będzie źle i poboli, ale później będzie już dobrze.
- Och, Ally - Emma przytuliła mnie.
- Będzie dobrze, prawda?  - zapytałam i przestałam panować nad łzami.
Wiedziałam, że ten moment może nadejść, ale łudziłam się, że Austin tu zostanie. Wszystko na to wskazywało - to, o czym mówił, zachowanie Cass.
- Odwiozę cię do domu - zaoferował Dez, ale zaprzeczyłam ruchem głowy.
- Zostanę - może w tłumie ludzi uda mi się choć na moment powstrzymać łzy. - Trish, pomożesz mi poprawić makijaż?
Poszłyśmy do łazienki, a ja, niczym mantrę powtarzałam w głowie jedno zdanie - nie będę płakała.
Udało się. Ostatnie godziny balu spędziłam na tańcach z przyjaciółmi. Wprost wychodzili z siebie, żeby tylko oderwać mnie od depresyjnych myśli. Uśmiechałam się z wdzięcznością, mając nadzieję, że wygląda to szczerze. Nie chciałam popsuć im balu, wystarczy, że mój świat się zawalił. Świat, który zaczynał i kończył się w cudownych, brązowych oczach Austina Moona.

Oderwałam się od wspomnień i zerknęłam na kartkę papieru, którą trzymałam w dłoniach. Ze zdumieniem stwierdziłam, że słowa zamazują się, a papier jest mokry od łez. Wzięłam głęboki oddech i włączyłam długopis.

Kochany Mikołaju, obiecaj mi, że on wróci. Proszę. Obiecaj mi to, dobrze? Obiecaj, że mi go zwrócisz, bo bez niego całkowicie się rozpadam. Ja wiem, że nie istniejesz, wiem, że to rodzice przynoszą prezenty, ale potrzebuję tej wiary, że może jesteś prawdziwy. Muszę wierzyć, że jesteś w stanie spełnić moje marzenie, bo inaczej oszaleję. Potrzebuję nadziei, a kiedy jest na nią najlepszy czas, jeśli nie w wigilię?
Kochany Mikołaju, gdziekolwiek jesteś, cokolwiek robisz, błagam tylko o jedną rzecz - niech Austin wróci. Niech wróci do Miami i do mnie. Niech po prostu tu będzie, bo nie zniosę kolejnego pustego dnia.

Odłożyłam długopis.
- A teraz będziesz szczęśliwa i nie dasz po sobie poznać, że rozpadł się twój świat - szepnęłam do siebie. Zabroniłam Jackowi, Kostce i Emmie wspominać o wyjeździe Austina. To miały być nasze pierwsze rodzinne święta i nie chciałam ich psuć. Sally przyglądała mi się z troską, ale wymigiwałam się od odpowiedzi. Jeszcze przyjdzie czas na rozpacz.
Usunęłam z twarzy ślady łez i przebrałam się w uroczą sukienkę w kolorze miętowym. Przećwiczyłam uśmiech, wykrzywiając się do swojego odbicia i byłam gotowa na rodzinny wieczór. Nucąc pod nosem kolędę, zbiegłam na dół. Choinka, ozdoby, to wszystko przywodziło mi na myśl ten cholerny bal i wirujące płatki śniegu.
- Jest pięknie - powiedziałam i tylko nieznacznie zadrżał mi głos.
- Martwię się, chcę,  żeby wszystko było idealnie - Kathy była wyraźnie zdenerwowana.
- Będzie - uśmiechnęłam się, tym razem szczerze. - Będziemy tu wszyscy razem, cała rodzina, czego więcej można chcieć?
Było coś takiego. Ktoś taki. Ktoś, kto znajdował się teraz daleko ode mnie i nie miałam pojęcia, czy jeszcze kiedykolwiek go zobaczę.
- Wszystko w porządku,  Allys? - Kathy spojrzała na mnie zmartwiona.
Nie, Kathy.
- Tak, wszystko gra - Odparłam. Nic się nie stało, tylko pękło mi serce...

_________________________________

To chyba najdłuższy rozdział, jaki kiedykolwiek napisałam.
Automatycznie publikowanie to gówno.

Najgorsze jest to, że Ania i Raffy znają moje oba adresy i w momencie, kiedy przeczytają ten rozdział, muszę uciekać gdzieś na drugą półkulę. Albo na Marsa.

Nie zabijajcie! ;*

Widzimy się w weekend.

Ps. Dziękuję, Anulka za pomoc z przecinkami! ;*

wasza m.

niedziela, 23 listopada 2014

"Wstawanie przed dziesiątą w weekendy jest niezgodne z prawem..."


20 grudnia

Drogi Panie Prezydencie, proszę do Konstytucji dodać zapis mówiący o tym, że wstawanie przed godziną dziesiątą w weekendy jest niezgodne z prawem.
- Pszczółko, proszę, nikt inny sobie z tym nie poradzi - tato stał w drzwiach i nie pozwalał mi wrócić do cieplutkiej kołderki.
- Tato, niech zajmie się tym Eve - jęknęłam. - Albo ty!
- Kochanie, ja mam na głowie remont, a Henrietta nie daje sobie rady z tym zamówieniem - spojrzałam na ojca groźnie, ale posłusznie wygrzebałam się z łóżka.
- Ale później wracam do leniuchowania - zastrzegłam.
Wczoraj do późna siedzieliśmy u mamy i Marka na kolejnej spontanicznej, rodzinnej imprezie. Zaczęło się niewinnie.
- Zdaaaaałam! - wykrzyknęłam, kiedy tylko przekroczyłam próg domu. - Matematyka zaliczona na czwórkę! Chemia też! Hiszpański, angielski i historia cywilizacji na piątkę!
Pomachałam babci przed oczami kartką z wynikami. Tak bardzo się bała, że obleję, teraz kamień spadł jej z serca. Na zmianę śmiała się i gratulowała mi.
- A wam co tak wesoło? - Kathy i tato weszli do domu. Byli obładowani torbami z wałkami, pędzlami i innymi szpachelkami. To znaczy tata był. Kathy niosła jedynie swoją torebkę.
- Rozdali nam wyniki egzaminów - wyjaśniłam. - Wszystko zaliczone.
- Moja dziewczynka! - ucieszył się ojciec.
- Wiedziałam, że sobie poradzisz - uśmiechnęła się Kathy. - Mama już wie?
Zaprzeczyłam ruchem głowy. Wciąż trudno było mi uwierzyć, że jesteśmy z Penny na takim etapie w naszych relacjach, może jeszcze nie serdecznej miłości ponad wszystko, ale gdzieś w okolicach. Pracujemy nad tym. Codziennie, cegiełka po cegiełce budujemy most nad latami pełnymi żalu i złości.
- Trzeba do niej zadzwonić - kto by pomyślał, że mój tata będzie się tak palił do kontaktów ze swoją eks-żonką. Chyba prawdą jest, że czas i nowa miłość to najlepsze lekarstwa. Od kiedy w życiu mojego ojca pojawiła się Katherine bardzo się zmienił. Stał się pogodny, dużo się śmiał i żartował. Interesował się moim życiem i znał wszystkich moich przyjaciół. W jego oczach znów pojawiły się te iskierki ciepła, dzięki którym człowiek od razu wiedział, że w towarzystwie tego gościa jest bezpieczny. Tak bardzo przypominał mojego kochanego tatusia, który czytał mi baśnie i śpiewał kołysanki.
- Jest po prostu szczęśliwy - pomyślałam, słuchając, jak wesoło rozmawia z Penny. Uśmiechnęłam się. Był jak duże dziecko. Niemożliwe, że jest ojcem dwóch nastolatek i czeka na kolejnego potomka. Spojrzałam na Kathy, uśmiechała się pod nosem, jestem pewna, że myślała o tym samym. Bardzo ją polubiłam. Szczególnie, kiedy przestała nosić tipsy i krzykliwe ubrania. Wszyscy mieli rację - to naprawdę ciepła, kochana i troskliwa osoba. Maleństwo ma szczęście, Katherine będzie świetną matką, taką, której mi zawsze brakowało.
Obserwując Kathy i tatę, uświadomiłam sobie jedną rzecz - ja już cholernie kocham to dziecko i jestem pewna jednej rzeczy, zrobię wszystko, żeby ono, mój mały brat lub mała siostrzyczka, nigdy nie czuło tego psychicznego odrzucenia, tej izolacji i braku miłości.
- Dziewczyny, Penny i Mark zapraszają nas na dzisiejszą kolację! - zawołał uradowany tato.
- A co z malowaniem? - halo, nie chcę spędzać świąt w odrapanym domu, w którym zamiast choinki stoją drabiny i wiadra.
- Dziś zajmiemy się tylko salonem, a jutro nadrobimy - ojciec już się kierował w stronę schodów, co oznaczało koniec dyskusji. Niechętnie udałam się do siebie. Nie miałam pojęcia w co się ubrać, a w dodatku nie miałam kreacji na Bal Gwiazdkowy. Właściwie to bal powinien odbyć się w sobotę, ale ze względu na poniedziałkową premierę musicalu, Cornflower postanowiła to połączyć, a zebrane pieniądze, jak co roku, przekazać na cele dobroczynne. Bal, musical - mało mnie to interesowało - nadchodzący poniedziałek przerażał mnie z innego powodu. To tego dnia dowiem się co postanowił Austin, czy zostaje w Miami, czy wraca do Denver.
- Cholerne święta - mruknęłam i ściągnęłam z siebie czarny sweter z reniferem. Właściwie to bardzo lubię Boże Narodzenie. Kocham ten, okay, może dość infantylny i przez niektórych nazywany zakłamanym, klimat. Wszędzie mrugają kolorowe lampki, Mikołaje, renifery, elfy i bałwanki wyskakują z każdej witryny, ludzie są dla siebie mili i serdeczni, w całym mieście roi się od choinek. Marzę, żeby kiedyś w świąteczny poranek zobaczyć śnieg. W Miami to nierealne, ale zadręczam wszystkich przyjaciół opowiadaniem o tym. Zawsze z ekscytacją i podnieceniem czekam na Boże Narodzenie, ale w tym roku jedyne co czuję, kiedy myślę o świętach, to strach i niechęć.
- Cholerne święta - powtórzyłam i nerwowo przerzucałam kolejne ubrania. - Cholerny bal, cholerny musical, cholerna Cassidy, cholerne Denver, cholerna kolacja, cholerny remont.
Ulżyło mi. Przerzuciłam przez ramię rozkloszowaną spódniczkę, luźny, biały tshirt i dżinsową katankę. Stojąc pod prysznicem, próbowałam się wyciszyć. Woda zawsze działała na mnie uspokajająco. Nie ma znaczenia, czy to ocean, czy strumień płynący z kranu - terapeutyczne działanie wody jeszcze nigdy mnie nie zawiodło. Tak było i tym razem. Do poniedziałku jeszcze trochę czasu, będę się zamartwiała później. Dziś chcę świętować! Zaliczyłam pieprzone egzaminy i należy mi się trochę relaksu. Jeszcze tylko ten cholerny poniedziałek i aż do szóstego stycznia zero szkoły! Tak, tak, tak!
Rozmyślając, przygotowałam się do wizyty u mamy. Nie miałam pojęcia, o której godzinie wychodzimy, a wolałam nie ryzykować, że pojawię się rozczochrana, w rozmazanym makijażu i ubrana w dresy.
Wyszczerzyłam się do swojego odbicia i wyszłam z pokoju.
- Cześć - uśmiechnęłam się na widok Deza, Trish, Austina i Mike'a. - Co tu robicie?
- Malujemy - zachichotała moja przyjaciółka. Siedziała na kanapie i popijała kawę. Tak. Na pewno była strasznie zajęta malowaniem.
- Nie martw się, Ally - Mike uśmiechnął się uspokajająco. - Baw się dobrze, a my się wszystkim zajmiemy.
- Powinniście odpoczywać, a nie harować tutaj - zaoponowałam. Było mi głupio. Moi przyjaciele mieli równie intensywny okres. To nie fair, że ja będę się obijała, a oni będą walczyć z farbą.
- Spokojnie, mała, uwiniemy się z tym do końca weekendu i zostanie nam masa czasu na leniuchowanie - Mike nie dawał za wygraną. CeCe miała rację, kiedy powiedziała, że ten chłopak oddałby ostatnią koszulę potrzebującemu. A później by mu ją wyprał, wyprasował i jeszcze wykrochmalił. To niesamowite jak bardzo ta dwójka się różni - Michael to sama dobroć i serdeczność, CeCe, cóż, wiele można o niej powiedzieć, ale na pewno nie można nazwać ją serdeczną.
- Jak ja się wam odwdzięczę? - westchnęłam.
- Poświąteczna pizza i kawa w naszej knajpie załatwi sprawę - zachichotała CeCe. Nie miałam pojęcia, że ona i Rocky także są tutaj.
- Stoi - wybuchnęłam śmiechem. Żartowaliśmy jeszcze przez moment. Austin był dziś wyjątkowo milczący. Szczerze mówiąc, wciąż był na mnie zły. Dez i Ty wciąż mu dogryzali.
- Austin, mógłbyś mi pomóc? - zapytałam. Powinnam go przeprosić.
- Jasne - mruknął bez entuzjazmu. Wywróciłam oczami. Na znak moich dobrych intencji, zaprowadziłam blondyna do kuchni i usiadłam na krześle - jednym z nielicznych mebli, które znajdowały się w pomieszczeniu.
- Przepraszam, Austin - spojrzałam mu prosto w oczy. - Naprawdę.
- Okay, Ally - chłopak opierał się o blat.
- Jak mocno jesteś na mnie zły? - zapytałam przegryzając wargę.
- Bardzo mocno - mruknął blondyn, ale uśmiechnął się ironicznie. Już wiedziałam, że się zgrywa i teraz zmusi mnie do czegoś, czego nie chcę zrobić.
- Ach tak? - uniosłam brew.
- Tak, teraz musisz mi to wynagrodzić.
- Wszystko, co rozkażesz -wybuchnęłam śmiechem.
- Pójdziesz ze mną na ten Bal Gwiazdkowy - wiedziałam. Wszyscy się na niego wybierali, a ja uparcie odmawiałam udziału. Wolałam się zakopać pod kołdrą.
- Muszę? - jęknęłam. Nie lubię takich imprez. Okay, bal haloweenowy był super, ale te przygotowania to jakiś koszmar.
- Nie - wywróciłam oczami. Panie Moon, jest pan dzieciakiem.
- Niech ci będzie - westchnęłam ciężko. - Pójdę na ten głupi bal.
Blondyn uśmiechnął się i pocałował mnie w czoło.
- Wracam do pracy.
Super. Nie dość, że mam tyle zajęć, jeszcze muszę znaleźć kieckę na imprezę. Nic, tylko wystrzelić się gdzieś daleko. Na księżyc albo na Marsa. Ciekawe czy NASA wynajmuje rakiety? Taka kosmiczna taksówka, czy coś.
Nie miałam czasu dużego się nad tym zastanawiać, bo w kuchni zjawił się ojciec i zaczął mnie poganiać. Wzięłam na torebkę i posłusznie zajęłam miejsce w samochodzie.
U Simmsów panował chaos, jak zawsze. Meg czasami zachowuje się jak dwulatka, a Jack nie pozostaje daleko w tyle. Jedynie Kika nie brała udziału w ich wariactwach, ale wspierała ich i pokrzykiwała do nich z kanapy.
- Siadajcie, zaraz przyjedzie Kristina - Mark zaprowadził nas do salonu. Kathy i Sally zniknęły w kuchni razem z Penny. Babcia twierdzi, że mama i Katherine bardzo się polubiły. Coś w tym jest. Kilka razy były razem na zakupach i regularnie do siebie dzwonią. To chore, ale już dawno się przyzwyczaiłam, że moje życie często przypomina scenariusz jakiegoś dennego serialiku. W sumie to chyba lepiej, że jest właśnie tak. Życie stało się o wiele ciekawsze i bardziej pogodne, odkąd nienawiść ulotniła się z naszej rodziny.
- Cześć, kochani! - ciocia i dziewczyny weszły do salonu. Byłam tak zamyślona, że nawet nie usłyszałam dzwonka do drzwi. Kika mówi, że kiedyś stracę głowę przez swoje roztargnienie i chyba coś w tym jest. Nie zliczę, ile razy wpadłam w słup czy w znak drogowy, bo autentycznie ich nie zauważyłam, tak bardzo załębiłam się w swoje myśli.
- No i jak egzaminy? Ally? Jack? - ciocia nie bawiła się w żadne podchody. Od razu zasypała nas pytaniami. Tato nie pozostał dłużny, Kostka i Em, także się nie wykręciły od przesłuchania. Przed dobre dwadzieścia minut temat egzaminów nie schodził z naszych ust. Następnie, już przy stole, rozmawialiśmy o ślubie taty i Kathy, naszym remoncie, dziecku i planowaliśmy, jak spędzimy święta. Po długich dyskusjach, w końcu stanęło na tym, że wigilię spędzimy u nas, świąteczny obiad zjemy u Penny, a Nowy Rok u cioci Kristiny, u której również dorośli i Meg spędzą sylwestra.
- U kogo robimy imprezę? - szepnął Jack, kiedy siedzieliśmy już przy deserze, a dorosła część naszej rodziny rozwodziła się nad tym, jak bardzo elegancko będzie wyglądał nasz salon, po przemalowaniu go na szaro i dodaniu pudrowo różowych dodatków.
- Imprezę? - odszepnęłam. Nie rozumiałam o czym mówi mój brat.
- Sylwestrową - uśmiechnął się chłopak. - Rodzice będą u cioci, będziemy mieć wolne domy.
- Wiesz, że nas zabiją, kiedy się dowiedzą? A później dadzą nam szlaban. Gdzieś tak do czterdziestki.
Jack wybuchnął śmiechem, czym zwrócił na siebie uwagę Emmy.
- O czym mowa? - szepnęła i wpakowała sobie do ust wielką łyżkę musu truskawkowego. Poszłam za jej przykładem, więc to mój brat wtajemniczył ją w plan imprezy. Właściwie nie było jeszcze żadnego planu, same luźne myśli, ale bardzo kuszące. Jeszcze nigdy nie byłam na prawdziwej imprezie. Może czas to zmienić? Jack ma rację - rodzice spędzą sylwestra u cioci, co będziemy robić my, jeszcze nie zostało ustalone. Mielibyśmy kilka godzin na sprzątanie, bo dopiero o piętnastej mamy być na noworocznym obiedzie.
- Porozmawiam z Trish - jedyną luką w planie sekretnej imprezy są jej rodzice, jeśli sami się gdzieś wybierają, nie zauważą, co kombinujemy. - Myślę, że sylwestra urządzimy u mnie.
- Naprawdę? - ucieszyła się Em. - Ale super!
- Słuchajcie - zdążyłam sobie wszystko ułożyć w głowie - to się uda, bo wcale nie okłamiemy rodziców. Tylko nie powiemy całej prawdy.
- Nie rozumiem? - Jack zmarszył brwi.
- To proste, powiemy, że będziemy oglądać filmy i się obijać u mnie, a w rzeczywistości zrobimy wielką imprezę dla wszystkich naszych przyjaciół.
- Allyson - brat spojrzał na mnie z uznaniem - gdybym nie wiedział, że jesteś bardziej niedoświadczona w tej kwestii niż ja, pomyślałbym, że wyprawianie sekretnych imprez masz opanowane lepiej, niż grę na pianinie.
W grze na pianinie jestem mistrzem. Potrafię grać z zamkniętymi oczami.
Wybuchnęłam śmiechem.
- Nie napalajcie się jeszcze - zastrzegłam. - Muszę jeszcze sprawdzić kilka szczegółów.
- O czym tak zawzięcie dyskutujecie, dzieciaki? - zapytał Mark.
- O Balu Gwiazdkowym - odpowiedziałam i jestem pewna, że nawet się nie zaczerwieniłam. W wieku szesnastu lat w końcu nauczyłam się kłamać.
- Nie wiedziałam, że idziesz na bal? - zdziwiła się Sally.
- Bo nie miałam zamiaru iść - zwiesiłam głowę. - Nie mam nawet sukienki, a to już w poniedziałek.
- Kochanie, chodź, zerknijmy do mojego magicznego kuferka, może coś znajdziemy - roześmiała się Penny. Posłusznie ruszyłam za nią w stronę schodów. Pomyślałam o pięknej kreacji, którą uszyła mi na bal halloweenowy. Może uda się ją jakoś przerobić?
- Spójrzmy, co tu mamy - weszłyśmy do pokoju, który służył za pracownię. Stało tu pełno manekinów, wszędzie leżały skrawki materiału, w rogu pomieszczenia znajdowała się maszyna do szycia, mama bardzo rzadko z niej korzystała, dostała ją od swojej mamy i chociaż od tej pory, kupiła wiele innych modeli, ten zawsze jej towarzyszył.
- Babcia Anne jeszcze żyje? - zapytałam zawstydzona. To straszne, ale nie miałam pojęcia, co dzieje się z rodzicami Penny. Wiem tylko, że pochodzą z Luizjany i nazywają się Brooks. Anne i Steffan Brooks.
- Oczywiście, dziadek także - mama ani słowem nie skomentowała mojej wiedzy, a raczej jej braku. - Widujemy się kilka razy w roku. Zawsze o ciebie pytają.
Wymruczałam coś pod nosem, a moja towarzyszka uśmiechnęła się pobłażliwie. Bardzo dobrze wiedziała, że to z jej powodu nie widziałam dziadków od czasu, gdy byłam malutką dziewczynką.
- Mogłabym ich kiedyś odwiedzić? W wakacje? - zapytałam niespodziewanie dla samej siebie.
- Oczywiście, kochanie, ucieszą się - kiedy Penny się uśmiecha, na jej twarzy ukazują się dołeczki. Odziedziczyłam to po niej. - A teraz spójrz.
Zerknęłam na zwoje czerwonego materiału, który kobieta trzymała w dłoniach.
- O mój Boże! - nie byłam w stanie wykrztusić z siebie nic więcej.
- Podoba ci się?  - zapytała Penny. - Uszyłam ją dla ciebie na ślub Lestera.
- Jest idealna! - wykrzyknęłam. Jeśli twierdziłam, że halloweenowa kreacja była najpiękniejszym, co widziałam, teraz musiałam wypluć te słowa. Ta suknia biła tamtą na głowę.
- Chodź, przymierzysz - mama pomogła mi wsunąć na siebie to cudo. - Jest czerwona, myślę, że na świąteczny bal będzie w sam raz.
- O mój Boże! - powtórzyłam ponownie. Góra sukienki była obcisła, obszyta srebrnymi kryształkami, dół rozszerzał się. Z boku było szerokie rozcięcie.
- Pokażesz się reszcie? - Penny delikatnie popchnęła mnie w stronę drzwi. - Na pewno są ciekawi, co my tutaj robimy.
- Czy ja wiem? - odparłam przeciągle, zagryzając wargę. Trochę się wstydziłam. Siłą zostałam zmuszona do zejścia na dół. Wszyscy wciąż siedzieli przy stole i wesoło rozmawiali.
- Ally! - Mark zerwał się z krzesła i zagwizdał.
- Wyglądasz - tato pokręcił głową i uśmiechnął się z czułością - olśniewająco!
- Austin oszaleje, kiedy cię zobaczy! - Kostka klasnęła w dłonie.
- Spróbowałby nie, nauczyłbym go dobrego gustu! - zawołał Jack groźnie.
- Już, już - zachichotałam. - Może być?
- Wyglądasz jak królowa!
- Jest super!
- Koniecznie musisz ją włożyć na bal!
- Jeszcze się pytasz, głupia?!
Ze wszystkich stron dobiegały mnie entuzjastycznie wykrzykiwane zapewnienia, że jest dobrze. Cóż, jeden problem z głowy.
Reszta wieczoru upłynęła nam równie przyjemnie. Żartowaliśmy i dyskutowaliśmy do północy. W łóżku znalazłam się dopiero około drugiej, ale nie przejmowałam się tym. Jest weekend.
Tja. Wolna sobota. Dobre sobie. Ziewając, wgryzałam się w bułkę i starałam się skupić na słowach taty. Jakaś szkoła pianistów ma problem z naszym zamówieniem. A może to my mamy problem z nimi? Mam nadzieję, że w sklepie znajdę odpowiednie dokumenty, bo nic nie zrozumiałam ze słów ojca. Mój mózg znajdował się jeszcze gdzieś w odległych krainach.
- Załatw to, pszczółko i wracaj do domu, mamy masę pracy - zakończył swój monolog tata i wyszedł z kuchni.
Na półśpiąco wsunęłam na stopy trampki w tygrysie wzory.
- Wychodzisz? - Austin pomógł mi się podnieść, choć wizja kilkuminutowej drzemki na podłodze była kusząca. Nie miałam pojęcia, że ekipa remontowa pod przewodnictwem Mike'a już stawiła się na posterunku.
- Mhm - mruknęłam z twarzą wtuloną w tors chłopaka. Tylko go nie opluj, Ally. Czasami ślinię się przez sen. - Jadę do Sonic Booma.
- Ally?
- Tak? - próbowałam otworzyć oczy.
- Podwiozę cię, co? - blondyn delikatnie odsunął mnie od siebie. - Wolę nie ryzykować, że zasniesz gdzieś po drodze i ktoś cię napadnie.
Mruknęłam coś niewyraźnie. Z trudnem otworzyłam oczy i wyszłam za chłopakiem. Wygodnie ułożyłam się na siedzeniu i zasnęłam zanim ruszyliśmy.
Dodatkowe czterdzieści minut snu było jak zbawienie. Podwójna kawa, którą blondyn kupił gdzieś po drodze też.
- Właściwie to dlaczego przyjechałeś autem? - zapytałam, kiedy dojeżdżaliśmy do Sonic Booma, a ja czesałam włosy.
- Odbieraliśmy rano farby i resztę rzeczy - Austin zaparkował obok sklepu.
- Wyzyskujemy was - mruknęłam, starając się stłumić ziewnięcie.
- Przestań - chłopak machnął ręką. - O której po ciebie przyjechać?
- Zadzwonię - pocałowałam go i ruszyłam w stronę wejścia.
- Jesteś wreszcie! - Eve była zdenerwowana. Nie rozmawiałam z nią od czasu tej akcji z Jasonem i nie mogę powiedzieć, żebym tęskniła za jej towarzystwem.
- Co jest? - jestem profesjonalistką. Prywatnie mogę jej nienawidzić, ale w sprawach sklepu zachowam lodowatą uprzejmość.
- Ta cholerna szkoła dla pianistów, niech ich szlag, wciąż nie daje nam spokoju.
- Gdzie są dokumenty?
- W biurze, ale ten kretyn tam siedzi! - syknęła dziewczyna i uderzyła dłonią w kontuar.
- Jaki kretyn? - nic nie rozumiałam.
- Miesiąc temu przyjęliśmy wielkie zamówienie dla tej nowej szkoły muzycznej. Oni zapłacili, my wysłaliśmy towar.
- No i? - zdziwiłam się. To typowe procedury.
- No i zamówienie zginęło!
- Co?!
- Sześćdziesiąt fortepianów!
- Niemożliwe!
- A jednak! - o cholera! Co ja mam zrobić?!
Oddychaj, Ally. Coś wymyślisz.
- Załatwię to - mruknęłam słabo i ruszyłam w stronę biura. Pierwszy raz byłam w takiej sytuacji. Teoretycznie to nie jest nasza wina, wysłaliśmy towar, firma kurierska przejęła odpowiedzialność, w praktyce musimy wysłać kolejny towar albo zwrócić pieniądze. Tyle wiedziałam.
- Dzień dobry - uśmiechnęłam się, wchodząc do gabinetu taty. - Przepraszam, że musiał pan czekać.
- Czym jest godzina w porównaniu z miesiącem - zakpił mężczyzna i nawet nie zaszczycił mnie spojrzeniem. Był wściekły. Nie dziwię mu się.
- Jestem pewna, że zaraz znajdziemy rozwiązanie - starałam się zachować dobry humor i dyskretnie wyjęłam teczkę z szafy. Mężczyzna dalej mnie ignorował.
- Och, oczywiście - prychnął. - Moja szkoła nie jest w stanie funkcjonować bez tego sprzętu!
- Proszę się uspokoić - zajęłam miejsce za biurkiem i spojrzałam na mojego rozmówcę. - O cholera!
- Ally? - przede mną siedział Dave, chłopak, któremu wpakowałam się pod koła. - Co ty tu robisz?
- To mój sklep - uśmiechnęłam się.
- Przepraszam, zachowałem się bezczelnie - zawstydził się blondyn.
- Spokojnie - machnęłam ręką. - Opowiedz mi o wszystkim.
Chłopak pokiwał głową i zaczął mówić. Kilka miesięcy temu przeprowadził się do Miami i wraz ze swoim przyjacielem z college'u założył szkołę muzyczną.
- Jase jest wirtuozem pianina, stąd profil - uśmiechnął się. - Próbował sam załatwić tę sprawę z towarem, ale on jest jak dziecko.
- Czekaj, Jase? - zapytałam. - Jason?
- Znacie się? - teraz to blondyn się zdziwił.
- Bardzo słabo. Spotykał się z siostrą mojego chłopaka. Straszna suka z niej - ups! - Przepraszam, mamy dość skomplikowaną relację. Nieważne. Wróćmy do interesów.
Rozmawialiśmy jeszcze moment.
- Jestem pewna, że w ciągu kilku dni otrzymamy odszodowanie od firmy kurierskiej i wyślemy wam nowy towar. Dopilnuję tego osobiście! - zapewniłam. - Zostaw mi swój numer, zadzwonię, kiedy będę coś wiedziała.
- Super, Ally - chłopak podał mi wizytówkę. - Bardzk cię lubię, ale ta sytuacja jest...
- Dziwna - dokończyłam. - Rozumiem, Dave.
Spojrzałam na wizytówkę, którą trzymałam w dłoniach.
- David Cavendish i Jason Plate "Excelsior - szkoła muzyczna" - przeczytałam.
Hmm... Jason Plate. Ten facet może się jeszcze przydać. Skoro Cassidy wypowiedziała mi wojnę, czas się uzbroić. Jeśli blondi sądzi, że pozwolę jej stanąć między mną, a Austinem, grubo się myli.
- Wyglądasz, jakbyś planowała operację na miarę zrzucenia bomby atomowej na Hiroszimę.
- Blisko, blisko - wybuchnęłam śmiechem.
- Masz ochotę na kawę? - nagle zapytał chłopak. Cóż, w domu nikt się mnie tak wcześnie nie spodziewa.
- Tak, kawa brzmi super - uśmiechnęłam się.
Ruszyliśmy w stronę wyjścia.
- Nie będzie mnie już dziś - rzuciłam w stronę Henrietty, która przyglądała nam się podejrzliwie. Nie przejmowałam się tym. Nawet jeśli za moment zadzwoni do Austina i zacznie mu opowiadać swoje niestworzone historie, chłopak mi ufa i drugi raz nie da się jej podpuścić.
Gdzieś wewnątrz mnie pojawiło się nieprzyjemne uczucie, ale stłumiłam je. Przecież nie robię nic złego. To tylko kawa. Picie kawy nie jest niczym zdrożnym.
Tylko dlaczego czuję się, jak gdybym robiła coś okropnego?
- Wyluzuj, Ally - szepnęłam, kiedy chłopak wsiadał do auta. - To tylko kawa.

_______________________________

Jak ja nie lubię takich rozdziałów-zapychaczy. Kolejne już czekają gotowe i mówię Wam - dzieje się.
Bomba zrzucona na Hiroszimę - ach, te choroby popromienne, "Youriko moja miłość", Ania, pamiętasz?  XD

Wracam do rozmyślań mojej siostry, tej dziewczynie ktoś powinien odłączyć internety. Tato?

Widzimy się w środę!

wasza m.