Strony

środa, 2 kwietnia 2014

"Wyświechtane frazesy z filmów klasy B..."




16 listopada

Ja oszaleję! Mówię poważnie, zwariuję! Odkąd ciężarna narzeczona mojego ojca przybyła z jakichś czeluści piekielnych, w tym domu nie da się mieszkać. Zaczęło się całkiem niewinnie, odwiedziłam Deza i zostałam poczęstowana kubłem zimnej wody, choć bardziej pasowałoby inne określenie. Kiedy mój przyjaciel, uraczył mnie nowiną, że po raz kolejny zostanę starszą siostrą, poczułam się, jakby ktoś wylał mi wiadro z pomyjami na głowę. Wściekła pobiegłam do domu i tym razem szczęście mi dopisywało. Sprawcy całego zła w moim świecie właśnie wchodzili na podjazd przed naszym domem.
- Czy wam całkowicie odbiło? - wrzasnęłam. - Dziecko?!
- Ally, uspokój się - tato próbował łagodzić sytuację. - Wejdźmy do domu, tam porozmawiamy.
- Na ilu wy byście randkach? Na pięciu? - krzyczałam, ignorując słowa ojca i spojrzenia jakie posyłała mi jego towarzyszka.
- Ally, nie rób widowiska, wejdź do domu - tato pociągnął mnie za ramię, nie chcąc wylądować twarzą na ziemi, musiałam pójść za nim. Kathy dreptała tuż za nami i wyjątkowo milczała. Może szukała w głowie jakichś usprawiedliwień? Z trudem, ale przełknęłabym te zaręczyny, choć na kilometr śmierdziało mi to wyrachowaną kalkulacją i chęcią wygodnego życia na rachunek męża. Może tato nie zarabia milionów, ale Sonic Boom to jeden z najlepszych tego typu sklepów w całym Miami i naprawdę nie musimy narzekać na brak pieniędzy. Teraz, kiedy dowiedziałam się o ciąży, miałam już pewność. Najskuteczniejszy sposób na zdobycie męża to złapanie go na dziecko.
- Usiądź, Ally, widzę, że musimy porozmawiać - jakgdyby nic się nie stało, tato flegmatycznie odstawił torbę z zakupami i otworzył puszkę coli. Kathy wciąż trzymała się na uboczu. Obrzydzenie mnie brało na sam widok tej kobiety, a kiedy wyobraziłam ją sobie z powiększającym się brzuchem... Fuj!
- Skąd się dowiedziałaś? - co proszę? To jakaś kpina?
- Na pewno nie od ciebie - syknęłam. - Nie przyszło ci na myśl, że wypadałoby najpierw poinformować własną córkę, a później dumnie chwalić się sąsiadom?
- Ally, skarbie - zaczął ojciec.
- Co wam strzeliło do głowy? Żyjemy w XXI wieku, antykoncepcja jest ogólnie dostępna!
- Nie tym tonem, moja panno - zdenerwował się tato.
- Bo co? Dostanę szlaban? - ja również kipiałam ledwie wstrzymywanym gniewem. - Proszę bardzo! W końcu musisz pokazać, jaki z ciebie super rodzic.
- Allys, przede wszystkim przestań wrzeszczeć. Nikt z nas nie jest głuchy - Kathy przemówiła. Zwracała się do mnie, jak to małego dziecka, co działało na mnie, jak czerwona płachta na byka. - Jesteśmy dorośli i nie musimy ci się tłumaczyć.
- Ach tak? - spojrzałam na tatę. Unikał mojego wzroku. - Rób sobie, co chcesz, ale lepiej sprawdź, czy to twoje dziecko, tato.
Od tamtej chwili nie rozmawiałam ani z ojcem, ani z naszą nową lokatorką. Ostentacyjnie milczałam, kiedy zadawano mi pytania i najchętniej przebywałam gdziekolwiek indziej. We własnym domu nie czułam się u siebie. Miałam wrażenie, że zawadzam, jak stary grat, do którego ma się sentyment i ciężko się z nim rozstać. Ogromnym wsparciem był dla mnie Austin, kiedy tylko czułam, że już więcej nie zniosę, zabierałam rzeczy i szłam do niego. Jego obecność działała na mnie kojąco. Nie miało znaczenia czy odrabialiśmy lekcje, uczyliśmy się, powtarzaliśmy musicalowe kwestie, czy po prostu rozmawialiśmy o głupotach - bliskość chłopaka była lekiem na prozę życia. Nawet wspólne milczenie było czymś wspaniałym. Z nikim innym tak cudownie się nie milczy. Możemy godzinami tak sobie milczeć. Leżymy przytuleni na łóżku, blondyn bawi się puklem moich włosów, a w tle cichuteńko gra muzyka. To chyba najprzyjemniejsza sytuacja na świecie.
- Jeśli to nie jest jego dziecko, to złamie mu serce - mój głos zabrzmiał jak wystrzał armatni w wyciszonym pokoju. Ostatnio powielokroć wracałam do tej kwestii.
- Dlaczego Kathy miałaby kłamać? - Austin miał już dość rozmów o tej sprawie. Drążyłam ten temat nieustannie.
- Robi dobry interes na ślubie z tatą.
- Przestań się nakręcać - chłopak usiadł na łóżku i spojrzał na mnie z góry.
- Takie rzeczy się przecież zdarzają - broniłam swojego zdania.
- Milionerom, Ally, albo gwiazdom, na jedno wychodzi - wałkowaliśmy tę dyskusję po raz enty.
- Nie tylko - zaprzeczyłam. - W Słonecznym patrolu...
Chłopak wybuchnął śmiechem.
- Ally, kocham cię, ale ty tak serio?
- Bo co? - burknęłam.
- Czerpiesz mądrości życiowe ze Słonecznego patrolu? - blondyn nie był w stanie dokończyć zdania, tak bardzo się śmiał. Zirytowałam się. Dobra, wiem, że to płytki i seksistowski serial, ale mam do niego słabość.
- Wychodzę - rzuciłam w Austina poduszką i próbowałam się podnieść, ale chłopak był szybszy i zamknął mnie w swoich ramionach.
- Puszczaj! - próbowałam się wyrwać, ale nie miałam szans. Blondyn zdusił moje protesty pocałunkiem i choć byłam na niego trochę zła za kpiny z mojego gustu, odwzajemniłam pocałunek. Niestety łomotanie do drzwi szybko zapsuło nastrój. Choć nie robiliśmy nic złego, zawsze czułam się niezręcznie w takiej sytuacji. Nerwowo poprawiłam włosy i usiadłam wyprostowana, jak strzała.
- Ally, twój tato dzwoni - Cass zajrzała do środka.
- Powiedz, że mnie nie ma - skąd miał numer Moonów?
- Powiedziałam, że jesteś.
- Powiedz, że wyszłam - zirytowałam się. Oszukiwałam dla niej własnego chłopaka, a jej ciężko było wymyślić jakąś historyjkę przez telefon. - Boże, Cass, powiedz mu cokolwiek. Kłamanie nie jest takie trudne.
Blondynka coś mruknęła i wyszła.
- Ally, rozumiem, że masz problemy w domu, ale nie wyżywaj się na mojej siostrze.
Musiałam policzyć do dziesięciu, a i tak z trudem zachowałam spokój.
- Pójdę już - powiedziałam oschle.
- Po prostu wyluzuj.
- Pogadamy w szkole - zaczęłam zbierać swoje rzeczy.
- Nie musisz wychodzić - chłopak próbował mnie zatrzymać.
- Muszę, zanim powiem o kilka słów za dużo - pocałowałam blondyna w policzek. - Do jutra.
- Kochanie, przestań - Austin stanął między mną, a drzwiami. Spoglądał mi prosto w oczy, modliłam się żeby odwrócił wzrok, topiąc się w jego spojrzeniu, nie potrafiłabym zataić sekretu Cassidy. - Nie kłóćmy się przez moją siostrę.
- Nie kłócimy się - zaprzeczyłam i próbowałam się uśmiechnąć. - Przeproś ode mnie Cass, nie chciałam na nią napaść, ta cała sytuacja z moim ojcem po prostu mnie przytłacza i czasami ciężko mi zachować spokój.
Mam nadzieję, że zabrzmiało to szczerze. Faktem było, że zawirowania rodzinne wyprowadzały mnie z równowagi, ale o wiele bardziej wyczerpywało mnie krycie Cassy.
- I poza tym naprawdę wszystko jest okej?
- Tak, nie martw się - pożegnałam się błyskawicznie. Widziałam, że Austin nie jest usatysfakcjonowany, zbyt dobrze mnie znał, ale pomny moich wybuchów, nie chciał mnie męczyć. Jestem pewna, że systematycznie, kroczek po kroczku, będzie próbował wydusić ze mnie prawdę. Minusem związku z przyjacielem jest to, że zbyt dobrze cię zna.
Wcale nie miałam ochoty wychodzić od Moonów, dom to ostatnie miejsce, gdzie chciałabym przebywać, ale nie mogę wiecznie chodzić od jednego przyjaciela do drugiego, jeśli będę uciekała z własnego domu, już nigdy nie poczuję się tam "u siebie" i to z własnej winy. Powinnam walczyć o swoją przestrzeń, a nie dobrowolnie ją oddawać. Takimi myślami próbowałam dodawać sobie otuchy, ale wszystkie motywujące, pozytywne uczucia odfruwały ode mnie, kiedy tylko przekraczałam próg naszej posesji. Tak było i tym razem. Z niechęcią otworzyłam drzwi i miałam zamiar chyłkiem skraść się do swojego pokoju, kiedy ku mojemu zdziwieniu, zobaczyłam Trish siedzącą na sofie w salonie.
- Co tu robisz? - zdziwiłam się. Byłam pewna, że jest na randce z Deucem.
- Nareszcie! Gdzie ty łazisz?! - moja przyjaciółka była wyraźnie wzburzona.
- Chodźmy do mnie - pociągnęłam ją ku schodom. Nie chciałam ryzykować, że ojciec podsłucha, gdzie byłam cały czas.
- Siedziałam u Austina - wyjaśniłam, kiedy rozsiadłyśmy się na moim łóżku. - Myślałam, że to ojciec dzwoni.
- Gdybyś nosiła przy sobie telefon, a twój chłopak raczyłby odebrać, nie musiałabym mieszać do tego twojego taty - Trish była wściekła. Nie miałam pojęcia, co ją tak wpieniło, ale wiedziałam jedno, kiedy jest w takim stanie, dla własnego dobra lepiej jej nie prowokować.
- Przepraszam, zapomniałam komórki z domu, śpieszyłam się rano, a później wyleciało mi z głowy, żeby ją zabrać - brunetka wysyczała coś pod nosem, ale wolałam się nie przysłuchiwać. W gniewie rzucała tak wulgarnymi przekleństwami, że nawet największy dres by zbladł.
- Co się stało? - zapytałam po prostu.
- Deuce wyjeżdża - wyrzuciła jednym tchem Trish.
- Gdzie? Kiedy? - zamurowało mnie. Widywaliśmy się codziennie w szkole, Deuce był najlepszym przyjacielem Ty'a i Rocky, no i chłopakiem Trish, wiedzielibyśmy coś o tym.
- Do Australii. Końcem tygodnia!
To nie miało sensu.
- Dlaczego nikt nic na ten temat nie mówił?
- Bo ten idiota nikomu nie powiedział! - w oczach Trish zalśniły łzy. - Rozumiesz? Nawet mi! Firma tam przenosi jego mamę.
- Przecież takie rzeczy ustala się kilka miesięcy wcześniej - rzuciłam, nim zdążyłam się zastanowić. Deuce i Trish zaczęli się spotykać w październiku. Przecież gdyby wiedział, że wyjeżdża na drugi koniec świata, nie wiązałby się z nikim.
- Dziękuję ci - syknęła - mogłaś sobie darować ten komentarz.
- Tak mi przykro - nie obraziłam się, Trish cierpiała, a ja znając ją od lat, wiedziałam, że kiedy jest w rozsypce, jest prawdziwą jedzą. Mimo, że była z Deucem bardzo krótko, zdawałam sobie sprawę, że Trish jest w nim zakochana. Spędzali razem całe dni, a wszystko inne przestawało się liczyć. Myślałam, że Deuce odwzajemnia uczucia Trish, ale w obliczu tej nowiny zaczynałam w to wątpić.
- I co teraz? - odezwałam się, gdy wzajemne milczenie było zbyt przytłaczające. Moja przyjaciółka tylko wzruszyła ramionami. Tak zrezygnowanej nie widziałam jej jeszcze nigdy.
- Przecież nie możesz tak tego zostawić - upierałam się.
- A co ja mogę? - to pytanie tylko z pozoru wydawało się proste. Trish miała rację. Co ona mogła? Chciałabym móc powiedzieć jej, że wszystko będzie dobrze, ale równie dobrze, jak ona wiedziałam, że nie będzie.
- Musisz walczyć! - próbowałam nadać głosowi mocne, pewne brzmienie, ale skoro nawet ja w to nie wierzyłam, jakim cudem miałam przekonać do tego Trish?
- Z wiatrakami? - przerażała mnie ta obojętność przyjaciółki. To ona była naszą siłą napędową, nie mogłam uwierzyć, że tak łatwo się poddała.
- Trish, ty nigdy nie odpuszczasz.
- Powiedz mi co mam zrobić, a zrobię to! - krzyknęła brunetka. - Cholera, Ally, on wyjeżdża do Australii! Nie do Montany czy Alabamy, a do Australii!
- Co dokładnie powiedział ci Deuce?
- A jakie to ma znaczenie? - wzruszyła ramionami. - Powiedział, że nigdy o mnie nie zapomni, takie brednie, które słyszy się w co drugim łzawym serialiku.
- Tak mi przykro - przytuliłam ją. Nie potrafiłam pojąć, jak Deuce mógł zrobić coś takiego! Biedna Trish, była taka szczęśliwa!
- Chcesz zostać na noc? - zapytałam, kiedy trochę się uspokoiła. Potrząsnęła głową.
- Mam jutro test z angielskiego, muszę się uczyć - mruknęła tylko. - Pójdę już.
Wiedziałam, że nauka to tylko pretekst, Trish po prostu nie chciała przy mnie płakać. Nie zatrzymywałam jej. Rozumiałam jej potrzebę samotności.
Po wyjściu Trish nie potrafiłam się na niczym skupić. Tak, jak język ciągle wraca do bolącego zęba, tak samo ja wciąż wracałam do sprawy Trish. Może ona się poddała, ale nie bez powodu jestem najbardziej upierdliwą przyjaciółką na świecie. Zalogowałam się w sieci i odnalazłam profil Deuca. Miałam szczęście, był online.
- Musimy porozmawiać! - napisałam.
- Wnioskuję, że już wiesz - odpisał po chwili.
- Co Ci odbiło? - gdyby stał tuż obok, uderzyłabym go.
- Przecież to nie zależy ode mnie - ma tupet, chłopak.
- Ach tak? Masz czelność wmawiać mi, że dowiedziałeś się o wyjeździe dopiero dziś?! - zbulwersowałam się.
- Nigdy nie chciałem zranić T. - jaki gentelmen, myślałby kto.
- Mogłeś o tym pomyśleć zanim związałeś się z nią, a później przypomniałeś sobie o Australii!
- Ally, mi naprawdę zależy na Trish, gdybym mógł, zostałbym z nią.
- Och, wsadź sobie w buty te wyświechtane frazesy z filmów klasy B.
- Wiem, że nie powinienem wiązać się z Trish, ale ona jest tak ciepłą, cudowną osobą, że nie wiem kiedy zapomniałem o znaku "stop". Straciłem przy niej głowę. Dla niej. Powtórzysz jej to?
- Daj jej spokój. Już dość namieszałeś - wylogowałam się, ignorując wiadomość od Austina i drugą od Emmy. Z jednej strony to, co napisał Deuce, uspokoiło mnie - miałam rację, że nie bawił się Trish, ale w tej sytuacji to nie miało najmniejszego znaczenia. Moja przyjaciółka miała złamane serce i fakt, że osobnik, który ją skrzywdził, także cierpi, niczego nie zmieniał. Bałam się o los naszej grupy. Wszystko się sypało! Musical, my, nasze relacje. Miałam wrażenie, że teraz, kiedy nie uda się ominąć tematu Deuce - Australia - Trish, podzielimy się. Rocky, Mike, CeCe, Ty to byli przyjaciele Deuca, ja, Austin, Dez i Kostka, należeliśmy do obozu Trish. Reszta była w jakiś sposób neutralna, ale w tej sytuacji, musieli przyjąć jakiś stanowisko. Bałam się jutrzejszego lunchu. I każdego kolejnego. Nawet po wyjeździe Deuce, przecież temat nie zginie. Nie zapomina się tak łatwo o przyjacielu. Dobrze znam naszą paczkę, ze względu na Trish, nikt nie piśnie ani słowa, ale milczenie i spojrzenia rzucane ukradkiem są często o wiele bardziej wymowne. To, że ja się nie potrafię odnaleźć w nowej rodzinnej sytuacji przy problemach Trish jest drobnostką. Okej, okej, sama wiem jak to brzmi - rozpacz po miesięcznym związku, ale nie ma w tym ani krzty tej śmieszności i przerysowanej, sztucznie słodkiej otoczki, jak ta, z typowych związków młodych dziewczyn, które tylko wmawiają sobie, że tak strasznie cierpią, choć były z chłopakiem tydzień i jedyne, co robili, to świergotali na facebookowej tablicy, żeby wszyscy inni widzieli i zazdrościli. Deuce i Trish naprawdę łączyło coś wielkiego, byli jednością. Mogłabym się nawet pokusić o stwierdzenie, że byli związani ze sobą o wiele mocniej niż ja i Austin. Dobrze wiedziałam, jak teraz czuje się moje przyjaciółka, ale rozumiałam jej decyzję o potrzebie samotności. Niektóre rzeczy trzeba robić samemu, ja zaliczam do nich cierpienie i płacz. Mimo całego bólu, w samotności odczuwa się pewną dość masochistyczną przyjemność. Znam to z autopsji, jednak jedyne, co odczuwałam siedząc w pokoju i patrząc na biurko, to bezradność. Nienawidzę trzech rzeczy - bezsenności, bezradności i beznadziejnie zakończonych książek. Pod wpływem targających mną emocji, zeszłam na dół. Nie chciałam być sama z burzą myśli. Kathy siedziała na sofie, podjadała ciasto marchewkowe i oglądała coś w telewizji. Spojrzałam na ekran - jakaś komedyjka, nic, co mogłoby mnie porwać, ale z dwojga złego lepsze to, niż pusty pokój. Usiadłam po turecku, zawinęłam sobie poduszkę na brzuchu i w milczeniu spoglądałam na rozgrywającą się scenę, jakaś kobieta uciekała przez dach.
- Chcesz ciasta? Sama piekłam - podejrzliwie przyjrzałam się kawałkom leżącym na paterze, wątpię żeby Kathy napluła do masy, przecież nie miała pewności, że to zjem. Gdyby nie smutek, który mnie ogarnął, nawet nie zeszłabym na dół.
- Poproszę - starałam się nie brzmieć jak Stalin wydający kolejny rozkaz zamordowania kogoś. Nawet, jeśli mi się nie udało, kobieta nie dała niczego po sobie poznać. Podała mi talerzyk z, o dziwo, przepysznym ciastem. Nie podejrzewałam Kathy o takie zdolności kulinarne.
- Bardzo dobre - pochwaliłam.
- Dziękuję - kiedy pozbyła się warstwy krzykliwego makijażu, jaskrawych ubrań i tych dziwnych paznokci, nie wyglądała wcale tak źle. Choć do elegancji Penny, która nawet w piżamie czy dresie wyglądała, jakby wybierała się na bankiet u króla, wiele jej brakowało.
- Gdzie tata? - zapytałam. Skoro Kathy jest w domu, kto zajmuje się sklepem? Eve?
- W Sonic Boomie, przyjmuje nowy towar - kobieta przyglądała mi się przez moment, po czym z wahaniem zaczęła mówić. - Posłuchaj, Allys, wiem, że nie zaczęłyśmy zbyt dobrze, ale skoro mamy razem mieszkać i wkrótce będziemy rodziną, może spróbujemy zakopać topór wojenny? Wiem, że czujesz się niepewnie, pojawiłam się tu tak nagle, ale ja naprawdę kocham Lestera i chcę żeby był szczęśliwy.
- Róbcie sobie, co tylko chcecie, nie zamierzam się wtrącać - mruknęłam. I po co ona to wszystko mówi?
- Nie wiem, jaki problem masz z ojcem, on nic nie mówi na ten temat, ale ja nie potrafię tak, jak on ignorować twojej obecności. Pod tym względem jesteście bardzo do siebie podobni, oboje zamykacie się w sobie i druga osoba nic dla was nie znaczy. Pewnie potrafiłabyś aż do chwili rozpoczęcia studiów żyć jak dotychczas - zamykać się przed światem w pokoju i wychodzić tylko po to, żeby zaprezentować światu swoją obojętność, ale ja nie chcę być częścią tego układu. Myślisz o mnie wiele złych rzeczy, ale gwarantuję ci, że żadna z nich nie jest prawdziwa.
Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Kathy miała rację, dla mnie była wcielonym złem i ograniczoną idiotką, która nie potrafi się ubrać. Nie podejrzewałam jej o ani gram inteligencji, a już na pewno nie o taką przemowę.
- Czego ode mnie oczekujesz? - usłyszałam swój głos.
- Daj mi szansę.
- Tylko tyle? - zakpiłam, choć wcale nie chciałam tego robić.
- Tak. Ze swojej strony obiecuję nie udawać, że jestem twoją matką, nie będę się wtrącać w twoje życie i w to, co robisz, nie będę próbowała cię kontrolować, nie będę stawała nigdy pomiędzy tobą, a Lesterem.
- Wszystko to bardzo pięknie brzmi, jak na mój gust za pięknie. Mam z tobą tylko jeden problem - nie ufam ci - powiedziałam nim zdążyłam się zastanowić.
- Ja tylko nie chcę żeby moje dziecko dorastało w takiej atmosferze.
- To mogłaś mu znaleźć innego tatusia - uśmiechnęłam się najbardziej wrednym z moich uśmiechów. - Dzięki za ciasto, naprawdę pyszne.
Mimo, że wygrałam te starcie, nie czułam satysfakcji. Ciągle uparcie myślałam o tym, co powiedziała mi Kika i o tym, co próbował wbić mi do głowy Austin - może Kathy rzeczywiście nie jest taka straszna, a ja uparcie dorzucam kolejną cegłę do muru wzajemnej niechęci? Może problem jest we mnie, a ja nie chcę się do tego przyznać i szukam winnych naokoło? Może jestem tak zacietrzewiona w moim gniewie, że podświadomie chcę żeby wszyscy inni cierpieli? Może nie potrafię zaakceptować tego, że innym ludziom na mnie zależy? Idąc po schodach zrozumiałam jedno - jeśli odpowiedź na chociażby jedno z tych pytań jest twierdząca, nie różnię się tak bardzo od Eve. O cholera, niezła wiedźma ze mnie!

______________________________

Wiecie co jest najgorsze przy zapaleniu krtani? Nie, nie fakt, że nie można mówić. To, że nie można jeść. Szósty dzień wyłącznie o zielonej herbacie i bananach. Jezu, nienawidzę bananów od dziecka!
Z łoża boleści,
wasza m.