Strony
▼
środa, 5 listopada 2014
"Czy te ukłucie, które właśnie poczułam to zazdrość?"
13 grudnia
Sobota. Kolejny dzień, który powinnam spędzić nad książkami, a zamiast tego siedzę przyczajona na placu zabaw, tuż obok domu Moonów i wypatruję znajomej blond czupryny.
Ostatnie kilka dni spędziłam właśnie w tym miejscu i przerażało mnie to, że ani razu jej nie widziałam. Martwiłam się. Nie miałam pojęcia, gdzie zniknął Austin i niepokój rozsadzał mnie od środka. Strach zakorzenił się w każdej, nawet najmniejszej i nieistotnej komórce mojego ciała. Próbowałam wyciągnąć coś z Cassidy, ale ta uparcie milczała, co więcej, kiedy po raz kolejny zobaczyła mnie pod swoimi drzwiami, nawrzeszczała na mnie. Nie chciałam jej prowokować, więc zamiast bezczynnie stać pod domem, bezczynnie siedziałam na placu. Sally kręciła nosem, próbowała mnie powstrzymać przed marnowaniem czasu, przecież egzaminy już w poniedziałek! Wiedziałam, że zachowuję się głupio i irracjonalnie, ale czułam, że muszę tkwić na tym pieprzonym placu i czekać. Po prostu czułam się winna. Najbardziej zaskoczyło mnie zachowanie rodziców - Penny oraz tata stanęli po mojej stronie. Pozwolili mi włóczyć się i kazali babci dać mi spokój. Nie była zadowolona, ale zacisnęła usta i milczała. Nie chciałam dokładać jej zmartwień, więc za każdym razem, gdy wychodziłam, zabierałam ze sobą notatki. Dez przez cały ten czas chodził jak struty. Ciągle powtarzał, że skopie Austinowi tyłek. Nie pojmował, jak można zniknąć tak bez słowa. O ile był w stanie zrozumieć fakt, że blondyn milczy i unika mnie, wpieniała go myśl, że w ten sam sposób olał jego. Byli przecież najlepszymi przyjaciółmi! Chciał wyjaśnień i wspierany przeze mnie oraz przez Trish, poszedł porozmawiać z Cassy. Ze swojego punku obserwacyjnego widziałam, że udało mu się to, o czym marzyłam - został wpuszczony do środka. Nadzieja, że czegoś się dowiem, wzrosła o kilka procent. Nie chciałam się nastawiać zbyt pozytywnie, kolejne rozczarowanie mogło mnie zmienić w burrito smutku, a na to nie mogłam sobie pozwolić. Jeszcze nie. Powtarzałam materiał na poniedziałkowy test z chemii, zerkając kątem oka na dom, który w mojej wyobraźni urósł do rozmiarów Strefy52 - oba te miejsca były tak samo niedostępne. Przynajmniej dla mnie.
Czytając o związkach, roztworach i kwasach, nawet nie zauważyłam upływu czasu. Dopiero głośne burczenie w moim brzuchu sprawiło, że zerknęłam na zegarek. Czternasta. To znaczy, że siedzę tu od pięciu godzin.
- Trzymaj, Kathy prosiła żeby ci to podrzucić - Trish podeszła tak cichutko, że dopiero jej głos uświadomił mnie, że nie jestem tu sama. Uśmiechnęłam się i otworzyłam paczuszkę, którą przyniosła moja przyjaciółka. Zachichotałam, kiedy zobaczyłam kanapki i serniczek.
- Chcesz? - brunetka pokręciła głową. Usiadła obok mnie i uważnie mi się przyjrzała.
- Ally, co ty chcesz osiągnąć? - spojrzałam na nią pytająco. - Jak długo jeszcze zamierzasz tu siedzieć?
- Dopóki go nie zobaczę i nie upewnię się, że wszystko gra - wymruczałam znad kanapki z papryką, szynką, sałatą i serem.
- A co potem?
Na to nie miałam odpowiedzi. Wzruszyłam ramionami.
- Ally - Trish przyglądała mi się zmartwiona. - Czy między tobą, a tym Jasonem do czegoś doszło?
- Zwariowałaś?! Jak możesz w ogóle o to pytać?! - oburzyłam się. Dokładnie opowiedziałam wszystko Trish. Nawet o Eve. Nie miało sensu tego ukrywać. Byłam głupia, gdybym od razu wyznała wszystko, może do całej tej chorej sytuacji by nie doszło.
- Bo to nie jest normalne! To, jak się zachowujesz.
- Och, wybacz, że martwi mnie zniknęcie mojego chłopaka - wysyczałam przez zęby. Odkąd wszystko w życiu mojej przyjaciółki zaczęło się układać, poziom jej empatii gwałtownie spadł.
- Wszyscy się martwimy, ale nie przesiadujemy tutaj jak debile.
- Dziękuję bardzo - mruknęłam.
- Słuchaj, Ally, nie zamierzam cię dołować, ani oceniać, ale bądź ze mną szczera.
- Przecież jestem! - uniosłam się. - Opowiedziałam ci wszystko o Eve, Kim i moim bracie. Co to jest, jeśli nie szczerość?
- Owszem - Trish zatknęła za ucho kosmyk włosów- tylko, że chyba parę spraw przemilczałaś.
- Ach tak? - byłam jednym wielkim znakiem zapytania.
- A co z wyjazdem Moonów do Denver?
- Skąd wiesz? - zmarszczyłam brwi.
- Na pewno nie od ciebie - syknęła brunetka. - Myślałam, że nie mamy przed sobą tajemnic.
- Bo nie mamy! - zastanowiłam się. No, kilka rzeczy chyba przemilczałam. Taka mała tajemniczka. - Przepraszam. Powinnam była wam powiedzieć, ale nie potrafiłam. Nie chciałam współczucia i litości.
- Ally, szczerze, dlaczego tu tkwisz?
Nie chciałam odpowiadać na to pytanie, nie dlatego, że była to jakaś tajemnica, a dlatego, że nie chciałam się do tego przyznać. Łudziłam się, że jeśli będę milczała, to problem zniknie. Nie zniknie. To nieprawda, że przemilczany problem nie istnieje. Po raz kolejny mądrości mojej sąsiadki okazały się prawdziwe.
- Czuję się winna - szepnęłam. Podkurczyłam nogi i oplotłam kolana rękoma.
- Przez to, co stało się w Sonic Boomie?
Zaprzeczyłam ruchem głowy.
- Więc dlaczego?
- Bo to wszystko przeze mnie. Gdybym milczała, Cass dalej umawiałaby się z Jasonem, a ja i Austin bylibyśmy razem.
- I to wszystko?
Znów zaprzeczyłam.
- On mnie zostawił. Zerwał ze mną, wiesz, tego wieczoru, kiedy miałam imprezę rodzinną.
- Żartujesz?! Co za dupek! - to było całkowicie w stylu Trish. Uśmiechnęłam się. Taką ją kochałam.
- Właściwie to już wcześniej - przygryzłam wargę. - Austin poprosił o przerwę.
- Masz więcej takich rewelacji? - Okay. Może jednak miałam więcej, niż tylko jedną małą tajemniczkę.
- A później poznałam Dave'a i nie mogę przestać o nim myśleć, nie dlatego, że mnie pociąga, fuj, nie! Absolutnie nie! Po prostu on, on był taki smutny. Tak strasznie cierpiał. Chciałabym mu pomóc.
- A więc o to chodzi - Trish ze zrozumieniem pokiwała głową. - Czujesz się winna, bo zamiast martwić się, że Austin wyjeżdża, martwiłaś się jakimś nieznajomym.
Brunetka spojrzała na mnie uważnie. Spuściłam głowę. Ona już wiedziała. Modliłam się, żeby nie powiedziała tego głośno.
- Nie. Ty nadal się bardziej martwisz tym całym Davem.
- Co jest ze mną nie tak? - ukryłam twarz w kolanach. Głowiłam się nad tym od kilku dni? Przecież martwię się o Austina! A mimo to, ciągle mam w głowie te smutne oczy, w których, tego jestem pewna, widziałam prośbę o pomoc.
- Kochanie, wszystko jest z tobą okay - przyjaciółka przytuliła mnie. - Masz wielkie serce i tyle.
Tylko, że to nie wyjaśniało tego burdelu w mojej głowie. Siedziałyśmy w milczeniu, obserwując ulicę. Trzymałyśmy się za ręce, jak w przedszkolu, kiedy czegoś się bałyśmy. Wierzyłyśmy wtedy, że łącząc nasze energie, możemy odpędzić wszelkie zło. Ale co, jeśli zło jest w nas? Jeśli to my jesteśmy źli? Co, jeśli jesteśmy pełni sprzecznych uczuć, które powodują anarchię w naszej głowie i w naszym życiu? Co, jeśli uporczywie staczamy się w dół i ciągniemy za sobą innych? Czy uścisk dłoni wystarczy? Czy czyjeś dobro i wiara są w stanie pokonać nasze autodestrukcyjne odruchy? Czy przyjaźń jest w stanie udźwignąć każdy ciężar?
- Przetrwamy to - powiedziała cicho Trish, jak gdyby usłyszała moje wątpliwości. - Wy także to przetrwacie. Kochacie się. To wystarczy.
Chciałam w to wierzyć. Naprawdę chciałam. Musiałam porozmawiać z Austinem. Musiałam się dowiedzieć co dalej. Marzyłam o schowaniu się w bezpiecznych ramionach blondyna. Austin, gdzie jesteś? Tak bardzo cię potrzebuję.
- Dez idzie - spojrzałam w kierunku, który wskazywała moja przyjaciółka. Faktycznie, Dez w końcu wyłonił się z tego domu strachów, który stworzyła Cass. Przełknęłam ślinę i mocniej ścisnęłam dłoń Trish. Spojrzałyśmy na siebie.
- Co za su... - Dez urwał gwałtownie. Ciężko opadł na ławkę tuż obok nas. Był wściekły. To nie wróżyło nic dobrego. - Co to, serniczek?
Chłopak zgarnął ostatni kawałek ciasta i wsadził go sobie w usta. - Dobry!
- No mów! - Trish rąbnęła go w ramię. Zakrztusił się i spojrzał z wyrzutem na przyjaciółkę.
- No, no! - mruknął urażony.
- Czego się dowiedziałeś? Co ci powiedziała? - nie wytrzymałam i zaczęłam wykrzykiwać pytania, jedno po drugim.
- Nie wiem, co takiego jej zrobiłaś, Ally, ale na samą wzmiankę o tobie, Cassy zamienia się w wiedźmę i to gorszą, niż Eve i CeCe razem wzięte - super! Siostra miłości mojego życia mnie nienawidzi. Może być gorzej? - Na początku nie chciała nic powiedzieć, ale w końcu ją przekonałem. Przecież znamy się od dzieciaka, pilnowała mnie, kiedy moi rodzice ciągali się po sądach.
- Kontynuuj! - brunetka nie grzeszy cierpliwością. - Znamy historię twojego życia, lepiej niż wszystkie sezony "Słonecznego Patrolu"!
Kochamy "Słoneczny Patrol". Każdy odcinek widziałyśmy setki razy. Szczególnie te, w których Matt i CJ byli parą. Nigdy nie pojmę, dlaczego go zostawiła i wyjechała na Hawaje. A on, zamiast pojechać za nią, puścił się z Carmen Electrą. Serio, Matt? To chyba najbardziej irytująca postać ze wszystkich sezonów!
- Cass powiedziała, że Austin musi wszystko przemyśleć i odetchnąć od ciągłych zawirowań, które funduje mu ta... - chłopak spojrzał mną mnie. - Skarbie, nie powtórzę tego, ale wiedz, że chodzi o ciebie.
- Ale gdzie on jest? Przecież nie nocuje na ulicy! - słowa Deza potwierdziły to, czego się bałam. To wszystko moja wina.
- U Liz.
- U kogo? - czułam, że zamieniam się w znak zapytania. Czy te ukłucie, które właśnie poczułam to zazdrość? - Nigdy nie słyszałam o żadnej Liz.
- To jego ciotka. Została adoptowana przez dziadków Austina - wyjaśnił chłopak. - Podkochiwałem się w niej, kiedy byłem dzieciakiem.
- Serio? Nie wiedziałam, że gustujesz w starszych - zachichotała Trish.
- Halo! Lizzie jest tylko osiem lat starsza od nas! - oburzył się Dez. - Jej rodzice zginęli w wypadku, dziadkom Austina zrobiło się żal małej sąsiadki i przygarnęli ją.
- Super! - kopnęłam leżący nieopodal kamień. - Austin siedzi u jakiejś tajemniczej ciotki, bóg wie gdzie!
- Mylisz się, skarbie - przyjaciel spojrzał mi prosto w oczy. - Ja bardzo dobrze wiem, gdzie mieszka Liz.
Krzycząc i piszcząc ze szczęścia, rzuciłam się Dezowi na szyję. Jeszcze przed chwilą byłam najsmutniejszą dziewczyną w całym Miami, a teraz w tej otchłani smutku pojawiło się światełko. Było jeszcze nikłe i ledwo widoczne, ale ja postanowiłam uparcie za nim kroczyć. To, jak daleko ode mnie znajdowało się owe światło, uświadomiły mi kolejne słowa przyjaciela?
- Sarasota? - zmarszczyłam brwi. - Przecież to gdzieś strasznie daleko.
- Dokładnie to trzy godziny i czterdzieści minut autem - Trish wzruszyła ramionami, widząc moje zdziwione spojrzenie. Nie znałam jej od strony "hej, jestem ekspertem od geografii". - Mój kuzyn Cristiano mieszkał w Sarasocie. W każde wakacje rodzice mnie tam zawozili.
Zastanowiłam się. Kuzyn Cristiano, dzieciak, któremu złamałam nos. Pamiętam go. Miał taką śmieszną bliznę na którymś ramieniu. Ciekawe co z nim się stało?
- Ally? - zmartwiony głos Trish przywrócił moje myśli na właściwe tory.
- Muszę tam jechać - podjęłam błyskawiczną decyzję. Uważnie spojrzałam na przyjaciół. - Kryjcie mnie.
- Oszalałaś? W poniedziałek zaczynamy egzaminy semestralne! - nie lubię, kiedy Trish wpada w ten ton. Jest wtedy cholernie poważna i rozsądna.
- Wrócę jutro wieczorem - powiedziałam "A", teraz musiałam tylko dopracować szczegóły, na co nie miałam zbyt wiele czasu.
- Ally, zastanów się - moja przyjaciółka nerwowo wyłamywała palce.
- Trish, proszę - spojrzałam na nią błagalnie. Tyle razy ją kryłam, kiedy wymykała się na imprezy. To co ja chciałam zrobić było o wiele ważniejsze niż jakakolwiek impreza.
- Nie chodzi o to, że nie chcę, ale co ja powiem Sally, kiedy przyjdzie? Że zatrzasnęłaś się w łazience? A może znalazłaś przejście do Narnii?
Tego nie wzięłam pod uwagę. Sally to nie tata. Jej nie da się tak łatwo spławić i oszukać. Zbyt dobrze mnie zna. No i bardzo dobrze zna i Trish, i jej rodziców. Deza i jego mamę także. Oba te miejsca może sprawdzić, a ja nie chciałam robić problemów przyjaciołom. Nie mogłam skłamać, że nocuję u Simmsów. Kostka i Emma także nie wchodzą w grę. Kto może ukryć mój wypad do Sarasoty i nie wyda mnie babci?
- CeCe - powiedziałam na głos. - Sally jej nie zna, jej mama jest policjantką, na pewno nie będzie jej w domu, a Ruda potrafi łgać bez zająknięcia.
- Dzwoń - Dez całkowicie poparł mój pomysł. Trish, choć burczała pod nosem, także postanowiła mnie wspierać. Na tym właśnie polega przyjaźń - możemy się ze sobą nie zgadzać, ale będziemy stać za sobą murem.
Wyjęłam telefon, Austin wciąż milczał, cóż, niedługo nie bedzie miał wyjścia, porozmawia ze mną. Nie odpuszczę. Nie po to wymyślam ten cały ryzykowny plan, żeby dać się spławić.
- CeCe? Tu Ally - dziewczyna odebrała po dwóch sygnałach.
- Hej, właśnie miałam do was dzwonić! - ucieszyła się ruda. - Flynn pojechał na weekend do taty, mama będzie w pracy, organizuję posiadówkę z zakuwaniem.
- Naprawdę? - ucieszyłam się. Niebo czuwa nad szaleńcami, choć słyszałam także wersję "głupi ma zawsze szczęście". - A co powiedziałabyś na to, że się nie pojawię, ale jeśli ktoś zapyta, to jestem u ciebie?
- Rozumiem, że mam cię kryć - Cece aż zawyła z uciechy. Ona uwielbia takie akcje. - Umowa stoi, ale musisz mi wszystko opowiedzieć!
- W poniedziałek na lunchu?
- Zgoda! - Rocky miała rację, jeśli CeCe kogoś lubi, dałaby się za tę osobę pokroić. Pomyślałam o tych wszystkich latach, gdy dogryzałyśmy sobie i darzyłyśmy się szczerą nienawiścią. Nic już z niej nie zostało. Ciągle dziwił mnie fakt, jak można w tak krótkim czasie obdarzyć kogoś zaufaniem. I to w dodatku kogoś, komu życzyliśmy wszystkich plag egipskich i innych złych rzeczy. Może to właśnie na tym polega dorastanie? Na nauce dawania drugiej szansy i na uczeniu się patrzenia. Nie spoglądania, a właśnie patrzenia. To bardzo trudna sztuka. Kiedy ktoś nauczy się patrzeć, zauważa to, co jest wewnątrz. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu. Święte słowa, panie de Saint-Exupéry. Tego właśnie nauczyło mnie życie - zawsze trzeba zadać sobie trud poznania kogoś. Nawet, jeśli z pozoru wydaje się być kimś, kogo nie polubilibyśmy za całe złoto tego świata.
- I co? - Trish pomachała mi dłonią przed oczami. Wzdrygnęłam się. Zatopiona w swoich myślach, zapomniałam o obecności przyjaciół.
- Organizuje posiadówkę naukową, wy jedziecie do Jonesów, a ja do Sarasoty- uśmiechnęłam się z przekąsem. - Oczywiście nikomu ani słowa!
- Ma się rozumieć - oburzyła się Trish. - Zbierajmy się, dochodzi siedemnasta.
Szybkim marszem udaliśmy się w stronę naszych domów. Miałam jeszcze masę rzeczy do zrobienia. Musiałam spakować torbę, skombinować pieniądze i złapać busa do Sarasoty. Modliłam się, żeby jakiś jeszcze był. Szybko pożegnałam się z przyjaciółmi i wpadłam do domu. Próbowałam zachować kamienną twarz, ale znając moje możliwości, wyglądałam jakbym właśnie ukradła ciastko i udawała, że wcale nie.
- Kochani, idę na noc do CeCe! Będą wszyscy i będziemy się uczyć! - krzyknęłam i szybko wbiegłam na piętro. Wiedziałam, że czeka mnie miliard pytań i musiałam mentalnie się do tego przygotować. No i musiałam się spakować. Wrzuciłam do torby bluzę, jeansy i tshirt. Dorzuciłam kosmetyczkę i bieliznę. Zapakowałam ładowarkę, portfel i to wszystko zakryłam notatkami i kserówkami. Czekają mnie cztery godziny podróży, będę miała masę czasu na powtórzenie materiału. Najłatwiejsza część za mną. Wzięłam głęboki oddech i zeszłam na dół.
- Wychodzisz, tak? - Sally uniosła wzrok znad książki. - Kto będzie na tej naukowej sesji?
- Jeśli w zawoalowany sposób pytasz o Austina, to wciąż nie mam pojęcia, gdzie on jest.
- Kotku, zawsze dzieliłaś się ze mną takimi sprawami.
Poczułam wstyd. Nigdy nie miałyśmy przed sobą tajemnic, a teraz trzymałam babcię na dystans. Obiecałam sobie, że kiedy wszystko się uspokoi, kiedy nie będę musiała kłamać i naprawiać swoich błędów, opowiem jej każdy szczegół, każdą moją myśl.
- Będą Trish i Dez, i Rocky, i Mike, i Ty, i Teddy z Kostką, i pewnie reszta osób z zespołu.
- I będziecie się uczyć?
- Oczywiście! - babcia wciąż się boi, że skończę pracując w jakimś sklepie żelaznym albo jako sprzątaczka w szpitalu. - Sally, chcę dobrze wypaść.
- Kiedy wrócisz? - zastanowiłam się. Lepiej mieć trochę czasu w zapasie. - Jutro wieczorem.
- Dobrze, przekażę Lesterowi. Poszedł z Kathy do kina - babcia uśmiechnęła się. - Ally, cieszę się, że spędzasz czas z przyjaciółmi. Świat nie kończy się na tym chłopaku.
Kończy. Mój świat.
- To idę - przyszła mi do głowy genialna myśl. - Muszę jeszcze wpaść do Dominiki po materiały z hiszpańskiego.
- Baw się dobrze - Sally przytuliła mnie, a ja poczułam, że bardzo kocham tę kobietę.
Wychodząc z domu, chwyciłam z wieszaka skórzaną kurtkę. Noce bywają chłodne. Nawet na Florydzie. Przeszłam przez dziurę w płocie, nie znajdowała się tam z zaniedbania, a dla ułatwienia wizyt. Jako dziecko przemierzałam tę trasę po kilkanaście razy dziennie.
Zastukałam do drzwi i nie czekając na zaproszenie, weszłam do środka.
- Jesteś? - zawołałam. To było głupie. Przecież gdyby mojej sąsiadki nie było, nie zostawiłaby otwartych drzwi.
- W kuchni! - to nie wróżyło dobrze. Dominika i gotowanie pasują do siebie tak, jak Afryka i Antarktyda.
- Co robisz? - usiadłam na krześle i nalałam sobie wody. Jakieś warzywa, krzywo pokrojone krewetki i palące się na patelni mięso.
- Nie mam pojęcia. Oglądałam program i zamarzyłam o hiszpańskim jedzeniu. Posłuchaj dobrej rady - jeśli kiedykolwiek będziesz chciała własnoręcznie przygotować paellę, idź do sklepu i sobie ją kup.
Wybuchnęłam śmiechem. Tęskniłam za tą wariatką!
-Zapamiętam - po chwili opanowałam chichot. - Słuchaj, pożyczyłabyś mi pieniądze?
- Jasne - wyruszyła ramionami Dominika. - Co kombinujesz?
- Obiecaj, że nie powiesz nic Sally!
- Słowo harcerki - kobieta podniosła dwa palce do góry.
- Jadę do Sarasoty prześladować Austina.
- Co takiego? - Dominika zakrztusiła się wodą. Spojrzała na mnie uważnie, jak gdyby chciała się upewnić czy mówię poważnie.
- Austin myśli, że go zdradziłam, co jest totalną bzdurą. Ukrywa się u jakiejś tajemniczej ciotki Liz. Muszę z nim porozmawiać.
- I dlatego masz zamiar w środku nocy tłuc się do Sarasoty? - moja towarzyszka uniosła brwi.
- W sumie to tak - potwierdziłam. Kobieta postukała się palcem w czoło.
- Zawiozę cię, to daleko.
Pokręciłam głową.
- Dziękuję, ale nie - to było strasznie miłe, ale kilka spraw czekało na przemyślenie. - Muszę to zrobić sama.
- Pozwól się chociaż odwieźć na dworzec autobusowy - zgodziłam się. Sprawdziłyśmy rozkład jazdy i okazało się, że najbliższy autokar odjeżdża za 40 minut. Miałyśmy naprawdę niewiele czasu! Szybko wyszłyśmy z domu i z piskiem opon ruszyłyśmy w kierunku przystanku. Zaczęłam się bać. Przecież to szaleństwo! Na co ja się porywam?! Nerwowo wyłamywałam palce, kiedy mijałyśmy kolejne dzielnice. Spóźnimy się. Nie mamy najmniejszych szans, żeby dotrzeć na czas.
Zdążyłyśmy! To było nierealne, ale udało się! Miałam ochotę krzyczeć z radości i ucałować przybrudzone drzwi autokaru. Dominika kupiła mi bilet i zajęła się rozmową z kierowcą. Stałam niepewna tuż obok. Dopadły mnie wątpliwości.
- Ringling Blvd 2418 - kobieta przeczytała adres z karteczki, którą jej podałam. - Słyszałaś, co powiedział pan kierowca, wysiadasz na ostatnim przystanku w Sarasocie. Masz do mnie pisać co 20 minut, zadzwoń, kiedy dojedziesz i znajdziesz Austina. A jeśli będziesz miała jakieś kłopoty, dzwoń nawet w środku nocy, rozumiesz? Przyjadę po ciebie.
Wcisnęła mi do ręki plik banknotów i powtarzając, że mam ją informować o podróży, wepchnęła mnie do środka pojazdu. Uśmiechnęłam się niepewnie do kierowcy i zajęłam trzecie miejsce po prawej stronie. Pomachałam sąsiadce i wyjęłam zeszyt. Zegar wskazywał dziewiętnastą. Ruszyliśmy. Przez pierwsze dwadzieścia minut nerwowo przełykałam ślinę, myśląc o tym szaleństwie, na które właśnie się porywam. A co, jeśli Cass skłamała? Jeśli Austin siedzi w swoim pokoju, w Miami i śmieje się z idiotki, którą jestem?
- Uspokój się, Ally! - wrzasnęłam na siebie w myślach. Przecież nie ma pojęcia, że jadę do Sarasoty. Cassidy nie miała powodu, żeby okłamywać Deza. Chłopak miał rację - znali się od dzieciaka. Nie oszukałaby go.
Wraz z upływającym czasem rozluźniałam się. Skupiłam się na notatkach i ze zdumieniem odkryłam, jak wiele umiem. Wcale nie byłam w tak czarnej du, to znaczy, wcale nie byłam tak do tyłu z materiałem. Kto wie, może te egzaminy miną bezboleśnie? Czytając o reakcjach chemicznych, nawet nie zorientowałam się, kiedy zasnęłam. Obudziło mnie światło, które bezczelnie świeciło prosto w moją twarz. Zmrużyłam oczy i niechętnie rozchyliłam powieki. Uliczna latarnia była tuż za moim oknem. Zerknęłam na zegarek. Dwadzieścia po dziesiątej. Jeszcze moment i będę na miejscu. Wymacałam w torbie butelkę z wodą. Przepłukawszy gardło, przekręciłam się. Musiałam ułożyć plan. Adres, który podał mi Dez pochodził sprzed kilkunastu lat. Co zrobię, jeśli jest już nieaktualny? A jeśli znajdę Austina i on nie będzie chciał ze mną rozmawiać? Muszę się przygotować na każdą ewentualność. Mimo, że naprawdę wysilałam mózg, wciąż nie miałam żadnego pomysłu. Tak, jakby moja inteligencja zatrzymała się na etapie samej podróży.
- Będzie, co ma być - wzruszyłam ramionami.
- Panienko, to ostatni przystanek - kierowca odwrócił się w moją stronę. Zabrałam torbę i uprzejmie podziękowałam za podróż. Mężczyzna siedzący za kierownicą uśmiechnął się i wręczył mi karteczkę z rozkładem jazdy.
- Dziękuję.
- Dobrej nocy, panienko.
- Dobranoc - pożegnałam się.
Zimne powietrze odgoniło resztki snu. Otuliłam się szczelnie kurtką i rozejrzałam się. W świetle latarni miasto wyglądało ponuro, a przynajmniej ta jego część. Mówi się, że Sarasota to miejsce, gdzie mieszkają bogacze i starsi ludzie, którzy chcą się nacieszyć słońcem. Zdecydowanie nie powinni się zapuszczać na Ringling Blvd. Domy ukrywały się gdzieś za drzewami, auta sunęły ulicą. Jak ktoś może tu mieszkać? Mimo, że bardzo się starałam, nie potrafiłam dostrzec numerów domów.
- Wpadła bomba do piwnicy, napisała na tablicy - sos, głupi pies, tu go nie ma, a tam jest - odmówiłam w myślach wyliczankę i zgodnie z tym, co wypadło, poszłam w lewo. Kierowałam się w dół ulicy, aż dotarłam do skrzyżowania. Zerknęłam na numer skrzynki pocztowej. 2418. Bingo! Ostatni dom na końcu ulicy. Przecięłam trawnik i zastukałam do drzwi. To była ta chwila. Do tego momentu mogłam się jeszcze wycofać. Teraz, gdy stałam u celu, mogłam tylko iść dalej. Aż do Austina.
- Tak? - drzwi otworzyła mi młoda dziewczyna. Ładna - przemknęło mi przez myśl. Miała niebieskie oczy i loki w kolorze zboża. Mimo butów na płaskiej podeszwie, była ode mnie wyższa co najmniej o głowę.
- Dobry wieczór - próbowałam się uśmiechnąć. - Czy to dom Liz... - nagle dotarło do mnie, że nie mam pojęcia, jak nazywa się kobieta, u której mogłabym znaleźć blondyna. - Przepraszam, czy to dom cioci Austina Moona?
- Tak, jestem Elizabeth Cavendish - kobieta spojrzała na mnie uważnie. Wydawała się miła i rozbawiona tą sytuacją. - A ty jesteś?
- Ally - przedstawiłam się. - Ally Dawson.
- Co cię sprowadza Ally Dawson?
- Szukam Austina. Czy mogłabym z nim porozmawiać?
- Obawiam się, że to niemożliwe - Elizabeth zrobiła zmartwioną minę.
- Dlaczego? - zmarszczyłam brwi.
- Austin wieczornym autobusem wrócił do Miami.
- Och - poczułam się ogłuszona. - Rozumiem.
- Mogę mu przekazać, że tu byłaś - uśmiechnęła się kobieta.
- Nie trzeba. To nic ważnego.
Pożegnałam się i ruszyłam w kierunku drogi. Co ja sobie wyobrażałam? Po co tu przyjechałam? Byłam sama w obcym mieście. Nie miałam pojęcia, co zrobić. Najwcześniejszy autobus do Miami odjeżdża dopiero o 5 rano. Czeka mnie noc, którą spędzę na przystanku autobusowym. Czy na tej ulicy są jakieś hotele? Cholera, Ally, wpakowałaś się w niezły syf! Nie byłam w stanie iść dalej. Usiadłam na trawniku należącym do Liz i starałam się coś wymyślić. Miałam totalną pustkę w głowie. Chociaż nie, była w niej jedna myśl - nie uda mi się porozmawiać z Austinem przed jego wyjazdem! To, odbierało mi wszelką nadzieję i energię. Ukryłam twarz w dłoniach i starając się nie rozpłakać, powtarzałam szeptem jedno słowo:
- Idiotka, idiotka, idiotka.
_____________________________
Witajcie!
Dziękuję z głębi mojego małego, mrocznego serduszka za życzenia! Odpiszę na Wasze komentarze w dzień, kiedy nie będę zasypiała z głową na klawiaturze.
Zimno, zimno, zimno. Lubię jesień.
6 tygodni dzieli mnie od bycia najszczęśliwszą osobą świata - w końcu wyściskam mojego kota. <3
Trzymajcie się ciepło!
wasza m.