Strony
▼
sobota, 15 listopada 2014
"Gra się zaczęła..."
16 grudnia
Zaliczyłam matematykę, zaliczyłam matematykę, uuuu, zaliczyłam matematykę, wszyscy ręce w górę i śpiewamy: ZALICZYŁAM MATEMATYKĘ!
Tak, drogi pamiętniku, zaliczyłam pieprzoną matematykę.
Okay, wyniki będą dopiero w piątek, ale porównałam moje odpowiedzi z odpowiedziami Rocky i są identyczne! Bardziej prawdopodobna byłaby zombie apokalipsa, niż to, że Rocky obleje egzamin, także, jeszcze raz - zaliczyłam matematykę! Tak! Tak! Tak!
I to by było na tyle, jeśli chodzi o pozytywne aspekty mojego życia.
Właśnie stoję przed szafą i kompletnie nie mam pojęcia, w co powinnam się ubrać. Dlaczego dałam się wrobić w ten obiad u Moonów? W najlepszym wypadu Cass napluje mi do talerza. W najgorszym...
Cóż, nic gorszego niż wyjazd Austina nie może mnie spotkać, więc chyba nie mam się czego bać. Prawda?
Przygryzłam wargę i wyrzucając z szafy kolejne części garderoby, wiedziałam jeszcze mniej, niż przedtem.
Czerwona sukienka przed kolano?
Nie. Za duży dekolt.
Może ta? Czarna. Z koronkową oblamówką.
Nie. Jak na pogrzeb.
A co to? Zielona kieca do samej ziemi? Pierwszy raz ją widzę. Halo? Czy ktoś mi grzebał w szafie.
Zerkając na kolejne sukienki, które lądowały na podłodze, zachodziłam w głowę, jak mogłam je kiedykolwiek kupić. Różowa beza w wielkie róże. Serio, Ally?
- Do kosza - spojrzałam jeszcze raz na to ohydztwo. - Natychmiast!
Jeśli tak dalej pójdzie, zjawię się w domu Moonów naga. Albo w dresach z wielkim napisem "Kocham Nowy Jork" na tyłku. Musiałam mieć zaćmienie umysłowe, kiedy je kupiłam. Albo umierałam na ebolę. Nic innego nie jest w stanie tego wytłumaczyć.
- Allys! - głos Kathy sprowadził mnie na ziemię. - Masz gościa!
Wywróciłam oczami i zerknęłam na zegarek. Za godzinę powinnam być u Moonów, nie mam czasu na wizyty. Klnąc pod nosem, kopnęłam szkaradną sukienkę i niechętnie zeszłam na dół. Słyszałam, że moja przyszła macocha z kimś rozmawia, ale nie potrafiłam rozpoznać głosu. Izolacja dźwięków w tym domu zawsze mnie zaskakuje, zawodzi tylko wtedy, gdy to ja mam coś do ukrycia.
- Tak? - zeskoczyłam z ostatnich dwóch stopni i starając się zachować równowagę, weszłam do salonu. - Co ty tu robisz?
Zmarszczyłam brwi na widok Austina. Czyżbym pomyliła godziny? Nie. Chyba nie. Jestem pewna, że umówiliśmy się na siedemnastą.
- Ciebie też miło widzieć - rzucił blondyn z ironicznym uśmiechem, a ja pokazałam mu język.
- Zostawię was - Kathy dyskretnie się wycofała.
Dziękuję, zawsze wiesz, o czym myślę.
- Serio, co tu robisz? Jestem pewna, że jeszcze się nie spóźniłam.
- Pomyślałem, że przyda ci się wsparcie, bo za bardzo świrujesz przed spotkaniem z Cass - zachichotał blondyn.
- Ja? Skąd! - zaprzeczyłam. - Jestem spokojna, jak jogini w trakcie odprawiania rytuału powitania słońca.
Blondyn wybuchnął śmiechem.
- Pomyliłaś numery, pszczółko - zabiję tatę. Musiał wyskoczyć z tą nieszczęsną pszczółką! Chwila, chwila. Co?
- Jakie numery? - autentycznie nie miałam pojęcia o czym mówi chłopak. Ten w odpowiedzi wybuchnął jeszcze większym śmiechem i sięgnął do kieszeni kurtki.
- Boże, Trish, nie dam rady! Wykręcę się jakoś od tej wizyty! Może ktoś się zlituje i mnie przejedzie autem. Albo nie. Lepiej walcem. Koparką. Czymkolwiek, byle było duże. Jak sądzisz? Cassidy mnie zabije. Czuję to! Trish, raaaaatuj! - odczytał Austin, parodiując mój ton.
Cholera, najwyraźniej przesunęłam za daleko w ostatnio wybieranych numerach! Jeśli chciałeś mi pomóc, telefonie, zrobiłeś to źle.
- Ha-ha - burknęłam i zrobiłam obrażoną minę. - Doprawdy, zabawne.
- Chodź tu, głuptasie - blondyn przytulił mnie, a ja rozpływałam się, całkowicie zapominając, że jestem na niego obrażona.
- Przestań wariować, nie pozwolę cię skrzywdzić - zamruczał wprost w moje włosy.
- Mhm - rozkoszowałam się bliskością chłopaka. I nawet fakt, że miałam na sobie te obrzydliwe dresy ze sklepiku z pamiątkami, który znajduje się nieopodal domu Sally, nie był w stanie popsuć mi nastroju. Delikatnie przekręciłam głowę i zatopiłam swoje usta w ustach Austina. Przez egzaminy nie widzieliśmy się od niedzielnego wieczoru i zaczynałam szaleć z tęsknoty.
- Chodź - pociągnęłam chłopaka w stronę schodów. - Pomożesz mi.
W odpowiedzi uniósł brew, ale posłusznie poszedł za mną.
- Fajne spodnie - zachichotał, a ja pacnęłam go w ramię i obiecałam sobie, że to kolejna rzecz, która wyląduje w koszu.
W moim pokoju panował jeszcze większy bałagan niż zazwyczaj, ale nie przejmowałam się tym. Austin zlustrował leżące wszędzie ubrania.
- Dziewczyny - prychnął i rozłożył się na łóżku.
Wywróciłam oczami.
- Nie mam pojęcia w co się ubrać - westchnęłam.
- Myślę, że Trish doradziłaby ci lepiej. Jest dziewczyną i zna się na takich sprawach. No wiesz, dziewczyńskich - zaakcentował ostatnie słowo.
- Skoro tak, to spadaj - rzuciłam lekko i zdjęłam bluzkę, po czym wsunęłam przez głowę prostą, granatową sukienkę. Usłyszałam, jak chłopak gwałtownie wypuszcza z siebie powietrze i wewnętrznie przybiłam sobie mentalną piątkę.
- Och, jeszcze nie wyszedłeś? - spojrzałam na niego niewinnie.
- No wiesz - odparł przeciągle. - Z drugiej strony to coś tam wiem o ubraniach.
Wybuchnęłam śmiechem i pokręciłam głową. Faceci, pokazać im kawałek ciała to nawet na księżyc polecą. Nie żebym kiedykolwiek stosowała takie metody. Jestem raczej dość wstydliwa, ale przy Austinie zapominam nie tylko o całym świecie, ale także o swoich zahamowaniach.
- I jak? - okręciłam się jak mała dziewczynka.
- Ta podoba mi się bardziej - blondyn rzucił mi morelową sukienkę z rozszerzanym dołem. Złapałam ją i pogratulowałam mu wyboru. Była idealna na dzisiejszą okazję.
- Mógłbyś mi pomóc? - jęknęłam, zaplątawszy się w kreację, którą próbowałam zdjąć. Gips blokował moje ruchy. Jak dobrze, że to jeszcze tylko dwa dni.
Austin podszedł do mnie i jednym ruchem uwolnił od krępującego mnie materiału.
- Proszę, proszę, kto by pomyślał, że masz taką wprawę - zironizowałam, chcąc w ten sposób ukryć zmieszanie, które mnie ogarnęło. Starałam się nie myśleć, że stoję przed blondynem w samym staniku, nie chcąc żeby na mojej twarzy pojawił się zdradziecki rumieniec.
- No błagam cię, jestem profesjonalistą - zamruczał Austin z ustami przy mojej szyi. Nerwowo zagryzłam wargę. Oddychaj, Ally. Przecież pamiętasz, jak to się robi. Wdech, wydech. Wdech. Co było dalej? Już wiem. Wydech.
- Doprawdy? - szepnęłam, czując przesuwające się coraz niżej usta blondyna. Wsunęłam dłoń w czuprynę Austina i przywarłam do niego całym ciałem. Chłopak uniósł mnie do góry za pośladki, a ja oplotłam nogami biodra mojego towarzysza. Kierowaliśmy się w stronę łóżka. Byłam pod wrażeniem zwinności Austina, który zgrabnie lawirował między porozrzucanym wyposażeniem mojej szafy. Blondyn delikatnie położył mnie na łóżku i spojrzał na mnie niepewnie. Jeśli liczył na mój rozsądek to trafił na zły moment. Mój mózg właśnie wylegiwał się na którejś karaibskiej plaży, albo w jakimś innym miejscu. W moim pokoju na pewno go nie było.
- Ally? - szepnął chłopak, jak gdyby pytał o pozwolenie. Nie odpowiedziałam. Pociągnęłam Austina za koszulkę i zatopiłam się w jego ustach. Czułam, że dłonie blondyna błądzą po moich plecach i przekręciłam się, chcąc ułatwić mu dostęp. Sama walczyłam z jego koszulką. Było mi ciężko radzić sobie jedną ręką, ale nie poddawałam się.
- Pieprzony gips - syknęłam wściekła, co zostało skwitowane chichotem. Austin błyskawicznie poradził sobie z zatrzaskami mojego stanika i zdjął z sobie koszulkę, odrzucającąc ją gdzieś za siebie. W końcu! Błądziłam wargami po jego torsie. Wiedziałam, że mój chłopak jest umięśniony i ma świetne ciało, ale nie spodziewałam się, że aż do tego stopnia! Pomyślałam, że chyba czas pożegnać się z wypiekami Kathy, jeśli nie chcę nabawić się kompleksów, a później przestałam już myśleć, kiedy usta Austina zaczęły przesuwać się w dół.
I wtedy, jak szalony, rozdzwonił się telefon. Gwałtownie odsunęłam od siebie chłopaka, po raz kolejny wylądował na podłodze i syknął, rozmasowując stłuczony łokieć. Wybacz, kochanie.
Poczułam, że się czerwienię. Szarpnęłam za pościel i zakryłam się.
- O mój boże, o mój boże, o mój boże - powtarzałam gorączkowo. I spoglądałam wszędzie, tylko nie na blondyna. Telefon wciąż dzwonił.
- Ally? - Austin podniósł się z podłogi i usiadł obok mnie.
- O mój boże - szepnęłam po raz kolejny i zacisnęłam dłonie na kołdrze.
Co ja sobie w ogóle myślałam?! Nie myślałaś. Nigdy nie myślisz i to twój największy problem!
- Hej, hej - Austin złapał mnie za brodę i zmusił, żebym na niego spojrzała. - Kochanie?
- O mój boże - nie byłam w stanie wykrzusić z siebie nic więcej.
- Ally, uspokój się - blondyn wciąż nie pozwalał mi odwrócić wzroku. Najchętniej zapadłabym się pod ziemię. - Nic się nie stało.
-Według ciebie to - zaakcentowałam słowo "to" - było niczym?!
- Nie, kochanie - chłopak przecząco pokręcił głową.
- O mój boże - zakryłam twarz dłońmi, ale gdy spostrzegłam, że moja tarcza, którą stworzyłam z kołdry opadła, gwałtownie podciągnęłam ją ku górze. Czułam, że moja twarz zaraz eksploduje.
- Och, przestań dzwonić! - wrzasnęłam i chwyciłam leżący obok telefon. Zamarłam. - To Cass.
Cholera jasna! Jeszcze jej tu brakowało. Wzięłam głęboki oddech.
- Słucham? - nieznacznie się zająknęłam.
- Gdzie wy jesteście? - w słuchawce rozległ się wściekły głos Cassidy. - Czekam od piętnastu minut!
O mój boże!
- Będziemy za pięć minut - chłopak popukał się palcem w czoło, a ja słuchając narzekań Cassy, dałam mu znak, że ma mi podać sukienkę. Zrozumiał moje pokrętne gesty i posłusznie ruszył po morelową kreację. Jego siostra w końcu zmęczyła się komentarzami "jesteście nieodpowiedzialni", "zero szacunku do innych" i rozłączyła się. Szczerze mówiąc to po tym, co wydarzyło się w moim pokoju, spotkanie z Cass jawiło mi się jak coś nieistotnego, a już na pewno nie jako coś, czym powinnam się stresować.
- Pomóż mi - odwróciłam się plecami do Austina. - Chyba, że tylko z rozbieraniem dziewczyn radzisz sobie tak dobrze.
- Mała poprawka - blondyn zapiął mój stanik i pomógł mi wsunąć sukienkę. - Z rozbieraniem ciebie.
Prychnęłam w odpowiedzi i przeczesałam włosy palcami. W tym czasie Austin włożył koszulkę. Zdjęłam kompromitujące mnie spodnie i z rozmachem wrzuciłam je do kosza. Pa, pa!
Zapięłam sandałki na koturnie i dałam chłopakowi znak, że wychodzimy. Na schodach natknęliśmy się na Sally.
- Proszę, nie pytaj! - wrzasnęłam w myślach.
- Wszystko w porządku? - babcia zmarszczyła brwi. Nie miałam głowy do wymyślania prawdopodobnej wymówki, więc tylko zaczerwieniłam się.
- Tak, tak - wyburczałam. - Porozmawiamy później, jesteśmy już spóźnieni.
Szarpnęłam Austina za rękę i wybiegłam z domu. Super! Teraz Sally na pewno nie da mi spokoju! Trudno. Będę się tym martwiła po powrocie od Moonów.
- Milcz! - syknęłam, kiedy biegliśmy po chodniku.
Pobiliśmy chyba jakiś rekord, bo po chwili zdyszani staliśmy przed domem blondyna i staraliśmy się uspokoić oddechy.
- Kocham cię - Austin przyciągnął mnie do siebie i pocałował, a później, nie czekawszy na moją odpowiedź, otworzył drzwi i wpuścił mnie do środka.
- W końcu! - Cass krążyła po salonie. Miałam wrażenie, że pod płaszczykiem zniecierpliwienia ukrywa stres. - Co wy tam robiliście?
- Lekcje - mruknął blondyn.
- Pomagaliśmy Kathy - odezwałam się w tym samym momencie.
Cassidy spojrzała na nas rozbawiona.
- Nie było pytania - zachichotała dziewczyna tonem, który jednoznacznie dawał nam do zrozumienia, że ona bardzo dobrze zdaje sobie sprawę, co spowodowało nasze spóźnienie. Zaczerwieniłam się i niewyraźnie coś wymruczałam. Austin wyglądał jakby miał zejść na zawał. Krztusił się ze śmiechu, w wyniku czego, jego kostka zaliczyła bliskie spotkanie z moim butem.
- Auć! - syknął i spojrzał na mnie z wyrzutem.
- Lepiej siadajmy, nim się pozabijacie - Cassidy wywróciła oczami i zaprowadziła nas do stołu.
- Gdzie Nelson? - zdziwiłam się, kiedy dziewczyna podała przystawki.
- U Flynna - blondynka zawstydziła się. - Uznałam, że potrzeba nam spokoju. Pewne sprawy wymagają wyjaśnienia.
- Tak - pokiwałam głową. - Przede wszystkim, chciałabym cię przeprosić.
- Nie masz za co - Cassidy machnęła dłonią, choć jej twarz wyrażała coś innego. Wyraźnie zauważałam, że trzyma mnie na dystans. Weszłam w rolę. Kulturalnie dyskutowaliśmy o wszystkim i o niczym. Ciążyła mi ta atmosfera, ale nie potrzebowałam więcej wrażeń, więc dostosowałam się.
- Chodź, pomożesz mi z deserem - zaproponowała Cassidy. Posłusznie ruszyłam za nią. Czułam, że zbliżamy się do sedna.
- Jestem dla ciebie miła tylko ze względu na Austina - syknęła blondynka, kiedy znalazłyśmy się w kuchni. - Nie mam pojęcia dlaczego jemu tak na tobie zależy.
- Wzajemnie - uśmiechnęłam się jadowicie.
- Zrobię wszystko, żeby usunąć cię z jego życia - czułam, że ten obiad to tylko przykrywka.
- Tylko spróbuj, przekonasz się, że tak łatwo się mnie nie pozbędziesz - wciąż utrzymywałam ten sam chłodny ton.
- Zobaczymy - prychnęła blondynka i wzięła ciasto. Skierowałyśmy się do salonu. Austin siedział przy stole i nie zdawał sobie sprawy, jakie relacje w rzeczywistości panują między nami. Uśmiechnęłam się do niego i usiadłam.
- Ciasta, Aus? - dziewczyna spojrzała na brata z czułością. Pokiwał głową.
- Ally? - Cassidy wbiła we mnie jadowite spojrzenie.
- Z przyjemnością - posłałam jej najbardziej bezczelny z moich uśmiechów. Gra się zaczęła. Wybacz, blondi, jestem twardą zawodniczką.
_______________________
Już czuję tę siekierę, którą wymierza w moją stronę Raffy.
Właśnie!
Halo!
Mnie tu dochodzą niepokojące wieści!
Nie tykać pingwinków! Nie wolno! Prawa autorskie do pingwinków należą do trio "chichotam". A jeśli ktoś nie posłucha to go nawiedzi Laczek Zła! I będą dramy na blogu!
Ostrzegam!
Wiecie co jest najlepszą rzeczą ever? Trójdialogówka (R) z Martyną i Anią, tak!
I gejoza, ale cii, niech to pozostanie w tajemnicy.
Chichotam. Tak.
wasza m.