Strony

piątek, 24 kwietnia 2015

"Irytująca i upierdliwa osóbka..."

21 marca

Jeśli ktoś by mi powiedział, że z własnej, nieprzymuszonej woli wstanę o świcie w sobotę, wyśmiałabym go i kazałabym popukać się palcem w czoło. A jednak zrobiłam to. Punkt szósta ubrana i umalowana siedziałam w kuchni, popijąc herbatę i wsłuchując się w ciszę, która panowała w uśpionym domu. Tato i Kathy wciąż spali, a ja nie chciałam ich budzić, więc starałam się nie robić zbyt dużo hałasu. To było trudne, bo byłam strasznie podekscytowana. Od mojego powrotu z Rzymu minął tylko tydzień, ale ja miałam wrażenie, że jestem w Miami o wiele, wiele dłużej. Mimo że spędzałam czas z rodziną i przyjaciółmi, chodziłam do szkoły, miałam masę nauki, nie potrafiłam zapełnić pustki, jaką miałam w sercu. Tęskniłam za Austinem bardziej, niż myślałam, że to możliwe. Na każdym kroku odczuwałam jego nieobecność. Dzwoniliśmy do siebie i długie godziny spędzaliśmy na pisaniu smsów. Ze względu na inne strefy czasowe głównie w nocy, przez co chodziłam jak zombie i w sumie tak się nawet czułam. Początkowo Aus miał zostać tylko na jeden dzień, ale pracowało im się tak dobrze, że zapadła decyzja o nieodkładaniu na bliżej nieokreśloną przyszłość nagrań. Tekst jaki zaprezentował blondyn bardzo się spodobał, więc kiedy ja męczyłam się na matematyce czy chemii w Miami, mój chłopak nagrywał swój pierwszy singiel w Rzymie. Był tym strasznie przejęty, a kiedy jakiś fragment zajmował im więcej czasu, bo wymagał doszlifowania, Austin okropnie się tym przejmował. Rozumiałam go i starałam się wspierać z całego serca. Ciągle mu powtarzałam, że jest świetny i nie może się poddawać. I w końcu stało się. Singiel był gotowy, a Austin siedział w samolocie do Miami. Myśl, że zobaczę go już za godzinę, że mam go już prawie na wyciągnięcie ręki, była tak cudowna, że z wrażenia brakowało mi tchu.
- Czas iść - uśmiechnęłam się do kubka i cicho wyszłam z domu.
Najlepsze było to, że Austin nie miał pojęcia, że pojawię się na lotnisku. Postanowiłam zrobić mu niespodziankę i poprosiłam Davida, żeby zabrał mnie ze sobą. W tym tygodniu widzieliśmy się kilka razy i miałam jasny obraz sytuacji w domu Moonów. Jak na mój gust, rodzice Austina stanęli na wysokości zadania. Lizzie i Cass zostały wysłane do domu Liz, żeby spędziły ze sobą trochę czasu i wyjaśniły sobie wszystko. Czyli mówiąc otwarcie, żeby pożarły się i pogodziły z dala od uszu Nelsona. To był świetny pomysł, ponieważ mały nie powinien cierpieć i być wciągany w rodzinne kłótnie. Już i tak przeżył szok, gdy okazało się, że ma jeszcze jednego wujka. Z tego co mówił Dave, spędzali razem dużo czasu i Nels chyba go polubił. Cieszyło mnie to, nie tylko ze względu na Austina, ale i Davida, to taki wspaniały człowiek, zasługuje na ciepło rodzinnego domu, bardziej niż ktokolwiek inny. Nawet dziś mały chciał jechać razem z nami, ale ze względu na bardzo wczesną porę, został w domu razem z dziadkami. Dave i ja wyruszyliśmy na lotnisko sami. Byłam strasznie poddenerwowana, bo Austin nie miał pojęcia, że przyjadę go powitać. Umówiliśmy się, że spotkamy się później, ale chciałam zrobić mu niespodziankę.
- Nie wiem czy dobrze zrobiłam, Aus pewnie będzie wykończony po nagraniach i locie.
Byłam pełna wątpliwości.
- Ally, możesz sądzić, że nie znam mojego brata, ale jeśli czegoś jestem pewien to tego, że umrze z radości na twój widok - uśmiechnął się Dave, a ja odpowiedziałam tym samym. Chciałam wierzyć w to, co mówi blondyn. Właściwie to byłam tego samego zdania, ale jakaś część mnie bała się, że tak nie będzie. To było głupie i winę za te myśli zrzucałam na rozłąkę. A czekała nas kolejna. Obiecałam Trish, że spędzę z nią ferie wiosenne w Nowym Orleanie i chociaż nie miałam ochoty na niańczenie bachora, naprawdę chciałam pobyć z przyjaciółką.
- Zobacz, samolot ląduje za dwadzieścia minut - Dave wskazał na tablicę.
- Kawa? - zapytałam.
- Czytasz w moich myślach!
Przeszliśmy do kawiarenki, która znajdowała się tuż obok stanowiska kontroli paszportowej. Złożyliśmy zamówienie i zajęliśmy stolik na skos, tak, żeby widzieć pasażerów, przechodzących przez bramki. To zabawne, jak moja znajomość ze starszym Moonem była związana z kawiarniami. Zazwyczaj właśnie w nich się spotykaliśmy i potrafiliśmy spędzić kilka godzin nad kubkiem aromatycznego płynu.
- Chyba powinnam się zacząć przyzwyczajać - westchnęłam, upijając łyk. - Kiedy Austin nagra płytę, wciąż będzie w podróży.
- Jestem z niego taki dumny. Śpiewał, odkąd tylko nauczył się mówić. Chórki, szkole przedstawienia, konkursy, to był cały jego świat.
- Opowiadał mi, jak bardzo go wspierałeś i popychałeś do celu - uśmiechnęłam się. - Byłeś jego drogowskazem.
- A teraz ty nim jesteś. - Chłopak spojrzał na mnie uważnie. - I szczerze mówiąc, radzisz sobie o wiele lepiej niż ja.
Zaczerwieniłam się. Te słowa wiele dla mnie znaczyły. Rodzice Austina, chociaż zawsze zwracali się do mnie z sympatią i życzliwością, zachowywali jakiś dystans. Nie wiem, ciężko mi to wyjaśnić. Kiedy Aus przychodził do mnie do domu, wszyscy traktowali go jak swojego. Nikt z zewnątrz nie zorientowałby się, że nie łączą go z nami więzy krwi. Gdy ja odwiedzałam dom Moonów, czułam, że jestem tam tylko gościem. Cass okazywała mi jawną niechęć, pan Mike i pani Mimi witali się, pytali o słychać, ale w rzeczywistości nie wyglądali na zainteresowanych odpowiedzią. Czasami, zagadani przez kogoś, odchodzili nim w ogóle zdążyłam otworzyć usta. Tylko Liz, Nelson i David cieszyli się z moich odwiedzić. Tylko że Lizzie w końcu wróci do siebie, Dave do siebie, a Nels to tylko dziecko, które nie ma zbytniego wpływu na decyzje i opinie swojej rodziny.
- Jest! - wykrzyknęłam, odrywając wzrok od kubka.
Zza szklaną szybą zaczęli pojawiać się pierwsi pasażerowie i wśród nich ujrzałam charakterystyczną blond czuprynę. Nie zauważył nas. Towarzyszył mu pan Sykes, co wprawiło mnie w zdumienie. Co tu robi?
- Idziemy? - Dave pierwszy podniósł się z krzesła i ruszył w kierunku taśmy z bagażami. Pokiwałam głową i ruszyłam za nim. Stanęliśmy obok czegoś, co określiłabym mianem kolumienki i w milczeniu czekaliśmy aż przy taśmie pojawi się Austin. Zaczęłam wyłamywać palce. Stres, jak chłopak zareaguje na moją obecność powrócił. Skarciłam się w myślach, ale nie mogłam uspokoić bicia serca. Żeby choć trochę się uspokoić, zaczęłam chodzić w kółko. I wtedy go zobaczyłam. Szedł, trzymając dłonie w kieszeniach szarej bluzy.
- Austin! - krzyknęłam.
Podniósł wzrok i spojrzał wprost w moje oczy. Wystarczyło mi to jedno spojrzenie, żeby poczuć pewność. Wszystkie wątpliwości zniknęły. Cały strach zniknął. Wiedziałam, że dobrze zrobiłam przyjeżdżając. To tutaj powinnam być. Witać go, gdy wraca do domu.
Zaczęłam biec w jego stronę i kiedy znajdowałam się już tuż-tuż, rzuciłam mu się na szyję.
- Tak bardzo tęskniłam - szepnęłam, wtulając się w jego ramiona.
- Każda sekunda bez ciebie trwała wieki - blondyn wymruczał wprost w mój kark, przyciskając mnie mocniej do siebie. - Bez ciebie Rzym traci swój urok.
Nie wiem jak długo trwaliśmy splecieni w uścisku. To mogły być sekundy, choć mnie wydawały się godzinami. Chłonęłam jego zapach i ciepło każdą komórką mojego ciała. Nie chciałam go puszczać, jakbym bała się, że jeśli to zrobię, znowu gdzieś zniknie. Ale nie mogliśmy stać tak całą wieczność. Trzymając się za ręce, podeszliśmy do taśmy, po której powoli sunęły walizki. Austin zdjął swój bagaż i dołączyliśmy do Dave'a. Bracia przywitali się serdecznie, choć widać było, że jeszcze nie do końca są oswojeni ze swoją obecnością. Ale wierzyłam, że ta niepewność minie. Czas, oto najlepsze lekarstwo.
- Witaj, Ally, miło cię znów widzieć. - Do naszej grupy podszedł towarzysz podróży mojego chłopaka.
- Dzień dobry, panie Sykes - uśmiechnęłam się. - Pana również, chociaż nie spodziewałam się tu pana.
- Musimy omówić pewne sprawy z rodzicami Austina.
No tak. To było zrozumiałe. Zgody i inne takie, przecież jesteśmy niepełnoletni i nie możemy sami decydować.
Austin przedstawił Dave'a i ruszyliśmy do wyjścia. Dziwnie się czułam jadąc w jednym aucie razem z wielką szychą świata muzyki, ale najwyraźniej Aus był z panem Sykesem na bardzo przyjacielskiej stopie. Zwracał się do niego po imieniu i żartował jak z dobrym kumplem.
- Jak poszło nagranie? - zapytałam, chcąc poczuć się trochę pewniej.
- Super! Musisz koniecznie to usłyszeć! - ekscytował się blondyn.
- Praca z Austinem to sama przyjemość - w głosie pana Sykesa wyczuwało się zadowolenie. - Myślę, że do wakacji będziemy gotowi.
- Gotowi? - zmarszczyłam brwi. - Na co?
- Na premierę płyty i trasę koncertową.
Zatkało mnie. Komplenie się tego nie spodziewałam. To znaczy nie! Oczywiście, że się spodziewałam, ale nie tak szybko! Byłam pewna, że miną długie, długie miesiące nim coś zacznie się dziać.
- Naprawdę? - zapytałam z niedowierzaniem.
- Zaczynamy nagrania tak szybko, jak to będzie możliwe.
- A co ze szkołą? - Dave zerknął na brata. Byłam wdzięczna, że to on zadał te pytanie. Również mnie to zastanawiało, ale nie chciałam denerwować blondyna matkowaniem mu. Starszy brat to starszy brat. Matkowanie czy ojcowanie to jedna z ról jaką pełni rodzeństwo.
- Spokojnie, przecież zaraz przerwa wiosenna, dam sobie radę.
Nie byłam tego taka pewna, ale milczałam. Po co psuć mu humor teraz, kiedy jest taki szczęśliwy? Jeszcze przyjdzie pora, żeby porozmawiać o tym, że ma już dwa tygodnie do nadrobienia, a dojdą kolejne.
- Edukacja Austina to właśnie jedna z kwestii, którą muszę omówić z waszymi rodzicami - odezwał się pan Sykes.
Wierzyłam w jego rozsądek i doświadczenie. Na pewno załatwi wszystko tak, żeby blondyn jak najmniej boleśnie przeżył zmianę sytuacji.
Dojechaliśmy na nasze osiedle. Nie byłam pewna, co zrobić - czy powinnam pójść do domu Moonów, czy do swojego.
- Zobaczymy się później, Ally? - Austin rozwiał moje wątpliwości.
- Jasne - zdobyłam się na uśmiech i pożegnałam ze wszystkimi. Żaden grymas na mojej twarzy nie zdradził, jak bardzo rozczarowana jestem. Oczywiście, zdawałam sobie sprawę, że Austin będzie zmęczony i będzie chciał jak najszybciej zobaczyć się z rodziną, ale czułam niedosyt. I smutek. Jasne, nie jestem idiotką i nie sądziłam, że skończy się dzikim seksem, ale, no kurczę, nie wiem. Liczyłam na coś więcej. Więcej niż zamienienie ze sobą dwóch słów i zerkanie na czuprynę chłopaka przez zagłówek fotela.
- Jestem - zawołałam, wchodząc do domu.
- W kuchni! - odkrzyknęła Kathy.
Naszym zwyczajem stało się zaczynanie i kończenie dnia na kubku herbaty. Rozmawiałyśmy wtedy o wszystkim, co nam tylko przychodziło do głowy.
- Wychodzisz? - zmarszczyłam brwi.
- Henrietta ma dziś dzień wolny, a Lester jest u stolarza.
Mój tato tak bardzo przejął się zbliżającymi się narodzinami Alexa, że zapisał się na jakiś kurs stolarski. Chciał, żebyśmy samodzielnie zrobili wszystko do pokoju mojego brata. To było naprawdę urocze. Tato, Jack i Mark mieli zająć się meblami, ja, Kika i Meg malowaniem ścian, a Kathy i mama wyprawką, zabawkami, niezbędnymi akcesoriami. I chociaż dla kogoś z zewnątrz to mogło wydawać się szalone i dziwaczne, fakt, że w naszej rodzinie pojawi się dziecko, jakoś mocniej związał nas wszystkich ze sobą. Chcieliśmy, żeby miał wszystko, co najlepsze i żeby otaczała go miłość i ciepło.
- Zostajesz w domu - zadecydowałam. - Ja jadę do sklepu.
Nie pracowałam tam od wieków. Miło byłoby przypomnieć sobie jak to jest.
- Myślałam, że będziesz spędzać czas z Austinem.
No to jesteśmy dwie. Ja też tak sądziłam. Piona, pani Dawson!
- Przyleciał pan Sykes, człowiek z wytwórni, załatwiają wszystkie sprawy z rodzicami Ausa - powiedziałam wymijająco. - To wielka sprawa. Zaraz startują nagrania. Teksty Austina się bardzo spodobały. Później pewnie trasa koncertowa, wywiady, sława...
Westchnęłam. Jakoś nie mogłam wykrzesać z siebie wystarczającej ilości entuzjazmu.
- Brzmi poważnie - Kathy pokiwała głową.
- I pracowicie - oparłam głowę na dłoniach.
- Boisz się, że Austin przestanie się z tobą widywać z braku czasu?
Pokiwałam głową.
- Będzie miał przecież tyle nowych obowiązków, no i szkoła, i rodzina...
- Kochanie, jeśli komuś zależy na kimś tak bardzo, jak Austinowi na tobie, zawsze znajdzie czas, żeby się zobaczyć - uśmiechnęła się Katherine.
- Tak sądzisz?
- Ja to wiem.
Podniosło mnie to na duchu. Brzmiało naprawdę dobrze.
- Odpoczywaj, a ja lecę do sklepu - powiedziałam, wstając z krzesła.
Sprawdziłam czy mam klucze i wszystkie potrzebne rzeczy, i ruszyłam w stronę przystanku autobusowego.
- Gdzie się wybierasz?
- Hej, Dez! - pomachałam przyjacielowi. - Do Sonic Booma.
- Wskakuj, jadę do Kostki, podrzucę cię - uśmiechnął się mój przyjaciel, a ja z radością zapakowałam się do auta.
Rozmawialiśmy o zbliżającym się teście z chemii, o czekającym nas zaliczeniu z matematyki oraz o moich urodzinach, które zbliżały się wielkimi krokami.
- Nie mam pojęcia czy chcę robić imprezę - zastanawiałam się głośno. - Myślałam nad czymś w plenerze. Może jakieś ognisko na plaży. Albo wyjazd pod namioty, jak wtedy w styczniu. Albo jakaś impreza nad jeziorem.
Został jeszcze miesiąc i właściwie jeszcze się nie zastanawiałam czy w ogóle chcę robić cokolwiek. Może po prostu zjem obiad z rodziną? Nie. Chyba jednak chciałbym spędzić ten dzień również z przyjaciółmi. Zaraz część z nas wyjedzie na studia, powinniśmy wykorzystać każdą możliwą okazję, żeby pobyć wszyscy razem.
- Brzmi naprawdę super - Dez pokiwał głową. - Zawsze podobały mi się takie imprezy na świeżym powietrzu. I wszelkie takie wypady. Nawet przerwę wiosenną spędzamy z Kostką w domku mojego ojca.
Wow! Tata Deza ma chatkę w lesie, gdzieś nad jeziorem w Michigan.
- Zazdroszczę! - wykrzyknęłam. - Ja jadę z Trish do Nowego Orleanu.
- To fenomenalnie!
- Nie, jeśli spędzimy większość czasu na niańczeniu nasienia szatana.
- Kuzyn Pablo? - zachichotał Dez.
- Tak jest.
- Austin jest mocno zawiedziony, że nie spędzicie wolnych dni razem?
- Nie sądzę - pokręciłam głową. - Ma nagrania.
- Czy ja o czymś nie wiem? - zapytał Dez.
No tak. W końcu nie minęły jeszcze trzy godziny, odkąd blondyn wylądował. Opowiedziałam przyjacielowi o tym, czego dowiedziałam się w drodze z lotniska. Bardzo się ucieszył. Kto, jak nie najlepszy przyjaciel, najmocniej zdaje sobie sprawę z tego, jak ważna dla Austina jest muzyka? Snuliśmy jakieś niesamowite i nieprawdopodobne wizje, bawiąc się przy tym znakomicie. Żartowaliśmy z fanek, rzucających na scenę swoje majtki i innych tego typu atrakcjach. Kiedy Dez opowiadał o trasach, wyjazdach i odległości, to wcale nie wydawały się takie straszne.
- Widzimy się jutro! - pomachałam przyjacielowi, który wysadził mnie obok sklepu. Umówiliśmy się na maraton filmowy z Trish. Tylko nasza trójka i masa pysznego jedzenia. Jak za dawnych czasów, kiedy mogliśmy marzyć o przynależności do popularnych.
Dochodziła jedenasta. Otworzyłam sklep i włączyłam radio. Nucąc pod nosem, zaczęłam przynosić z biura teczki z dokumentami. Nie spodziewałam się dziś dużego ruchu, dlatego postanowiłam poświęcić czas na porządki. Musiałam pochwalić Eve, w sklepie panował wzorowy porządek - nie uchował się ani jeden kłębek kurzu. Nigdy nie lubiłam sprzątać, ale przegląd dokumentacji to coś innego. Czytałam uważnie każdy papierek, każdą umowę i odkładałam do odpowiednich segregatorów. Nawet nie zauważyłam upływu czasu. Od czasu do czasu, ktoś wchodził i wychodził. Wskazówki zegara wskazywały piętnastą. Nie miałam pojęcia, jakim cudem te godziny minęły tak szybko, ale byłam z siebie dumna - został mi tylko jeden segregator do uporządkowania. Tato nigdy nie zwracał uwagi na to, co gdzie odkłada, a później godzinami próbował znaleźć potrzebne papiery.
- Szlag - mruknęłam, gdy jedna z kartek pofrunęła pod kontuar. Schyliłam się, by ją podnieść i oczywiście, jakżeby inaczej z moim szczęściem, właśnie wtedy usłyszałam, otwierające się drzwi i kroki. Ktoś podszedł do lady.
- Już, moment! - zawołałam, wyciągając zakleszczony papier i ostrożnie się prostując, pamiętając, jak ogromny ból może wywołać spotkanie z kontuarem.
- Co tu robisz? - wyrwało mi się, nim zdążyłam się zastanowić.
- Ciebie także miło widzieć, Pszczółko - zakpił Austin.
Parsknęłam śmiechem.
- Możesz zamknąć wcześniej? Chciałbym ci coś pokazać.
Zastanowiłam się przez chwilę. W soboty zazwyczaj zamykaliśmy o szesnastej, ale chyba nikt nie będzie miał do mnie pretensji, jeśli wyjątkowo wyjdę dziś wcześniej.
- Jasne - pokiwałam głową. - Daj mi moment.
Zebrałam pozostałe dokumenty i wrzuciłam je do torby, żeby uporządkować je w domu. Te, które były już sprawdzone, odniosłam do biura i odłożyłam do szafy. Jeszcze raz sprawdziłam okna i drzwi, po czym wyszliśmy ze sklepu. Samochód blondyna był zaparkowany tuż obok, więc o żadnych spacerach nie było mowy.
- Gdzie jedziemy? - zapytałam, gdy ruszyliśmy i nie była to droga na nasze osiedle.
- Mówiłem już, chcę ci coś pokazać.
- Czyli?
- Ally, to niespodzianka - westchnął chłopak.
- Nie znoszę niespodzianek - pisnęłam. - Człowiek myśli, że jedzie w super miejsce, a okazuje się, że wylądował na wyścigach świń w błocie.
Teraz to Austin wybuchnął śmiechem.
- Tęskniłem za twoim poczuciem humoru.
- Miałeś na to czas? - zapytałam. - Byłeś raczej zajęty.
- Byłem. Pisałem teksty, nagrywaliśmy. Było ciężko, nie powiem, że nie. Było cholernie ciężko, ale to było najlepsze doświadczenie w moim życiu. I czułbym się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, gdyby nie tęsknota za pewną irytującą i upierdliwą osóbką.
- Ta irytująca i upierdliwa osóbka także tęskniła - szepnęłam.
A to był przecież tylko tydzień.
- Austin - w końcu musiałam to siebie wyrzucić. - Co zrobimy gdy pojedziesz w trasę?
- Nie rozumiem?
- No wiesz, nie będzie cię tu przez dłuższy czas i... no wiesz...
Nie wiedziałam jak to ubrać w słowa.
- Hej, jeśli próbujesz mi powiedzieć, że boisz się, że nie będę miał dla ciebie czasu to możesz się uspokoić. Żadna trasa nie będzie ważniejsza od ciebie.
- Naprawdę? - zapytałam nieśmiało.
- Naprawdę. Po co robić coś, co sprawia ci przyjemność, jeśli nie masz się z kim tym dzielić?
Nie odpowiedziałam. Złapałam Austina za rękę i splotłam jego palce ze swoimi. Nie musiałam nic mówić, on wiedział. Jechaliśmy w milczeniu, ale nie poznawałam tej części miasta. Nigdy nie znałam Miami zbyt dobrze. To ogromne miasto i nie widziałam jeszcze nawet połowy.
- Zamknij oczy - powiedział Austin.
- Słucham? - zmarszczyłam brwi. - Jeśli to zawody świń, zabiję cię.
- Po prostu zamknij oczy - chłopak wywrócił oczami.
Niepewnie uczyniłam to, o co mnie prosił. Blondyn przewiązał mi oczy chustką, co mnie zaintrygowało.
- Chcesz mnie zabić? Albo porwać?
- Tak. Mam taśmę w bagażniku i zaraz zakleję ci usta.
- Idiota - pokazałam mu język.
Wyszliśmy z auta. To znaczy Austin wysiadł i pomógł mi się wygrzebać. Trzymał dłonie na moich biodrach i prowadził mnie gdzieś na skos od miejsca, gdzie zaparkowaliśmy. Później zatrzymaliśmy się i blondyn z kimś cicho rozmawiał, po czym weszliśmy do budynku. Wewnątrz panował chłód, a nasze kroki odbijały się echem. Czułam jak mocno wali mi serce i byłam strasznie podekscytowana.
- Ostrożnie - powiedział Austin i wprowadził mnie do czegoś, co chyba było windą.
- Mogę już zdjąć przepaskę? - zapytałam.
- Jeszcze nie.
Winda, bo to musiała być winda, zatrzymała się z cichym kliknięciem. Wyszliśmy na korytarz i znów dłonie na moich biodrach popychały mnie gdzieś do przodu. Miałam wrażenie, że przeszliśmy przez jakieś drzwi.
- Teraz usiądziemy. - Chłopak posadził mnie na fotelu. Wygodnym. Bardzo. Rozłożyłam się w nim i czekałam.
- When the crowd wants more I bring on the thunder
'Cause you got my back and I'm not going under.
You're my point.
You're my guard.
You're the perfect chord...
Nie musiałam pytać. Zdjęłam przepaskę i otworzyłam szeroko oczy.
- Czy to...? - szepnęłam.
Austin siedział tuż obok i uśmiechał się szeroko.
- Tak, Pszczółko - pokiwał głową. - Moja pierwsza piosenka!
- Mój Boże, Austin! - wykrzyknęłam i rzuciłam mu się na szyję. - Austin! Twoja pierwsza piosenka!
- Nie zrobiłbym tego bez ciebie - szepnął i mocno mnie przytulił, całując moje włosy. - Nigdy nie zrobiłbym tego bez ciebie.

________________________________
Hiya!
Oto jest, pierwszy rozdział drugiej części Ali Di.
Miałam cudowny weekend, zapowiada się cudowny tydzień, czego chcieć więcej?
Snu!
Dlatego zostawiam Was z rozdziałem i pędzę do łoża.
Do następnego!

wasza m.

czwartek, 23 kwietnia 2015

"Miłość unosi nas ku przestworzom..."

13 marca
- Masz, ulży Ci - podałam Gloucester butelkę z wodą mineralną.
- Jesteś moim zbawcą - dziewczyna uśmiechnęła się. - Chyba przesadziłam z zapijaniem uczucia upokorzenia po tym pocałunku z Kolem.
- Co ty wiesz o upokorzeniu? - zakpiłam. - To ja świeciłam cyckami.
Brunetka zastanawiała się przez chwilę, bawiąc się zakrętką od butelki.
- Okay, wygrałaś.
Dochodziła jedenasta i właściwie to powinnam jeszcze ćwiczyć emisję głosu, ale urwałam się z zajęć z myślą, że wychodzimy z Austinem do miasta. Cóż, Aus się nie urwał, ale nie byłam zła. Pan Saragassi to despota, przy którym wymięka nawet mój wujaszek Snow.
- Dobrze, że to ostatni dzień, bo Blind by mnie zabił, za ucieczkę z ćwiczeń - westchnęłam.
- Nie sądzę, Ally, jeszcze dużo pracy przed wami.
- Jakim cudem? Online? - Kończę ten tydzień tortur i nigdy więcej się tu nie pokazuję.
- Kontrakt wymaga ciągłego rozwijania się.
- Nie rozumiem?
O czym ona mówi? Chyba jeszcze nie wytrzeźwiała. Albo to ja wciąż jestem pijana. A może w natłoku zajęć coś mi umknęło?
- Tato mnie zabije, bo oficjalnie ogłoszą to dopiero przy obiedzie pożegnalnym - westchnęła Glou i rozejrzała się uważnie. Może chciała się upewnić, że jesteśmy na korytarzu same. - To ty dostaniesz ten kontrakt. Postanowili to pierwszego dnia.
Ja.
Kontrakt.
Single.
Kariera.
Trasy koncertowe.
Wydane płyty.
Fani.
Ja.
Kontrakt.
Kontrakt?
Kontrakt, na którym zależało Austinowi bardziej, niż na czymkolwiek innym. To mu złamie serce.
- Nie chcę! - zawołałam inpuksywnie.
Gdyby to dotyczyło kogokolwiek innego, ale chodziło o mnie. Dziewczyna dostaje kontrakt, na którym zależało jemu. To mi spełniają się jego marzenia. On mi tego nie wybaczy. Z początku będzie cieszył się w moim imieniu, ale w końcu żal i uraza wezmą górę. I nasz związek tego nie przetrwa.
- Kto o tym wie?! - brzmiałam bardziej nerwowo niż zamierzałam.
- Spokojnie, Ally - Glou nie rozumiała mojego wybuchu.
- Kto jeszcze o tym wie?! - wrzasnęłam, niemalże szarpiąc ją za ramiona.
- Tylko mój tato i pan Blind.
- Nie mów nikomu! - zawołałam i zerwałam się z miejsca.
Jednego byłam pewna - zrobię wszystko, żeby nie spieprzyć wielkiej szansy Austina.Nie chcę tego kontraktu. Okay. Może marzyłam o śpiewaniu, tworzeniu swojej muzyki i karierze, ale nie kosztem kogoś, kogo kocham. To nie było warte ukrytej urazy. To nie było warte rezygnowania z kogoś, kogo kocham.
Zapukałam do gabinetu pana Sykesa. I nerwowo przestępując z nogi na nogę, modliłam się, żeby był u siebie.
- Mogę zająć chwilę? - zapytałam, gdy usłyszałam zaproszenie.
- Oczywiście, Ally!
Może powinnam być subtelna i delikatna, ale byłam zbyt zdenerwowana i przerażona, że Austin może dowiedzieć się, że jest, przynajmniej w opinii tych ludzi, gorszy ode mnie. Nie w głowie mi były uprzejmości i owijanie w bawełnę.
- Nie chcę tego kontraktu - powiedziałam po prostu.
- Słucham? - pan Sykes zmarszczył brwi.
- Ten singiel i kontrakt, nie chcę ich. Proszę mnie wykreślić.
- Gloucester ci powiedziała?
Szlag. Nie pomyślałam, że narobię jej problemów. Zdradziła mi coś, co było tajemnicą, jestem pewna, że ojciec jej tego nie puści płazem. Wybacz, Glou, są sprawy ważniejsze niż sekretne zwierzenia.
- To nie ma znaczenia. Nie chcę tego kontraktu - czułam się jak idiotka wciąż powtarzając to samo zdanie.
Mężczyzna siedzący za biurkiem odłożył długopis i westchnął. Nie trzeba było mieć żadnych paranormalnych zdolności i umiejętności czytania w myślach, żeby wiedzieć, że jest w szoku. W końcu odrzucanie życiowych szans nie jest czymś powszechnym.
- Allyson, porozmawiajmy jak dorośli. Wiesz co oznacza ten kontrakt? Karierę. Masz ogromny talent i z naszą pomocą zostaniesz gwiazdą. Mówiąc bardziej otwarcie: zwiedzisz świat, zarobisz miliony i będziesz robiła to, co kochasz. Nad czym tu się zastanawiać?
- To wszystko brzmi bardzo ładnie, panie Sykes - uśmiechnęłam się. - To brzmi naprawdę super, ale nie dla mnie. To Austin powinien dostać ten kontrakt.
- Jesteś bardzo lojalną przyjaciółką, Ally, ale nie zdajesz sobie sprawy z tego, co mówisz. Nie rozumiesz jak wielka szansa przed tobą...
- To pan nie rozumie - przerwałam zniecierpliwiona. - Kocham Austina i nie mogę przyjąć czegoś, na czym zależy jemu. To on zawsze marzył o tym wszystkim, o czym pan mówi. Sława, kariera, fani, to Austin, nie ja.
- Ally, nie podejmuj pochopnie tak ważnych decyzji - pan Sykes starał się mnie przekonać do logicznego myślenia. - Rozumiem, że mogłaś się przestraszyć, podpisanie kontraktu oznacza ogromną zmianę w twoim uporządkowanym życiu, ale pomożemy ci.
- Nie podpiszę tego kontraktu.
Byłam uparta. Wiedziałam, że pan Sykes chce dobrze. Nie chodziło mu o pieniądze, jakie może zbić na mojej muzyce, a o fakt, że odrzucam coś tak wspaniałego bez jakiegokolwiek rozważenia propozycji.
- Zrezygnujesz ze swoich marzeń? W imię czego? Miłostki, która dziś jest, a za kilka dni przeminie?
- To nie są moje marzenia, a Austina.
Przemilczałam słowa o miłostkach. Nie rozmawiałam na takie tematy nawet ze swoimi rodzicami, więc nie uznawałam za swój obowiązek tłumaczenie siedzącemu za biurkiem mężczyźnie, co skrywa moje serce.
- Kiedy oglądaliśmy taśmę z występu, widzieliśmy tam młodą, pełną pasji dziewczynę. Dziewczynę, która napisała świetne, prawdziwe piosenki. Ta sama dziewczyna przyjechała do Rzymu. Bawiła się muzyką z nonszalancją, zlewając na upierdliwych nauczycieli, którzy próbowali zmusić ją do śpiewania inaczej. To tej dziewczynie chcieliśmy otworzyć drzwi do świata muzyki. I wiesz, Allyson, myślę, że ta dziewczyna nigdy nie wyrzekłaby się muzyki.
To było trudne. Pan Sykes miał rację. Kochałam muzykę. Śpiewanie, instrumenty, pisanie nowych piosenek szukanie odpowiednich słów - to był świat, w którym czułam się najlepiej. Świat, który kochałam. Świat, który właśnie chciano mi pokazać. A ja zatrzaskiwałam do niego drzwi, wyrzucając klucz gdzieś do oceanu. Czy naprawdę tego chciałam? Czy może, pan Sykes ma rację i zaskoczona, podejmuję decyzję pod wpływem emocji? Czy jestem gotowa wyrzec się czegoś, o czym marzyłam całe życie? Co dostaję w zamian? Pewność, że chłopak, którego kocham ponad wszystko, nie odsunie się ode mnie. Pewność, że muzyka nie stanie między nami. To więcej, niż dość
- Wystąpiłam tylko dzięki Austinowi. A piosenki do musicalu stworzyliśmy wspólnie. Nie skończyłabym ich bez niego. To on skomponował muzykę i to on był moją inspiracją.
- Ally, idź, odpocznij, przemyśl sobie wszystko i wtedy porozmawiamy.
- Nie, panie Sykes - pokręciłam głową. Rozmyślania nic by nie zmieniły, tylko pogłębiły chaos w moich myślach.
- Podjęłam decyzję. Znam możliwości Austina, wiem, jaki jest świetny i pracowity. I ma talent, nie zaprzeczy pan. Zasługuje na ten kontrakt bardziej, niż ktokolwiek inny.
- To twoja ostateczna decyzja? Rezygnujesz z czegoś, o co inni się zabijają?
- Tak.
- Myślisz, że on zrobiłby to samo dla ciebie?
Jeśli mój rozmówca w ten sposób chciał podjąć ostatnią, desperacką próbę zmiany mojego nastawienia, były to czcze wysiłki.
- To nie ma znaczenia.
- Jesteś niezwykłą osobą, Ally, pełną miłości, lojalności i kierującą się jakimś swoim kodeksem wyższości. Cieszę się, że moja córka miała przyjemność cię poznać.
Zarumieniłam się. To było miłe. Bardzo miłe.
- Proszę obiecać, że Austin nigdy się nie dowie, że to ja miałam dostać ten kontrakt.
- Skoro tego chcesz, Ally.
- Dziękuję, panie Sykes - uśmiechnęłam się.
- Doświadczenie mi mówi, że będziesz tego żałowała.
- Nie będę - potrząsnęłam głową. - Są wartości ważniejsze niż kariera i sława.
- Owszem, dziecko, ale nie dla wszystkich.
Opuszczając gabinet, czułam się dziwnie. Miałam mętlik w głowie i potrzebowałam chwili wytchnienia. To chyba spóźniony efekt szoku. Chyba dopiero teraz dotarło do mnie, co zrobiłam. Ktoś mógłby uznać mnie za największą kretynkę na świecie, ale ja naprawdę nie czułam żalu, że odrzuciłam taką szansę. Było mi dobrze tak, jak jest. Mam cudowną, choć zakręconą rodzinę, świetnych przyjaciół, najlepszego na świecie chłopaka. Mam swój własny, nieidealnie idealny świat. Jestem nastolatką. To czas na miłość, popełnianie głupstw, przeżywanie upokorzeń, zabawę i zdobywanie doświadczeń. Talentu nikt mi nie może odebrać. Za kilka lat, kiedy będę na to gotowa i wewnętrznie poczuję, że tego chcę, wtedy spróbuję swoich sił w muzyce. Teraz chcę po prostu skończyć szkołę i pójść na studia. Chcę się bawić z przyjaciółmi i nie odczuwać lęku, że następnego dnia w Daily Mail zobaczę swoje zdjęcie w wybitnie kompromitującej sytuacji.
- Tu jesteś! Wszędzie cię szukam!
Podskoczyłam przerażona i gwałtownie się odwróciłam. Oddychaj, Ally, oddychaj!
- Coś się stało? - Austin zmarszczył brwi.
Pokręciłam głową i przełknęłam ślinę.
- Hej - uśmiechnęłam się trochę wymuszenie. - Wszystko dobrze. Trochę mi szumi w głowie po wczorajszej nocy.
Chcąc ukryć zmieszanie i niepewność, zatopiłam się w ustach chłopaka.
- Na pewno wszystko gra, Pszczółko?
- Jasne - tym razem zabrzmiało to niemal szczerze. - Koniec warsztatów?
- Tak. Przepraszam, że musiałaś czekać, nie mogłem się wykręcić.
- Rozumiem. Nie przejmuj się.
Zbliżało się popołudnie i na korytarzu pojawiali się nasi kolejni przyjaciele. Rzymska przygoda dobiegała końca, a ja wciąż nie mogłam uwierzyć, jak szybko minął ten tydzień. Tyle się działo - nauka, zwiedzanie, spędzanie czasu z osobami, które uwielbiam, telefoniczne rozmowy z rodzicami. Było naprawdę super i czułam, że zostawię w tym mieście cząstkę siebie. Zakochałam się w tym wąskich uliczkach, gdzie czuło się historię i w uroczych knajpkach z najlepszą pizzą i kawą świata. Kto nie pił rzymskiego espresso, ten nie wie, co to kawa.
- Masz ochotę na spacer? - zapytałam.
Czułam wręcz fizyczną potrzebę wyjścia i zaczerpnięcia powietrza.
- Jasne, Alls - uśmiechnął się chłopak.
Zjechaliśmy na dół i odebrawszy z szatni nasze wierzchnie ubrania, wyszliśmy na chłodną, deszczową ulicę. Pogoda nie zachęcała do spacerów, ale nie przejmowaliśmy się tym. Szliśmy powoli, trzymając się za ręce i chłonąc atmosferę miasta.
- Będę tęskniła za Rzymem - uśmiechnęłam się. - Nie chciałam tu przyjeżdżać, a kiedy muszę wracać, pęka mi serce. Miami już zawsze będzie mi się wydawało płaskie, a domy zbyt nowoczesne.
Chłopak wybuchnął śmiechem.
- Obiecuję, Pszczółko, że tu wrócimy.
Ty tak. Zwiedzisz świat. Poznasz tysiące nowych ludzi i życie, jakiego zawsze pragnąłeś. I nigdy, nigdy, nigdy się nie dowiesz, że to wszystko zawdzięczasz mnie.
- I do Meksyku. I Nowej Zelandii - rzuciłam.
- Gdziekolwiek zechcesz.
- Jeśli dostaniesz ten kontrakt cały świat będzie stał przed tobą otworem.
Mogłam udawać, że słowa pana Sykesa nie zrobiły na mnie wrażenia, ale po orbitach mojego mózgu wciąż krążyły te słowa o rzeczach ważnych i ważniejszych.
- Cały świat? Głuptasie, mój cały świat jest tu - Austin wskazał palcem na mnie, a ja mocno się w niego wtuliłam.
Było mi wstyd, ale nie umiałam wyrzucić z głowy strachu przed stratą. I wtedy do mnie dotarła jedna bardzo ważna rzecz - ten lęk będzie ze mną już zawsze. Gdziekolwiek będę, cokolwiek będę robiła, wciąż będę się bała, że nie jestem wystarczająco dobra.
- Przepraszam, że ostatnio byłam taka okropna - szepnęłam. - I za wczoraj. Masz rację, czasami jestem gorsza niż małe dziecko.
- Dlaczego tak nagle to mówisz?
Szlag, Ally, stąpasz po kruchym lodzie.
- Pomyślałam, że powinieneś o tym wiedzieć - wzruszyłam ramionami. - Chyba po prostu twoje wczorajsze słowa mnie uświadomiły, że nie jestem taka idealna.
- Jesteś. Dla mnie jesteś.
Po raz pierwszy od momentu, gdy Glou powiedziała mi o kontrakcie, szczerze się uśmiechnęłam. Byłam pewna, że podjęłam dobrą decyzję. Koniec rozważań i rozmyślań, ciesz się szczęściem Austina, głupia.
- Wracajmy - poprosiłam.
Zbliżała się chwila pożegnań, a ja byłam mokra i zziębnięta. Wolnym krokiem ruszyliśmy w kierunku budynku szkoły. Przez ten tydzień ta trasa stała się dla mnie taka przejrzysta, że mogłam ją pokonać nawet z zamkniętymi oczami. Ostatni raz spoglądałam na znajome uliczki i obiecywałam sobie, że tu wrócę.
- A wam co się stało? - Austin zapytał Mike'a, kiedy znaleźliśmy się już wewnątrz.
Cała nasz grupa tłoczyła się w szatni i żywo o czymś dyskutowała. Byli wyraźnie podekscytowani i nie mogłam pozbyć się myśli, że to wszystko za sprawą tego pieprzonego kontraktu. Intuicja mnie nie zawiodła. Miałam rację.
-...no i mamy się tu wszyscy zebrać, a później pojedziemy do naszego hotelu na pożegnalny obiad, gdzie poznamy ich decyzję - jednym uchem słuchałam wyjaśnień przyjaciół.
Chyba byłam jedyną osobą, której nie ekscytował fakt, że w naszej drużynie jest przyszła gwiazda. Może dlatego, że znałam już werdykt? Najchętniej kazałabym się im zamknąć, ale nie chciałam wzbudzać podejrzeń, więc udawałam, że i ja jestem tym zainteresowana. Uśmiechałam się głupkowato i kiwałam głową, wyburkując pod nosem jakieś potwierdzenia, gdy reszta snuła swoje wizje. Ja naprawdę chciałam być częścią tego i cieszyć się ich radością, ale zbyt mocno się bałam, że pan Sykes zignoruje naszą rozmowę. Nie poczuję się lepiej, dopóki wyraźnie nie usłyszę tego, że zwycięzcą jest Austin.
- O, widzę, że jesteście w komplecie. - Z windy wysiedli pan Sykes, pan Blind, pan Saragassi i pani Fence w towarzystwie pani Speaker. Nie zauważyłam nigdzie Gloucester, więc nie miałam pojęcia czy jest na mnie zła. Chciałam ją przeprosić. Bardzo ją polubiłam i bardzo chciałam utrzymywać z nią kontakt. A jeśli po moim dzisiejszym wybryku nie będzie miała na to ochoty, trudno. Musiałam z nią porozmawiać i wyjaśnić. Nie wyjadę z Rzymy, zostawiając za sobą niezałatwione sprawy.
Pani Speaker coś mówiła, ale kompletnie jej nie słuchałam. Chyba kazała nam wyjść, bo wszyscy ruszyli do wyjścia. Poszłam za resztą i wsiadłam do autokaru, który od pierwszego dnia służył nam za główny środek transportu.
- A ty co taka milcząca? - Trish dźgnęła mnie palcem w żebro. Nie mogłam udawać. Nie przed najlepszą przyjaciółką.
- Martwię się o Ausa - wyznałam. - Zobacz jaki jest przejęty tym kontraktem.
Mój chłopak siedział kilka siedzeń ode mnie i wraz z Garby'm i Ty'em pilnował, żeby nie doszło do kolejnego spięcia między Kolem, a Teddy.
- Fakt, nieźle mu odbiło - przyznała Trish.
- Nie wiem co zrobi, jeśli go nie dostanie.
Nie mogłam myśleć o niczym innym. Co zrobi pan Sykes? Z nerwów rozbolał mnie brzuch. Moja przyjaciółka coś do mnie mówiła, najpewniej o tym, jak ona widzi tę sytuację, ale ja nie słyszałam ani jednego słowa. Czułam się trochę jak w próżni. Z ulgą wysiadłam z pojazdu i zamknęłam się w łazience. Mieliśmy godzinę na przyszykowanie się do pożegnalnego obiadu. Mój Boże, kogo obchodzą jakieś durne kiecki i makijaże? Na przekór, po wyjściu spod prysznica, włożyłam na siebie czarne legginsy i granatową, koronkową tunikę. Włosy spięłam w wysoki kok i zaczęłam się pakować.
- No już, wyrzuć to z siebie - Trish ubrana w morelową sukienkę siedziała na moim łóżku.
- Co takiego? - zmarszyłam brwi.
- Daj spokój, Ally - dziewczyna uniosła jedną brew. - Jesteśmy przyjaciółkami od czasów, gdy nie potrafiłyśmy jeszcze pisać, potrafię rozpoznać, kiedy coś cię gryzie.
To było trudne. Chciałam jej powiedzieć, ale bałam się, że to może dojść do Austina. Bez sensu. To moja najlepsza przyjaciółka, nikomu nie powie.
- Jeśli piśniesz chociaż słówko, nie odezwę się do ciebie już nigdy więcej - ostrzegłam.
- To groźba czy obietnica? - zażartowała Trish, ale ja nie byłam dziś w nastroju do chichotania.
- To ja dostałam ten kontrakt.
- Mój Boże, Ally! Gratulacje! Tak strasznie się cieszę! - dziewczyna rzuciła mi się na szyję. To była szczera, prawdziwa radość.
- Odrzuciłam go - dodałam po chwili.
- Co zrobiłaś?! Upadłaś na głowę?!
- Trish, ja nie mogę - spojrzałam na nią błagalnie. - Nie mogłabym stanąć na drodze do spełnienia marzeń Austina.
- Jesteś głupia, to była twoja życiowa szansa!
- Proszę, nie mów nikomu - szepnęłam.
- A czym tu się chwalić? Przyjaciółką kretynką? Całe życie śpiewałaś, nie mieści mi się w głowie, że mogłaś odrzucić taką propozycję!
Trish była zdumiona i zła. Miała prawo, odkąd pamiętam, powtarzałam jej, że kiedyś będę śpiewała.
- Przecież ty będziesz tego cholernie żałowała. Może nie dziś i jutro, ale pewnego dnia tak.
- Być może - przyznałam. - Ale pozostanie mi świadomość, że zrobiłam to dla kogoś, kogo kocham.
- Allyson Dawson - Trish zwróciła się do mnie poważnym tonem. - Jeśli Austin kiedykolwiek złamie ci serce, będę pierwszą osobą, która go zniszczy.
- Nie złamie - powiedziałam z pewnością. - Jesteśmy zbyt mocno od siebie zależni.
Rozmawiałyśmy jeszcze przez moment, ale wyznaczony czas zbliżał się do końca, więc zostawiłyśmy rozrzucone ubrania i walizki, i zeszłyśmy na dół.
W sali, która służyła za restaurację byli już wszyscy. Z ulgą zauważyłam Gloucester ubraną w czarno-białą sukienkę. Podeszłam do niej.
- Hej, Glou - uśmiechnęłam się nieśmiało. - Zrozumiem, jeśli nie będziesz chciała ze mną rozmawiać, ale chciałam przeprosić ze moje zachowanie. Nie powinnam na ciebie krzyczeć. Byłam zdenerwowana i przerażona.
- Tato powtórzył mi waszą rozmowę - dziewczyna pokiwała głową.
- Był mocno zły?
- Nie - uśmiechnęła się brunetka. - Raczej zaskoczony.
- Nie chciałam sprawiać problemów - westchnęłam. - Tylko że to prezent od losu, którego nie mogę przyjąć.
- Musisz go bardzo kochać.
Spojrzałam na roześmianego blondyna, który żartował z Dezem i Mike'm.
- Kocham. Ponad wszystko.
Zostaliśmy poproszeni o zajęcie miejsc. Wyjątkowo nasze stoliki zostały połączone w jeden długi stół, a krzesło gospodarza zajmował pan Sykes. Rozpoczął od powitania i podziękowania nam za przybycie.
- Kiedy wasza grupa przyjechała do Rzymu, byłem pewien, że to kolejni amatorzy, którzy zamarnują nasz czas. Nigdy się tak nie pomyliłem. Jesteście pełno pasji, zacięcia i pracowitości. Ale macie coś, czego nie spotkałem jeszcze u nikogo z naszych podopiecznych - nie rywalizujecie ze sobą. Jesteście przyjaciółmi i jesteście do bólu lojalni wobec siebie. Było zaszczytem móc was poznać - roześmiane CeCe i Rocky, Ty'a, który wolał tańczyć wśród instrumentów niż na nich grać, Kola, Brada i Mike'a, robiących wyścigi, kto szybciej odegra wybrany akord, Trish, naginającą zasady dla własnej wygody, Deza i Konstancję dokumentujących każdą chwilę, Teddy, która jako jedyna nauczyła się śpiewać z przepony, genialną Ally, której teksty wywołują dreszcze i Austina, wulkan energii, próbujący wszystkiego, co tylko możliwe. Każdy z was zasługuje na nagrodę. Wszyscy wykonaliście kawał ciężkiej pracy. Przełamaliście własne słabości i chociaż pewnie często mieliście ochotę uciec z krzykiem, wytrwaliście. Wszyscy jesteście zwycięzcami! Ale kontrakt jest tylko jeden...
Błagam, błagam, błagam, błagam.
Modliłam się w myślach.
- Austin, witaj na pokładzie!
Rozległy się brawabi wiwaty. Zapanował ogólny harmider, więc nikt nie zauważył, jak gwałtownie wypuściłam powietrze.
Bezgłośnie podziękowałam panu Sykesowi, ale ten tylko pokiwał głową, dając mi znak, że popełniam błąd.
- Teraz już nie ma odwrotu - szepnęła Glou.
- Nie, nie ma - odpowiedziałam dziwnym tonem, ale winę za to zrzuciłam na stres.
Podeszłam do Austina żeby mu pogratulować, ale ciężko było mi się przebić przez podekscytowaną grupę. Postanowiłam poczekać z boku i delektować się uśmiechem mojego chłopaka. Wszyscy cieszyli się jego szczęściem i to był naprawdę cudowny widok. W końcu blondyn wyplątał się z towarzystwa i podszedł do mnie.
- Gratulacje, kochanie - powiedziałam z uśmiechem.
- Dostałem ten kontrakt, rozumiesz?! - Chłopak obkręcił mnie w uścisku, a ja wybuchnęłam śmiechem. To było jak radość dziecka, które dostało wymarzoną zabawkę.
- Tylko pamiętaj - pogroziłam mu palcem. - Wszystkie seksowne tancerki, asystentki i dziennikarki nie wchodzą w grę.
- Oho, czyżbyś była zazdrosna, panno Dawson? - blondyn uniósł brew.
- Ja? Skądże! - prychnęłam. - Po prostu ostrzegam, nie chcę kupować nielegalnej broni i strzelać do dziewczyn, które...
- Austin, pozwól na chwilę - pan Blind pociągnął chłopaka w swoją stronę, nim zdążyłam dokończyć zdanie.
- Trudno - szepnęłam do siebie i wróciłam do przyjaciół.
Spędziliśmy naprawdę miłe popołudnie. Śmieliśmy się i wspominaliśmy wszystko, co przydarzyło nam się w Rzymie. Czas mijał, a Austin nie wracał. W końcu musieliśmy rozejść się do pokojów i skończyć pakować walizki, by zdążyć na nocny lot. Pocieszałam się myślą, że nie ma znaczenia, że nie spędziliśmy ze sobą czasu podczas pożegnania z naszymi gospodarzami, bo przecież spędzimy wtuleni w siebie ponad dziewięć godzin podczas lotu.
- Ally, do ciebie - zawołała Trish, podając mi kartkę przyniesioną przez kogoś z obsługi. Zaciekawiona otworzyłam kopertę.
"Pszczółko, musimy podpisać masę dokumentów i omówić miliony spraw. Wracam innym lotem.
Do zobaczenia w Miami.
A. "
- Super - westchnęłam rozczarowana.
- Co jest? - zapytała Trish, a ja w odpowiedzi pokazałam jej kartkę.
- Przyzwyczajaj się do samotności. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, będziesz oglądała Austina z ekranu telewizora.
Nie odpowiedziałam. Udałam, że jestem zajęta pakowaniem, żeby się nie rozpłakać. Było mi przykro, że Austin nie powiedział mi tego osobiście. Rozumiem, nie miał zbyt wiele czasu, ale czy teraz tak to będzie wyglądało? Krótkie wiadomości bez znaczenia i nieobecność?
Zatrzasnęłam walizkę i wyszłam z pokoju. Musiałam odetchnąć i zastanowić się, jak ten kontrakt wpłynie na moje uporządkowane życie. Na pewno będzie ciężko, ale jeśli dwoje ludzi się kocha, zrobią wszystko, żeby nic się nie zmieniło. A tego, że Austin mnie kocha byłam pewna.
- Będzie dobrze - szepnęłam. - Wciąż mamy siebie.
Jadąc na lotnisko, czekając na lot, przez cały czas powtarzałam sobie, że wszystko jest w porządku. To była moja mantra. Przecież nic się nie stało. Było lepiej, niż mogłam przypuszczać. Było dobrze. Tak?
Mówi się, że miłość unosi nas ku przestworzom. Nigdy nie sądziłam, że to może być takie dosłowne. Miłość to chronienie osoby, którą kochamy, nawet kosztem siebie. Miłość to dokonywanie właściwych wyborów. Podjęłam decyzję i uważałam ją za słuszną. Tylko dlaczego siedząc w samolocie do Miami, lecąc do domu, do rodziny, do osób, które mnie kochają i które także kocham, wcale nie czułam się szczęśliwa? Czułam, jakbym coś traciła i nie chodziło mi o możliwość kariery. Czułam, jakbym traciła Austina. Wiedziałam, że teraz wszystko się zmieni. Nagrywanie płyty, koncerty, wywiady, wyjazdy. Czy w świecie, który właśnie otwierał przed nim swoje drzwi znajdzie się miejsce dla mnie? Dla niepozornej, kompromitującej się na każdym kroku, upierdliwej i irytującej Ally? Te pytania krążyły po mojej głowie, gdy kręcąc się z jednego boku na drugi bok, próbowałam zasnąć. Nie znałam na nie odpowiedzi. Bałam się ich.
___________________________________
Hiya!
Gdyby Pamiętnik został podzielony na części, ten rozdział byłby końcem pierwszej.
Nie, nie zamierzam zakończyć opowiadania.
Nie w momencie, gdy akcja powoli wkracza w fazę, w której już od bardzo dawna powinna być.
Rozdział siedemdziesiąty, proszę państwa.
Jak ten czas leci, prawda?
Przy okazji zapraszam ma mojego drugiego bloga, nazwanego waflem, gdzie od wczoraj czeka rozdział numer pięć.
Miłego weekendu!
wasza m.