Strony
▼
środa, 7 stycznia 2015
"Cel uświęca środki..."
18 stycznia
- Wyskakuj z hajsu, lamusie! - krzyknęła roześmiana Caroline znad planszy do gry w Monopoly. Siedziała po turecku na podłodze i zwijała się ze śmiechu.
Idąc za radą Dominiki, postanowiłam pokręcić się trochę przy moim bracie i dyskretnie wypytać Megan. Niestety nie miałam ku temu odpowiedniej okazji, bo u mojej siostry siedzieli Nelson i Flynn, a do Jacka wpadła Care. Stanęło na wspólnej grze w Monopoly i, ku radości brunetki, Jackson po raz kolejny musiał płacić za stanięcie na jej posiadłości. Nie szło mu zbyt dobrze, choć zazwyczaj to on wygrywał. Zauważyłam, że myślami błądzi gdzieś daleko i nie skupia się na tym, co dzieje się w pokoju. Wiedziałam, że Meg również to zauważa. Raz po raz, rzucała mu uważne, zatroskane spojrzenia. Spojrzenia, zbyt poważne dla dziewczynki w jej wieku. Gówniara coś wiedziała, a ja musiałam dowiedzieć się co. Najchętniej po prostu zapytałabym brata, ale wiedziałam, że nie powiedziałby mi. Wykręciłby się jakąś kiepską wymówką albo bez słowa wzruszyłby ramionami. Poza tym, mimo że się o niego straszliwie martwiłam, nie chciałam wyjść na nadopiekuńczą starszą siostrę. Chciałam dać mu trochę prywatności i możliwość załatwienia spraw po swojemu. Nie chciałam się wtrącać i prowadzić go za rączkę, mówiąc: "Nie, dziecko, teraz musisz zrobić to i to." Chciałam trzymać rękę na pulsie i wkroczyć, kiedy będę miała klarowny obraz sytuacji i pewność, że potrafię mu pomóc. Czasami jest lepiej chwilę poczekać, uspokoić myśli, nabrać dystansu. Wiem, że gdybym zadziałała zbyt pochopnie, mogłabym stracić zaufanie Jacka. A tego bym sobie nigdy nie wybaczyła.
- Umieram z pragnienia! - zawołał Flynn, kiedy pomruki mojego brata i śmiech Care umilkły.
- Zaraz coś przyniosę - uśmiechnęłam się.
Byłam najstarsza, czułam się trochę odpowiedzialna za towarzystwo.
- Pomogę ci - zaofiarowała się Care. Bywała w tym domu częściej niż ja, znała tu każdy kąt.
Udałyśmy się do kuchni. Caroline wyjęła sok z lodówki, a ja zdjęłam szklanki z suszarki na naczynia. Kątem oka zauważyłam, że brunetka uważnie mi się przygląda. Zagryzła wargę, a cała jej postawa mówiła, że walczy sama ze sobą. Chciała coś mi powiedzieć, ale nie była pewna czy może. Albo nie umiała się zdobyć na rozpoczęcie rozmowy. Postanowiłam jej pomóc. Ta niepewność i zagubienie w jej wzroku, to było coś niespotykanego. Nie u niej. Ona jest silna. Chociaż, kiedy teraz o tym myślę, już od jakiegoś czasu zauważyłam w Caroline zmianę. Nie była już tą samą kpiącą sobie z życia dziewczyną, którą poznałam na halloweenowym balu. Tamta dziewczyna, kiedy natrafiała na jakąś przeszkodę, po prostu ją kopała, taranowała ją i szła dalej. W dziewczynie, która właśnie nerwowo bawiła się zakrętką od soku, pojawiła się jakaś kruchość. Bezbronność. Chociaż wciąż była tą samą osobą. Chciałam wiedzieć, co wywołało tę zmianę.
- Podoba ci się w Miami? - zapytałam.
- Tak, jest w porządku. Inaczej niż w Nowym Jorku, ale naprawdę okay - ton jej głosu wskazywał na coś innego.
Zmarszczyłam brwi. To było dziwne. Mega dziwne.
- Tęsknisz za przyjaciółmi, którzy tam zostali? - usiadłam na blacie i poczułam, że się rumienię na wspomnienie Austina i mnie w mojej kuchni. O Jezusie! Tato i Kathy wrócili dwadzieścia minut później. Umierałam ze strachu i stresu, i obiecałam sobie, że nigdy więcej nie będę taka nierozsądna.
Ta, jasne.
Dobry żart, Ally.
Oddychaj, uspokój się i skup się! Swoje życie erotyczne i swoją głupotę będziesz rozważała później!
- Właściwie to nie miałam tam przyjaciół - uśmiechnęła się przepraszająco i usiadła obok mnie.
To mnie zdziwiło. Caroline Saltzman była uosobieniem radości życia i dobrej zabawy. Była szalona, cholernie kochana, pozytywna, no dobrze, może czasami zachowywała się jak chłopak i nie przejmowała się konwenansami, robiąc to, na co ma ochotę, ale jeśli ktokolwiek zasługiwał na to, żeby mieć przyjaciół, była to właśnie ta dziewczyna.
- Szkoły dla bogatych dzieciaków wyglądają właśnie tak, jak pokazują to na filmach - szkolne gwiazdy trzymają się ze sobą, a jeśli zamiast nowej torebki od Prady wolisz sobie kupić trampki, nie prowadzisz bezsensownych rozmów o niczym z ludźmi, których nie lubisz, a z którymi wypada ci się zadawać, bo wasi rodzice mają wspólne interesy, wtedy jesteś nikim. A do nikogo nie odezwie się nawet największe szkolne popychadło - nie mówiła tego z żalem. Widać było, że kompletnie jej to nie interesuje. Miała gdzieś, co myślały czy myślą na jej temat jakieś puste panny.
- Właściwie to nawet się ucieszyłam, kiedy przeprowadziliśmy się tutaj. Ubłagałam rodziców, żeby pozwolili mi iść do normalnej szkoły, chciałam być po prostu sobą, a nie panną Saltzman, córką tego milionera i właściciela sieci hoteli. Startowałam z czystym kontem, nikt nie patrzył na mnie przez pryzmat tego, ile pieniędzy mają moi rodzice.
Nie miałam pojęcia o tym, jak bogata jest Care. Myślę, że gdyby nasza paczka o tym wiedziała, nie przyjęlibyśmy jej do siebie, tak, jak to zrobiliśmy. Tak po prostu. Tak naturalnie. Mielibyśmy wrażenie, że znajomość z nami jest tylko jednym z jej kaprysów. Teraz to już nie miało znaczenia. Znaliśmy ją, wiedzieliśmy jaka jest. Kochaliśmy ją.
- Care, to, że masz trochę więcej pieniędzy od nas niczego nie zmienia! - zastrzegłam.
Nie chciałam, żeby kiedykolwiek tak pomyślała. To było nieważne. Liczył się człowiek. Jego wnętrze. Liczyło się to, że jest jedną z nas.
- Wiem, Ally - uśmiechnęła się i wiedziałam, że mówi szczerze.
- Powiedz mi - uśmiechnęłam się, ale po chwili spoważniałam. - Powiedz mi, czy masz jakiś problem? Ty albo Jack?
- Dlaczego pytasz? - odpowiedziała pytaniem.
Szybko. Za szybko. I unikała mojego wzroku. Ona wiedziała.
- Care, spójrz na mnie - powiedziałam najłagodniejszym tonem, na jaki potrafiłam się zdobyć. Niechętnie podniosła wzrok. W jej oczach czaiły się bezradność, smutek i strach. Strach, którego nie potrafiłam zrozumieć. Czego ona mogła się bać? Przecież nikogo nie zabiła. I wtedy zrozumiałam. Ten sekret, ten, który ukrywał mój brat, to wcale nie był jego sekret. To była tajemnica Caroline. Dlatego Jack nic mi nie powiedział. Nie dlatego, że nie chciał. Nie mógł. To nie należało do niego. Cokolwiek zrobiła Care, miałam świadomość, że mój brat zrobi wszystko, żeby to ukryć. Wiedziałam też jeszcze jedną rzecz - on sobie w tym nie radził. Dlatego pieprzył Kimmy. To była prosta relacja. Jesteśmy przyjaciółmi i czasami ze sobą sypiamy - nikt nie oczekiwał żadnego "i żyli długo, i szczęśliwie". To, co łączyło Jacka z Care było bardziej skomplikowane. Wciąż nie wiedziałam, co czuje do Caroline. Podejrzewam, że on sam tego nie wiedział. Podobała mu się. Była dla niego ważna. Bardzo ważna. Najwyraźniej ważniejsza niż wszystko inne. Chronił ją kosztem siebie.
- Care - zaczęłam ostrożnie. - Cokolwiek się stało, powiedz mi. Razem na pewno coś wymyślimy.
Biła się z myślami. Cierpiała, a jej cierpienie sprawiało mi ból. Nie chciałam, żeby była smutna. Chciałam jej pomóc, pocieszyć, obiecać, że wszystko będzie dobrze. Ale nie mogłam. Nie mogłam nic zrobić. Po prostu siedziałam na tym pieprzonym blacie i w myślach przeklinałam swoją bezsilność. To najgorsze z możliwych uczuć - bezsilność, kiedy cierpi ktoś tobie bliski, a ty tylko możesz się temu przyglądać. Nienawidziłam siebie w tym momencie. Powinnam działać! Powinnam wcześniej zauważyć, że coś się dzieje. Ally Pieprzona Egoistka Dawson.
- Ally, ja...my...ja... - plątała się. - Nie mogę. Przepraszam.
Wybiegła z kuchni. Zostałam sama. Przez moją głowę przelatywały setki myśli, jednak każda się urywała. Gubiłam sens, nim zdążyłam go pojąć. Musiałam się dowiedzieć. Musiałam! Cholera jasna! Nie chodziło o zwyczajną, ludzką, a może wypadałoby powiedzieć babską ciekawość. Ja naprawdę musiałam coś zrobić. Cokolwiek. Chociaż gdzieś w głębi siebie czułam, że nie powinnam się wtrącać, zignorowałam ostrzeżenia. Ilekroć chcę komuś pomóc, zawsze wychodzi na odwrót. Zawsze sprawy komplikują się jeszcze bardziej, a ja pluję sobie w brodę. Powinnam wyciągnąć z tego jakieś wnioski, ale wtedy nie byłabym sobą. Ally Lubię Wtykać Nos W Nieswoje Sprawy Dawson.
Podjęłam decyzję. Napełniłam szklanki sokiem, postawiłam je na tacy i zaniosłam do pokoju.
- Gdzie Care? - Jack zmarszczył brwi.
Odkąd przyszłam, krążył gdzieś w odległych miejscach, zaniepokoiła go dopiero nieobecność brunetki.
- W ogrodzie - spojrzałam mu w oczy.
Moje spojrzenie wyrażało wszystko. Starałam się mu przekazać ten mętlik w mojej głowie. Chyba zrozumiał.
- Pójdę do niej - skinęłam głową.
Chłopcy nic nie zauważyli, dalej byli zajęci grą. Tylko Megan spoglądała na mnie tymi swoimi wszystkowiedzącymi oczyma.
- Pobawimy się w chowanego? - zaproponowała.
- Super!
- No jasne!
Nelson i Flynn byli podekscytowani. Wszyscy kochają grę w chowanego. Szczególnie, gdy jesteś w obcym domu i możesz odkryć tyle różnych miejsc, i dziwnych rzeczy. Pierwszy miał kryć Nelson. Stanął przy stole, zakrył sobie twarz rękoma i głośno zaczął odliczać.
- Jeden, dwa, trzy...
Flynn cichaczem wymknął się w kierunku przedpokoju i wślizgnął się do szafy. Meg, nieśpiesznym krokiem, ruszyła w kierunku gabinetu Marka. Poszłam za nią. Ta zabawa była tylko pretekstem, żebyśmy mogły chwilę porozmawiać. Porównać opinie i nasze spostrzeżenia. Jakkolwiek to brzmi w odniesieniu do dziecka.
- Ally, co się dzieje? - zapytała, kiedy zamknęłam drzwi. Dla niepoznaki wpełzłyśmy za sofę.
- Mogłabym zapytać o to samo - mruknęłam.
- Jack jest dziwny.
- I Care też - dodałam.
- Jakiś czas temu - zaczęła Meggi i zamyśliła się. - Tak, myślę, że krótko po sylwestrze, Caroline tu nocowała. Rodzice nic nie wiedzieli, byli z Kiką na badaniach. Care i Jack przyszli wieczorem. I jeszcze ktoś. Dziewczyna. Brunetka. Nigdy wcześniej jej nie widziałam. Care płakała i miała rozciętą wargę. Ta druga dziewczyna, wiesz, ona się bała. Nie widziałam jeszcze, żeby ktoś się tak bał. Tylko w filmach. Nie wiem co się stało. Nie powiedzieli mi. Prosili, żebym milczała.
Zamyślona pokiwałam głową. Tak. To się zgadzało. Mniej więcej wtedy zauważyłam, że w Caroline zaszła jakaś zmiana. Pamiętam, że powiedziałam nawet do Austina coś w stylu, że może teraz Jack zobaczy w niej dziewczynę, a nie kumpla. Idiotka! Powinnam była wiedzieć, że ktoś taki, jak Care nie stanie się nagle bezbronną dziewczynką. Nie, jeśli nie będzie miał do tego powodu. Poważnego powodu.
- Szukam! - głos Nelsona było słychać w całym domu.
Nie miałam ochoty na zabawę. Najchętniej wyszłabym z kryjówki i poddała się, ale Meg i chłopaki lubili grę w chowanego i nie chciałam psuć im zabawy. Musiałam pomyśleć. I działać. W głowie zrobiłam sobie plan.
Po pierwsze - musiałam dowiedzieć się, kim była brunetka, która towarzyszyła Jackowi i Care. Nie żebym się łudziła, że cokolwiek mi powie, ale jej tożsamość mogłaby mi powiedzieć coś o ludziach, z którymi przebywała ta dwójka. Może ta wiedza w jakiś sposób nasunęłaby mi pomysł, co się do cholery stało tamtego wieczora. Druga sprawa była o wiele trudniejsza - musiałam znaleźć rozwiązanie ich problemu. Ally Wiem Wszystko Najlepiej I Myślę Że Jestem Zbawcą Świata Dawson. Nie miało znaczenia, że nikt mnie o pomoc nie prosił. To był mój obowiązek. To dotyczyło kogoś, kogo kocham i kto jest mi bliski. A to traktowałam jako przyzwolenie. I chociaż, po raz kolejny, rozum mnie ostrzegał, miałam to gdzieś. Są takie chwile, kiedy nie możesz stać z boku. Musisz się wtrącić, nawet na przekór komuś. I nie ma znaczenia, że niszczysz tym swój czy cudzy spokój. W życiu liczy coś coś więcej. Miłość i Przyjaźń.
- Mam cię, Ally! - krzyknął Nelson, wyskakując zza sofy. Nawet nie zauważyłam, kiedy wszedł do gabinetu. - I ciebie, Meg też!
Śmiejąc się, chłopiec zaczął biec w kierunku salonu, gdzie stół robił za naszą "zaklepywankę". Megan pobiegła za nim, próbowała go wyprzedzić, ale Nelson był szybszy.
- Raz, dwa, trzy, Meg! Raz, dwa, trzy, Ally!
Nieśpiesznie podniosłam się z ziemi. Od siedzenia w miejscu odrobinę ścierpła mi noga. Krzywiąc się, szłam korytarzem. Zastanawiałam się, dlaczego Flynn nie skorzystał z okazji i nie pobiegł się zaklepać. Ten chłopiec jest miniaturową wersją swojej siostry, tej złośliwej i sprytnej wersji CeCe, oczywiście. Ale dopóki nie robi krzywdy Meg ani Nelsonowi, nie mam nic przeciwko, żeby się przyjaźnili. Myślę nawet, że to dobrze im robi. Megan jest zbyt dojrzała, zbyt inteligentna, Flynn to kombinator, który zawsze potrafi w niebanalny sposób wybrnąć z każdej sytuacji, a Nelson jest wrażliwym, nieśmiałym chłopcem, któremu w głowie zabawa i psoty. Tworzą razem ciekawą mieszankę i czerpią od siebie to, czego im brakuje w ich własnych charakterach i osobowościach. To dobre. Tak właśnie powinno być.
Przechodząc obok szafy, usłyszałam stłumione chrapanie. Zachichotałam. Pamiętałam, że Flynn schował się właśnie tam, ale nie chciało mi się wierzyć, że mógłby zasnąć. Ostrożnie zajrzałam do środka. Drzemał oparty o grubą, puchową kurtkę Kiki, którą moja siostra nosiła zawsze, gdy odwiedzałyśmy Sally w Nowym Jorku. Wyglądał uroczo. Zbliżał się wieczór, dzieciaki szalały cały dzień, nic dziwnego, że zmogło go zmęczenie, gdy posiedział chwilę w dusznej, wypełnionej miękkimi ubraniami szafie.
Wyjęłam telefon z kieszeni i odeszłam na bok. Odszukałam numer CeCe i napisałam do niej wiadomość. Odpisała po chwili, że jest w pobliżu i będzie za pięć minut. Jakkolwiek wygodna szafa by nie była, lepiej wyciągnąć z niej Flynna. Weszłam do salonu, ale nigdzie nie zauważyłam mojego brata.
- Flynn zasnął. Bądźcie odrobinkę ciszej, dobrze? - poprosiłam Meggi i Nelsona, a ci pokiwali głowami i wrócili do przerwanej rozmowy. Tym razem mówili szeptem.
Poszłam do kuchni, rozejrzałam się po korytarzu, ani śladu Jacka. Nigdy go nie ma wtedy, kiedy go potrzebuję. Już miałam wrócić do przedpokoju i sama przenieść Flynna na kanapę, kiedy przypomniałam sobie, że mój brat wyszedł za Care, a ona pobiegła do ogrodu. Delikatnie popchnęłam drzwi. Nie mam pojęcia dlaczego, ale czułam się jak złodziej wkradający się do czyjegoś domu. Może dlatego, że jakiś głosik w mojej podświadomości mówił mi, że mogę coś podsłuchać, a to byłoby prawie jak wkradnięcie się do ich świata. Do ich wielkiej tajemnicy - czegoś, do czego, chociaż bardzo chciałam, nie miałam dostępu. Na paluszkach wyszłam przed dom. Caroline siedziała kilka metrów dalej, na schodach. Opierała głowę na ramieniu Jacka. Siedzieli tyłem i nie zdawali sobie sprawy z mojej obecności.
- Nie, Jack, to się nie uda - zmęczonym, smutnym głosem szepnęła brunetka. Musiała powtarzać to któryś raz z kolei.
- Care, uda się, zobaczysz! Ally zawsze powtarza, że jeśli w coś bardzo wierzysz, to się spełni. Jakkolwiek nierealne by było.
Mimowolnie się uśmiechnęłam. Zazwyczaj całe moje rodzeństwo, ba, wszyscy moi przyjaciele śmiali się z mojej naiwności, z mojej wiary i optymizmu. Miło było się dowiedzieć, że ktoś jednak tych moich wynurzeń i natchnionych tekstów słucha.
- Uwielbiam Alls, ale jest strasznie naiwna. I dostaje za swoje, życie ciągle kopie ją po głowie, chociaż wcale na to nie zasługuje.
Zabolało. Już otworzyłam usta, żeby się wtrącić, jakoś zaprzeczyć, zrobić cokolwiek, ale, na szczęście, w samą porę dotarło do mnie, że nie mogę tego zrobić. Podsłuchiwałam własnego brata. To było irracjonalne, chore i złe. Cholernie złe. Ale nie potrafiłam przestać i albo dać znać, że tu jestem, albo po cichutku, na paluszkach wrócić do domu.
- Ona ma swój własny model świata i oceniania ludzi, których kocha. Ludzi całkowicie jej niegodnych - prychnął chłopak i bardzo dobrze wiedziałam, co, a raczej kogo ma na myśli. Mimo że starali się normalnie rozmawiać ze sobą i utrzymywać przyjazne stosunki, zdawałam sobie z tego sprawę, że Jack nie może wybaczyć Austinowi tego, jak potraktował mnie na balu.
- Jest zakochana. Zakochani ludzie robią różne głupie rzeczy. Masz najlepszy przykład w mojej osobie.
- Care, hej, spójrz na mnie! - Jack ostrożnie złapał dziewczynę za brodę i przesunął w stronę swojej twarzy. - To było dawno, byłaś dzieckiem, tylko wydawało ci się, że jesteś zakochana.
- Myślisz, że tego nie wiem? Ale wolę myśleć, że byłam wtedy zakochana, a nie, że chciałam odegrać się na rodzicach. Zrobiłam coś tak głupiego! Jezu, Jack! Nie powinnam cię w to wciągać. Ani ciebie, ani Bonnie. To jest niebezpieczne!
- I co z tego, Care? Poszedłbym nawet do piekła żeby cię obronić!
Ostrożnie wycofałam się i z powrotem weszłam do środka. Możliwe, że gdybym została, dowiedziałabym się wszystkiego, ale to, co już usłyszałam wystarczało mi. Czułam się okropnie. Te słowa nie były przeznaczone dla mnie. Nie powinnam ich usłyszeć. Nie powinnam była podsłuchiwać. Co z tego, że byłam o krok bliżej prawdy? Co z tego, że wiedziałam naprawdę dużo i w tej układance brakowało mi tylko kilku elementów? To było bez znaczenia. Jak mogłam?! Miałam wrażenie, jak gdybym obdarła z intymności i prywatności Jacka i Care. Ally Pieprzony Miejski Monitoring Dawson. Takich rzeczy się nie robi! Takich rzeczy się nie robi, idiotko! Nie ludziom, których się kocha! Jeśli jeszcze raz wpadniesz na genialny pomysł zabawy w "gumowe ucho", rozbiegnij się i pieprznij w ścianę. Wyjdzie na to samo.
Licząc do dziesięciu, starałam się wrócić do równowagi. Wiedziałam, że to, co zrobiłam było złe, dlatego tak trudno było mi przestawić się na chłodną kalkulację i skwitowanie to krótkim: "Cel uświęca środki".
Gówno prawda. Nie uświęca. Nie, jeśli masz coś, co nazywa się kodeks moralny. Albo sumienie. Jak zwał, tak zwał.
Byłam na siebie cholernie zła. I rozczarowana swoją osobą. Ale była też druga część mnie. Ta, która cieszyła się z podsłuchanej rozmowy. I to właśnie ta część mnie stworzyła w głowie rozpiskę, idąc do głównych drzwi, za którymi najprawdopodobniej stała CeCe.
Tajemnicza brunetka miała na imię Bonnie. Odnalezienie jej wśród znajomych mojego brata było banalnie proste.
Drugim, niezaprzeczalnym faktem było to, że tajemnica, którą skrywa Care ma korzenie w Nowym Jorku.
Z tego, co udało mi się usłyszeć, zorientowałam się, że to niebezpieczna i wstydliwa sprawa.
A takie sprawy mają jedną wadę - czy tego chcemy, czy nie, zawsze nas doganiają.
Nawet w Miami.
Jak Care.
Wystarczy tylko chwilę poczekać. Dominika miała rację - każde szydło wyjdzie z worka.
_______________________________________________________________________
Hiya!
Ostatni rozdział z Polski, za dwie godziny wsiadam w autobus, jadę do miasta, a następnie czeka mnie dziesięć godzin w ciopągu do Krakowa. Później to już szybciutko, dwie godziny w samolocie i dwie w aucie. Nie chcę. Zbyt dobrze mi tu. Jeszcze kilka miesięcy, byle do lipca i znowu będę miała moich kochanych ziomeczków przy sobie. <3
Cześć, Raffy!
Chciałam Ci nagrać życzenia, ale moje gardło dziś jest w jeszcze gorszym stanie niż wczoraj.
Dziś twój dzień, kochanie.
Twoje urodziny numer 98765467, córeczko!
Nie będę Ci życzyła zdrowia, miłości i innych oklepanych wartości, bo to się rozumie samo przez się.
Chciałabym Ci życzyć:
Po 1: spełnienia wszystkich Twoich marzeń. I tych, o których mówisz głośno, i tych, które skrywasz gdzieś w głębi swojego serduszka.
Po 2: koncertu R5, no hej, ktoś musi mi powiedzieć kto jest kim, żebym, jak zawsze, nie narobiła sobie wstydu.
Po 3: żeby zawsze, w każdej sytuacji przyświecało Ci słońce.
Po 4: żebyś odnalazła swoją receptę na szczęście.
Po 5: pozytywnej aury.
Po 6: samych pomyślnych wiatrów. Niech Cię prowadzą aż do miejsca, które będzie zwieńczeniem wszystkich twoich decyzji.
Po 7: niebanalnych wyzwań.
Po 8: jak najmniej zmartwień.
Po 9: pełni życia, nie tylko istnienia.
Po 10: osiągnięcia wyznaczonych sobie celów.
Po 11: happy endu w każdej sytuacji.
Po 12: dużo uśmiechu.
Po 13: beztroskiego życia.
Po 14: nieomylnych decyzji.
Po 15: wiary w sukces.
Po 16: gorączki sobotniej nocy, chociaż nie, może lepiej nie. Jak już wiemy z mojego przykładu, to nie kończy się dobrze.
Po 17: gwiazdki z nieba.
Po 18: cierpliwości w dotarciu do celu.
Po 19: żeby zawsze otaczali Cię prawdziwi, niezawodni przyjaciele.
Po 20: żebyś zawsze miała na kogo liczyć, gdy potrzebujesz pomocy.
Po 21: samych szczęśliwych dni.
Po 22: kreatywności.
Po 23: samych niezapomnianych chwil.
Po 24: biletu do LA.
Po 25: korzystnego układu gwiazd
Po 26: raju na ziemi.
Po 27: Rossa pod poduchą. I Ella.
Po 28: żeby faceci ustawiali się do Ciebie w kolejce, jak w tej reklamie Schaumy.
Po 29: żeby upadki, które Cię spotkają, gdy będziesz budowała swoje doświadczenia, nie były zbyt bolesne.
Po 30: żebyś nigdy się nie zmieniała, bo taka, jaka jesteś, jesteś najlepsza i najwspanialsza.
Bardzo Cię kocham i chociaż nie mogę Cię dziś przytulić, wiedz, że mentalnie właśnie to robię.
Twoja Mikusia