Strony

poniedziałek, 11 maja 2015

"Romantyczna i naiwna..."

1 kwietnia
Ferie wiosenne, ferie wiosenne. Ach! Tyle dni wolnych od szkoły! Tyle możliwości! Tyle czasu na wylegiwanie się w łóżku, obżeranie się niezdrowym jedzeniem, ciastami i innymi kalorycznymi precjozami oraz nadrabianie zaległości w serialach i filmach. Chodzenie w piżamie bez wyrzutów sumienia i oglądanie do późnych godzinych nocnych, a raczej wczesnoporannych, dziwnych programów typu reality show i wymienianie wiadomości z przyjaciółmi, którzy robią to samo.
Właśnie tak powinny wyglądać moje ferie wiosenne. Totalne odmóżdżenie i relaks po tym całym szkolnym stresie. I wyglądają tak, od godziny siedemnastej, kiedy to Pearl i Rodrigo, wujowstwo Trish wracają do domu i uwalniają nas z przykrego obowiązku, jakim jest opieka nad Pablem, dzieckiem, dzięki któremu już nigdy nie nazwę wrzeszczącego w sklepie i rzucającego się w napadzie histerii dziecka rozwydrzonym bachorem. Przy tym czymś, co powitało nas dwa dni temu na lotnisku w Nowym Orleanie, te dzieci, które miałam za niegrzeczne okazują się aniołkami i owieczkami Jezusa. Ludzie, którzy mają psy, muszą mieć na furtce tabliczkę ostrzegawczą, zazwyczaj to po prostu napis "Uwaga, zły pies!" albo te zabawne napisy w stylu "Chcesz wejść? Nie próbuj. Ja tu pilnuję!" Rozważam zgłoszenie do wyższych izb wymogu, żeby na furtce naszych gospodarzy pojawił się napis "UWAGA! NIEBEZPIECZEŃSTWO! PABLO DE LA ROSA MIESZKA WŁAŚNIE TU!" Koniecznie drukowanymi literami i z kilkoma, nie, kilkunastoma wykrzyknikami!
Co prawda Trish mnie ostrzegała, ale byłam pewna, że przesadza i po prostu, jak zawsze, wyolbrzymia sytuację. Przecież jej rodzice nie pozwoliliby jej jechać do miejsca, które przypomina obóz wojskowy czy poligon. A jednak. To moja przyjaciółka miała rację. Front wschodni to pikuś przy tym, co dzieje się w ślicznej willi, znajdującej się we francuskiej dzielnicy.
Jak to zwykle bywa, nic nie zapowiadało katastrofy, pominąwszy Trish, która prorokowała, że uciekniemy po godzinie. Ignorowałam jej zawodzenie i spędzałam każdą wolną chwilę na nauce, chcąc nadrobić zaległości w szkole. Miałam na to masę czasu, bo Austin i jego sztab, tak, w ciągu dwóch dni od powrotu do Miami, pan Sykes zorganizował mu profesjonalną ekipę, zamknęli się w studio i jedyne osoby, jakie zostały tam dopuszczone to dostawcy jedzenia. Z kilku krótkich wiadomości, które wysłał mi blondyn wywnioskosałam, że są bardzo, bardzo zajęci. Zaczęli nagrania płyty, a pierwszy singiel, ten sam, który usłyszałam w studio, tego dnia, gdy odbieraliśmy Ausa z lotniska, czekał na swoją premierę. Premierę, której data została wyznaczona na pierwszy dzień ferii wiosennych. Ruszyła cała promocyjna machina, wielką premierę piosenki nowego podopiecznego wytwórni Disney'a zapowiadano w radiu, telewizji, a nawet w internecie. To było jak sen. Nie tylko dla blondyna, ale również dla nas, jego przyjaciół, którzy widzieliśmy jego roześmianą twarz, czekając aż skończy się reklama, przerywająca ulubiony serial. Byliśmy z niego tacy dumni! Nie mogłam się doczekać oficialnej premiery! Austin miał zaśpiewać na żywo u samej Ellen DeManeris, a następnie udzielić wywiadu. To jeden z najpopularniejszych programów w całych Stanach! A on kompletnie się nie bał. Kiedy znajdował chwilę, żeby się ze mną zobaczyć, śmiał się, gdy świrowałam z nerwów, czy sobie poradzi. Był pewny siebie jeszcze bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Spoglądając na jego emanującą szczęściem twarz, wiedziałam, że podjęłam dobrą decyzję, odrzucając kontrakt. Tylko że te wspólne momenty były teraz takie krótkie.Przyjaciele chyba wyczuwali mój smutek, bo ciągle u mnie przesiadywali, wspólnie się ucząc albo wyciągali na miasto. CeCe, Rocky, Trish i Jose wymyślały tak szalone atrakcje, jak wyjścia do wesołych miasteczek, wieczorki muzyczne czy maratony najdziwniejszych filmów świata. One również miały masę czasu, bo zaczął się sezon rozmów kwalifikacyjnych w koledżach i reszta naszej paczki krążyła między uczelniami, spędzając w drodze kilkadziesiąt godzin tygodniowo. To trochę potęgowało mój smutek. Mike, Kostka, Ty, Kol, Teddy, Deuce i Kika mieli wyjechać, i przyjeżdżać tylko raz na jakiś czas. Przez te miesiące bardzo się z nimi zżyłam i polubiłam ich towarzystwo. Zawsze mogłam liczyć na ich pomoc. Nie miało znaczenia czy chodzi o remont, wspólną imprezę czy naukę. Najbardziej martwiłam się o siostrę, która uparła się, że wraca do szkoły. Od zawsze marzyła o studiowaniu na Yale, a ja znałam ją bardzo dobrze i wiedziałam, że zrobi wszystko, żeby osiągnąć swój cel. Mimo że wyniki badań nie były najlepsze, nie mieliśmy serca jej tego zabraniać. Liczyłam, że może Brian ją przekona. Spotykali się i ja, po raz pierwszy od czasu wyjścia na jaw jej choroby, widziałam Kikę szczęśliwą. Naprawdę szczęśliwą i patrzącą optymistycznie w przyszłość. Snuła plany i wizje i nie wspominała już więcej o rzeczach, które musi zrobić przed śmiercią. Planów nie snuł za to Jack. Odciął się od wszystkich i tylko burknięciami zbywał wszelkie pytania. Jednego wieczoru przyszedł do domu z podbitym okiem,m, stwierdzając, że to jego sprawa, co się stało. Care, Bonnie i Mabel także wydawały się niedostępne. Rozważałam wtajemniczenie w całą sprawę Matta, Jose i Josha, a nawet Eve, w końcu chodziło również i ich rodzeństwo, ale chciałam jeszcze raz spróbować porozmawiać z bratem. Tylko że on nie chciał mnie widzieć. W takiej sytuacji, gdy na moje barki spadło tyle różnych problemów, wyjazd do Nowego Orleanu i zajęcie się czymś, co będzie wymagało całej mojej uwagi, był jak zbawienie.
- Stracisz ten uśmiech, kiedy wysiądziemy z samolotu - rzuciła Trish z grobową miną, ale nawet ona, mimo całej złości, bardzo się cieszyła, że zobaczymy miasto. Zaplanowałyśmy sobie całą trasę, co chcemy zobaczyć i gdzie chcemy pojechać. Strasznie się cieszyłam, że spędzimy trochę czasu razem. Zawsze otacza nas tłum przyjaciół i chociaż bardzo ich kocham, Trish to Trish. To ta osoba, która śmieje się, kiedy się przewracam, na urodziny życzy mi samych plag egipskich i wyjada ostatni kawałek tortu, chociaż wie, że go uwielbiam, traktuje mój dom jak swój własny, a kiedy chcę skakać z mostu, najpierw mówi "powodzenia, ten kilometr dalej jest wyższy i na pewno się roztrzaskasz", a później bierze łódkę i ratuje mój upośledzony tyłek. To właśnie różnica między przyjacielem, a najlepszym przyjacielem.
- Jakby spędzenie tygodnia w twoim towarzystwie nie było wystarczającą męką - prychnęłam.
- Wal się, Dawson - Trish pokazała mi język.
A później wysiadłyśmy z samolotu i chciałam biec do pilota, żeby zabrał mnie do domu. Pearl i Rodrigo De La Rosa byli młodym, trzydziestoletnim małżeństwem. Ona - niziutka blondynka w białej sukience, eleganckich botkach na obcasie i pasującym do nich, purpurowym płaszczu. On - wysoki, ciemny, jak na kogoś pochodzącego z Meksyku przystało, ubrany w dżinsy z dziurami, granatowe converse i skórzaną kurtkę. Wyglądali uroczo i polubiłam ich od pierwszej chwili. Ich syn, mały Pablo był taką mieszanką - ciemne włosy, oliwkowa cera, ale niebieskie oczy. Malutkie conversy, ale elegancki płaszczyk. Pomyślałabym, że jest najsłodszym dzieckiem świata, gdyby nie otowrzył ust.
- Nie lubię was - przywitał się miło.
- Wzajemnie - rzuciła Trish z wrednym uśmiechem.
- Pablo, bądź miły - jego mama posłała mu groźne spojrzenie.
- Cześć, Trish - ojciec małego potwora zignorował krzywe spojrzenia i narzekania. - Widzę, że się dogadacie z Pablem. A to musi być Ally?
- Ally Dawson - wyciągnęłam rękę na powitanie.
- Już się kiedyś spotkaliśmy, ale byłyście z Trish dzieciakami. Złamałaś nos mojemu bratankowi - zachichotał Rodrigo, a ja spaliłam buraka. Przygody ośmioletniej Ally to materiał na cholernie zawstydzającą książkę.
- A ja jestem Pearl - uśmiechnęła się blondynka, która z bliska była mojego wzrostu.
Przez chwilę wymienialiśmy zabawne, miłe uwagi, ignorując Pabla, który starał się wszystkich obrazić.
Pearl i Rodrigo wyjaśnili nam, że ignorancja to najlepszy sposób na tego dzieciaka. Testuje naszą cierpliwość, a kiedy widzi, że nie udaje mu się nas sprowokować, odpuszcza. Nie byłam przekonana czy to najlepszy sposób wychowywania dziecka, osobiście wolałabym dojść do sedna problemu, ale musiałam przyznać rację w jednym - najmłodsza latorośl De La Rosów nie jest normalnym dzieckiem.
- I pamiętajcie, cokolwiek się dzieje, nie pokazujcie mu jak bardzo was zdenerwował! - po raz kolejny powtórzyła blondynka.
Nie powiem, mina mi trochę zrzedła i Nowy Orlean nagle przestał mi się wydawać pociągający i godny tych wszystkich niedogodności.
Pablo siedział naburmuszony w swoim pokoju i od czasu do czasu, przypominał o swojej obecności krzykiem czy rzuceniem w ścianę jakąś zabawką. Trochę martwiłam się czy nie zrobi sobie krzywdy, ale jego rodzice uspokoili mnie, tłumacząc, że ściany jego pokoju wyłożono specjalnymi gumowymi piankami ochronnymi.
- I pamiętajcie, jeśli nie będziecie sobie dawać rady, po prostu nam powiedźcie, nir jesteście tu niewolnikami - uśmiechnęła się Pearl.
Później zostałyśmy zaprowadzone do naszych pokoi. Znajdowały się na pierwszym piętrze, tuż obok łazienki. Mój po prawej stronie, a Trish po lewej. Oba pomalowane na pastelowe, radosne kolory. W obu stały podwójne, duże łóżka, które od razu wydały nam się najwspanialszym elementem wystroju. Kiedy ochłonęłam z emocji i zmęczenia po podróży, musiałam przyznać, że cały dom, a raczej rezydencja, bo mój dom i domy moich przyjaciół wyglądały przy tym miejscu jak drewniane chaty z czasów spławiania bal w rzekach, umeblowano z gustem i dyskretnym bogactwem. Niektórzy bogacze montują sobie złote wanny, diamentowe krany i inne Ludwiki szesanaste, które aż krzyczą "hej, kmiocie, patrz i podziwiaj!" Tutaj tego nie było. Na pierwszy rzut oka było widać, że Pearl i Rodrigo mają pieniądze. Jak mniemam, dużo pieniędzy, ale nie okazywali tego w ostentacyjny, arogancki sposób. Nie oczekujmy, że ludzie, którym się powiodło w życiu, zamieszkają w szopie i będą jeść chleb ze smalcem, bo większa część społeczeństwa będzie zazdrosna.
- Patrz, Ally, to jest nauka na przyszłość - filozoficznym tonem odezwała się Trish, rzuciwszy się na moje łóżko. - Można mieć pieniądze, piękny dom, wspaniałego towarzysza życia i to wszystko się rozpieprza przez dzieciaka, od którego mógłby uczyć się Hitler.
- Nie przesadzajmy - rzuciłam z ironią, wypakowując ubrania z torby. - Pablo z tego wyrośnie.
- Wierz sobie w co chcesz, Dawson, ja nauczyłam się tu bardzo ważnej rzeczy.
Wątpiłam, byłyśmy tu od trzech godzin, ale wiedziałam, że Trish tego oczekuje, więc zapytałam, jakąż to mądrość życiową przyswoiła.
- Cokolwiek się mówi, dzieci nie są błogosławieństwem. Nie zawsze. Spójrz na Pearl i Rodriga, dzieciak rozpieprzył im ich idealne, uporządkowane życie.
- Skąd wiesz, że było idealne? Może to dopiero dziecko nadało mu sens?
- A ty jak zawsze romantyczna i naiwna - prychnęła brunetka. - Zaczynasz prowadzić swoje dorosłe życie. Zaczynasz spełniać marzenia i realizować się zawodowo i prywatnie, ostatnie o czym myślisz to brudne pieluchy i nieprzespane noce. I tutaj pojawia się właśnie lekcja, jaką wyciągnęłam. Lepiej kupić prezerwatywy, niż wózek.
Nie mogłam się opanować i parsknęłam śmiechem. Wiem, że nie powinnam, to były w końcu poważne sprawy, ale sposób, w jaki mówiła Trish, to mnie pokonało. Ja wiem, wpadki się zdarzają, daleko szukać nie musimy. Mój własny brat, Alex, jest klasyczną wpadką, ale co z tego? Cokolwiek twierdzi Trish, dzieci zawsze są błogosławieństwem i tego będę się trzymała. Ale dopiero w pewnym wieku, teraz wolę kupić tabletki, niż pieluchy i mleko.
Rozmawiałyśmy jeszcze przez moment o mniej lub bardziej poważnych sprawach, a punkt dwudziesta, robiąc niesamowity rumor, zasiadłyśmy przed ogromnym telewizorem, znajdującym się w salonie. Pearl przygotowała pyszne ciasteczka, a Rodrigo bezalkoholowe drinki, żartując, że alkohol trzyma na poniedziałkowy wieczór, kiedy to będziemy po pierwszych godzinach opieki nad Pablo.
Wygodnie rozłożyliśmy się na sofie, nawet dziecko, wykąpane i wyjątkowo milczące, towarzyszyło nam. Byłam cholernie podekscytowana i zestresowana, chociaż Trish uspokajała mnie, że przecież Austin sobie poradzi. Próbowałam się do niego dodzwonić, żeby życzyć mu powodzenia, ale jedyne co usłyszałam, to bardzo znajoma automatyczna sekretarka.
- To ja, znaczy Ally - moje wiadomości zazwyczaj były strasznie chaotyczne. - Chciałam ci tylko życzyć powodzenia. Trzymamy za ciebie kciuki. Daj z siebie wszystko! Wierzymy w ciebie! Bo Trish też dołącza się do wiadomości. Bardzo cię kocham, Austin! I jestem z ciebie dumna. To chyba tyle. Mówiła Ally. I Trish, tak jakby.
Wciąż nie mogłam uwierzyć, że blondyn, którego za moment ujrzę na ekranie to ten sam chłopak, którego tak dobrze znam. Z tego wszystkiego, przegapiłam początek programu, spoglądałam na telewizor, ale kompletnie nic nie słyszałam ani nie widziałam. Dopiero pisk podekscytowanej Trish przywrócił mnie na właściwe tory.
- O wytwórni Disney'a można powiedzieć wiele, ale ja to streszczę w jednym zdaniu - potrafią wyłowić prawdziwą perełkę. O swoim nowym podopiecznym mówią: "To człowiek orkiestra - śpiewa, pisze, gra na siedmiu instrumentach, występuje w szkolnych przedstawieniach. I choć posiada ogromny talent, wciąż stara się go rozwijać." Poznajmy go! Przed państwem Austin Moon!
- Zaraz umrę - szepnęłam, ściskając dłoń przyjaciółki.
- Cicho!
Do studia wszedł uśmiechnięty blondyn. Wyglądał na odprężonego i pewnego siebie. Przywitał się z Ellen, pomachał zgromadzonej w studio publiczności i usiadł na kanapie.
- Zdenerwowany? - z uśmiechem zapytała prowadząca.
- Skąd! - zaprzeczył chłopak. - Czuję, jakbym w końcu znalazł się we właściwym miejscu. Wiesz, przez całe moje życie marzyłem o tworzeniu własnej muzyki, dzieleniu się nią ze światem. A teraz mogę to robić, nie bojąc się, że marnuję czas. To może brzmieć dziwnie z ust nastolatka, ale tak jest.
- Twoja historia brzmi jak scenariusz filmowy! Zagrałeś w szkolnym przedstawieniu i Disney zaproponował ci kontrakt.
- Tak, to brzmi nieprawdopodobnie, ale prawdę mówiąc, to była trochę dłuższa droga. Te szkolne przedstawienie było częścią disneyowskiego konkursu. Wygraliśmy i polecieliśmy na warsztaty do Rzymu. No i właśnie tam zostałem wybrany, jako ten najlepszy.
- Ta - mruknęła Trish, ale tym razem to ja ją uciszyłam. Nikt inny nie musi wiedzieć, że sytuacja z kontraktem początkowo wyglądała inaczej.
Ugryzłam ciastko, ponownie skupiając się na wywiadzie.
- Czyli te wasze rzymskie wakacje były tak naprawdę czymś na kształt eliminacji? - dopytywała się Ellen.
- Nie, nie - z uśmiechem zaprzeczył Austin. - To były warsztaty. Pracowaliśmy nad emisją głosu, tworzeniem tekstów, no i prawie do samego końca nie wiedzieliśmy, że ktoś z nas dostanie ten kontrakt. To był dla nas szok, ale tak naprawdę to niczego nie zmieniło.
- Myślisz, że znajomi ci nie zazdrościli?
- Nie! Wiesz, my jesteśmy naprawdę zgraną paczką i od początku bardzo się wspieraliśmy. I tworząc przedstawienie, i w Rzymie. O tym jest moja piosenka, to taka forma podziękowania dla nich, za to, że byli i są przy mnie. Nie zrobiłbym tego bez nich, szczególnie bez Ally. Miałem masę tekstów, możliwe, że nawet bardziej chwytliwych, ale kiedy siedzieliśmy w studiu, omawiając płytę, wiedziałem, że pierwszym singlem będzie właśnie "Without you". Chciałem, żeby moi przyjaciele, chociaż w taki sposób, byli częścią mojego sukcesu.
Dziennikarka spojrzała na blondyna z zainteresowaniem.
- Austin, muszę to powiedzieć, bo to niezwykłe. Pracuję jako dziennikarka od prawie dwudziestu lat, więcej niż ty masz w tej chwili. Przeprowadziłam miliony wywiadów. Z politykami, aktorami, muzykami, celebrytami. Z gwiazdami początkującymi, na szczycie i upadającymi. Wierz mi lub nie, jestem dobra w wyciąganiu zwierzeń. W ciągu dwudziestu lat pracy, po raz pierwszy, właśnie dziś, zostałam zaskoczona pozytywnie! Byłam pewna, że spotkam chłopaczka, mówiącego o sobie i swojej ciężkiej pracy. O latach nauki, wyrzeczeniach, pełnego wyższości, bo jemu udało się wkroczyć na szczyt. A spotkałam ciepłego, skromnego człowieka, który uważa, że sukces zawdzięcza przyjaciołom.
- Nawet nie wiesz, Aus, jak blisko prawdy jesteś - mruknęła Trish, a ja ponownie kazałam jej się zamknąć. Byłam ciekawa co na taki komplement odpowie Austin. Na jego reakcję nie musiałam długo czekać.
- Wiesz, możliwe, że jeszcze kilka miesięcy temu, gdybym usiadł na tej kanapie, byłbym takim typowym chłopaczkiem - uśmiechnął się blondyn. - Od dziecka krążyłem od jednej lekcji gry do drugiej, a później poznałem ludzi, którzy pokazali mi, że muzyką należy się bawić. No i spotkałem pewną niezwykłą dziewczynę, która pokazała mi, co to znaczy być naprawdę zakochanym.
- Czyli Austin Moon jest zajęty? Twoje fanki umrą z rozczarowania!
- W takim razie to nie są prawdziwe fanki. Od mojej Ally nauczyłem się wielu rzeczy, ale najważniejsza jest ta - jeśli naprawdę kogoś kochasz, chcesz tylko jego szczęścia i robisz wszystko, żeby je osiągnął.
- Bo zwymiotuję - prychnęła Trish, na widok mojej rozanielonej twarzy. Byłam gotowa pocałować ekran.
- Nie bądź zazdrosna - Rodrigo z uśmiechem pokręcił głową.
- Wszyscy jesteście głupi i was nie lubię! - Pablo uznał, że nadszedł czas na wtrącenie się w rozmowę.
- A my ciebie bardzo kochamy - Pearl próbowała go przytulić, ale ugryzł ją w ramię i zaczął kopać w sofę, wrzeszcząc w niebogłosy. Wymieniłyśmy szybkie spojrzenia z Trish - tak będzie wyglądała nasza codzienność.
- Czas do łóżka, kawalerze - Rodrigo złapał wierzgającego chłopca pod ramionami i próbował zanieść go do jego pokoju. Pablo, najwyraźniej wiedział, że nie ma szans w starciu z silnym ojcem, zaczął pluć, a następnie płakać i krzyczeć, że wszyscy go nienawidzą.
- Przepraszam, dziewczynki. - Pearl była wyraźnie smutna i zawstydzona. - Pablo jest dosyć specyficzny.
- Spokojnie, nie ma takiego dziecka, którego nie opanowałaby Trish De La Rosa!
To nie były czcze przechwałki. Moja przyjaciółka jest wolontariuszką w Domu Dziecka i uwielbiają ją wszyscy podopieczni.
Straciłyśmy drugą część wywiadu, ale pierwsze publiczne wykonanie "Without you" zobaczyłyśmy w spokoju i ciszy. Austin był taki pewny siebie! Śpiewał i tańczył, i kompletnie nie krępowała go obecność kamer. Pękałam z dumy!
A później rozdzwoniły się telefony. Rodzice, i tata, i mama, donosili, że nagrali dla mnie cały program. Dominika żartowała, że szuka już kiecy na rozdanie nagród EMA. Nawet Sally zadzwoniła! No i przyjaciele. Po programie zrobiliśmy szybką wideokonferencję, porównując nasze odczucia. Wszyscy wciąż kipieliśmy od emocji i mówiliśmy jedno przez drugie. Było trochę tak, jak tamtego dnia we wrześniu, gdy ogłoszono, kto dostanie role w musicalu. Tylko że dziś brakowało Austina. Miał jechać z rodziną na oficjalną imprezę do wytwórni. Jego telefon wciąż był wyłączony i chociaż to rozumiałam, gdzieś wewnątrz siebie liczyłam, że napisze mi chociaż krótką wiadomość. Nie zrobił tego, mimo że czekałam i położyłam się spać bardzo późno. Oglądałam te wszystkie durne reality-show, wmawiając sobie, że wcale nie jest mi przykro. Było, choć powtarzałam sobie, że tyle spadło na głowę Austina, wywiad, premiera singla, praca nad płytą, zaległości w szkole, podróże... Brak czasu to w tym przypadku wcale nie wymówka.
Tylko jakoś tak, tak zwyczajnie, po ludzku było mi przykro.
Śnił mi się ten dzień, kiedy sprzątaliśmy szkolny teatr, a ja miałam randkę z Garby'm. Już wtedy, podświadomie byłam zakochana, choć ze wszystkich sił blokowałam tę myśl. W moim śnie wszystko potoczyło się inaczej. Randka z Garby'm nie skończyła się na przyjaźni tylko na związku, który rozpadł się szybciej niż się zaczął. To było dziwaczne. Najwyraźniej moja podświadomość chciała dać mi znać, że wie lepiej co jest dla mnie dobre, więc mam się jej słuchać tak, jak wtedy z Austinem.
Obudziłam się z ulgą, choć niespodziewanie. Z początku nie wiedziałam, co mnie obudziło. Chwilę zajęło mi skojarzenie, że to dzwonek mojego telefonu.
- Halo? - zabełkotałam zaspana, nie zerknąwszy ani na godzinę, ani na to, kto do mnie dzwoni.
- I just called to say I love you - szeptem zaśpiewał głos, który tak dobrze znałam. - I just called to say how much I care.
- Austin - uśmiechnęłam się, wciąż bardziej śpiąc.
- Słodkich snów, Pszczółko.
________________________________
Hiya!
Pisałam, pisałam, pisałam i nie mogłam tego skończyć!
Nie pasowało mi tu żadne zakończenie, więc uznałam, że zostawię to tak, jak jest.
Ocenę pozostawiam Wam.
Pozdrawiam znad brytyjskiego kodeksu drogowego.
"Slow down when passing pederaści" - nie pytajcie, wesoło jest.
Ps. Uprzedzając pytania, nie wiem, kiedy pojawi się kolejny rozdział. Prywatnie jestem bardzo zajęta, blogowo, staram się regularnie pisać i na Ali Di, i na waflu (link w zakładkach), w dodatku mój mózg tworzy kolejną historię.
Myślę, że "widzimy" się za jakiś tydzień, ale nie traktujcie tego jako wyznacznika.
Ps2. WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO, MATSS! ŻYJ I TWÓRZ NAM MILIARDY LAT! <3
Wasza M.