sobota, 18 października 2014

"Jestem tylko niepewnym siebie człowiekiem..."



25 listopada

- Chyba zwariowałaś! - w głosie Austina pobrzmiewała mieszanka zaskoczenia, złości i niedowierzania.
- A co? Nie podoba ci się? - zapytałam niewinnym tonem. Krygowałam się przed lustrem w nowej sukience, którą kupiłam podczas sklepowego maratonu z Trish, CeCe i Rocky. Uległam namowom dziewczyn, które twierdziły, że koniecznie muszę wziąć tę kieckę, choć kompletnie nie była w moim stylu. Pomyślałam, co mi tam, raz się żyje i tym sposobem, dziś wbiłam się w granatową, baaaardzo dopasowaną kreację, która kończyła się przed kolanem.
- Podoba - mruknął blondyn. - Aż za bardzo.
Wciąż nie dokończyliśmy poniedziałkowej rozmowy na temat przerwy w naszym związku. Właściwie to nie wiedziałam, czy wciąż jesteśmy razem, czy nie, ale nie zamierzałam dociekać. Spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu i to mi wystarczało. Chłopak w końcu przestał zgrywać obrażonego księcia i przyjął moją pomoc w hiszpańskim. Dziś także udzielałam mu korepetycji. Zostawiłam go z ćwiczeniami, a sama pobiegłam do łazienki, szykować się na imprezę rodzinną. Dziewczyny miały rację - ta kiecka była wprost stworzona dla mnie. Spojrzenie, jakim obrzucił mnie Austin, gdy weszłam do pokoju utwierdziło mnie w tym.
- Nie ma mowy żebyś tak wyszła z domu! - oburzył się chłopak. Wstał z łóżka i podszedł do mnie.
- Nie zamierzam wychodzić - zachichotałam. - Impreza przychodzi do mnie.
- Ally, wyglądasz cudownie - szepnął blondyn wprost w moje włosy.
- Mhm - zamruczałam, czując w pasie dwie silne dłonie.
- Nie wypuszczę cię z tego pokoju w tym stroju - Austin pocałował mnie w zagłębienie między łopatkami. - Jeszcze ktoś mi cię ukradnie.
- To chodź ze mną - szepnęłam. Było mi tak dobrze. Odwróciłam się i spojrzałam blondynowi głęboko w oczy. - Chodź ze mną.
- Nie powinienem. To impreza rodzinna - chłopak bawił się lokiem, który wysunął się z kunsztownej konstrukcji, jaką stworzyłam na głowie. - Pójdę już.
- Mhm - Austin wcale nie zwalniał uścisku, co więcej odnosiłam wrażenie, że obejmował mnie coraz mocniej. Ostrożnie przysunęłam się bliżej. Znów to robiliśmy - nasze czyny przeczyły naszym słowom. - Idź, idź.
- To idę - szepnął chłopak, ale zamiast tego przywarł wargami do moich ust. Pocałunek, wpierw delikatny po chwili stał się coraz bardziej namiętny, wręcz brutalny. Nie protestowałam, kiedy Austin popchnął mnie na łóżko. Zatopiłam sprawną dłoń w czuprynie blondyna, kiedy jego wargi zaczęły przesuwać się coraz niżej, a jego dłonie błądziły po moich udach.
- Ally - Austin podniósł głowę, próbując coś powiedzieć, ale przerwałam mu, gwałtownie się przekręcając. Nim zdążył zareagować, leżałam na nim i zdusiłam jego słowa pocałunkiem. Poczułam, że się uśmiecha i mimowolnie zachichotałam.
- Ally, gdzie mamy porcelanową zastawę? - tato zapukał do drzwi, jednak nie czekając na zaproszenie, od razu wszedł do środka. Wrzasnęłam i zsunęłam się z Austina, niestety, w pośpiechu źle oszacowałam odległość i z hukiem upadłam wprost na podłogę. Przerażona zerkałam na Austina, czując, że na moja twarz oblewa się rumieńcem.
- To ja już pójdę - mruknął blondyn, zapewne mając w pamięci wieczór po halloweenowym balu. Nie czekając na jakąkolwiek reakcję z naszej strony, szybko pozbierał swoje rzeczy i wyszedł. Szczęściarz. Najchętniej zostałabym na tej podłodze, albo wczołgała się pod łóżko. Albo teleportowała się do jakiegoś innego wymiaru.
- Zastawa jest w spiżarni, na dolnej półce - podniosłam się i poprawiłam sukienkę. Czułam, że zaraz spalę się ze wstydu. Nerwowo przygryzłam wargę i zawstydzona spojrzałam na tatę. Dla niego to również nie była prosta sytuacja. Spoglądał na swoje buty, jakgdyby były ze szczerego złota.
- Tato, to co widziałeś - zaczęłam, jednak po chwili zamilkłam, nie mając pojęcia co mogę powiedzieć.
- Powinienem był poczekać na zaproszenie - w głosie taty słychać było niepewność.
- Tak - zgodziłam się. - Powinieneś.
- Ally, czy wy - twarz taty kolorem przypominała dorodnego buraka. Moja także. Gdyby ta sytuacja nie była taka żenująca, roześmiałabym się. - To znaczy... Jesteś jeszcze taka młoda. Ja wiem, że jesteś odpowiedzialna i... Chciałem powiedzieć, że... Hm.
Tato zaplątał się. Jestem pewna, że wewnętrznie żałował rozpoczęcia tej rozmowy.
- Nie, tato. Nie martw się. Jedno dziecko w rodzinie wystarczy nam na najbliższe kilkanaście lat - przerwałam mu. Widziałam, jaką ulgę sprawiły mu te słowa. Cóż, rola dziadka to niekoniecznie coś, o czym marzy facet, który za kilka miesięcy zostanie ojcem.
- Ten chłopak - ojciec usiadł na łóżku, a ja poszłam za jego przykładem.
- Austin - odruchowo go poprawiłam. - Ma na imię Austin.
-Ten Austin - tata przez moment zastawiał się nad czymś. - Jest dla ciebie ważny, prawda?
Nie, tato, pozwalam się macać po tyłku każdemu facetowi.
- Bardzo ważny - szepnęłam nieśmiało.
Tato przez moment siedział w milczeniu, zapewne rozważał sytuację.
- Obiecaj mi, że nie zrobisz pochopnie żadnego głupstwa.
Takiego jak ty i Kathy? Spokojnie, tato, dokładnie wiem jak działają i do czego służą środki antykoncepcyjne - pomyślałam, ale wolałam nie wywoływać awantury tuż przed imprezą.
- Obiecuję - pokiwałam głową i uśmiechnęłam się. Ojciec odwzajemnił uśmiech i poklepał mnie po ramieniu. Chyba chciał powiedzieć coś jeszcze, ale zrezygnował. Na szczęście. Miałam nadzieję, że ominie mnie rozmowa o tym, że bociany nie przynoszą dzieci, ani nie znajduje się ich w kapuście.
- Szykuj się, maluszku, zaraz będą goście.
Kiedy zostałam sama rzuciłam się na łóżko i zakryłam twarz poduszką. Emocje zaczęły ze mnie opadać i musiałam wszystko przemyśleć. Austin, tata - za dużo wrażeń jak na jeden raz. A przecież to jeszcze nie koniec. Impreza rodzina. Chryste Panie! To dopiero będzie ciekawe! Babcia Sally, tato z Kathy, mama z Markiem i moim rodzeństwem oraz ciocia Kristina z rodziną. To nie może dobrze się skończyć! To nie ma prawa dobrze się skończyć!
- Myśl pozytywnie - mruknęłam i spojrzałam w lustro. Zerwałam się jak oparzona. Włosy sterczały mi na wszystkie strony i tworzyły coś, co przypominało wiatrak.
- Szybciej - podenerwowana stąpałam z nogi na nogę, wygrzebując z włosów wsuwki. Nigdy nie byłam zbyt dobrą fryzjerką, a teraz, kiedy czułam presję czasu, a na jednej ręce ciążył mi gips, wszystko wychodziło mi jeszcze gorzej niż zwykle.
- Bez jaj! - krzyknęłam, kiedy szczotka zaplątała mi się we włosy.
Ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę - zawołałam, walcząc z oporną szczotką.
- Gotowa? - Kathy weszła do środka. Zdumiał mnie jej wygląd. Miała na sobie prostą, szarą sukienkę do kolan oraz sandałki na obcasie w tym samym kolorze. Nawet biżuteria była gustowna i pasowała do kreacji. Krótko mówiąc, Kathy wyglądała świetnie. Czego niestety nie można było powiedzieć o mnie.
- Allys, skarbie! - kobieta załamała ręce na mój widok. Podeszła do mnie i delikatnie zaczęła rozplątywać kołtuny.
- Dzięki - mruknęłam nieśmiało. Obiecałam, że dam szansę Kathy, ale wciąż trudno było mi się do niej zwracać. W mojej głowie, wciąż siedział jakiś podły i złośliwy chochlik, który na jakikolwiek objaw życzliwości chciał reagować wybuchem złości. Jeśli mam być szczera, to bardzo upierdliwy chochlik. I bezczelny. Mieszka sobie bezkarnie w mojej głowie i nawet za czynsz nie płaci! A w pakiecie dostaje wikt i opierunek. Dupa, nie interes. Znaczy, ten, gdzie jakiś korektor? Muszę wymazać brzydkie słowo. Mój boże, serio mam zamiar cenzurować swój pamiętnik? Ally, wyluzuj, przecież nie wpadnie do ciebie żadna pamiętnikowa policja i nie zakuje cię w dyby, bo napisałaś słowo "dupa". Aaaa, znowu! Stooooop!
- Ładnie wyglądasz - oderwałam się od swoich pokręconych myśli. Czułam się w obowiązku odezwać pierwsza. To ja zawsze blokowałam jakikolwiek kontakt. Miałam wrażenie, że wszyscy oczekują z mojej strony jakiegoś znaku. Bo ja wiem? Przyzwolenia? Zielonego światła? Nikt z moich bliskich nie wychodził z inicjatywą, ale nie dziwiłam im się. Przyzwyczaiłam już ich do chłodu i burczenia pod nosem.
- Dziekuję - słowo daję, Kathy zawstydziła się jak nastolatka na pierwszej randce. - Nie nosiłam takich ubrań od lat.
- Dlaczego? - zdziwiłam się i nim zdążyłam pomyśleć, wypaliłam prosto z mostu - Strasznie tandetne te twoje zwyczajne ubrania. Jak dla podstarzałej lalki Barbie.
O, cholera, pojechałam po bandzie.
- Przepraszam - odwróciłam się i spojrzałam w oczy towarzyszącej mi kobiety. - Naprawdę. Nie chciałam tego powiedzieć.
- Nie przejmuj się, przecież masz rację - Kathy zamyśliła się. - Czas zamknąć pewne sprawy z przeszłości i zacząć nowy etap. Lepszy etap.
Coś w głosie kobiety sprawiło, że nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że w słowach blondynki kryje się jakaś tajemnica. Nie byłabym sobą, gdybym nie postawiła sobie za cel jej odkryć.
- Kathy, nie masz żadnej rodziny? - zapytałam. Nurtowała mnie ta kwestia od momentu, kiedy zostałam wtajemniczona w plan wielkiej imprezy rodzinnej i przeglądając listę gości, zobaczyłam tam tylko klan Dawson-Simms-Miller.
Kobieta milczała przez chwilę. Zaczęłam się zastanawiać, czy moje pytanie było niewłaściwe.
- Mam młodszego brata - cicho odpowiedziała moja towarzyszka.
- Dlaczego go nie zaprosiłaś?
- Nie utrzymujemy kontaktu od śmierci rodziców.
- Dlaczego? - drążyłam. Swoją drogą nie miałam pojęcia, że jej rodzice nie żyją.
- Gotowe! - blondynka ucięła temat. Spojrzałam w lustro i nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Wyglądałam niesamowicie! Kathy upięła moje włosy w warkocz koronę. Choćbym próbowała, nawet za sto lat nie udałoby mi się tego powtórzyć.
- Dziękuję! Wygląda wspaniale! - wykrzyknęłam uradowana.
- To nic takiego - blondynka wstała i zerknęła na srebrny zegarek-bransoletkę, który nosiła na lewym nadgarstku. - Powinnyśmy już schodzić.
Pokiwałam głową i ostatni raz rzuciłam okiem na swoje odbicie. Nie ma biedy. Wsunęłam stopy w balerinki, które zostawiłam przy drzwiach i zbiegłam na dół. Kathy i ojciec wszystko przygotowali - stół nakryli świąteczną czerwono-srebrną zastawą. Dyskretne dekoracje również były w tych barwach. Zero przepychu. Klasa.
Szczerze mówiąc, miałam obawy, kiedy Sally kategorycznie zabroniła mi się wtrącać do przygotowań. "To impreza powitalna Katherine, niech ona i Lester się wszystkim zajmą" - powiedziała, a ja nie miałam innego wyjścia, musiałam się zgodzić. Pochwaliłam ich za świetnie wykonaną pracę. Naszą rozmowę przerwał dzwonek. Pobiegłam otworzyć. Na progu tłoczyli się Simmsowie. Penny zawzięcie coś tłumaczyła Megan.
- Cześć - uśmiechnęłam się. - Zapraszamy!
Otworzyłam szerzej drzwi i przesunęłam się, żeby nie blokować wejścia. Pierwszy wszedł Mark, za nim Penny.
- Ciekawe co myśli przychodząc na imprezę do domu, w którym spędziła kilka lat? - przemknęło mi przez głowę, ale nie miałam czasu się nad tym zastawiać, bo Meg wkroczyła do środka i stanowczym głosem zażądała soku. Jack kroczący tuż za nią posłał mi znaczące spojrzenie. Ups. Kim. Wciąż jej nie przeprosiłam za tę scenę na przystanku.
- Wleczesz się jakbyś po czerwonym dywanie maszerował - Kika popchnęła Jacka, który zachwiał się, ale z pomocą Megan zachował równowagę.
Chwila, co?!
- Co ty tu robisz?! - wrzasnęłam. Kika roześmiała się i mnie przytuliła.
- Ciebie też dobrze widzieć, siostrzyczko.
- Serio, co ty tu robisz? - przecież jeszcze wczoraj odwiedzałam ją w szpitalu i zołza ani słowem nie wspomniała, że ją wypisują.
- Hallo! To nasza pierwsza rodzinna impreza w historii, nie mogłam tego przegapić! - zaśmiała się.
Po chwili uprzejmości i ekscytacji z powodu obecności mojej starszej siostry, w pokoju zaczęły toczyć się ożywione rozmowy. Penny i Kathy dyskutowały o kroju sukienek, miałam wrażenie, że się polubiły i w moim otoczeniu znajdzie się kolejna obrończyni Katherine. Meg męczyła Sally swoimi mądrościami, ale cóż, babcia uwielbia tego potwora, mimo, że nie jest jej prawdziwą babcią, zawsze przyjeżdża na jej urodziny i ważne uroczystości. Jack, Mark i ojciec omawiali wyniki jakiegoś meczu. Faceci. Kika siedziała na kanapie i popijała wodę. Serce mi pękało za każdym razem, kiedy spoglądałam na jej wychudzoną twarz i rączki jak patyczki. Na głowie miała zawiązany turban, co potęgowało moje przygnębienie. Na szczęście pukanie oderwało mnie od przykrych myśli. Odstawiłam szklankę z sokiem i poszłam otworzyć. Przywitałam się z kuzynkami, które już wybaczyły mi ostatnią kłótnię. Bilety na kinowy maraton filmów z Bradley'em Cooperem, którego uwielbiają były skuteczniejsze niż jakiekolwiek słowa. Ciocia Kristina przeprosiła za nieobecność męża.
- Interesy zatrzymały go w firmie - powiedziała, ale spojrzenie, jakie wymieniły Emma i Kostka utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie jest to prawdą. Ciocia uśmiechała się i wesoło szczebiotała z tatą, jednak wydawało mi się, że to udawana radość. Troska z jaką Sally i Penny jej się przyglądały potwierdzała moją teorię. Jestem pewna, że babcia tak tego nie zostawi.
- Cześć siostra - nie zauważyłam, kiedy Jack stanął obok.
- Hej - wzięłam głęboko oddech. - Jack, strasznie cię przepraszam za to, co nagadałam Kim.
- Nie mam pojęcia, co takiego jej powiedziałaś, ale dziękuję!
- Co? - zdziwiłam się. - Nie jesteś na mnie zły?
Coś mi tutaj nie pasowało.
- Skąd! Kim ciągle chce się spotykać. Całe dnie spędzamy razem.
- A co z Care?
- A co ma być? - teraz to mój brat się zdziwił. - Pomogłem jej przy remoncie pokoju i tyle.
- Jesteś beznadziejny - miałam ochotę uderzyć tego idiotę albo nakrzyczeć na niego. Jak mógł być tak ślepy, żeby nie widzieć, że nagłe zainteresowanie Kimberly jest spowodowane egoizmem. Okay, wiem, wiem, to jego najlepsza przyjaciółka w której kocha się od lat, ale trochę obiektywizmu by nie zaszkodziło. Przecież nawet ślepy by zauważył, że Kim uważa Jacka za swoją własność i nie chce dopuścić żeby ktokolwiek jej ją odebrał. Kiedy zagrożenie minie, ona znów wróci do randkowania, a ten głupek będzie pisał w domu melancholijne i depresyjne piosenki albo żalił się Emmie, że życie jej do bani. Nie tym razem. Caroline podbiła mnie od pierwszej chwili i nie miałam zamiaru pozwolić, żeby mój skretyniały brat ją po prostu olał. Miałam plan i to niecny plan. Tylko potrzebowałam drobnej pomocy. Niestety nie mogłam poprosić o pomoc Królowej Intryg i Knowań - CeCe, prywatnie przyjaciółki Kimberly, ale znałam kogoś, kto zna się na tym równie dobrze, jeśli nawet nie lepiej. Henrietta Evening. To jest dziewczyna, której potrzebuję.
- Rób, co uważasz za stosowne. To twoje życie - machnęłam ręką i zmieniłam temat. Dopóki nie będę gotowa, lepiej z niczym nie wyskakiwać.
- Zapraszamy do stołu - Katherine przerwała naszą rozmowę. Siedziałam obok Megan i Kiki. Rozejrzałam się po twarzach zgromadzonych. Wszyscy mieli wyśmienite humory. Śmiali się i żartowali. Nawet ciocia Kristina chichotała, tym razem szczerze, słuchając opowieści Marka. Cała rodzina. Moja rodzina. Kiedy ostatni raz spotkaliśmy się wszyscy razem? Chyba na pogrzebie wujka. Tylko, że wtedy dzieliły nas uprzedzenia i awantury oraz niedopowiedzenia.
- Ciociu, a wiesz już czy urodzisz chłopca czy dziewczynkę? - zapytała Megan między jednym kęsem pieczeni, a drugim. Chwilę mi zajęło nim zrozumiałam, że "ciocia" to Kathy. Szybko poszło. Z drugiej strony to przecież Meg, jej wystarczy pięć minut żeby wiedzieć, czy kogoś polubi, czy nie. Ma chyba jakiś radar, albo to ta słynna dziecięca intuicja, bo jeszcze nigdy się nie pomyliła w swojej ocenie.
- Nie, kochanie, jeszcze jest za wcześnie.
- Mam nadzieję, że to będzie chłopiec - Jack włączył się do rozmowy. - Za dużo bab w tej rodzinie.
Wybuchnęliśmy śmiechem. Ostatnie lody zostały przełamane. Żarty i anegdoty sypały się z każdej strony. Ze wstydem musiałam przyznać, że Kathy jest naprawdę w porządku. Rację mieli ci, którzy wbijali mi do głowy żeby nie oceniać cukierka po papierku. Postanowiłam zrobić wszystko żeby Katherine czuła się tutaj dobrze. Ona i dziecko. Byłam im to winna po tych wszystkich gorzkich i wrednych słowach.
- Kochani, zaprosiliśmy tu was wszystkich nie tylko dlatego, że jesteśmy rodziną i jesteście dla nas bardzo ważni - zaczął tato, kiedy ostatnie okruszki wspaniałego czekoladowo-miętowego tortu upieczonego przez Kathy zniknęły z talerzy. - Jak wiecie, spodziewamy się powiększenia rodziny, ale to nie wpłynęło na naszą decyzję. Kochamy się, czujemy się ze sobą dobrze i chcemy tworzyć razem rodzinę. Może dla niektórych z was będzie to szok - tutaj ojciec znacząco na mnie spojrzał - Katherine i ja pobieramy się w styczniu.
Harmider, który wybuchnął ukrył moje zdenerwowanie. Jak to? Już w styczniu?! Dlaczego ja nic o tym nie wiem?! Halo, tato?! Chyba najpierw powinieneś zapytać mnie o...
Stop! Ty mały egoistyczny potworze zakoduj sobie w główce, że nikt nie musi cię pytać o pozwolenie! Oddech. Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć. Oddech. Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć. Oddech.
Gratulacje sypały się z każdej strony.
- Proszę o uwagę! - zawołałam. Gdy wszyscy ucichli, podniosłam się z krzesła. - Kiedy dowiedziałam się o tym, że tato spotyka się z Kathy nie byłam zachwycona. Jeszcze mniej, gdy dotarła do mnie wiadomość o ciąży. Miałam wrażenie, że zostałam wyrzucona gdzieś poza nawias, że już nikogo nie obchodzę. Wszyscy musieliście znosić moje narzekania, chamskie zachowanie i złośliwości. Nie byłam zbyt miła, prawdę mówiąc byłam okropna. Obnosiłam się ze swoją złością narażając wasze nerwy na ciężkie próby. Swoim zachowaniem niemal doprowadziłam do rozstania Katherine i taty. Naprawdę źle o was wszystkich myślałam i czuję się z tym okropnie. Korzystając z okazji, chciałam was wszystkich przeprosić. Dziękuję, że nie posłaliście mnie do diabła i mimo wszystko byliście przy mnie. Kathy, przepraszam za każdą złośliwość, za to, jak paskudnie się zachowywałam i jak paskudnie wciąż się zachowuję, bo jestem tylko niepewnym siebie człowiekiem, który najpierw coś mówi, a potem myśli, raniąc ludzi, którzy znajdują się obok. Chcę żebyś wiedziała, że możesz na mnie liczyć i naprawdę się cieszę waszym szczęściem. Witaj w rodzinie!
Rozległy się oklaski. Kika uścisnęła moją dłoń. Spojrzałyśmy na siebie. Siostra uśmiechnęła się i mrugnęła w sposób oznaczający jedno - dobra robota, mała.
- Wystarczy tych melodramatycznych scen - zaśmiałam się.
Wstaliśmy od stołu i przeszliśmy do salonu.
- Dobrze się czujesz? - zmarszczyłam brwi i pomogłam siostrze usiąść. Była blada. Jak na mój gust, o wiele zbyt blada.
- Tak, tak, to tylko emocje i zmęczenie.
- Powinnaś się położyć - dopiero co opuściła szpital. - Musisz odpoczywać.
- Nie, nie - pokręciła głową. - Zobacz jak oni wszyscy się dobrze bawią, nie chcę wracać do domu.
- Głupia - spojrzałam na nią zniesmaczona. - Tutaj też mamy łóżka.
- Ale Ally - próbowała protestować Kika, ale nie miała szans. Zawołałam Kostkę i siłą zaciągnęłyśmy tego uparciucha na górę. Serce mi zamarło, gdy zobaczyłam z jaką ulgą brunetka opadła na łóżko i zamknła oczy. Zasnęła błyskawicznie. To nie wróży nic dobrego. Kostka najwyraźniej pomyślała o tym samym.
- Posiedzę z Kiki - wymieniłyśmy spojrzenia.
- Zaraz wracam - szepnęłam i cicho wymknęłam się z pokoju. Zeszłam do salonu, ale nie potrafiłam się już cieszyć z tej ciepłej, rodzinnej atmosfery.
- Kika zasnęła - oznajmiłam zaniepokojonej naszą nieobecnością rodzinie. Rodzice pokiwali głowami, najwyraźniej coś mnie ominęło. Mimo, że wszyscy starali się utrzymać dobry nastrój, miałam świadomość, jak wiele to ich kosztuje. Chyba tylko Megan nie rozumiała powagi sytuacji. Szczebiotała radośnie i śmiała się całą sobą. A może po prostu nie dopuszczała do siebie myśli, że Kika nie wyzdrowieje? Problem z nadinteligentnymi i ponad wiek dojrzałymi dzieciakami jest taki, że nigdy nie wiesz, czy więcej w nich dziecka, czy dorosłego. Nie wiesz, czy zdają sobie sprawę z powagi sytuacji, czy może to wykracza poza ich poziom.
Poczułam fizyczną potrzebę odetchnięcia świeżym powietrzem. Wymruczałam coś na kształt usprawiedliwienia i wymknęłam się kuchennymi drzwiami. Usiadłam na schodach i oparłam się głową o balustradę. Zamknęłam oczy i oddychałam, starając się uspokoić rozbiegane myśli. Powoli zapadał zmrok, powietrze było ciepłe, ale rześkie, przyjemne. Było mi tu dobrze. Czułam, że wszystkie złe myśli ze mnie ulatują. Zawsze widziałam świat w jasnych barwach, dlaczego z czasem zapodziałam gdzieś ten swój optymizm? Otworzyłam oczy i zdziwiłam się ujrzawszy siedzącego obok Austina.
- Przyszedłeś - uśmiechnęłam się.
- Chciałem sprawdzić czy nikogo nie zabiłaś.
- Haha - zakpiłam. - Wyobraź sobie, że wyszła naprawdę świetna impreza. I wiesz, Kathy wcale nie jest taka zła.
- Super.
- Kika tu jest - odezwałam się, gdy zapadła cisza.
- Jak to? - blondyn spojrzał na mnie, ale po chwili znowu przeniósł spojrzenie na pustą ulicę. Nie mogłam się pozbyć wrażenia, że chłopak unika mojego wzroku.
- Wypisali ją - westchnęłam. - Martwię się o nią. Jest bardzo słaba.
- A co mówią lekarze? - zapytał Austin.
- Nie wiem - wzruszyłam ramionami. - Przecież to tak jakby oficjalne zaręczyny ojca i Katherine, to nie chwila na takie rozmowy.
- Ally - blondyn złapał mnie na rękę.
- Wiem, wiem, wszystko będzie dobrze - przerwałam mu.
- Nie.
- Co?! - odwróciłam się gwałtownie.
- To znaczy tak! Z Kiką.
- Wybacz, ale nie rozumiem - zmarszczyłam brwi.
- Ally - chłopak westchnął ciężko. - Cassy, Nelson i ja... Nie wiem, jak ci to powiedzieć.
- Po prostu! - zdenerwowałam się. - Wyrzuć to z siebie!
- Cassy i ja. My... My... - blondyn plątał się. Wstał gwałtownie i nerwowo zaczął stąpać wkoło.
- No co?! Co wy?! - poganiałam go. Ja także wstałam i złapałam towarzyszącego mi chłopaka za rękę. - Austin!
- Ally, wracamy do Denver.
- Co? - szepnęłam ogłuszona.
- Wracamy do Denver - powtórzył blondyn.
- Ale, ale - zaczęłam. - To niczego nie zmienia, prawda?
- To wszystko zmienia.
- Austin, wcale nie! - przypomniałam sobie o Trish i Deuce. - Przecież są szkoły z internatem! Znajdziemy coś! Zobaczysz!
- Nie, Ally - blondyn wyplątał palce z mojej dłoni.
- A co z nami? Co ze mną?! - nic nie rozumiałam.
Austin nie odpowiedział. Pocałował mnie w policzek i odszedł. Stałam na schodach spoglądając na znikającego w oddali chłopaka, patrząc jak wraz z nim odchodzi cała moja radość. Chciałam go zawołać. Chciałam żeby się odwrócił. Chciałam żeby zachichotał i powiedział, że to tylko głupi żart. Chciałam...
- Austin! - krzyknęłam i pobiegłam za nim. - Austin!
Blondyn niechętnie zatrzymał się. Rzuciłam mu się na szyję i zaczęłam szlochać wprost do ucha. - Nie zostawiaj mnie, proszę. Nie zostawiaj mnie!
- Bądź szczęśliwa - szepnął chłopak łamiącym się głosem i wyplątał się z moich ramion. Nie odwracając się, odszedł w stronę domu. Patrzyłam jak odchodzi, chociaż z całych sił próbowałam się odwrócić. Widziałam jak znika za drzwiami swojego domu. Odszedł. Odszedł ode mnie. I świat nie przestał istnieć. Niebiosa się nie rozstąpiły i żaden meteoryt nie zniszczył ziemi. Nie. Tylko, że dla mnie świat się rozpadł. Pęknął na pół, a wraz z nim moje serce. Moje głupie serce, które wierzyło, że wszystko się ułoży.
- Zostawił mnie - szlochałam kierując się w stronę domu. - Zostawił mnie.
Nie widząc nic przez ścianę łez, człapałam w stronę domu. Domu pełnego szczęśliwych i roześmianych ludzi. Chciałabym być teraz daleko stąd. Gdzieś, gdzie nikt by mnie nie widział. Gdzieś, gdzie mogłabym płakać, płakać, płakać aż razem ze łzami wypłakałabym wszystkie wspomnienia. Niestety byłam tu. W Miami. Na progu mojego domu, gdzie czekała na mnie rodzina i wyjaśnienia, dlaczego wyglądam, jakby staranował mnie czołg. Nie byłam gotowa na te wszystkie pytania. Odwróciłam się na pięcie i pobiegłam przed siebie. Zaślepiona łzami nie zauważyłam wyjeżdżającego zza zakrętu auta. Kiedy usłyszałam pisk opon, było już za późno. Stałam na środku ulicy spoglądając przerażona na zbliżające się z zatrważającą prędkością dwa, oślepiające światła reflektorów...


__________________________

Witam wszystkich!
Mój cudowny internet zrobił mi psikus i nie chciał działać, ale po batalii z arabskim call center, w końcu wszystko gra i mogę łamać wasze małe, dobre serduszka.
Martyna mnie zabije, kiedy przeczyta rozdział, ale obiecuję, że jeszcze was zaskoczę i jeszcze trochę namieszam. :D
Pozdrawiam z deszczowej, ponurej Walii.

wasza zła, okrutna m.