czwartek, 31 stycznia 2013

"Może zamiast romansować na korytarzu, zajęlibyście się czymś pożytecznym?"




5 września



Obudziłam się w wyśmienitym nastroju. Od chwili, kiedy tylko otworzyłam oczy, miałam przeczucie, że będzie to dobry i przyjemny dzień. Jeszcze nigdy z taką radością nie szykowałam się do szkoły!
Czerwony zawsze był moją szczęśliwą barwą, więc zdecydowałam się na zwiewną sukienkę w tym kolorze i urocze balerinki. Jestem zdania, że losowi trzeba pomagać, dlatego prócz zawieszki z moim imieniem, założyłam też swój amulet. To nic specjalnego. Zwykły wisiorek. Ptak w locie na długim, delikatnym łańcuszku. Należał do babci i wierzę, że przynosi szczęście temu, kto go nosi.
Na przystanku znajdowało się niewiele osób. Nigdzie nie zauważyłam moich przyjaciół, ale nie traktowałam tego jak złą wróżbę, ot drobnostka. Mogli pojechać innym autobusem albo z rodzicami Trish. Obiecałam skończyć z nadinterpretacją i trzymałam się tego, jadąc do szkoły. Świetny humor wciąż mnie nie opuszczał.
Pierwsze miałam zajęcia z chemii. Właściwie nie wiem, po co się jej uczę, skoro moim marzeniem jest w przyszłości zawodowo zająć się muzyką i aktorstwem. Niestety, nasz system edukacji zmusza nas do uczęszczania na całkowicie nam zbędne przedmioty. Musiałam wybrać coś dodatkowego i padło na tę nieszczęsną chemię. Nasza grupa jest podzielona alfabetycznie na dwie podgrupy: od a do j i od k do z. Sala mogła pomieścić tylko piętnaście osób, więc było to niezbędne. W czasie, kiedy moja grupa miała tę lekcję, reszta miała hiszpański, później następowała zamiana, my hiszpański, oni chemia. Układ ten działał od wielu lat i zawsze się sprawdzał. Mogliśmy bez przeszkód zgłębiać tajniki obu tych przedmiotów. No, oczywiście w teorii. W praktyce zajęcia z hiszpańskiego były rzeźnią, bo pan Perkins jako niedoszły wojskowy utrzymywał w klasie rygor i stosował różnego rodzaju represje. Jak na wojnie.
Chemia była miłą odmianą. Pani Race to taka niepozorna starsza pani, która wiecznie gubi okulary i nigdy nie wie, kto zawinił, jeśli w grupie wybuchają kłótnie. Uczy bardzo dobrze, jeśli ktoś zdobywa się na trud posłuchania jej, bo kompletnie nie potrafi sobie radzić z młodzieżą. Wyrażenie „nieszkodliwa staruszka” idealnie ją podsumowuje.
Trochę zbyt długo zamarudziłam na korytarzu, bezskutecznie próbując wypatrzeć przyjaciół, kiedy wbiegłam do klasy wszystkie miejsca były zajęte. Rozejrzałam się i z przerażeniem odkryłam, że jedyne wolne krzesło znajdowało się przy stole Brada Garbowsky’ego. To kapitan szkolnej drużyny siatkówki i niesamowity tancerz. Jest takim szkolnym dziwakiem, ale w całkiem innym znaczeniu niż ja. Mimo ogromnej popularności i wielu znajomych, z nikim się nie zaprzyjaźnił. Pośród uczniów zapanowała opinia, że nikt nie jest wystarczająco dla niego dobry, jednak nikt nie zdobył się na odwagę aby to sprawdzić. Teraz z duszą na ramieniu zajmowałam krzesło obok niego, przeklinając swoje spóźnialstwo.
Spojrzał na mnie, ale w jego wzroku nie czaiła się pogarda ani złość, była w nim wyłącznie ciekawość. Uśmiechnęłam się i poczułam trochę pewniej.
- Cześć, jestem Garby – odwzajemnił uśmiech i przesunął swoje rzeczy na tę część ławki, która należała do niego.
- Ally – uścisnęliśmy sobie ręce pod czujnym okiem reszty grupy. Czułam na sobie świdrujące spojrzenia, ale nie przejmowałam się nimi. Zareagowałabym tak samo.
Do sali weszła nauczyciela. Uginała się pod ciężarem podręczników, zeszytów i luźnych kartek. Jak każda roztargniona osoba, wszystkie ważne sprawy zapisywała, aby o nich nie zapomnieć. Niestety później te karki gubiła albo zapominała, gdzie co zanotowała, więc system się nie sprawdzał. Mimo to, pani Race zawsze dźwigała tony papierów. Trochę było mi jej szkoda, ale gdy przepadały nam testy i sprawdziany, cieszyłam się, jak reszta uczniów.
- Dzień dobry kochani, czy my mieliśmy już lekcję?
Zaprzeczyliśmy. Nauczycielka smutno pokiwała głową, przez co zsunęły jej się okulary, przypomniałam sobie małego Nelsona i postanowiłam zadzwonić dziś do Cassidy. W czasie, kiedy chemiczka próbowała wymacać zgubę na biurku, sprawdziłam, czy aby na pewno zapisałam numer szpitalnej znajomej. Mój sobotni stan ducha nie pozwalał mi wierzyć w jakiekolwiek rozsądne działania. Odetchnęłam z ulgą, ujrzawszy imię blondynki na liście kontaktów.
- Stara Race, powinna wymienić ten felerny model już wieki temu– zaśmiał się mój sąsiad. Zdumiona odwróciłam ku niemu głowę.
- Felerny? Dlaczego tak twierdzisz?
- Ależ Ally, w jakim świecie ty żyjesz? – teraz to on się zdziwił. Bez słowa mierzyliśmy siebie wzrokiem.  Patrzyliśmy sobie w oczy i żadne z nas nie odwróciło spojrzenia. Nie zaczerwieniłam się ani nie straciłam rezonu. Co więcej, odczuwałam dumę. Ja, niepozorna Ally Dawson toczyłam tę niemą bitwę z jednym z najpopularniejszych chłopaków w szkole i nie czułam się gorsza!
Garby odpuścił pierwszy. Z politowaniem spojrzał na nauczycielkę i cicho zachichotał pod nosem.
- Zaczynaliśmy gimnazjum, kiedy ostatni rocznik podkradł okulary i wykręcił jedną ze śrubek. Dlatego nazwałem je felernymi. Myślałem, że wszyscy w szkole znają tę historię.
- Nigdy o tym nie słyszałam – po raz kolejny lustrował mnie wzrokiem, jakby chciał się przekonać czy mówię prawdę. Najwyraźniej wynik wyszedł pozytywny, bo w jego spojrzeniu pojawiła się nowa nuta. Coś na kształt podziwu dla takiej naiwności.
- A wiesz co jest najzabawniejsze? – zaprzeczyłam. – Race bez okularów całkowicie traci wzrok, wciąż nie zauważyła braku tamtej śrubki.
Wybuchliśmy śmiechem. Nauczycielka zajęta poszukiwaniami, nawet nie zwróciła na to uwagi, zrobili to za nią inni. Szepty uczniów stały się coraz głośniejsze, niemalże czułam, jak wytykają nas palcami. Strach powrócił. Dyskretnie zerknęłam za siebie. Dokładnie za moimi plecami siedziała CeCe Jones i Rocky Blue. Rocky z zapartym tchem czytała jakąś powieść, ale spojrzenie rudowłosej mówiło jedno -  to jest wojna, Dawson. Jęknęłam. Garby zauważył mój niepokój i uśmiechnął się ciepło.
- Nie przejmuj się. Szkolne hieny muszą mieć jakąś pożywkę.
W duchu przyznałam, że Brad, jak na kogoś, kto ma opinię zarozumialca patrzącego na wszystkich z góry, jest całkiem porządnym i sympatycznym chłopakiem. Gawędziliśmy do końca zajęć i z każdym kolejnym słowem moje zdumienie rosło. Mieliśmy ze sobą niesamowicie wiele wspólnego. Obydwoje kochaliśmy muzykę i chcieliśmy z nią związać przyszłość. Tata Garby’ego wymarzył dla niego karierę sportowca. Nie mógł się pogodzić z myślą, że jego jedyny syn, pragnie tańczyć i śpiewać.
- Mówi, że to niemęskie i niegodne naszego nazwiska, a ja nie chcąc się z nim kłócić, wstąpiłem do drużyny siatkówki. Zawsze to jakiś plan B, ale kiedy nadejdzie chwila wyboru, zrobię, co zechcę.
Byłam pod ogromnym wrażeniem. Ten człowiek był niesamowity, robił to, w czym był dobry aby móc robić to, co kocha. Ja bym tak nie potrafiła. Zrezygnowałabym z marzeń aby zadowolić ojca.
Zadzwonił dzwonek.
Ramię w ramię kroczyliśmy korytarzem, dyskutując zawzięcie nad wyższością rock and rolla nad muzyką pop. Mijani przez nas uczniowie świdrowali nas wzorkiem i nawet nie próbowali tego ukryć. Budziliśmy sensację, a na takową można bez żenady patrzeć i nie odstawać od grupy. Nie czułam się najlepiej pod odstrzałem oskarżycielskich oczu. Miałam wrażenie, jakbym coś kradła, jakbym nie zasługiwała na towarzystwo tego chłopaka. Skarciłam samą siebie w myślach. Nie jestem gorsza od innych, mam prawo do poznawania nowych osób. Uspokoiłam drżące ręce i wsłuchałam w słowa mojego towarzysza. Znał się na rzeczy. Opowiadał o artystach z polotem i finezją. Często się uśmiechał i ironizował, ale nie było w tym ani krzty złośliwości. Nie rozumiałam skąd wzięły się plotki o wywyższaniu się i arogancji. Przecież Garby to świetny facet! Fakt, może rozmawiałam z nim pierwszy raz w życiu, a trwało to zaledwie godzinę, ale wiedziałam, po prostu wiedziałam, że jest wspaniałą osobą. Od pierwszej chwili rozmawialiśmy jak dobrzy znajomi, przy nim, tak samo, jak przy Cassidy, czułam się swobodna i wartościowa. Nie spoglądał na mnie z góry, nie traktował protekcjonalnie, jak król, który dla kaprysu zszedł do plebsu.
- Słuchaj Ally – odezwał się po chwili milczenia. Staliśmy przy szafkach na ganku. Przerwa powoli dobiegała końca i prócz nas, nikogo tu nie było. – Ja wiem, może to za szybko i zrozumiem, jeśli odmówisz, ale jesteś świetną dziewczyną i wiesz – zaciął się. Próbowałam dodać mu odwagi uśmiechem. Ten niesamowity chłopak, za którym uganiała się połowa dziewczyn ze szkoły, czuł się przy mnie niepewnie. Przy mnie!
- Tak? – ponagliłam, ale z sympatią w głosie. Garby spojrzał na mnie i szeroko się uśmiechnął. Najwyraźniej podjął w głowie jakąś ważną decyzję i cały stres uleciał.
- Pomyślałem, że może miałabyś ochotę wyjść gdzieś. Ze mną – tego się nie spodziewałam. Brad Garbowsky zaprosił mnie na randkę! Trish padnie, kiedy jej o tym opowiem! Kika też!
- Tak – mam nadzieję, że nie usłyszał tego drżenia w moim głosie. – Bardzo chętnie.
Obdarzył mnie tak olśniewającym uśmiechem, że blask od niego bijący, oświetliłby zapewne całą dżunglę amazońską. Umówiliśmy się na środowy wieczór. Mam nadzieję, że tato pozwoli mi urwać się ze sklepu. W najgorszym przypadku poproszę o pomoc siostrę, jestem pewna, że się ucieszy, kiedy usłyszy nowinę. Zawsze namawia mnie do bycia przebojową, otwartą dziewczyną. To chyba nakłada się na model takowej. A może nie? Nieważne, idę na randkę! Aaaaaa!
Pożegnaliśmy się, Brad poszedł w kierunku biblioteki. Pomyślałam, że czas zająć się również moją edukacją i z westchnieniem sięgnęłam po podręcznik od angielskiego, który był kolejny na mojej liście zajęć. Lubię ten przedmiot. Kocham czytać, kocham pisać, kocham tworzyć, a na tej lekcji możemy to wszystko robić. Pani Speaker jest młoda, kreatywna i potrafi wydobyć z ucznia to, co najlepsze. Nawet największy gamoń chodzi na jej lekcje z przyjemnością. Nie nudzi i rozumie uczniowskie serca, dzięki czemu, jako jedyny wykładowca, jest darzona prawdziwym, głębokim szacunkiem.
Spojrzałam na zegarek, dzwonek mógł zabrzmieć lada moment, ale nie chciałam jeszcze iść pod salę. Usiadłam na ławce i zaczęłam przeglądać notatki z zeszłego roku. Cichy stuk zamykanych drzwi od ganku nie oderwał mnie od tego zajęcia. Dopiero metaliczny odgłos otwieranej niedaleko mnie szafki sprawił, że podniosłam wzrok. Naprzeciwko stał Austin i sięgał po swój podręcznik. Nie zaszczycił mnie ani jednym spojrzeniem, ani słowem. Przed oczami znów pojawiła mi się scena w Sonic Boomie. Poczułam ukłucie w sercu. Teraz albo nigdy! Postanowiłam wszystko wyjaśnić.
- Cześć – szepnęłam zawstydzona podchodząc bliżej. Odwrócił się i widziałam, jak toczy ze sobą walkę. Uraza była wypisana na jego twarzy.
- Chciałam cię przeprosić. Za to w sklepie i w ogóle. Za wszystko – głos niebezpiecznie drżał. Nie wiem dlaczego przy tym blondynie zawsze odczuwałam taką niepewność. Stawałam się przy nim bezbronna i jeszcze bardziej niż zwykle, odsłonięta na ciosy. Dlatego reagowałam agresją. W końcu podobno to atak jest najlepszą formą obrony.
- Okej – odezwał się po długiej chwili. Zadźwięczał dzwonek. Chłopak zamknął szafkę i ruszył do drzwi. Nie tego się spodziewałam. „Okej”?! Żarty sobie stroi? To było jak obelga, jak uderzenie prosto w twarz. Gniew i uraza wzięły górę.
- „Okej”? Tylko tyle masz mi do powiedzenia? – krzyknęłam na pół ze zdumieniem, na pół ze wściekłością. Kipiałam.
- Tak. Chyba tak.
Wyszedł.
Nie wiem czego oczekiwałam po tej rozmowie, ale na pewno nie takiego obrotu spraw. Pewnie gdzieś w głębi serca miałam nadzieję, że dojdziemy do porozumienia, może nawet będziemy mogli od czasu do czasu, oczywiście, wyjść gdzieś całą czwórką, ale „okej”? Nie, to mnie całkowicie zaskoczyło.
Ruszyłam w stronę klasy, pałając rządzą zemsty. To była zadra na moim honorze. Przeprosiłam, a on to olał? Jakim prawem, ja się pytam, jakim prawem?!
Dogoniłam Austina tuż przed drzwiami do sali. Właśnie miał je otworzyć, kiedy jak furiatka zagrodziłam mu drogę.
- Co to miało być?! – wrzasnęłam zaskakując tym samą siebie.
- Ally, spóźnimy się na lekcje – był wyraźnie znudzony. O nie, mój drogi, ja się tak szybko nie poddam.
- Wyjaśnij mi – nalegałam.
- Również prosiłem o wyjaśnienia, wtedy, w Sonic Boomie, ale ty milczałaś, pamiętasz? – wytknął mi blondyn, a ja miałam ochotę go zamordować.
- Przeprosiłam!
- Okej – wściekłość znów brała górę nad zdrowym rozsądkiem. Staliśmy na opustoszałym korytarzu i wydzieraliśmy się na siebie, nie zwracając uwagi na otaczające nas sale lekcyjne.
- Jeśli jeszcze raz to powtórzysz, a przysięgam, nie ręczę za siebie – syknęłam przez zęby. Jeszcze nigdy w życiu nie odczuwałam takiej chęci i potrzeby agresji. Blondyn spojrzał na mnie, w jego oczach czaiły się ogniki przekory i śmiechu.
- Okej – przeciągle powtórzył kolejny raz. Nie wytrzymałam, rzuciłam się na niego. Był szybszy. Złapał mnie za ręce i przycisnął do ściany. Jego twarz znajdowała się kilka milimetrów od mojej. Czułam bicie jego serca, ciepło oddechu i zapach perfum. Spoglądałam na niego zdumiona, szeroko otwartymi oczami, ale nie czułam strachu. Właściwie to było to całkiem przyjemne. Zważywszy na okoliczności.
- Jeśli już skończyliście romanse to zapraszam do mojego gabinetu – głos dyrektorki zabrzmiał przerażająco blisko nas. Próbowałam karmić się nadzieją, że zwraca się do kogoś innego, jednak, kiedy Austin mnie puścił, wciąż tam stała i podejrzliwie na nas zerkała. Ruszyliśmy za nią. Jeszcze nigdy nie byłam wezwana do gabinetu! A jeśli to zostanie umieszczone w moich papierach? Może przez to nie przyjmą mnie na Yale! Jak w ogóle wygląda to straszne miejsce?
Świrowałam i stresowała się, idąc tą najbardziej koszmarną z dróg. Mój towarzysz nie przejął się zbytnio. Widać, często bywał w takich miejscach. Koniecznie muszę go o to zapytać.
W sekretariacie, przed drzwiami do jaskini lwa, czyli pokoju dyrektorki, zebrała się spora grupka interesantów. Cornflower kazała nam usiąść i zaczekać na wezwanie, a sama zniknęła za dębowymi wrotami, zabierając ze sobą pierwszą owieczkę. Rzeź rozpoczęła się.
- Przestań być taka przerażona. Poględzi i nas wypuści – blondyn zaśmiał mi się wprost do ucha. Zajęta swoimi myślami, zapomniałam o jego obecności. Zadrżałam.
- Wiesz o czym mówisz, pewnie nieraz bywałeś wzywany do dyrektora – wysyczałam jadowicie.
- Bywało się tu i tam – mruknął i przybrał tak niewinną minę, że nie mogłam się nie roześmiać.
Sekretarka mordowała nas wzrokiem. Dobry z niej był Cerber.
- Tu się nie rozmawia! – szepnęła takim tonem, jakby rozmowa była najgorszym przestępstwem we wszechświecie. Nigdy nie sądziłam, że ta miła pani może być zdolna do tak zimnego i straszliwego tonu. Pozory mylą, po raz kolejny się o tym przekonuję.
Sąd skazańców odbywał się szybko. Nie minęła nawet połowa lekcji, kiedy nadeszła nasza kolej. Bałam się i Austin chyba to wyczuł, bo uścisnął moją dłoń, dodając mi otuchy. Zdumiona spojrzałam na niego, ale on już posyłał Cornflower jeden z tych swoich uśmiechów, próbując ją ułaskawić.
Zajęliśmy krzesła naprzeciw dyrektorki i w milczeniu czekaliśmy na wyrok. Przyglądała nam się, a później sięgnęła po nasze akta personalne. Studiowała je przez chwilę, bardziej dla pozoru, bo znała każdego ucznia i wiedziała o każdym jego kroku, ba, pewnie nawet wiedziała, co robił po lekcjach. Przed nią nic nie mogło się ukryć.
- Pani Dawson i pan Moon – odezwała się po chwili. – Może zamiast romansować na korytarzu, zajęlibyście się czymś pożytecznym?
- Wcale nie romansowaliśmy – oburzyłam się, ale widząc spojrzenie dyrektorki, zamilkłam. Austin ledwo hamował śmiech. Wargi mu drżały, a ja miałam ochotę dać mu po głowie.
- Bawi cię to? – syknęłam i z całej siły kopnęłam go w kostkę. Jęknął.  Cornflower wyglądała, jakby za chwilę miał ją trafić konkretny szlag. Nie dość, że złamaliśmy regulamin włócząc się w czasie zajęć po korytarzu to mieliśmy jeszcze czelność kpić z powagi tego świętego miejsca.
- Spokój! Widzę, że rozpiera was nadmiar energii, ale mam na to radę. Posprzątacie jutro szkolny teatr. W piątek jest przesłuchanie i sala ma lśnić. Jasne?
Pokiwaliśmy smutno głowami. Super, całe popołudnie z Austinem. Koszmary nie należą tylko do świata snów.
- Ponadto – kontynuowała chłodno – przez cały będziecie zostawać po lekcjach.
- Koza? – jęknęłam. Jeszcze nigdy nie zostałam w kozie! Jestem wzorową uczennicą, a nie chuliganką.
- Masz coś do dodania Allyson? Może dwa tygodnie?
- Nie, nie – szybko zaprzeczyłam.
Opuściliśmy gabinet, do końca lekcji zostało kilkanaście minut. Postanowiliśmy ten czas przeczekać na ganku aby nie narażać się na gniew Cornflower.
- Nie było tak źle – zaśmiał się Austin. Siadając na ławkę, odliczałam do stu aby uspokoić nerwy. Ja go dziś zamorduję, słowo daję.
- Nie? Mamy posprzątać teatr i zostajemy cały tydzień po lekcjach. Jasne, wcale nie jest źle.
-Uspokój się, będzie dobrze.
Po raz pierwszy siedziałam na korytarzu w czasie lekcji. Było tak cicho, tak spokojnie, jakbyśmy znajdowali się w innym świecie, ukryci przed natrętnymi spojrzeniami i resztą ludności.
Milczenie przerwał Austin. Wygodnie rozsiadł się na ławce i wlepił we mnie wzrok. Spłonęłam rumieńcem i spuściłam głowę. Nie zostało we mnie nic z tej buntowniczej dziewczyny, która wrzeszczała na niego pod salą do angielskiego.
- Dlaczego mnie przeprosiłaś?
- Co? – wciąż się kompromitowałam. Nie potrafiłam przy nim błyszczeć inteligencją i poczuciem humoru. Blokował mnie.
- Dlaczego mnie przeprosiłaś? – powtórzył.
- Zachowałam się niewłaściwie.
- Nie pytam dlaczego musiałaś mnie przeprosić, tylko dlaczego to zrobiłaś.
Nie zrozumiałam pytania. Po co natrętnie wracał do tej kwestii? Czułam, że ciężka rozmowa przed nami.
- Nie byłam sobą – zaczęłam po chwili milczenia. – Musiałam cię przeprosić.
- Myślę, że byłaś sobą bardziej niż kiedykolwiek przedtem, tak, jak dziś. Myślę też, że boisz się być sobą i dlatego mnie przeprosiłaś. Nie chcesz żeby ktokolwiek dotarł do twojego wnętrza. Tu nie chodzi o przymus w postaci „zachowałam się źle”.
- Zgrabna bajka, Andersen by się nie powstydził – mruknęłam, ale w głębi serca przyznałam, że ma rację. Po raz kolejny ją miał, ale nie musiał o tym wiedzieć. Czułam, że uporczywie się we mnie wpatruje, ale ostentacyjnie milczałam.
- Zapytałaś wcześniej, czy tylko tyle mam ci do powiedzenia. Nie, Ally.
Mierzyliśmy się wzrokiem, jednak ten pojedynek był inny, niż poranne zmagania z Garbym. Tamten wydawał się zwykłą igraszką, czymś odległym o tysiące mil i nieważnym. A przecież to Brad jest szkolną gwiazdą. Przestawałam rozumieć cokolwiek. Austin wciąż spoglądając mi w oczy, zaczął mówić. Zrazu cicho i spokojnie, ale w trakcie posuwania się opowiadania, coraz mocniej słychać było w nim irytację. Mówił o bezpodstawnym gniewie, o negatywnych emocjach, o tym, jak się czuł, kiedy go traktowałam, jak powietrze. Poczułam się podle, kiedy tego słuchałam i widziałam to z jego perspektywy. Nowy chłopak i w szkole, i w mieście, poznaje grupę przyjaciół swojego najlepszego kumpla i spotyka się tam z nieuzasadnioną nienawiścią.
- Nie chcę ci robić wymówek, po prostu, tak to wygląda z mojej perspektywy.
- Tak bardzo mi wstyd – szepnęłam. – Mam wrażenie, że jestem pomyłką. Nie potrafię niczemu sprostać, ani temu, czego ode mnie oczekują inni, ojciec, siostra, przyjaciele, szkoła, nie umiem tego pogodzić,  ani temu, co oferuje mi życie. Jestem rozbita, a wtedy zjawiasz się ty i nieświadomie jeszcze te rozbicie potęgujesz. To nie twoja wina. Dlatego cię przeprosiłam, miałeś rację.
- Allyson – po raz pierwszy zwrócił się do mnie pełną formą mojego imienia, instynktownie podniosłam wzrok. – Marnujesz czas wciąż szukając wytłumaczenia. Czasami nie ma żadnego „dlaczego”, zrozum to. Po prostu tak się dzieje i to musi wystarczyć za motyw, wytłumaczenie i odpowiedź. Prawdziwą sztuką jest nauczyć się przeżyć. Przestań planować i robić to, czego oczekują od ciebie inni. Nie zadowolisz wszystkich! Rób to, czego chcesz ty. Tylko to się liczy.
- A wiesz czego chcę?
Austin zaprzeczył ruchem głowy.
- Żeby ta lekcja się już skończyła. Chcę mieć za sobą ten dzień i dzisiejszą kozę – zaśmiał się, kiedy jakby czekając na moje słowa, rozszalał się dzwonek, ogłaszając przerwę na lunch.
Mimo, że nie była to łatwa rozmowa, przecież otworzyłam się przed kimś, całkowicie mi obcym, poczułam się lekko, jakby wszystkie zmartwienia zniknęły, a pozostałą resztę, dało się skwitować krótko – pieprzę to.
- Lecę, muszę znaleźć Deza – nie zdążyłam nic odpowiedzieć, bo blondyn w ekspresowym tempie zniknął za drzwiami. Jak na kogoś, kto doprowadził mnie niemalże do załamania nerwowego podczas dwóch dni znajomości, jest całkiem sympatyczny. Zaczynałam rozumieć tę głęboką przyjaźń, która mimo wcześniejszej odległości kwitła między Dezmondem, a Austinem.
Zaburczało mi w brzuchu. Wrzuciłam książki do szafki i ruszyłam w stronę stołówki. Nie zdążyłam nawet oddalić się zbytnio od ganku, kiedy wpadłam na Dallasa. Serce zabiło mi mocnej, a motylki fruwające w moich wnętrznościach, dawały pokaz prawdziwego kunsztu i wytrwałości. Uśmiechnęliśmy się do siebie.
- Hej – zastanowił się przez chwilę. – Maddy – uśmiech na mojej twarzy zgasł, motylki skarlały. Mimo, że robiłam, co tylko mogłam, on nadal nie pamiętał mojego imienia. Pewnie nawet nie wiedział, kim jestem, ale witał się, bo mnie z kimś mylił.
- Ally – poprawiłam i wyminęłam go. Rozpierała mnie duma. Nie zbłaźniłam się! Co więcej, byłam twarda i niedostępna, jak bohaterki moich ulubionych powieści.
Na stołówce panował niesamowity ruch. Z trudem dostrzegłam szopę czarnych włosów Trish. Próbując nie przewrócić się, lawirowałam wśród spragnionych posiłku nastolatkach. Dotarcie w jednym kawałku na miejsce w naszej stołówce, to już prawie sport ekstremalny. Z ulgą opadłam na miejsce.
- Proszę, proszę, buntowniczka we własnej osobie – zaśmiała się moja przyjaciółka. – Kto by pomyślał, że złamiesz regulamin.
- Słyszeliście już? – mruknęłam, dość bezsensu, ale całkiem w moim stylu.
- Mam nadzieję, że wyrobicie się z tym teatrem do środy, bo mam bilety na ten nowy musical – nawet nie próbowałam zgadywać, jakimi obietnicami i prośbami zdobył je od mamy. Pani Milder należy chyba do każdej istniejącej rady w Miami, ma dostęp do wszystkiego i już nieraz ratowała nas z opresji.
Zaraz, zaraz?
- W środę nie mogę – jęknęłam. – Umówiłam się z Bradem Garbowsky’m.
Ciszę, która zapadła przy naszym stoliku po moich słowach dałoby się kroić nożem. Moi przyjaciele wpatrywali się we mnie z przerażeniem, zaskoczeniem i podziwem. Dziwaczna mieszanka.
- Umówiłaś się? – pierwsza odezwała się Trish.
- Z Garbym? – kontynuował Dez.
- Co w tym takiego dziwnego? To fajny facet – rzuciłam z taką nonszalancją, na jaką mnie tylko było stać.
- A co z Dallasem? – drążyła moja kochana przyjaciółka.
- Nawet nie wie, jak mam na imię – wzruszyłam ramionami.
- Idziesz na randkę? – nie mogłam pojąć co to za nuta, która zabrzmiała w głosie Austina.
- Idziesz na randkę! – pisnęła Trish, a radość, która z niej emanowała, przebijała nawet tę, która ogarniała mnie, kiedy o tym pomyślałam.
Popiszczałyśmy jeszcze przez moment, dając szansę chłopcom na rzucanie nam pełnych politowania spojrzeń mówiących „ach, te dziewczyny”.
Resztę lunchu dyskutowałyśmy z Patricią o odpowiednim stroju i makijażu. Postanowiłyśmy poradzić się w tej kwestii Kiki. W dziedzinie randek jest prawdziwym ekspertem. Wolałam jednak poczekać do końca lekcji i zrobić naradę wojenną w Sonic Boomie. Tam nikt nie miał szans nas podsłuchać.
- Nie mogę od razu iść do sklepu – pisnęłam. – Muszę zostać dłużej w szkole.
Rozwiązanie problemu okazało się banalne – wieczorne posiedzenie u mnie w domu. Taty i tak wiecznie nie było. Cieszyłam się na to spotkanie. Uwielbiam z nimi spędzać czas! Są takie żywiołowe, moje prywatne wulkany energii.
- Idziesz? – Dez wyrwał mnie z zamyślenia. Pokiwałam głową. Lekcje minęły mi szybko, nawet hiszpański i matematyka, co nie zdarza się nigdy. Wlokąc się do szkolnej kozy, gdzie miałam odsiedzieć karę, myślałam nad tym, że od chwili przebudzenia miałam rację – to był dobry dzień.


____________________________________

Uwielbiam Was, moje drogie Panie! <3

M.

poniedziałek, 28 stycznia 2013

"To nieprawda, że przemilczany problem nie istnieje..."


3 września





Potworny ból wyrwał mnie ze snu nad ranem. W głowie mi huczało, a przy najmniejszym nawet drgnięciu czułam, jakby cała drużyna cheerleaderek urządziła sobie trening we wnętrzu mojej czaszki. Ewentualnie jakby rozszalały tłum tańczył pogo do muzyki Marylina Mansona.
Spróbowałam otworzyć oczy. Zapuchnięte powieki nie chciały się łatwo poddać. Zbierało mi się na wymioty, a wibracje w mózgu nasilały się. Usłyszałam swój jęk i dokonałam nadludzkiego wysiłku, podnosząc się.
Zegar wskazywał czwartą rano. Ze zdumieniem odkryłam, że Kika śpi tuż obok. Z trudem wstałam i podeszłam do okna. Opuściłam rolety i odczułam ulgę. Odgrodzona od przeraźliwego blasku słońca, zaczęłam przypominać sobie wczorajsze wydarzenia. Uderzenie w kontuar, kłótnię z Austinem i telefon do siostry. Przyjechała po kilku minutach i znalazła mnie zapłakaną na podłodze.
- Na miłość boską, Ally! – krzyknęła przerażona. – Co się stało?
Desperacko się do niej przytuliłam i zaczęłam wyrzucać z siebie bezskładne zdania. Jestem pewna, że nic z tego nie zrozumiała. Byłam w okropnym stanie. Przytłoczyło mnie to wszystko. Ona była świadkiem mojego wybuchu i raczej nie uspokoiły jej wykrzykiwane słowa.
- Ally! Uspokój się! – usiadła obok i zaczęła kołysać w ramionach, tak, jak wówczas gdy byłyśmy dziećmi, a ona przyjeżdżała do nas na wakacje. Budziłam się często w nocy zapłakana i nie odstępowałam jej na krok, bojąc się, że jeśli wyjedzie to już nigdy jej nie zobaczę.
- Cicho, maleńka, cicho – powoli wracałam do równowagi. Rozpaczliwy płacz przeszedł w szloch, a po chwili zamienił się w nieregularne pociąganie nosem. Ból w głowie spotęgował się.
- Powiedz, co się stało – namawiała łagodnie Kika, wycierając mi twarz chusteczką. Spoglądała na mnie z troską i miłością. Jedyna osoba w rodzinie, na którą mogę zawsze liczyć.
- Właściwie to nic – zaczęłam, ale widząc jej surowe spojrzenie, umilkłam. Zastanowiłam się chwilę i próbowałam pozbierać ten chaos w głowie. – Pokłóciłam się z Austinem, ale to nieważne. Nawet się nie lubimy. Boję się, że przez to stracę Deza i Trish. Wiesz, zachowałam się okropnie. Może to przez to uderzenie w głowę? Chciałam tylko coś zjeść i za szybko wstałam. Powinnam przeprosić, w końcu on mi naprawdę pomógł. Tato nie powinien zostawiać wszystkiego na moich barkach. Chciałabym mieć normalną rodzinę i po szkole wracać do domu, w którym czeka ciepły obiad. Muszę pozamiatać w sklepie. Zaczęłam, ale Austin na mnie nawrzeszczał. A może to ja na niego nawrzeszczałam? Nie, nikt nie krzyczał tylko to było takie przygnębiające. Dez mnie pewnie teraz znienawidzi – w miarę jak posuwałam się dalej w mojej relacji, Kika coraz bardziej się gubiła. Podsumowywałam na głos moje rozważania, do których ona nie miała dostępu.
- Zluzuj, Ally – przerwała mi. – Weź głęboki wdech i zacznij od początku. Kim jest Austin i dlaczego twoi przyjaciele mają cię znienawidzić?
- To ten nowy.
- Ten blondyn? – upewniła się Kika.                                                                             
- Aha – mruknęłam. – Dez był jego sąsiadem w Denver, znają się od kołyski. Obiecałyśmy z Trish być dla niego miłe, ale mi on strasznie działa na nerwy. I wzajemnie, tak myślę. Nie chciałam go spotkać, więc nie poszłam na lunch, a od razu po szkole przyszłam do sklepu. Nie zdążyłam nic zjeść i straszliwie głodna szukałam jakichś produktów spożywczych pod ladą. Wiesz, że tata potajemnie je w pracy czekoladę? Pewnie dlatego tak ostatnio przytył. Na stres najlepsza jest czekolada, zawsze to powtarzam…
- Ally! – przerwała mi siostra. – Kocham cię nad życie, ale nie chcę spędzić reszty życia na podłodze w Sonic Boomie, więc przejdź do rzeczy.
Kika jest okropnie niecierpliwa. Moje gadulstwo doprowadza ją często do szału, bo jeśli raz zacznę jakiś temat, przejdę przez milion innych, zanim dojdę do sedna. Pewnie w ten sposób rekompensuję sobie nieliczne grono znajomych. Właśnie, jeśli o znajomych mowa…
- Znalazłam miętówki pod ladą, ale wstając wyrżnęłam w kontuar. Austin poczuł się winny, bo to on mnie przestraszył – siostra westchnęła ze zrozumieniem. Bardzo dobrze wiedziała, jak ogromne problemy mam z koordynacją i wszelkimi ruchowymi czynnościami. Nawet tak banalnymi, jak wstanie z krzesła. – Pomógł mi w sklepie i przyniósł okłady, tylko, że ja zamiast mu podziękować, potraktowałam go dość obcesowo. Boję się jak Dez i Trish to przyjmą, oni go uwielbiają.
- Ale ciebie kochają – przerwała mi Kika. Na jej twarzy malowała się ulga, widać, biedaczka bała się, że może ktoś mnie napadł albo zgwałcił. Ta, chyba gdybym była ostatnią dziewczyną w Miami.
- Dez zna Austina dłużej niż mnie – mruknęłam.
- Posłuchaj, Allyson – zawsze tak do mnie mówiła, kiedy miała do powiedzenia coś bardzo ważnego. – Odpowiedz na pytanie, czy kiedy przyjaciel nie chce cię znać, kiedykolwiek był twoim przyjacielem?
Zastopowało mnie. Choć pytanie z pozoru wydawało się banalne, wcale takie nie było. Robiłam przegląd wszystkich książek i filmów, w których taka kwestia została poruszona, ale wciąż czułam niedosyt. Milczałam dosyć długo.
- Chyba nie – wyszeptałam bardzo cicho, bojąc się, że jeśli powiem to głośno, wszystkie straszne wizje z mojej głowy, spełnią się. Kika z uznaniem pokiwała głową.
- Właśnie, a skoro ktoś nie był twoim przyjacielem, nie masz co po nim rozpaczać. I tego się trzymaj siostrzyczko – widząc, że znów zbiera mi się na płacz, uśmiechnęła się i dodała ciepło. – Trish i Dez nigdy by tak nie postąpili, ja wiem, że cię kochają i ty też to wiesz, tylko czasami o tym zapominasz.
Miała rację. Znamy się od lat i zawsze mogliśmy na siebie liczyć. Jak mogę w nich wątpić z powodu kłótni z jakimś nieistotnym chłopakiem?
Siostra pomogła mi wstać i zawiozła na przedmieścia. W domu zaaplikowała środki przeciwbólowe i wysłała do łóżka, mówiąc, że chce porozmawiać z tatą. Musiałam szybko zasnąć, bo nic więcej nie pamiętam.
Lekarstwa przestały działać i to mnie obudziło. Cichutko przemknęłam do łazienki, nie chcąc nikogo budzić. Ból stawał się nie do wytrzymania. Z niechęcią przyznałam rację Austinowi – naprawdę porządnie przywaliłam i powinnam pójść do lekarza. Teraz było już na to za późno, a raczej za wcześnie, zważywszy na godzinę, którą wskazywał budził. Mogłam ratować się domowymi sposobami i postarać się zasnąć. Pomyszkowałam chwilę w mojej łazience, ale spotkało mnie rozczarowanie, fiolka z tabletkami przeciwbólowymi była pusta. Zaklęłam cicho pod nosem i przekradłam się do łazienki taty. Nigdy tam nie wchodzę, ale nasilający się huk w głowie, popychał mnie ku desperackim krokom. Niestety i tam nie znalazłam nic, co mogłabym wykorzystać. Ledwie widząc na oczy, poczłapałam do mojej komnaty. Jak kłoda zwaliłam się na łóżko i próbowałam autoafirmacją poprawić swój stan. Może indyjskim mnichom pani Speaker się ta sztuka mogła udać, ale mnie nie. Wspomnienie nauczycielki przypomniało mi jeszcze jeden problem – szkolne przedstawienie. Tak bardzo chciałam w nim wystąpić! To byłoby spełnienie moich marzeń, ale zbyt mocno bałam się upokorzenia i kompromitacji, że pewnie skończy się tylko na imaginacji i postanowieniu „za rok się zgłoszę”. Jasne, mówię tak co roku i co roku kończy się tak samo. Nazywam to nowoszkolnymi postanowieniami, bo ich skuteczność jest równa skuteczności tych noworocznych – zerowa.
- Ally? – głos siostry wyrwał mnie z zamyślenia.
- Hej – wymamrotałam niewyraźnie. Bolało mnie nawet poruszanie wargami. To chyba nie wróży niczego dobrego.
- Jak głowa? – Kika podniosła się na łokciach i spojrzała na mnie. Mimo niewyobrażalnie wczesnej godziny wyglądała oszałamiająco. Długie ciemne loki idealnie ułożone, jakby dopiero co wyszła od fryzjera, twarz, jak u gwiazdy filmowej, wypoczęta, bez cienia zmęczenia, choć położyła się później ode mnie.
- Dobrze – skłamałam i skrzywiłam się z bólu. Siostra wywróciła oczyma i spojrzała na zegarek. Wskazywał dwanaście po piątej.
- Ubieraj się, jedziemy do lekarza – powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu i zniknęła w drzwiach łazienki. Podniosłam się z trudem, ale również z radością. Może w szpitalu dostanę jakieś lekarstwa i choć na chwilę przestanie mnie tak boleć. Wyszarpałam z szafy zwykłe dżinsy i czarną koszulkę. Kika pojawiła się po kilku minutach i w duchu zasmuciłam się. Miała na sobie moje ubranie, identyczne dżinsy i podobną koszulkę, tyle, że ona wyglądała w tym stroju jakby dopiero co skończyła kręcić reklamówkę nowej kolekcji, a ja, cóż, ja wyglądałam jak woźna. Nie dziwię się, że mama zabrała ją, pewnie już jako niemowlę miała zadatki na gwiazdę. Pokiwałam smutno do swoich myśli. Zeszłyśmy na dół.
W całym domu było cicho, ale, o dziwo przytulnie. Słońce wkradało się przez okna, oświetlając każdy kąt. Włożyłam ciemne okulary i wstawiłam wodę na herbatę. Wytrzymałam całą noc, wytrzymam i dziesięć minut. Pewnie już wspominałam, że nie potrafię wyjść z domu bez herbaty. Nauczyła mnie tego pani Dominika, zawsze powtarzała, że herbata to ósmy cud świata i z biegiem lat przyznaję jej rację. Ma słodko-gorzki smak, jak samo życie i pasuje do każdej okazji. Szkoda, że w Ameryce, tak mało osób korzysta z tej przyjemności. Nawet moja siostra, jedna z najwspanialszych osób, które znam, nie mogła zrozumieć, dlaczego niemalże stojąc nad grobem, popijałam sobie spokojnie ten gorący napój. Kręciła się po całej kuchni i zaglądała do szafek wyraźnie zniecierpliwiona. W końcu udałyśmy się do auta. Kika jeździ czerwonym kabrioletem saab 9-3. Szpanerski i szybki wóz, w sam raz na lans z przyjaciółmi po rozgrzanych ulicach Miami. Teraz, aby ulżyć mi w cierpieniu, założyła dach, co nie miało miejsca, odkąd dostała tę brykę od ojczyma na osiemnaste urodziny. Ja nigdy nie dostałam takiego prezentu, ale też nie żałowałam. Nawet nie miałam prawa jazdy i znając moje szczęście, nie miałam żadnych szans na zrobienie go w najbliższym czasie. Jak na razie musi mi wystarczyć za szofera siostra, oczywiście w chwilach, kiedy nie ma żadnej ważnej i elitarnej imprezy.
Kika prowadziła spokojnie i pewnie, nawet nie czułam, że mijamy kolejne ulice. Mój dom od szpitala dzieli pięć kilometrów. Przebyłyśmy ten dystans w błyskawicznym tempie, po części dlatego, że wóz naprawdę szybko jeździł, a po części z powodu braku jakichkolwiek innych pojazdów. Nie było jeszcze szóstej. W sobotni poranek wszyscy mieszkańcy Miami odsypiają piątkowe bale i ruch na ulicach zamiera aż do godziny jedenastej.
Weszłyśmy do szpitala. Izba przyjęć świeciła pustkami. Tylko na krześle w kącie siedział jakiś mały, zapłakany chłopczyk. Okulary zsunęły mu się z nosa, a w brązowych loczkach szalał nieład. Usiadłam obok niego, a Kika poszła porozmawiać z pielęgniarką i znaleźć lekarza.
- Hej – zagadnęłam. Spojrzał na mnie i pociągnął nosem.
- Hej – odpowiedział. – Pani też ma złamaną rękę? – zapytał, a ja zauważyłam, że prawy nadgarstek ma wykrzywiony pod dość dziwnym kątem.
- Jestem Ally – uśmiechnęłam się. – Nie, przyjechałam na prześwietlenie czaszki. Dość mocno się uderzyłam.
- Super! – entuzjazm w głosiku tego chłopca wywołał uśmiech na mojej twarzy. – Mnie to tylko nastawią nadgarstek i założą gips, tak mówi mama. Teraz poszła po lekarza – dokończył z wyraźnym smutkiem. Przyjrzałam mu się dokładnie. Miał na sobie krótkie materiałowe spodenki i kraciastą koszulę. W dodatku pod szyją nosił prawdziwą muszkę. Polubiłam go od pierwszej chwili.
- Nie byłabym taka pewna. Najpierw ci pewnie prześwietlą rączkę żeby zobaczyć, co jest w niej uszkodzone – mimo bólu, rozmowa sprawiała mi niesamowitą frajdę, a fakt, że wywołałam uśmiech na twarzy tego dzieciaka, był jak okład na rany.
Z gabinetu wyszła młoda, na oko dwudziestokilkuletnia blondynka. Było w niej coś znajomego, choć nigdy wcześniej jej nie widziałam. Skinęła na mojego rozmówcę, a chłopczyk wstał i szepnął do mnie:
- Muszę już iść.
Byłam w szoku. Wlepiłam wzrok w tę niezwykłą parę i próbowałam kalkulować w myślach.  Ten mały mógł być w wieku mojej siostry Megan, może troszkę młodszy, ale nigdy nie uwierzę, że ta urocza kobieta, która teraz cierpliwie tłumaczyła mu, że musi być dzielny, bo pan doktor robi to dla jego dobra, ma trzydzieści lat. Nie wyglądała nawet na dwadzieścia pięć.
Kiedy tak dodawałam i odejmowałam w myślach, blondynka podeszła do mnie i usiadła w miejscu, gdzie kilka chwil wcześniej siedział jej syn. Wyglądała na śmiertelnie zmęczoną, ale uśmiechnęła się. Nie mogłam pozbyć się myśli, że skądś ją znam. W jej twarzy, jasnoblond włosach i uśmiechu było coś znajomego, coś, co widziałam niedawno. Ona również mi się przyglądała.
- Ciężka noc? – zapytała. Wyglądałam jak skacowana nastolatka po swojej pierwszej całonocnej imprezie.
- Ta – potwierdziłam. – Moja głowa imprezowała z ladą w sklepie.
Zaśmiała się i jeszcze raz zlustrowała mnie wzrokiem.
- To chyba popularna rozrywka w Miami. Wczoraj słyszałam o dziewczynie, która też tak zabalowała – znów się roześmiała. Roztaczała wokół siebie niesamowicie pozytywną aurę. Człowiek od pierwszego momentu spędzonego z nią, czuł się swobodnie i lekko, jakby rozmawiał z najlepszą przyjaciółką. Nigdy nie poznałam nikogo takiego.
- Jestem Cass – przedstawiła się i wyciągnęła w moją stronę rękę.
- Ally – zrewanżowałam się.
Rozmawiałyśmy, jakbyśmy znały się od lat. Blondynka miała 23 lata i przeprowadziła się tu niedawno z bratem i synem.
- Zawsze chciałam mieszkać tam, gdzie słońce nigdy nie gaśnie – zaśmiała się opowiadając o przeprowadzce. Cass chciała wydać powieść, zbierając doświadczenia i tworząc ją, pracowała na dwa etaty aby utrzymać siebie i chłopców.
- Wczoraj byłam na drugiej zmianie w klubie, gdzie jestem kelnerką, a kiedy wróciłam do domu zastałam mojego niepoprawnego brata śpiącego na kanapie przed włączonym telewizorem i Nelsona ze złamaną ręką – pokiwałam głową ze zrozumieniem. Chłopcy bywają tacy dziecinni i niezdarni.
 – Dzieciak chciał pobawić się w Tarzana, ale mądry wujek zasnął, a ten nie chcąc go budzić, związał zasłonę i przywiązał ją do żyrandola. Niestety ten nie wytrzymał ciężaru i król dżungli wylądował tu ze złamaną ręką, a mieszkanie jest pozbawione światła na tydzień.
Wybuchłam śmiechem. Przy Cassidy nie dało się być smutnym. Opowiadała o katastrofach tak, jakby to była najlepsza komedia, jaką w życiu widziała. Z każdą minutą darzyłam ją coraz większą sympatią. Gawędziłyśmy jeszcze jakiś czas, w końcu nadeszła moja siostra i zawołała mnie na badanie. Wymieniłyśmy się z Cass numerami telefonów i obiecując sobie rychłe spotkanie, pożegnałyśmy się.
Po prześwietleniu lekarz dokładnie obejrzał i zdjęcie, i moją głowę. Kika przyglądała się z ciekawością.
- Panie doktorze, co z nią? – zapytała po chwili. Okazało się, że miałam niesamowite szczęście. Skończyło się na mocnym stłuczeniu i guzie. Nic poważnego, ale cholernie bolącego. Dostałam silne tabletki przeciwbólowe i receptę na kolejne.
- Musisz dużo odpoczywać. Przez weekend zostań w domu i najlepiej nie wychodź z łóżka, a jeśli ból nie minie, zgłoś się w poniedziałek.
Grzecznie podziękowałyśmy i ruszyłyśmy do wyjścia. Szpital zaczynał się budzić do życia. W izbie przyjęć przybyło kilku pacjentów, ale nigdzie nie dostrzegłam blond grzywy Cassidy. Najwyraźniej niedoszły Tarzan został już opatrzony i wrócili do domu. Trochę pocieszyły mnie słowa nowej znajomej, że nie jestem jedyną dziewczyną, która przeżyła bliskie spotkanie z kontuarem. Myśl, że istnieje więcej takich łamag dodała mi otuchy. Niech żyją dziwolągi!
Jadąc do domu, dyskutowałyśmy z Kiką o szkole i wspólnych znajomych. Trochę bałam się poniedziałku. Nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Przywołując w myślach wczorajszą scenę, dziwiłam się swojej reakcji. Nigdy tak gwałtownie nie reagowałam na drugiego człowieka.
Odkąd zaczął się rok szkolny, wszystko zaczęło się komplikować. Zmieniałam się, czułam to, a inni też zaczęli to dostrzegać. Wystąpienie przy schodach, irracjonalne zachowania, kłótnie bez powodu. Fakt, może nie podobało mi się to, kim jestem i jakie miejsce w hierarchii zajmuję, ale jeszcze mniej cieszyło mnie to, kim się staję. Minęły dopiero dwa dni, a wydarzyło się więcej, niż przez całe moje życie. Wiedziałam, że będę musiała podjąć jakąś decyzję, ale tchórzliwie odkładałam to na później, wmawiając sobie, że potrzebuję spokoju i odpoczynku.
W domu z przyjemnością i ulgą zastosowałam się do zaleceń lekarza. Kładąc się do łóżka, próbowałam pozbyć się ciągle powracających myśli, jednak przed samą sobą nie da się uciec. Wokół mnie panowała cisza i tym wyraźniej odczułam samotność. Taty nie widziałam od wczoraj, może był w sklepie, może znowu gdzieś się włóczył, nie miałam pojęcia i raczej mnie to nie obchodziło. Kika wróciła do siebie, nie chcąc mi przeszkadzać, a ja nie zaprotestowałam, choć całe moje jestestwo burzyło się przed tym. Próbowałam zasnąć, ale sen nie nadchodził. Rzucałam się w pościeli i coraz wyraźniej uświadamiałam sobie, że nie ucieknę przed poważnym rachunkiem sumienia.
Ciche pukanie ucieszyło mnie, mogłam odsunąć w czasie tę decydującą rozprawę. Myślałam, że może to siostra wróciła, ale między drzwiami i framugą, zobaczyłam rudą czuprynę mojej sąsiadki. Bezceremonialnie wkroczyła do środka i rozłożyła się wygodnie na łóżku. Z torby, którą postawiła na stoliczku, wyjęła dwa kubki gorącej czekolady i pudełko lodów. Miała talent do pojawiania się we właściwych momentach. Zdawałam sobie sprawę, że niestety moja radość z odroczenia poważnej rozmowy z sobą samą, była przedwczesna. Pani Dominika potrafiła wyciągnąć ze mnie wszystko, ale jej rady trafiały prosto do serca i nie były bezwartościowe. Znała się na ludziach jak mało kto i konkursowo kpiła z życia. Uwielbiam ją za to.
- No, mała – uśmiechnęła się popijając gorący płyn. – Mów.
Nawet mnie nie zdziwiło, że wie o tej anarchii w mojej głowie. Mimo różnicy wieku, była mi bardzo bliska. Nazywam ją w myślach moją dobrą wróżką, moją bardziej doświadczoną przyjaciółką.
- Nic się nie dzieje – skrzywiłam się i sięgnęłam po pudełko lodów. Wiedziałam, że za chwilę zacznie się przesłuchanie.
- To nieprawda, że przemilczany problem nie istnieje – zawsze to powtarzała i zazwyczaj się z nią zgadzałam, tylko dziś czułam się taka dziecinna i to wywołało we mnie bunt.
- Nie mam żadnego problemu! – krzyknęłam i spojrzałam na nią ze złością. Roześmiała się i ze zrozumieniem pokiwała głową. Moje humory znała na pamięć. Poznałyśmy się, kiedy miałam siedem lat. Mieszkała tu wtedy pierwsze lato i zaginął jej ukochany kot. Futrzak znalazł się w moim ogrodzie i dzięki niemu wywiązała się ta niezwykła relacja.
- Uwierz, jeśli ktoś wraca zapłakany do domu i mimo później godziny wykrzykuje na ulicy, że życie jest do chrzanu, to ma problem.
- Nawet nie będę cię za to przepraszała i tak wiem, że pewnie mordowałaś kolejną świetną postać – Dominika jest pisarką i z uporem maniaka uśmierca wszystkich bohaterów, których kochają jej fani. Powtarza, że nie ma nic nudniejszego niż szczęśliwe zakończenia. – Dlaczego wszyscy się czegoś ode mnie domagają? Oczekują, że zrobię to, o co mnie proszą, nawet, jeśli jest to niezgodne z moją naturą. Dlaczego nikt nie chce pobyć ze mną blisko? Pobyć i nic więcej. Chcę zrozumienia  – pod powiekami poczułam łzy. Znów zaczynałam się rozklejać.
- Po prostu prosisz o życie. Po szesnastu latach jałowej egzystencji to normalne – mimo pozornej obojętności w głosie, wiedziałam, że słucha mnie i pomoże mi posprzątać bałagan w umyśle.
- A czym jest życie? – spytałam zdezorientowana. Nie rozumiałam do czego zmierza.
- Wszystkim – wzruszyła ramionami – daje możliwość wyboru. Masz możliwość bycia, tym, kim chcesz być, masz też możliwość bycia tym, kim nie chcesz być. Nikt nie może narzucić ci wyboru. Musisz go dokonać sama.
Pocałowała mnie w czubek głowy i wyszła. Miała rację. Zawsze miała rację. Szukałam problem tam, gdzie go nie było. Zadręczałam się myślą, co będzie ze mną i moimi przyjaciółmi, a nawet nie kwapiłam się do rozmowy z nimi. Użalanie się nad sobą opanowałam do perfekcji, ale teraz już z tym koniec. Życie to możliwość wyboru, a ja chcę zacząć żyć. Nie wiem, co przyniesie poniedziałek, ale co z tego? Nie mam powodu do zmartwień, jestem młoda, jestem utalentowana, mam wspaniałych przyjaciół. Muszę się tego trzymać i nie mogę o tym zapominać. Zamiast oskarżać o swoje niepowodzenia innych, powinnam pracować nad sobą i zmieniać się na lepsze, ale nie kosztem przyjaciół. Już wiedziałam, co muszę i co chcę zrobić.
Kto wie, może nawet z Austinem dojdziemy do porozumienia? Pod warunkiem, że nauczy mnie tej sztuczki z trąbkami.
Roześmiałam się. Czarne chmury uleciały w dal. Zasnęłam spokojna bez natrętnej myśli „co przyniesie jutro”.



_______________________________________

Mam nadzieję, że wybaczycie mi ten szybki i niedopracowany rozdział, tak bardzo chcę przejść już do dalszej części tej historii, że nie mogłam się powstrzymać przed opublikowaniem go.
Z góry przepraszam za wszelkie literówki i mało akcji, ale po wczorajszej imprezie zaręczynowej moich przyjaciół, wciąż nie doszłam do siebie. :)

M.

niedziela, 27 stycznia 2013

". Czasami czuję się bardzo samotna. Bywają takie dni, że czuję się tak nawet w tłumie ludzi. Wtedy przywołuję moją wymarzoną, wyśnioną miłość. Wyobrażam sobie, że z nią, kiedy już ją znajdę, ta samotność nie przytrafi mi się więcej. "


2 września




Poranne wstawanie zawsze sprawiało mi problemy. Jestem ogromnym śpiochem i kocham się długo wylegiwać. Kiedy tylko mogę sobie na to pozwolić, nie opuszczam łóżka przed 13. Pobudki o nieludzkiej godzinie 7 powinny być zabronione. Wszak to niemalże środek nocy! Szczególnie po przerwie wakacyjnej, nie rozumiałam, jak rodzice mogą nas karać torturami wczesnego wstawania. W tym roku było mi łatwiej wygrzebać się spod kołdry, podczas wakacji zastępowałam tatę w sklepie, więc o spaniu do oporu nie było mowy. Dziś wyjątkowo się z tego cieszyłam. Dzięki temu, że nie musiałam zrywać się na ostatnią chwilę, mogłam więcej czasu poświęcić swojej aparycji. Dokładnie przestudiowałam zawartość szafy, obiecując sobie, że prędzej dam się zaprzęgnąć do sań Świętego Mikołaja, niż przyznać do tego przed przyjaciółmi. Pomyśleliby, że dostałam udaru albo innych powikłań od przebywania na słońcu. Pewnie by się nie pomylili, bo nienawidzę opalania się i choć mieszkam w Miami, na plaży bywam od wielkiego dzwonu. Nie należę do tych masochistów, którzy niczym kiełbaski na grillu rozkładają się na leżaczkach i skwierczą niczym boczek na patelni. Kulinarne porównania, najwyraźniej mój mózg domaga się śniadania. Wyjęłam z szafy czarne, obcisłe spodnie i zdecydowałam ubrać się z klasą, ale niezbyt wyszukanie. T-shirt barwy ceglastej z czarnym druczkiem, morelowe koturny i kilka bransoletek w podobnych odcieniach. Ma się ten styl. Szybko dokończyłam ostatnie przygotowania, przeczesałam swoje niesforne loki, szybki makijaż i gotowe. Przez chwilę spoglądałam na siebie w lustrze, zastanawiając się, jak wyglądam w oczach innych. Zaczęłam wyolbrzymiać swoje niedoskonałości i wady, ale po chwili krzyknęłam na siebie w myślach. Dziś ma być pierwszy dzień mojego nowego życia. Muszę być pewna siebie, a takie wyrzucanie sobie każdego szczegółu mi raczej nie pomoże. Włączyłam odtwarzacz. Tańcząc do Hound Dog Elvisa, wrzucałam do plecaka niezbędne rzeczy. Z przyzwyczajenia zerknęłam na zegar, wskazywał 7:20, wciąż nie byłam spóźniona, bomba, muszę tak częściej. Zeszłam na dół, tato krzątał się po kuchni przygotowując śniadanie. Już na schodach wyczułam znajomy zapach bekonu.
- Cześć tato – zawołałam rozglądając się po pomieszczeniu. Na stole stały talerzyki, kubki z herbatą i bułeczki. Tato kończył smażyć jajecznicę. Idealny poranek. Uśmiechnęłam się i wypiłam łyk gorącego napoju. Mogę nie zjeść śniadania, mogę wyjść z domu w piżamie, mogę spóźnić się na ważny egzamin, ale muszę wypić rano gorącą herbatę. To jedno z moich dziwactw.
Danie było gotowe, tato nałożył nam je na talerze i w milczeniu zabrał się za jedzenie. Znów był w kiepskim humorze. W lipcu moja rodzicielka otworzyła sklep w tym samym pasażu, w którym stał nasz sklep muzyczny - Sonic Boom. Codzienny widok szczęścia byłej żony musiał go boleć. Trudno było mu to znieść, tak jak i mi. Kochałam tatę i okropnie się czułam, patrząc na to, jak cierpi. Udawał dzielnego, ale mnie nie udawało się oszukać. Krępowała mnie myśl, że on nadal tak rozpacza, choć minęło już tyle lat. Nie przywykłam do pocieszania, często udawałam, że nic nie widzę i tym mocniej nienawidziłam kobiety, która zniszczyła życie tego wspaniałego mężczyzny. Może i nie był zbyt przystojny, ale troskliwy, ciepły, opiekuńczy i to się od razu czuło. W oczach świeciły mu takie ogniki, że człowiek wiedział, że przy nim jest bezpieczny, choćby nie wiem co. Ubolewałam nad faktem, że tato nie ożenił się powtórnie, niestety wciąż kochał Penny. Widywałam ją często w centrum z moim ojczymem i rodzeństwem. Zawsze uśmiechała się do mnie promiennie i zapraszała do środka. Mimo upływu lat, nie potrafiłam jej wybaczyć ani nazwać „mamą”. Nie zasługiwała na to miano. Zostawiła nas i nie interesowała się mną. Niczego jej nie zawdzięczałam, była dla mnie obcą osobą.
- O której kończysz zajęcia? – głos taty wyrwał mnie z zamyślenia. Ma piękne brzmienie, gdyby chciał, mógłby zostać sławnym muzykiem.
- Po drugiej – odparłam i przełknęłam ostatni kęs jajecznicy.
- Przyjdź od razu do sklepu, popracujesz dziś do zamknięcia, a później posprzątasz.
Kiwnęłam głową, na nic zdałyby się słowa sprzeciwu. Odkąd Penny otworzyła swój sklep, tato znikał na całe dnie, zostawiając interes na mojej głowie. Przeżywał jeden z tych swoich kryzysów. Może gdybym miała bujniejsze życie towarzyskie, czułabym się rozżalona i wykorzystywana, ale raczej nie narzekałam. Trish i Dez uwielbiali przebywać w Sonic Boomie. Ja też. Czuliśmy się tam, jak w domu, tylko takim pełnym instrumentów i obcych ludzi.
Nasz sklep znajduje się w centrum, wszędzie jest z niego blisko, a na górze w dawnym pomieszczeniu administracyjnym, mam swój pokój. Zawsze mogę tam pójść i nikomu nie muszę się z tego tłumaczyć. To komfortowe rozwiązanie.
- Lecę, skarbie. Dziś przyjeżdża dostawca z towarem – tato pocałował mnie w czubek głowy i szybko wyszedł. Zerknęłam na zegarek.
- O cholera! – krzyknęłam i biegiem ruszyłam na górę. Złapałam plecak i wybiegłam z domu, przypominając sobie już na ulicy, że wypada zamknąć drzwi. Szybko wymacałam pęk kluczy na dnie plecaka i pędem puściłam się w stronę przystanku. Nie było do niego daleko. Od mojego domu jakieś 7 minut spokojnego spacerku. Pokonałam ten odcinek w niecałą minutę i z ulgą zobaczyłam, że autobus jeszcze nie przyjechał. Mój mózg zdążył wykonać taniec radości, że mimo poślizgu, nadal mam czas, niestety do nóg nie zdążyło to dotrzeć i starając się zahamować, wpadłam prosto na Austina. Chłopak stał spokojnie i pokazywał coś Trish w telefonie, kiedy uderzyłam w niego, wciąż pełna rozpędu. Zachwiał się, ale szybko wrócił do równowagi i złapał mnie w pasie.
- Przepraszam! Naprawdę, nie chciałam – słowa wylatywały ze mnie z prędkością światła. Czułam się głupio. Wolałabym już upaść i się zbłaźnić niż zawdzięczać pomoc temu blondaskowi. Wciąż upierałam się przy nienawiści do niego, aż po wsze czasy i jeszcze dłużej. Tak mi dopomóż Bóg i święty krzyż.
- Spokojnie, nic się nie stało – uśmiechnął się, ale ja pozostałam niewzruszona.
- Tradycji stało się zadość – zaśmiał się Dez – Ally jeszcze nigdy nie przyszła na przystanek na czas – wyjaśnił zdumionemu Austinowi.
- Lubię efektowne wejścia – mruknęłam i wywróciłam oczami. Cała trójka zaśmiała się. Poczułam się jeszcze bardziej głupio. Wiedziałam, że zachowuję się irracjonalnie, przecież ten chłopak mi nic nie zrobił, co więcej, był dla mnie miły i starał się mi pomóc. Wiedziałam, że jeśli dalej będę się tak zachowywała, powstanie rozłam między mną, a przyjaciółmi, bo coś mi mówiło, że Austin Moon dołączył do naszego trio. Z Dezem przyjaźnili się od przedszkola, a Trish podbił od razu. Tylko co stanie się z trio po dołączeniu czwartego osobnika? Musiałam kilka spraw przemyśleć, ale chwilowo pragnęłam jedynie wejść do autobusu i znaleźć się daleko od przenikliwego spojrzenia naszego nowego towarzysza. Podróż minęła szybko i spokojnie. Elvis płynący z moich słuchawek, działał kojąco na moje zszargane nerwy. Nawet nie zauważyłam, kiedy zatrzymaliśmy się na przystanku opodal naszej szkoły. Marine High School to tak naprawdę ogromny budynek z czerwonej cegły, łączący w sobie gimnazjum i liceum. Mamy wspólną salę gimnastyczną, bibliotekę, basen, sekretariat i kilka korytarzy. Stąd tłok przy wejściu. Ulicę dalej znajduje się szkoła podstawowa i przedszkole. Władze uznały, że taki układ będzie najkorzystniejszy i najbezpieczniejszy dla uczniów. To prawda, ulice są patrolowane, porwania, pobicia czy zwykłe wagary to niemożliwość.
- Którą masz w tym roku szafkę? – spytała Trish, kiedy przebiłyśmy się przez tłum, jak zawsze oblegający ławki przy wejściu. Spojrzałam na kluczyk, który trzymałam w dłoni.
- Siedem– powiedziałam ze zdziwieniem. Jeszcze nigdy nie miałam szafki na ganku. To świetne miejsce. Stoją tam ławki, jest zielono i trzeba być prawdziwym szczęściarzem albo mieć chody w sekretariacie, żeby dostać tam miejsce.
- Zazdroszczę – mruknęła moja przyjaciółka i z niechęcią stanęła przy szafce numer czterdzieści. Pomachałam jej i ruszyłam w stronę tej Mekki szkolnej. Nigdy nie było tam tłumu. Ganek był miejscem świętym, tak, jak scena na stołówce. Rozejrzałam się ukradkiem. Przy większości szafek już ktoś stał. Wyłoniłam w tłumu ciemną czuprynę mojej siostry. Wyjmowała książki i rozmawiała ze swoją przyjaciółką. Tak, jak podejrzewałam, byli tu sami popularni uczniowie, do których wstępu broniły grupki ich wielbicieli. Jeszcze raz zerknęłam na kluczyk i walczyłam z myślami. Cieszyłam się z otoczenia tych ludzi, ale jednocześnie byłam przerażona. Oni należeli do elity, a ja do motłochu, którym rządzą. Chyba w złą godzinę zażyczyłam sobie zmiany swojego losu. Nie jestem gotowa na wyjście z cienia i na stanie się „kimś”.  Z drugiej strony, skoro nie przygotowałam się do tego przez szesnaście lat życia, to chyba najlepiej iść na żywioł. Daj czadu, Ally!
W myślach powtarzałam sobie takie entuzjastyczne hasła i w końcu przestałam czuć się tu jak intruz. Może to tylko przypadek doprowadził mnie do tego miejsca, a może to początek zmian. W końcu my, niepopularni, zwyczajni uczniowie mamy szansę się wybić.
Usłyszałam perlisty śmiech i zamarłam. Cztery szafki dalej, stała CeCe i zalotnie spoglądała na Dallasa. O zgrozo, on wydawał się tym zachwycony! Z przejęciem coś jej opowiadał, a ona udawała, że go słucha. Oddałabym wszystko żeby być teraz na jej miejscu, choć dałabym sobie głowę uciąć za to, że skompromitowałabym się całkowicie. Przy Dallasie zapominałam nie tylko o inteligencji, swoim imieniu, ale również o oddychaniu. Mogłam tylko śledzić go wzrokiem i pomarzyć, jak to mogłoby między nami być cudownie. Proza życia wszystko niszczy.
Zaczęłam się martwić. Tak bliskie sąsiedztwo z CeCe nie wróży niczego dobrego. Jestem pewna, że po moim pamiętnym wystąpieniu przy schodach, trafiłam na pierwsze miejsce najczarniejszej z jej czarnych list. Od wczoraj pewnie wymyśliła już z dziesięć planów absolutnej zagłady, a zważywszy na fakt, że nie potrafię przejść metra bez wypadku, jestem dość ciekawym obiektem. Niech no tylko spróbuje słownie mnie upokorzyć, już ja jej wtedy pokażę. To na schodach to była tylko próba. Udowodniłam sobie, że potrafię walczyć o siebie i nie zamierzam się poddać.
- Wyglądasz jakbyś planowała operację na miarę Hitlera – zaśmiał się ktoś tuż koło mojej głowy. Odwróciłam się i ze zdumieniem odkryłam, że moim szafkowym sąsiadem jest Austin. To chyba już podlega pod prześladowanie? Swoją drogą, chłopak ma niesamowity fart albo widzą w nim potencjał na przyszłego króla szkoły, pierwszy dzień w nowej szkole i od razu miejsce wśród tych fajnych. Gdyby został kolejnym ciemiężycielem, byłoby sympatycznie, mogłabym go otwarcie nie lubić i nie straciłabym przyjaciół. Muszę mu podrzucić tę myśl.
- Ally, wszystko okej? – w jego głosie usłyszałam troskę. Pewnie, że okej. Lepiej niż kiedykolwiek przedtem. Ups, zapomniałam, to mogę powiedzieć na głos.
- Tak, wszystko gra.
- Wydaje mi się, że robisz się przy mnie jakaś spięta. Nie chcę żebyś w moim towarzystwie zamykała się w sobie – ja spięta? Skąd! Zamyślona, uduchowiona, już to byłoby lepsze. Chociaż może i jestem spięta? Jak wygląda spięty człowiek? Zaczynam myśleć od rzeczy to objaw zdenerwowania. Czy zdenerwowanie jest równoznaczne ze spięciem?
- Nie – powiedziałam na głos i głupawo się uśmiechnęłam. Nagle dotarł do mnie sens naszej rozmowy, a raczej jego brak. Umarłabym ze wstydu gdybym zachowała się tak przy Dallasie. Głównie dlatego, wciąż pozostawaliśmy znajomymi tylko w moich myślach i tam leciał na mnie energicznie i namiętnie.
Rzuciłam rozmarzone spojrzenie w stronę szafki CeCe, gdzie wcześniej stał i z przerażeniem odkryłam, że chłopak zbliża się do numeru szóstego i jest moim drugim sąsiadem. Przez chwilę nie byłam zdolna do żadnego ruchu, a później myśli ruszyły jak oszalałe. Miotałam się chwilę między drzwiczkami, a ławką i zdecydowałam na desperacki krok.
- Ukryj mnie! – krzyknęłam szeptem prosto do ucha Austina. Poważnie, ten chłopak powinien zacząć się przede mną ukrywać. Musiałam wyglądać na kompletną wariatkę, bo blondyn nie zadał mi ani jednego pytania tylko rozejrzał się szybko i pociągnął za sobą na ławkę. Dallas przeszedł obok nas obojętnie, wyjął jakiś podręcznik i ruszył w stronę drzwi wejściowych. Był po temu najwyższy czas, bo właśnie zabrzęczał dzwonek. Zerwałam się z miejsca i chwyciłam swój plecak. Pomachałam siostrze i pobiegłam w stronę sali od angielskiego. Jestem pewna, że Austin wciąż siedział osłupiały i zastanawiał się, czy jestem niebezpieczna dla otoczenia.
W klasie nie było jeszcze pani Speaker, uczniowie spokojnie dyskutowali, siedząc na blatach stolików. Kilka osób się ze mną przywitało. Najwidoczniej moja wczorajsza sława wciąż jeszcze trwała.  Zajęłam moje stare miejsce w trzecim rzędzie przy oknie i zaczęłam się zastanawiać wyglądając przez okno. Głównie dlatego zawsze tam siadałam, uwielbiałam wyłączać uwagę i spoglądać w dal. To mnie inspiruje.
Drzwi do sali otworzyły się, wpadł mocno spóźniony Austin i usiadł tuż za mną. Świetnie, dosyć, że muszę go znosić w grupie moich przyjaciół to jeszcze mamy razem angielski. Gorzej być nie może.
- Dzień dobry kochani! – nauczycielka weszła do klasy i cały szum ucichł. Zastanawiałam się czy to ja mam omamy, czy rzeczywiście na miejscu, gdzie powinna stać pani Speaker, stoi pani Speaker w zwojach wściekle różowej tkaniny i złotych klapkach. Cisza, którą niemal dało się ciąć nożem utwierdziła mnie w przekonaniu, że widzą to wszyscy.
- Urlop spędziłam w Indiach, och, wspaniałe miejsce – rozmarzyła się nauczycielka i zaczęła opowiadać o tym egzotycznym zakątku świata. Skoro pani Speaker zajmuje się szkolnym teatrem, tegoroczne przedstawienie będzie spektakularne. Dez mówił, że wystawiają „Sen nocy letniej”. Już widzę Hermię w złotym sari, a Lizandra w różu. Uśmiechnęłam się do swoich myśli. To byłaby całkiem ciekawa adaptacja. Uwielbiam „Sen nocy letniej”, tyle w nim świetnych kwestii, które aż się proszą żeby dopisać im muzykę, a ja kocham musicale. Marzę żeby kiedyś w jakimś wystąpić, ale niestety paniczny lęk przed sceną, powstrzymuje mnie przed spełnieniem marzeń. Chciałabym się zgłosić do tegorocznego przedstawienia, ale strach mnie blokuje. Mój głos nie jest najgorszy, tak twierdzą wszyscy, którzy mnie słyszeli. Rodzina przy wigilii, przyjaciele, kiedy wpadali niezapowiedziani, jednak co innego śpiewanie publiczne, a co innego w domu. Czasami chciałabym być moją siostrą, Kika nigdy nie miała takich problemów. Jej głos był gorszy od mojego, ale zawsze brała czynny udział we wszystkich przedstawieniach i występach. Na pierwszy rzut oka widać, że na scenie czuje się swobodnie. Od małego śpiewała w kościelnym chórze i była przyzwyczajona do publiczności. W dodatku była świetną aktorką. Tak bardzo jej zazdroszczę pewności siebie i świetnego kontaktu z innymi ludźmi.
Zadzwonił dzwonek. Wszyscy ruszyliśmy do wyjścia. Lekcje mijały w spokoju. Był to pierwszy dzień nauki i nauczycieli w większości zajmowały sprawy organizacyjne. W końcu dzwonek ogłosił przerwę na lunch. Postanowiłam poszukać Trish, nim udam się do stołówki. Korytarzem płynęła rzeka ludzi. W tym tłoku nie było szans abym ją zauważyła. Samotnie skierowałam się w stronę załomu korytarzy. Z biblioteki wychodził Dez, niestety w towarzystwie Austina. Postanowiłam ich dogonić. Byli tak zajęci rozmową, że nawet mnie nie zauważyli.
- Musiałeś źle ją zrozumieć – Dez podsumował jakiś ważny problem. Wyraźnie był zniecierpliwiony. Czyżby nasz nowy kolega już zaczął irytować moich przyjaciół? Bomba!
- Słuchaj, stary, jesteśmy kumplami, ta sprawa nie dotyczy naszej relacji. Ally jest twoją przyjaciółką i rozumiem, że jest dla ciebie ważna, ale między nami nie ma żadnego porozumienia. Proszę tylko o to żebyś na nasze wspólne spotkania jej nie zabierał, bo to nie sprawia przyjemności ani jej, ani mnie – zamurowało mnie. Sama prowokowałam i dążyłam do tego, ale teraz, kiedy usłyszałam to, można powiedzieć w twarz, dość nieprzyjemnie się poczułam.
- Okej – po chwili milczenia odezwał się Dez. To, czego chciałam i to, czego nie chciałam, miało się właśnie rozpocząć.  To już nie Ally i Trish, i Dez, ale Ally oraz Austin i Dez, i Trish. Poczułam nieprzyjemne ssanie w żołądku i to wcale nie z głodu. Nigdy nie umiałam kłamać, wiedziałam, że jeśli teraz spotkam moich przyjaciół, nie ukryję tego, co nieumyślnie podsłuchałam. Zawróciłam i udałam się na ganek. Usiadłam na ławce i starałam się uspokoić myśli. Po raz kolejny tego dnia, Elvis podziałał terapeutycznie. Mogłam jasno określić problem i zastanowić się nad rozwiązaniem. Może i byłam winna, ale Austin nie miał prawa oczekiwać od moich przyjaciół wyboru. Tak się nie robi! Miałam tylko dwa wyjścia – przeprosić i zacząć od nowa albo otwarcie wypowiedzieć wojnę. Wiedziałam, że cokolwiek postanowię, Dez i Trish będą przy mnie. Rzadziej, ale będą. W głowie rozbrzmiewały mi słowa mojej sąsiadki „okaż łaskę pokonanemu, zapamięta to, daj się zwyciężyć i okaż łaskę, będą tobą gardzić”. Pani Dominika przeprowadziła się do Miami kilka lat temu. Jest pisarką, ma 25 lat i zawsze mogę przyjść do niej na lody z popcornem i gorącą czekoladę, kiedy jest mi smutno i źle. To taka moja dobra wróżka i skarbnica błyskotliwych myśli. Dużo jeździła po świecie, zna się na ludziach. Postanowiłam iść za jej radą. Postanowiłam walczyć i być może zginąć pokonana, ale za to wciąż z honorem i dumą.
- Hej – serce podskoczyło mi do gardła, a po drodze wywinęło kilka koziołków. Dallas opierał się o swoją szafkę i kiwał na mnie głową. Niemalże czułam jak mózg mi wyparowuje. – Betty, tak?
Hę? Jaki on słodki. Rozpływałam się jak lukier w gorący dzień i poprawiłam wyłącznie dlatego, że chcąc ukryć zaczerwienione policzki, zerknęłam na swój pamiętnik – Ally. Ally Dawson – zabrzmiało to raczej jak pytanie, ale wciąż jeszcze zachowywałam godność.
- No tak. Na razie – uśmiechnął się i poszedł w stronę stołówki. „Na razie” – czyż są piękniejsze słowa? W jego ustach, każdy wyraz nabierał innego znaczenia. Wszystko stawało się piękniejsze i bardziej kolorowe. Dallas, ten Dallas powiedział mi „hej”! Moje rozterki i smutki uciekły w dal, a na serce spłynął balsam.
Resztę lekcji przeżyłam jak lunatyczka. Ktoś mógłby przejechać mnie walcem, nie zauważyłabym. Szczęście wprost promieniowało ode mnie i jestem pewna, że gdyby podłączyć mnie do akumulatora, obdzieliłabym energią cały stan i jeszcze kilka sąsiednich. Miłości, ach, pierwsza miłości, unosisz nas w przestworza! Przy Dallasie często wpadałam w poetycki ton. Nie żebym od razu deklamowała mu wiersze, ale w myślach tworzyłam ich całe mnóstwo. To dość żałosne, ale skoro wiem o tym tylko ja, to chyba nic nie szkodzi.
Zajęcia w końcu dobiegły końca. Jak zawsze w korytarzu głównym panował nieokiełznany chaos. Setki licealistów i gimnazjalistów próbowały jak najszybciej wydostać się z budynku, jakby dodatkowe pięć minut mogło pozbawić ich życia. Spokojnie stałam z boku, czekając, aż tłum się przerzedzi. Nie nadaję się do tych przepychanek. Zaraz wylądowałabym na ziemi i spragniona słońca oraz wolności, sól tej ziemi przespacerowałaby po moich plecach. Chciałabym do matury dożyć w jednym kawałku, więc cichutko przeczekam te kilka minut.
W końcu zrobiło się przestronniej. Odetchnęłam rozgrzanym, dusznym powietrzem i ruszyłam w stronę sklepu. Mijając przystanek, spostrzegłam na nim moich przyjaciół. Samych. Uśmiechnęłam się i pomachałam.
- Ally, dlaczego zniknęłaś na cały dzień? Nie zjadłaś nawet z nami lunchu! – Trish była oburzona, Dez przyglądał mi się z ciekawością.
- Przepraszam kochani, miałam coś do załatwienia – zasadniczo nie kłamałam i tylko dlatego zabrzmiało to szczerze. Musiałam pomyśleć, przemilczałam tylko nad czym.
Na horyzoncie pojawił się autobus, żałowałam, że nie mogę wrócić do domu i cieszyć ostatnim spokojnym popołudniem, wolnym od miliona prac domowych i nauki „na wczoraj”.
- Muszę lecieć, tato znów szaleje, więc sklep jest na mojej głowie – pożegnaliśmy się na przystanku. Sonic Boom położony jest w pasażu przy Galerii, tylko pięć przecznic od szkoły. Szłam spacerkiem i udawałam, że jestem jedną z tych stereotypowych nastolatek, które właśnie wracając do domu po pierwszym dniu w szkole. Marzyłam, jakby to było choć raz wejść do domu, w którym czeka ciepły obiad przygotowany przez mamę, rodzeństwo się przekomarza, a tato wraca popołudniu z pracy i wszyscy siadamy przy wspólnym stole. Nie chcę przez to powiedzieć, że moje życie jest do bani. Po prostu miło byłoby mieć normalną rodzinę.
Tak rozmyślając, dotarłam do sklepu i zastałam przy drzwiach zniecierpliwionego tatę.
- Gdzieś ty się podziewałaś? Spóźnię się przez ciebie!
Super, tato, ciebie też miło wiedzieć. Pomknął jak strzała wypuszczona z łuku Robin Hooda i tyle się widzieliśmy.
Przecież ja nie oczekuję wiele, powróciłam do dalszych rozmyślać. Chciałabym aby ktoś spytał mnie, jak mi minął dzień, żeby krzyczał, że już późno i najwyższa pora spać, chciałabym, aby ktoś pytał, czy odrobiłam lekcje. Dlatego tak desperacko czepiałam się Trish i Deza, dwójki ludzi, których naprawdę obchodziłam i którzy kochali mnie dla mnie samej, a nie dla swojej korzyści. Gdybym ich straciła, nie przeżyłabym tego. Czasami czuję się bardzo samotna. Bywają takie dni, że czuję się tak nawet w tłumie ludzi. Wtedy przywołuję moją wymarzoną, wyśnioną miłość. Wyobrażam sobie, że z nią, kiedy już ją znajdę, ta samotność nie przytrafi mi się więcej.  O dziwo, choć obłędnie podkochiwałam się w Dallasie, nie potrafiłam sobie wyobrazić jego na tym miejscu. Łamałam sobie głowę nad tą zagadką, ale wciąż mi coś nie pasowało. Lepiej za dużo nie myśleć, to prowadzi do nieporozumień. Najlepiej zrobię, jeśli zabiorę się do pracy.
W sklepie, jak zawsze pełno było klienteli spragnionej nowego instrumentu. Cierpliwie przeżyłam dwie panie, które godzinę wybierały klarnety, grupę nastolatków potrzebujących gitar oraz starszego pana kupującego pianino dla córki. Niestety, mój żołądek dość regularnie i desperacko przypominał, że nie zjadłam dziś lunchu i od porannej jajecznicy, nic nie miałam w ustach. Spojrzałam na zegar. Szesnasta. Czekała mnie śmierć głodowa, do zamknięcia pozostały cztery godziny, a klientów wciąż przybywało. Nie było mowy żebym mogła wyskoczyć choć na minutkę i coś sobie przynieść  z pobliskiej knajpki. Coraz głośniejsze burczenie zainteresowało stojących bliżej ludzi. Spoglądali to na siebie, to na mnie podejrzliwie. Udawałam, że to nie ja, ale moje zdolności aktorskie są dość marne. Zdesperowana zanurkowałam pod ladę, poszukując tam czegoś, co nadawałoby się do zjedzenia. Dwa opakowania po czekoladzie, dzięki, tato, wiem, że mnie kochasz, trochę pepsi na dnie butelki i opakowanie przeterminowanych miętówek. Od biedy jeszcze te cukierki mogą mnie uratować. Wymacałam opakowanie. Zaszeleściło, ale wydawało się puste. Nadzieja zgasła. Rozczarowana zajrzałam do środka i ujrzałam najcudowniejszy widok na świecie, na samym dnie leżały dwie sklejone miętówki. Nie zginę!
- Przepraszam – niespodziewanie usłyszałam głos przy kasie. Krzyknęłam przestraszona i poderwałam się tak szybko, że z całej siły uderzyłam głową w kontuar. Zabolało. Przed oczami pojawiły mi się mroczki, ale zachowałam równowagę. Z trudem wyprostowałam się i starając się nie rozpłakać z bólu, zwróciłam wzrok na natrętnego klienta. Nie zamordowałam go tylko dlatego, że wciąż desperacko ściskałam opakowanie z miętówkami. O ladę opierał się Austin. Wydawał się zaskoczony moim widokiem .
- Ally? – zapytał zdumiony. – Nic ci się nie stało? – spoglądał na mnie z troską, a ja nie wiedziałam czy nakrzyczeć na niego, że śmie się tu pojawiać, czy poprosić o pomoc.
- Ally? – powtórzył przestraszony nienażarty. Musiałam mocno przywalić skoro się tak zmartwił.
- Wszystko gra – powiedziałam z trudem. – To nic takiego. Ciągle mi się zdarzają takie rzeczy.
- Potrzebujesz czegoś? Moja siostra pracuje w lodziarni, tu, za rogiem, może przynieść ci trochę lodu?
Zgodziłam się kiwnięciem i poczułam ostry ból. Usiadłam na podłodze i starałam się nie ruszać, bo każde drgnięcie sprawiało mi ból. Chłopak pojawił się po chwili z ogromnym okładem. Widać było, że biegł całą drogę. Podprowadził mnie do kanapy, usadził z lodem na głowie i zabronił się ruszać. Z ulgą go posłuchałam. Czuł się winny wypadku, biegał w tę i powrotem na każde moje kiwnięcie. Obsługiwał klientów, podawał instrumenty, udzielał rad i donosił mi świeże okłady. Byłam pod ogromnym wrażeniem. Ja ledwie dawałam sobie radę z samym sklepem, a on wyglądał jakby był stworzony do tego wszystkiego. Kontakt z ludźmi sprawiał mu ogromną radość. Dla każdego znalazł jakieś miłe słowo i każdemu pokazywał instrumenty, co więcej, na każdym z nim zagrał. Jeszcze mocniej niż zwykle w jego towarzystwie, odezwały się moje kompleksy. Może i potrafiłam grać na pianinie, gitarze, perkusji, flecie i skrzypcach, ale on również to potrafił. Co więcej, on grał nawet na trąbce przez drugą trąbkę. Cała moja pewność siebie, o którą tak desperacko walczyłam, wyparowywała.
Około 20 sklep opustoszał. Zostaliśmy sami, chłopak podszedł do drzwi i wywiesił na nich kartkę z napisem „zamknięte”.
- Lepiej się czujesz? – zapytał z troską po raz setny tego dnia.
- Tak, mówiłam już, nic mi nie jest – zniecierpliwiłam się.
-Powinien obejrzeć cię lekarz. Porządnie przywaliłaś – przekonywał dalej blondyn.
- Austin, naprawdę czuję się dobrze. Dzięki za pomoc, ale dałabym sobie radę sama – zabrzmiało to niegrzecznie i ostrzej, niż zamierzałam. Wstałam i zaczęłam zamiatać. Bolało jak cholera, jednak nie chciałam dawać mu satysfakcji.
- Wytłumacz mi coś – w głosie chłopaka nie było już ani nutki troski. Brzmiał twardo i nieprzyjemnie. Spojrzałam zdumiona. – Od pierwszej chwili zachowujesz się, jakbym zrobił ci jakąś krzywdę. Milczysz, kiedy cię o coś pytam, spoglądasz jak na wroga, traktujesz jak powietrze, a jednocześnie potrzebujesz mojej pomocy, jak dziś w szkole. O co ci chodzi? Nie znasz mnie, dlaczego mnie tak nienawidzisz? – może tylko sobie to wmówiłam, ale oprócz gniewu w głosie Austina dźwięczał smutek. Milczałam. Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Bo co można powiedzieć na tak jasno postawione pytanie? Słuchaj, nie lubię cię, bo czuję się przy tobie jak śmieć? Nie lubię cię, bo możesz odebrać mi przyjaciół? Nie lubię cię, bo jestem beznadziejna?
- Nawet nie potrafisz odpowiedzieć – z urazą rzucił chłopak. – Nie martw się, nie będę cię więcej katował swoim towarzystwem.
Trzasnął drzwiami i wyszedł, a ja poczułam się samotna, jak jeszcze nigdy przedtem. Wybiegłam za nim na ulicę. Chciałam go przeprosić. Chciałam, och, sama nie wiem, czego chciałam.
- Austin! – krzyknęłam – Austin! – na próżno. Znikał właśnie za rogiem i miał gdzieś moje krzyki. Biła od niego ogromna obojętność.
Ze zdumieniem odkryłam, że płaczę. Całe napięcie tego dnia spływało ze mnie wraz ze łzami. Tęskniłam za kimś, komu mogłabym wszystko powiedzieć i kto by mnie wysłuchał. Nie mogłam zadzwonić ani do Trish, ani do Deza. Tego by nie zrozumieli. Sama tego nie rozumiałam. Po raz pierwszy w życiu nie rozumiałam ani siebie, ani swojego zachowania.
Wyjęłam telefon i wybrałam numer.
- Kika, odwieziesz mnie do domu? – zaszlochałam w słuchawkę słysząc ciepły głos starszej siostry. Jej odpowiedź utonęła w moich łzach. 



____________________________________

Z tego miejsca pragnę gorąco podziękować za wszelkie komentarze, ogromnie mi przyjemnie, że odpowiadanie się podoba. Mam nadzieję, że Was nie zawiodę i kolejne rozdziały przypadną Wam do gustu.
Z racji tego, że w tygodniu mam dość dużo zajęć i nadeszła sesja, rozdziały będą pojawiać się w weekendy.
Jeśli znajdę czas, może numer trzeci pojawi się w środę, ale o tym już indywidualnie poinformuję Was na blogach. 
Ściskam i całuję, Mika