środa, 27 lutego 2013

"Jesteśmy przyjaciółmi, tak?"



16 września





Mimo zamkniętych powiek, wiedziałam, że zbliża się godzina siódma. Niebawem powinien zadzwonić mój budzik, ale odrzucałam od siebie tę myśl. Bałam się otworzyć oczy, bałam się wstać i pójść do szkoły, bałam się spotkać Austina w świetle dziennym. Nie chciałam się do tego przyznać nawet przed samą sobą, ale bałam się spojrzeć blondynowi w oczy. Kika zawsze mówiła, że jestem jak otwarta księga. Wystarczy spojrzeć raz w moją twarz i oczy, a człowiek od razu wie, jakie emocje mną targają. Austin Moon absolutnie nie może się dowiedzieć, co kryje się w moim sercu! Oddałabym wszystko aby cofnąć czas do wczorajszego wieczoru i całkowicie zmienić jego przebieg, a jednocześnie chowałam te wydarzenia w tej szufladce mojej głowy, gdzie trafiają tylko te najpiękniejsze momenty mojego życia. Bezwiednie uśmiechałam się, by po chwili nawrzeszczeć na siebie w myślach i z rozpaczą rozmyślać o wyjściu z tego azylu, który dawał mi mój pokój.
Gdy wczoraj blondyn mnie pocałował, stało się coś niesamowitego. Poczułam zawrót głowy i dreszcze. Pomimo, że był to mój pierwszy pocałunek, podświadomie wiedziałam, że to, co czuję, nie jest czymś zwyczajnym, co towarzyszy każdemu takiemu wydarzeniu. Nic już nie miało znaczenia. Świat mógłby się skończyć, nie zauważyłabym. Wpatrywałam się w Austina szeroko otwartymi oczami i nie wiem, które z nas było bardziej zaskoczone tym, co się stało.
- Ally, ja – próbował coś powiedzieć blondyn, ale głos odmówił mu posłuszeństwa.
Nie odzywałam się. Po prostu spoglądałam w oczy mojego towarzysza i usilnie próbowałam poukładać sobie myśli. Panował w nich taki chaos, jak jeszcze nigdy przedtem. Nie byłam w stanie nic powiedzieć, nie byłam w stanie poruszyć się.
- Ally – spróbował ponownie odezwać się chłopak, jednak znów zamilkł.
Nadal spoglądałam w oczy Austina, ale byłam w innym miejscu, w innym czasie i wydawałoby się, byłam inną Ally. Był początek tegorocznych wakacji. Siedziałyśmy z Dominiką u niej na tarasie i korzystałyśmy z wieczornego chłodu. Ja wylegiwałam się na leżaku i popijałam colę, myśląc, że życie mimo wszystko jest przepiękne, a ona pracowała przy laptopie.
- Co teraz piszesz? – zapytałam, z ciekawością spoglądając na moją dorosłą przyjaciółkę.
- Szalenie romantyczną powieść fantastyczną – mruknęła chichocząc.
Znam ten chichot bardzo dobrze. Zawsze go słyszę, kiedy pytam nad czym pracuje. Dominika ma charakterystyczny styl pisania i makabryczną wyobraźnię.
- Kto umrze?
- On – powiedziała i sięgnęła po piwo. Mimo wieczornej pory było cholernie gorąco.
- Dominika – odezwałam się po chwili. Spojrzała na mnie zaciekawiona. – Po czym właściwie można poznać, że dana osoba jest właśnie tą właściwą? – mimo pokrętnych wypowiedzi, zawsze się rozumiałyśmy perfekcyjnie.
- Będziesz to czuła – rzekła zastanowiwszy się. – Pocałujesz tę osobę i poczujesz, że cały świat przestał się liczyć.
- Tylko tyle? – nierealne żeby to było takie proste.
- Aż tyle. Pewnego dnia przekonasz się, że to ludzie stworzyli tę skomplikowaną otoczkę.
Teraz, wciąż siedząc w samochodzie blondyna, rozumiałam, co miała na myśli Dominika. Co więcej, kiedy chłopak mnie pocałował, czułam to wszystko!
- Allyson – Austin po raz trzeci próbował coś powiedzieć, ale ja nie słuchałam. Zerwałam się z miejsca i wybiegłam na zewnątrz, chcąc uciec przed swoimi myślami. Nie interesowało mnie, co mój towarzysz sobie pomyśli. Miałam gdzieś nawet to, co pomyśli sobie ojciec, kiedy nad ranem wbiegłam do domu i rzuciłam się na łóżko. Słyszałam odgłos odjeżdżającego samochodu, ale to był tylko nieznaczący drobiazg. Skulona pod kołdrą, drżałam jak w febrze. Byłam w pełnym ubraniu, nawet buty miałam wciąż na stopach, bo to nie chłód, ale groza tego, co sobie uświadomiłam, sprawiała, że się trzęsłam.
Choć nigdy tego nie robię, wzięłam połówkę tabletki nasennej. Zrobiłabym wszystko żeby uciec od swoich myśli.
Zadzwonił budzik. Siódma. Czas wstać, ubrać się, zmierzyć ze swoim umysłem i z życiem, które nagle okazało się bardziej skomplikowane.
Cza mijał, a ja wciąż leżałam w łóżku i nie ruszałam się. Zsunęłam tylko buty, chcąc rozprostować obolałe nogi.
- Kochanie – ojciec wetknął głowę do pokoju. – Blado wyglądasz, myślę, że jeszcze dziś powinnaś zostać w domu.
Nie wiedziałam czy zdołam zapanować nad głosem, więc pokiwałam tylko głową. Z ulgą przyjęłam wiadomość, że spotkanie z Austinem odwlecze się. W świetle dnia, wczorajsza histeria, była czymś odległym. Teraz mogłam z zimnym spokojem zastanowić się nad tym, co właściwie się wydarzyło. Ze zdumieniem uświadomiłam sobie, że nie czuję się ani trochę urażona. Okej, pocałował mnie, ale fakt, że poczułam to wszystko, o czym mówiła Dominika, wcale nie musi oznaczać, że zakochałam czy zakochuję się w Austinie! Czy może znaczy? Dlaczego właśnie teraz, kiedy moje życie zaczyna się tak świetnie układać, muszą dziać się takie rzeczy?! Dlaczego on to zrobił? Przecież jesteśmy przyjaciółmi! Odkąd nasze relacje unormowały się, nie potrafię przeżyć dnia bez Austina.
Muszę z kimś porozmawiać, ale to wyznanie nie przeszłoby mi przez usta ani przy Trish, ani przy Dezie, a już na pewno nie przy Cassidy! Potrzebowałam Dominiki, ale jej jak na złość nie było teraz w kraju. Pojechała wczoraj do swojego domu w Meksyku i wiedziałam, że wróci dopiero za tydzień.
Sięgnęłam po telefon. Był jeszcze ktoś, kto świetnie potrafi spuentować moje odpowiedzi, ktoś, kto sam mi się zwierza i komu mogę zaufać. Zadzwoniłam do Garby’ego.  
Choć pewnie szykował się do szkoły i był zajęty, odebrał po pierwszym sygnale.
- Cześć Pani Zdolna – usłyszałam wesoły, roześmiany głos.
- Że co? – mruknęłam mało inteligentnie.
- Taka żartobliwa ksywka. No wiesz, gdyby nie ty, nasze przedstawienie by pozostało bez zmian.
Mruknęłam kilka niezrozumiałych słów, sama nie do końca wiem jakich.
- Dziś wielki dzień. Zdenerwowana? – zapytał tym samym radosnym tonem. Powolutku wracałam do równowagi.
- Dlaczego? – od razu wiedział o co mi chodzi.
- Nie mów, że zapomniałaś, że prezentujemy dziś piosenki Ortedze – to nie było pytanie.
- O cholera! – krzyknęłam.
Jak mogłam o tym zapomnieć?! Przecież to przez te piosenki wykradałam się z domu, zarywałam noce i zostałam sam na sam z Austinem.
- Ally, co się dzieje? – w głosie Garby’ego usłyszałam troskę. Wiedział równie dobrze, jak ja, że bez powodu nie wyleciałoby mi z głowy coś tak ważnego.
- Słuchaj, po czym poznać, że jesteśmy w kimś zakochani? – odpowiedziałam odpowiedzią.
W słuchawce zapadła cisza. Wstrzymałam oddech.
- To trudne pytanie – minęła chwila nim usłyszałam głos Brada. – Kiedy się zakochujemy dostajemy mdłości i ataków paniki. Wściekamy się, bojąc tego, jak ta historia się skończy i boimy się zniszczyć tę relację, którą mamy.
- No właśnie – jęknęłam.
- Ostatnio gdzieś czytałem, że podobno, nasze mózgi od pierwszego wejrzenia wyłapują obiekt tak zwanej „miłości naszego życia”.
- Jak to? – zainteresował mnie. Nigdy nie słyszałam o czymś takim. Postanowiłam jutro wybłagać tatę o rozmowę z Meksykiem. Potrzebowałam Dominiki tak mocno, jak jeszcze nigdy przedtem.
- Takowy obiekt zostaje, nie wiem jakiego słowa użyć, zakodowany, chyba będzie w miarę dobre, przez nas mózg, ale ten w jakiś sposób się broni i to odpiera. Instynktownie walczymy z tym uczuciem, o którym nie mamy pojęcia. Kłócimy się z nowopoznaną osobą, wściekamy na pierwszy raz widzianego na oczy człowieka, różnie, ale w pewnym momencie ta część odpowiedzialna za uczucia bierze górę i zwycięża ta pierwotna miłość.
- O nie – jęknęłam. Po chwili opanowałam się. – To jakieś bzdury.
- Po prostu odpowiedziałem na twoje pytanie.
- Wierzysz w te brednie? – naciskałam.
- To udowodnione naukowo.
Wyrzuciłam z siebie wiązankę dość niecenzuralnych słów. Chłopak znosił mój wybuch ze stoickim spokojem.
- Okej – odezwałam się po chwili, dając mu do zrozumienia, że przyjęłam wiadomość i uspokoiłam się.
- Będziesz w szkole? – zmienił temat Garby. Słyszałam szum powietrza. Pewnie szedł do szkoły.
- Nie ma mowy – mruknęłam.
- Pamiętaj o próbie i Ortedze – perswadował. – Napracowałaś się. Nie schrzań tego przez urojenia.
Poczułam wdzięczność. Nie wiem, co ten chłopak ma takiego w sobie, ale stawia mnie na nogi szybciej, niż krople walerianowe.
- Będę na próbie – obiecałam. Pożegnaliśmy się. Już odkładałam słuchawkę, kiedy Garby zaczął coś mówić.
- Kiedy już ułożysz wszystko w tej swojej ślicznej główce, chcę poznać tego szczęśliwca – zaśmiał się i rozłączył. Miałam ochotę go zamordować. Siebie też. I Austina.
Na myśl o tym ostatnim zaczęłam znów wpadać w panikę. Nie dam rady iść na próbę i śpiewać. Nie z tym mętlikiem w głowie.
Zeszłam na dół. Ojciec znów gdzieś zniknął, ale nie przejęłam się tym. Pewnie poszedł do sklepu, a jeśli nie, to kiedyś tam się znajdzie. Miałam ważniejsze sprawy niż rozmyślania o nieodpowiedzialnym tatusiu.
Herbata całkowicie pomogła mi wrócić do równowagi. Zdarzają się gorsze nieszczęścia niż zakochanie się lub nie w swoim przyjacielu. Co tam, może nie będzie tak źle.
Pełna pozytywnej energii, ubrałam się w prostą, żółtą sukienkę i zajęłam się fryzurą oraz makijażem. Garby miał rację, dziś nasz wielki dzień. Albo polegniemy w walce, albo zwyciężymy!
Przed teatralną aulą dostrzegłam całą grupę Dzikich Sokołów. Byli zdenerwowani i czymś zaaferowani. Nawet nie zauważyli mojego przyjścia.
- Cześć – krzyknęłam prosto do ucha Rocky. Podskoczyła przestraszona.
- Ally przyszła! – zawołała brunetka. Otoczyła mnie cała grupa i jedno przez drugiego, zaczęli robić mi wymówki za napędzanie im strachu. Byli pewni, że nie przyjdę i cały nasz misterny plan pójdzie w pi, no nie uda się. Świadomość, że byłam im niezbędna, że beze mnie nie mogliby osiągnąć tego, o czym marzyli, była balsamem na moją udręczoną duszę i tą ostatnią kroplą, która sprawiła, że przestałam się zadręczać.
W ciszy i skupieniu, niczym kondukt żałobny wkroczyliśmy do teatru. Reszta ekipy występującej była już na miejscu. Pani Speaker awanturowała się, jakim prawem ośmieliliśmy się spóźnić, pan Ortega spoglądał na nas znacząco. Nadeszła chwila prawdy. Spojrzeliśmy na CeCe i pokiwaliśmy jej głową. Uznaliśmy, że ma największe doświadczenie w szkolnych przedstawieniach, więc powinna rozpocząć rozmowę.
- Kilka dni temu zaproponowaliśmy państwu małą zmianę scenariusza – nasza nauczycielka angielskiego wyglądała, jakby miał ją trafić atak apopleksji. – Mimo sprzeciwu, wprowadziliśmy te zmiany i napisaliśmy piosenki i teraz z państwa zgodą lub bez niej, zaprezentujemy je.
Wszyscy pokiwaliśmy głowami. Cała nasza główna obsada spoglądała wyczekująco na panią Speaker. Wyjątkowo nie miała na sobie sari, a dżinsy i zwiewny sweterek. Po korytarzach szeptano, że podkochuje się w panu Ortedze i chce zrobić na nim wrażenie. To dlatego tak gwałtownie protestowała przeciwko wszelkim zmianom, wszak High School Musical to dzieło właśnie aktualnego wybranka jej serce. Teraz spoglądała na nas z rządzą mordu w oczach. Niestety nic nie mogła zrobić, nie rzuca się cegieł do własnego ogrodu, nie wywala się z najważniejszego przedstawienia w jej dotychczasowej karierze, wszystkich głównych aktorów.
Jestem pewna, że myśli pani Speaker krążyły tym samy torem, gdyż tylko machnęła ręką i ciężko osunęła się na krzesło. Śmiało wkroczyliśmy na scenę. Opowiedzieliśmy, jak widzimy te sceny, a Austin i ja odśpiewaliśmy nasze piosenki. Poszło nam rewelacyjnie, poznałam to po tej ciszy, która zapadła. Tej samej ciszy, którą słyszałam po raz pierwszy tu śpiewając na pamiętnym przesłuchaniu, które zmieniło całe moje życie.
- No moi drodzy – z uznaniem odezwał się pan Ortega. Już nie zwracał się do nas tym protekcjonalnym i irytującym „dzieciaki”. 
- Powiem szczerze, jeszcze nigdy nie słyszałem tak dobrych i świetnie dopracowanych utworów, które napisali uczniowie w tak krótkim czasie! – zawołał znów po chwili.
Czułam się dumna. Moje piosenki spodobały się temu wysoko postawionemu człowiekowi! Cały trud, który włożyliśmy w przygotowania poszedł w niepamięć. Pochwała była szczera i trafiła na podatny grunt. Uśmiechaliśmy się uszczęśliwieni.
- Właściwie to nie my je napisaliśmy – odezwała się po chwili CeCe. Wskazała na mnie palcem, a ja poczułam, że się rumienię. – To Ally.
Pan Ortega podszedł do mnie. Spojrzał mi w oczy i z aprobatą pokiwał głową.
- Jeśli będziesz wkładała duszę w to, co robisz, wróżę ci wielką przyszłość. Wytwórnia Disneya zawsze będzie stała dla ciebie otworem.
Zatkało mnie. Wymruczałam coś niewyraźnie i uśmiechnęłam się. Mój rozmówca odszedł i wraz z panią Speaker zaczął wprowadzać zmiany w scenariuszu.
Odnieśliśmy niebywały sukces. Utarliśmy nosa tym wszystkim ważniakom i pokazaliśmy, na jak wiele nas stać.
Próba poszła nam lepiej niż kiedykolwiek. Wciąż pełni pozytywnej energii i szczęścia, daliśmy z siebie wszystko.
- CeCe – kiedy wychodziliśmy z teatru, złapałam rudowłosą za rękę. – Dlaczego powiedziałaś, że to moje piosenki?
- Są świetne, tak jak ty. Ortega powinien znać prawdę.
- Ale dlaczego? – drążyłam. Czułam, że gdzieś w tym musi być drugie dno.
- Byłyśmy wrogami, a ty mimo to podłożyłaś się za mnie na matematyce. Nawet nie wiesz, jak mocno mi wtedy zaimponowałaś, jaki wstyd odczułam. Teraz nadarzyła się wątpliwa okazja żeby się odwdzięczyć i zrobiłam to.
- Przecież nie musiałaś – szepnęłam wzruszona.
- Wiem, ale chciałam – uścisnęła mnie i pobiegła do wyjścia, gdzie czekała na nią w samochodzie mama. Trish i Dez byli już na parkingu, widziałam ich z okna i skierowałam się w tamtą stronę. Nie uszłam daleko, kiedy wpadłam na stojącego opodal Austina. Nie zaklęłam, nie uciekłam, nawet nie wpadłam w panikę. Przybrałam wyraz twarzy zupełnie obojętny, taki, jaki powinna mieć przyjaciółka na widok przyjaciela. Uśmiechnęłam się niewymuszenie.
- Hej – przywitałam się i ruszyłam dalej korytarzem. Chłopak dołączył do mnie.
- Cześć – na twarzy chłopaka trwała prawdziwa walka. Chciał coś powiedzieć, ale nie mógł się na to zdobyć. Zaczęłam opowiadać o musicalu i genialnej próbie. W połowie drogi na parking, blondyn przerwał mi.
- Słuchaj Ally, to co się wczoraj zdarzyło – nie dałam mu dokończyć.
- To nie ma najmniejszego znaczenia – Austin stanął jak wryty. Cała jego postawa okazywała zdumienie. Najwyraźniej nie wierzył w to, co usłyszał.
- Ty to mówisz poważnie?
- Oczywiście – uśmiechnęłam się. – Rozmawialiśmy o przykrych rzeczach i tak wyszło. Jesteśmy przyjaciółmi, takie rzeczy czasami się zdarzają.
- Ale Ally – znów nie pozwoliłam mu dokończyć.
- Austin nie usprawiedliwiaj tego i nie komplikuj prostej relacji.
- Ale – po raz kolejny przerwałam.
- Nie ma żadnego „ale”, jesteśmy przyjaciółmi, tak?
- Tak. Jesteśmy przyjaciółmi.
Odłączył się ode mnie i wyraźnie wściekły na siebie, gdzieś odszedł. Lata spędzone z Kiką i Konstancją dały swój efekt. Potrafiłam tak przekonująco grać obojętność i niewymuszenie odpowiadać, że mój przyjaciel nic nie spostrzegł. Myślę, że Trish i Dez wyłapaliby w moich ruchach i odpowiedziach pewną sztywność, ale nawet oni, nie wiedzieliby, co tak naprawdę się dzieje. Nie znałam siebie od takiej strony. Po raz pierwszy miałam przed tą dwójką jakiś sekret. Poważny sekret, którego nie zamierzałam zdradzać. Poczułam się podle, chcą zagłuszyć wyrzuty sumienia, zaczęłam opowiadać o powrocie ojca i jego jak zawsze odpowiedzialnym zachowaniu. Poszliśmy na pizzę i lody. Przestałam myśleć o Austinie, moich problemach i szkole. Zaczął się weekend, wygraliśmy batalię o musical, spędzałam czas z ludźmi, których kocham i zdobyłam nowych przyjaciół. Życie jest piękne!
Pożegnałam się z Trish i Dezem, chcą odwiedzić Cassidy w lodziarni. Po tym, czego się wczoraj dowiedziałam, podziwiam ją jeszcze bardziej. Za ten jej optymizm, pozytywną energię i Nelsona, którego kocha mimo, że jest owocem gwałtu.
Kiedy przyszłam do lodziarni, Cass właśnie kończyła zmianę. Gawędziłyśmy chwilę, a blondynka szykowała się do wyjścia. Dziś niestety miała drugą zmianę w klubie, więc miałyśmy dla siebie tylko półgodziny. Strasznie mnie to zasmuciło, ale przy tej dziewczynie, nikt nie mógł się długo martwić czy smucić.
- Obiecaj, że jutro przyjdziesz – zawołała Cassidy, kiedy żegnałyśmy się pod klubem. – Musisz poznać Eve.
- Eve? A kto to? – zapytałam. Jeśli jest takim samym wulkanem energii, jak moja blond przyjaciółka to bardzo chętnie ją poznam.
- To dziewczyna Austina z Denver, przyjechała z naszymi rodzicami i została na trochę dłużej.
- Twój brat ma dziewczynę? – zapytałam od niechcenia. Taką przynajmniej mam nadzieję, bo według mnie, zabrzmiało to poniekąd piskliwie i desperacko.
- Rozstali się kilka miesięcy temu, ale dalej się przyjaźnią.
Wzruszyłam ramionami i obiecałam, że przyjdę.
Idąc ulicą ledwie hamowałam wściekłość. Nie mam pięciu lat, wiem co oznacza fakt, pozostania przyjaciółmi po zerwaniu. Dominika uświadomiła mi to już bardzo dawno temu. Jedna strona nadal kocha, a druga nie jest pewna swoich uczuć. Austin nie miał prawa mnie wczoraj całować, skoro nadal po nieboskłonie krążyła orbita o imieniu Eve! Takich rzeczy się nie robi! To nie fair! Ja zabraniam! Czułam się głupio nieszczęśliwa.
- Nie będę nieszczęśliwa! Nie życzę sobie być nieszczęśliwa! – szepnęłam z pasją pod nosem. Nagle zamarłam. Po drugiej stronie ulicy szedł obiekt mojej sympatio-nienawiści. Co więcej, szedł z wystrzałową blondyną i trzymał ją za rękę. Perfidnie wpatrywałam się w tę pannę. Wysoka, o figurze modelki, świetnie ubrana. O zgrozo, prześliczna! Wiedziałam, że spoglądam na osławioną Eve, a kiedy dziewczyna nachyliła się w stronę blondyna, byłam absolutnie pewna trzech rzeczy. Po pierwsze Austin miał dziewczynę, po drugie, okazał się frajerem, którego dziś na własne życzenie, sama popchnęłam w ramiona Eve, niszcząc tę delikatną nić, która się między nami wytworzyła i po trzecie, najważniejsze, byłam w tym frajerze nieodwołanie i bezwarunkowo zakochana. 


______________________________________________________________
Wiem, że teraz mnie znienawidzicie, ale nie załamujcie się. Standardowo już przepraszam za błędy, później zedytuję, kiedy znajdę chwilę na przeczytanie rozdziału ponownie. Nie chciałam Was dłużej denerwować, więc dodaję surową wersję.
Odpowiadając na powtarzające się pytania odnośnie ojca Ally i najstarszego z rodzeństwa Moonów - wszystko się wyjaśni.
Następny rozdział, cóż, najwcześniej w weekend, ale nie rozpaczajcie. :*
Zdradzę Wam pewną tajemnicę, kilka z Was usilnie namawia mnie abym spełniła swoje marzenie i spróbowała napisać książkę. Uległam. Będzie to opowieść fantastyczna, ale o tym kiedy indziej. :)

Kocham Was!

Wasza M.