sobota, 31 stycznia 2015

"Spokojnie, Allyson..."




6 lutego


- Nie, Ally, to jest pedał gazu, nie hamulec - ze stoickim spokojem powiedział Brian, mój instruktor.
Od tygodnia wprowadzał mnie w tajniki jazdy samochodem i, jestem tego pewna, to był najgorszy tydzień w jego życiu. I jeden z najbardziej krępujących w moim. Kiedy w poniedziałek Austin i Kika przywieźli mnie do szkoły jazdy, nic nie zapowiadało katastrofy. Nie chciałam jechać. Byłam rozbita po tej kłótni o Dave'a, ale blondyn był taki kochany, a Kika taka uparta, więc w końcu dałam się wpakować w samochód i pisząc testament, przysłuchiwałam się rozmowie mojej siostry i mojego chłopaka. Gdy już skończyli się ze mnie nabijać, porównali swoje wrażenia z wesela i zaczęli rozmawiać o sobotniej imprezie urodzinowej Kiki, dojechaliśmy na miejsce.
- Wszyscy dobrze bogowie, miejcie mnie w swojej opiece - mruknęłam.
- Dobrzy? - prychnął z ironią Aus. - Nazywanie cię szatanem obraża szatana.
- Grunt to wsparcie ze strony kochającego chłopaka - zakpiłam.
- Grunt to kochająca dziewczyna, nie wyskakująca z tajemniczymi znajomymi - zakpił chłopak, a ja pokazałam mu język.
- Tajemnicze znajomości? - zapytała Kika.
Mentalnie strzeliłam sobie luja w ryj*. Super, zaraz się zaczną komentarze i dobre rady okraszone irytującą formułką "kochanie, posłuchaj starszej siostry..."
- Dave - rzuciłam krótko, licząc, że to utnie rozmowę. Naiwna.
- O, Austin wie o Dave'ie? - powitajmy Kikunię i jej ton "co ty wiesz o życiu". - I jak? Byłeś mocno wściekły?
Nie dałam blondynowi dojść do słowa.
- Daj spokój, Kika - wywróciłam oczami. - Mam całą masę znajomych, nie rozumiem dlaczego Dave miałby być jakimś wyjątkowym towarzyszem.
Wiem, że to głupie, ale bagatelizowanie stresujących sytuacji sprawia, że mam wrażenie, że one wcale mnie nie dotyczą. Sprowadzam je do czegoś nieistotnego aż w końcu dochodzę do momentu, gdy jestem w stanie uwierzyć, że coś takiego wcale się nie wydarzyło.
- I każdego z tej "całej masy znajomych" - siostra sparodiowała mój ton - zapraszasz na świąteczny obiad?
- A ty każdej ze swoich sióstr wkładasz siekierę w dłonie i prosisz o odrąbanie swojej głowy? - syknęłam.
- Wyluzujcie - Austin miał wybitnie dobry humor. Co więcej, najwyraźniej się z nas nabijał. W ogóle nie przypominał tego zimnego kolesia ze szkoły, w którego zamienił się, gdy usłyszał o Dave'ie.
- A ty z czego się szczerzysz? - burknęłam.
- Z ciebie - pocałował mnie w czoło, a ja się wykrzywiłam.
Kika pokręciła głową z uśmiechem.
- Allyson Dawson? - nasze przekomarzania przerwał miły, męski głos.
Cała nasza trójka odwróciła się. O kontuar opierał się młody chłopak, na oko mógł mieć dwadzieścia kilka lat. Był wysokim brunetem i miał zawadiacki, zaraźliwy uśmiech. Jak zauważyłam, od pierwszego spojrzenia spodobał się Kikuni.
- To ja - uśmiechnęłam się.
- Cześć - podszedł bliżej. - Brian Parker, jestem twoim instruktorem.
Uścisnęliśmy sobie dłonie.
- Kika Dawson, siostra. Starsza - Kikunia posłała brunetowi jeden z tych swoich uśmiechów, którym człowiek nie potrafi się oprzeć.
- Miło poznać.
Tak, jak przypuszczałam, uśmiech zadziałał bezbłędnie. Chłopak wyglądał na oczarowanego.
Kiedy wszyscy wymienili typowe uwagi, Brian powiedział, że czas ruszać.
- Powodzenia, Pszczółko - zawołał blondyn, a ja posłałam mu rozpaczliwe spojrzenie. Byłam przerażona! Oczyma wyobraźni już widziałam moje ciało zeskrobywane z asfaltu. Ewentualnie mój mózg rozbryzgujący się na wszystkie strony świata.
- Spokojnie, Allyson - uśmiechnął się mój instruktor.
- Ally - poprawiłam odruchowo.
Ja na jego miejscu nie cieszyłabym się tak. To może być ostatnia chwila jego życia. Mam nadzieję, że się ubezpieczył na ewentualność taką, jak ta.
- Okay, Ally, najpierw poćwiczymy na placu. Ruszanie, parkowanie, cofanie, takie podstawowe manewry - opowiadał w trakcie, gdy szliśmy do czerwonego clio. Czerwony zawsze był moim szczęśliwym kolorem. Uznałam to za znak.
- Brzmi dobrze - szepnęłam słabo, bez cienia entuzjazmu.
Parkowanie? Cofanie? Podstawowe manewry? Dla mnie to brzmiało jak czarna magia.
Wsiedliśmy do auta. Po raz pierwszy w życiu siedziałam na miejscu kierowcy. Byłam pełna sprzecznych emocji - z jednej strony ekscytacja, że w końcu to ja zasiadam na tym wyjątkowym miejscu, z drugiej przerażenie i poczucie, że nie zostanę zbyt prędko królową szos.
- Ally, widzisz te trzy pedały? - Brian wskazał palcem na jakieś wichajsterki koło moich stóp.
- Widzę - pokiwałam głową.
- To sprzęgło, hamulec i gaz, dokładnie w tej kolejności. Sprzęgło po lewej, hamulec po środku, gaz po prawej.
- Okay, sprzęgło, hamulec, gaz - powtórzyłam.
To było banalne.
- Żeby ruszyć z miejsca musisz włożyć kluczyk do stacyjki, o, właśnie tu - zwracał się do mnie jak do upośledzonej. - Teraz go przekręć.
Wykonałam jego polecenie.
- Teraz delikatnie naciśnij sprzęgło.
Położyłam stopę na pedale.
- Delikatniej, Ally - upomniał mnie. - Wystarczy, że naciśniesz końcówkę.
Poprawiłam ułożenie stopy.
- Teraz powoli puszczasz sprzęgło i wciskasz gaz.
Zrobiłam to, o co prosił, ale samochód zamiast ruszyć, zgasł. Nie rozumiałam co zrobiłam źle.
- Ally, gaz, nie hamulec. Prawa strona - podziwiałam go, był oazą spokoju. - Jeszcze raz.
- Okay - zamruczałam. - Kluczyk, sprzęgło, gaz.
Tym razem poszło lepiej. Odrobinkę. Zbyt mocno nacisnęłam pedał gazu i krzyknęłam przerażona, gdy auto wydało z siebie warkot i ruszyło. Brian powoli i spokojnie wytłumaczył mi wszystko jeszcze raz. Później zamieniliśmy się miejscami i pokazał mi, jak to wygląda w praktyce. Po dwóch godzinach, w końcu nauczyłam się poprawnie ruszać z miejsca, chociaż wciąż myliłam gaz z hamulcem i zbyt gwałtownie wciskałam ten pierwszy pedał. Zapowiadały się ciężkie czasy.
Kika i Austin odebrali mnie wieczorem. Nie musieli o nic pytać, po mojej skwaszonej minie poznali, że jeszcze wiele czasu upłynie nim nadejdzie ten czas, że stanę się kierowcą.
Każdego dnia, zaraz po szkole, Austin lub Kika, najczęściej była to właśnie moja siostra, która bardzo polubiła Briana, o ile mogłam się zorientować, było to wzajemne, zawozili mnie na plac, gdzie czekał brunet. I tak minął tydzień.
Nadszedł piątek. Nie szło mi już od momentu, gdy usiadłam za kółkiem. Byłam niewyspana, byłam zmęczona, byłam rozkojarzona. Ciągle się myliłam, miałam dość Briana i jego komentarzy, które miały mi pomóc, a tylko mnie irytowały i potęgowały rozbicie. Całą noc spędziliśmy w szpitalu. Kathy wieczorem dostała jakichś bóli. Tato wariował z niepokoju. Jeśli mam być szczera, ja też. Szczególnie, gdy okazało się, że moja macocha musi zostać w szpitalu.
- Okay, Ally - po czterdziestu minutach powiedział zrezygnowany brunet. - Zaparkuj i to będzie koniec na dziś.
Myślami byłam w szpitalu, gdzie zapewne teraz siedziała moja rodzina i gdzie ja powinnam teraz być. Usłyszałam słowa mojego nauczyciela. Jak codziennie, gdy kończyliśmy, wysiadł z auta, by skontrolować postępy mojego parkowania. Zazwyczaj zajmowałam dwa miejsca. Poczekałam aż wysiądzie, podjechałam do wyznaczonego białymi liniami placu i nacisnęłam na hamulec. Usłyszałam jakiś metaliczny zgrzyt i odgłos tłuczonego szkła. Odruchowo zasłoniłam twarz rękoma. Poczułam ból, jakby miliony igiełek wbijały się w moje dłonie, a później szarpnięcie. Nie miałam pojęcia co się dzieje.
- Ally? Ally?! - w głosie Briana słychać było zdenerwowanie i strach.
Podbiegł do auta i gwałtownie otworzył drzwi.
- Ally? Wszystko w porządku?
- Pieprzone pedały - syknęłam. - Ciągle mi się mylą.
To nie był hamulec. To był gaz. A ja przywaliłam w ścianę. I rozbiłam auto. O cholera!
- Ally, teraz ostrożnie wyciągnę cię z samochodu.
Bruner odpiął pas i delikatnie wysunął mnie z auta. Miałam zakrwawione ręce i bolała mnie głowa po uderzeniu w zagłówek, ale poza tym byłam cała.
- Rodzice mnie zamordują - zawołałam przerażona, kiedy zobaczyłam rozbitą szybę i skasowany przód.
- Nie martw się, był ubezpieczony - Brian machnął ręką. - Jak się czujesz? Dasz radę ustać sama?
- Wszystko dobrze, naprawdę - te kilka szkieł wbitych w skórę to przecież nic wielkiego.
- Jedziemy do szpitala. Zadzwonię do twoich rodziców - zakomenderował brunet.
Nie ma mowy. Tato jest już wystarczająco przerażony i zestresowany.
- Proszę, nie! - zawołałam. - Mój tato ma wystarczająco dużo zmartwień.
- Ally, możesz mieć wstrząs mózgu, lekarz musi cię zbadać. A do tego potrzebna jesr zgoda rodziców.
- Mój ojczym pracuje w szpitalu - powiedziałam po chwili.
Brian nie był przekonany do pomysłu nie informowania moich rodziców, ale nie odezwał się ani słowem. Zaprowadził mnie do granatowego volvo i kazał zaczekać. Pobiegł do biura i wrócił do jakichś dziesięciu minutach.
- Będziesz miał przeze mnie problemy w pracy, przepraszam - szepnęłam.
Ból głowy stawał się coraz silniejszy, ale dzielnie go znosiłam.
- Problemy w pracy? - zapytał.
- Rozbiłam auto.
- Było ubezpieczone - wzruszył ramionami.
- Twój szef nie będzie zły? - zdziwiłam się.
- Poczekaj, zapytam go. Hej, Brian, nie jesteś zły? Nie, nie jestem. - umilkł na momenet. - Słyszałaś, nie jest zły.
- Nie miałam pojęcia, że jesteś właścicielem.
- Spadek po ojcu - uśmiechnął się.
- Dużo jestem ci winna?
Rodzice mnie zabiją. Jestem pewna.
- Nie rozumiem? - chłopak zmarszczył brwi.
- Za auto. Rozbiłam je - skrzywiłam się. Bolało. Bardzo.
- Nie przejmuj się - zbył mnie po raz kolejny.
- Nie rozumiem - pokręciłam głową. - Powinieneś być na mnie wściekły. Jestem ci winna setki, a może i tysiące dolarów.
- Głupia - prychnął ze śmiechem. - Tak się składa, że jest coś, co mogłabyś dla mnie zrobić i co jest dla mnie cenniejsze niż jakiekolwiek auto.
- Tak?
Przez ten tydzień naprawdę go polubiłam. Był wesoły, miał ogromne poczucie humoru, zarażał optymizmem. Świetnie się rozumieliśmy. No i miał do mnie cierpliwość, a to było bardzo ważne.
- Twoja siostra, Kika - zaczął ostrożnie. - Podoba mi się. Bardzo. Chciałbym ją gdzieś zaprosić. Gdybyś mogła z nią porozmawiać.
- Jasne - roześmiałam się i syknęłam z bólu.
- Już dojeżdżamy - powiedział na widok mojego wyrazu twarzy.
Rzeczywiście, wjeżdżaliśmy na parking szpitala, w którym spędziłam wczorajszą noc. I wiele poprzednich dni, gdy przebywała tu Kika. Zastanawiałam się czy powiedzieć Brianowi o chorobie siostry. Uznałam, że nie. Jeśli będzie chciała, sama mu powie.
- Pomogę ci! - zawołał brunet.
- Nie trzeba - zachwiałam się, gdy wychodziłam z auta.
- Trzeba - chłopak przytrzymał mnie i pomógł mi wejść do środka.
Wewnątrz było chłodno i wyjątkowo tłocznie. Poczekalnia była pełna. Brian zaklął pod nosem. Cóż, ja też. Bolało mnie. W dodatku zostawiałam za sobą smugę krwi.
- Przepraszam - zawołał za pielęgniarką mój towarzysz. - Przywiozłem dziewczynę z wypadku.
Kobieta w kitlu spojrzała na mnie z miną "dajcie mi spokój, za pięć minut kończę zmianę".
- Proszę czekać.
- Może mieć wstrząs mózgu, straciła dużo krwi - przekonywał ją Brian.
- Mamy dziś urwanie głowy. Proszę czekać na swoją kolej.
- Nie rozumie pani...
Kobieta nie dał chłopakowi dojść do słowa.
- To pan nie rozumie, tu się pracuje!
Jej ton, mój ból, moja irytacja, to wszystko się spotęgowało.
- Proszę zadzwonić do Marka Simmsa - to były pierwsze słowa jakie wypowiedziałam i po minie pielęgniarki poznałam, że przyniosły zamierzony efekt. Nazwisko dyrektora szpitala zawsze brzmi groźnie.
- Słucham? - zająknęła się.
- Wezwie go pani czy sama mam to zrobić? - nawet nie siliłam się na uprzejmość.
- Proszę przejść tam - wskazała ręką i zaprowadziła nas do gabinetu, gdzie mężczyzna w białym kitlu krzątał się między pięcioma łóżkami. Dwa z nich były wolne. Kazano mi położyć się na jednym z nich. Kobieta szepnęła coś starszemu lekarzowi i wskazała na mnie głową. Chwilę rozmawiali szeptem. Pielęgniarka wyszła, a mężczyzna podszedł do mnie i Briana.
- Dzień dobry - spojrzał na mnie uważnie. - Wypadek, tak?
- Uderzyła autem w mur - wytrącił mój towarzysz.
- Paskudne rany - skrzywił się doktor, ostrożnie oglądając moje ręce. - Musimy oczyścić je ze szkieł. Trzeba będzie szyć. Muszę cię zmartwić, zostaną ci blizny. Nieźle się załatwiłaś.
Nie komentowałam słów mężczyzny. Blizny, jak blizny, są gorsze rzeczy.
- Zanim skierujemy cię na badania, musimy wypełnić kwestionariusz osobowy.
Skinęłam głową. Rozumiałam to.
Wróciła niemiła pielęgniarka. Trzymała w dłoniach plik papierów.
- Jak się nazywasz, młoda damo?
- Allyson Dawson - odpowiedziałam.
Lekarz i kobieta zerknęli na siebie, a później na mnie.
- Poczekaj tu.
Odeszli do innego pacjenta.
- Słucham?! - no bez jaj! W moim ciele tkwią kawałki szkła, straciłam chyba wiadro krwi, głowa zaraz mi eksploduje, a oni każą mi czekać?!
- Brian, możesz wyjąć telefon z mojej torby? - zwróciłam się do towarzysza.
Spełnił moją prośbę. Wybrałam numer Marka. Nie żebym uważała, że zasługuję na specjalne traktowanie, bo jestem przybraną córką dyrektora szpitala, byłam ofiarą wypadku, chociaż wcale nie był groźny, ale jednak to był wypadek. A ofiary wypadku nie czekają w kolejkach!
- Mark, mógłyś przyjść na SOR? - zapytałam, gdy ojczym odebrał. - To bardzo ważne.
- Będę za chwilkę, księżniczko - odpowiedział.
Odetchnęłam z ulgą. Z ulgą zamknęłam oczy. Było mi słabo. Naprawdę czułam się okropnie. Kręciło mi się w głowie. Miałam wrażenie, że zaraz stracę przytomność. Albo już ją traciłam.
- Ally?! - znałam ten głos.
- Hej - otworzyłam oczy i uśmiechnęłam się.
Do sali wszedł Mark. Wściekły Mark.
- Co się tu dzieje?! Doktorze Cooper, siostro Flynn, dlaczego nikt nie zajął się pacjentką?!
- Badaliśmy tego chłopca - mężczyzna wskazał na dzieciaka ze złamaną nogą.
Serio? Wypadek vs złamanie? Czy to są jakieś żarty?! Mark najwyraźniej myślał tak samo.
- Proszę się stawić w moim gabinecie, kiedy skończycie zmianę - syknął.
Oho, posypią się głowy.
Mój ojczym gdzieś zadzwonił, a później, całkowicie ignorując nieprzyjemną parkę, wrócił do mnie.
- Księżniczko, co się stało? - usiadł obok.
- Uczyłam się parkować - znowu się skrzywiłam.
- Uderzyłaś się w głowę? - zapytał zmartwiony.
- Nie. To przez to szkło - skłamałam, alw ten zdrajca, Brian, opowiedział o wszystkim.
- Co tutaj mamy, Mark? - do sali weszła kobieta o wyglądzie Dobrej Wróżki z Kopciuszka.
- Witaj, Martho, dziękuję, że tak szybko przyszłaś. Moja córka - zawsze tak o mnie mówił, to było miłe - miała wypadek.
- Jak masz na imię? - kobieta zwróciła się do mnie. Miała miły uśmiech. Polubiłam ją.
- Ally - odpowiedziałam.
- Zaraz się tobą zajmiemy.
- Doktorze Cooper, siostro Flynn, proszę za mną.
Kiedy wychodzi, posłali mi krzywe spojrzenie. Najwyraźniej nie sądzili, że ich szefa i mnie łączą tak bliskie stosunki, cóż, nazwisko mogło mylić.
Doktor Martha szybko uwinęła się z oczyszczaniem i szyciem moich ran. Później nastąpiła seria badań. Po trzech godzinach było po wszystkim. Brian dzielnie czekał na werdykt. Myślę, że czuł się winny.
- Myślę, że zostawimy cię na obserwacji. To uderzenie plus strata krwi, nie podoba mi się to - powiedziała kobieta znad wyników badań, które właśnie przeglądała.
- Wolałabym nie - nie chciałam denerwować taty i Kathy.
- Kochanie, to konieczne - uciął Mark.
Ku mojemu niezadowoleniu, zostałam przewieziona do sali. Były tam trzy łóżka. Na jednym spała jakaś brunetka z siniakami na twarzy i rozciętą, opuchniętą wargą. Wyglądała jak ofiara pobicia. Położono mnie obok.
- Mark, proszę - próbowałam przekonać ojczyma. - Nie chcę dobijać taty.
- Nie tym razem, księżniczko - pokręcił głową. - Poza tym zrobiono wszystkie badania, Kathy wyjdzie jeszcze dziś. I będzie miała dla ciebie nowinę.
- Naprawdę? Jaką? - byłam zaintrygowana.
- Wiadomo już jakiej płci będzie dziecko. Sam jestem strasznie ciekaw, ale nie chcą nam nic powiedzieć.
- Super! - ucieszyłam się.
- Odpoczywaj, księżniczko - pocałował mnie w policzek i wyszedł.
Do pomieszczenia wszedł Brian.
- Potrzebujesz czegoś? - zapytał.
- Poza ucieczką stąd? - uśmiechnęłam się. - Mógłbyś zadzwonić do Kiki?
- Jasne, że tak.
Jak się okazało, moja siostra już wiedziała o mojej niemiłej przygodzie. Reszta rodu też. Babcia, tata, Kathy, Meg, Kika i mama zajęli połowę szpitalnej sali. Musiałam ich zapewnić, że nie umieram. Doktor Martha i Mark też to zrobili, ale wciąż nie byli przekonani. Wyszło jednak z tego coś dobrego, Kika stwierdziła, że musi dowiedzieć się więcej i zaprosiła Briana na swoje jutrzejsze urodziny. Miałam nadzieję, że i mnie uda się na nich pojawić.
- Kathy, tato, pochwalicie się w końcu! - nie wytrzymałam. I chciałam zmienić temat.
- Nie ma Jacka - zaoponował tato.
- Jest na treningu, dowie się później - mama machnęła ręką.
- Szkoda, bo mamy dla niego dobre wieści - uśmiechnęła się Kathy. - Jego przepowiednie o chłopcu się sprawdziły.
Wybuchnął straszny harmider. Wszyscy byli strasznie podekscytowani. Chłopczyk. Kurczę, będę miała braciszka! Okay, mam Jacka i Meg, ale nie mieszkamy razem. A to dziecko, hej, nagle stało takie realne. Takie nasze! Braciszek, któremu będę mogła pokazać cały świat! Nauczyć wszystkiego. To było cudowne uczucie.
- Rodzinko, Ally musi odpoczywać - Mark przerwał nasze radosne rozmowy.
Pożegnaliśmy się. Wszyscy wyszli, w pokoju została tylko Megan. Milcząca. I dziwnie spoglądająca. Tak, jak zerkają starsze panie, które podejrzewają wszystkich o mordercze skłonności. Albo tajni agenci w głupich komediach, które mają parodiować rosyjski wywiad. W każdym bądź razie, Meg zachowywała się dziwnie.
- Co jest, mała? - zapytałam prosto z mostu.
Brunetka rozejrzała się, a później nachyliła i wyszeptała wprost do mojego ucha:
- To ona.
- Kto? - zmarszczyłam brwi.
Maggie dyskretnie wskazała na pobitą dziewczynę, śpiącą na łóżku obok. Wpatrwałam się to w jedną, to w drugą. Nic nie rozumiałam. Kto? Co? Jak?
- Ta dziewczyna - szepnęła. - Ta, która wtedy przyszła z Care i Jackiem, mówiłam ci.
Mówiła.
- Meg, wracamy do domu - Penny zajrzała do środka.
- Dzięki, mała, sprawdzę to - uśmiechnęłam się porozumiewawczo.
Kiedy zostałam sama, uniosłam się na łokciu i zerknęłam na moją szpitalną sąsiadkę. Wyglądała niewinnie. Musiała być niewiele młodsza ode mnie. Miała brązowe, długie włosy zaplecione w warkocz. Kogoś mi przypominała, ale siniaki i opuchnięcia utrudniały mi jej identyfikację. Miałam przeczucie, że jej stan i pobyt tutaj, jest związany z wielką tajemnicą, którą tak mocno usiłuję odkryć. Przełknęłam ślinę. Mogłam się mylić, to mogło wcale nie dotyczyć mojego brata. Tylko, że cały wszechświat wysyłał mi wibracje i mówił, że się nie mylę. Musiałam to sprawdzić Ostrożnie wyjęłam wenflon i wstałam. Kręciło mi się w głowie, ale zignorowałam to. Trzymając się oparcia, podeszłam do łóżka dziewczyny. Wzięłam do ręki kartę i poczułam jak mocno bije mi serce. W tabliczce personalia widniało znajome nazwisko - Bonnie Summers.
* Ku chwale Laczusi.
_______________________________________
Hiya!
Wiecie co jest najgorsze?
Pofilmowa depresja. Oglądasz coś cudownego, co znaczy dla ciebie wiele, a to się kończy. I nie wiesz co zrobić ze swoim życiem.
Mika po "Władcy Pierścieni" budzi się z gorączką. Tak jest.
Ale chociaż napisałam fajne wypracowanie dla Anulki, a co. :D
Domowa pizza, wino i książka - perfekcyjny wieczór.
Kocham,
wasza m.

środa, 28 stycznia 2015

"Nikt nigdy nie będzie w stanie cię zastąpić..."




2 lutego



Kiedy byłam małą dziewczynką, tato czytywał mi bajki przed snem. Jedną z tych, których najbardziej nie lubiłam, była historia o Kopciuszku. Pamiętam, że nie rozumiałam, dlaczego dziewczyna daje sobą pomiatać. Wyobrażałam sobie, że gdybym to ja była na jej miejscu, uciekłabym od tych okropnych babsztyli - macochy i jej paskudnych córeczek. Pamiętam, że dziwiłam się dlaczego Kopciuszek jest taką idiotką i przemilczała swoją sytuację, choć przez tyle godzin tańczyła i rozmawiała z księciem. Pamiętam, że byłam strasznie zła, gdy uciekła z balu, a później, właściwie tylko dzięki przypadkowi, poślubiła księcia. To było naiwne. I strasznie mnie rozczarowało. O wiele bardziej lubiłam "Piękną i Bestię". Ta historia do mnie przemawiała. Miała morał. Ukazywała, że miłość nie przejmuje się wyglądem czy społecznymi podziałami, a w dodatku potrafi się narodzić między tak różnymi osobami jak Bella i Bestia. To było prawdziwe życie. To była prawdziwa miłość. A nie te farmazony, jakie tej naiwniarze, Kopciuszkowi, wciskał Książę. Już jako dziecko nie widziałam w tym ani krzty sensu. Facet wmawia jej, że jest miłością jego życia, a następnego dnia nie pamięta jak wyglądała i musi jej szukać po rozmiarze buta? Litości! Kika, ogromna fanka Kopciuszka, zawsze się na mnie wściekała i tłumaczyła mi, że przecież to piękna opowieść, pełna nadziei na lepsze życie. Ja nie potrafiłam tego zobaczyć. Dziś, siedząc na lekcji chemii i przyglądając się nauczycielowi, tłumaczącemu jakąś reakcję, zaczęłam znów się nad tym zastanawiać. Może obydwie byłyśmy w błędzie? Może bajka o Kopciuszku nie jest wcale taka oczywista? Dziewczyna dostała od wróżki wspaniałą kreację, wybrała się na cudowne przyjęcie, była najszczęśliwsza na świecie. Tylko, że bal się skończył, a na nią czekały gary i popiół do zamiecenia. A Książę? Wiedział, że musi wziąć ślub, spoczywała na nim odpowiedzialność za cały kraj. Może te poszukiwania tajemniczej panny z balu były tylko ostatnim aktem desperacji? A może po prostu jestem kretynką, która rozkłada na części pierwsze historyjkę dla dzieci, bo szuka jakiegoś wytłumaczenia zachowania Snowa?
Bo kompletnie nie byłam w stanie zrozumieć tego człowieka! Ignorował mnie i traktował tak, jakbyśmy wcale nie stali się rodziną. Okay, powiedział, że to niczego nie zmienia, ale bez przesady. Dzień wcześniej był gościem w moim domu, tato zaprosił go na niedzielny obiad i, ku mojej zgryzocie, siedział do późnego wieczora, a gdy spóźniona o dwie minuty wbiegłam do klasy, rzucił sarakstyczną uwagę o wcześniejszym kładzeniu się spać. Byłam wściekła! I nawet nie miałam komu się wygadać, bo Garby'ego nie było na zajęciach. Nie miałam pojęcia dlaczego. Jak na szpilkach oczekiwałam na dzwonek. Zostało jeszcze siedem minut.
Ziewnęłam. Byłam strasznie zmęczona. Wesele trwało do siódmej rano. Tańczyłam całą noc, a w okolicach szóstej, zasnęłam na ramieniu Austina. Nie mam pojęcia jakim cudem znalazłam się w domu i w swoim łóżku, ale po dwunastej zostałam z niego wyciągnięta. To był ciężki, bardzo pracowity weekend. Nie odpoczęłam po poprzednim tygodniu, a już musiałam wracać do szkoły. Kompletnie nie byłam na to gotowa.
- Na następnych zajęciach będzie test z dzisiejszego tematu, przygotujcie się - słowa nauczyciela sprowadziły mnie na ziemię z orbity o nazwie Austin Moon i jego cudowne pocałunki.
Cała klasa jęknęła. Nikomu nie podobała się wizja zakuwania. Litości, dopiero co były egzaminy! Otworzyłam usta żeby coś powiedzieć.
- Nie chcę słyszeć słowa sprzeciwu, od ciebie, Allyson także.
- Ale... - zaczełam, jednak na widok spojrzenia, które posłał mi Snow, zamknęłam usta.
Lepiej go nie prowokować. Oczywiście tylko do momentu, gdy nie wymyślę, co zrobić.
Wyszłam z sali wraz z CeCe i Rocky. Wczoraj tylko ogólnikowo streściłam im ślub i wesele. Dziś miałyśmy cały dzień, więc krok po kroku, opowiedziałam im wszystko. Włączając wujaszka Snowa, Daisy podrywającą Ausa, ciocię Beth, miłą Cass i teleportację do domu. Dziewczyny słuchały uważnie, wtrącając swoje uwagi i dopytując o interesujące je szczegóły. Rozmawiając, doszłyśmy do biblioteki. Tam się rozdzieliłyśmy. CeCe poszła poszukać Mike'a, Rocky weszła do środka, a ja udałam się na ganek. Miałam nadzieję, że spotkam tam resztę moich przyjaciół. Nie było ich. Jedyną osobą, która siedziała na ławce był Garby.
- Ty zdrajco! - krzyknęłam. - Zostawiłeś mnie samą na chemii! Snow zapowiedział na jutro test.
- Ciebie też miło widzieć, Alls - prychnął blondyn.
Przyjrzałam mu się uważnie. Wyglądał jakoś inaczej.
- Mów - usiadłam po turecku obok niego.
- Myślałem cały weekend o tej sytuacji z Kim.
Teraz ostrożnie, Ally, nie daj po sobie poznać, że wiesz więcej niż chcesz zdradzić.
- I do jakich wniosków doszedłeś? - zapytałam.
To było bezpieczne pytanie. Dokładnie takie, jakie przyjaciółka zadałaby przyjacielowi.
- Z kim Kim spędza najwięcej czasu? - chłopak odpowiedział pytaniem.
- Wyłączając ciebie? - cholera, nie podoba mi się to. - Z Jackiem. I Emmą. I CeCe.
- Bingo! - zawołał zadowolony.
Nie rozumiałam co go tak cieszy.
- I? - spojrzałam na niego uważnie.
- Jack to twój brat, Emma jest dla ciebie jak siostra, a CeCe to twoja przyjaciółka - wyliczył na palcach. - Mnie nie powiedzą prawdy, ale tobie owszem.
- Chwila - czy to jest jakiś żart?! - chcesz żebym szpiegowała twoją dziewczynę?
- Od razu "szpiegowała" - wywrócił oczami. - Podpytaj tylko.
Czułam się tak, jakbym była w ukrytej kamerze. Jakby to był żart, tylko że wyjątkowo mało śmieszny. Co ja miałam zrobić? Powiedzieć mu prawdę? Pieprzony Jack! Wpakował mnie w niezłe bagno! Zabiję gnoja, przysięgam!
- To wyjątkowo głupi pomysł - zaczęłam nieśmiało. - Nic mi nie powiedzą, nawet jeśli coś wiedzą. A Kim będzie wściekła.
- Ally, błagam, pomóż mi! - jęknął i złapał mnie za rękę. - Muszę to wiedzieć!
W jego oczach była prawdziwa desperacja. I prośba o pomoc. I smutek. Serce mi pękało.
- Dobrze, Garby, zapytam - westchnęłam. - Ale nie obiecuję, że czegoś się dowiem.
- Dziękuję! Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć! - przytulił mnie i wyszedł.
Siedziałam i nie byłam zdolna do żadnego ruchu. Nie powinnam się zgadzać. Co ja teraz zrobię? Cholera, Ally! Dlaczego nie możesz przejść przez liceum z normalnymi problemami - pryszcz na czole, zbyt tłusty tyłek, brak partnera na bal wiosenny? Nie. Ja muszę obiecywać przyjacielowi, że pomogę mu poznać tajemniczego chłopaka, z którym zdradza go dziewczyna. Chłopaka, który jest moim bratem i którego kryję od kilku tygodni. Brawo, Ally! Właśnie zdobyłaś kolejny szczyt głupoty!
- Znowu pokłóciłaś się ze Snowem? - głos Trish zabrzmiał jak wystrzał. Nie zauważyłam kiedy weszła.
- Zrobiłam coś głupiego - jęknęłam.
- Coś głupszego niż spotkania i świąteczny obiad z Dave'm? - zapytała z ironią moja przyjaciółka.
- Słucham?!
Obie podskoczyłyśmy. Trish była przerażna. Nie musiałam patrzeć w lustro, żeby wiedzieć, że na mojej twarzy widnieje ten sam strach. W drzwiach stał Austin.
- O mój Boże - szepnęłam.
- Dokończ Trish, chętnie posłucham - blondyn wciąż nie ruszył się spod drzwi.
- Nie ma o czym mówić, rozmawiamy o filmie - brunetka pierwsza odzyskała zimną krew. Wiedziałam, że będzie szła w zaparte, nawet, jeśli ktoś podda ją torturom. Tylko że Austin nie był idiotą. A ja wyglądałam jak dziecko przyłapane na kradzieży w sklepie ze słodyczami.
- Czyżby? - prychnął z ironią.
- Trish - posłałam jej rozpaczliwe spojrzenie. Zrozumiała.
- Przepraszam - szepnęła. Uścisnęła moją dłoń i wyszła.
Zostaliśmy sami. Ja na tej ławce, chłopak oparty o framugę.
- Austin - zaczęłam, ale przerwał mi.
- Kim jest Dave?
- Austin, ja ci to wszystko wytłumaczę!
- Kim jest Dave? - powtórzył zimno.
- Znajomym. Kolegą. Nie wiem. Bardzo mi pomógł - wyrzuciłam z siebie szybko.
- Ach tak?
- Proszę, przestań! - nie mogłam znieść jego spojrzenia i tonu. Czułam się winna. A nie chciałam się tak czuć. Przecież nie zrobiłam nic złego. Nie zdradziłam go. - Nie zachowuj się jak urażone dziecko. Dave był przy mnie, kiedy mnie zostawiłeś. Pomagał mi trzymać się w pionie i kompletnie nie rozpaść. Jestem mu za to wdzięczna. Za to, że zawsze miał czas mnie wysłuchać czy po prostu razem pomilczeć. Za to, że mogłam na niego liczyć, kiedy ty złamałeś mi serce. Wyjechałeś, Austin! Rozumiesz?! Nie miałam pojęcia czy i kiedy wrócisz! Nie chciałam płakać i siedzieć zamknięta w pokoju. Chciałam iść na przód. A przynajmniej próbować. I Dave mi w tym pomagał.
W trakcie wypowiadania kolejnych słów, zbliżałam się coraz bliżej blondyna. Teraz dzieliły nas tylko centymetry. Chciałam żeby mnie przytulił. Chciałam usłyszeć coś w stylu: "kochanie, przepraszam! To moja wina, rozumiem cię. Nie wracajmy do tego więcej." To było naiwne, ale całą sobą pragnęłam to usłyszeć. Albo coś innego. Coś dobrego. Coś, co zabierze ode mnie tę gulę, która narastała w moim gardle. Cokolwiek. Tylko nie tę ciszę.
- Najwyraźniej to wcale nie była taka wielka miłość, skoro tak szybko pocieszyłaś się po moim wyjeździe.
Ja wiem, że Austin był wściekły. Totalnie to rozumiałam, ale jego słowa mnie zabolały.
- Jak możesz wątpić w to, co do ciebie czuję? - zapytałam urażona. - Austin! Nie słyszałeś tego, co powiedziałam?! Byłam w całkowitej rozsypce! Płakałam i płakałam, i nie chciałam już czuć tego bólu. Nie chciałam niszczyć świąt swoją rozpaczą. Potrzebowałam kogoś, komu mogłabym opowiedzieć o tym, jak bardzo mi źle. Padło na Dave'a. Nigdy nic między nami nie zaszło! Jak możesz tak myśleć?! Przecież mnie znasz!
- Najwyraźniej nie - wzruszył ramionami, całkowicie ignorując moje wcześniejsze słowa. - Ally, którą znam, nie ukrywałaby czegoś, co uważałaby za coś, bez znaczenia.
- Czyli co? Sądzisz, że pieprzę się z Dave'm w jego domu, tak, żeby nikt nas nie widział? - rzuciłam z ironią.
- Nie wiem - prychnął. - Lubisz także kuchenne blaty.
Tego było już zbyt wiele. Spoliczkowałam go i wyszłam stamtąd, pozostawiając go w osłupieniu. Było już po dzwonku i ryzykowałam kozą, gdyby ktoś przyłapał mnie na włóczeniu się po korytarzu, ale miałam to gdzieś. Byłam zła. Nie. Byłam wściekła! Okropnie! Cholernie, cholernie wściekła! Na Trish, za jej głupie komentarze, na siebie, za ukrywanie Dave'a, ale najbardziej na Austina. Wiem, że na jego miejscu także byłabym zraniona i zdenerwowana. Zrobiłabym straszną awanturę, wrzeszczałabym, rzucała wszystkim, co miałabym pod ręką. Pewnie bym także się popłakała, ale w końcu dałabym sobie wszystko wytłumaczyć. Tak bym postąpiła. A Austin mnie upokorzył. Wciąż widziałam jego zimne, ironiczne spojrzenie, gdy rzucał ten komentarz o blatach. Miałam tylko nadzieję, że uderzyłam go naprawdę mocno. Żałowałam, że nie wykonałam ciosu, którego nauczył mnie brat - to złamałoby mu nos. A ja chciałam żeby fizycznie cierpiał. W tym momencie naprawdę go nienawidziłam.
Usiadłam pod ścianą i starałam się uspokoić rozbiegane myśli.
- Należało mu się - syknęłam i ze zdumieniem odkryłam, że w moim głosie słychać płacz.
O nie! Nie będę płakała! Nie tym razem! Objęłam kolana rękoma i zamknęłam oczy. Jeden... dwa, trzy... Zasłużył na to... cztery... To on cię zostawił... pięć, siedem... Gdzie te pieprzone sześć?! Sześć, siedem... Oddychaj, Ally... osiem...
- Allyson, przebywanie na korytarzu w czasie lekcji jest surowo zakazane!
Super! Jeszcze tego mi brakowało!
Nie podnosząc wzroku, wyburczałam coś w odpowiedzi.
- Allyson, wstań!
Najwyraźniej Snow myślał, że umyślnie go ignoruję. Posłusznie wstałam, ale nie podniosłam głowy. Wiedziałam, że w moich oczach widać łzy, a nie chciałam żeby ten człowiek to zobaczył. Wystarczy już upokorzeń jak na jeden dzień.
- Spójrz na mnie.
- Niech mnie pan wyśle do kozy albo do gabinetu dyrektor Cornflower i skończmy ten cyrk - powiedziałam łamiącym się głosem.
- Co się stało? - zapytał po prostu.
Nie spodziewałam się tego. Jego ton także brzmiał inaczej. Tak ciepło i miło. Podniosłam wzrok. Na jego twarzy widniała troska. To było dziwne. I upiorne. I do niego niepodobne. I całkowicie mnie rozpieprzyło. Wybuchnęłam płaczem.
- Chodź, Allyson - złapał mnie za ramię i zaprowadził do sali, z której niedawno wyszłam.
- Słucham - usiadł na biurku i podał mi chusteczkę.
- Dziękuję - otarłam łzy i usiadłam na blacie ławki. - Byłam naiwna, myślałam, że mogę traktować innych jak swoją tarczę i teraz to się na mnie mści.
Wyrzuciłam z siebie wszystko. Mówiłam i mówiłam. O Dave'ie, o Austinie, o tym wieczorze, gdy poznałam blondyna, o Sarasocie, o remoncie, o Cass, o spotkaniach z Dave'm, o musicalu, o balu, o tym, jak Aus mnie zostawił, o świętach, o tym, jak strasznie cierpiałam, o powrocie chłopaka, o sylwestrze, o Trish, o dzisiejszej kłótni, o tym, że mnie upokorzył. Mówienie sprawiało mi ulgę. I naprawdę nie miało znaczenia, że osobą, do której kieruję swoje słowa, której opowiadam swoje najgłębiej skrywane uczucia, jest Snow, znienawidzony nauczyciel chemii, a prywatnie brat mojej macochy.
- Masz okropny charakter, Allyson - zaczął mężczyzna, kiedy w końcu zamilkłam. - Jesteś bezczelna, arogancka, chcesz wszystko wiedzieć, robisz problem z każdego szczegółu. Masz manię kontrolowania wszystkiego i wpadasz w panikę, kiedy tracisz tę kontrolę. Nie umiesz sobie radzić z problemami i stresem. Jesteś nadwrażliwa, nadpobudliwa i niepewna siebie. Boisz się samotności i utraty bliskich. Nie umiesz okazywać uczuć. Kiedy ktoś cię zrani, odpłacasz mu tym samym. Niezbyt zachęcający obraz, prawda? A właśnie taka Allyson wyłania się z twojej opowieści. Bez wątpienia to prawdziwa ty, ale masz jeszcze kilka innych cech. Dobrych cech. Nie zapominaj o tym. Nie znam cię zbyt dobrze, Austina znam jeszcze mniej, ale znam życie i wiem, że czasami podejmujemy decyzje, które nie podobają się innym, ale uszczęśliwiają nas. Ty tak zrobiłaś. Nie musisz czuć się winna. To był twój wybór i nikt inny nie musi się z nim zgadzać.
- Tak pan myśli? - zapytałam.
- Oczywiście. Jeszcze wielokrotnie się przekonasz, że czasami trzeba powiedzieć sobie "trudno" i wzruszyć ramionami. To bardzo piękne, że tak dbasz o szczęście twoich bliskich, ale nie zapomniaj o sobie. Musisz dbać także i przede wszystkim o swoje szczęście. Nawet jeśli zranisz część ludzi, których kochasz.
- W ranieniu tych, których kocham jestem mistrzynią - przyznałam szczerze.
- Pozwól, że udzielę ci rady - spojrzał na mnie, a ja zauważyłam, że w jego spojrzeniu czai się smutek, jak gdyby coś wspominał. - Nie pozwól odejść ludziom, których kochasz.
- Dziękuję - uśmiechnęłam się szczerze. - Dziękuję. Naprawdę. Bardzo mi pan pomógł. Ja to doceniam. I przepraszam. Za to co powiedziałam na weselu, to było niepotrzebne. Strasznie mi przez to głupio. I przepraszam za to, jak zachowywałam się na lekcjach.
- Leć, Allyson - teraz to on się uśmiechnął.
Miałam wrażenie, że nasza rozmowa także jemu dała dużo do myślenia. Może i on miał jakieś swoje niezałatwione sprawy? Postanowiłam porozmawiać o tym z Kathy. Ale najpierw musiałam zrobić coś innego. Szybko przemknęłam korytarzem. Szczęście mi sprzyjało, nie natknęłam się na Cornflower. Ostrożnie uchyliłam drzwi od ganku. Był tam. Siedział na ławce. Wzięłam głęboki oddech. Teraz albo nigdy.
- Przepraszam, Austin - szepnęłam. - Powinnam była ci powiedzieć, ale się bałam. Nie chciałam żebyś to źle zinterpretował. Dave to tylko ktoś, z kim mogę porozmawiać, wygadać się. Ty jesteś kimś, bez kogo nie potrafię żyć. Rozpadam się bez ciebie. Tak było od pierwszego dnia, gdy zobaczyłam cię   na sali gimnastycznej. Jesteś mi potrzebny. I nawet jeśli teraz mnie nienawidzisz, i chcesz żebym odeszła, nie zrobię tego.
- Nie - powiedział tylko tyle.
Czekałam.
Wstał i uważnie na mnie spoglądał.
- Płakałaś - stwierdził, podchodząc bliżej.
Milczałam. Powiedziałam już wszystko, teraz czas na jego ruch.
- Przepraszam - okręcił sobie na palcu mój lok. - Powiedziałem coś, czego nie chciałem.
Skinęłam głową.
- Byłem zły. Na siebie. I bałem się, że mógłbym cię stracić bez swoją głupotę. Bałem się, że znalazłaś kogoś, kto mógłby mnie zastąpić.
Podniosłam wzrok i spojrzałam w jeho oczy. Uśmiechnęłam się z czułością.
- Głuptasie - pokręciłam głową. - Choćbym szukała miliardy lat i przemierzyła cały świat, ba, cały wszechświat, nikt nigdy nie będzie w stanie cię zastąpić.
- Zero tajemnic? - zapytał.
- Umowa stoi - uśmiechnęłam się.
Blondyn przyciągnął mnie do siebie i pocałował. Odwzajemniłam pocałunek. Gula z gardła zniknęła. Pulsujący ból, który pojawiał się zawsze, gdy kłóciłam się z Austinem, a później rozrastał się tak, aż w końcu ja sama byłam jednym wielkim bólem, zniknął także. Kiedyś przeczytałam, że gdy kogoś kochamy, ten ktoś wyjmuje jakiś malutki kawałeczek z naszego serca i wkłada swój własny. A później, gdy odchodzi, zabiera go ze sobą. Zostawia nas z dziurą. I chociaż wrzucamy tam wszystko, staramy się ją jakoś zapełnić, nie udaje się nam. Zostajemy z tą dziurą. Dziurą, której nie zabetonujemy. Nigdy. Nie rozumiałam tych słów aż do dzisiejszego dnia. Ten ból, który pojawiał się za każdym razem, gdy Austin wymykał się z moich rąk - to była ta dziura. Nie chciałam jej. Bałam się jej. Snow powiedział, że trzeba dbać o swoje szczęście. Moim szczęściem jest Austin. I nie pozwolę mu odejść.
_________________________________

Hiya!
Tysia, nie bij, love!
Moje Maleństwo umiera z bólu w domu, więc wszyscy wysyłamy pokłady dobrej energii i zdrowia!

Wybaczcie błędy i literówki, kolejny odcinek "Sex and the city" czeka. Najgorsze co mogło mnie spotkać - darmowe amerykańskie kanały w telewizji. Tryb no life: mode: on.

Do weekendu!

wasza m.

piątek, 23 stycznia 2015

"Każdego dnia uczycie mnie jak być lepszym człowiekiem..."





31 stycznia



Są takie chwile, kiedy czas pędzi jak szalony. Godzina zdaje się minutą, mija tydzień, a ty wiesz o tym tylko dlatego, bo wyrywasz co rano kolejną kartkę z kalendarza. Upływ czasu nie dociera do ciebie. I nagle przeżywasz szok, bo budzisz się, spoglądasz na datę i uświadamiasz sobie, że nie masz pojęcia, jakim cudem jest już ten dzień. Co się stało z całym poprzednim tygodniem? Przecież tyle się działo! Jak mogłam to wszystko przegapić? Czułam się tak, jakbym tylko przyglądała się wydarzeniom, a nie w nich uczestniczyła. Jakbym była tylko duchem. Jakby to ktoś inny, nie ja chodził na chemię, odpowiadał na zaczepki Snowa, jakby to ktoś inny przeżył cholernie krępującą wizytę u lekarza w towarzystwie Penny, jakby ktoś inny spędził poprzedni weekend z przyjaciółmi na sprzątaniu i ostatnich przygotowaniach do wesela. Wesele, tak. W końcu nadszedł ten dzień i byłam cholernie przerażona. Bałam się, że coś może się nie udać, że zawaliliśmy i nasza niespodzianka nie wyjdzie. A z całego serca chciałam, żeby ten dzień był perfekcyjny. Nie dlatego, że naprawdę się napracowaliśmy, ale dlatego, że i tato, i Kathy zasługiwali, żeby dzień ich ślubu był idealny i wyjątkowy. Postanowiłam, że zrobię wszystko żeby taki był.
Wstałam o ósmej, niemalże bladym świtem. Byłam pewna, że będę pierwszą osobą na dole, ale, ku mojemu zdziwieniu, przy stole był już cały tłum ludzi. Tato, Kathy, babcia, mama, ciocia i Dominika jedli śniadanie.
- Dzień dobry - z trudem powstrzymałam ziewnięcie i doczłapałam się do krzesła. - Tak wcześnie na nogach?
- Kochanie, czeka nas ogrom pracy, dziś wielki dzień - powiedziała babcia i upiła łyk kawy.
Poszłam za jej przykładem. Potrzebowałam czegoś, co mnie rozbudzi i uruchomi logiczne myślenie. Nienawidziłam tak wcześnie wstawać w weekendy. Odkąd Eve dołączyła na stałe do załogi Sonic Booma, nie musiałam tego robić.
- Do szesnastej jest masa czasu - mruknęłam i wgryzłam się w tosta.
Powoli zaczynałam przyswajać wypowiadane przez towarzystwo słowa. Dziewczyny miały zająć się Kathy, a po tatę lada chwila mieli przyjechać Mark i Karl. Ja, wyłapałam to między wierszami, musiałam sprawdzić czy wszystko gra. O dwunastej powinna pojawić się reszta towarzystwa, żeby ciocia mogła zrobić nam makijaże. Pasował mi taki plan. Miałam jeszcze sporo czasu na dopięcie wszystkiego na ostatni guzik. No i na zrobienie się na bóstwo. Początkowo lista gości była króciutka - tylko klan Dawson-Simms-Miller, ale później tato wymyślił sobie, że przecież wypada zaprosić rodzinę Austina oraz rodziny Trish i Deza. Przecież przyjaźniliśmy się od dziecka. Później poszło już z górki - rodzice Penny, w końcu to moi dziadkowie, ciocia Jenna, która miała chyba z osiemdziesiąt lat, a zachowywała się jak nastolatka, jej siostra bliźniaczka, ciocia Beth, ta z kolei wyglądała, jakby miała za moment umrzeć. Jeśli mam być szczera, wyglądała tak już w czasach mojego dzieciństwa. W wyniku konsultacji rodzinnych, do listy dopisano jakieś dwie kuzynki taty, których nigdy nie widziałam na oczy i ich rodziny. Kathy zaprosiła tylko swojego tajemniczego brata. Nie miała innych krewnych.
Byłam strasznie podekscytowana! Ciekawiła mnie ta nieznana część rodziny. Ponad to cieszyłam się, że spędzę ten dzień w towarzystwie Austina. Tylko trochę bałam się, jak jego bliscy przyjmą moich. Co innego pięć minut rozmowy po szkolnym spektaklu, a co innego cała noc razem. Wiedziałam, że moja familia jest dziwna i dosyć specyficzna. To mogło skończyć się tragicznie.
- Przepraszam - mruknął tato, kiedy uderzył nożem o talerz.
Spojrzałam na niego. Był zestresowany. To głupie porównanie i nie wierzę, że to napisałam, ale wyglądał jak nastolatek przed swoim pierwszym razem.
- Denerwujesz się? - zapytałam.
- Okropnie - przyznał.
- Spokojnie, Lester - uśmiechnęła się mama. - Przecież nie robisz tego po raz pierwszy.
Wybuchnęliśmy śmiechem.
- To nie jest coś, do czego można się przyzwyczaić, Pen.
Pokręciłam głową. Wciąż dziwiło mnie, jak bardzo polepszyły się ich kontakty, odkąd w życiu taty pojawiła się Kathy.
- Otworzę - usłyszeliśmy dzwonek.
Tak jak myślałam, za drzwiami stali Mark i Karl, mąż cioci, który rzadko pojawiał się na naszych spotkaniach rodzinnych.
- Dzień dobry, zapraszam - uśmiechnęłam się.
- Cześć, maleńka - Mark pocałował mnie w czubek głowy. - Gotowa na wielki dzień?
- Ani trochę - pokręciłam głową z uśmiechem.
Mój ojczym wybuchnął śmiechem, a Karl pomamrotał coś pod nosem.
- Witam towarzystwo! - Mark jest tak pozytywną osobą, że gdziekolwiek się pojawia, przynosi ze sobą radość.
Żartowaliśmy przez kilka minut, po czym mężczyźni wyszli.
- Jak dzieci - Kathy z czułością pokręciła głową.
- Nie chcę was wyganiać, ale robi się późno - zauważyłam.
- Ally, jak zawsze, czuwa na posterunku - zachichotała Dominika.
Tak, tak, zrozumiałam aluzję. Pożegnałam się i wróciłam na górę. Usiadłam na łóżku i zrobiłam swój własny plan poranka. Kąpiel, szczegółowa kontrola wszystkich detali, przygotowanie kreacji, makijaż i fryzura. Nie chcąc marnować czasu, odhaczyłam pierwszy punkt z listy. Wzięłam szlafrok i poszłam do łazienki. Uśmiechnęłam się, gdy mój nos wyczuł pierwsze nuty cynamonowo-czekoladowego szamponu. Uwielbiałam tę kombinację. Niestety dziś nie miałam czasu na delektowanie się ulubionymi kosmetykami. Po kilku minutach zakończyłam kosmetyczno-pielęgnacyjne zabiegi i wróciłam do swojej komnaty. Poprawiłam opadający turban z ręcznika, który zawinęłam na czubku głowy i wziąwszy notes oraz telefon, usiadłam na łóżku. Wybrałam numer do firmy kateringowej i dokładnie wypytałam o każdy detal, zacząwszy od tortu, a na konsystencji sosów skończywszy. Jestem pewna, że osoba, która zajmowała się naszym przyjęciem, miała mnie dość. Byłam strasznie upierdliwa. Interesowało mnie wszystko. W końcu poczułam się usatysfakcjonowana i dziękując za pomoc oraz cierpliwość, rozłączyłam się. Nie znalazłam żadnych zastrzeżeń. Kolejną rzeczą, którą musiałam sprawdzić, były dekoracje. Kika, Emma i Meg miały pojechać rano nad jezioro i dopilnować, żeby nic nie zniszczyło naszej wizji. Najchętniej pojechałabym tam sama, ale wtedy tato i Kathy mogliby zacząć coś podejrzewać.
- Cześć, siostra - usłyszałam po dwóch sygnałach głos Kiki.
- Cześć, jak sytuacja?
- Wszystko idealnie. Stoły, krzesła, kwiaty, świeczniki z kieliszków, bukiety, girlandy ze świecidełek na drzewach i dachu altanki. Dokładnie tak, jak wymyśliłyście z Dominiką. Nie ma tylko płatków na pomoście, ale te wysypiemy tuż przed samym ślubem.
- Nie było żadnych problemów?
- Nie, Ally, nie martw się - po tonie jej głosu poznałam, że się uśmiecha. - Zaraz wracamy do Miami. Zobaczymy się w domu.
- Na razie - rozłączyłam się.
Byłam zadowolona. Jak na razie wszystko układało się perfekcyjnie. Zbyt perfekcyjnie, jeśli mam być szczera, ale ciii. Optymizm to podstawa!
- Okay, Ally, czas na ciebie - włączyłam odtwarzacz.
"Modern love" Bowiego towarzyszyło mi, gdy ostrożnie otwierałam pokrowiec z sukienką. Była naprawdę śliczna, choć bardzo prosta. Sięgała do samej ziemi, miała delikatny dekolt i długie rękawy. Góra była obcisła, dół był trochę szerszy. Kojarzyła mi się ze strojami, jakid nosiły kobiety w średniowieczu. Była idealna na plenerowy ślub w rustykalnym stylu. Cała nasza piątka - Kika, Kostka, Emma, Megan i ja, miała takie same sukienki. Kreacja Kathy była niemalże identyczna. Różniła się tym, że miała koronkowe rękawy. No i oczywiście kolorem - jej była biała, nasze lawendowe. Wszystkie uszyła Penny.
Otworzyłam szafkę, w której trzymałam buty. Nie kupiłam żadnych na tę okazję, bo wiedziałam, że mam idealne gdzieś w swoich zbiorach. Nucąc wraz z Led Zepellin, przesuwałam kolejne pary. W końcu się do niech dokopałam. Były to proste balerinki. Nie miały żadnych ozdób. Ich urok tkwił w kolorze - identycznym, jak moja dzisiejsza kreacja. Wsunęłam je na stopy i przejrzałam się w lustrze. Idealnie.
- Kochanie, jesteś gotowa na makijaż? - Sally zapukała do drzwi.
- Tak! - zawołałam. - Już schodzę.
Wyłączyłam muzykę i ostatni raz zerknęłam na swoje odbicie. Zmarszyłam brwi i otworzyłam szkatułkę, w której trzymałam biżuterię. Wyjęłam łańcuszek, który Jack podarował mi pod choinkę. Tak, teraz było perfekcyjnie. Zadowolona pokiwałam głową i zeszłam na dół.
- Wyglądasz cudownie! - zawołałam na widok Kathy.
Miała delikatny makijaż i koka, który przechodził w odwróconego, dobieranego warkocza z tyłu głowy. Katherine nie chciała welonu. Zamiast niego miała wplecioną we włosy opaskę ze świeżych białych róż.
- Ty także, Ally - uśmiechnęła się.
- Co powiesz na warkocz koronę? - zapytała ciocia.
Zastanowiłam się. Wyobraziłam sobie siebie i dziewczyny w tej fryzurze, bo musiałyśmy być uczesane tak samo. Podobała mi się ta wizja.
- Brzmi super. Tak, zróbmy to - zgodziłam się.
Ciocia najpierw zajęła się makijażem, dając moim włosom chwilę na wyschnięcie. Rozjaśniła kąciki oczu i zrobiła kreski fioletowym eyelinerem.
- Zrobimy bardzo naturalny, delikatny makijaż - zapowiedziała, a ja się zgodziłam.
Najmocniejszym akcentem miały być usta. Te podkreśliła mocno różową szminką. Nie chciałyśmy uzyskać efektu clowna, więc policzki zostały jedynie delikatnie pociągnięte różem.
Nie wtrącałam się w to, co ciocia robi z moją twarzą. Ufałam jej. Poza tym ona była profesjonalistką, ja miałam problemy z poprawnym użyciem cieni do powiek. Wolałam się nie ośmieszać moją skąpą wiedzą.
Kiedy ciocia skończyła robić mi makijaż, zajęła się moimi włosami. Tak, jak ustaliłyśmy, zaplotła je.
- No, no, Alls, wyglądasz jak człowiek - zachichotała Emma, wchodząc do salonu.
- Nie martw się, córcia, z ciebie także zaraz zrobimy człowieka - uśmiechnęła się ciocia, a Kostka, Kika i Meg wybuchnęły śmiechem.
- Zabawne - prychnęła Em, a ja pokazałam jej język.
Słowne przepychanki towarzyszyły nam podczas czesania i malowania Kostki, Kiki i Emmy. Miałyśmy doskonałe humory i nie kryłyśmy tego. Czas mijał nieubłaganie. Zbliżała się pora wyjazdu nad jezioro i znów zaczął zżerać mnie stres.
- Teraz ty, skarbie - uśmiechnęła się ciocia.
Zadowolona Meg zajęła miejsce na fotelu. Wyglądała naprawdę słodko w tej sukience i splecionych włosach. Jak mała księżniczka.
- Gotowe!
- Sprawdźcie czy wszystko macie, za moment wyjeżdżamy - nie mam pojęcia, kiedy tato wrócił do domu.
Miał na sobie smoking.
- O wow! - zagwizdałam.
- Patrz, Ally, jaki przystojniak z naszego taty - uśmiechnęła się Kika.
- No już, wystarczy - tata autentycznie się zarumienił.
- Nie wstydź się, tatku. Po kimś musiałyśmy odziedziczyć urodę - zachichotałam i z trudem uniknęłam poduszki, którą rzuciła we mnie Penny.
Pokazałam jej język i pobiegłam na górę po torebkę. Do małej kopertówki wrzuciłam telefon, uprzednio wyciszywszy dźwięki, chusteczki, szminkę, którą dała mi ciocia oraz małe lustereczko. Byłam gotowa. Zeszłam na dół, gdzie kłębił się tłum ludzi. Ja i dziewczyny oraz Mark, który był drużą taty, mieliśmy jechać wraz z nim i Kathy limuzyną. W tym samym momencie, gdy o tym pomyślałam, kierowca podjechał pod dom. Pierwsi wyszli tato i Katherine. Za nimi szedł Mark, a za nim kolejno my: Kostka, Kika, ja, Emma, Megan, od najstarszej do najmłodszej. Tak samo mieliśmy iść po pomoście do czekającego urzędnika. Wygodnie rozsiedliśmy się na fotelach i co chwila wybuchaliśmy śmiechem, gdy Mark opowiadał jakiś żart. Czułam się zrelaksowana, ale wiedziałam, że stres powróci, gdy tylko wysiądziemy z auta. Dominika, która rezerwowała limuzynę, poprosiła kierowcę żeby jechał na około, dłuższą o czterdzieści minut trasą. Dzięki temu wszyscy goście będą na miejscu przed nami.
- Wujku, myślisz, że ciocia Jenna i ciocia Beth się pojawią? - zapytała Emma.
- Tak, Em, potwierdziły przyjazd - odpowiedział tata.
- Kto to?
No tak, Meg była za mała żeby je pamiętać.
- To siostry babci Sally - wytłumaczyła Kostka. - Ciocia Jenna ją trochę przypomina, a Beth...sama zobaczysz.
- Nie strasz dziecka, Konstancja - pobłażliwie powiedział tato. - Ciotka Beth jest dosyć surowa i bardzo poważna, Meggie, ale na pewno cię polubi. Zawsze lubiła małe dziewczynki.
- Chyba jeść - prychnęłam, za co dostałam kuksańca od Kiki.
- Nie słuchaj ich, Meg - uśmiechnęła się do naszej siostrzyczki. - Ciocia Beth jest bardzo miła. Tylko nie mów nic na temat jej wyglądu.
- Ani wieku - dodałam.
- Nie opowiadaj żartów o śmiertelnych chorobach - dorzuciła Emma.
- Ani nie ironizuj - włączyła się Kostka.
- Będę się tylko uśmiechać - pokiwała głową Megan, a my wybuchnęliśmy śmiechem, starając się wyobrazić sobie milczącą Meg.
To było nierealne.
- Przecież to tylko krótki ślub, myślę, że nie będziecie miały zbyt wiele okazji, żeby podpaść cioci Beth - uśmiechnęła się Kathy.
- No to się zdziwisz - pomyślałam zadowolona z siebie.
Zaczęłam opowiadać o wycieczce do Włoch. Bałam się, że któraś z nas może całkowicie przypadkowo się wygadać. Reszta podróży upłynęła nam na planowaniu, co powinnam zabrać i jak się przygotować do tak dalekiej wycieczki.
Pierwszą osobą, którą zobaczyłam po wyjściu z auta był Dez. Dez i jego nieodłączny towarzysz - kamera. Z miną godną profesjonalnego kamerzysty nakręcił naszą grupę zmierzającą w kierunku pomostu. Po obu stronach ustawiono krzesła, które przykryłyśmy wcześniej lawendowymi powłoczkami i ozdobiłyśmy hortensjami. Stali tam nasi goście, nie powiem, całkiem spora gromadka. Tato i Kathy rozglądali się zdumieni. Nie spodziewali się dekoracji i wesela. Zauważyłam, że w ich spojrzeniu prócz zaskoczenia była radość. Poczułam dumę i ogromne szczęście. Tak! Udało się!
Uśmiechnęłam się. Reszta nie zależała ode mnie.
To był naprawdę piękny ślub, mimo że odbył się bez księdza. Urzędnik wygłosił piękną mowę o sile miłości, wspólnej walce z trudnościami losu i szczęściu, jakie daje rodzina. Podejrzewałam, że wcale nie napisał jej na tę chwilę, a skorzystał z gotowego wzoru, ale i tak się wzruszyłam. I nie byłam w tym osamotniona. Wiele osób ocierało łzy. Kiedy urzędnik skończył gratulować młodej parze, przyszedł czas na gratulacje od rodziny i przyjaciół. Pierwsza podeszła babcia Sally. Zaraz za nią mama i Jack. Później ciocia Kristina z mężem. Wszyscy ściskali tatę i Kathy, i życzyli im jak najlepiej. Zastanawiałam się, jaka jest ta część rodziny, której nie znam. Zaczęłam się stresować.
- Och, Lesterze, masz gust do kobiet! - zawołała strasza pani ubrana w krwistoczerwoną kreację, bardzo w stylu Madonny.
- Dziękuję, ciociu - uśmiechnął się tato.
- Mogę ci mówić "Kathy", prawda? Cudownie. Obyś ty wytrzymała z moim niepoprawnym siostrzeńcem dłużej niż Penny.
- Ależ ciociu! - oburzyła się mama.
Z trudem udało mi się zachować powagę.
- To wszystko nasze dziewczynki? - kobieta wskazała dłonią na nas.
- To Kostka i Emma - ciocia Kristina wskazała na swoje córki. - Trochę urosły, odkąd ostatni raz się widziałyśmy.
- Kristino, masz absolutnie urocze dzieci! A to muszą być Kika i Ally?
- Dzień dobry, ciociu - uśmiechnęłam się.
- Chwała Bogu, urodę odziedziczyły po mamie!
Wybuchnęliśmy śmiechem. Tato udał obrażonego.
- A ten aniołek to kto? Jak się nazywasz, dziewczynko?
Pierwszy raz słyszałam żeby ktoś zwracał się takim słodkim tonem do Meg.
- Nazywam się Megan Simms - z uroczym uśmiechem odpowiedziała moja siostra.
- Ach, Penny, to twoja najmłodsza dziewczynka? A ten kawaler obok ciebie, to musi być Jackson!
- Tak, ciociu.
Zapewne te wspólne adoracje trwałby jeszcze dłużej, gdyby na horyzoncie nie zamajaczyła bliźniacza siostra Jenny.
- Witaj, Lesterze - zimnym tonem przywitała się ciocia Beth.
- Dzień dobry, ciociu Beth - tato pocałował kobietę w policzek. - Pozwól, że ci przedstawię moją żonę, Katherine.
Kathy i starsza pani wymieniły kilka typowych, grzecznościowych uwag.
- Ciociu Beth, pamiętasz Penny?
- Oczywiście, Lesterze, twoja była żona - słowo "była" zostało bardzo dobitnie podkreślone.
- Lizbeth, nie bądź niegrzeczna - odezwała się babcia.
- Witaj, Salome.
Protekcjonalny ton, jakim zwracała się do nas ta kobieta strasznie mnie drażnił.
- Dzień dobry, ciociu Beth- uśmiechnęłam się wymuszenie, żeby powstrzymać kąśliwy komentarz Sally.
- A ty, młoda damo to? -starsza pani zwróciła na mnie wzrok i ze zdumieniem odkryłam, że siostra mojej babci przypomina starą Weinberger.
- Ally, córka Lestera i Penny.
- Ach tak, mieli jakieś dziecko - mruknęła.
- Właściwie to dwoje - odezwała się Kika. - Kika Dawson, ciociu, nie musisz pytać.
- Dzień dobry - przywitała się ciocia Kristina, dając nam znak, że mamy zamilknąć i nie psuć tego dnia.
Lizbeth wbiła w nią wzrok i wymruczała powitanie.
- A to Konstancja i Emmanuelle, na pewno ich nie pamiętasz - podziwiałam spokój, z jakim do tego babsztyla zwracała się ciocia.
- Sądzisz, że mam zaniki pamięci? Widziałam je na pogrzebie Axela!
- Wystarczy, Beth, zachowaj swoje jadowite uwagi na później - wytrąciła się Sally i wraz z ciocią Jenną, odciągnęły swoją siostrę na bok.
- Boję się jej - wzdrygnęła się Maggie.
- Ja też, księżniczko, ja też - mruknął tato.
Chwilę później sytuacja uległa całkowitej zmianie, bo z życzeniami podeszli rodzice Penny. Moi dziadkowie, których nie widziałam od wielu lat, a którzy okazali się przekochanymi i przeuroczymi ludźmi.
- Lesterze, tak się cieszę! - zawołała babcia Annie.
- Dobry wybór, chłopcze - dziadek Steffan uścisnął dłoń taty.
- Cześć!
- Maggie, aniołku! - babcia ją przytuliła. - I Kikunia!
- Cześć, kochani - moja starsza siostra pocałowała ich w policzki.
Młodsza też. I Jack. Poczułam się niezręcznie. Nawet Kostka i Em się przywitały, choć nie były spokrewnione z Brooksami.
- Dzień dobry - powiedziałam nieśmiało.
Dziadek spojrzał na mnie uważnie.
- Dzień dobry, Ally - uśmiechnął się.
- Och, Steffan, zobacz, mała Ally tak wyrosła! - babcia porwała mnie w ramiona i zaczęła opowiadać to, co mówią wszystkie babcie - "jesteś taka śliczna, pewnie kawalerowie się za tobą uganiają".
Przetrwałam to. I nawet sprawiało mi to radość!
Po dziadkach podszedł do nas klan Moonów. Tej chwili bałam się najbardziej, jak się okazało, całkowicie niepotrzebnie. Rodzice Austina, a również Lizzie i, o dziwo, Cass, bardzo serdecznie rozmawiali z moją rodziną. Austin i Nels także życzyli tacie i Kathy wszystkiego, co najlepsze. Uśmiechnęłam się do blondyna. Miałam ochotę schować się w jego ramionach, ale jako jedna z druhen, musiałam towarzyszyć młodej parze aż do końca życzeń. Te, na szczęście zbliżały się już ku końcowi.
Po Moonach podeszli rodzice Trish i ona sama. Byli bardzo szczęśliwi, że pamiętaliśmy o nich w tak ważnym dla naszej rodziny dniu. Mama Deza, która pojawiła się chwilę później, także bardzo serdecznie dziękowała za zaproszenie. Po rodzinach moich przyjaciół, w końcu dotarła do nas Dominika. Była dla nas jak rodzina, więc zleciliśmy jej misję powstrzymywania cioci Beth przed obrażaniem gości. Podjęła się jej z radością.
- Kto to? - zapytałam na widok okrągłej kobiety, chorobliwie chudego mężczyzny i idących wraz z nimi trzech brunetek, które były mniej więcej w moim wieku.
- Córka Beth - szepnęła Sally.
- Karen, jak miło cię widzieć! - tato udawał entuzjazm. - Ciebie, Robercie, również!
- Witaj, Lesterze - kobieta nie dała dojść mężowi do słowa. - Kiedy dostaliśmy zaproszenie, od razu powiedziałam Robertowi, że musimy jechać. Prawda, że tak powiedziałam? No, drogi kuzynie, widzę, że i Penny tutaj jest. Obie twoje żony w jednym miejscu. Śmiesznie, prawda Robercie? A to wszystko twoje dzieci? Nie, no oczywiście, że nie. Ty miałeś dwie dziewczynki. Dobrze pamiętam, Robercie? Tak. Z pewnością.
Chciało mi się śmiać. Najwyraźniej ciocia Karen miała w zwyczaju pytać o wszystko swojego męża i sama sobie odpowiadać.
- Kika, Ally - tato zwrócił się do nas.
Przywitałyśmy się.
- Urocze panny. Prawda, Robercie? A to?
- Kostka i Emma, córki Axela.
- No tak. Biedactwa, stracić ojca w tak młodym wieku. Pamiętam, że jak tylko się dowiedziałam o wypadku, od razu powiedziałam, że z tych dziewczynek to straszne biedactwa. Prawda, Robercie? Dokładnie tak powiedziałam. A to moje córki, Iris, Daisy i Jasmine - wskazała kolejno na trzy dziewczyny.
Panny noszące tak kwieciste* imiona, wyglądały na cholernie znudzone. Miałam wrażenie, że się nie polubimy. Całkowicie odmiennie zareagowałam na córki drugiej kuzynki mojego taty, cioci Kate. Abigail, moja rówieśniczka i mała Rebecka, siedmiolatka, absolutnie podbiły moje serce. Były miłe i słodko zawstydzone. Postanowiłam porozmawiać z Abby, kiedy tylko skończę swoje obowiązki.
- Idzie mój brat - z niepokojem w głosie powiedziała Kathy.
Podążyłam wzrokiem za jej spojrzeniem.
- O cholera! - zawołałam, kiedy mężczyzna do nas podszedł.
- Ally! - zawołali jednocześnie rodzice.
- Przepraszam - mruknęłam, ale wcale nie było mi przykro.
- Patricku, pozwól, że ci przedstawię Lestera i jego rodzinę - Kathy złapała mężczyznę za ramię i opowiedziała kim jesteśmy. - A to, Ally, córka Lestera.
- Dzień dobry, Allyson.
- Dzień dobry, panie Snow - mruknęłam.
Idiotka! Katherine Snow i Patrick Snow, dlaczego nie skojarzyłam nazwisk?! Dlaczego nigdy nie zapytałam Kathy, jak nazywa się jej brat?!
- Nie rozumiem? - moja macocha zmarszczyła brwi.
- Twój brat, Kathy, uczy mnie chemii - powiedziałam.
Wszyscy wiedzieli, że to właśnie z tym nauczycielem mam ogromne problemy. Posłałam Penny znaczące spojrzenie, pokiwała głową. Wiedziałam, że porozmawia z tatą i Katherine, i jakoś to załatwią.
Życzenia w końcu dobiegły końca. Udaliśmy się do stołów.
- Pięknie wyglądasz - ktoś złapał mnie za rękę.
- Nie uwierzysz! Ten potwór w ludzkiej skórze, ten socjopata, ten upierdliwy dziad to brat Kathy! - krzyknęłam na widok Austina.
- Spokojnie, Pszczółko - przytulił mnie. - Kogo masz na myśli?
- Snowa!
- Tego Snowa? - upewnił się.
- Tak! - byłam wściekła.
- Kochanie, opanuj się - blondyn mówił do mnie jak do dziecka. - To ważny dzień dla twojego taty. I dla ciebie. Napracowałaś się. Chciałaś żeby było idealnie. Nie daj sobie tego odebrać.
- Nie rozumiesz - zaczęłam.
- Rozumiem - przerwał mi. - Ale będą inne chwile żeby przeżywać Snowa i jego spowinowacenie z twoją rodziną. Dziś postaraj się o tym nie myśleć.
- Aus, ale...
- Żadnego ale!
- Dobrze, postaram się - wiedziałam, że Austin ma rację, ale trudno zapanować nad swoimi myślami. Ja nigdy tego nie potrafiłam.
- Nie wiedziałem, że masz taką dużą rodzinę - chłopak zmienił temat gdy usiedliśmy przy stoliku.
- Cóż, ja też. O ile ciocia Jenna i ciocia Beth, na tę radzę uważać, boi się jej cała rodzina, nie stanowiły dla mnie niespodzianki, o tyle Karen, Kate i ich rodziny były całkowitym zaskoczeniem.
- A te starsze małżeństwo? Ta para, która siedzi z twoją mamą i panem Markiem?
- To rodzice Penny, moi dziadkowie.
- Myślałem, że masz tylko Sally - zdziwił się.
- Cóż - odparłam przeciągle. - Wiesz, że nie utrzymywałam zbyt ożywionych kontaktów z mamą.
Zawstydziłam się.
- Lubisz ich?
- Chyba tak. Są kochani. I jeśli mają do mnie żal, nie dali tego po sobie poznać. Chciałabym się z nimi bliżej poznać.
- Więc to zrób - uśmiechnął się Austin.
- Tak myślisz?
- Jasne, że tak, Pszczółko. Leć.
Pocałowałam blondyna w policzek i ruszyłam w kierunku dziadków.
- Ally? - usłyszałam
- Tak, Daisy? - odwróciłam się.
- Mogłabym usiąść przy twoich stole? Nie zniosę towarzystwa babci Beth.
- Jasne - rozumiałam ją.
Zamiatając brązową grzywą odeszła, a ja wzruszywszy ramionami, dotarłam do moich dziadków.
- Mogę? - zapytałam.
- Proszę, kochanie -odezwała się babcia.
Usiadłam.
- Cieszę się, że przyjechaliście - uśmiechnęłam się.
- Penny wspominała, że chciałabyś do nas przyjechać - dziadek miał głęboki głos, ale słychać w nim było czułość i serdeczność.
- Tak - zagryzłam wargę. - Przepraszam, że nigdy was nie odwiedzałam ani nie dzwoniłam. Strasznie mi wstyd.
- Ally, głuptasku, myślisz, że nie wiemy dlaczego nie chciałaś utrzymywać z nami kontaktu? - babcia Annie uśmiechnęła się tak, jak potrafią uśmiechać się tylko babcie.
Rozmawialiśmy przez moment. Czułam się w ich towarzystwie naprawdę dobrze. Kochali mnir i dawali mi to odczuć. To była wspaniała świadomość.
Najchętniej spędziłabym z nimi cały wieczór, ale czekał mnie jeszcze jeden obowiązek. Ten, który najbardziej mnie stresował - miałam wygłosić mowę i czas mojego wystąpienia właśnie nadszedł. Przeprosiłam dziadków i ruszyłam na środek altanki, gdzie znajdowało się coś w stylu parkietu i sceny. Orkiestra przestała grać. Podeszłam do mikrofonu i poczułam, że zaraz zwymiotuję ze strachu.
- Weź się w garść, Ally - pomyślałam. - To tylko twoja rodzina i przyjaciele.
- Kiedy zostałam poproszona o powiedzenie kilku słów w imieniu naszej rodziny, byłam przerażona - zaczęłam i starałam się opanować drżenie głosu. - Nie wiedziałam też, co powiedzieć. Próbowałam napisać cudowną mowę, ale miałam pustkę w głowie. Chociaż nie, "pustka" nie jest odpowiednim słowem. W mojej głowie kłębiły się różnorodne emocje. Bardzo skomplikowane. Bo właśnie taka była relacja moja i Kathy. Pamiętam jak wściekła byłam, gdy pojawiłaś się w naszym domu. Nie lubiłam cię. Nie chciałam w naszym życiu ani ciebie, ani twojego dziecka. Zachowywałam się okropnie i nigdy nie przestanie mi być za to wstyd. Ale ty ani razu mi nie pokazałaś, jak straszną osobą jestem. Byłaś cierpliwa, starałaś się ze mną rozmawiać. Rozumiałaś mnie. Podbiłaś całą naszą rodzinę, ale ja wciąż szukałam drugiego dna. Ale w końcu twoje dobro, ciepło i miłość dotarły również do mnie. To działo się powolutku. Dzień po dniu. Aż pewnego dnia, kiedy było mi bardzo, bardzo źle, kiedy cały mój świat się rozpadał, stałam obok i czułam, że chciałabym ci opowiedzieć wszystko. Zaufałam ci i wiem, że jesteś tego warta. Jesteś cudownym człowiekiem. I dajesz szczęście mojemu tacie. Wiesz, tatusiu, chciałabym ci pogratulować, nie wspaniałej żony, a tego, jakim mądrym człowiekiem jesteś. Potrafiłeś dostrzec to, co skrywa się we wnętrzu Kathy. Jej wszystkie wspaniałe cechy, których my, patrzący tylko powierzchownie, nie dostrzegliśmy. Wiem, że naprawdę się kochacie. Wiem, że razem przezwyciężycie każdą przeszkodę. Wiem, że nigdy się nie poddacie. Będziecie walczyć o waszą miłość i szczęście. Dla siebie i dla waszego dziecka. Tego wam, kochani życzę. I dziękuję. Dziękuję, że każdego dnia uczycie mnie jak być lepszym człowiekiem.
Kiedy skończyłam mówić, rozległy się brawa, a tato oraz Kathy podeszli i przytulili mnie. Oboje mieli łzy w oczach.
- Moja Pszczółka - szepnął tato, a ja wybuchnęłam śmiechem.
Nadszedł czas na pierwszy taniec młodej pary. To miała być kolejna niespodzianka. I kolejna stresująca chwila dla mnie. Orkiestra cichutko zaczęła grać, gdy na scenie pojawił się Austin z gitarą. Spojrzeliśmy na siebie i zaczęliśmy śpiewać "I want to know what love is". To była ulubiona piosenka Kathy. Nie chciałam dziś występować, ale Austin zagroził, że beze mnie nie wyjdzie na scenę. Starając się nie myśleć o tym tłumie przed nami, śpiewałam. Obserwowałam wirującą na parkiecie parę i to przynosiło mi ulgę. Robiłam to dla nich.
Kiedy piosenka dobiegła końca, Austin, dokładnie tak samo, jak ja przesłuchaniu, pocałował mnie w policzek. Zawstydziłam się, w końcu była tu cała moja rodzina. Wszyscy zaczęli klaskać, a my, trzymając się za ręcez zeszliśmy z parkietu.
- Ally, to było niesamowite! - krzyknęła Abby i pociągnęła mnie w kierunku stołu.
- Nie przesadzajmy - zbagatelizowałam.
Posłałam przepraszające spojrzenie Austinowi i posłusznie poszłam za kuzynką.
- Masz prawdziwy talent, powinnaś pokazać go światu - powiedziała ciocia Kate.
- Właściwie to... - opowiedziałam o musicalu i wygranym konkursie.
- Ty i ten blondyn - zaczęła Abigail, kiedy zostałyśmy same.
- Austin, ma na imię Austin - wtrąciłam.
- Ty i Austin, coś was łączy, prawda?
- Tak - potwierdziłam. Nie miałam powodu tego ukrywać. - Jesteśmy razem.
- To od razu widać - uśmiechnęła się dziewczyna. - On tak na ciebie patrzy.
- Strasznie go kocham - przyznałam.
- Więc leć do niego - uśmiechnęła się Abby.
- Jesteś pewna?
- Jasne, porozmawiamy później.
Zanim dotarłam do stolika, zostałam porwana do tańca przez tatę. Później zaliczyłam taniec z Markiem. Udałam bardzo zmęczoną i zeszłam z parkietu.
- Naprawdę tak myślę - tylko tyle usłyszałam.
To był głos Daisy i strasznie nie podobał mi się jej ton. Był słodki. Zbyt słodki.
- Dobrze się bawicie? - starałam się nie brzmieć jak zazdrosna dziewczyna.
- Właśnie mówiłam, że Austin jest cholernie dobry w śpiewaniu.
- Austin jest cholernie dobry w wielu różnych rzeczach - powiedziałam.
- Pewnie wszystkie dziewczyny w szkole się w tobie podkochują - Daisy bezczelnie podrywała mojego chłopaka, a on najwyraźniej nie miał nic przeciwko.
Ja miałam.
- Możliwe, ale muszą to ukrywać - Austin posłał mi rozbawione spojrzenie. - Moja dziewczyna to straszna wariatka.
- Wiesz jak to mówią, tego kwiatu jest pół światu - poetycko powiedziała moja kuzynka, którą najchętniej rozjechałabym walcem. - Zostaw ją.
- Podejrzewam, że spaliłaby mi wtedy dom - zachichotał blondyn.
- Jest aż tak psychiczna?
- Owszem - potwierdził chłopak. - I słodka, i urocza, i kocham ją jak wariat, chociaż ona właśnie planuje jak zabić mnie w najmniej humanitarny sposób.
- Słucham? - zdziwiła się brunetka.
- Przepraszam, Daisy - Austin spojrzał na mnie. - Zatańczymy, kochanie?
Posłałam mu krzywy uśmiech, ale on nic sobie z tego nie zrobił. Złapał mnie za rękę i zaprowadził na parkiet.
- Dobrze się bawiłeś? - syknęłam.
- Jesteś niesamowicie urocza, kiedy jesteś zazdrosna - wyszczerzył się i mocno mnie przytulił.
- Nie pochlebiaj sobie - prychnęłam.
- To dlaczego się złościsz?
- Bo jestem zaz... - urwałam, a blondyn wybuchnął śmiechem.
- Idiota - burknęłam.
- Kiedy to całe zamieszanie się skończy, ucieknijmy stąd - zamruczał Austin wprost do mojego ucha.
- Nie możemy, to ślub mojego taty - nie zabrzmiało to zbyt stanowczo.
- Chociaż na moment - kusił chłopak.
- Dobrze - zgodziłam się.
Nie potrafiłam odmówić.
- Odbijany, synu! - pan Moon porwał mnie do tańca.
Nie wiem, jak długo tańczyłam, ale zaliczyłam tańce z Jackiem, dziadkiem, tatą Trish, Dezem, Austinem, Markiem, tatą, wujkiem Robertem, Nelsonem. W końcu, w wyniku odbijanego i zmiany par, moim partnerem został mój ulubiony nauczyciel.
- Nie powiem, żebym czuła się komfortowo w tej sytuacji - powiedziałam, nie mogąc wytrzymać ostrzału jego spojrzeń.
- Nie licz na taryfę ulgową, Allyson. Sprawy prywatne nie mają wpływu na moją pracę.
- A pana antypatie? - zakpiłam. - Nienawidzi mnie pan od pierwszej chwili.
- Jesteś bezczelna i źle wychowana, Allyson.
- A pan jest zgorzkniały.
- Nie przeginaj, młoda damo!
- Bo co pan zrobi? Obleje mnie? Proszę bardzo, ale to nie zmieni faktu, że jest pan nieszczęśliwym, zamkniętym w swojej złości człowiekiem. I bardzo mi pana żal.
Zostawiłam osłupiałego Snowa na parkiecie i ruszyłam w stronę, gdzie widziałam czuprynę Austina. Rozmawiał z moimi dziadkami. Pomachałam Trish, Dominice i Liz, najwyraźniej się polubiły, bo w przerwach między szaleństwem na parkiecie, rozmawiały ze sobą cały czas.
Odczekałam chwilę i gdy dziadek skończył maglowanie mojego chłopaka, podeszłam.
- Wciąż masz ochotę na ucieczkę? - zapytałam szeptem.
- Co się stało? - wystarczyło mu jedno spojrzenie, żeby wiedzieć.
- Chodźmy stąd - złapałam go za rękę i zaprowadziłam w kierunku jeziora, ale nie w stronę, gdzie był pomost i cała nasza gromada.
Poszliśmy do opuszczonej wypożyczalni łodzi. Chłopak pomagał mi przejść między gałęziami. Mimo że księżyc świecił naprawdę mocno, a na niebie były miliardy gwiazd, tu, gdzie nie docierał blask naszego oświetlenia, było dosyć mrocznie. Usiedliśmy na wraku jakiejś starej, zapomnianej łódki. Blondyn okrył mnie swoją marynarką i złapał na rękę.
- Wygarnęłam Snowowi - powiedziałam.
- Należało mu się.
- Pewnie nie zdam.
- Nie sądzę. Jesteś na to zbyt inteligentna. No i znam twoją rodzinę. Zaskarżą go, jeśli cię obleje.
- Czy ty masz odpowiedź na każdą moją rozterkę? - zapytałam z czymś, co miało przypominać uśmiech.
- Owszem, jedną, ale niezawodną - chłopak przyciągnął mnie do siebie i pocałował.
Splotłam palce na jego szyi i zatapiałam się w jego ustach. Czułam jego dłonie na moich biodrach i wyobrażałam sobie, że właśnie zsuwają ze mnie bieliznę. Wiedziałam, że tego nie zrobi. Nie tutaj i nie dziś. Mimo to nie czułam się rozczarowana. Wystarczała mi jego bliskość. Jego pocałunki.
- Nawet nie wiesz jak bardzo cię potrzebuję - szepnęłam i wtuliłam się w jego tors.
- Jeśli choć w małym stopniu tak, jak ja ciebie, wiem, Ally - odszepnął i pocałował mnie w czoło.
- Wracamy? - zapytałam.
Nie chciałam się narażać na kąśliwe uwagi cioteczek i kuzyneczek.
- Jeśli chcesz.
- Chcę - ostrożnie wstaliśmy i nie śpiesząc się, ruszyliśmy z powrotem do gości. Rozmawialiśmy szeptem o nic nieznaczących sprawach, ale nie temat rozmowy był ważny, a mój rozmówca. Spojrzałam w jego oczy, gdy wkroczyliśmy na polanę, a później omiotłam spojrzeniem roztańczonych i rozbawionych gości.
- Gotowy na resztę nocy w moim towarzystwie? - zapytałam, kiedy wmieszaliśmy się w tańczące pary.
Chłopak przytulił mnie.
- Gotowy na resztę życia w twoim towarzystwie - szepnął, gdy kołysaliśmy się w rytm muzyki.
Reszta życia... To brzmiało tak poważnie. Tak długowiecznie. I tak prawdziwie. Wiedziałam, że nie jest to wyświechtany frazes, który powtarza się jak "dzień dobry". Wiedziałam, że on tak naprawdę myśli. Wiedziałam jeszcze jedną rzecz - dokładnie to samo czai się w mojej głowie. Marzyłam, że pewnego dnia to my będziemy stać w tym miejscu, gdzie dziś znajdowali się Kathy i tato. To my będziemy sobie przysięgać wierność, uczciwość i trwanie przy sobie aż do śmierci. To my będziemy przysięgać sobie wieczną miłość. Bo nawet, gdy się kłóciliśmy czy było między nami źle, miałam tę pewność. Pewność, że Austin jest moją jedyną, prawdziwą, epicką miłością. Taką, jaka spotyka nas tylko jeden raz. I która nigdy nie mija. Tak. Nie miało znaczenia - dziś, jutro, za rok, za dwadzieścia lat - w każdej chwili mojego życia mogłabym przysięgać miłość temu chłopakowi i w każdej chwili byłaby to prawda.
- O czym myślisz? - zapytał blondyn.
- O tym, jak bardzo cię kocham - szepnęłam. - Bardzo cię kocham.
* Iris - irys
Daisy - stokrotka
Jasmine - jaśmin
____________________________________
Hiya!
Ten rozdział powstawał w prezydentowym bulu i nadzieji.
Dosłownie.
Ale nie łamiemy się! Nosimy wysoko podniesioną głowę i nie dajemy sobą pomiatać, tak.
Wielkie dzięki i uściski, i całusy dla moich kochanych Laczusiów za wysłuchiwanie moich narzekań "nie cierpię tej głupiej pizdy..."
Kocham!
Raff, Maleństwo, wracaj już z obozu, bo tęsknię straszliwie!
Pokłony i kolejne dzięki dla mojego Laczusia za ogromny udział w ogarnianiu zakładki "bohaterowie", jeszcze nie skończyłyśmy, ale powolutku idziemy do przodu.
Miłego weekendu!
wasza m.

czwartek, 15 stycznia 2015

"Ludzie, których kochamy..."

23 stycznia

- To niesamowite! - zawołała Maga, a ja zgadzałam się z nią całym sercem.
Była piątkowa przerwa na lunch, a my, zamiast siedzieć na stołówce i zbierać siły przed dalszymi zmaganiami z trudami szkolnego życia, od dziesięciu minut z niedowierzaniem spoglądaliśmy na panię Speaker.
- Nie chciałam ogłaszać tego wcześniej, wolałam, żebyście skupili się na poszerzaniu wiedzy, ale dłużej nie mogłam trzymać tego w tajemnicy - z egzaltacją powiedziała nauczycielka.
- Byliśmy najlepsi? - dopytywał się Dez.
- Absolutnie! Inni nie mieli z nami szans! - zachichotała pani Speaker. Promieniowała. Widać było, że wieści, które nam przekazała, cieszą ją niemniej niż nas. - To wszystko zasługa naszej Ally!
- Moja? - to były pierwsze słowa, jakie wypowiedziałam od momentu wejścia do sali.
- Oczywiście! Zachwytom nad twoimi tekstami nie było końca.
Zarumieniłam się. Mimo że słyszałam, co mówi kobieta, wciąż nie byłam w stanie przyswoić jej słów. Wpadały jednym uchem, a wypadały drugim. To było zbyt nieprawdopodobne, żeby mogło być prawdą. Niemożliwe, żebyśmy wygrali ten musicalowy konkurs Disney'a i wycieczkę do Włoch! Takie rzeczy się nie zdarzają. Przynajmniej nie mi.
- Przekażę wam listę potrzebnych dokumentów. W marcu czeka nas niezwykła podróż.
Wyłączyłam się. Starałam się przypomnieć sobie przedstawienie, ale szczegóły wciąż były nieuchwytne. Byłam w zbyt wielkim szoku, fakt, że w ogóle wyszłam na scenę, to mnie całkowicie ogłuszyło. A kiedy mogłam na spokojnie nad tym pomyśleć, Austin zostawił mnie na balu i miałam głowę zajętą czymś innym. Musical pozostawał dla mnie mgłą. Może to i lepiej? Rozstrząsałabym każdą scenę wielokrotnie i na siłę szukałabym błędów.
- Jestem z was dumna, kochani! - zawołała jeszcze kobieta i pozwoliła nam wrócić na stołówkę.
Właściwie przerwa dobiegała już końca, ale mieliśmy jeszcze kilka minut dla siebie i mogliśmy się uspokoić po przeżytym przed chwilą szoku. Przynajmniej ja przeżyłam szok. Dopiero co doszłam do siebie po wczorajszych wydarzeniach, a tu kolejna niespodzianka. Moja psychika musi mnie nienawidzić. Ja, gdybym była na jej miejscu, zrobiłabym to. Czasami jestem taka głupia i przejmuję się sytuacjami całkowicie niezależnymi ode mnie. Innym razem sama te sytuacje inicjuję. Jak wczoraj. Tato i babcia, która nie chciała marnować pobytu w Miami na siedzenie w domu, zarządzili wizytę rodzinną, więc zaraz po opuszczeniu kozy, wsiadłam grzecznie w autobus i pojechałam do Penny i Marka. Wszyscy byli bardzo podekscytowani zbliżającym się ślubem, a mi coraz trudniej było udawać, że nie mam pojęcia o przygotowaniach. Tato i Kathy byli święcie przekonani, że to będzie czysta formalność - urzędnik, oni, rodzina. Miałam nadzieję, że będą tak myśleć aż do chwili, gdy znajdziemy się nad jeziorem. Od Kiki dowiedziałam się, że Penny przekonała Kathy do sukienek w kolorze lawendy. Tak! Wszystko zapowiadało się idealnie. Jedynym cieniem, który kładł się na moich myślach był mój młodszy braciszek. Korzystając ze sprzyjającej sytuacji, postanowiłam z nim porozmawiać i wszystko wyjaśnić. Albo wyjaśnić cokolwiek. Podczas obiadu uważnie go obserwowałam, chociaż udawałam, że wcale nie. Kiedy na mnie zerkał, stwarzałam pozory, że kawałek ciasta z malinami jest najbardziej fascynującym obiektem w całym pomieszczeniu. Teoretycznie taki był. Ten drugi i trzeci kawałek także. I te trzy, które zapakowałam sobie na później.
Jezu, Ally, przestań pisać o jedzeniu!
Okay. Na czym to ja... Już wiem.
Udawałam, że wcale nie planuję zasypania Jacka gradem pytań, od którego się nie wywinie. Idealna chwila trafiła się, gdy wszyscy wstaliśmy od stołu. Dorośli, Kika i Kostka ruszyli do salonu, Emma miała pomóc Megan w jakimś projekcie na zajęcia artystyczne. Obie są niesamowicie uzdolnione pod względem manualnym i kochają wszelkie babrania się w farbach, kredkach i dziwnych masach. Jack musiał wrócić do nauki na test z hiszpańskiego. Zaproponowałam, że mu pomogę. Najpierw przyjrzał mi się podejrzliwie, ale najwyraźniej wyglądałam niewinnie, no i w dodatku z hiszpańskiego jestem najlepsza w szkole, więc zgodził się przyjąć moją pomoc. Z trudem udało mi się powstrzymać wypełzający na usta triumfalny uśmiech. W ciszy weszliśmy do pokoju chłopaka. Zgarnęłam z łóżka kilka zapisanych drobnym druczkiem kartek i usiadłam.
- No słucham - Jack usiadł na krześle i spoglądał na mnie z ironią. Nie podobał mi się jego wyraz twarzy. Był taki wyrachowany i zimny, i taki niejackowaty. Jakbym spoglądała na kogoś obcego, kogo wcale nie znam od kołyski.
- Słucham? - zmarszyłam brwi.
- Czekam na twoje kazanie, przecież bez powodu byś nie zaproponowała mi pomocy.
- Uważasz, że jestem interesowna?! - zabolało. Zabolało jak cholera.
- Nie, Alls, jesteś upierdliwa.
- Po prostu się martwię - wywróciłam oczami.
- Odpuść, okay? - spojrzał na mnie uważnie. - Tym razem odpuść.
Naiwny. Słowo "odpuszczać" nie istniało w moim słowniku.
- Nie, Jack - pokręciłam głową. - Nie mogę. Nie, dopóki twoje wybory krzywdzą bliskie mi osoby.
- Ach tak?
Drażnił mnie jego ironiczny ton, ale wiedziałam, że nie mogę dać się sprowokować. Nie mogłam wybuchnąć.
- Cokolwiek robisz z Kimberly, przestań - syknęłam przez zęby.
- Od kiedy interesują cię moje relacje z Kim? Myślałem, że jej nie lubisz.
- Chyba zapomniałeś o pewnym drobym szczególiku. Kim ma chłopaka. Brad Garbowsky, mój przyjaciel.
- I cóż z tego? - prychnął.
Zatkało mnie.
- Jack! - to było jak rozmowa ślepego z głuchym - ja swoje, on swoje, zero porozumienia.
- Ludzie ze sobą sypiają. I co z tego? Mam błagać o przebaczenie? A może wdziać worek pokutny? Nie bądź dzieckiem, Ally.
- Dzieckiem? I kto to mówi? Nieodpowiedzialny gówniarz. Czy to przypadkiem nie Kim ostatnio panikowała, że jest w ciąży? - nie potrafiłam dłużej panować nad gniewem. Jack przesadził.
- Spójrz na siebie, Alls. Sama nie jesteś ucieleśnieniem odpowiedzialności i racjonalnego myślenia.
- Ja chociaż nie skończę z dzieckiem niewiadomego pochodzenia!
- Czyżby? - chłopak uniósł brew.
Chciałam coś powiedzieć, ale zdałam sobie sprawę, że nie mogę zaprzeczyć. Seks bez zabezpieczeń? Znałam go bardzo dobrze. Mogłam jedynie piorunować gówniarza wzrokiem i obiecywać sobie, że nie dam mu więcej powodów do zawstydzania mnie.
- Słuchaj, Jack, nie chcę z tobą walczyć - westchnęłam po chwili milczenia. - Chcę ci tylko pomóc. Wiem, dlaczego robisz to, co robisz.
Nigdy nie widziałam takiego przerażenia na twarzy mojego brata. To mnie zastanowiło. On się autentycznie bał. Ale to nie był strach przed czymś, to był strach o kogoś. Nie rozumiałam tego.
- Zachowujesz się jak dupek, bo ukrywasz tajemnicę Care - powiedziałam powoli.
Tyle udało mi się wywnioskować, a grymas, który na ułamek sekundy pojawił się na twarzy Jacka, upewnił mnie, że mam rację.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz - kłamał. Widziałam to w jego oczach.
- Bardzo dobrze wiesz co mam na myśli. Wielki sekret. Twój, Care, Bonnie i May.- teraz strzelałam, ale najwyraźniej trafiłam.
Jack był blady. Cholera, co oni ukrywają?!
- A ten sekret to? - podziwiałam to, jak obojętnie brzmiał jego głos.
Gdyby Jack nie był moim bratem i gdybym nie znała go tak dobrze, jak znam, mogłabym pomyśleć, że moje słowa go nie ruszyły.
- Nie wiem - przyznałam szczerze. - Miałam nadzieję, że ty mi powiesz.
- Nie ma żadnego sekretu.
- Jack, wiesz, że ja nie odpuszczę, prawda? Odkryję, co ukrywacie.
- Ally, siostrzyczko - chłopak przysunął się do mnie i przykrył moje dłonie swoimi. - Myślę, że lepiej byś zrobiła, gdybyś zajęła się swoim życiem. Może się nagle rozpieprzyć, gdy ty będziesz tkwiła z butami w cudzym.
Zmarszczyłam brwi.
- Nie rób takiej zdumionej miny. Kreujesz się na taką ogarniętą życiową, taką odporną, taką ostoję. Chcesz rozwiązywać problemy innych, udzielać im rad, a sama co robisz? Nie potrafisz poradzić sobie ze swoim życiem. Twój chłopak zostawia cię średnio co dwa tygodnie, a ty co? Udajesz, że nie ma problemu. Spuszczasz klapki na oczy. To się nazywa hipokryzja, siostrzyczko.
Zagryzłam wargę. Zabolało. Mocno. Nie przez to, co powiedział o Austinie, do tego zdążyłam nabrać już dystansu, zabolało mnie to, że chociaż niedosłownie, nazwał mnie hipokrytką. Gdyby powiedział to ktoś inny, puściłabym to mimo uszu, ale powiedziedział to Jack. Powiedział to mój brat. Dlatego to trafiło. Dlatego to mnie zraniło. Cholernie mocno zraniło. Tak, jak potrafią ranić tylko ludzie, których kochamy.
- Pójdę już - szepnęłam i ruszyłam w stronę drzwi.
- Ally! - zawołał chłopak, a w jego głosie słyszałam to ciepło, którego mi brakowało.
- Tak? - odwróciłam się.
- Zapomniałaś swetra - ciepło zniknęło.
Chwyciłam ubranie i wyszłam. Poczułam się, jakby ktoś mnie spoliczkował. Chciało mi się płakać. Wiedziałam, że jeśli usiądę i zacznę myśleć o zmianach, jakie zaszły w Jacku, zrobię to. Dlatego postanowiłam zrobić coś, co dla mnie było trudniejsze niż występy publiczne.
- Mamo, możemy porozmawiać? - zeszłam na dół.
- Oczywiście, kochanie - uśmiechnęła się Penny.
Przeszłyśmy do kuchni.
- Coś się stało?
Mama usiadła na krześle, ja na blacie. Odetchnęłam głęboko. Pieprzyć to. Nie będę owijała w bawełnę.
- Potrzebuję tabletek antykoncepcyjnych - wyrzuciłam szybko.
- Oczywiście, kiedy możemy pójść do lekarza?
Chwila, co?!
- Co z tobą?! Jestem twoją nastoletnią córką! Powinnaś być wściekła. Halo, mamo, nastolatki powinny się uczyć, a nie sypiać z chłopcami! - czy tylko dla mnie było to oczywiste?
- Czy fakt, że się wścieknę coś zmieni? Wątpię. Kocham cię, więc chcę cię uchronić przed niechcianą ciążą, na którą nie jesteś gotowa.
Przez moment rozważałam jej słowa.
- Tak, to brzmi logicznie - przyznałam.
- Zadzwonię do mojego ginekologa i umówię cię na wizytę.
- Dziękuję, mamo - uśmiechnęłam się.
- A teraz opowiedz mi, co cię gryzie.
Naprawdę chciałam opowiedzieć jej o Jacku. Potrzebowałam rady i wsparcia. Ale nie mogłam tego zrobić. Musiałam milczeć. Mój brat zachowywał się jak dupek, ale byłam mu winna lojalność. On mnie nie wydał, gdy prosiłam o dyskrecję. Cokolwiek sobie o mnie myśli, ja także jestem fair.
-Nic - zaczęłam, ale spojrzenie, które posłała mi mama, uświadomiło mnie, że tak łatwo się nie wywinę. Mogłam zrobić tylko jedno - półprawda. Cholera, może Jack ma rację? Może naprawdę stałam się hipokrytką? - Mam problemy w szkole. Nauczyciel od chemii się na mnie uwziął.
Opowiedziałam Penny o Snowie, tym, jak ciągle się mnie czepia i o kozie.
- Nie pozól sobą pomiatać, skarbie - mama zmarszczyła brwi. - Tylko pamiętaj o jednym - nie prowokuj sama tych sytuacji. Wtedy będziesz mogła się bronić.
- Jasne - uśmiechnęłam się.
Mimo wstrząsów, na jakie naraziłam swoją psychikę, zrobiło mi się jakoś lżej na duszy.
Reszta wieczoru upłynęła w miarę przyjemnie. Byłoby naprawdę bardzo miło, ale nie potrafiłam cieszyć się z czasu spędzonego z rodziną, bo ciągle myślałam o Jacku. Mimo że próbowałam przestać się tym przejmować, to dalej we mnie tkwiło. I bolało.
I właśnie to zajmowało moje myśli, gdy moi podekscytowani przyjaciele snuli plany odnośnie podbytu we Włoszech. Uśmiechałam się i sprawiałam wrażenie, że ich słucham, ale nie miałam pojęcia o czym mówią. W milczeniu przetrwałam resztę lunchu, matematykę, hiszpański oraz historię cywilizacji. Choć to głupio zabrzmi, z radością udałam się do szkolnej kozy. Chciałam w spokoju rozważyć kilka spraw, a obecność Austina i reszty towarzystwa temu nie sprzyjała. Pożegnałam się z nimi i obiecałam zadzwonić, kiedy tylko wrócę do domu.
- Dzień dobry, Dawson, siadaj - mruknął pan Rotwood i nawet nie podniósł wzroku znad ekranu laptopa. Nigdy nie zerkał, kto wchodzi do sali, a zawsze, zawsze to wiedział. Zaczęłam podejrzewać, że przy drzwiach zamontowano jakąś kamerę. Lista skazańców, listą, ale niemożliwe, żeby wiedział, kto się pojawia, jak tylko zostanie naciśnięta klamka. Nie wierzę w żadne zdolności ani inne dziwaczne rzeczy, którymi podnieca się Rotwood - kamera, oto jedyna racjonalna i najbardziej prawdopodobna odpowiedź.
- Wesley, Wood, siadajcie.
Odwróciłam się i pomachałam dwójce skejtów. Poznaliśmy się, kiedy we wrześniu razem z Austinem odbywaliśmy karę za szwendanie się po korytarzu w czasie lekcji. Nie żebyśmy się szwendali, ale Cornflower nie miała o tym pojęcia.
- Siema, Alls! - Ian Wood, z pochodzenia Brytyjczyk przybił mi piątkę.
- Hej, Ian! Hej, Nick!
Na korytarzach mówiono, że ta dwójka to szkolni królowie narkotykowego półświatka - byli w stanie załatwić wszystko. Nie przejmowałam się takimi opiniami. Lubiłam ich. Byli zabawni, mega zakręceni i zawsze kiedy się gdzieś spotykaliśmy, znajdowali czas, żeby chociażby się przywitać.
- Co tutaj robisz? - zapytał Ian.
No tak, to oni byli stałymi bywalcami tego miejsca, aż dziwne, że trafili albo po prostu pojawili się tu dopiero dzisiaj.
- Zatargi z chemikiem.
- Stara Race mogłaby już wrócić - westchnął Nick i zagłębił dłoń w swoich ciemnych lokach. - Ten Snow trzyma wszystkie chemikalia pod kluczem. Bez sensu.
- Bez sensu - przyznał rudy.
Zachichotałam. "Bez sensu" było ich ulubionym powiedzeniem. Używali go jak przecinka, czasami kilkadziesiąt razy w ciągu kilkuminutowej rozmowy.
- A wy? Jakim cudem znaleźliście się tu dopiero dziś?
- Mieliśmy interesy do załatwienia, Alls - wolałam nie wnikać jakie to były interesy. Jak to mówią - im mniej wiesz, tym lepiej śpisz.
- Dowalili nam dodatkowy tydzień kozy za urwanie się w tym tygodniu. Bez sensu - prychnął brunet.
- Bez sensu.
- Bez sensu - wyjątkowo się z nimi zgadzałam.
Koza za opuszczenie kozy? To głupota.
- W ogóle to widzieliśmy musical! Wymiatałaś, mała!
- Absolutnie!
- Dziękuję - zawstydziłam się.
Nie spodziewałam się, że nawet oni to widzieli. Przez chwilę rozmawialiśmy o przedstawieniu i wygranej wycieczce. Później, od słowa do słowa, temat zszedł na biwak. Zachwycałam się jeziorem, lasem i całą tą otoczką dzikiej przyrody, tym obcowaniem z naturą.
- Mam nadzieję, że jeszcze tam wrócę - zakończyłam zachwycona.
- Straszne zadupie - powiedział Nick, pakując sobie do ust całą garść chipsów o smaku octu balsamicznego.
- Gdybyś tam pojechał, zmieniłbyś zdanie - oburzyłam się.
- Jack tak mówił - Ian wzruszył ramionami.
Chwila, chwila... Co?
- Jack? Jack Simms? - nie miałam pojęcia, że się znają. Mój brat nie przebywał w takim towarzystwie.
- Możliwe, zero nazwisk, Alls. Taki brunet, na karate chodzi.
- To on - poczułam, że po moim kręgosłupie zaczyna skradać się coś zimnego i nieprzyjemnego. Coś, co nazywa się strach.
- Dobrze go znam, ale nie wiedziałam, że się znacie - nie wiem, może to było coś w moim tonie, a może to nić sympatii, jaka między nami się wytworzyła, ale Nick przyjrzał mi się uważnie, a później zerknął na Iana i kiwnął głową. Najwyraźniej to on w ich duecie był pionem decyzyjnym.
- Tylko kilka razy rozmawialiśmy - rudy wzruszył ramionami. - Dobrze znamy te dwie dziewczyny, z którymi się trzyma.
- Care?
- Ta i tę małą, jak jej tam, Nick?
- Bonnie, ale ona rzadko przychodzi.
Nie pytaj. Nie pytaj. Nie pytaj. Nie pytaj. Nie pytaj.
- Przychodzi? Po co?
Głupia. Zapytałam.
- Tajemnica zawodowa, Alls.
Jack, Care, Bonnie i Mabel, czy wasza wielka tajemnica jest związana z Nickiem i Ianem? Czy bagno, o którym mówił mój brat, a które wzięłam za przenośnię, wcale metaforą nie jest, a najprawdziwszym bagnem? Czy mam prawo się w nie zagłębiać? Czy ja chcę się w nie zagłębiać? Czy mam odwagę? Czy nie wyprzedzam faktów i nadinterpretuję? Prawdę powiedziawszy, nie wiem nic. Tylko, że teraz już nie wiem, czy chcę się dowiadywać. I to jest właśnie to, nad czym dogłębnie muszę się zastanowić.

__________________________

Hiya!
Jeśli sądzicie, że rozwikłałyście już wielką tajemnicę to muszę Was rozczarować - to nie jest takie proste i nie wyjaśni się tak prędko.
"Dwie wieże" jak zawsze działają na mnie inspirująco i wyzwalają moje ukryte pokłady emocji.
"- Dlaczego to robisz?
- Bo muszę wierzyć, że znów będzie sobą."
I szklanki w oczach.
No i końcowa mowa Sama, od lat wzrusza tak samo.
I Aragorn, taki męski, taki stanowczy, sam seks.
I Faramir, chociaż nie lubię tego, jak spaczyli jego postać w filmie. Nie dajcie się oszukać, Faramir nigdy nie chciał zabrać Pierścienia do Minas Tirith! Odkryłam to w wieku 9 lat, gdy po raz pierwszy przeczytałam "Władcę Pierścieni".
O czym to ja?
A, już wiem.
Wiecie co? Doszłam do wniosku, że tęsknię za "pierwszymi razami". Dobrze jest robić coś po raz pierwszy. Muszę znaleźć coś takiego, serio. Bo zwariuję.

Zmęczona po wizycie u znajomych, przebierająca się na imprezę,
wasza m.

czwartek, 8 stycznia 2015

"Handel wymienny..."

20 stycznia

Kochany pamiętniczku, nauczyłam się dziś jednej, bardzo ważnej rzeczy. Właściwie to nauczyłam się jej już wieki temu, ale po prostu mój mózg odrzucał tę naukę i wnioski z niej płynące. To wydawało mu się takie banalne, ale to jedna z tych kwestii, które pozwalają nam zrozumieć świat i które wcale proste nie są. Tylko tak brzmią. Dwie sytuacje, które dziś mnie spotkały, pozwoliły mi tę naukę przyswoić. Dwie sytuacje, które na nowo nauczyły mnie, co oznacza pewne, na pozór naiwne zdanie - życie polega na handlu wymiennym. Wiem, że to brzmi jak z jakiegoś kurzącego się na półce podręcznika do ekonomii, ale to właśnie jest reguła, dzięki której znajdziemy własną receptę na szczęście. Ja, tak mi się wydaje, dziś jestem o jeden krok bliżej do jej znalezienia. Bo zrozumiałam. Zrozumiałam sens tych słów. Tak. Pieprzone życie to pieprzony handel wymienny. Jeśli nim nie jest, to jesteś naiwniakiem, którego każdy bezkarnie może wykorzystywać. A najzabawniejsze, że człowiek zazwyczaj sobie nie zdaje sprawy z tego, że to właśnie on jest tą żałosną osobą. I na nic zdają się tłumaczenia, które podsuwa nasza podświadomość - jesteśmy dobrzy i dajemy się kopać po głowie dla ludzi lub ludziom, których kochamy. Jesteśmy naiwni. I głupi. Ludzie, którzy nas kochają nigdy nas nie wykorzystują. Handlują. To jest wymiana. Dajesz i otrzymujesz coś w zamian. Ja smaruję bułkę masłem, ty kroisz wędlinę. Razem mamy kanapkę. Widzisz? Wymiana. Coś za coś, a z tego czegoś jeszcze coś. Ale jeśli ja posmaruję bułkę masłem, pokroję wędlinę i dam ci gotową kanapkę, a ty ją po prostu zjesz, cóż, wtedy jestem frajerką. Nie ma wymiany. To tylko ja daję. A nic nie wraca do mnie. Po banalne, prawda? Szkoda, że dotarło do mnie dopiero dzisiaj.
Teń dzień zaczął się całkiem przyjemnie. Dotarłam do szkoły niespóźniona, z nikim się nie pokłóciłam, ba, nawet byłam przygotowana na zajęcia! Zrobiłam wszystkie zadania na matematykę, przerobiłam rozdział z chemii, napisałam referat na hiszpański i przeczytałam lekturę na angielski. Świeciło słońce, byłam wyspana, byłam najedzona i w dodatku miałam mieć aż do wieczora wolny dom, bo Kathy i tato najpierw mieli być w Sonic Boomie, a później mieli odebrać babcię z lotniska. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że to będzie dobry dzień. Jeden z najlepszych w moim życiu.
Zadowolona z życia i z siebie, miałam powody, wciąż nie zawalałam matematyki, co więcej, zaczęło mi z niej całkiem dobrze iść, weszłam na ganek. Już z korytarza usłyszałam poniesione głosy. Zatrzymałam się przed drzwiami. Nie wiedziałam co zrobić. Nie chciałam tak brutalnie wkraczać w czyjąś prywatność, ale nie chciałam spóźnić się na lekcję. Snow tego nie znosił. Mnie też nie znosił. Dlatego nie chciałam ryzykować. Przełknęłam ślinę i odsunęłam się od drzwi. Postanowiłam, że poczekam jeszcze pięć minut. Tylko tyle mogłam dać osobom, które najwyraźniej nie miały takiego dobrego dnia jak ja. Udając, że jestem bardzo zajęta przeglądaniem notatek, obserwowałam wejście. Po chwili z ganku wybiegła Kim. Wściekła Kim. Z żądzą mordu w oczach. Pogratulowałam sobie przezorności. Gdybym nie cofnęła się w głąb korytarza nasze spotkanie mogłoby zakończyć się katastrofą. Prawdopodobnie dla mnie. Blondynka przebiegła obok i nawet nie zaszczyciła mnie chwilą uwagi, co, jeśli mam być szczera, ucieszyło mnie. Zaintrygowana, co mogło tak rozwścieczyć dziewczynę, wkroczyłam do środka. Przez moment myślałam, że pomieszczenie jest puste. Rozejrzałam się uważnie i dopiero po chwili zobaczyłam Garby'ego. Wyglądał okropnie.
- Co jest? - zapytałam i podeszłam bliżej.
Nie zareagował. Zachowywał się tak, jak gdyby wcale mnie nie widział, jakbym nie zadała żadnego pytania.
- Garby? - martwiłam się.
Nigdy nie widziałam go w takim zombiepodobnym stanie. - Halo? Garby?
Złapałam go za ramię i odwróciłam w moją stronę.
- Hej, Ally - spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się, ale był to uśmiech bez krzty radości.
- Widziałam Kim - powiedziałam prosto z mostu.
- Zdradziła mnie.
- Skąd wiesz? - starałam się brzmieć obojętnie, udawać, że pierwszy raz o tym słyszę.
- Wiedziałaś?! - blondyn przyjrzał się mi uważnie.
Nigdy nie umiałam kłamać, a już na pewno nie pod ostrzałem wściekłych spojrzeń.
- Skąd w ogóle te pytanie? - próbowałam się wykręcić.
- Serio, Ally? - rzucił z ironią, a ja poczułam się tak, jakby ktoś napluł mi w twarz.
- Garby - próbowałam zebrać myśli. To było trudne, bo nie miałam pojęcia, co mogłabym powiedzieć. Każda opcja była zła. Nie mogłam skłamać. Prawdy też powiedzieć nie mogłam. - Przecież mnie znasz, wiesz, że zawsze robię wszystko dla ważnych dla mnie ludzi. Myślisz, że ukryłabym coś takiego?
Czułam się strasznie! To było podłe. Bezczelnie kłamałam mu w twarz. Chociaż nie. To nie było kłamstwo. To była prawda i to stawiało mnie w jeszcze gorszym świetle. Garby zawsze był wobec mnie fair. Spędzaliśmy ze sobą masę czasu. Cokolwiek się działo, mogłam na niego liczyć. A teraz ja, w odpowiedzi na całe jego dobro i przyjaźń, dawałam mu złudne poczucie, że z mojej strony może liczyć na to samo. Garby był dla mnie ważny. Naprawdę ważny. Ale Jack był ważniejszy.
- Jezu, Ally, przepraszam - chłopak pokręcił głową. - Przepraszam, nie chciałem cię urazić. Wiem, że jesteś zbyt szczera i nigdy byś mnie nie okłamała.
Nie sądziłam, że to możliwe, ale poczułam się jeszcze gorzej. Nie zasługiwałam na jego przyjaźń ani na żadne z jego dobrych słów.
- Opowiedz mi o Kim - zmieniłam temat.
Nie wytrzymałabym kolejnych peanów na moją cześć. Nie zasługiwałam na nie.
- Zmieniła się. To już nie jest ta słodka dziewczyna. Jest opryskliwa, złośliwa i na każdą moją uwagę reaguje złością.
- Może ma zły okres? Jakieś problemy? - szliśmy w kierunku sali od chemii.
- Znalazłem w jej torbie testy ciążowe.
Zareagowałam jak typowa dziewczyna.
- Grzebałeś w jej torbie?!
- Zwariowałaś? - popukał się palcem w czoło. - Miała zajęte ręce i poprosiła, żebym wyjął klucze.
-  I co było dalej?
- Zapytałem o co chodzi, najpierw się wykręcała, że to dla koleżanki, a później zrobiła mi awanturę.
- Ale to nie dowodzi zdrady - zajęliśmy nasze miejsca.
Na szczęście Snowa jeszcze nie było. Mogliśmy jeszcze chwilę porozmawiać.
- Jesteś taka naiwna - prychnął.
Milczałam. Profeser wszedł do sali i zaczął sprawdzać listę obecności. Jak na szpilkach przeczekałam swoje nazwisko oraz nazwisko Garby'ego i kiedy pan Snow przeniósł swój uważny wzrok dalej, szeptem zwróciłam się do mojego towarzysza.
- Moim zdaniem nadinterpretujesz.
- Gdybyś podejrzewała, że jesteś w ciąży, komu powiedziałabyś w pierwszej kolejności?
Zastanowiłam się. Rodzicom? Nie. Powiedziałabym im, gdybym była pewna w stu procentach. Trish i Dez? Tak, to bardziej prawdopodobne. Przyjaciele wiedzieliby co mi doradzić. Austin? Tak. Jemu bym powiedziała. Gdybym podejrzewała, że jestem w ciąży pierwszą osobą, która by o tym usłyszała byłby właśnie on.
- Ojcu dziecka - odszepnęłam.
- Dlaczego?
- Szukałabym wsparcia - spojrzałam na niego. - Każda dziewczyna by tak zrobiła.
- A Kim tego nie zrobiła.
Nauczyciel skończył sprawdzanie listy. Zaczął opowiadać o temacie dzisiejszych zajęć, ale nie mogłam się skupić na jego słowach.
- Zabiję gnoja! - syknęłam do siebie.
Ukatrupię gówniarza! Jak można być tak skrajnie nieodpowiedzialnym?!
- Słucham?
Cholera! Zapomniałam o Garby'm.
- Nic. Poczekaj chwilę - pokręciłam głową.
Zerknęłam na nauczyciela, pisał na tablicy jakiś skomplikowany wzór. To tylko sekunda. Odetchnęłam głęboko i szybko odwróciłam się do CeCe.
- Wiesz coś o domniemanej ciąży Kimmy?
Przyjaźniły się. Jeśli ktoś coś wie o właśnie ruda.
- Fałszywy alarm - szepnęła CeCe.
- Musimy porozmawiać.
Chodziło o mojego brata. Nie mogłam odpuścić.
- Allyson Dawson, nie dość, że sama nie uważasz to jeszcze przeszkadzasz innym - tuż obok mojej ławki stał Patrick Snow. Wściekły Patrick Snow.
- Przepraszam - mruknęłam i pochyliłam się nad zeszytem.
Miałam nadzieję, że to wystarczy. Głupia. Temu człowiekowi sprawiało przyjemność upokarzanie mnie.
- Allyson, może powinnaś sobie to gdzieś zapisać, skoro wciąż nie udało ci się zapamiętać, jak zachowujemy się na zajęciach?
- Przepraszam, to się nie powtórzy - wypchaj się, umrzyj, zgiń, niech cię ktoś zabije, upierdliwy dziadu!
- Myślę, że dzień w kozie odświeży ci pamięć.
- Nie dzisiaj, proszę! - jęknęłam.
- Tydzień kozy oduczy cię pyskowania - rzucił ze złośliwym uśmiechem i odwróciwszy się, wrócił do pisania wzoru.
Wściekła pokazałam mu środkowy palec i położyłam się na ławce. Super. No i nici z mojego wspaniałego, cudownego dnia.
- Nie leżymy, Allyson - nie odwracając się, rzucił nauczyciel.
- Przepraszam - burknęłam.
Garby uścisnął moją dłoń i uśmiechnął się z troską. Pokręciłam głową. To nie była jego wina. Aż do końca lekcji udawałam, że jestem skupiona na słowach Snowa, ale w wyobraźni wymyślałam kolejne, coraz brutalniejsze sposoby na pozbycie się tego człowieka. Gdy doszłam do rytualnych morderstw w imię jakiegoś dziwnego, nieznanego boga, zadźwięczał dzwonek. Z ulgą zerwałam się z miejsca.
- Do widzenia, Allyson.
Nie odpowiedziałam. Posłałam mu tylko zimne spojrzenie.
Wal się.
Mam tego dość.
Koniec z poniżaniem mnie, z zabawami moim kosztem, z wyładowywaniem na mnie nerwów i frustracji. Chciał pan wojny, panie Snow? Będzie pan ją miał.
- Ally, przepraszam, nie chciałem żebyś miała kłopoty przeze mnie! - Garby wyglądał na zmartwionego.
- To nie była twoja wina - położyłam mu dłoń na ramieniu. - Nie przejmuj się. Ani tą kozą, ani Kim. Poradzimy sobie z tym.
- Dzięki, Alls!
Zobaczyłam ognistą grzywę znikającą za załomem korytarza.
- Muszę lecieć!
Pobiegłam za CeCe. Kierowała się w kierunku biblioteki. Jak ją znam, pewnie nie napisała referatu na hiszpański i liczyła, że znajdzie coś w internecie.
- Hej, Pszczółko! - wpadłam na Austina.
- Za moment, kochanie - pocałowałam go w policzek i nie zwracając uwagi na jego zdziwione spojrzenie, pobiegłam dalej. W tym momencie priorytetem dla mnie było wyjaśnienie sytuacji Jacka i Kim.
Skinęłam głową pani Watch, naszej bibliotekarce i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Komputery stały pod ścianą po lewej stronie i właśnie tam znajdowała się moja przyjaciółka.
- Mów wszystko, co wiesz - szepnęłam, zajmując sąsiednie stanowisko.
- Ally, nie mogę, to dotyczy...
- To dotyczy mojego brata - przerwałam jej. - Powiedz mi, co wiesz. Przecież mnie znasz. Wiesz, że nikomu nie powtórzę. No i napiszę za ciebie referat.
Ruda przez moment zastanawiała się. Widać było, że ze sobą walczy. Nie chciała zdradzić przyjaciółki, ale wiedziała, że mam rację. W dodatku byłyśmy przyjaciółkami. Przyjaciółki czasami zdradzają sobie cudze sekrety, bo potrzebują rady i pomocy.
- Okay - poddała się. - Właściwie to już wcześniej chciałam Ci to powiedzieć, myślę, że powinnaś o tym wiedzieć.
Spojrzała na mnie. Widać było, że wciąż się zastanawiała. Było jej trudno. Rozumiałam ją. Sama musiałam dziś podjąć podobną decyzję. Musiałam wybierać między Jackiem, a Garby'm. Wybrałam brata i chociaż wiedziałam, że podjęłam właściwą decyzję, męczyło mnie to i wiedziałam, że będzie mnie to jeszcze długo, długo gryzło.
- Kim jest zazdrosna.
Kiedy CeCe nie powiedziała nic więcej, zapytałam zdumiona:
- Zazdrosna? O co?
- Naprawdę nie wiesz? - prychnęła. - O relację Jacka i Care. Wcześniej miała Jacka tylko dla siebie, bo Emmy nigdy nie traktowała jako rywalki, w końcu to wasza rodzina. Może to postawi Kimmy w złym świetle, ale ona wiedziała, że twój brat jest w niej zakochany i wiedziała, że cokolwiek się stanie, on zawsze będzie przy niej. Care to zmieniła. Kim nie była gotowa, żeby się dzielić. Wiesz, ona od zawsze była traktowana jak księżniczka, dostawała wszystko, czy jej się to należało czy nie.
- I co? Przespała się z moim bratem żeby go odciągnąć od Care? - zakpiłam.
To brzmiało kompletnie bez sensu.
- Tak, Ally.
- To najgłupsze, co mogła zrobić. Jack straci do niej szacunek.
- Z tego co wiem to nie narzeka - z ironią rzuciła CeCe.
Jack kochał się w Kim od lat. Może chwilowo wydawało mu się, że wygrał los na loterii, a może po prostu korzystał z sytuacji. Po tym, co udało mi się podsłuchać i co sam powiedział mi na biwaku, bardziej prawdopodobna wydawała mi się opcja numer dwa.
- Coś jest nie w porządku - opowiedziałam CeCe o moich rozmyślaniach. Czułam potrzebę wygadania się, a ruda znała się na życiu. Mogła mi coś doradzić. No i ona powiedziała mi coś, czego nie powinna. Chciałam być fair.
- Brunetka? Znajoma Care? - zmarszczyła brwi ruda. - To musi być Bonnie.
- Bonnie? - zdziwiłam się. Nie znałam żadnej Bonnie.
- Nie pamiętasz małej Bon-Bon? - teraz to CeCe się zdziwiła.
Bon-Bon... Coś mi to przypominało. Czasy, gdy przyjaźniłam się z Rocky i CeCe. Przedszkole? Nie. To było gdzieś indziej. Wiem! Szkoła muzyczna! Chodziłam tam z synem sąsiadów i jego siostrzyczką. Summersowie! O cholera, tak! Przeprowadzili się do centrum, a do ich domu wprowadził się Dez. Jak mogłam o tym zapomnieć? Jak mogłam zapomnieć, że moim sąsiadem był Matt?! Nasz Matt, chłopak Jose. Jego siostra była trochę młodsza ode mnie. Wołał na nią Bon-Bon. Nienawidziła tego.
- Bonnie Summers? - nie widziałam jej od czasu ich przeprowadzki.
- Owszem. Tylko jest problem. Jedną z jej nabliższych koleżanek jest twoja urocza sąsiadeczka, Mabel Evening.
- O cholera! - zaklęłam.
Mabel i Henrietta to czarne owce rodziny Eveningów. Wolałam nie myśleć, jaką osobą jest teraz Bonnie, skoro utrzymuje takie znajomości. Z drugiej strony, nie można oceniać kogoś przez pryzmat znajomych, jak to mówią, Judasz miał przecież nienagannych.
- Nie mam pojęcia, co zrobić - przyznałam szczerze.
- Porozmawiaj z nią.
Jasne. Podejdę i zagdam: "hej, pewnie mnie nie pamiętasz, ale jako dzieci byłyśmy sąsiadkami. A przy okazji, co ukrywa mój Jack Simms i Care Saltzman?" Wyśmieje mnie. Albo strzeli w pysk.
- Dziewczynki, przerwa się skończyła - nie usłyszałam kroków pani Watch. Zawsze zjawiała się niespodziewanie. Jak ninja. Ciekawe czy na kursie bibliotekarskim uczą takich sztuczek?
- Chodź, Alls - CeCe pociągnęła mnie za rękę.
Nie mam pojęcia jakim cudem znalazłam się w sali. Nie mam pojęcia, o czym była mowa na zajęciach. Jedyne, co zajmowało moje myśli to relacja Kim-Jack-Care. Mój brat, choć pod wieloma względami był o wiele silniejszy i dojrzalszy ode mnie, wymiękał, gdy w grę wchodziły toksyczne, dziwne relacje. Z takowymi to ja byłam zaznajomiona i to, w moim mniemaniu, dawało mi prawo do wtrącania się.
- Ally, co się dzisiaj z tobą dzieje? - zapytał Austin, kiedy wychodziliśmy z sali od angielskiego.
- Snow dowalił mi tydzień kozy! - westchnęłam wściekła.
- Znowu się z nim pożarłaś?
- Nie. Przyłapał mnie na rozmowie z CeCe - przyznałam zawstydzona.
Blondyn tysiące razy mi powtarzał, że mam sobie odpuścić i po prostu przetrwać te kilka miesięcy zastępstwa.
- Pszczółko, pakujesz się w kłopoty na własne życzenie.
- To była sytuacja awaryjna! - żachnęłam się. - Garby wie, że Kim go zdradza.
- Powiedziałaś mu?
- Zwariowałeś?! - o tym także rozmawialiśmy wielokrotnie. Austin uważał, że nie powinnam oszukiwać przyjaciela, a ja, chociaż się z nim zgadzałam, musiałam kryć brata.
Opowiedziałam blondynowi o sytuacji z rana, o rozmowie z CeCe i moich rozważaniach.
- Nie wiem co mam zrobić - zakończyłam monolog.
- Pszczółko, kiedy wbijesz sobie do głowy, że nie jesteś odpowiedzialna za cały świat?
- Jack potrzebuje mojej pomocy!
- Gdyby tak było, powiedziałby ci to.
- Jest na to zbyt dumny. No i uważa, że to on powinien się opiekować mną.
- Przestań, Alls! Gdyby Jack chciał twojej pomocy to by o nią poprosił, nie wchodź z butami do cudzego życia, bo możesz wpaść w cholerne bagno i się w nim zakopać.
- Och, wybacz - syknęłam. - Przepraszam, że mam jakieś uczucia i troszczę się o moich bliskich.
- Jest różnica między troską, a nadopiekuńczością - chłopak spojrzał na mnie uważnie. Chwilę się nad czymś zastanawiał. - Nienawidzisz, kiedy ktoś próbuje wtrącać się w twoje wybory i twoje życie, dlaczego ty robisz to samo? Wtrącasz się. Nie dajesz prawa do błędów. Jesteś jak pieprzone Oko Saurona - widzisz wszystko, jesteś wszędzie. To hipokryzja, Ally.
- Dobrze wiedzieć - prychnęłam i wyplątałam dłoń z dłoni blondyna.
- Nie waż się obrażać! - chłopak nie pozwolił mi od siebie odejść. Przyciągnął mnie do siebie i pocałował.
Byłam na niego cholernie zła, ale nie umiałam uwolnić się od jego ramion. Może podświadomie wiedziałam, że ma rację, ale nie chciałam dawać mu satysfakcji.
- Pszczółko, nie uchronisz wszystkich od błędów, złych decyzji i cierpienia - szepnął Austin wprost do mojego ucha. - Nie jesteś w stanie uchronić przed tym nawet siebie.
- Przecież mnie znasz - odszepnęłam. - Lubię pozornie beznadziejne sprawy.
Ruszyliśmy w kierunku stołówki i chociaż starałam się uczestniczyć w rozmowie, moje myśli krążyły po odległych orbitach. Analizowałam słowa Austina, rozmowę z Garby'm i rozmowę z CeCe, a także moje zachowanie. I wtedy mnie oświeciło. Lata temu, jeszcze gdy byłam małą dziewczynką, siedziałam w ogrodzie z Sally i Dominiką. Przysłuchiwałam się ich rozmowie.
- Kochana, życie to handel wymienny! - zawołała moja sąsiadka.
Nie mam pojęcia o czym wtedy rozmawiały. Byłam też zbyt mała, by zrozumieć sens tych słów. Właściwie aż do dzisiejszego dnia nad tym nie myślałam. I nagle, idąc szkolnym korytarzem, dotarło do mnie, jak głębokie przesłanie niesie za sobą zdanie "życie to handel wymienny". CeCe powiedziała mi to, co chciałam wiedzieć, a ja dokończyłam za nią referat. Wymiana. Ja dałam Austinowi swoją miłość, on dał mi wsparcie, pomoc i zrozumienie. Wymiana. Garby podarował mi najcenniejsze, co może dać nam drugi człowiek - zaufanie. A ja... Ja okazałam się tego zaufania niegodna. Nie dałam mu niczego. Nie zaszła wymiana. Garby, choć o tym nie ma pojęcia, jest strasznie biednym człowiekiem. Daje i daje od siebie, wspiera i pomaga, dostając w zamian kłamstwa. Ktoś bardzo mądry powiedział mi kiedyś, że dostajesz dokładnie tyle, ile dajesz od siebie. A rozwijając tę myśl - dostajesz dokładnie to, co dajesz. Natura lubi równowagę. Karma wraca. Wysyłasz komuś złą energię? To trafia tylko w ciebie. Karmisz kogoś kłanstwami? To ty się nimi zadławisz.
O cholera, Ally, masz przewalone.

_______________________________

Haja, dobrzy ludzie!
Witam ponownie z deszczowej Walii.
Tęsknię za Polską, chociaż moja psychika, paradoksalnie, ma się lepiej, gdy jestem daleko od przyjaciół. Raff i Ania też wtedy mają się lepiej, bo nie płaczę im w słuchawki.
Anyway, witam i obiecuję, że wrócę do mojego ciągu "środa-weekend".

Jak wasze postanowienia noworoczne? Już odeszły w kąt?
Ja mam tylko jedno - zrealizować kilka małych celików w drodze do celu głównego.
Trzymajcie za mnie kciuki, a ja trzymam za Was!
Kocham!

PS. Sara, rączki precz od Viggo! Viggo jest tylko mój. Kocham go od momentu, gdy po raz pierwszy, w wieku 8 lat zobaczyłam Władcę Pierścieni. Wieeeeeki temu.

PS2. Czy Wam także wariuje blogger i pokazuje nieprawdziwe daty publikacji?

wasza m.