31 stycznia
Są takie chwile, kiedy czas pędzi jak szalony. Godzina zdaje się minutą, mija tydzień, a ty wiesz o tym tylko dlatego, bo wyrywasz co rano kolejną kartkę z kalendarza. Upływ czasu nie dociera do ciebie. I nagle przeżywasz szok, bo budzisz się, spoglądasz na datę i uświadamiasz sobie, że nie masz pojęcia, jakim cudem jest już ten dzień. Co się stało z całym poprzednim tygodniem? Przecież tyle się działo! Jak mogłam to wszystko przegapić? Czułam się tak, jakbym tylko przyglądała się wydarzeniom, a nie w nich uczestniczyła. Jakbym była tylko duchem. Jakby to ktoś inny, nie ja chodził na chemię, odpowiadał na zaczepki Snowa, jakby to ktoś inny przeżył cholernie krępującą wizytę u lekarza w towarzystwie Penny, jakby ktoś inny spędził poprzedni weekend z przyjaciółmi na sprzątaniu i ostatnich przygotowaniach do wesela. Wesele, tak. W końcu nadszedł ten dzień i byłam cholernie przerażona. Bałam się, że coś może się nie udać, że zawaliliśmy i nasza niespodzianka nie wyjdzie. A z całego serca chciałam, żeby ten dzień był perfekcyjny. Nie dlatego, że naprawdę się napracowaliśmy, ale dlatego, że i tato, i Kathy zasługiwali, żeby dzień ich ślubu był idealny i wyjątkowy. Postanowiłam, że zrobię wszystko żeby taki był.
Wstałam o ósmej, niemalże bladym świtem. Byłam pewna, że będę pierwszą osobą na dole, ale, ku mojemu zdziwieniu, przy stole był już cały tłum ludzi. Tato, Kathy, babcia, mama, ciocia i Dominika jedli śniadanie.
- Dzień dobry - z trudem powstrzymałam ziewnięcie i doczłapałam się do krzesła. - Tak wcześnie na nogach?
- Kochanie, czeka nas ogrom pracy, dziś wielki dzień - powiedziała babcia i upiła łyk kawy.
Poszłam za jej przykładem. Potrzebowałam czegoś, co mnie rozbudzi i uruchomi logiczne myślenie. Nienawidziłam tak wcześnie wstawać w weekendy. Odkąd Eve dołączyła na stałe do załogi Sonic Booma, nie musiałam tego robić.
- Do szesnastej jest masa czasu - mruknęłam i wgryzłam się w tosta.
Powoli zaczynałam przyswajać wypowiadane przez towarzystwo słowa. Dziewczyny miały zająć się Kathy, a po tatę lada chwila mieli przyjechać Mark i Karl. Ja, wyłapałam to między wierszami, musiałam sprawdzić czy wszystko gra. O dwunastej powinna pojawić się reszta towarzystwa, żeby ciocia mogła zrobić nam makijaże. Pasował mi taki plan. Miałam jeszcze sporo czasu na dopięcie wszystkiego na ostatni guzik. No i na zrobienie się na bóstwo. Początkowo lista gości była króciutka - tylko klan Dawson-Simms-Miller, ale później tato wymyślił sobie, że przecież wypada zaprosić rodzinę Austina oraz rodziny Trish i Deza. Przecież przyjaźniliśmy się od dziecka. Później poszło już z górki - rodzice Penny, w końcu to moi dziadkowie, ciocia Jenna, która miała chyba z osiemdziesiąt lat, a zachowywała się jak nastolatka, jej siostra bliźniaczka, ciocia Beth, ta z kolei wyglądała, jakby miała za moment umrzeć. Jeśli mam być szczera, wyglądała tak już w czasach mojego dzieciństwa. W wyniku konsultacji rodzinnych, do listy dopisano jakieś dwie kuzynki taty, których nigdy nie widziałam na oczy i ich rodziny. Kathy zaprosiła tylko swojego tajemniczego brata. Nie miała innych krewnych.
Byłam strasznie podekscytowana! Ciekawiła mnie ta nieznana część rodziny. Ponad to cieszyłam się, że spędzę ten dzień w towarzystwie Austina. Tylko trochę bałam się, jak jego bliscy przyjmą moich. Co innego pięć minut rozmowy po szkolnym spektaklu, a co innego cała noc razem. Wiedziałam, że moja familia jest dziwna i dosyć specyficzna. To mogło skończyć się tragicznie.
- Przepraszam - mruknął tato, kiedy uderzył nożem o talerz.
Spojrzałam na niego. Był zestresowany. To głupie porównanie i nie wierzę, że to napisałam, ale wyglądał jak nastolatek przed swoim pierwszym razem.
- Denerwujesz się? - zapytałam.
- Okropnie - przyznał.
- Spokojnie, Lester - uśmiechnęła się mama. - Przecież nie robisz tego po raz pierwszy.
Wybuchnęliśmy śmiechem.
- To nie jest coś, do czego można się przyzwyczaić, Pen.
Pokręciłam głową. Wciąż dziwiło mnie, jak bardzo polepszyły się ich kontakty, odkąd w życiu taty pojawiła się Kathy.
- Otworzę - usłyszeliśmy dzwonek.
Tak jak myślałam, za drzwiami stali Mark i Karl, mąż cioci, który rzadko pojawiał się na naszych spotkaniach rodzinnych.
- Dzień dobry, zapraszam - uśmiechnęłam się.
- Cześć, maleńka - Mark pocałował mnie w czubek głowy. - Gotowa na wielki dzień?
- Ani trochę - pokręciłam głową z uśmiechem.
Mój ojczym wybuchnął śmiechem, a Karl pomamrotał coś pod nosem.
- Witam towarzystwo! - Mark jest tak pozytywną osobą, że gdziekolwiek się pojawia, przynosi ze sobą radość.
Żartowaliśmy przez kilka minut, po czym mężczyźni wyszli.
- Jak dzieci - Kathy z czułością pokręciła głową.
- Nie chcę was wyganiać, ale robi się późno - zauważyłam.
- Ally, jak zawsze, czuwa na posterunku - zachichotała Dominika.
Tak, tak, zrozumiałam aluzję. Pożegnałam się i wróciłam na górę. Usiadłam na łóżku i zrobiłam swój własny plan poranka. Kąpiel, szczegółowa kontrola wszystkich detali, przygotowanie kreacji, makijaż i fryzura. Nie chcąc marnować czasu, odhaczyłam pierwszy punkt z listy. Wzięłam szlafrok i poszłam do łazienki. Uśmiechnęłam się, gdy mój nos wyczuł pierwsze nuty cynamonowo-czekoladowego szamponu. Uwielbiałam tę kombinację. Niestety dziś nie miałam czasu na delektowanie się ulubionymi kosmetykami. Po kilku minutach zakończyłam kosmetyczno-pielęgnacyjne zabiegi i wróciłam do swojej komnaty. Poprawiłam opadający turban z ręcznika, który zawinęłam na czubku głowy i wziąwszy notes oraz telefon, usiadłam na łóżku. Wybrałam numer do firmy kateringowej i dokładnie wypytałam o każdy detal, zacząwszy od tortu, a na konsystencji sosów skończywszy. Jestem pewna, że osoba, która zajmowała się naszym przyjęciem, miała mnie dość. Byłam strasznie upierdliwa. Interesowało mnie wszystko. W końcu poczułam się usatysfakcjonowana i dziękując za pomoc oraz cierpliwość, rozłączyłam się. Nie znalazłam żadnych zastrzeżeń. Kolejną rzeczą, którą musiałam sprawdzić, były dekoracje. Kika, Emma i Meg miały pojechać rano nad jezioro i dopilnować, żeby nic nie zniszczyło naszej wizji. Najchętniej pojechałabym tam sama, ale wtedy tato i Kathy mogliby zacząć coś podejrzewać.
- Cześć, siostra - usłyszałam po dwóch sygnałach głos Kiki.
- Cześć, jak sytuacja?
- Wszystko idealnie. Stoły, krzesła, kwiaty, świeczniki z kieliszków, bukiety, girlandy ze świecidełek na drzewach i dachu altanki. Dokładnie tak, jak wymyśliłyście z Dominiką. Nie ma tylko płatków na pomoście, ale te wysypiemy tuż przed samym ślubem.
- Nie było żadnych problemów?
- Nie, Ally, nie martw się - po tonie jej głosu poznałam, że się uśmiecha. - Zaraz wracamy do Miami. Zobaczymy się w domu.
- Na razie - rozłączyłam się.
Byłam zadowolona. Jak na razie wszystko układało się perfekcyjnie. Zbyt perfekcyjnie, jeśli mam być szczera, ale ciii. Optymizm to podstawa!
- Okay, Ally, czas na ciebie - włączyłam odtwarzacz.
"Modern love" Bowiego towarzyszyło mi, gdy ostrożnie otwierałam pokrowiec z sukienką. Była naprawdę śliczna, choć bardzo prosta. Sięgała do samej ziemi, miała delikatny dekolt i długie rękawy. Góra była obcisła, dół był trochę szerszy. Kojarzyła mi się ze strojami, jakid nosiły kobiety w średniowieczu. Była idealna na plenerowy ślub w rustykalnym stylu. Cała nasza piątka - Kika, Kostka, Emma, Megan i ja, miała takie same sukienki. Kreacja Kathy była niemalże identyczna. Różniła się tym, że miała koronkowe rękawy. No i oczywiście kolorem - jej była biała, nasze lawendowe. Wszystkie uszyła Penny.
Otworzyłam szafkę, w której trzymałam buty. Nie kupiłam żadnych na tę okazję, bo wiedziałam, że mam idealne gdzieś w swoich zbiorach. Nucąc wraz z Led Zepellin, przesuwałam kolejne pary. W końcu się do niech dokopałam. Były to proste balerinki. Nie miały żadnych ozdób. Ich urok tkwił w kolorze - identycznym, jak moja dzisiejsza kreacja. Wsunęłam je na stopy i przejrzałam się w lustrze. Idealnie.
- Kochanie, jesteś gotowa na makijaż? - Sally zapukała do drzwi.
- Tak! - zawołałam. - Już schodzę.
Wyłączyłam muzykę i ostatni raz zerknęłam na swoje odbicie. Zmarszyłam brwi i otworzyłam szkatułkę, w której trzymałam biżuterię. Wyjęłam łańcuszek, który Jack podarował mi pod choinkę. Tak, teraz było perfekcyjnie. Zadowolona pokiwałam głową i zeszłam na dół.
- Wyglądasz cudownie! - zawołałam na widok Kathy.
Miała delikatny makijaż i koka, który przechodził w odwróconego, dobieranego warkocza z tyłu głowy. Katherine nie chciała welonu. Zamiast niego miała wplecioną we włosy opaskę ze świeżych białych róż.
- Ty także, Ally - uśmiechnęła się.
- Co powiesz na warkocz koronę? - zapytała ciocia.
Zastanowiłam się. Wyobraziłam sobie siebie i dziewczyny w tej fryzurze, bo musiałyśmy być uczesane tak samo. Podobała mi się ta wizja.
- Brzmi super. Tak, zróbmy to - zgodziłam się.
Ciocia najpierw zajęła się makijażem, dając moim włosom chwilę na wyschnięcie. Rozjaśniła kąciki oczu i zrobiła kreski fioletowym eyelinerem.
- Zrobimy bardzo naturalny, delikatny makijaż - zapowiedziała, a ja się zgodziłam.
Najmocniejszym akcentem miały być usta. Te podkreśliła mocno różową szminką. Nie chciałyśmy uzyskać efektu clowna, więc policzki zostały jedynie delikatnie pociągnięte różem.
Nie wtrącałam się w to, co ciocia robi z moją twarzą. Ufałam jej. Poza tym ona była profesjonalistką, ja miałam problemy z poprawnym użyciem cieni do powiek. Wolałam się nie ośmieszać moją skąpą wiedzą.
Kiedy ciocia skończyła robić mi makijaż, zajęła się moimi włosami. Tak, jak ustaliłyśmy, zaplotła je.
- No, no, Alls, wyglądasz jak człowiek - zachichotała Emma, wchodząc do salonu.
- Nie martw się, córcia, z ciebie także zaraz zrobimy człowieka - uśmiechnęła się ciocia, a Kostka, Kika i Meg wybuchnęły śmiechem.
- Zabawne - prychnęła Em, a ja pokazałam jej język.
Słowne przepychanki towarzyszyły nam podczas czesania i malowania Kostki, Kiki i Emmy. Miałyśmy doskonałe humory i nie kryłyśmy tego. Czas mijał nieubłaganie. Zbliżała się pora wyjazdu nad jezioro i znów zaczął zżerać mnie stres.
- Teraz ty, skarbie - uśmiechnęła się ciocia.
Zadowolona Meg zajęła miejsce na fotelu. Wyglądała naprawdę słodko w tej sukience i splecionych włosach. Jak mała księżniczka.
- Gotowe!
- Sprawdźcie czy wszystko macie, za moment wyjeżdżamy - nie mam pojęcia, kiedy tato wrócił do domu.
Miał na sobie smoking.
- O wow! - zagwizdałam.
- Patrz, Ally, jaki przystojniak z naszego taty - uśmiechnęła się Kika.
- No już, wystarczy - tata autentycznie się zarumienił.
- Nie wstydź się, tatku. Po kimś musiałyśmy odziedziczyć urodę - zachichotałam i z trudem uniknęłam poduszki, którą rzuciła we mnie Penny.
Pokazałam jej język i pobiegłam na górę po torebkę. Do małej kopertówki wrzuciłam telefon, uprzednio wyciszywszy dźwięki, chusteczki, szminkę, którą dała mi ciocia oraz małe lustereczko. Byłam gotowa. Zeszłam na dół, gdzie kłębił się tłum ludzi. Ja i dziewczyny oraz Mark, który był drużą taty, mieliśmy jechać wraz z nim i Kathy limuzyną. W tym samym momencie, gdy o tym pomyślałam, kierowca podjechał pod dom. Pierwsi wyszli tato i Katherine. Za nimi szedł Mark, a za nim kolejno my: Kostka, Kika, ja, Emma, Megan, od najstarszej do najmłodszej. Tak samo mieliśmy iść po pomoście do czekającego urzędnika. Wygodnie rozsiedliśmy się na fotelach i co chwila wybuchaliśmy śmiechem, gdy Mark opowiadał jakiś żart. Czułam się zrelaksowana, ale wiedziałam, że stres powróci, gdy tylko wysiądziemy z auta. Dominika, która rezerwowała limuzynę, poprosiła kierowcę żeby jechał na około, dłuższą o czterdzieści minut trasą. Dzięki temu wszyscy goście będą na miejscu przed nami.
- Wujku, myślisz, że ciocia Jenna i ciocia Beth się pojawią? - zapytała Emma.
- Tak, Em, potwierdziły przyjazd - odpowiedział tata.
- Kto to?
No tak, Meg była za mała żeby je pamiętać.
- To siostry babci Sally - wytłumaczyła Kostka. - Ciocia Jenna ją trochę przypomina, a Beth...sama zobaczysz.
- Nie strasz dziecka, Konstancja - pobłażliwie powiedział tato. - Ciotka Beth jest dosyć surowa i bardzo poważna, Meggie, ale na pewno cię polubi. Zawsze lubiła małe dziewczynki.
- Chyba jeść - prychnęłam, za co dostałam kuksańca od Kiki.
- Nie słuchaj ich, Meg - uśmiechnęła się do naszej siostrzyczki. - Ciocia Beth jest bardzo miła. Tylko nie mów nic na temat jej wyglądu.
- Ani wieku - dodałam.
- Nie opowiadaj żartów o śmiertelnych chorobach - dorzuciła Emma.
- Ani nie ironizuj - włączyła się Kostka.
- Będę się tylko uśmiechać - pokiwała głową Megan, a my wybuchnęliśmy śmiechem, starając się wyobrazić sobie milczącą Meg.
To było nierealne.
- Przecież to tylko krótki ślub, myślę, że nie będziecie miały zbyt wiele okazji, żeby podpaść cioci Beth - uśmiechnęła się Kathy.
- No to się zdziwisz - pomyślałam zadowolona z siebie.
Zaczęłam opowiadać o wycieczce do Włoch. Bałam się, że któraś z nas może całkowicie przypadkowo się wygadać. Reszta podróży upłynęła nam na planowaniu, co powinnam zabrać i jak się przygotować do tak dalekiej wycieczki.
Pierwszą osobą, którą zobaczyłam po wyjściu z auta był Dez. Dez i jego nieodłączny towarzysz - kamera. Z miną godną profesjonalnego kamerzysty nakręcił naszą grupę zmierzającą w kierunku pomostu. Po obu stronach ustawiono krzesła, które przykryłyśmy wcześniej lawendowymi powłoczkami i ozdobiłyśmy hortensjami. Stali tam nasi goście, nie powiem, całkiem spora gromadka. Tato i Kathy rozglądali się zdumieni. Nie spodziewali się dekoracji i wesela. Zauważyłam, że w ich spojrzeniu prócz zaskoczenia była radość. Poczułam dumę i ogromne szczęście. Tak! Udało się!
Uśmiechnęłam się. Reszta nie zależała ode mnie.
To był naprawdę piękny ślub, mimo że odbył się bez księdza. Urzędnik wygłosił piękną mowę o sile miłości, wspólnej walce z trudnościami losu i szczęściu, jakie daje rodzina. Podejrzewałam, że wcale nie napisał jej na tę chwilę, a skorzystał z gotowego wzoru, ale i tak się wzruszyłam. I nie byłam w tym osamotniona. Wiele osób ocierało łzy. Kiedy urzędnik skończył gratulować młodej parze, przyszedł czas na gratulacje od rodziny i przyjaciół. Pierwsza podeszła babcia Sally. Zaraz za nią mama i Jack. Później ciocia Kristina z mężem. Wszyscy ściskali tatę i Kathy, i życzyli im jak najlepiej. Zastanawiałam się, jaka jest ta część rodziny, której nie znam. Zaczęłam się stresować.
- Och, Lesterze, masz gust do kobiet! - zawołała strasza pani ubrana w krwistoczerwoną kreację, bardzo w stylu Madonny.
- Dziękuję, ciociu - uśmiechnął się tato.
- Mogę ci mówić "Kathy", prawda? Cudownie. Obyś ty wytrzymała z moim niepoprawnym siostrzeńcem dłużej niż Penny.
- Ależ ciociu! - oburzyła się mama.
Z trudem udało mi się zachować powagę.
- To wszystko nasze dziewczynki? - kobieta wskazała dłonią na nas.
- To Kostka i Emma - ciocia Kristina wskazała na swoje córki. - Trochę urosły, odkąd ostatni raz się widziałyśmy.
- Kristino, masz absolutnie urocze dzieci! A to muszą być Kika i Ally?
- Dzień dobry, ciociu - uśmiechnęłam się.
- Chwała Bogu, urodę odziedziczyły po mamie!
Wybuchnęliśmy śmiechem. Tato udał obrażonego.
- A ten aniołek to kto? Jak się nazywasz, dziewczynko?
Pierwszy raz słyszałam żeby ktoś zwracał się takim słodkim tonem do Meg.
- Nazywam się Megan Simms - z uroczym uśmiechem odpowiedziała moja siostra.
- Ach, Penny, to twoja najmłodsza dziewczynka? A ten kawaler obok ciebie, to musi być Jackson!
- Tak, ciociu.
Zapewne te wspólne adoracje trwałby jeszcze dłużej, gdyby na horyzoncie nie zamajaczyła bliźniacza siostra Jenny.
- Witaj, Lesterze - zimnym tonem przywitała się ciocia Beth.
- Dzień dobry, ciociu Beth - tato pocałował kobietę w policzek. - Pozwól, że ci przedstawię moją żonę, Katherine.
Kathy i starsza pani wymieniły kilka typowych, grzecznościowych uwag.
- Ciociu Beth, pamiętasz Penny?
- Oczywiście, Lesterze, twoja była żona - słowo "była" zostało bardzo dobitnie podkreślone.
- Lizbeth, nie bądź niegrzeczna - odezwała się babcia.
- Witaj, Salome.
Protekcjonalny ton, jakim zwracała się do nas ta kobieta strasznie mnie drażnił.
- Dzień dobry, ciociu Beth- uśmiechnęłam się wymuszenie, żeby powstrzymać kąśliwy komentarz Sally.
- A ty, młoda damo to? -starsza pani zwróciła na mnie wzrok i ze zdumieniem odkryłam, że siostra mojej babci przypomina starą Weinberger.
- Ally, córka Lestera i Penny.
- Ach tak, mieli jakieś dziecko - mruknęła.
- Właściwie to dwoje - odezwała się Kika. - Kika Dawson, ciociu, nie musisz pytać.
- Dzień dobry - przywitała się ciocia Kristina, dając nam znak, że mamy zamilknąć i nie psuć tego dnia.
Lizbeth wbiła w nią wzrok i wymruczała powitanie.
- A to Konstancja i Emmanuelle, na pewno ich nie pamiętasz - podziwiałam spokój, z jakim do tego babsztyla zwracała się ciocia.
- Sądzisz, że mam zaniki pamięci? Widziałam je na pogrzebie Axela!
- Wystarczy, Beth, zachowaj swoje jadowite uwagi na później - wytrąciła się Sally i wraz z ciocią Jenną, odciągnęły swoją siostrę na bok.
- Boję się jej - wzdrygnęła się Maggie.
- Ja też, księżniczko, ja też - mruknął tato.
Chwilę później sytuacja uległa całkowitej zmianie, bo z życzeniami podeszli rodzice Penny. Moi dziadkowie, których nie widziałam od wielu lat, a którzy okazali się przekochanymi i przeuroczymi ludźmi.
- Lesterze, tak się cieszę! - zawołała babcia Annie.
- Dobry wybór, chłopcze - dziadek Steffan uścisnął dłoń taty.
- Cześć!
- Maggie, aniołku! - babcia ją przytuliła. - I Kikunia!
- Cześć, kochani - moja starsza siostra pocałowała ich w policzki.
Młodsza też. I Jack. Poczułam się niezręcznie. Nawet Kostka i Em się przywitały, choć nie były spokrewnione z Brooksami.
- Dzień dobry - powiedziałam nieśmiało.
Dziadek spojrzał na mnie uważnie.
- Dzień dobry, Ally - uśmiechnął się.
- Och, Steffan, zobacz, mała Ally tak wyrosła! - babcia porwała mnie w ramiona i zaczęła opowiadać to, co mówią wszystkie babcie - "jesteś taka śliczna, pewnie kawalerowie się za tobą uganiają".
Przetrwałam to. I nawet sprawiało mi to radość!
Po dziadkach podszedł do nas klan Moonów. Tej chwili bałam się najbardziej, jak się okazało, całkowicie niepotrzebnie. Rodzice Austina, a również Lizzie i, o dziwo, Cass, bardzo serdecznie rozmawiali z moją rodziną. Austin i Nels także życzyli tacie i Kathy wszystkiego, co najlepsze. Uśmiechnęłam się do blondyna. Miałam ochotę schować się w jego ramionach, ale jako jedna z druhen, musiałam towarzyszyć młodej parze aż do końca życzeń. Te, na szczęście zbliżały się już ku końcowi.
Po Moonach podeszli rodzice Trish i ona sama. Byli bardzo szczęśliwi, że pamiętaliśmy o nich w tak ważnym dla naszej rodziny dniu. Mama Deza, która pojawiła się chwilę później, także bardzo serdecznie dziękowała za zaproszenie. Po rodzinach moich przyjaciół, w końcu dotarła do nas Dominika. Była dla nas jak rodzina, więc zleciliśmy jej misję powstrzymywania cioci Beth przed obrażaniem gości. Podjęła się jej z radością.
- Kto to? - zapytałam na widok okrągłej kobiety, chorobliwie chudego mężczyzny i idących wraz z nimi trzech brunetek, które były mniej więcej w moim wieku.
- Córka Beth - szepnęła Sally.
- Karen, jak miło cię widzieć! - tato udawał entuzjazm. - Ciebie, Robercie, również!
- Witaj, Lesterze - kobieta nie dała dojść mężowi do słowa. - Kiedy dostaliśmy zaproszenie, od razu powiedziałam Robertowi, że musimy jechać. Prawda, że tak powiedziałam? No, drogi kuzynie, widzę, że i Penny tutaj jest. Obie twoje żony w jednym miejscu. Śmiesznie, prawda Robercie? A to wszystko twoje dzieci? Nie, no oczywiście, że nie. Ty miałeś dwie dziewczynki. Dobrze pamiętam, Robercie? Tak. Z pewnością.
Chciało mi się śmiać. Najwyraźniej ciocia Karen miała w zwyczaju pytać o wszystko swojego męża i sama sobie odpowiadać.
- Kika, Ally - tato zwrócił się do nas.
Przywitałyśmy się.
- Urocze panny. Prawda, Robercie? A to?
- Kostka i Emma, córki Axela.
- No tak. Biedactwa, stracić ojca w tak młodym wieku. Pamiętam, że jak tylko się dowiedziałam o wypadku, od razu powiedziałam, że z tych dziewczynek to straszne biedactwa. Prawda, Robercie? Dokładnie tak powiedziałam. A to moje córki, Iris, Daisy i Jasmine - wskazała kolejno na trzy dziewczyny.
Panny noszące tak kwieciste* imiona, wyglądały na cholernie znudzone. Miałam wrażenie, że się nie polubimy. Całkowicie odmiennie zareagowałam na córki drugiej kuzynki mojego taty, cioci Kate. Abigail, moja rówieśniczka i mała Rebecka, siedmiolatka, absolutnie podbiły moje serce. Były miłe i słodko zawstydzone. Postanowiłam porozmawiać z Abby, kiedy tylko skończę swoje obowiązki.
- Idzie mój brat - z niepokojem w głosie powiedziała Kathy.
Podążyłam wzrokiem za jej spojrzeniem.
- O cholera! - zawołałam, kiedy mężczyzna do nas podszedł.
- Ally! - zawołali jednocześnie rodzice.
- Przepraszam - mruknęłam, ale wcale nie było mi przykro.
- Patricku, pozwól, że ci przedstawię Lestera i jego rodzinę - Kathy złapała mężczyznę za ramię i opowiedziała kim jesteśmy. - A to, Ally, córka Lestera.
- Dzień dobry, Allyson.
- Dzień dobry, panie Snow - mruknęłam.
Idiotka! Katherine Snow i Patrick Snow, dlaczego nie skojarzyłam nazwisk?! Dlaczego nigdy nie zapytałam Kathy, jak nazywa się jej brat?!
- Nie rozumiem? - moja macocha zmarszczyła brwi.
- Twój brat, Kathy, uczy mnie chemii - powiedziałam.
Wszyscy wiedzieli, że to właśnie z tym nauczycielem mam ogromne problemy. Posłałam Penny znaczące spojrzenie, pokiwała głową. Wiedziałam, że porozmawia z tatą i Katherine, i jakoś to załatwią.
Życzenia w końcu dobiegły końca. Udaliśmy się do stołów.
- Pięknie wyglądasz - ktoś złapał mnie za rękę.
- Nie uwierzysz! Ten potwór w ludzkiej skórze, ten socjopata, ten upierdliwy dziad to brat Kathy! - krzyknęłam na widok Austina.
- Spokojnie, Pszczółko - przytulił mnie. - Kogo masz na myśli?
- Snowa!
- Tego Snowa? - upewnił się.
- Tak! - byłam wściekła.
- Kochanie, opanuj się - blondyn mówił do mnie jak do dziecka. - To ważny dzień dla twojego taty. I dla ciebie. Napracowałaś się. Chciałaś żeby było idealnie. Nie daj sobie tego odebrać.
- Nie rozumiesz - zaczęłam.
- Rozumiem - przerwał mi. - Ale będą inne chwile żeby przeżywać Snowa i jego spowinowacenie z twoją rodziną. Dziś postaraj się o tym nie myśleć.
- Aus, ale...
- Żadnego ale!
- Dobrze, postaram się - wiedziałam, że Austin ma rację, ale trudno zapanować nad swoimi myślami. Ja nigdy tego nie potrafiłam.
- Nie wiedziałem, że masz taką dużą rodzinę - chłopak zmienił temat gdy usiedliśmy przy stoliku.
- Cóż, ja też. O ile ciocia Jenna i ciocia Beth, na tę radzę uważać, boi się jej cała rodzina, nie stanowiły dla mnie niespodzianki, o tyle Karen, Kate i ich rodziny były całkowitym zaskoczeniem.
- A te starsze małżeństwo? Ta para, która siedzi z twoją mamą i panem Markiem?
- To rodzice Penny, moi dziadkowie.
- Myślałem, że masz tylko Sally - zdziwił się.
- Cóż - odparłam przeciągle. - Wiesz, że nie utrzymywałam zbyt ożywionych kontaktów z mamą.
Zawstydziłam się.
- Lubisz ich?
- Chyba tak. Są kochani. I jeśli mają do mnie żal, nie dali tego po sobie poznać. Chciałabym się z nimi bliżej poznać.
- Więc to zrób - uśmiechnął się Austin.
- Tak myślisz?
- Jasne, że tak, Pszczółko. Leć.
Pocałowałam blondyna w policzek i ruszyłam w kierunku dziadków.
- Ally? - usłyszałam
- Tak, Daisy? - odwróciłam się.
- Mogłabym usiąść przy twoich stole? Nie zniosę towarzystwa babci Beth.
- Jasne - rozumiałam ją.
Zamiatając brązową grzywą odeszła, a ja wzruszywszy ramionami, dotarłam do moich dziadków.
- Mogę? - zapytałam.
- Proszę, kochanie -odezwała się babcia.
Usiadłam.
- Cieszę się, że przyjechaliście - uśmiechnęłam się.
- Penny wspominała, że chciałabyś do nas przyjechać - dziadek miał głęboki głos, ale słychać w nim było czułość i serdeczność.
- Tak - zagryzłam wargę. - Przepraszam, że nigdy was nie odwiedzałam ani nie dzwoniłam. Strasznie mi wstyd.
- Ally, głuptasku, myślisz, że nie wiemy dlaczego nie chciałaś utrzymywać z nami kontaktu? - babcia Annie uśmiechnęła się tak, jak potrafią uśmiechać się tylko babcie.
Rozmawialiśmy przez moment. Czułam się w ich towarzystwie naprawdę dobrze. Kochali mnir i dawali mi to odczuć. To była wspaniała świadomość.
Najchętniej spędziłabym z nimi cały wieczór, ale czekał mnie jeszcze jeden obowiązek. Ten, który najbardziej mnie stresował - miałam wygłosić mowę i czas mojego wystąpienia właśnie nadszedł. Przeprosiłam dziadków i ruszyłam na środek altanki, gdzie znajdowało się coś w stylu parkietu i sceny. Orkiestra przestała grać. Podeszłam do mikrofonu i poczułam, że zaraz zwymiotuję ze strachu.
- Weź się w garść, Ally - pomyślałam. - To tylko twoja rodzina i przyjaciele.
- Kiedy zostałam poproszona o powiedzenie kilku słów w imieniu naszej rodziny, byłam przerażona - zaczęłam i starałam się opanować drżenie głosu. - Nie wiedziałam też, co powiedzieć. Próbowałam napisać cudowną mowę, ale miałam pustkę w głowie. Chociaż nie, "pustka" nie jest odpowiednim słowem. W mojej głowie kłębiły się różnorodne emocje. Bardzo skomplikowane. Bo właśnie taka była relacja moja i Kathy. Pamiętam jak wściekła byłam, gdy pojawiłaś się w naszym domu. Nie lubiłam cię. Nie chciałam w naszym życiu ani ciebie, ani twojego dziecka. Zachowywałam się okropnie i nigdy nie przestanie mi być za to wstyd. Ale ty ani razu mi nie pokazałaś, jak straszną osobą jestem. Byłaś cierpliwa, starałaś się ze mną rozmawiać. Rozumiałaś mnie. Podbiłaś całą naszą rodzinę, ale ja wciąż szukałam drugiego dna. Ale w końcu twoje dobro, ciepło i miłość dotarły również do mnie. To działo się powolutku. Dzień po dniu. Aż pewnego dnia, kiedy było mi bardzo, bardzo źle, kiedy cały mój świat się rozpadał, stałam obok i czułam, że chciałabym ci opowiedzieć wszystko. Zaufałam ci i wiem, że jesteś tego warta. Jesteś cudownym człowiekiem. I dajesz szczęście mojemu tacie. Wiesz, tatusiu, chciałabym ci pogratulować, nie wspaniałej żony, a tego, jakim mądrym człowiekiem jesteś. Potrafiłeś dostrzec to, co skrywa się we wnętrzu Kathy. Jej wszystkie wspaniałe cechy, których my, patrzący tylko powierzchownie, nie dostrzegliśmy. Wiem, że naprawdę się kochacie. Wiem, że razem przezwyciężycie każdą przeszkodę. Wiem, że nigdy się nie poddacie. Będziecie walczyć o waszą miłość i szczęście. Dla siebie i dla waszego dziecka. Tego wam, kochani życzę. I dziękuję. Dziękuję, że każdego dnia uczycie mnie jak być lepszym człowiekiem.
Kiedy skończyłam mówić, rozległy się brawa, a tato oraz Kathy podeszli i przytulili mnie. Oboje mieli łzy w oczach.
- Moja Pszczółka - szepnął tato, a ja wybuchnęłam śmiechem.
Nadszedł czas na pierwszy taniec młodej pary. To miała być kolejna niespodzianka. I kolejna stresująca chwila dla mnie. Orkiestra cichutko zaczęła grać, gdy na scenie pojawił się Austin z gitarą. Spojrzeliśmy na siebie i zaczęliśmy śpiewać "I want to know what love is". To była ulubiona piosenka Kathy. Nie chciałam dziś występować, ale Austin zagroził, że beze mnie nie wyjdzie na scenę. Starając się nie myśleć o tym tłumie przed nami, śpiewałam. Obserwowałam wirującą na parkiecie parę i to przynosiło mi ulgę. Robiłam to dla nich.
Kiedy piosenka dobiegła końca, Austin, dokładnie tak samo, jak ja przesłuchaniu, pocałował mnie w policzek. Zawstydziłam się, w końcu była tu cała moja rodzina. Wszyscy zaczęli klaskać, a my, trzymając się za ręcez zeszliśmy z parkietu.
- Ally, to było niesamowite! - krzyknęła Abby i pociągnęła mnie w kierunku stołu.
- Nie przesadzajmy - zbagatelizowałam.
Posłałam przepraszające spojrzenie Austinowi i posłusznie poszłam za kuzynką.
- Masz prawdziwy talent, powinnaś pokazać go światu - powiedziała ciocia Kate.
- Właściwie to... - opowiedziałam o musicalu i wygranym konkursie.
- Ty i ten blondyn - zaczęła Abigail, kiedy zostałyśmy same.
- Austin, ma na imię Austin - wtrąciłam.
- Ty i Austin, coś was łączy, prawda?
- Tak - potwierdziłam. Nie miałam powodu tego ukrywać. - Jesteśmy razem.
- To od razu widać - uśmiechnęła się dziewczyna. - On tak na ciebie patrzy.
- Strasznie go kocham - przyznałam.
- Więc leć do niego - uśmiechnęła się Abby.
- Jesteś pewna?
- Jasne, porozmawiamy później.
Zanim dotarłam do stolika, zostałam porwana do tańca przez tatę. Później zaliczyłam taniec z Markiem. Udałam bardzo zmęczoną i zeszłam z parkietu.
- Naprawdę tak myślę - tylko tyle usłyszałam.
To był głos Daisy i strasznie nie podobał mi się jej ton. Był słodki. Zbyt słodki.
- Dobrze się bawicie? - starałam się nie brzmieć jak zazdrosna dziewczyna.
- Właśnie mówiłam, że Austin jest cholernie dobry w śpiewaniu.
- Austin jest cholernie dobry w wielu różnych rzeczach - powiedziałam.
- Pewnie wszystkie dziewczyny w szkole się w tobie podkochują - Daisy bezczelnie podrywała mojego chłopaka, a on najwyraźniej nie miał nic przeciwko.
Ja miałam.
- Możliwe, ale muszą to ukrywać - Austin posłał mi rozbawione spojrzenie. - Moja dziewczyna to straszna wariatka.
- Wiesz jak to mówią, tego kwiatu jest pół światu - poetycko powiedziała moja kuzynka, którą najchętniej rozjechałabym walcem. - Zostaw ją.
- Podejrzewam, że spaliłaby mi wtedy dom - zachichotał blondyn.
- Jest aż tak psychiczna?
- Owszem - potwierdził chłopak. - I słodka, i urocza, i kocham ją jak wariat, chociaż ona właśnie planuje jak zabić mnie w najmniej humanitarny sposób.
- Słucham? - zdziwiła się brunetka.
- Przepraszam, Daisy - Austin spojrzał na mnie. - Zatańczymy, kochanie?
Posłałam mu krzywy uśmiech, ale on nic sobie z tego nie zrobił. Złapał mnie za rękę i zaprowadził na parkiet.
- Dobrze się bawiłeś? - syknęłam.
- Jesteś niesamowicie urocza, kiedy jesteś zazdrosna - wyszczerzył się i mocno mnie przytulił.
- Nie pochlebiaj sobie - prychnęłam.
- To dlaczego się złościsz?
- Bo jestem zaz... - urwałam, a blondyn wybuchnął śmiechem.
- Idiota - burknęłam.
- Kiedy to całe zamieszanie się skończy, ucieknijmy stąd - zamruczał Austin wprost do mojego ucha.
- Nie możemy, to ślub mojego taty - nie zabrzmiało to zbyt stanowczo.
- Chociaż na moment - kusił chłopak.
- Dobrze - zgodziłam się.
Nie potrafiłam odmówić.
- Odbijany, synu! - pan Moon porwał mnie do tańca.
Nie wiem, jak długo tańczyłam, ale zaliczyłam tańce z Jackiem, dziadkiem, tatą Trish, Dezem, Austinem, Markiem, tatą, wujkiem Robertem, Nelsonem. W końcu, w wyniku odbijanego i zmiany par, moim partnerem został mój ulubiony nauczyciel.
- Nie powiem, żebym czuła się komfortowo w tej sytuacji - powiedziałam, nie mogąc wytrzymać ostrzału jego spojrzeń.
- Nie licz na taryfę ulgową, Allyson. Sprawy prywatne nie mają wpływu na moją pracę.
- A pana antypatie? - zakpiłam. - Nienawidzi mnie pan od pierwszej chwili.
- Jesteś bezczelna i źle wychowana, Allyson.
- A pan jest zgorzkniały.
- Nie przeginaj, młoda damo!
- Bo co pan zrobi? Obleje mnie? Proszę bardzo, ale to nie zmieni faktu, że jest pan nieszczęśliwym, zamkniętym w swojej złości człowiekiem. I bardzo mi pana żal.
Zostawiłam osłupiałego Snowa na parkiecie i ruszyłam w stronę, gdzie widziałam czuprynę Austina. Rozmawiał z moimi dziadkami. Pomachałam Trish, Dominice i Liz, najwyraźniej się polubiły, bo w przerwach między szaleństwem na parkiecie, rozmawiały ze sobą cały czas.
Odczekałam chwilę i gdy dziadek skończył maglowanie mojego chłopaka, podeszłam.
- Wciąż masz ochotę na ucieczkę? - zapytałam szeptem.
- Co się stało? - wystarczyło mu jedno spojrzenie, żeby wiedzieć.
- Chodźmy stąd - złapałam go za rękę i zaprowadziłam w kierunku jeziora, ale nie w stronę, gdzie był pomost i cała nasza gromada.
Poszliśmy do opuszczonej wypożyczalni łodzi. Chłopak pomagał mi przejść między gałęziami. Mimo że księżyc świecił naprawdę mocno, a na niebie były miliardy gwiazd, tu, gdzie nie docierał blask naszego oświetlenia, było dosyć mrocznie. Usiedliśmy na wraku jakiejś starej, zapomnianej łódki. Blondyn okrył mnie swoją marynarką i złapał na rękę.
- Wygarnęłam Snowowi - powiedziałam.
- Należało mu się.
- Pewnie nie zdam.
- Nie sądzę. Jesteś na to zbyt inteligentna. No i znam twoją rodzinę. Zaskarżą go, jeśli cię obleje.
- Czy ty masz odpowiedź na każdą moją rozterkę? - zapytałam z czymś, co miało przypominać uśmiech.
- Owszem, jedną, ale niezawodną - chłopak przyciągnął mnie do siebie i pocałował.
Splotłam palce na jego szyi i zatapiałam się w jego ustach. Czułam jego dłonie na moich biodrach i wyobrażałam sobie, że właśnie zsuwają ze mnie bieliznę. Wiedziałam, że tego nie zrobi. Nie tutaj i nie dziś. Mimo to nie czułam się rozczarowana. Wystarczała mi jego bliskość. Jego pocałunki.
- Nawet nie wiesz jak bardzo cię potrzebuję - szepnęłam i wtuliłam się w jego tors.
- Jeśli choć w małym stopniu tak, jak ja ciebie, wiem, Ally - odszepnął i pocałował mnie w czoło.
- Wracamy? - zapytałam.
Nie chciałam się narażać na kąśliwe uwagi cioteczek i kuzyneczek.
- Jeśli chcesz.
- Chcę - ostrożnie wstaliśmy i nie śpiesząc się, ruszyliśmy z powrotem do gości. Rozmawialiśmy szeptem o nic nieznaczących sprawach, ale nie temat rozmowy był ważny, a mój rozmówca. Spojrzałam w jego oczy, gdy wkroczyliśmy na polanę, a później omiotłam spojrzeniem roztańczonych i rozbawionych gości.
- Gotowy na resztę nocy w moim towarzystwie? - zapytałam, kiedy wmieszaliśmy się w tańczące pary.
Chłopak przytulił mnie.
- Gotowy na resztę życia w twoim towarzystwie - szepnął, gdy kołysaliśmy się w rytm muzyki.
Reszta życia... To brzmiało tak poważnie. Tak długowiecznie. I tak prawdziwie. Wiedziałam, że nie jest to wyświechtany frazes, który powtarza się jak "dzień dobry". Wiedziałam, że on tak naprawdę myśli. Wiedziałam jeszcze jedną rzecz - dokładnie to samo czai się w mojej głowie. Marzyłam, że pewnego dnia to my będziemy stać w tym miejscu, gdzie dziś znajdowali się Kathy i tato. To my będziemy sobie przysięgać wierność, uczciwość i trwanie przy sobie aż do śmierci. To my będziemy przysięgać sobie wieczną miłość. Bo nawet, gdy się kłóciliśmy czy było między nami źle, miałam tę pewność. Pewność, że Austin jest moją jedyną, prawdziwą, epicką miłością. Taką, jaka spotyka nas tylko jeden raz. I która nigdy nie mija. Tak. Nie miało znaczenia - dziś, jutro, za rok, za dwadzieścia lat - w każdej chwili mojego życia mogłabym przysięgać miłość temu chłopakowi i w każdej chwili byłaby to prawda.
- O czym myślisz? - zapytał blondyn.
- O tym, jak bardzo cię kocham - szepnęłam. - Bardzo cię kocham.
Wstałam o ósmej, niemalże bladym świtem. Byłam pewna, że będę pierwszą osobą na dole, ale, ku mojemu zdziwieniu, przy stole był już cały tłum ludzi. Tato, Kathy, babcia, mama, ciocia i Dominika jedli śniadanie.
- Dzień dobry - z trudem powstrzymałam ziewnięcie i doczłapałam się do krzesła. - Tak wcześnie na nogach?
- Kochanie, czeka nas ogrom pracy, dziś wielki dzień - powiedziała babcia i upiła łyk kawy.
Poszłam za jej przykładem. Potrzebowałam czegoś, co mnie rozbudzi i uruchomi logiczne myślenie. Nienawidziłam tak wcześnie wstawać w weekendy. Odkąd Eve dołączyła na stałe do załogi Sonic Booma, nie musiałam tego robić.
- Do szesnastej jest masa czasu - mruknęłam i wgryzłam się w tosta.
Powoli zaczynałam przyswajać wypowiadane przez towarzystwo słowa. Dziewczyny miały zająć się Kathy, a po tatę lada chwila mieli przyjechać Mark i Karl. Ja, wyłapałam to między wierszami, musiałam sprawdzić czy wszystko gra. O dwunastej powinna pojawić się reszta towarzystwa, żeby ciocia mogła zrobić nam makijaże. Pasował mi taki plan. Miałam jeszcze sporo czasu na dopięcie wszystkiego na ostatni guzik. No i na zrobienie się na bóstwo. Początkowo lista gości była króciutka - tylko klan Dawson-Simms-Miller, ale później tato wymyślił sobie, że przecież wypada zaprosić rodzinę Austina oraz rodziny Trish i Deza. Przecież przyjaźniliśmy się od dziecka. Później poszło już z górki - rodzice Penny, w końcu to moi dziadkowie, ciocia Jenna, która miała chyba z osiemdziesiąt lat, a zachowywała się jak nastolatka, jej siostra bliźniaczka, ciocia Beth, ta z kolei wyglądała, jakby miała za moment umrzeć. Jeśli mam być szczera, wyglądała tak już w czasach mojego dzieciństwa. W wyniku konsultacji rodzinnych, do listy dopisano jakieś dwie kuzynki taty, których nigdy nie widziałam na oczy i ich rodziny. Kathy zaprosiła tylko swojego tajemniczego brata. Nie miała innych krewnych.
Byłam strasznie podekscytowana! Ciekawiła mnie ta nieznana część rodziny. Ponad to cieszyłam się, że spędzę ten dzień w towarzystwie Austina. Tylko trochę bałam się, jak jego bliscy przyjmą moich. Co innego pięć minut rozmowy po szkolnym spektaklu, a co innego cała noc razem. Wiedziałam, że moja familia jest dziwna i dosyć specyficzna. To mogło skończyć się tragicznie.
- Przepraszam - mruknął tato, kiedy uderzył nożem o talerz.
Spojrzałam na niego. Był zestresowany. To głupie porównanie i nie wierzę, że to napisałam, ale wyglądał jak nastolatek przed swoim pierwszym razem.
- Denerwujesz się? - zapytałam.
- Okropnie - przyznał.
- Spokojnie, Lester - uśmiechnęła się mama. - Przecież nie robisz tego po raz pierwszy.
Wybuchnęliśmy śmiechem.
- To nie jest coś, do czego można się przyzwyczaić, Pen.
Pokręciłam głową. Wciąż dziwiło mnie, jak bardzo polepszyły się ich kontakty, odkąd w życiu taty pojawiła się Kathy.
- Otworzę - usłyszeliśmy dzwonek.
Tak jak myślałam, za drzwiami stali Mark i Karl, mąż cioci, który rzadko pojawiał się na naszych spotkaniach rodzinnych.
- Dzień dobry, zapraszam - uśmiechnęłam się.
- Cześć, maleńka - Mark pocałował mnie w czubek głowy. - Gotowa na wielki dzień?
- Ani trochę - pokręciłam głową z uśmiechem.
Mój ojczym wybuchnął śmiechem, a Karl pomamrotał coś pod nosem.
- Witam towarzystwo! - Mark jest tak pozytywną osobą, że gdziekolwiek się pojawia, przynosi ze sobą radość.
Żartowaliśmy przez kilka minut, po czym mężczyźni wyszli.
- Jak dzieci - Kathy z czułością pokręciła głową.
- Nie chcę was wyganiać, ale robi się późno - zauważyłam.
- Ally, jak zawsze, czuwa na posterunku - zachichotała Dominika.
Tak, tak, zrozumiałam aluzję. Pożegnałam się i wróciłam na górę. Usiadłam na łóżku i zrobiłam swój własny plan poranka. Kąpiel, szczegółowa kontrola wszystkich detali, przygotowanie kreacji, makijaż i fryzura. Nie chcąc marnować czasu, odhaczyłam pierwszy punkt z listy. Wzięłam szlafrok i poszłam do łazienki. Uśmiechnęłam się, gdy mój nos wyczuł pierwsze nuty cynamonowo-czekoladowego szamponu. Uwielbiałam tę kombinację. Niestety dziś nie miałam czasu na delektowanie się ulubionymi kosmetykami. Po kilku minutach zakończyłam kosmetyczno-pielęgnacyjne zabiegi i wróciłam do swojej komnaty. Poprawiłam opadający turban z ręcznika, który zawinęłam na czubku głowy i wziąwszy notes oraz telefon, usiadłam na łóżku. Wybrałam numer do firmy kateringowej i dokładnie wypytałam o każdy detal, zacząwszy od tortu, a na konsystencji sosów skończywszy. Jestem pewna, że osoba, która zajmowała się naszym przyjęciem, miała mnie dość. Byłam strasznie upierdliwa. Interesowało mnie wszystko. W końcu poczułam się usatysfakcjonowana i dziękując za pomoc oraz cierpliwość, rozłączyłam się. Nie znalazłam żadnych zastrzeżeń. Kolejną rzeczą, którą musiałam sprawdzić, były dekoracje. Kika, Emma i Meg miały pojechać rano nad jezioro i dopilnować, żeby nic nie zniszczyło naszej wizji. Najchętniej pojechałabym tam sama, ale wtedy tato i Kathy mogliby zacząć coś podejrzewać.
- Cześć, siostra - usłyszałam po dwóch sygnałach głos Kiki.
- Cześć, jak sytuacja?
- Wszystko idealnie. Stoły, krzesła, kwiaty, świeczniki z kieliszków, bukiety, girlandy ze świecidełek na drzewach i dachu altanki. Dokładnie tak, jak wymyśliłyście z Dominiką. Nie ma tylko płatków na pomoście, ale te wysypiemy tuż przed samym ślubem.
- Nie było żadnych problemów?
- Nie, Ally, nie martw się - po tonie jej głosu poznałam, że się uśmiecha. - Zaraz wracamy do Miami. Zobaczymy się w domu.
- Na razie - rozłączyłam się.
Byłam zadowolona. Jak na razie wszystko układało się perfekcyjnie. Zbyt perfekcyjnie, jeśli mam być szczera, ale ciii. Optymizm to podstawa!
- Okay, Ally, czas na ciebie - włączyłam odtwarzacz.
"Modern love" Bowiego towarzyszyło mi, gdy ostrożnie otwierałam pokrowiec z sukienką. Była naprawdę śliczna, choć bardzo prosta. Sięgała do samej ziemi, miała delikatny dekolt i długie rękawy. Góra była obcisła, dół był trochę szerszy. Kojarzyła mi się ze strojami, jakid nosiły kobiety w średniowieczu. Była idealna na plenerowy ślub w rustykalnym stylu. Cała nasza piątka - Kika, Kostka, Emma, Megan i ja, miała takie same sukienki. Kreacja Kathy była niemalże identyczna. Różniła się tym, że miała koronkowe rękawy. No i oczywiście kolorem - jej była biała, nasze lawendowe. Wszystkie uszyła Penny.
Otworzyłam szafkę, w której trzymałam buty. Nie kupiłam żadnych na tę okazję, bo wiedziałam, że mam idealne gdzieś w swoich zbiorach. Nucąc wraz z Led Zepellin, przesuwałam kolejne pary. W końcu się do niech dokopałam. Były to proste balerinki. Nie miały żadnych ozdób. Ich urok tkwił w kolorze - identycznym, jak moja dzisiejsza kreacja. Wsunęłam je na stopy i przejrzałam się w lustrze. Idealnie.
- Kochanie, jesteś gotowa na makijaż? - Sally zapukała do drzwi.
- Tak! - zawołałam. - Już schodzę.
Wyłączyłam muzykę i ostatni raz zerknęłam na swoje odbicie. Zmarszyłam brwi i otworzyłam szkatułkę, w której trzymałam biżuterię. Wyjęłam łańcuszek, który Jack podarował mi pod choinkę. Tak, teraz było perfekcyjnie. Zadowolona pokiwałam głową i zeszłam na dół.
- Wyglądasz cudownie! - zawołałam na widok Kathy.
Miała delikatny makijaż i koka, który przechodził w odwróconego, dobieranego warkocza z tyłu głowy. Katherine nie chciała welonu. Zamiast niego miała wplecioną we włosy opaskę ze świeżych białych róż.
- Ty także, Ally - uśmiechnęła się.
- Co powiesz na warkocz koronę? - zapytała ciocia.
Zastanowiłam się. Wyobraziłam sobie siebie i dziewczyny w tej fryzurze, bo musiałyśmy być uczesane tak samo. Podobała mi się ta wizja.
- Brzmi super. Tak, zróbmy to - zgodziłam się.
Ciocia najpierw zajęła się makijażem, dając moim włosom chwilę na wyschnięcie. Rozjaśniła kąciki oczu i zrobiła kreski fioletowym eyelinerem.
- Zrobimy bardzo naturalny, delikatny makijaż - zapowiedziała, a ja się zgodziłam.
Najmocniejszym akcentem miały być usta. Te podkreśliła mocno różową szminką. Nie chciałyśmy uzyskać efektu clowna, więc policzki zostały jedynie delikatnie pociągnięte różem.
Nie wtrącałam się w to, co ciocia robi z moją twarzą. Ufałam jej. Poza tym ona była profesjonalistką, ja miałam problemy z poprawnym użyciem cieni do powiek. Wolałam się nie ośmieszać moją skąpą wiedzą.
Kiedy ciocia skończyła robić mi makijaż, zajęła się moimi włosami. Tak, jak ustaliłyśmy, zaplotła je.
- No, no, Alls, wyglądasz jak człowiek - zachichotała Emma, wchodząc do salonu.
- Nie martw się, córcia, z ciebie także zaraz zrobimy człowieka - uśmiechnęła się ciocia, a Kostka, Kika i Meg wybuchnęły śmiechem.
- Zabawne - prychnęła Em, a ja pokazałam jej język.
Słowne przepychanki towarzyszyły nam podczas czesania i malowania Kostki, Kiki i Emmy. Miałyśmy doskonałe humory i nie kryłyśmy tego. Czas mijał nieubłaganie. Zbliżała się pora wyjazdu nad jezioro i znów zaczął zżerać mnie stres.
- Teraz ty, skarbie - uśmiechnęła się ciocia.
Zadowolona Meg zajęła miejsce na fotelu. Wyglądała naprawdę słodko w tej sukience i splecionych włosach. Jak mała księżniczka.
- Gotowe!
- Sprawdźcie czy wszystko macie, za moment wyjeżdżamy - nie mam pojęcia, kiedy tato wrócił do domu.
Miał na sobie smoking.
- O wow! - zagwizdałam.
- Patrz, Ally, jaki przystojniak z naszego taty - uśmiechnęła się Kika.
- No już, wystarczy - tata autentycznie się zarumienił.
- Nie wstydź się, tatku. Po kimś musiałyśmy odziedziczyć urodę - zachichotałam i z trudem uniknęłam poduszki, którą rzuciła we mnie Penny.
Pokazałam jej język i pobiegłam na górę po torebkę. Do małej kopertówki wrzuciłam telefon, uprzednio wyciszywszy dźwięki, chusteczki, szminkę, którą dała mi ciocia oraz małe lustereczko. Byłam gotowa. Zeszłam na dół, gdzie kłębił się tłum ludzi. Ja i dziewczyny oraz Mark, który był drużą taty, mieliśmy jechać wraz z nim i Kathy limuzyną. W tym samym momencie, gdy o tym pomyślałam, kierowca podjechał pod dom. Pierwsi wyszli tato i Katherine. Za nimi szedł Mark, a za nim kolejno my: Kostka, Kika, ja, Emma, Megan, od najstarszej do najmłodszej. Tak samo mieliśmy iść po pomoście do czekającego urzędnika. Wygodnie rozsiedliśmy się na fotelach i co chwila wybuchaliśmy śmiechem, gdy Mark opowiadał jakiś żart. Czułam się zrelaksowana, ale wiedziałam, że stres powróci, gdy tylko wysiądziemy z auta. Dominika, która rezerwowała limuzynę, poprosiła kierowcę żeby jechał na około, dłuższą o czterdzieści minut trasą. Dzięki temu wszyscy goście będą na miejscu przed nami.
- Wujku, myślisz, że ciocia Jenna i ciocia Beth się pojawią? - zapytała Emma.
- Tak, Em, potwierdziły przyjazd - odpowiedział tata.
- Kto to?
No tak, Meg była za mała żeby je pamiętać.
- To siostry babci Sally - wytłumaczyła Kostka. - Ciocia Jenna ją trochę przypomina, a Beth...sama zobaczysz.
- Nie strasz dziecka, Konstancja - pobłażliwie powiedział tato. - Ciotka Beth jest dosyć surowa i bardzo poważna, Meggie, ale na pewno cię polubi. Zawsze lubiła małe dziewczynki.
- Chyba jeść - prychnęłam, za co dostałam kuksańca od Kiki.
- Nie słuchaj ich, Meg - uśmiechnęła się do naszej siostrzyczki. - Ciocia Beth jest bardzo miła. Tylko nie mów nic na temat jej wyglądu.
- Ani wieku - dodałam.
- Nie opowiadaj żartów o śmiertelnych chorobach - dorzuciła Emma.
- Ani nie ironizuj - włączyła się Kostka.
- Będę się tylko uśmiechać - pokiwała głową Megan, a my wybuchnęliśmy śmiechem, starając się wyobrazić sobie milczącą Meg.
To było nierealne.
- Przecież to tylko krótki ślub, myślę, że nie będziecie miały zbyt wiele okazji, żeby podpaść cioci Beth - uśmiechnęła się Kathy.
- No to się zdziwisz - pomyślałam zadowolona z siebie.
Zaczęłam opowiadać o wycieczce do Włoch. Bałam się, że któraś z nas może całkowicie przypadkowo się wygadać. Reszta podróży upłynęła nam na planowaniu, co powinnam zabrać i jak się przygotować do tak dalekiej wycieczki.
Pierwszą osobą, którą zobaczyłam po wyjściu z auta był Dez. Dez i jego nieodłączny towarzysz - kamera. Z miną godną profesjonalnego kamerzysty nakręcił naszą grupę zmierzającą w kierunku pomostu. Po obu stronach ustawiono krzesła, które przykryłyśmy wcześniej lawendowymi powłoczkami i ozdobiłyśmy hortensjami. Stali tam nasi goście, nie powiem, całkiem spora gromadka. Tato i Kathy rozglądali się zdumieni. Nie spodziewali się dekoracji i wesela. Zauważyłam, że w ich spojrzeniu prócz zaskoczenia była radość. Poczułam dumę i ogromne szczęście. Tak! Udało się!
Uśmiechnęłam się. Reszta nie zależała ode mnie.
To był naprawdę piękny ślub, mimo że odbył się bez księdza. Urzędnik wygłosił piękną mowę o sile miłości, wspólnej walce z trudnościami losu i szczęściu, jakie daje rodzina. Podejrzewałam, że wcale nie napisał jej na tę chwilę, a skorzystał z gotowego wzoru, ale i tak się wzruszyłam. I nie byłam w tym osamotniona. Wiele osób ocierało łzy. Kiedy urzędnik skończył gratulować młodej parze, przyszedł czas na gratulacje od rodziny i przyjaciół. Pierwsza podeszła babcia Sally. Zaraz za nią mama i Jack. Później ciocia Kristina z mężem. Wszyscy ściskali tatę i Kathy, i życzyli im jak najlepiej. Zastanawiałam się, jaka jest ta część rodziny, której nie znam. Zaczęłam się stresować.
- Och, Lesterze, masz gust do kobiet! - zawołała strasza pani ubrana w krwistoczerwoną kreację, bardzo w stylu Madonny.
- Dziękuję, ciociu - uśmiechnął się tato.
- Mogę ci mówić "Kathy", prawda? Cudownie. Obyś ty wytrzymała z moim niepoprawnym siostrzeńcem dłużej niż Penny.
- Ależ ciociu! - oburzyła się mama.
Z trudem udało mi się zachować powagę.
- To wszystko nasze dziewczynki? - kobieta wskazała dłonią na nas.
- To Kostka i Emma - ciocia Kristina wskazała na swoje córki. - Trochę urosły, odkąd ostatni raz się widziałyśmy.
- Kristino, masz absolutnie urocze dzieci! A to muszą być Kika i Ally?
- Dzień dobry, ciociu - uśmiechnęłam się.
- Chwała Bogu, urodę odziedziczyły po mamie!
Wybuchnęliśmy śmiechem. Tato udał obrażonego.
- A ten aniołek to kto? Jak się nazywasz, dziewczynko?
Pierwszy raz słyszałam żeby ktoś zwracał się takim słodkim tonem do Meg.
- Nazywam się Megan Simms - z uroczym uśmiechem odpowiedziała moja siostra.
- Ach, Penny, to twoja najmłodsza dziewczynka? A ten kawaler obok ciebie, to musi być Jackson!
- Tak, ciociu.
Zapewne te wspólne adoracje trwałby jeszcze dłużej, gdyby na horyzoncie nie zamajaczyła bliźniacza siostra Jenny.
- Witaj, Lesterze - zimnym tonem przywitała się ciocia Beth.
- Dzień dobry, ciociu Beth - tato pocałował kobietę w policzek. - Pozwól, że ci przedstawię moją żonę, Katherine.
Kathy i starsza pani wymieniły kilka typowych, grzecznościowych uwag.
- Ciociu Beth, pamiętasz Penny?
- Oczywiście, Lesterze, twoja była żona - słowo "była" zostało bardzo dobitnie podkreślone.
- Lizbeth, nie bądź niegrzeczna - odezwała się babcia.
- Witaj, Salome.
Protekcjonalny ton, jakim zwracała się do nas ta kobieta strasznie mnie drażnił.
- Dzień dobry, ciociu Beth- uśmiechnęłam się wymuszenie, żeby powstrzymać kąśliwy komentarz Sally.
- A ty, młoda damo to? -starsza pani zwróciła na mnie wzrok i ze zdumieniem odkryłam, że siostra mojej babci przypomina starą Weinberger.
- Ally, córka Lestera i Penny.
- Ach tak, mieli jakieś dziecko - mruknęła.
- Właściwie to dwoje - odezwała się Kika. - Kika Dawson, ciociu, nie musisz pytać.
- Dzień dobry - przywitała się ciocia Kristina, dając nam znak, że mamy zamilknąć i nie psuć tego dnia.
Lizbeth wbiła w nią wzrok i wymruczała powitanie.
- A to Konstancja i Emmanuelle, na pewno ich nie pamiętasz - podziwiałam spokój, z jakim do tego babsztyla zwracała się ciocia.
- Sądzisz, że mam zaniki pamięci? Widziałam je na pogrzebie Axela!
- Wystarczy, Beth, zachowaj swoje jadowite uwagi na później - wytrąciła się Sally i wraz z ciocią Jenną, odciągnęły swoją siostrę na bok.
- Boję się jej - wzdrygnęła się Maggie.
- Ja też, księżniczko, ja też - mruknął tato.
Chwilę później sytuacja uległa całkowitej zmianie, bo z życzeniami podeszli rodzice Penny. Moi dziadkowie, których nie widziałam od wielu lat, a którzy okazali się przekochanymi i przeuroczymi ludźmi.
- Lesterze, tak się cieszę! - zawołała babcia Annie.
- Dobry wybór, chłopcze - dziadek Steffan uścisnął dłoń taty.
- Cześć!
- Maggie, aniołku! - babcia ją przytuliła. - I Kikunia!
- Cześć, kochani - moja starsza siostra pocałowała ich w policzki.
Młodsza też. I Jack. Poczułam się niezręcznie. Nawet Kostka i Em się przywitały, choć nie były spokrewnione z Brooksami.
- Dzień dobry - powiedziałam nieśmiało.
Dziadek spojrzał na mnie uważnie.
- Dzień dobry, Ally - uśmiechnął się.
- Och, Steffan, zobacz, mała Ally tak wyrosła! - babcia porwała mnie w ramiona i zaczęła opowiadać to, co mówią wszystkie babcie - "jesteś taka śliczna, pewnie kawalerowie się za tobą uganiają".
Przetrwałam to. I nawet sprawiało mi to radość!
Po dziadkach podszedł do nas klan Moonów. Tej chwili bałam się najbardziej, jak się okazało, całkowicie niepotrzebnie. Rodzice Austina, a również Lizzie i, o dziwo, Cass, bardzo serdecznie rozmawiali z moją rodziną. Austin i Nels także życzyli tacie i Kathy wszystkiego, co najlepsze. Uśmiechnęłam się do blondyna. Miałam ochotę schować się w jego ramionach, ale jako jedna z druhen, musiałam towarzyszyć młodej parze aż do końca życzeń. Te, na szczęście zbliżały się już ku końcowi.
Po Moonach podeszli rodzice Trish i ona sama. Byli bardzo szczęśliwi, że pamiętaliśmy o nich w tak ważnym dla naszej rodziny dniu. Mama Deza, która pojawiła się chwilę później, także bardzo serdecznie dziękowała za zaproszenie. Po rodzinach moich przyjaciół, w końcu dotarła do nas Dominika. Była dla nas jak rodzina, więc zleciliśmy jej misję powstrzymywania cioci Beth przed obrażaniem gości. Podjęła się jej z radością.
- Kto to? - zapytałam na widok okrągłej kobiety, chorobliwie chudego mężczyzny i idących wraz z nimi trzech brunetek, które były mniej więcej w moim wieku.
- Córka Beth - szepnęła Sally.
- Karen, jak miło cię widzieć! - tato udawał entuzjazm. - Ciebie, Robercie, również!
- Witaj, Lesterze - kobieta nie dała dojść mężowi do słowa. - Kiedy dostaliśmy zaproszenie, od razu powiedziałam Robertowi, że musimy jechać. Prawda, że tak powiedziałam? No, drogi kuzynie, widzę, że i Penny tutaj jest. Obie twoje żony w jednym miejscu. Śmiesznie, prawda Robercie? A to wszystko twoje dzieci? Nie, no oczywiście, że nie. Ty miałeś dwie dziewczynki. Dobrze pamiętam, Robercie? Tak. Z pewnością.
Chciało mi się śmiać. Najwyraźniej ciocia Karen miała w zwyczaju pytać o wszystko swojego męża i sama sobie odpowiadać.
- Kika, Ally - tato zwrócił się do nas.
Przywitałyśmy się.
- Urocze panny. Prawda, Robercie? A to?
- Kostka i Emma, córki Axela.
- No tak. Biedactwa, stracić ojca w tak młodym wieku. Pamiętam, że jak tylko się dowiedziałam o wypadku, od razu powiedziałam, że z tych dziewczynek to straszne biedactwa. Prawda, Robercie? Dokładnie tak powiedziałam. A to moje córki, Iris, Daisy i Jasmine - wskazała kolejno na trzy dziewczyny.
Panny noszące tak kwieciste* imiona, wyglądały na cholernie znudzone. Miałam wrażenie, że się nie polubimy. Całkowicie odmiennie zareagowałam na córki drugiej kuzynki mojego taty, cioci Kate. Abigail, moja rówieśniczka i mała Rebecka, siedmiolatka, absolutnie podbiły moje serce. Były miłe i słodko zawstydzone. Postanowiłam porozmawiać z Abby, kiedy tylko skończę swoje obowiązki.
- Idzie mój brat - z niepokojem w głosie powiedziała Kathy.
Podążyłam wzrokiem za jej spojrzeniem.
- O cholera! - zawołałam, kiedy mężczyzna do nas podszedł.
- Ally! - zawołali jednocześnie rodzice.
- Przepraszam - mruknęłam, ale wcale nie było mi przykro.
- Patricku, pozwól, że ci przedstawię Lestera i jego rodzinę - Kathy złapała mężczyznę za ramię i opowiedziała kim jesteśmy. - A to, Ally, córka Lestera.
- Dzień dobry, Allyson.
- Dzień dobry, panie Snow - mruknęłam.
Idiotka! Katherine Snow i Patrick Snow, dlaczego nie skojarzyłam nazwisk?! Dlaczego nigdy nie zapytałam Kathy, jak nazywa się jej brat?!
- Nie rozumiem? - moja macocha zmarszczyła brwi.
- Twój brat, Kathy, uczy mnie chemii - powiedziałam.
Wszyscy wiedzieli, że to właśnie z tym nauczycielem mam ogromne problemy. Posłałam Penny znaczące spojrzenie, pokiwała głową. Wiedziałam, że porozmawia z tatą i Katherine, i jakoś to załatwią.
Życzenia w końcu dobiegły końca. Udaliśmy się do stołów.
- Pięknie wyglądasz - ktoś złapał mnie za rękę.
- Nie uwierzysz! Ten potwór w ludzkiej skórze, ten socjopata, ten upierdliwy dziad to brat Kathy! - krzyknęłam na widok Austina.
- Spokojnie, Pszczółko - przytulił mnie. - Kogo masz na myśli?
- Snowa!
- Tego Snowa? - upewnił się.
- Tak! - byłam wściekła.
- Kochanie, opanuj się - blondyn mówił do mnie jak do dziecka. - To ważny dzień dla twojego taty. I dla ciebie. Napracowałaś się. Chciałaś żeby było idealnie. Nie daj sobie tego odebrać.
- Nie rozumiesz - zaczęłam.
- Rozumiem - przerwał mi. - Ale będą inne chwile żeby przeżywać Snowa i jego spowinowacenie z twoją rodziną. Dziś postaraj się o tym nie myśleć.
- Aus, ale...
- Żadnego ale!
- Dobrze, postaram się - wiedziałam, że Austin ma rację, ale trudno zapanować nad swoimi myślami. Ja nigdy tego nie potrafiłam.
- Nie wiedziałem, że masz taką dużą rodzinę - chłopak zmienił temat gdy usiedliśmy przy stoliku.
- Cóż, ja też. O ile ciocia Jenna i ciocia Beth, na tę radzę uważać, boi się jej cała rodzina, nie stanowiły dla mnie niespodzianki, o tyle Karen, Kate i ich rodziny były całkowitym zaskoczeniem.
- A te starsze małżeństwo? Ta para, która siedzi z twoją mamą i panem Markiem?
- To rodzice Penny, moi dziadkowie.
- Myślałem, że masz tylko Sally - zdziwił się.
- Cóż - odparłam przeciągle. - Wiesz, że nie utrzymywałam zbyt ożywionych kontaktów z mamą.
Zawstydziłam się.
- Lubisz ich?
- Chyba tak. Są kochani. I jeśli mają do mnie żal, nie dali tego po sobie poznać. Chciałabym się z nimi bliżej poznać.
- Więc to zrób - uśmiechnął się Austin.
- Tak myślisz?
- Jasne, że tak, Pszczółko. Leć.
Pocałowałam blondyna w policzek i ruszyłam w kierunku dziadków.
- Ally? - usłyszałam
- Tak, Daisy? - odwróciłam się.
- Mogłabym usiąść przy twoich stole? Nie zniosę towarzystwa babci Beth.
- Jasne - rozumiałam ją.
Zamiatając brązową grzywą odeszła, a ja wzruszywszy ramionami, dotarłam do moich dziadków.
- Mogę? - zapytałam.
- Proszę, kochanie -odezwała się babcia.
Usiadłam.
- Cieszę się, że przyjechaliście - uśmiechnęłam się.
- Penny wspominała, że chciałabyś do nas przyjechać - dziadek miał głęboki głos, ale słychać w nim było czułość i serdeczność.
- Tak - zagryzłam wargę. - Przepraszam, że nigdy was nie odwiedzałam ani nie dzwoniłam. Strasznie mi wstyd.
- Ally, głuptasku, myślisz, że nie wiemy dlaczego nie chciałaś utrzymywać z nami kontaktu? - babcia Annie uśmiechnęła się tak, jak potrafią uśmiechać się tylko babcie.
Rozmawialiśmy przez moment. Czułam się w ich towarzystwie naprawdę dobrze. Kochali mnir i dawali mi to odczuć. To była wspaniała świadomość.
Najchętniej spędziłabym z nimi cały wieczór, ale czekał mnie jeszcze jeden obowiązek. Ten, który najbardziej mnie stresował - miałam wygłosić mowę i czas mojego wystąpienia właśnie nadszedł. Przeprosiłam dziadków i ruszyłam na środek altanki, gdzie znajdowało się coś w stylu parkietu i sceny. Orkiestra przestała grać. Podeszłam do mikrofonu i poczułam, że zaraz zwymiotuję ze strachu.
- Weź się w garść, Ally - pomyślałam. - To tylko twoja rodzina i przyjaciele.
- Kiedy zostałam poproszona o powiedzenie kilku słów w imieniu naszej rodziny, byłam przerażona - zaczęłam i starałam się opanować drżenie głosu. - Nie wiedziałam też, co powiedzieć. Próbowałam napisać cudowną mowę, ale miałam pustkę w głowie. Chociaż nie, "pustka" nie jest odpowiednim słowem. W mojej głowie kłębiły się różnorodne emocje. Bardzo skomplikowane. Bo właśnie taka była relacja moja i Kathy. Pamiętam jak wściekła byłam, gdy pojawiłaś się w naszym domu. Nie lubiłam cię. Nie chciałam w naszym życiu ani ciebie, ani twojego dziecka. Zachowywałam się okropnie i nigdy nie przestanie mi być za to wstyd. Ale ty ani razu mi nie pokazałaś, jak straszną osobą jestem. Byłaś cierpliwa, starałaś się ze mną rozmawiać. Rozumiałaś mnie. Podbiłaś całą naszą rodzinę, ale ja wciąż szukałam drugiego dna. Ale w końcu twoje dobro, ciepło i miłość dotarły również do mnie. To działo się powolutku. Dzień po dniu. Aż pewnego dnia, kiedy było mi bardzo, bardzo źle, kiedy cały mój świat się rozpadał, stałam obok i czułam, że chciałabym ci opowiedzieć wszystko. Zaufałam ci i wiem, że jesteś tego warta. Jesteś cudownym człowiekiem. I dajesz szczęście mojemu tacie. Wiesz, tatusiu, chciałabym ci pogratulować, nie wspaniałej żony, a tego, jakim mądrym człowiekiem jesteś. Potrafiłeś dostrzec to, co skrywa się we wnętrzu Kathy. Jej wszystkie wspaniałe cechy, których my, patrzący tylko powierzchownie, nie dostrzegliśmy. Wiem, że naprawdę się kochacie. Wiem, że razem przezwyciężycie każdą przeszkodę. Wiem, że nigdy się nie poddacie. Będziecie walczyć o waszą miłość i szczęście. Dla siebie i dla waszego dziecka. Tego wam, kochani życzę. I dziękuję. Dziękuję, że każdego dnia uczycie mnie jak być lepszym człowiekiem.
Kiedy skończyłam mówić, rozległy się brawa, a tato oraz Kathy podeszli i przytulili mnie. Oboje mieli łzy w oczach.
- Moja Pszczółka - szepnął tato, a ja wybuchnęłam śmiechem.
Nadszedł czas na pierwszy taniec młodej pary. To miała być kolejna niespodzianka. I kolejna stresująca chwila dla mnie. Orkiestra cichutko zaczęła grać, gdy na scenie pojawił się Austin z gitarą. Spojrzeliśmy na siebie i zaczęliśmy śpiewać "I want to know what love is". To była ulubiona piosenka Kathy. Nie chciałam dziś występować, ale Austin zagroził, że beze mnie nie wyjdzie na scenę. Starając się nie myśleć o tym tłumie przed nami, śpiewałam. Obserwowałam wirującą na parkiecie parę i to przynosiło mi ulgę. Robiłam to dla nich.
Kiedy piosenka dobiegła końca, Austin, dokładnie tak samo, jak ja przesłuchaniu, pocałował mnie w policzek. Zawstydziłam się, w końcu była tu cała moja rodzina. Wszyscy zaczęli klaskać, a my, trzymając się za ręcez zeszliśmy z parkietu.
- Ally, to było niesamowite! - krzyknęła Abby i pociągnęła mnie w kierunku stołu.
- Nie przesadzajmy - zbagatelizowałam.
Posłałam przepraszające spojrzenie Austinowi i posłusznie poszłam za kuzynką.
- Masz prawdziwy talent, powinnaś pokazać go światu - powiedziała ciocia Kate.
- Właściwie to... - opowiedziałam o musicalu i wygranym konkursie.
- Ty i ten blondyn - zaczęła Abigail, kiedy zostałyśmy same.
- Austin, ma na imię Austin - wtrąciłam.
- Ty i Austin, coś was łączy, prawda?
- Tak - potwierdziłam. Nie miałam powodu tego ukrywać. - Jesteśmy razem.
- To od razu widać - uśmiechnęła się dziewczyna. - On tak na ciebie patrzy.
- Strasznie go kocham - przyznałam.
- Więc leć do niego - uśmiechnęła się Abby.
- Jesteś pewna?
- Jasne, porozmawiamy później.
Zanim dotarłam do stolika, zostałam porwana do tańca przez tatę. Później zaliczyłam taniec z Markiem. Udałam bardzo zmęczoną i zeszłam z parkietu.
- Naprawdę tak myślę - tylko tyle usłyszałam.
To był głos Daisy i strasznie nie podobał mi się jej ton. Był słodki. Zbyt słodki.
- Dobrze się bawicie? - starałam się nie brzmieć jak zazdrosna dziewczyna.
- Właśnie mówiłam, że Austin jest cholernie dobry w śpiewaniu.
- Austin jest cholernie dobry w wielu różnych rzeczach - powiedziałam.
- Pewnie wszystkie dziewczyny w szkole się w tobie podkochują - Daisy bezczelnie podrywała mojego chłopaka, a on najwyraźniej nie miał nic przeciwko.
Ja miałam.
- Możliwe, ale muszą to ukrywać - Austin posłał mi rozbawione spojrzenie. - Moja dziewczyna to straszna wariatka.
- Wiesz jak to mówią, tego kwiatu jest pół światu - poetycko powiedziała moja kuzynka, którą najchętniej rozjechałabym walcem. - Zostaw ją.
- Podejrzewam, że spaliłaby mi wtedy dom - zachichotał blondyn.
- Jest aż tak psychiczna?
- Owszem - potwierdził chłopak. - I słodka, i urocza, i kocham ją jak wariat, chociaż ona właśnie planuje jak zabić mnie w najmniej humanitarny sposób.
- Słucham? - zdziwiła się brunetka.
- Przepraszam, Daisy - Austin spojrzał na mnie. - Zatańczymy, kochanie?
Posłałam mu krzywy uśmiech, ale on nic sobie z tego nie zrobił. Złapał mnie za rękę i zaprowadził na parkiet.
- Dobrze się bawiłeś? - syknęłam.
- Jesteś niesamowicie urocza, kiedy jesteś zazdrosna - wyszczerzył się i mocno mnie przytulił.
- Nie pochlebiaj sobie - prychnęłam.
- To dlaczego się złościsz?
- Bo jestem zaz... - urwałam, a blondyn wybuchnął śmiechem.
- Idiota - burknęłam.
- Kiedy to całe zamieszanie się skończy, ucieknijmy stąd - zamruczał Austin wprost do mojego ucha.
- Nie możemy, to ślub mojego taty - nie zabrzmiało to zbyt stanowczo.
- Chociaż na moment - kusił chłopak.
- Dobrze - zgodziłam się.
Nie potrafiłam odmówić.
- Odbijany, synu! - pan Moon porwał mnie do tańca.
Nie wiem, jak długo tańczyłam, ale zaliczyłam tańce z Jackiem, dziadkiem, tatą Trish, Dezem, Austinem, Markiem, tatą, wujkiem Robertem, Nelsonem. W końcu, w wyniku odbijanego i zmiany par, moim partnerem został mój ulubiony nauczyciel.
- Nie powiem, żebym czuła się komfortowo w tej sytuacji - powiedziałam, nie mogąc wytrzymać ostrzału jego spojrzeń.
- Nie licz na taryfę ulgową, Allyson. Sprawy prywatne nie mają wpływu na moją pracę.
- A pana antypatie? - zakpiłam. - Nienawidzi mnie pan od pierwszej chwili.
- Jesteś bezczelna i źle wychowana, Allyson.
- A pan jest zgorzkniały.
- Nie przeginaj, młoda damo!
- Bo co pan zrobi? Obleje mnie? Proszę bardzo, ale to nie zmieni faktu, że jest pan nieszczęśliwym, zamkniętym w swojej złości człowiekiem. I bardzo mi pana żal.
Zostawiłam osłupiałego Snowa na parkiecie i ruszyłam w stronę, gdzie widziałam czuprynę Austina. Rozmawiał z moimi dziadkami. Pomachałam Trish, Dominice i Liz, najwyraźniej się polubiły, bo w przerwach między szaleństwem na parkiecie, rozmawiały ze sobą cały czas.
Odczekałam chwilę i gdy dziadek skończył maglowanie mojego chłopaka, podeszłam.
- Wciąż masz ochotę na ucieczkę? - zapytałam szeptem.
- Co się stało? - wystarczyło mu jedno spojrzenie, żeby wiedzieć.
- Chodźmy stąd - złapałam go za rękę i zaprowadziłam w kierunku jeziora, ale nie w stronę, gdzie był pomost i cała nasza gromada.
Poszliśmy do opuszczonej wypożyczalni łodzi. Chłopak pomagał mi przejść między gałęziami. Mimo że księżyc świecił naprawdę mocno, a na niebie były miliardy gwiazd, tu, gdzie nie docierał blask naszego oświetlenia, było dosyć mrocznie. Usiedliśmy na wraku jakiejś starej, zapomnianej łódki. Blondyn okrył mnie swoją marynarką i złapał na rękę.
- Wygarnęłam Snowowi - powiedziałam.
- Należało mu się.
- Pewnie nie zdam.
- Nie sądzę. Jesteś na to zbyt inteligentna. No i znam twoją rodzinę. Zaskarżą go, jeśli cię obleje.
- Czy ty masz odpowiedź na każdą moją rozterkę? - zapytałam z czymś, co miało przypominać uśmiech.
- Owszem, jedną, ale niezawodną - chłopak przyciągnął mnie do siebie i pocałował.
Splotłam palce na jego szyi i zatapiałam się w jego ustach. Czułam jego dłonie na moich biodrach i wyobrażałam sobie, że właśnie zsuwają ze mnie bieliznę. Wiedziałam, że tego nie zrobi. Nie tutaj i nie dziś. Mimo to nie czułam się rozczarowana. Wystarczała mi jego bliskość. Jego pocałunki.
- Nawet nie wiesz jak bardzo cię potrzebuję - szepnęłam i wtuliłam się w jego tors.
- Jeśli choć w małym stopniu tak, jak ja ciebie, wiem, Ally - odszepnął i pocałował mnie w czoło.
- Wracamy? - zapytałam.
Nie chciałam się narażać na kąśliwe uwagi cioteczek i kuzyneczek.
- Jeśli chcesz.
- Chcę - ostrożnie wstaliśmy i nie śpiesząc się, ruszyliśmy z powrotem do gości. Rozmawialiśmy szeptem o nic nieznaczących sprawach, ale nie temat rozmowy był ważny, a mój rozmówca. Spojrzałam w jego oczy, gdy wkroczyliśmy na polanę, a później omiotłam spojrzeniem roztańczonych i rozbawionych gości.
- Gotowy na resztę nocy w moim towarzystwie? - zapytałam, kiedy wmieszaliśmy się w tańczące pary.
Chłopak przytulił mnie.
- Gotowy na resztę życia w twoim towarzystwie - szepnął, gdy kołysaliśmy się w rytm muzyki.
Reszta życia... To brzmiało tak poważnie. Tak długowiecznie. I tak prawdziwie. Wiedziałam, że nie jest to wyświechtany frazes, który powtarza się jak "dzień dobry". Wiedziałam, że on tak naprawdę myśli. Wiedziałam jeszcze jedną rzecz - dokładnie to samo czai się w mojej głowie. Marzyłam, że pewnego dnia to my będziemy stać w tym miejscu, gdzie dziś znajdowali się Kathy i tato. To my będziemy sobie przysięgać wierność, uczciwość i trwanie przy sobie aż do śmierci. To my będziemy przysięgać sobie wieczną miłość. Bo nawet, gdy się kłóciliśmy czy było między nami źle, miałam tę pewność. Pewność, że Austin jest moją jedyną, prawdziwą, epicką miłością. Taką, jaka spotyka nas tylko jeden raz. I która nigdy nie mija. Tak. Nie miało znaczenia - dziś, jutro, za rok, za dwadzieścia lat - w każdej chwili mojego życia mogłabym przysięgać miłość temu chłopakowi i w każdej chwili byłaby to prawda.
- O czym myślisz? - zapytał blondyn.
- O tym, jak bardzo cię kocham - szepnęłam. - Bardzo cię kocham.
* Iris - irys
Daisy - stokrotka
Jasmine - jaśmin
Daisy - stokrotka
Jasmine - jaśmin
____________________________________
Hiya!
Ten rozdział powstawał w prezydentowym bulu i nadzieji.
Dosłownie.
Ale nie łamiemy się! Nosimy wysoko podniesioną głowę i nie dajemy sobą pomiatać, tak.
Wielkie dzięki i uściski, i całusy dla moich kochanych Laczusiów za wysłuchiwanie moich narzekań "nie cierpię tej głupiej pizdy..."
Kocham!
Raff, Maleństwo, wracaj już z obozu, bo tęsknię straszliwie!
Ten rozdział powstawał w prezydentowym bulu i nadzieji.
Dosłownie.
Ale nie łamiemy się! Nosimy wysoko podniesioną głowę i nie dajemy sobą pomiatać, tak.
Wielkie dzięki i uściski, i całusy dla moich kochanych Laczusiów za wysłuchiwanie moich narzekań "nie cierpię tej głupiej pizdy..."
Kocham!
Raff, Maleństwo, wracaj już z obozu, bo tęsknię straszliwie!
Pokłony i kolejne dzięki dla mojego Laczusia za ogromny udział w ogarnianiu zakładki "bohaterowie", jeszcze nie skończyłyśmy, ale powolutku idziemy do przodu.
Miłego weekendu!
wasza m.