14 lutego
- Już wiem! - wykrzyknęłam, siadając na łóżku. - Gofry z czekoladą i bitą śmietaną!
- Ostatni raz taką ekscytację na twojej twarzy widziałem, kiedy mieliśmy maraton filmów z Elvisem - roześmiał się Austin.
- A może jednak pizza? - zmaszczyłam brwi. - Albo chińszczyzna?
- A może po prostu zostaniemy tutaj? - szepnął blondyn, całując mnie w kark.
Uśmiechnęłam się, to była propozycja warta rozważenia.
Ten tydzień był taki... "Inny" jest chyba odpowiednim słowem. Z trudem udawało mi się dotrzymać złożonej samej sobie obietnicy. Nie analizowałam, nie interpretowałam, nie robiłam skanów otoczenia i bliskich mi ludzi. To było trudniejsze niż myślałam. Ciężko tak nagle przestać być sobą. Nie, nie to mam na myśli. Ten cały pokręcony, psychiczny bagaż jest ogromną częścią mnie, a ja pstryknęłam palcami i schowałam go na jakimś zakurzonym strychu. Ale on gdzieś tam był i ja miałam tego świadomość. I musiałam naprawdę mocno się powstrzymywać żeby nie wstać, nie wymknąć się na ten strych niechcianych rzeczy i zerkając przez ramię, czy nikt mnie nie śledzi, nie otworzyć tego bagażu, rozstrząsając jego zawartość. Męczyło mnie to, ale musiałam przyznać, że taki urlop od problemów był mi bardzo potrzebny. Moja psychika w ostatnich miesiącach została dość mocno przytłoczona i należała jej się chwila oddechu. Wiedziałam, że to tylko cisza przed burzą i totalną rewolucją, więc czerpałam radość z każdej bzdury, z każdego detalu. A było ich wiele. Cały tydzień spędziłam z Austinem. Robiliśmy te wszystkie rzeczy, jakie robią zakochane pary w naszym wieku. Chodziliśmy do kina, szwędaliśmy się po plaży, podziwiając zachody słońca, przytuleni, oglądaliśmy romantyczne filmy, spacerowaliśmy, rozmawialiśy, cieszyliśmy się sobą.
Tato, Kathy i Sally wylecieli w poniedziałek. Zostałam zwolniona z dwóch ostatnich lekcji. Mama przyjechała po mnie do szkoły, później odebrałyśmy Maggie i pojechałyśmy na lotnisko. Kathy miała łzy w oczach, przytulała mnie i powtarzała Penny, żeby mnie pilnowała i opiekowała się mną. Kręciłam głową, powtarzając, że przecież to tylko tydzień, ale wzruszenie ściskało mnie za gardło, gdy widziałam, jak wiele dla tej kobiety znaczę, jak bardzo mnie kocha.
- Już za wami tęsknię! - krzyknęłam, gdy odchodzi w kierunku bramek.
I tak było. Mimo że u Penny i Marka, w ich towarzystwie i wśród mojego rodzeństwa czułam się cholernie dobrze, tęskniłam za swoim pokojem, za domem, za tym, jak przy śniadaniu tato żartował z Kathy, że kolejny naleśnik z dżemem przybliża ją do rozmiaru ciężarówki, tęskniłam za wieczornym, wspólnym siedzeniem na kanapie i zasypianiem przy oglądaniu pokręconych programów. To był tylko takie ukłucie, nie destrukcyjne, wszechobecne uczucie, jak wtedy, gdy zostawił mnie Austin. To było dobre uczucie. Czasami miło jest za kimś potęsknić. Nie żebym miała na to wybitnie dużo czasu. Szkoła, Aus, Megan, wyjścia na miasto - to kompletnie mnie zajmowało. Czułam się tak beztrosko! A jeszcze lepiej poczułam się, gdy w piątek wróciłam do domu. Jeszcze przed wyjazdem taty i Kathy zawarłam z mamą umowę - cały tydzień roboczy spędzam u niej, ale na weekend wracam do siebie. Bardzo dobrze wiedziała, co planuję, ale zgodziła się. Na początku naprawiania naszej relacji, powiedziała mi jedną rzecz, której trzymała się, nawet jeśli nie zgadzała się z tym, co robię - "Ally, zawsze będę stała po twojej stronie. Możesz robić to, na co masz ochotę, dopóki nie krzywdzisz siebie i innych. Nie będę ci zabraniała spotykania się z chłopakami, przyjaciółmi, wychodzenia na imprezy czy wracania późno. Rób to. Nie pozwalam ci na to dlatego, że mam cię gdzieś. Pozwalam ci na to, bo cię kocham i ufam ci. Sama wiesz, co jest dla ciebie najlepsze, Ally." Ten system się sprawdzał i nie widziałyśmy potrzeby go zmieniać. Jestem pewna, że w głębi serca, mama wolałaby mieć mnie w domu, ale pozwoliła mi spakować torbę i wrócić do siebie.
Tak dziwnie było wrócić do miejsca, o którym wiedziało się, że jest puste, że nikt tam na ciebie nie czeka. Poczułam jakąś nostalgię i miałam ochotę wrócić do Penny. Ale wtedy przyszedł Austin. Trzymając wielką torbę, wszedł po schodach i uśmiechnął się do mnie tym swoim kojącym uśmiechem, na widok którego się rozpływałam.
- Nie masz pojęcia, jak trudno było to zdobyć - powiedział, wskazując na torbę.
- Co to? - zapytałam, odkładając swoje rzeczy.
- Zobaczysz - odparł tajemniczo. - Zmiataj na górę i zajmij się sobą przez najbliższą godzinę.
- Wolałabym zająć się tobą - szepnęłam, zagryzając wargę.
Blondyn odstawił swoje pakunki i podszedł do mnie wolnym krokiem. Mocno objął mnie w pasie i pochylił się ku mojej twarzy, spoglądając mi prosto w oczy.
- Kochanie, pozwól mi zająć się tobą - szepnął, całując mnie.
Przeszły mnie dreszcze. Ten pocałunek był całkowicie inny niż te, które składał na moivh ustach do tej pory. Był mieszanką czułości, bezpieczeństwa, zaufania, tych wszystkich emocji, które zawierają się w sferze psychicznej. Może to głupie określenie, ale wydawał się taki pozbawiony erotyzmu. Taki czysty. Dotykający wyższych struktur naszej relacji. Jak gdyby Austin składał na moich ustach nie pocałunek, a obietnicę. Podobało mi się to.
- A teraz marsz na górę - uśmiechnął się, odrywając swoje wargi.
- Muszę? - skrzywiłam się.
- Musisz - pokiwał głową.
Zrobiłam smutną minę, ale posłusznie weszłam po schodach. Byłam cholernie ciekawa, co wymyślił w otchłaniach swojego umysłu Austin. Albo co wymyślili razem z Liz. Bo to wyglądało jak akcja całkowicie w jej stylu. Blondynka przyjechała do Miami kilka dni przed ślubem mojego taty i chociaż początkowo miała zostać tylko tydzień, wciąż nie wyjechała. Austin powiedział mi, że Lizzie martwiła się o Cass i jej zachowanie względem innych, dlatego postanowiła jakoś na nią wpłynąć i przywrócić na właściwe tory. Cieszyło mnie to. Liz Cavendish należy do osób, które warto mieć w swojej drużynie, a najwyraźniej dążyłyśmy do jednego celu.
- Koniec, Ally - szepnęłam do samej siebie, gdy moje myśli zaczęły krążyć niebezpiecznie blisko odrbity o nazwie "Dave". Postanowiłam nie rozstrząsać tego przez weekend i skupić się na mniejszym, ale dla mnie równie trudnym problemie - jak ukryć szwy na rękach. Kiedy planowałam ten romantyczny czas z Austinem, wyleciała mi z głowy taka nieistotna kwestia, jak mój przemilczany wypadek. Przez cały tydzień udawało mi się ukrywać gojące się rany pod rękawami sweterków i koszul, ale nie było mowy, żeby ta sztuczka przeszła teraz.
- Masz przerąbane, mała - mruknęłam i naiwnie próbowałam przykryć szwy pudrem. Nie działało. Im więcej proszku nakładałam, tym mocniej szwy odznaczały się od skóry. To było jak syzyfowa praca. Zrezygnowana wstałam i zdjęłam zabrudzony top. Wsunęłam na siebie legginsy i luźną, czarną koszulkę, która była własnością Austina. Tym razem postanowiłam nie zakrywać śladów po spotkaniu ze szkłem. Lepiej żeby zobaczył je teraz niż kiedy wylądujemy w łóżku. O ile wściekły nie trzaśnie drzwiami i nie wyjdzie.
- Austin? - zawołałam, schodząc po schodach.
- Jeszcze chwilkę! - krzyknął.
Coś smakowicie pachniało. Zgodnie z radarem, jakim był mój nos, ruszyłam w kierunku kuchni.
- Muszę ci coś powiedzieć. Coś ważnego - stanęłam w drzwiach i mimowolnie uśmiechnęłam się na widok biegającego między garnkami chłopaka. - Myślałam, że nie umiesz gotować.
- Zmusiłem Lizzie, żeby czegoś mnie nauczyła - mruknął zły, że go nie posłuchałam i zeszłam.
- Biedna - zachichotałam.
Blondyn posłał mi znaczące spojrzenie.
- Podobno chciałaś mi coś powiedzieć - zmienił temat.
Spoważniałam. Zagryzłam wargę i spoglądałam na niego jak dziecko, które stłukło ulubiony wazon mamy, odkopany gdzieś na targu rupieci i antyków, i nie ma pojęcia, jak się do tego przyznać. W sumie to chyba właśnie tak się czułam.
- Rozumiem, że to jedna z tych rozmów - chłopak uniósł brew i oparł się o blat.
- Jakich rozmów? - zdziwiłam się.
- Tych, w których opowiadasz mi o rewelacjach w stylu Dave'a albo o jakiejś głupiej rzeczy, którą zrobiłaś, spoglądasz na mnie oczami sarenki i czekasz, aż powiem: "Wszystko dobrze, rozumiem", a później cię przytulam i hasamy razem w kierunku tęczy - wyjaśnił.
Poczułam się dziwnie. Nie wiedziałam na ile mówi poważnie i jest zirytowany, a na ile się zgrywa.
- A moglibyśmy przejść od razy do momentu wspólnego hasania w kierunku tęczy? - zapytałam nieśmiało, uśmiechając się błagalnie.
- Słucham, Alls.
Westchnęłam. Lepiej go nie denerwować jeszcze mocniej.
- Czy byłbyś bardzo zły, gdyby się okazało, że ta przerwa w moich jazdach jest spowodowana tym, że wjechałam w mur i wylądowałam w szpitalu? - wyrzuciłam z siebie na jednym oddechu, niemalże nie robiąc przerw między wyrazami.
- Żartujesz, prawda?
Wysunęłam ręce przed siebie, pokazując wszystkie czternaście szwów.
- Niespodzianka - wyszczerzyłam twarz w kiepskiej imitacji uśmiechu.
W kuchni zapadło milczenie, jedynymi dźwiękami, które przerywały przerażającą ciszę, był odgłos gotującej się wody i wiatrak w piekarniku.
- Miałaś zamiar mi powiedzieć? - zapytał cicho.
- Nie chciałam cię martwić - chyba jednak nie przejdziemy do etapu hasania w kierunku tęczy.
- Nie o to pytałem.
- Nie - przyznałam szczerze. - Nie miałam zamiaru ci powiedzieć. Martwiłbyś się za każdym razem, gdy wsiadałabym do samochodu.
- Tak myślałem - spojrzał na mnie. - I tak, byłem zły.
Nagle dotarł do mnie sens jego słów. Że co?
- Wiedziałeś?!
- Oczywiście, że tak - prychnął. - Już od momentu, gdy Brian przywiózł cię do szpitala.
- To dlaczego mi nie powiedziałeś?! - teraz to ja byłam zła. - Wiesz w jakim stresie żyłam?!
- Chciałem dać ci szansę na przyznanie się. Poza tym - uśmiechnął się ironicznie - to była twoja kara.
Idiota. Ciekawe kto z mojej rodzinki zabawił się w szpicla.
- Kto ci powiedział? - zapytałam, ale on tylko wybuchnął śmiechem.
- Chyba o czymś zapomniałeś - mruknęłam, gdy wrócił do mieszania smakowicie pachnącej mazi w garnku.
Odwrócił się i spojrzał na mnie z pytaniem w oczach.
- A gdzie ten moment, gdy mnie przytulasz i mówisz, że wszystko jest dobrze?
- Nie zasłużyłaś - zachichotał. - Ale jeśli chcesz wrócić do łask, mogłabyś nakryć do stołu?
- Jasne.
To była najcudowniejsza kolacja w moim życiu. Nie było tak, jak na filmach, nie było świec ani skrzypiec, ani eleganckich strojów. Było jeszcze lepiej, mimo że siedzieliśmy w zwykłych t-shirtach, słuchaliśmy puszczonej jako tło ścieżki dźwiękowej z Władcy Pierścieni i dogryzaliśmy sobie w każdy możliwy sposób. Liz wykonała kawał dobrej roboty - Austin, kompletny antytalent kulinarny, przygotował naprawdę cudowne jedzenie. I nie miało znaczenia, że to tylko spaghetti. To była najbardziej romantyczna rzecz, jaką ktokolwiek dla mnie zrobił. Powiedziałam mu to, kiedy wstaliśmy od stołu i usiedliśmy na sofie.
- Ally, gdybyś tylko nie była tak głupio uparta, robiłbym dla ciebie takie rzeczy codziennie - uśmiechnął się.
- Myślę, że mogłabym się przyzwyczaić - zamruczałam zadowolona.
- Zamknij oczy - szepnął chłopak. - I nie podglądaj.
- Wiesz, że będę - zachichotałam.
Austin przez moment rozglądał się po pomieszczeniu, a później wstał, wziął leżącą na komodzie chustkę i przewiązał mi oczy.
- Może jeszcze zwiążesz mi ręce? - zakpiłam. To wszystko przypominało przygotowania do gry wstępnej rodem z komedii romantycznych.
- Może później - wybuchnął śmiechem i gdzieś odszedł.
To niesamowite jak wyostrzają się nasze inne zmysły, gdy ktoś odbierze nam jeden z nich. Wyraźnie słyszałam kroki Austina oddalające się gdzieś w kierunku kuchni, czułam zapach czekolady, cynamonu i wanilii. To było dziwne.
A później usłyszałam cichy pstryk i znajome dźwięki.
- Niemożliwe! - wykrzyknęłam i zdjęłam z oczu przepaskę.
Na stole stały muffinki w kształcie serc, a na ekranie ujrzałam sceny z jednego, z moich ulubionych filmów. Austin go nie znosił. Prychał pogardliwie, twierdząc, że jest naiwny.
- "Kochaj mnie czule"*? - byłam strasznie podekscytowana. I zdumiona. - Przecież go nie lubisz.
- Ale ty tak - usiadł obok. - Ten jeden raz mogę go obejrzeć.
- Austin jesteś najcudowniejszym chłopakiem w tej galaktyce! - wykrzyknęłam.
- Aż tak? - uśmiechnął się. - A co powiesz, jeśli zdradzę, że w mojej magicznej torbie kryją się jeszcze "Więzienny rock", "Dziewczyny, dziewczyny, dziewczyny" i "Kochając ciebie"**?
- Żartujesz?! - aż poskoczyłam w miejscu i rzuciłam się blondynowi na szyję. - Kocham cię! O boże, Austin! To niesamowite!
Może dla kogoś to tylko filmy, ale dla mnie to był coś więcej. Tyle razy słyszałam od mojego chłopaka, że mnie kocha i zrobiłby dla mnie wszystko. Tylko że to były wyłącznie słowa. Nie chodzi o to, że w nie nie wierzyłam. Wierzyłam, oczywiście, że wierzyłam. Ale jeszcze bardziej wierzyłam w czyny. A Austin właśnie pobraz kolejny mi udowodnił, że mówi prawdę. Widziałam znudzony wyraz na jego twarzy, ale twardo powstrzymywał się od komentarzy, mimo że seans trwał już od trzech godzin. Jedząc babeczki, leżeliśmy przytuleni i zapatrzeni w ekran. A przynajmniej ja byłam wpatrzona, bo blondyn o wiele bardziej interesował się strukturą moich dłoni, po których sunął kciukami. Było mi tak dobrze, tak przyjemnie! Nie myślałam o niczym szczególnym. Chłonęłam atmosferę i bliskość Austina każdą, nawet najmniejszą komórką mojego ciała. Po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna, czułam się tak bardzo zrelaksowana, jakby mój mózg kompletnie odciął się od tego, co w nim się znajduje. Zamknęłam oczy, wsłuchując się w bicid serca chłopaka, który tak wiele dla mnie znaczył.
A później musiałam zasnąć, bo kiedy ponownie otworzyłam oczy, leżałam w moim łóżku, a zza zasłoniętych okien, do pokoju zaglądało słońce.
- Hej - uśmiechnęłam się.
- Hej - blondyn odwzajemnił uśmiech. Siedział obok i przeglądał jedną z książek z mojej nocnej szafki. - Wiesz jaki dziś dzień?
- Sobota? - ziewnęłam, siadając.
- Walentynki.
- Austin, umawialiśmy się przecież - zaczęłam, ale chłopak mi przerwał.
- Że nie kupujemy sobie żadnych prezentów, a nie, że będziemy udawać, że ten dzień nie istnieje.
Nie znosiłam Walentynek. Były sztucznym wymysłem mediów i specjalistów od marketingu. Wszyscy już dawno zapomnieli o co chodzi w tym święcie, liczył się tylko zysk i pieniądze, zasilające sklepowe kasy. Komercja - w to zmienił się ten infantylny Dzień Zakochanych. Trish zawsze mi dogryzała, że bojkotuję Walentynki tylko dlatego, że nie mam ich z kim spędzać. Bzdura! Nie chodziło o to. Chodziło o wszechobecną hipokryzję i zakłamanie. Cały rok masz kogoś gdzieś, ranisz go, łamiesz mu serce na milion różnych sposobów, a nagle czternastego lutego zamieniasz się w ideał i ucieleśnienie wszystkich cnot? Litości! Bukiet kwiatów, kolacja, lizak w kształcie serca czy nawet romantyczna wycieczka do Paryża nie polepią czegoś, co rozpieprzasz, gdy w kalendarzu widnieje inna data. Ludzie, którzy się kochają, okazują to sobie każdego dnia i nie potrzebują do tego święta.
Austin uważał, że się mylę. Według niego Walentynki są dniem, w którym możemy w wyjątkowy sposób okazać bliskim nam osobom, jak bardzo nam na nich zależy. Pieprzenie. Dlaczego nie możemy okazać tego siódmego marca? Albo jedenastego czerwca? Albo dwudziestego września? Co, prócz tego szumu, jaki stworzyły środki masowego przekazu, jest takiego wyjątowego w czternastym dniu miesiąca lutego? Nic.
- Austin - jęknęłam. - Tłumaczyłam ci...
Znowu nie dał mi dokończyć.
- Alls, po prostu traktuj ten dzień, jakby był jakimś anonimowym, niemającym nazwy dniem.
Chciałam coś dodać, ale blondyn przysunął się bliżej i stłumił moje protesty pocałunkiem. Poczułam, że zapina coś na mojej szyi i oderwawszy się od niego, spojrzałam w dół
- O mój Boże! - szepnęłam. - To chyba nie..
Na srebrnym łańcuszku wisiała czarno-zielona kostka od gitary z jakimś napisem. Nie musiałam go czytać. Wiedziałam, co jest tam napisane.
- Austin, nie możesz mi tego dać - spojrzałam na niego.
- Oczywiście, że mogę - prychnął.
- Ale... - nie mogłam powiedzieć, że jej nie chcę, to nie był prawda. Ja nie miałam prawa jej nosić.
To była szczęśliwa kostka Austina. Czarno-zielona z napisem "nigdy się nie poddawaj".Dostał ją od brata, gdy miał dziewięć lat. Brał udział w jakimś bardzo ważnym dla siebie konkursie muzycznym i strasznie się stresował. To był jego amulet. Austin wyznał mi kiedyś, że nie potrafi pisać i tworzyć, kiedy nie ma go przy sobie. A teraz dał go mnie.
- Nie mogę tego przyjąć - szepnęłam. - Ta kostka jest dla ciebie zbyt ważna.
- Ally, chcę żebyś ją miała - chłopak złapał mnie za dłoń. - Masz rację, jest dla mnie ważna. Bardzo. Uważam, że to najcenniejsza rzecz, jaką mam. Właśnie dlatego chcę, żebyś ją nosiła. Bo ty jesteś dla mnie miliard razy cenniejsza. Rozumiesz?
- Austin, nie mogę - szepnęłam. - Nie mam nic, co mogłabym ci dać. Nic, co znaczyłoby dla mnie tyle, ile ta kostka znaczy dla ciebie.
- Głuptasie - uśmiechnął się z czułością. Złapał mnie za podbródek i uniósł do góry, zmuszając, bym spojrzała mu w oczy. - Dałaś mi najcenniejszą rzecz, jaką masz. Swoje serce, Pszczółko.
Pocałowałam go. Przywarłam do niego całym ciałem, zmuszając do zmiany pozycji na leżącą. Chłopak wsunął dłonie pod moją, a właściwie to swoją koszulkę, w końcu to z jego szafy ją podwędziłam i sprawnym ruchem zsunął ją ze mnie. Opierałam się na jego biodrach, obsypując pocałunkami jego szyję i tors. Jego dotyk palił przez cieniutki materiał koronki moich majtek. Jego palce przesuwały się w górę i w dół, a ja miałam ochotę wrzasnąć, żeby w końcu zdarł ze mnie tę cholerną bieliznę. Musiał to wyczuć, bo uśmiechnął się i przekręcając się, przycisnął mnie do materaca. Jego wargi, zacząwszy swoją wędrówkę od moich ust, z każdym kolejnym pocałunkiem, zjeżdżały coraz niżej i niżej. Kiedy znalazły się w okolicy pępka, zaczęłam jęczeć, a blondyn, drażniąc się ze mną, zaczął kierować się ku górze. Jego język był wszędzie. Na moich piersiach. Na mojej szyi. Na brzuchu. Nie mogłam złapać tchu. Wariowałam. Na zmianę krzyczałam, jęczałam i błagałam, żeby nie przestawał. Kiedy myślałam, że umrę z rozkoszy i ekstazy, delikatnym ruchem zdjął ze mnie majtki i gwałtownie we mnie wszedł.
Krzyknęłam z podniecenia. Jeśli do tej pory myślałam, że jest mi dobrze, teraz wdrapałam się na najwyższy poziom odczuwania przyjemności. Wbiłam paznokcie w jego ramię, prosząc by zwiększył tempo. Lewą dłonią ściskałam jego dłoń. Mocno, jakbym bała się, że gdzieś go zgubię w tym tunelu miłości i namiętności. Nie protestował. Miałam wrażenie, że lubi czuć ciepło mojej dłoni. Ja to uwielbiałam. Kochałam świadomość, że jesteśmy w tym razem. Że nie tylko nasze ciała się łączą, ale również dusze. Zespalają się. Zawiązują na supełki. Tworzą jedną całość. To był raj. Nie żadne Edeny, o których uczono na lekcjach religii. Rajem była ta metafizyczna bliskość. Połączenie dwóch dusz rozdzielonych przed wiekami, może w jakiejś innej galaktyce. Ale my się odlaleźliśmy. Zawsze się odnajdziemy. Tego byłam pewna. Gdziekolwiek się znajdziemy, jeśli będziemy osobno, zawsze będzie w nas widać jakieś wybrakowanie. Usterkę. Ukruszony element. Bo ta brakująca część to coś, czym nasze dusze się wymieniły. I nie da się tego zakleić. Niczym i nikim innym.
- Kocham cię, wiesz? - uśmiechnęłam się, gdy jakiś czas później, leżeliśmy obok siebie.
- Kocham cię mocniej, wiesz? - twarz blondyna rozświetliła się.
- Zrobiłbyś dla mnie wszystko? - zapytałam.
- Wszystko - potwierdził.
- W każdej chwili?
- W każdej chwili - skinął głową.
- Nawet teraz?
- Nawet teraz.
I wtedy uśmiechnęłam się tym szczególnym uśmiechem, który Trish nazywa uśmiechem chochlika, a Austin twierdzi, że gdy pojawia się na mojej twarzy, w moich oczach pojawiają się szatańskie błyski.
- To zrób.
Zastanowiłam się przez chwilę. Nie byłam pewna czego chcę.
- Już wiem! - zawołałam z ekscytacją i usiadłam na łóżku. - Gofry z czekoladą i bitą śmietaną.
- Ostatni raz taką ekscytację na twojej twarzy widziałem, kiedy mieliśmy maraton filmów z Elvisem - roześmiał się Austin.
- A może jednak pizza? - zmaszczyłam brwi. - Albo chińszczyzna?
- A może po prostu zostaniemy tutaj? - szepnął blondyn, całując mnie w kark.
Uśmiechnęłam się, to była propozycja warta rozważenia.
Ten tydzień był taki... "Inny" jest chyba odpowiednim słowem. Z trudem udawało mi się dotrzymać złożonej samej sobie obietnicy. Nie analizowałam, nie interpretowałam, nie robiłam skanów otoczenia i bliskich mi ludzi. To było trudniejsze niż myślałam. Ciężko tak nagle przestać być sobą. Nie, nie to mam na myśli. Ten cały pokręcony, psychiczny bagaż jest ogromną częścią mnie, a ja pstryknęłam palcami i schowałam go na jakimś zakurzonym strychu. Ale on gdzieś tam był i ja miałam tego świadomość. I musiałam naprawdę mocno się powstrzymywać żeby nie wstać, nie wymknąć się na ten strych niechcianych rzeczy i zerkając przez ramię, czy nikt mnie nie śledzi, nie otworzyć tego bagażu, rozstrząsając jego zawartość. Męczyło mnie to, ale musiałam przyznać, że taki urlop od problemów był mi bardzo potrzebny. Moja psychika w ostatnich miesiącach została dość mocno przytłoczona i należała jej się chwila oddechu. Wiedziałam, że to tylko cisza przed burzą i totalną rewolucją, więc czerpałam radość z każdej bzdury, z każdego detalu. A było ich wiele. Cały tydzień spędziłam z Austinem. Robiliśmy te wszystkie rzeczy, jakie robią zakochane pary w naszym wieku. Chodziliśmy do kina, szwędaliśmy się po plaży, podziwiając zachody słońca, przytuleni, oglądaliśmy romantyczne filmy, spacerowaliśmy, rozmawialiśy, cieszyliśmy się sobą.
Tato, Kathy i Sally wylecieli w poniedziałek. Zostałam zwolniona z dwóch ostatnich lekcji. Mama przyjechała po mnie do szkoły, później odebrałyśmy Maggie i pojechałyśmy na lotnisko. Kathy miała łzy w oczach, przytulała mnie i powtarzała Penny, żeby mnie pilnowała i opiekowała się mną. Kręciłam głową, powtarzając, że przecież to tylko tydzień, ale wzruszenie ściskało mnie za gardło, gdy widziałam, jak wiele dla tej kobiety znaczę, jak bardzo mnie kocha.
- Już za wami tęsknię! - krzyknęłam, gdy odchodzi w kierunku bramek.
I tak było. Mimo że u Penny i Marka, w ich towarzystwie i wśród mojego rodzeństwa czułam się cholernie dobrze, tęskniłam za swoim pokojem, za domem, za tym, jak przy śniadaniu tato żartował z Kathy, że kolejny naleśnik z dżemem przybliża ją do rozmiaru ciężarówki, tęskniłam za wieczornym, wspólnym siedzeniem na kanapie i zasypianiem przy oglądaniu pokręconych programów. To był tylko takie ukłucie, nie destrukcyjne, wszechobecne uczucie, jak wtedy, gdy zostawił mnie Austin. To było dobre uczucie. Czasami miło jest za kimś potęsknić. Nie żebym miała na to wybitnie dużo czasu. Szkoła, Aus, Megan, wyjścia na miasto - to kompletnie mnie zajmowało. Czułam się tak beztrosko! A jeszcze lepiej poczułam się, gdy w piątek wróciłam do domu. Jeszcze przed wyjazdem taty i Kathy zawarłam z mamą umowę - cały tydzień roboczy spędzam u niej, ale na weekend wracam do siebie. Bardzo dobrze wiedziała, co planuję, ale zgodziła się. Na początku naprawiania naszej relacji, powiedziała mi jedną rzecz, której trzymała się, nawet jeśli nie zgadzała się z tym, co robię - "Ally, zawsze będę stała po twojej stronie. Możesz robić to, na co masz ochotę, dopóki nie krzywdzisz siebie i innych. Nie będę ci zabraniała spotykania się z chłopakami, przyjaciółmi, wychodzenia na imprezy czy wracania późno. Rób to. Nie pozwalam ci na to dlatego, że mam cię gdzieś. Pozwalam ci na to, bo cię kocham i ufam ci. Sama wiesz, co jest dla ciebie najlepsze, Ally." Ten system się sprawdzał i nie widziałyśmy potrzeby go zmieniać. Jestem pewna, że w głębi serca, mama wolałaby mieć mnie w domu, ale pozwoliła mi spakować torbę i wrócić do siebie.
Tak dziwnie było wrócić do miejsca, o którym wiedziało się, że jest puste, że nikt tam na ciebie nie czeka. Poczułam jakąś nostalgię i miałam ochotę wrócić do Penny. Ale wtedy przyszedł Austin. Trzymając wielką torbę, wszedł po schodach i uśmiechnął się do mnie tym swoim kojącym uśmiechem, na widok którego się rozpływałam.
- Nie masz pojęcia, jak trudno było to zdobyć - powiedział, wskazując na torbę.
- Co to? - zapytałam, odkładając swoje rzeczy.
- Zobaczysz - odparł tajemniczo. - Zmiataj na górę i zajmij się sobą przez najbliższą godzinę.
- Wolałabym zająć się tobą - szepnęłam, zagryzając wargę.
Blondyn odstawił swoje pakunki i podszedł do mnie wolnym krokiem. Mocno objął mnie w pasie i pochylił się ku mojej twarzy, spoglądając mi prosto w oczy.
- Kochanie, pozwól mi zająć się tobą - szepnął, całując mnie.
Przeszły mnie dreszcze. Ten pocałunek był całkowicie inny niż te, które składał na moivh ustach do tej pory. Był mieszanką czułości, bezpieczeństwa, zaufania, tych wszystkich emocji, które zawierają się w sferze psychicznej. Może to głupie określenie, ale wydawał się taki pozbawiony erotyzmu. Taki czysty. Dotykający wyższych struktur naszej relacji. Jak gdyby Austin składał na moich ustach nie pocałunek, a obietnicę. Podobało mi się to.
- A teraz marsz na górę - uśmiechnął się, odrywając swoje wargi.
- Muszę? - skrzywiłam się.
- Musisz - pokiwał głową.
Zrobiłam smutną minę, ale posłusznie weszłam po schodach. Byłam cholernie ciekawa, co wymyślił w otchłaniach swojego umysłu Austin. Albo co wymyślili razem z Liz. Bo to wyglądało jak akcja całkowicie w jej stylu. Blondynka przyjechała do Miami kilka dni przed ślubem mojego taty i chociaż początkowo miała zostać tylko tydzień, wciąż nie wyjechała. Austin powiedział mi, że Lizzie martwiła się o Cass i jej zachowanie względem innych, dlatego postanowiła jakoś na nią wpłynąć i przywrócić na właściwe tory. Cieszyło mnie to. Liz Cavendish należy do osób, które warto mieć w swojej drużynie, a najwyraźniej dążyłyśmy do jednego celu.
- Koniec, Ally - szepnęłam do samej siebie, gdy moje myśli zaczęły krążyć niebezpiecznie blisko odrbity o nazwie "Dave". Postanowiłam nie rozstrząsać tego przez weekend i skupić się na mniejszym, ale dla mnie równie trudnym problemie - jak ukryć szwy na rękach. Kiedy planowałam ten romantyczny czas z Austinem, wyleciała mi z głowy taka nieistotna kwestia, jak mój przemilczany wypadek. Przez cały tydzień udawało mi się ukrywać gojące się rany pod rękawami sweterków i koszul, ale nie było mowy, żeby ta sztuczka przeszła teraz.
- Masz przerąbane, mała - mruknęłam i naiwnie próbowałam przykryć szwy pudrem. Nie działało. Im więcej proszku nakładałam, tym mocniej szwy odznaczały się od skóry. To było jak syzyfowa praca. Zrezygnowana wstałam i zdjęłam zabrudzony top. Wsunęłam na siebie legginsy i luźną, czarną koszulkę, która była własnością Austina. Tym razem postanowiłam nie zakrywać śladów po spotkaniu ze szkłem. Lepiej żeby zobaczył je teraz niż kiedy wylądujemy w łóżku. O ile wściekły nie trzaśnie drzwiami i nie wyjdzie.
- Austin? - zawołałam, schodząc po schodach.
- Jeszcze chwilkę! - krzyknął.
Coś smakowicie pachniało. Zgodnie z radarem, jakim był mój nos, ruszyłam w kierunku kuchni.
- Muszę ci coś powiedzieć. Coś ważnego - stanęłam w drzwiach i mimowolnie uśmiechnęłam się na widok biegającego między garnkami chłopaka. - Myślałam, że nie umiesz gotować.
- Zmusiłem Lizzie, żeby czegoś mnie nauczyła - mruknął zły, że go nie posłuchałam i zeszłam.
- Biedna - zachichotałam.
Blondyn posłał mi znaczące spojrzenie.
- Podobno chciałaś mi coś powiedzieć - zmienił temat.
Spoważniałam. Zagryzłam wargę i spoglądałam na niego jak dziecko, które stłukło ulubiony wazon mamy, odkopany gdzieś na targu rupieci i antyków, i nie ma pojęcia, jak się do tego przyznać. W sumie to chyba właśnie tak się czułam.
- Rozumiem, że to jedna z tych rozmów - chłopak uniósł brew i oparł się o blat.
- Jakich rozmów? - zdziwiłam się.
- Tych, w których opowiadasz mi o rewelacjach w stylu Dave'a albo o jakiejś głupiej rzeczy, którą zrobiłaś, spoglądasz na mnie oczami sarenki i czekasz, aż powiem: "Wszystko dobrze, rozumiem", a później cię przytulam i hasamy razem w kierunku tęczy - wyjaśnił.
Poczułam się dziwnie. Nie wiedziałam na ile mówi poważnie i jest zirytowany, a na ile się zgrywa.
- A moglibyśmy przejść od razy do momentu wspólnego hasania w kierunku tęczy? - zapytałam nieśmiało, uśmiechając się błagalnie.
- Słucham, Alls.
Westchnęłam. Lepiej go nie denerwować jeszcze mocniej.
- Czy byłbyś bardzo zły, gdyby się okazało, że ta przerwa w moich jazdach jest spowodowana tym, że wjechałam w mur i wylądowałam w szpitalu? - wyrzuciłam z siebie na jednym oddechu, niemalże nie robiąc przerw między wyrazami.
- Żartujesz, prawda?
Wysunęłam ręce przed siebie, pokazując wszystkie czternaście szwów.
- Niespodzianka - wyszczerzyłam twarz w kiepskiej imitacji uśmiechu.
W kuchni zapadło milczenie, jedynymi dźwiękami, które przerywały przerażającą ciszę, był odgłos gotującej się wody i wiatrak w piekarniku.
- Miałaś zamiar mi powiedzieć? - zapytał cicho.
- Nie chciałam cię martwić - chyba jednak nie przejdziemy do etapu hasania w kierunku tęczy.
- Nie o to pytałem.
- Nie - przyznałam szczerze. - Nie miałam zamiaru ci powiedzieć. Martwiłbyś się za każdym razem, gdy wsiadałabym do samochodu.
- Tak myślałem - spojrzał na mnie. - I tak, byłem zły.
Nagle dotarł do mnie sens jego słów. Że co?
- Wiedziałeś?!
- Oczywiście, że tak - prychnął. - Już od momentu, gdy Brian przywiózł cię do szpitala.
- To dlaczego mi nie powiedziałeś?! - teraz to ja byłam zła. - Wiesz w jakim stresie żyłam?!
- Chciałem dać ci szansę na przyznanie się. Poza tym - uśmiechnął się ironicznie - to była twoja kara.
Idiota. Ciekawe kto z mojej rodzinki zabawił się w szpicla.
- Kto ci powiedział? - zapytałam, ale on tylko wybuchnął śmiechem.
- Chyba o czymś zapomniałeś - mruknęłam, gdy wrócił do mieszania smakowicie pachnącej mazi w garnku.
Odwrócił się i spojrzał na mnie z pytaniem w oczach.
- A gdzie ten moment, gdy mnie przytulasz i mówisz, że wszystko jest dobrze?
- Nie zasłużyłaś - zachichotał. - Ale jeśli chcesz wrócić do łask, mogłabyś nakryć do stołu?
- Jasne.
To była najcudowniejsza kolacja w moim życiu. Nie było tak, jak na filmach, nie było świec ani skrzypiec, ani eleganckich strojów. Było jeszcze lepiej, mimo że siedzieliśmy w zwykłych t-shirtach, słuchaliśmy puszczonej jako tło ścieżki dźwiękowej z Władcy Pierścieni i dogryzaliśmy sobie w każdy możliwy sposób. Liz wykonała kawał dobrej roboty - Austin, kompletny antytalent kulinarny, przygotował naprawdę cudowne jedzenie. I nie miało znaczenia, że to tylko spaghetti. To była najbardziej romantyczna rzecz, jaką ktokolwiek dla mnie zrobił. Powiedziałam mu to, kiedy wstaliśmy od stołu i usiedliśmy na sofie.
- Ally, gdybyś tylko nie była tak głupio uparta, robiłbym dla ciebie takie rzeczy codziennie - uśmiechnął się.
- Myślę, że mogłabym się przyzwyczaić - zamruczałam zadowolona.
- Zamknij oczy - szepnął chłopak. - I nie podglądaj.
- Wiesz, że będę - zachichotałam.
Austin przez moment rozglądał się po pomieszczeniu, a później wstał, wziął leżącą na komodzie chustkę i przewiązał mi oczy.
- Może jeszcze zwiążesz mi ręce? - zakpiłam. To wszystko przypominało przygotowania do gry wstępnej rodem z komedii romantycznych.
- Może później - wybuchnął śmiechem i gdzieś odszedł.
To niesamowite jak wyostrzają się nasze inne zmysły, gdy ktoś odbierze nam jeden z nich. Wyraźnie słyszałam kroki Austina oddalające się gdzieś w kierunku kuchni, czułam zapach czekolady, cynamonu i wanilii. To było dziwne.
A później usłyszałam cichy pstryk i znajome dźwięki.
- Niemożliwe! - wykrzyknęłam i zdjęłam z oczu przepaskę.
Na stole stały muffinki w kształcie serc, a na ekranie ujrzałam sceny z jednego, z moich ulubionych filmów. Austin go nie znosił. Prychał pogardliwie, twierdząc, że jest naiwny.
- "Kochaj mnie czule"*? - byłam strasznie podekscytowana. I zdumiona. - Przecież go nie lubisz.
- Ale ty tak - usiadł obok. - Ten jeden raz mogę go obejrzeć.
- Austin jesteś najcudowniejszym chłopakiem w tej galaktyce! - wykrzyknęłam.
- Aż tak? - uśmiechnął się. - A co powiesz, jeśli zdradzę, że w mojej magicznej torbie kryją się jeszcze "Więzienny rock", "Dziewczyny, dziewczyny, dziewczyny" i "Kochając ciebie"**?
- Żartujesz?! - aż poskoczyłam w miejscu i rzuciłam się blondynowi na szyję. - Kocham cię! O boże, Austin! To niesamowite!
Może dla kogoś to tylko filmy, ale dla mnie to był coś więcej. Tyle razy słyszałam od mojego chłopaka, że mnie kocha i zrobiłby dla mnie wszystko. Tylko że to były wyłącznie słowa. Nie chodzi o to, że w nie nie wierzyłam. Wierzyłam, oczywiście, że wierzyłam. Ale jeszcze bardziej wierzyłam w czyny. A Austin właśnie pobraz kolejny mi udowodnił, że mówi prawdę. Widziałam znudzony wyraz na jego twarzy, ale twardo powstrzymywał się od komentarzy, mimo że seans trwał już od trzech godzin. Jedząc babeczki, leżeliśmy przytuleni i zapatrzeni w ekran. A przynajmniej ja byłam wpatrzona, bo blondyn o wiele bardziej interesował się strukturą moich dłoni, po których sunął kciukami. Było mi tak dobrze, tak przyjemnie! Nie myślałam o niczym szczególnym. Chłonęłam atmosferę i bliskość Austina każdą, nawet najmniejszą komórką mojego ciała. Po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna, czułam się tak bardzo zrelaksowana, jakby mój mózg kompletnie odciął się od tego, co w nim się znajduje. Zamknęłam oczy, wsłuchując się w bicid serca chłopaka, który tak wiele dla mnie znaczył.
A później musiałam zasnąć, bo kiedy ponownie otworzyłam oczy, leżałam w moim łóżku, a zza zasłoniętych okien, do pokoju zaglądało słońce.
- Hej - uśmiechnęłam się.
- Hej - blondyn odwzajemnił uśmiech. Siedział obok i przeglądał jedną z książek z mojej nocnej szafki. - Wiesz jaki dziś dzień?
- Sobota? - ziewnęłam, siadając.
- Walentynki.
- Austin, umawialiśmy się przecież - zaczęłam, ale chłopak mi przerwał.
- Że nie kupujemy sobie żadnych prezentów, a nie, że będziemy udawać, że ten dzień nie istnieje.
Nie znosiłam Walentynek. Były sztucznym wymysłem mediów i specjalistów od marketingu. Wszyscy już dawno zapomnieli o co chodzi w tym święcie, liczył się tylko zysk i pieniądze, zasilające sklepowe kasy. Komercja - w to zmienił się ten infantylny Dzień Zakochanych. Trish zawsze mi dogryzała, że bojkotuję Walentynki tylko dlatego, że nie mam ich z kim spędzać. Bzdura! Nie chodziło o to. Chodziło o wszechobecną hipokryzję i zakłamanie. Cały rok masz kogoś gdzieś, ranisz go, łamiesz mu serce na milion różnych sposobów, a nagle czternastego lutego zamieniasz się w ideał i ucieleśnienie wszystkich cnot? Litości! Bukiet kwiatów, kolacja, lizak w kształcie serca czy nawet romantyczna wycieczka do Paryża nie polepią czegoś, co rozpieprzasz, gdy w kalendarzu widnieje inna data. Ludzie, którzy się kochają, okazują to sobie każdego dnia i nie potrzebują do tego święta.
Austin uważał, że się mylę. Według niego Walentynki są dniem, w którym możemy w wyjątkowy sposób okazać bliskim nam osobom, jak bardzo nam na nich zależy. Pieprzenie. Dlaczego nie możemy okazać tego siódmego marca? Albo jedenastego czerwca? Albo dwudziestego września? Co, prócz tego szumu, jaki stworzyły środki masowego przekazu, jest takiego wyjątowego w czternastym dniu miesiąca lutego? Nic.
- Austin - jęknęłam. - Tłumaczyłam ci...
Znowu nie dał mi dokończyć.
- Alls, po prostu traktuj ten dzień, jakby był jakimś anonimowym, niemającym nazwy dniem.
Chciałam coś dodać, ale blondyn przysunął się bliżej i stłumił moje protesty pocałunkiem. Poczułam, że zapina coś na mojej szyi i oderwawszy się od niego, spojrzałam w dół
- O mój Boże! - szepnęłam. - To chyba nie..
Na srebrnym łańcuszku wisiała czarno-zielona kostka od gitary z jakimś napisem. Nie musiałam go czytać. Wiedziałam, co jest tam napisane.
- Austin, nie możesz mi tego dać - spojrzałam na niego.
- Oczywiście, że mogę - prychnął.
- Ale... - nie mogłam powiedzieć, że jej nie chcę, to nie był prawda. Ja nie miałam prawa jej nosić.
To była szczęśliwa kostka Austina. Czarno-zielona z napisem "nigdy się nie poddawaj".Dostał ją od brata, gdy miał dziewięć lat. Brał udział w jakimś bardzo ważnym dla siebie konkursie muzycznym i strasznie się stresował. To był jego amulet. Austin wyznał mi kiedyś, że nie potrafi pisać i tworzyć, kiedy nie ma go przy sobie. A teraz dał go mnie.
- Nie mogę tego przyjąć - szepnęłam. - Ta kostka jest dla ciebie zbyt ważna.
- Ally, chcę żebyś ją miała - chłopak złapał mnie za dłoń. - Masz rację, jest dla mnie ważna. Bardzo. Uważam, że to najcenniejsza rzecz, jaką mam. Właśnie dlatego chcę, żebyś ją nosiła. Bo ty jesteś dla mnie miliard razy cenniejsza. Rozumiesz?
- Austin, nie mogę - szepnęłam. - Nie mam nic, co mogłabym ci dać. Nic, co znaczyłoby dla mnie tyle, ile ta kostka znaczy dla ciebie.
- Głuptasie - uśmiechnął się z czułością. Złapał mnie za podbródek i uniósł do góry, zmuszając, bym spojrzała mu w oczy. - Dałaś mi najcenniejszą rzecz, jaką masz. Swoje serce, Pszczółko.
Pocałowałam go. Przywarłam do niego całym ciałem, zmuszając do zmiany pozycji na leżącą. Chłopak wsunął dłonie pod moją, a właściwie to swoją koszulkę, w końcu to z jego szafy ją podwędziłam i sprawnym ruchem zsunął ją ze mnie. Opierałam się na jego biodrach, obsypując pocałunkami jego szyję i tors. Jego dotyk palił przez cieniutki materiał koronki moich majtek. Jego palce przesuwały się w górę i w dół, a ja miałam ochotę wrzasnąć, żeby w końcu zdarł ze mnie tę cholerną bieliznę. Musiał to wyczuć, bo uśmiechnął się i przekręcając się, przycisnął mnie do materaca. Jego wargi, zacząwszy swoją wędrówkę od moich ust, z każdym kolejnym pocałunkiem, zjeżdżały coraz niżej i niżej. Kiedy znalazły się w okolicy pępka, zaczęłam jęczeć, a blondyn, drażniąc się ze mną, zaczął kierować się ku górze. Jego język był wszędzie. Na moich piersiach. Na mojej szyi. Na brzuchu. Nie mogłam złapać tchu. Wariowałam. Na zmianę krzyczałam, jęczałam i błagałam, żeby nie przestawał. Kiedy myślałam, że umrę z rozkoszy i ekstazy, delikatnym ruchem zdjął ze mnie majtki i gwałtownie we mnie wszedł.
Krzyknęłam z podniecenia. Jeśli do tej pory myślałam, że jest mi dobrze, teraz wdrapałam się na najwyższy poziom odczuwania przyjemności. Wbiłam paznokcie w jego ramię, prosząc by zwiększył tempo. Lewą dłonią ściskałam jego dłoń. Mocno, jakbym bała się, że gdzieś go zgubię w tym tunelu miłości i namiętności. Nie protestował. Miałam wrażenie, że lubi czuć ciepło mojej dłoni. Ja to uwielbiałam. Kochałam świadomość, że jesteśmy w tym razem. Że nie tylko nasze ciała się łączą, ale również dusze. Zespalają się. Zawiązują na supełki. Tworzą jedną całość. To był raj. Nie żadne Edeny, o których uczono na lekcjach religii. Rajem była ta metafizyczna bliskość. Połączenie dwóch dusz rozdzielonych przed wiekami, może w jakiejś innej galaktyce. Ale my się odlaleźliśmy. Zawsze się odnajdziemy. Tego byłam pewna. Gdziekolwiek się znajdziemy, jeśli będziemy osobno, zawsze będzie w nas widać jakieś wybrakowanie. Usterkę. Ukruszony element. Bo ta brakująca część to coś, czym nasze dusze się wymieniły. I nie da się tego zakleić. Niczym i nikim innym.
- Kocham cię, wiesz? - uśmiechnęłam się, gdy jakiś czas później, leżeliśmy obok siebie.
- Kocham cię mocniej, wiesz? - twarz blondyna rozświetliła się.
- Zrobiłbyś dla mnie wszystko? - zapytałam.
- Wszystko - potwierdził.
- W każdej chwili?
- W każdej chwili - skinął głową.
- Nawet teraz?
- Nawet teraz.
I wtedy uśmiechnęłam się tym szczególnym uśmiechem, który Trish nazywa uśmiechem chochlika, a Austin twierdzi, że gdy pojawia się na mojej twarzy, w moich oczach pojawiają się szatańskie błyski.
- To zrób.
Zastanowiłam się przez chwilę. Nie byłam pewna czego chcę.
- Już wiem! - zawołałam z ekscytacją i usiadłam na łóżku. - Gofry z czekoladą i bitą śmietaną.
* i ** filmy z Elvisem Presley'em
_______________________________
Hiya!
Raffy, specjalnie dla Ciebie lajtowy rozdział z lofkami
.
Dziś nie będzie notki, będą ogłoszenia parafialne.
3 marca, dokładnie o godzinie 13:20, startuje nowy blog autorstwa Panny Miki. Nie znaczy to, że porzucam Pamiętnik Ally Dawson, nie, nie, nie. Po prostu po napisaniu ponad sześćdziesięciu rozdziałów tej historii, czuję potrzebę oderwania się i stworzenia czegoś innego. I powiem Wam, że jestem tym cholernie podekscytowana.
Nie będzie Raury, nie będzie Auslly, nie będzie R5. To będzie historia z udziałem Rossa, ale nie skupiająca się wyłącznie na nim. Historia, która narodziła się ze snu i myśli "co by było, gdyby..."
Jeśli dostajecie gorączki na widok słów "dupa" lub "pieprzyć", to nie będzie blog dla Was.
Całą resztę serdecznie zapraszam, szczegóły podam wkrótce.
3 marca, dokładnie o godzinie 13:20, startuje nowy blog autorstwa Panny Miki. Nie znaczy to, że porzucam Pamiętnik Ally Dawson, nie, nie, nie. Po prostu po napisaniu ponad sześćdziesięciu rozdziałów tej historii, czuję potrzebę oderwania się i stworzenia czegoś innego. I powiem Wam, że jestem tym cholernie podekscytowana.
Nie będzie Raury, nie będzie Auslly, nie będzie R5. To będzie historia z udziałem Rossa, ale nie skupiająca się wyłącznie na nim. Historia, która narodziła się ze snu i myśli "co by było, gdyby..."
Jeśli dostajecie gorączki na widok słów "dupa" lub "pieprzyć", to nie będzie blog dla Was.
Całą resztę serdecznie zapraszam, szczegóły podam wkrótce.
Kocham,
wasza m.
wasza m.