sobota, 2 lutego 2013

"Jane Austen znała się na rzeczy"



7 września




Macie czasami wrażenie, że to, co się dzieje to sen, z którego zaraz się przebudzicie i całe piękno oraz magia gdzieś ulecą? Tak właśnie się czuję. Wciąż nie do końca wierzę w ostatnie wydarzenia. Przecież to się nie może dziać!
Garby to świetny chłopak i naprawdę mnie lubi. Mnie! Tę nieśmiałą, pokręconą dziewczynę, która zawsze trzymała się trochę z boku, bojąc się narazić na śmieszność. Czuję się jak, jak Kopciuszek!
Wczoraj znów przegadaliśmy całą chemię i znów odprowadził mnie do szafek. Coraz bardziej go lubiłam i coraz bardziej bałam się dzisiejszego spotkania. Uśmiechałam się w myślach, wspominając poniedziałkowy chaos, który zapanował w moim pokoju i mojej szafie.
Kika i Trish dokonały całkowitego przeglądu mojej garderoby, chcąc, abym na swojej pierwszej randce wyglądała jak księżniczka. Mina mi rzedła, kiedy widziałam, jak wymyślne kreacje kompletują.
- Przestańcie! To tylko randka – zaprotestowałam.
- To NIE jest tylko randka – Kika była nieugięta. Gdy chodziło o chłopców i relacje z nimi, zamieniała się w prawdziwą despotkę. Miała w tej dziedzinie spore doświadczenie i teraz czuła się, jak matka wprowadzająca niepozorne pisklę w tajniki sztuki, którą zgłębiła dogłębnie. – Pierwsza randka to prawdziwy rytuał! To moment przejścia! Po tym wieczorze nie będziesz już tą samą dziewczyną. Z dziecka staniesz się młodą kobietą, świadomą swoich atutów i seksapilu – Trish przytakiwała mojej siostrze, nie przerywając  poszukiwań idealnego stroju.
- Litości – jęknęłam. – Brad lubi mnie taką, jaka jestem. Spotykamy się, żeby się lepiej poznać.
Kika spojrzała na mnie z politowaniem. Nie rozumiała, jak mogę nie doceniać znaczenia pierwszej randki. Dla niej to był kluczowy moment w życiu każdej dziewczyny, dla mnie zwyczajny wieczór ze świetnym chłopakiem. Okej, to było niesamowite, że szłam na randkę, ale nie zamierzałam z tego powodu świrować. Już wystarczająco przerażała mnie ta sytuacja. Nie wiedziałam o czym rozmawiać ani jak się zachować. W szkole było miło i świetnie się nam dyskutowało, przy nim nie byłam tak spięta, jak w towarzystwie innych chłopaków. Byłam po prostu sobą. Trochę męczyła mnie myśl, jak to będzie, kiedy spotkamy się sam na sam, bez śledzących nas spojrzeń.
Trish odnalazła na dnie mojej szafy uroczą, jasnobeżową sukienkę przed kolano w panterkowe łatki. Kika dobrała do niej balerinki w identycznym kolorze, nawet ja musiałam przyznać, że w tej kreacji prezentuję się nad wyraz dobrze. Dziewczęco i z klasą.
Poczułam ulgę. Obawiałam się, co te podstrzelone wariatki ze mną zrobią, okazało się, że bez powodu. Zdecydowałyśmy, że delikatnie ufryzuję moje loki. Nie miałam czasu na tworzenie zmyślnych fryzur, lekcje kończyłam o 14, a czekała mnie jeszcze godzina kozy i kończenie porządków w teatrze. Choć wczoraj harowaliśmy z Austinem, jak woły, wciąż jeszcze czekał nas ogrom pracy. No właśnie, Austin…
Od czasu naszej szczerej rozmowy, coś między nami się zmieniło. Nie potrafiłam określić, co to takiego, ale czułam się spięta i skrępowana za każdym razem, kiedy dłużej spoglądał mi w oczy. Wciąż miałam przed oczami ten krótki moment na korytarzu, gdy przyciskał mnie do ściany. Cały czas o tym myślałam, jednocześnie próbując wymazać te wspomnienie z pamięci. W jednej chwili przyjemnie dyskutowaliśmy, by w drugiej zawzięcie się kłócić. Wstyd się przyznać, ale to głównie ja prowokowałam i wywoływałam te awantury. Blondyn ograniczał się do trzaśnięcia drzwiami i wyjścia, jakby nie chciał rzucić mi w twarz czegoś, czego później by żałował. Ta chwiejność naszych relacji męczyła, ale jednocześnie silnie uzależniała. Poznawałam siebie z innej strony. Nie byłam już cichą Ally, ale silną, świadomą dziewczyną, walczącą o swoje zdanie, nawet, jeśli było błędne. Podobała mi się ta odmiana.
W końcu nadszedł Wielki Dzień. Na lekcjach byłam całkowicie nieprzytomna. Nie kontaktowałam, co się dookoła mnie dzieje. Bardziej z przyzwyczajenia niż z rozsądku, trafiłam na wszystkie zajęcia. Lunch zjadłam jak zawsze z Dezem i Trish, Austin gdzieś zniknął. Nie mam pojęcia o czym rozmawialiśmy i co jadłam. Czułam się, jakby moja dusza opuściła ciało i uleciała gdzieś w dal, a biedne członki, nie wiedząc, co ze sobą zrobić, robią to, do czego są przyzwyczajone – tępo odtwarzają moje codzienne czynności.
Dzwonek ogłaszający koniec szkolnych zajęć na dziś, wcale mnie nie ucieszył. Czas uciekał, a ja musiałam spędzić w murach naszego liceum jeszcze co najmniej dwie godziny. Sukienka czekała w domu i trochę stresowałam się, że nie zdążę się przygotować na czas. Nie chciałam żeby Garby na mnie czekał.
Z duszą na ramieniu powlokłam się do sali, gdzie niepokorna społeczność uczniowska odbywała karę. Wyjątkowo nie było dziś tłoczno. Kilkoro skejtów ze starszego rocznika, ukaranych za zrobienie grafitti przy tylnym wejściu, grupka spóźnialskich pierwszaków, no i my.
Pan Rotwood, opiekun szkolnej kozy to prawdziwy ewenement. Jest Niemcem i jest, cóż, dziwny to niedopowiedzenie. Jego marzeniem jest nauczanie w szkole dla geniuszy, a fakt, że musi zajmować się nami, traktuje jak karę od niebios i torturę. Wierzy w kosmitów i w torbie nosi wymyślne urządzenia, które mają wskazywać istoty pozaziemskie. Rotwood jest jakąś wielką szychą na niemieckim forum dla osób równie świrniętych, jak on. U nas mówią na niego Profesor Roswell. Oczywiście nawet o tym nie wie, bo wciąż przegląda to swoje forum i nie wyściubia nosa spoza laptopa.
W kozie podobno jest zakaz rozmów, ale zważywszy na fakt, kto jest naszym opiekunem, panuje ogólny chaos i harmider. Niestety nie da się wymknąć niepostrzeżenie.
Zajęliśmy z Austinem miejsce przy drzwiach. Zajęłam się wypracowaniem na angielski, wiedząc, że w domu nie zdołam go napisać. Mój towarzysz bazgrał bez sensu i ładu po zeszycie. Z jednej strony chciałam już stąd wyjść, a z drugiej bałam się. Każda minuta przybliżała mnie do randki. W brzuchu pojawiły się pierwsze wibracje, zaczęłam się denerwować, że zabraknie mi czasu na przygotowania.
- Co piszesz? – chwilę potrwało nim zorientowałam się, że to współuczestnik tego zesłania, zadał mi pytanie.
- Wypracowanie. Na angielski, wiesz – zająknęłam się. Znów powracało to dziwne uczucie skrępowania. Nienawidziłam siebie w takich momentach.
- No tak – mruknął mój towarzysz i z jeszcze większą pasją zajął się mazaniem po kartkach. Wróciłam do lekcji, ale nie potrafiłam się skupić. Był trzeci dzień naszej kary. Dwa poprzednie przegadaliśmy, jak najlepsi przyjaciele, dziś panowało między nami milczenie i napięcie. Wydawało mi się, że to cisza przed burzą i obawiałam się, mając świeżo w pamięci ubiegły weekend. To śmieszne.
Resztę karnej godziny spędziłam bezmyślnie spoglądając w niedokończone zdanie, ale nie czułam się zdolna do podniesienia długopisu i napisaniu dalszego ciągu. Wstrzymywałam oddech i nerwowo zerkałam na zegar.
- Koniec! Do zobaczenia jutro – profesor zawołał z nad laptopa i nie zaszczycając nas nawet spojrzeniem, podniósł swoją teczkę i wyszedł. Zaskrzypiały odsuwane krzesła. Ciche rozmowy przeszły w wyraźne i głośne dyskusje. Po chwili sala opustoszała. Zostaliśmy tylko my. Austin i ja. Ja i Austin. Wciąż siedzieliśmy, jakby czyjaś zła wola odebrała nam wszystkie siły i całą energię.
Trwało to kilka minut. Nagle blondyn zerwał się z miejsca i wybiegł z klasy. Oddychałam, a raczej rzęziłam jak astmatyczka po długim biegu. Poczułam ból w dłoniach i ze zdumieniem odkryłam, że zaciskam pięści tak mocno, że wbijam sobie paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni. Rozluźniłam uścisk i z trudem wstałam. Idąc korytarzem z trudem uspokoiłam oddech. Co to było? Dlaczego? Skąd to napięcie? Nic nie rozumiałam, ale w duchu przyznałam, że nawet nie próbuję zgłębić owych zagadnień. Czułam, że odpowiedź mogłaby zachwiać moim światem, a ja potrzebowałam spokoju. Przecież miałam dziś błyszczeć i oczarować faceta.
Spojrzałam na zegarek, wskazywał piętnaście po piętnastej. Biegiem puściłam się w stronę szkolnego teatru. Nie było szans, że zdążę wysprzątać salę, wrócić do domu i przygotować się do randki. Do osiemnastej było zbyt mało czasu. Ze złości zaklęłam pod nosem, zastanawiając się, jak to wszystko pogodzić. Jutro upływał termin, jaki dyrektorka dała nam na porządki. W piątek miało się odbyć przesłuchanie do musicalu.
Popchnęłam ciężkie drzwi. Austin już był w środku i z furią trzepał fotele. Głośno przełknęłam ślinę i odważnie wkroczyłam do środka. Żadne z nas nie odezwało się. Uwijaliśmy się z robotą, czułam, że jeśli zostanę tu jeszcze chwilę, wybuchnę. Kątem oka zarejestrowałam, że chłopak skończył z siedzeniami i zajął się parkietem. Zdumiałam się. Zostało tylko powiesić kotary, a przecież wczoraj nie wysprzątaliśmy nawet połowy sali! Coś tu było bardzo nie tak.
- Austin, jak to możliwe? – spojrzał na mnie zdezorientowany. Nie rozumiał do czego zmierzam. – Przecież wszystko jest już czyste! Wczoraj tyle nie zrobiliśmy! Jak to się stało?
Chłopak zaśmiał się.
- Wiem, że masz dziś randkę i nie chciałem żebyś się spóźniła. Przyszedłem tu w czasie lunchu i dwóch ostatnich lekcji – zakończył wyraźnie zawstydzony. Powoli docierał do mnie sens jego słów.
- Urwałeś się z zajęć żeby posprzątać? Zrobiłeś to dla mnie? – usiadłam z wrażenia. Tego się nie spodziewałam. Miałam wrażenie, jakby ktoś obuchem przydzwonił mi w głowę. Chłopak całkowicie mnie zaskoczył.
- E, no tak. Wiem, że ta randka jest dla ciebie ważna – mruknął i z uporem zaczął zamiatać. Wciąż siedziałam, próbując uporządkować chaos w głowie. Nikt jeszcze nie zrobił dla mnie czegoś takiego. To było niezwykłe.
- Dziękuję – szepnęłam wzruszona. Machnął ręką zniecierpliwiony.
- Powieś kotary i uciekaj. To twój wieczór.
Posłusznie wspięłam się po drabinie, ale myślami znajdowałam się daleko stąd. Blondyn złamał regulamin żebym się nie spóźniła na spotkanie. Zachował się jak prawdziwy przyjaciel, a przecież znamy się zaledwie tydzień. A zachowanie w kozie? Coraz mniej rozumiałam. Zamęt w myślach pogłębiał się.
Nie należę do osób, które mogą pozwolić sobie na nieuwagę, idąc po równej drodze. Na wysokości powinnam tym bardziej zachować ostrożność. Niestety, całkowicie nie wzięłam pod uwagę moich problemów z koordynacją i źle stąpnęłam, chcąc stanąć na wyższym stopniu. Krzyknęłam. Spadając, jak na filmie, widziałam przed oczami różne sceny z mojego krótkiego życia. Nie było wysoko, ale wystarczająco żeby złamać nogę czy rękę. Zacisnęłam powieki, wciąż słysząc swój krzyk. Wylądowałam. Nie bolało. Ze zdumieniem otworzyłam oczy i zakręciło mi się w głowie. Czułam w pasie dotyk silnych dłoni. Wpadłam wprost w ramiona Austina. Wpatrywałam się w niego i dostrzegałam swoje odbicie w jego oczach. Wciąż mnie trzymał, przytulając do siebie. Byliśmy blisko siebie. Bardzo blisko. Wstrzymałam oddech.
- Lepiej już idź – z trudem wyszeptał blondyn. Kiwnęłam głową. Delikatnie postawił mnie na ziemię i szybko, jakby gonił go sam diabeł, oddalił się w jak najodleglejszy koniec sali.
Wciąż stałam i walczyłam ze sobą. Śpiewałam w myślach Gloria, Gloria, Hallelujah, nie chcą myśleć, nie chcąc analizować. Po raz kolejny przełknęłam głośno ślinę i wybiegłam. Zatrzymałam się na korytarzu i plecami oparłam o drzwi.
- Jezu, Ally – szepnęłam z mieszaniną tak różnych i odległych od siebie emocji.
Jak pijana ruszyłam w stronę przystanku. Akurat podjeżdżał do niego autobus. Wsiadłam, nie sprawdziwszy nawet, dokąd jedzie. Prawdą, jest, że niebo czuwa nad szaleńcami. Autobus okazał się właściwy. Oddychałam głęboko, próbując opanować drżenie rąk. W okolicach mojej ulicy byłam opanowana na tyle, że mogłam ruszyć pieszo do domu, nie bojąc się, że wejdę pod samochód. Już dawno nic nie wytrąciło mnie tak z równowagi. Myślałam, że Dallas prowokuje we mnie anarchię, ale Austin robił to cholernie intensywniej.
- Co się dzieje? –mruknęłam sama do siebie i weszłam do domu. Musiałam ochłonąć. Skierowałam się do kuchni i wstawiłam wodę na herbatę. Wokół mnie panowała cisza. Taty nie było. Standardowo. Odczuwałam silną potrzebę rozmowy. Odezwał się dzwonek mojej komórki, jakby telepatycznie wyczuwając, że jej potrzebuję, Trish przesłała mi wiadomość.
„Mam nadzieję, że jesteś już w domu i robisz się na bóstwo. W komodzie w trzeciej szufladzie od dołu jest złota bransoletka, załóż ją. Powodzenia!
Kocham, T.”
Cholera! Randka z Garbym! Jak mogłam o tym zapomnieć?!  
Spojrzałam na zegar, wskazywał siedemnastą pięć. Odetchnęłam i w spokoju usiadłam. Miałam jeszcze trochę czasu. Wypiłam herbatę i pognałam na górę. Po raz pierwszy chyba, cieszyłam się, że przez całe lata notorycznie zasypiałam na zajęcia. Dzięki temu, nauczyłam się przygotowywać błyskawicznie i sprawnie. Zamknęłam się w łazience. Ciepła woda ukoiła zszargane nerwy. Szybko wyskoczyłam spod prysznica i zajęłam garderobą oraz fryzurą. Makijaż zostawiłam sobie na koniec. Nigdy nie maluję się mocno. Właściwie używam wyłącznie tuszu do rzęs. Dziś zastosowałam jeszcze podkład oraz odrobinkę różu na policzki. Włożyłam mój szczęśliwy wisiorek. Byłam gotowa. Przejrzałam się w lustrze i pogratulowałam Trish i Kice, doskonale wiedziały, jak zrobić z kaczątka łabędzia.
Dzwonek do drzwi przerwał moje rozmyślania. Zbiegłam na dół i biorąc głęboki oddech, otworzyłam drzwi. Na progu stał Garby z bukietem w dłoniach. Uśmiechnął się ciepło i wręczył mi wiązankę.
- Dla ciebie – zaprosiłam go do środka i zaniosłam prezent do siebie. Jeszcze nikt nie podarował mi kwiatów. To było takie słodkie.
Wyszliśmy. Chłopak zaprowadził mnie do czarnego forda volvo s60. Otworzył mi drzwiczki i podtrzymując je, pomógł usiąść. Zerknęłam w stronę domu Trish, siedziała na ganku z Dominiką i bezczelnie przyglądały nam się. Korzystając z tego, że mój towarzysz wsiada do auta i mnie nie widzi, pokazałam im język. Widziałam, że się roześmiały. Ruszyliśmy.
Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, jak dobrzy przyjaciele. Pojechaliśmy do kina na maraton z Władcą Pierścieni. Może to niezbyt romantyczny film, na który chodzi się w towarzystwie drugiej połówki, ale z całego serca kocham Viggo Mortensena. Pozytywnie zaskoczył mnie fakt, że mój towarzysz o tym pamięta. Wspomniałam o tym tylko raz, podczas naszej drugiej rozmowy. Kupiliśmy tonę popcornu i zajęliśmy nasze miejsca. Okazało się, że z powodów technicznych, maraton musi zostać odwołany i kino wyemituje dziś tylko jedną część. Trochę się zasmuciłam, ale postanowiliśmy zostać. Film był wspaniały. W pewnym momencie poczułam, że Garby ujmuje moją dłoń. Nie było w tym geście nic niestosownego ani niemiłego, a mimo to zrobiło mi się nieprzyjemnie i korzystając z pierwszej okazji, zabrałam rękę i wpakowałam ją do kubełka z prażoną kukurydzą. Zrozumiałam, że ta randka była pomyłką. Garby to świetny chłopak i strasznie go polubiłam przez te kilka dni, jednak nie czułam do niego nic więcej prócz sympatii. Mógł zostać moim bardzo dobrym przyjacielem, ale niczym więcej. Poczułam się okropnie. Nie chciałam go ranić. Nie żebym łudziła się, że mogę mu się podobać.
Po kinie poszliśmy do restauracji. Zablokowałam się. Rozmowa się nie kleiła. Głowiłam się, jak powiedzieć mojemu towarzyszowi, że nic z tego nie będzie.
- Ally, czy coś się stało? – zapytał po chwili, wyraźnie zasmucony.
- Nie, nie – odparłam szybko. Za szybko. Nie potrafię kłamać. Garby spojrzał na mnie uważnie i uśmiechnął się. Zdziwiło mnie to. Jeszcze bardziej zaskoczyły mnie jego słowa.
- Chyba wiem, co cię martwi.
- Naprawdę? – grzebałam widelcem w sałatce, niezdolna do jedzenia.
- Tak. Myślę, że mamy ten sam problem – odezwał się po chwili. Odłożyłam sztućce i skupiłam się na tym, co mówił Garby.
- Jesteś naprawdę świetną dziewczyną, Ally. Znamy się dopiero kilka dni, a ja czuję, jakbym znał cię całe życie. Wiele nas łączy, możemy porozmawiać o wszystkim. Ufam ci, ale – przerwał. Dokończyłam za niego, uśmiechając się.
- Ale nie ma między nami przyciągania.
- Dokładnie. Złapałem cię za rękę w kinie, ale absolutnie nic nie poczułem. Nie chciałem cię zranić.
- Czułam to samo! – niesamowite, ten chłopak jest niezwykły.
- Przyjaciele? – uśmiechnął się i wyciągnął dłoń nad stołem. Jak dzieci w przedszkolu, dla których uścisk dłoni jest najwyższą i najmocniej wiążącą przysięgą.
- Przyjaciele – uścisnęliśmy sobie ręce i nagle ta nasza nieszczęsna randka zaczęła sprawiać mi radość.
Poruszyliśmy chyba wszystkie możliwe tematy. Garby jest świetnym rozmówcą. Potrafi wypowiedzieć się o wszystkim, nie nudzi i ma podobne zainteresowania. Rozmowa z nim to prawdziwa przyjemność.
Około północy wyszliśmy z restauracji i poszliśmy na spacer do pobliskiego parku. Panowała tam niesamowita atmosfera. Kilka lamp nie było w stanie oświetlić tego, dość sporego terenu, więc panował tajemniczy półmrok. W oddali błyszczały wody stawu. Tam się udaliśmy i rozsiedliśmy się wygodnie na kładce. Ciszy nie mącił żaden dźwięk. W tygodniu, o tej porze nawet w Miami panuje spokój, a szczególnie w miejscu tak odległym od centrum i zgiełku turystów, jak to urocze miejsce. Nie wiedzieć czemu, przed oczami ujrzałam siebie spadającą z drabiny i Austina ratującego mnie. Poczułam w brzuchu uścisk, ale przyjemny uścisk. Uśmiechnęłam się szeroko.
- O czym myślisz? – zapytał mój towarzysz, przyglądając mi się uważnie. Zapomniałam, że jest tu ze mną.
- Sądzisz, że można polubić kogoś, kogo się przysięgało nienawidzić? – odpowiedziałam pytaniem.
- Polubić? – zapytał i chwilę pomyślał zanim odpowiedział. – Można nawet pokochać.
- Pokochać – powtórzyłam głucho.
- Tak. No wiesz, jak Elżbieta Benett – uwielbiam „Dumę i uprzedzenie”, ale teraz zaprotestowałam.
- Niemożliwe!
- Jane Austen znała się na rzeczy – Austen, Austin, jęknęłam zniecierpliwiona, znów wracając w myślach do sceny w teatrze szkolnym.
- Elżbieta przysięgała nienawidzić Darcy’ego, Darcy był zbyt dumny by pokochać Elżbietę, a proszę, skończyło się ślubem – mój towarzysz zachichotał.
- To były inne czasy – mruknęłam wgryzając się w hamburgera. Bardzo nie w smak mi była ta rozmowa. Chciałam zastanowić się, co się wydarzyło dziś między mną, a Austinem, a nie rozważać poślubienie wroga. Chociaż pan Darcy… To był gość!
- Inne czasy? Kochanie, nie bądź naiwna! – wykrzyknął Garby. – Miłość wciąż jest taka sama.
Zakrztusiłam się i zmieniłam temat. Gawędziliśmy jeszcze jakiś czas.
Po pierwszej Brad odwiózł mnie do domu. Nie bałam się gniewu taty, pewnie nawet nie zauważył mojej nieobecności. Odpowiedzialny rodzic pełną gębą.
Blondyn odprowadził mnie do drzwi, przytuliliśmy się na pożegnanie, ale nie było w tym geście nic romantycznego. Ot, zwykły przyjacielski uścisk.
Cicho wkradłam się do przedpokoju, ale okazało się, że nie mam się o co martwić. Mojego tatusia znów gdzieś poniosło. Wstawiłam wodę na herbatę i powlokłam się na górę. Szybko przebrałam się w piżamę i przyniosłam do pokoju tacę z gorącym napojem i ciastem.
Mimo później pory nie czułam zmęczenia. Wygodnie ułożyłam się na łóżku i spostrzegłam, że komunikator na laptopie świeci. Miałam nowe wiadomości. Otworzyłam pierwszą. Była od Trish.
„Odezwij się, jak wrócisz!”
Wywróciłam oczami i kliknęłam na drugą ikonkę.
„Dlaczego milczysz? Czekam na relację!”
Tak, znów moja niecierpliwa przyjaciółka. Trzecią wiadomość wysłano przed piętnastoma minutami. Autorką również była Trish.
„Opowiadaj, opowiadaj, opowiadaj!”
Postanowiłam trochę ją pomęczyć i odpowiedzieć jej wszystko w szkole. Kliknęłam na czwartą nieodczytaną wiadomość, obiecując sobie, że jeśli to znów moja przyjaciółka, zamorduję ją. Jednak to nie była Trish. Ostatnia wiadomość była autorstwa mojej siostry.
„Jak randka?”
Z westchnieniem zatrzasnęłam laptopa i zgasiłam lampkę. Nagle poczułam się zmęczona tym ciężkim dniem i bardzo senna.
Zasypiając, słyszałam w głowie słowa Garby’ego: „Miłość wciąż jest taka sama.”


___________________________________
Moje Drogie, nawet nie wiem, jak Was przepraszać, że tak zwlekałam z tym rozdziałem. Pisałam go "na chybcika", więc zdaję sobie sprawę z dość lipnego i nudnego zakończenia, ale obiecuję, że kolejne rozdziały będą bardziej dopracowane i dodane o czasie.
Przepraszam raz jeszcze!

Wasza M.