środa, 24 grudnia 2014

"W labiryncie swoich myśli..."




12 stycznia


Niedziela. To jeden z tych dni, kiedy człowiek z niedowierzaniem zerka w kalendarz i przerażony, chciałby cofnąć czas do piątku. Albo chociaż soboty, żeby jeszcze na moment móc udawać, że nie musi wracać do rzeczywistości i rutyny, która nieuchronnie nadciąga wraz z każdym poniedziałkiem. Ta niedziela była wyjątkowo smutna. Koniec biwaku, powrót do cywilizacji i szkolnych problemów, od których naprawdę udało mi się uciec. Prawdę mówiąc, miałam inne rzeczy na głowie. Jak wczorajsza kłótnia z Austinem.
- Powinieneś być wściekły, a nie mnie całować - powiedziałam zdezorientowana, kiedy blondyn oderwał swoje usta od moich.
- To jest o wiele przyjemniejsze - mruknął chłopak.
Ja z kolei powinnam być szczęśliwa, że moje, dosyć niepochlebne zdanie o jego ukochanej siostrzyczce, zostało tak dobrze przyjęte, ale zamiast się przymknąć i zatopić w ustach Austina, co podpowiadał mi rozsądek, musiałam, przyznaję to bez bicia, całkowicie bez sensu, ciągnąć tę kłótnię. To z kolei podpowiadał mi jakiś nieznośny troll, który pojawiał się w mojej głowie nieoczekiwanie i krzyczał, tupał oraz kopał do momentu, gdy decydowałam się zapomnieć o rozsądku i dopuszczałam do głosu emocje.
- Nie rozumiem cię - pokręciłam głową i oswobodziłam się z jego objęć. - To, co mówisz i to, co robisz, to się wyklucza. Zdecyduj się w końcu czego chcesz! Nie chcę tych ciągłych zawirowań.
- Nie, Ally - Austin oparł się o drzewo i przyglądał mi się uważnie. - To ty nie wiesz czego chcesz. Szukasz problemu tam, gdzie go nie ma. A kiedy tak szukasz i szukasz, i szukasz, chociaż wcale nie masz powodu, w końcu go znajdujesz.
- Rozumiem, że dla ciebie chora relacja między mną, a twoją siostrą nie jest problemem - syknęłam. - Dlaczego miałbyś się tym przejmować?
- Masz rację, Alls - blondyn był coraz bardziej wściekły, chociaż próbował tego nie okazywać. - To, co się dzieje między tobą a moją siostrą, dzieje się między tobą a moją siostrą. Rozumiesz? To nie ma wpływu na nas. To nie może mieć na nas wpływu. Ja nie chcę, żeby to miało wpływ na nas!
- Wybacz, ale ja nie potrafię udawać, że problem nie istnieje - wciąż w ten sam irytujący sposób upierałam się przy swoim idiotycznym zdaniu.
- Co chcesz, żebym zrobił? Powiedz, zrobię to!
- Chcę... - zamyśliłam się. Chłopak miał rację, nie miałam pojęcia, czego tak naprawdę chcę, ale nie mogłam się zdobyć na to, żeby to przyznać. Nie pozwalała mi na to moja duma. Pieprzona duma, która wciąż pakowała mnie w kłopoty i niszczyła wszystko, co z takim trudem buduję. - Chcę... Chcę...
Cholera! 
- Ally, proszę, nie kłóćmy się - Austin podszedł do mnie i próbował mnie przytulić, ale odsunęłam się. Zachowywałam się całkowicie bezsensownie. Jak konkursowa idiotka.
- Chcę zostać sama - wydukałam w końcu z trudem. Ciężko mi było mówić, bo czułam palące mnie łzy. Nie rozumiałam siebie. Nie miałam pojęcia po co i dlaczego się tak zachowuję, ale nie potrafiłam przestać. Chyba zbyt daleko zabrnęłam w labiryncie swoich myśli i przegapiłam kilka drogowskazów. Zabłądziłam, a żaden promyczek, żadna iskierka, nie było tam nic, co wskazywałoby mi drogę do wyjścia.
- Przepraszam - wyszeptałam tylko, speszona pod ostrzałem uważnych spojrzeń Austina i nie mogąc ich dłużej wytrzymać, odwróciłam się i pobiegłam przed siebie. Nie myślałam logicznie. Po prostu biegłam i biegłam, i biegłam, i biegłam. Biegłam, aż poczułam, że już dłużej nie dam rady. Osunęłam się na zwalony pień i objąwszy kolana rękoma, ukryłam w nich głowę. Dyszałam ciężko, ale to nie długi, męczący bieg był tego przyczyną. To to przed czym uciekałam, ale niestety nie zapodziałam tego po drodze, tak okropnie mnie strudziło. Moje myśli. 
- Co ty wyprawiasz, idiotko?! - wrzeszczałam na siebie wewnątrz mojego mózgu. - Wracaj tam i to napraw!
Ale nie mogłam wrócić. Jeszcze nie. Najpierw musiałam wszystko rozważyć. Ja wiem, że zawsze tworzę problemy przez moją nadinterpretację, ale nie potrafiłabym stanąć przed Austinem i nie znać odpowiedzi na pytanie, które mnie dręczy - dlaczego doprowadziłam do tej awantury?
Chociaż dogłębnie nad tym myślałam, wciąż miałam pustkę w głowie. Nie było tam nic, choć, paradoksalnie, było tam wszystko. Burdel, jakiego w swojej torebce nie powstydziłaby się żadna kobieta.
- Oddychaj, Ally - szeptałam do siebie i starałam się uspokoić. W zdumienie wprawił mnie widok podrapanego prawego kolana. Musiałam upaść, kiedy biegłam przez las, ale prawdę mówiąc, nie pamiętałam tego. Gdyby nie krew spływająca po mojej nodze, sądziłabym, że to tylko gra świateł. Cień. Jakieś odbicie.
Wstałam i syknęłam. Bolało. Kostkę też miałam poharataną. Jakim cudem?
- Gdzie ja jestem? - zmarszczyłam brwi. 
Rozejrzałam się, ale nie poznawałam tego miejsca. Prawdę powiedziawszy, gdyby nie Mike, nie trafiłabym nawet z parkingu na polanę, chociaż wyraźna ścieżka prowadziła wciąż prosto. Nie mam za grosz orientacji w terenie. W dodatku dla mnie każde drzewo wygląda jednakowo. No okay, widzę, że jedne mają liście, a inne igiełki, ale drzewo to drzewo, nie przyglądam im się z zapartym tchem. Najgorsze było to, że już od dawna nie słyszałam szumu wody. I to nie dlatego, że się do niego przyzwyczaiłam, i go nie zauważam, ale dlatego, że musiałam odejść gdzieś bardzo daleko w głąb lasu.
- Nie, nie, nie, nie, nie - powtarzałam, kręcąc się w kółko. Byłam przerażona wizją zgubienia się w lesie. Moja psychika podsuwała mi wszystkie horrory, które kiedykolwiek obejrzałam, a ich akcja działa się w takich okolicznościach. Już widziałam tych zmutowanych facetów z "Drogi bez powrotu", czarownicę z "The Blair Witch Projekt", tego misia z "Demona zemsty". Panika zaczynała brać górę. Mimo że zazwyczaj jestem silna i odporna, moja psychika kompletnie sobie nie radzi w takich sytuacjach. Wiedziałam, że jeszcze moment i wpadnę w histerię. Biegałam między drzewami, a strach coraz mocniej mnie pożerał. Zaczepiłam sukienką o wystającą gałąź. Szarpnęłam, żeby się uwolnić. Usłyszałam trzask rozrywanego materiału. Upadłam na ziemię i uderzyłam kostką w wystający głaz. Skrzywiłam się z bólu, ale szybko podniosłam się i kuśtykając, starałam się odnaleźć drogę do naszego obozowiska. Bałam się. Cholernie się bałam mojej wyobraźni i samotności. Las nie wydawał mi się już uroczym, magicznym miejscem. Za każdym drzewem, za każdym kamieniem widziałam cienie, w których upatrywałam się morderców, gwałcicieli i niebezpiecznych dla otoczenia zbiegów ze szpitali psychiatrycznych. Rozglądałam się, ale miałam wrażenie, że wciąż jestem w tym samym miejscu. Gdziekolwiek skręciłam, wychodziłam na tę samą polankę, gdzie starałam się dojść do siebie po kłótni. Czułam się taka bezsilna i w końcu z tej bezsilności rozpłakałam się.
- Idiotka - szeptałam, szlochając. 
- Ally? - w pierwszej chwili myślałam, że to tylko wytwór mojej imaginacji. Coś na kształt fatamorgany. Podniosłam głowę i starałam dojrzeć coś przez zasłonę łez. Austin. To był on. Naprawdę on. Stał tam, kilka metrów ode mnie i zmartwiony mi się przyglądał. Nie zważając na bolącą kostkę, zerwałam się z ziemi i rzuciłam mu się na szyję.
- Tak strasznie się bałam, tak strasznie się bałam - powtarzałam, wciąż szlochając jak histeryczka.
- Cichutko, spokojnie - szeptał, gładząc mnie po włosach. - Jestem przy tobie.
Przywarłam do niego mocno, tak, jak gdyby świat miałby się właśnie skończyć. Ciepło jego ciała sprawiało mi przyjemność, ale nie w czysto fizycznym znaczeniu. Bliskość blondyna przynosiła mi psychiczną ulgę. Czułam się przy nim bezpieczna. Wracałam do równowagi i powoli przestawałam myśleć, że każdy liść chce mnie zabić. Uspokajałam się. Mój oddech wyrównywał się, drżenie ustępowało.
Chłopak ostrożnie, jakby się bał, że nawet najmniejszy ruch może mnie spłoszyć, przesuwał się w stronę zwalonego pnia. W końcu do niego dotarliśmy. Austin posadził mnie na korze, a sam zmarszczywszy brwi, uważnie na mnie spoglądał.
- Co się stało? - zapytał delikatnym tonem i wskazał na rozdartą sukienkę oraz poranione nogi.
- Upadłam - przyznałam. - Zgubiłam się. Bałam się, że nie znajdę drogi powrotnej i wpadłam w panikę.
Mimo że wciąż nie miałam pojęcia, gdzie się znajduję, w towarzystwie blondyna nie obawiałam się niczego. Moglibyśmy być nawet gdzieś na Alasce, co było niemożliwe ze względu na klimat, a ja nie martwiłabym się tym.
- Długo nie wracałaś, martwiłem się.
- Przepraszam - szepnęłam. - Za tę bezsensowną awanturę. Za moje gówniarskie zachowanie. Za wszystko. Jesteś taki kochany, tak bardzo się o mnie troszczysz, a ja ciągle funduję ci emocjonalne sinusoidy. Kiedy się na coś uprę, czy mam rację czy nie, jestem jak orkan - rozwalam wszystko, co znajdzie się na mojej drodze.
- Hej, Pszczółko, nie myśl o tym - uśmiechnął się Austin. - Już wszystko dobrze.
- Jestem idiotką, przepraszam - powiedziałam zawstydzona.
- Wcale nie - zaprzeczył.
- Ależ tak! Jestem beznadziejną idiotką.
- Chyba nie sądzisz, że mam taki zły gust? - prychnął blondyn, a ja parsknęłam śmiechem.
- Czy ja wiem? W końcu byłeś z Eve.
- Cios poniżej pasa, Dawson - chłopak udał obrażonego. 
Przez moment przekomarzaliśmy się, ale gdy zapadła cisza, Austin spoważniał.
- Posłuchaj, Ally, rozumiem, że ta sytuacja z Cassidy może cię męczyć. Nie myśl, że jestem ślepy. Zauważyłem, że między wami wcale nie ma siostrzanej miłości, kwiatów i tęczy, ale nie sądziłem, że jest tak źle. Obiecuję, że postaram się to jakoś załatwić. Spróbuję, dobrze? Wiem, jak zaborcza potrafi być moja siostra, ale nawet ona nie stanie pomiędzy nami. Rozumiesz?
- Ale ona ma rację, kiedy mówi, że moją jedyną wadą jest brak zalet.
- Przyznaję, że czasami ciężko cię znieść. Jesteś upierdliwa, cholernie dumna, kłócisz się z byle powodu, bywasz złośliwa i sarkastyczna, ironizujesz i kpisz, bo nie chcesz pokazywać, że ci zależy. Uciekasz przed problemami, udajesz, że ich nie ma. Jesteś chaotyczna, skrajnie nieodpowiedzialna i nierozsądna. Zachowujesz się jak dziecko i obrażasz, kiedy coś idzie źle. Nie potrafisz sobie radzić ze smutkiem i zamykasz się w sobie, odcinasz się od każdej życzliwej ci osoby, bo za nic nie chcesz pokazać, że jesteś słaba. Tak, Ally, właśnie taka jesteś, ale przy tobie czuję się szczęśliwszy niż kiedykolwiek wcześniej. Kiedy cię przytulam, mam wrażenie, że nasze ciała są jednością, że nasze żyły związują się ze sobą, a w naszych organizmach krąży ta sama krew, bo to niemożliwe, żeby dwoje ludzi mogło być tak blisko siebie pod każdym możliwym psychicznym i fizycznym względem. 
Milczałam. Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Znów czułam łzy, ale tym razem były to łzy wzruszenia. Jeszcze nigdy nie usłyszałam czegoś takiego, chociaż Austin wielokrotnie powtarzał, że mnie kocha. To wyznanie było inne. Dojrzalsze. Wypełnione tęsknotą i rozłąką. Blondyn tyle razy mówił, że wrócił do Miami dla mnie. Teraz nie pisnął o tym ani słowa, ale ja, słuchając tego, co powiedział, w końcu w to uwierzyłam. W każdym jego słowie była miłość.
- Nie ma znaczenia, czy się kłócimy, rzucamy w siebie kubkami czy rzucamy się na łóżko. Nie ma znaczenia, czy mówimy o dwa słowa za dużo, ranimy się, godzimy, całujemy, krzyczymy na siebie czy po prostu leżymy i oglądamy telewizję. Ważne, że jesteśmy razem. Tylko to się liczy. Bliskość.
- Czuję się przy tobie taka beznadziejna - przyznałam szczerze. - Ty jesteś taki wyrozumiały, starasz się mnie zrozumieć, nawet, kiedy obrażam twoją rodzinę, a ja... Ja po prostu odwracam się i wściekła uciekam.
- Nigdy tak nie myśl, Alls - zaoponował. - Jesteś cudowna. Jesteś moja ze wszystkimi wadami i zaletami. Właśnie taką ciebie kocham, głuptasie. 
- Kocham cię bardziej niż potrafię wyrazić - szepnęłam i pocałowałam go w usta. Trwaliśmy złączeni w pocałunku, w którym starałam się zawrzeć wszystko to, czego nie potrafiłam powiedzieć. Zawsze miałam problem z wyrażaniem uczuć i wyrażaniem siebie. Mówiłam nie to, co chciałam powiedzieć i plątałam się. Przy Austinie było inaczej. On wiedział. On zawsze wiedział. Nawet, jeśli milczałam. Widział wszystko w moich oczach. Czytał z nich jak z otwartej księgi. 
- I see forever when I look in your eyes. You're all I ever wanted - zanucił cichutko Austin wprost do mojego ucha. Zadrżałam. - When I look into your eyes, I can see how much I love you. *
Przełknęłam ślinę i przyciągnęłam chłopaka do siebie. Zarzuciłam mu ręce na szyję i zatopiłam się w jego ustach. Usiadłam okrakiem na jego kolanach, nie miało znaczenia, że sukienka, która i tak była porozrywana, zsuwa mi się do góry, przecież i tak widział mnie już nago. Dotyk dłoni Austina na moich biodrach palił. Miałam ochotę zerwać z niego ubranie i zrobiłabym to, gdybyśmy nie usłyszeli nieopodal nas wybuchu śmiechu i jakiejś rozmowy prowadzonej rozgorączkowanym szeptem. Niechętnie odsunęliśmy się od siebie. Usiadłam w niej wulgarnej pozycji, a rozbawiony chłopak udawał, że podziwia okoliczne drzewa. Na polanę wyszła Kim w towarzystwie Jacka.
- Co wy tu robicie? - zmarszczyłam brwi, gdy zobaczyłam, że trzymają się za ręce. Nie podobało mi się to. Bardzo mi się to nie podobało. Kim była dziewczyną Garby'ego, o czym każdy z nas, a już na pewno mój brat, doskonale wiedział. To raz. W tym idiocie, Jacku, kochała się Care. O czym też każdy z nas, ale niestety nie mój ślepy, głupi brat, doskonale wiedział. To dwa
- No - byli wyraźnie zawstydzeni i zdziwieni, że kogoś tu zastali. Wyglądali jak para złodziejaszków przyłapana na gorącym uczynku. - Tak sobie spacerujemy.
- Czyżby? - wybacz, Kimmy, nie rób ze mnie idiotki.
- Siostra, wyluzuj, nie jesteś żadnym strażnikiem czystości - Jack wywrócił oczami, a ja omal nie spadłam z pnia, na którym siedziałam, kiedy to usłyszałam. Strażnik czystości?! Że co?! Że niby on i Kim coś ten? Ale jak to? Mamo? Tato? Halo? Poproszę podpowiedź publiczności.
- Słucham?! - wykrztusiłam osłupiała.
- Co się stało z twoją sukienką? I z twoimi nogami? - teraz to mój brat się zdziwił. 
- Nie zmieniaj tematu - przyzwyczaiłam się do bólu kostki na tyle, że nawet go nie zauważałam.
- Jeśli ktoś cię skrzywdził, zabiję gnoja - ktoś, a w domyśle Austin. 
Hej, braciszku, przestań mordować mojego chłopaka wzrokiem. Zajmij się raczej mordowaniem tej puszczalskiej panienki, która najwyraźniej kantowała mojego kumpla. 
- Przewróciłam się w lesie, wyluzuj - rzuciłam tylko. - Musimy pogadać, młody.
- Później, jestem trochę zajęty.
- Teraz! - w moim głosie zabrzmiała stal. Nie będzie mi tu gówniarz pyskował. Niech sobie będzie zakochany w Kimberly, ale hej, pewnych rzeczy się nie robi. Do takich należy migdalenie się z dziewczyną kumpla, nawet, jeśli to kumpel siostry. W dodatku ktoś, kto już wystarczająco oberwał od rodzinki Dawson.
- Upadłeś na głowę?! - wrzasnęłam, kiedy odeszliśmy kawałek od polany.
- O co ci chodzi? - jasne, udawaj niewiniątko.
- Ty i Kim - syknęłam.
- Przecież wiesz jak wygląda sytuacja z mojej strony.
- Ona ma chłopaka. Garby. Taki blondyn. Wiesz, siedzę z nim na chemii. Migdalili się na imprezie sylwestrowej i najpewniej wczoraj w namiocie też - mówiłam jak do idioty, ale cóż, skoro inaczej nie jest w stanie tego pojąć.
- Jezu, Ally, przecież to nic takiego - wzruszył ramionami, a mnie zamurowało.
- Nic takiego?! Jak możesz!
- Przestań zgrywać taką cnotkę.
- Nie mówimy tu o mnie i mojej cnocie - powiedziałam ozięble. - To, co wyprawia Kim, nazywa się zdrada. Z-D-R-A-D-A. Dotarło?
- I co w związku z tym?
Skamieniałam. Jack, mimo że był facetem, a każdy facet w opinii kobiet to tępy prostak, który myśli tylko o seksie, zawsze miał zasady. Bardzo dobrze je znałam, bo od dziecka byliśmy blisko. Nigdy by nie zalecał się do dziewczyny kumpla, nawet, jeśli byłby cholernie zakochany. Ba, nie ruszyłby jej nawet, gdyby wpakowałaby mu się do łóżka.
- Kim jesteś i co zrobiłeś z moim bratem?
- Ludzie się zmieniają, Alls - rzucił obojętnie.
- Nie, Jack, ludzie się nie zmieniają. Dorastają - spojrzałam na niego z wyrzutem. - Tylko szkoda, że po drodze gubią swoje zasady i wartości.
- Będziesz mi teraz prawiła kazania?
- To twoje życie. Rób, co chcesz. Obyś później mógł bez obrzydzenia spojrzeć w lustro.
- Dziękuję za rady, siostra. Nie skorzystam.
Co się dzieje z tym chłopakiem? Dlaczego zamienia się w karykaturę siebie? Halo?! Gdzie znika ten chłopak, który pisał piosenki miłosne, których nigdy nie odważył się zaśpiewać?
- Naprawdę sądzisz, że to w porządku? A gdybym ja zachowywała się tak, jak Kim? Albo Emma, albo Care? - spróbowałam ostatni raz.
- To nieporównywalne - pokręcił głową.
- Dlaczego? - zdziwiłam się. 
- Kim od zawsze była moją najlepszą przyjaciółką, ale to już nie jest ta sama słodka dziewczyna, w której się zakochałem. Skoro jest tak, jak jest, dlaczego mam z tego nie korzystać? - jak ładnie powiedziane. Czyżbym tylko ja była tak wulgarna, że nazwałabym to otwarcie "puszczaniem się"? - A ty... Ty jesteś moją siostrą. Emma też, chociaż nie jesteśmy spokrewnieni. Żaden facet nie zbliży się do was bez mojej wiedzy. Myśl sobie, co chcesz, ale i Austin, i Josh są pod czujną obserwacją. Co się tyczy Caroline... Care to Care. Nikomu nie pozwolę jej skrzywdzić, nie zasługuje na to.
- Jesteście blisko, prawda? - ciągle gdzieś razem chodzili. Czasami miałam wrażenie, że to pojawienie się brunetki, rozluźniło przyjaźń mojego brata i Kimmy.
- Nie w takim sensie, jak myślisz - wywrócił oczami Jack. - Przyjaźnimy się, ale to całkowicie inna relacja niż moja i Kim. Care jest inna. Czystsza. 
- Nie rozumiem cię - przyznałam szczerze. - Kiedy cię słucham, mam wrażenie, że traktujesz Kimberly jak przyjaciółkę, z którą się pieprzysz, a Care ja przyjaciółkę, w której się podkochujesz, ale sądzisz, że nie jesteś jej godny i nie chcesz komplikować waszych relacji.
Jack spoglądał na mnie bez słowa. Chociaż nie zmienił wyrazu twarzy, miałam wrażenie, że trafiłam w sedno. To było niemożliwe. Wiedziałabym. Powiedziałby mi. Prawda? Zawsze mi mówił. O wszystkim. Zawsze.
- Siostrzyczko, czasami ludzie, którzy są nam bliscy, są jak bagno, wciągają nas w swoje brudy głębiej i głębiej, chociaż tego nie chcemy. Dlatego lepiej trzymać się z daleka. Obserwować, ale nie wchodzić. 
Zostawił mnie osłupiałą i wrócił na polanę. Spoglądałam za nim i rozumiałam coraz mniej. O czym mówiłeś, braciszku? O sobie? O Kim? O Care? Dlaczego miałam wrażenie, że w twoim głosie słyszę prośbę o pomoc? Dlaczego poczułam się tak, jak wtedy, gdy dowiedziałam się o chorobie Kiki? Czyżbym znów tak szczelnie zamknęła się w swoim świecie, że przegapiłam coś ważnego? A może to Jack ukrył jakieś swoje problemy pod maską uśmiechu i rozbawienia? Dlaczego strach chwycił mnie za serce, a intuicja podpowiadała, że nadchodzą ciężkie czasy? Dlaczego rosła we mnie cholerna pewność, że muszę być silna, bo ktoś, kogo kocham potrzebuje mnie bardziej niż mogę sobie wyobrazić?

* "When I look in your eyes" Firehouse



_______________________________________________________

Witajcie, z tej strony Ra...
Żartuję!
Hiya!
Mikunia z tej strony.
Poszwendałam się trochę po Polsce, ale dzięki moim kochanym, najlepszym, najcudowniejszym, najwspanialszym i ogólnie och, ach, maszrumkom - Ani i Raff, blog wciąż funkcjonuje.

Święta, kurczę, jak ten czas szybko leci! W piątek miną dwa tygodnie, odkąd jestem w Polsce. Przeraża mnie wizja powrotu. Nie chcę. Zbyt dobrze mi tu. Ale nie ma narzekania, to zostawię dla Laczusi. ;*

Wigilia, czy wy także nie wyobrażacie sobie Bożego Narodzenia bez Kevina? :D

Z okazji tych Świąt, życzę wam, kochani, dużo miłości, radości i szczęścia!
Niech ten czas będzie dla was magiczny. Odstawcie komputery, telewizję czy konsole, spędźcie te dni z rodziną, nawet na wspólnym obijaniu się. Nie traktujcie tych rodzinnych spotkań, jak przykrego obowiązku. Nie! Odnajdźcie prawdziwą magię tych Świąt. Magię i ciepło, jakie niosą za sobą bliscy wam ludzie.
Nawet, jeśli was denerwują tak, że jedyne, na co macie ochotę to pieprznąć talerzem o ścianę, spakować walizki i nigdy nie wrócić, uwierzcie, że rodzina to skarb. Największy, jaki istnieje. Cieszcie się z każdej wspólnej chwili, bo są osoby, które widują swoich bliskich tylko raz w roku i cholernie wam zazdroszczą, nawet sprzeczek i awantur.
Wesołych, kochani!
PS. Nie obżerajcie się za dużo.

Ania, my też!

Wasza M.