2 września
Poranne wstawanie zawsze sprawiało mi problemy. Jestem
ogromnym śpiochem i kocham się długo wylegiwać. Kiedy tylko mogę sobie na to
pozwolić, nie opuszczam łóżka przed 13. Pobudki o nieludzkiej godzinie 7
powinny być zabronione. Wszak to niemalże środek nocy! Szczególnie po przerwie
wakacyjnej, nie rozumiałam, jak rodzice mogą nas karać torturami wczesnego
wstawania. W tym roku było mi łatwiej wygrzebać się spod kołdry, podczas
wakacji zastępowałam tatę w sklepie, więc o spaniu do oporu nie było mowy. Dziś
wyjątkowo się z tego cieszyłam. Dzięki temu, że nie musiałam zrywać się na
ostatnią chwilę, mogłam więcej czasu poświęcić swojej aparycji. Dokładnie
przestudiowałam zawartość szafy, obiecując sobie, że prędzej dam się zaprzęgnąć
do sań Świętego Mikołaja, niż przyznać do tego przed przyjaciółmi. Pomyśleliby,
że dostałam udaru albo innych powikłań od przebywania na słońcu. Pewnie by się
nie pomylili, bo nienawidzę opalania się i choć mieszkam w Miami, na plaży
bywam od wielkiego dzwonu. Nie należę do tych masochistów, którzy niczym
kiełbaski na grillu rozkładają się na leżaczkach i skwierczą niczym boczek na
patelni. Kulinarne porównania, najwyraźniej mój mózg domaga się śniadania.
Wyjęłam z szafy czarne, obcisłe spodnie i zdecydowałam ubrać się z klasą, ale
niezbyt wyszukanie. T-shirt barwy ceglastej z czarnym druczkiem, morelowe
koturny i kilka bransoletek w podobnych odcieniach. Ma się ten styl. Szybko
dokończyłam ostatnie przygotowania, przeczesałam swoje niesforne loki, szybki
makijaż i gotowe. Przez chwilę spoglądałam na siebie w lustrze, zastanawiając
się, jak wyglądam w oczach innych. Zaczęłam wyolbrzymiać swoje niedoskonałości
i wady, ale po chwili krzyknęłam na siebie w myślach. Dziś ma być pierwszy
dzień mojego nowego życia. Muszę być pewna siebie, a takie wyrzucanie sobie
każdego szczegółu mi raczej nie pomoże. Włączyłam odtwarzacz. Tańcząc do Hound
Dog Elvisa, wrzucałam do plecaka niezbędne rzeczy. Z przyzwyczajenia zerknęłam
na zegar, wskazywał 7:20, wciąż nie byłam spóźniona, bomba, muszę tak częściej.
Zeszłam na dół, tato krzątał się po kuchni przygotowując śniadanie. Już na
schodach wyczułam znajomy zapach bekonu.
- Cześć tato – zawołałam rozglądając się po
pomieszczeniu. Na stole stały talerzyki, kubki z herbatą i bułeczki. Tato kończył
smażyć jajecznicę. Idealny poranek. Uśmiechnęłam się i wypiłam łyk gorącego
napoju. Mogę nie zjeść śniadania, mogę wyjść z domu w piżamie, mogę spóźnić się
na ważny egzamin, ale muszę wypić rano gorącą herbatę. To jedno z moich
dziwactw.
Danie było gotowe, tato nałożył nam je na talerze i w
milczeniu zabrał się za jedzenie. Znów był w kiepskim humorze. W lipcu moja
rodzicielka otworzyła sklep w tym samym pasażu, w którym stał nasz sklep
muzyczny - Sonic Boom. Codzienny widok szczęścia byłej żony musiał go boleć.
Trudno było mu to znieść, tak jak i mi. Kochałam tatę i okropnie się czułam,
patrząc na to, jak cierpi. Udawał dzielnego, ale mnie nie udawało się oszukać.
Krępowała mnie myśl, że on nadal tak rozpacza, choć minęło już tyle lat. Nie
przywykłam do pocieszania, często udawałam, że nic nie widzę i tym mocniej
nienawidziłam kobiety, która zniszczyła życie tego wspaniałego mężczyzny. Może
i nie był zbyt przystojny, ale troskliwy, ciepły, opiekuńczy i to się od razu
czuło. W oczach świeciły mu takie ogniki, że człowiek wiedział, że przy nim
jest bezpieczny, choćby nie wiem co. Ubolewałam nad faktem, że tato nie ożenił
się powtórnie, niestety wciąż kochał Penny. Widywałam ją często w centrum z
moim ojczymem i rodzeństwem. Zawsze uśmiechała się do mnie promiennie i
zapraszała do środka. Mimo upływu lat, nie potrafiłam jej wybaczyć ani nazwać
„mamą”. Nie zasługiwała na to miano. Zostawiła nas i nie interesowała się mną.
Niczego jej nie zawdzięczałam, była dla mnie obcą osobą.
- O której kończysz zajęcia? – głos taty wyrwał mnie z
zamyślenia. Ma piękne brzmienie, gdyby chciał, mógłby zostać sławnym muzykiem.
- Po drugiej – odparłam i przełknęłam ostatni kęs
jajecznicy.
- Przyjdź od razu do sklepu, popracujesz dziś do
zamknięcia, a później posprzątasz.
Kiwnęłam głową, na nic zdałyby się słowa sprzeciwu. Odkąd
Penny otworzyła swój sklep, tato znikał na całe dnie, zostawiając interes na
mojej głowie. Przeżywał jeden z tych swoich kryzysów. Może gdybym miała
bujniejsze życie towarzyskie, czułabym się rozżalona i wykorzystywana, ale
raczej nie narzekałam. Trish i Dez uwielbiali przebywać w Sonic Boomie. Ja też.
Czuliśmy się tam, jak w domu, tylko takim pełnym instrumentów i obcych ludzi.
Nasz sklep znajduje się w centrum, wszędzie jest z niego
blisko, a na górze w dawnym pomieszczeniu administracyjnym, mam swój pokój.
Zawsze mogę tam pójść i nikomu nie muszę się z tego tłumaczyć. To komfortowe
rozwiązanie.
- Lecę, skarbie. Dziś przyjeżdża dostawca z towarem –
tato pocałował mnie w czubek głowy i szybko wyszedł. Zerknęłam na zegarek.
- O cholera! – krzyknęłam i biegiem ruszyłam na górę.
Złapałam plecak i wybiegłam z domu, przypominając sobie już na ulicy, że wypada
zamknąć drzwi. Szybko wymacałam pęk kluczy na dnie plecaka i pędem puściłam się
w stronę przystanku. Nie było do niego daleko. Od mojego domu jakieś 7 minut
spokojnego spacerku. Pokonałam ten odcinek w niecałą minutę i z ulgą
zobaczyłam, że autobus jeszcze nie przyjechał. Mój mózg zdążył wykonać taniec
radości, że mimo poślizgu, nadal mam czas, niestety do nóg nie zdążyło to
dotrzeć i starając się zahamować, wpadłam prosto na Austina. Chłopak stał
spokojnie i pokazywał coś Trish w telefonie, kiedy uderzyłam w niego, wciąż
pełna rozpędu. Zachwiał się, ale szybko wrócił do równowagi i złapał mnie w pasie.
- Przepraszam! Naprawdę, nie chciałam – słowa wylatywały
ze mnie z prędkością światła. Czułam się głupio. Wolałabym już upaść i się
zbłaźnić niż zawdzięczać pomoc temu blondaskowi. Wciąż upierałam się przy
nienawiści do niego, aż po wsze czasy i jeszcze dłużej. Tak mi dopomóż Bóg i
święty krzyż.
- Spokojnie, nic się nie stało – uśmiechnął się, ale ja
pozostałam niewzruszona.
- Tradycji stało się zadość – zaśmiał się Dez – Ally
jeszcze nigdy nie przyszła na przystanek na czas – wyjaśnił zdumionemu Austinowi.
- Lubię efektowne wejścia – mruknęłam i wywróciłam
oczami. Cała trójka zaśmiała się. Poczułam się jeszcze bardziej głupio.
Wiedziałam, że zachowuję się irracjonalnie, przecież ten chłopak mi nic nie
zrobił, co więcej, był dla mnie miły i starał się mi pomóc. Wiedziałam, że
jeśli dalej będę się tak zachowywała, powstanie rozłam między mną, a
przyjaciółmi, bo coś mi mówiło, że Austin Moon dołączył do naszego trio. Z
Dezem przyjaźnili się od przedszkola, a Trish podbił od razu. Tylko co stanie
się z trio po dołączeniu czwartego osobnika? Musiałam kilka spraw przemyśleć,
ale chwilowo pragnęłam jedynie wejść do autobusu i znaleźć się daleko od
przenikliwego spojrzenia naszego nowego towarzysza. Podróż minęła szybko i
spokojnie. Elvis płynący z moich słuchawek, działał kojąco na moje zszargane
nerwy. Nawet nie zauważyłam, kiedy zatrzymaliśmy się na przystanku opodal
naszej szkoły. Marine High School to tak naprawdę ogromny budynek z czerwonej
cegły, łączący w sobie gimnazjum i liceum. Mamy wspólną salę gimnastyczną,
bibliotekę, basen, sekretariat i kilka korytarzy. Stąd tłok przy wejściu. Ulicę
dalej znajduje się szkoła podstawowa i przedszkole. Władze uznały, że taki
układ będzie najkorzystniejszy i najbezpieczniejszy dla uczniów. To prawda,
ulice są patrolowane, porwania, pobicia czy zwykłe wagary to niemożliwość.
- Którą masz w tym roku szafkę? – spytała Trish, kiedy
przebiłyśmy się przez tłum, jak zawsze oblegający ławki przy wejściu.
Spojrzałam na kluczyk, który trzymałam w dłoni.
- Siedem– powiedziałam ze zdziwieniem. Jeszcze nigdy nie
miałam szafki na ganku. To świetne miejsce. Stoją tam ławki, jest zielono i
trzeba być prawdziwym szczęściarzem albo mieć chody w sekretariacie, żeby
dostać tam miejsce.
- Zazdroszczę – mruknęła moja przyjaciółka i z niechęcią
stanęła przy szafce numer czterdzieści. Pomachałam jej i ruszyłam w stronę tej
Mekki szkolnej. Nigdy nie było tam tłumu. Ganek był miejscem świętym, tak, jak
scena na stołówce. Rozejrzałam się ukradkiem. Przy większości szafek już ktoś
stał. Wyłoniłam w tłumu ciemną czuprynę mojej siostry. Wyjmowała książki i
rozmawiała ze swoją przyjaciółką. Tak, jak podejrzewałam, byli tu sami
popularni uczniowie, do których wstępu broniły grupki ich wielbicieli. Jeszcze
raz zerknęłam na kluczyk i walczyłam z myślami. Cieszyłam się z otoczenia tych
ludzi, ale jednocześnie byłam przerażona. Oni należeli do elity, a ja do
motłochu, którym rządzą. Chyba w złą godzinę zażyczyłam sobie zmiany swojego
losu. Nie jestem gotowa na wyjście z cienia i na stanie się „kimś”. Z drugiej strony, skoro nie przygotowałam się
do tego przez szesnaście lat życia, to chyba najlepiej iść na żywioł. Daj
czadu, Ally!
W myślach powtarzałam sobie takie entuzjastyczne hasła i
w końcu przestałam czuć się tu jak intruz. Może to tylko przypadek doprowadził
mnie do tego miejsca, a może to początek zmian. W końcu my, niepopularni,
zwyczajni uczniowie mamy szansę się wybić.
Usłyszałam perlisty śmiech i zamarłam. Cztery szafki
dalej, stała CeCe i zalotnie spoglądała na Dallasa. O zgrozo, on wydawał się tym
zachwycony! Z przejęciem coś jej opowiadał, a ona udawała, że go słucha.
Oddałabym wszystko żeby być teraz na jej miejscu, choć dałabym sobie głowę
uciąć za to, że skompromitowałabym się całkowicie. Przy Dallasie zapominałam
nie tylko o inteligencji, swoim imieniu, ale również o oddychaniu. Mogłam tylko
śledzić go wzrokiem i pomarzyć, jak to mogłoby między nami być cudownie. Proza
życia wszystko niszczy.
Zaczęłam się martwić. Tak bliskie sąsiedztwo z CeCe nie
wróży niczego dobrego. Jestem pewna, że po moim pamiętnym wystąpieniu przy
schodach, trafiłam na pierwsze miejsce najczarniejszej z jej czarnych list. Od
wczoraj pewnie wymyśliła już z dziesięć planów absolutnej zagłady, a zważywszy
na fakt, że nie potrafię przejść metra bez wypadku, jestem dość ciekawym
obiektem. Niech no tylko spróbuje słownie mnie upokorzyć, już ja jej wtedy
pokażę. To na schodach to była tylko próba. Udowodniłam sobie, że potrafię
walczyć o siebie i nie zamierzam się poddać.
- Wyglądasz jakbyś planowała operację na miarę Hitlera – zaśmiał
się ktoś tuż koło mojej głowy. Odwróciłam się i ze zdumieniem odkryłam, że moim
szafkowym sąsiadem jest Austin. To chyba już podlega pod prześladowanie? Swoją
drogą, chłopak ma niesamowity fart albo widzą w nim potencjał na przyszłego
króla szkoły, pierwszy dzień w nowej szkole i od razu miejsce wśród tych
fajnych. Gdyby został kolejnym ciemiężycielem, byłoby sympatycznie, mogłabym go
otwarcie nie lubić i nie straciłabym przyjaciół. Muszę mu podrzucić tę myśl.
- Ally, wszystko okej? – w jego głosie usłyszałam troskę.
Pewnie, że okej. Lepiej niż kiedykolwiek przedtem. Ups, zapomniałam, to mogę
powiedzieć na głos.
- Tak, wszystko gra.
- Wydaje mi się, że robisz się przy mnie jakaś spięta.
Nie chcę żebyś w moim towarzystwie zamykała się w sobie – ja spięta? Skąd!
Zamyślona, uduchowiona, już to byłoby lepsze. Chociaż może i jestem spięta? Jak
wygląda spięty człowiek? Zaczynam myśleć od rzeczy to objaw zdenerwowania. Czy
zdenerwowanie jest równoznaczne ze spięciem?
- Nie – powiedziałam na głos i głupawo się uśmiechnęłam.
Nagle dotarł do mnie sens naszej rozmowy, a raczej jego brak. Umarłabym ze
wstydu gdybym zachowała się tak przy Dallasie. Głównie dlatego, wciąż
pozostawaliśmy znajomymi tylko w moich myślach i tam leciał na mnie energicznie
i namiętnie.
Rzuciłam rozmarzone spojrzenie w stronę szafki CeCe,
gdzie wcześniej stał i z przerażeniem odkryłam, że chłopak zbliża się do numeru
szóstego i jest moim drugim sąsiadem. Przez chwilę nie byłam zdolna do żadnego
ruchu, a później myśli ruszyły jak oszalałe. Miotałam się chwilę między drzwiczkami,
a ławką i zdecydowałam na desperacki krok.
- Ukryj mnie! – krzyknęłam szeptem prosto do ucha
Austina. Poważnie, ten chłopak powinien zacząć się przede mną ukrywać. Musiałam
wyglądać na kompletną wariatkę, bo blondyn nie zadał mi ani jednego pytania
tylko rozejrzał się szybko i pociągnął za sobą na ławkę. Dallas przeszedł obok
nas obojętnie, wyjął jakiś podręcznik i ruszył w stronę drzwi wejściowych. Był
po temu najwyższy czas, bo właśnie zabrzęczał dzwonek. Zerwałam się z miejsca i
chwyciłam swój plecak. Pomachałam siostrze i pobiegłam w stronę sali od
angielskiego. Jestem pewna, że Austin wciąż siedział osłupiały i zastanawiał
się, czy jestem niebezpieczna dla otoczenia.
W klasie nie było jeszcze pani Speaker, uczniowie
spokojnie dyskutowali, siedząc na blatach stolików. Kilka osób się ze mną
przywitało. Najwidoczniej moja wczorajsza sława wciąż jeszcze trwała. Zajęłam moje stare miejsce w trzecim rzędzie
przy oknie i zaczęłam się zastanawiać wyglądając przez okno. Głównie dlatego
zawsze tam siadałam, uwielbiałam wyłączać uwagę i spoglądać w dal. To mnie
inspiruje.
Drzwi do sali otworzyły się, wpadł mocno spóźniony Austin
i usiadł tuż za mną. Świetnie, dosyć, że muszę go znosić w grupie moich
przyjaciół to jeszcze mamy razem angielski. Gorzej być nie może.
- Dzień dobry kochani! – nauczycielka weszła do klasy i
cały szum ucichł. Zastanawiałam się czy to ja mam omamy, czy rzeczywiście na
miejscu, gdzie powinna stać pani Speaker, stoi pani Speaker w zwojach wściekle
różowej tkaniny i złotych klapkach. Cisza, którą niemal dało się ciąć nożem
utwierdziła mnie w przekonaniu, że widzą to wszyscy.
- Urlop spędziłam w Indiach, och, wspaniałe miejsce –
rozmarzyła się nauczycielka i zaczęła opowiadać o tym egzotycznym zakątku
świata. Skoro pani Speaker zajmuje się szkolnym teatrem, tegoroczne
przedstawienie będzie spektakularne. Dez mówił, że wystawiają „Sen nocy
letniej”. Już widzę Hermię w złotym sari, a Lizandra w różu. Uśmiechnęłam się
do swoich myśli. To byłaby całkiem ciekawa adaptacja. Uwielbiam „Sen nocy
letniej”, tyle w nim świetnych kwestii, które aż się proszą żeby dopisać im
muzykę, a ja kocham musicale. Marzę żeby kiedyś w jakimś wystąpić, ale niestety
paniczny lęk przed sceną, powstrzymuje mnie przed spełnieniem marzeń.
Chciałabym się zgłosić do tegorocznego przedstawienia, ale strach mnie blokuje.
Mój głos nie jest najgorszy, tak twierdzą wszyscy, którzy mnie słyszeli.
Rodzina przy wigilii, przyjaciele, kiedy wpadali niezapowiedziani, jednak co
innego śpiewanie publiczne, a co innego w domu. Czasami chciałabym być moją
siostrą, Kika nigdy nie miała takich problemów. Jej głos był gorszy od mojego,
ale zawsze brała czynny udział we wszystkich przedstawieniach i występach. Na
pierwszy rzut oka widać, że na scenie czuje się swobodnie. Od małego śpiewała w
kościelnym chórze i była przyzwyczajona do publiczności. W dodatku była świetną
aktorką. Tak bardzo jej zazdroszczę pewności siebie i świetnego kontaktu z
innymi ludźmi.
Zadzwonił dzwonek. Wszyscy ruszyliśmy do wyjścia. Lekcje
mijały w spokoju. Był to pierwszy dzień nauki i nauczycieli w większości
zajmowały sprawy organizacyjne. W końcu dzwonek ogłosił przerwę na lunch.
Postanowiłam poszukać Trish, nim udam się do stołówki. Korytarzem płynęła rzeka
ludzi. W tym tłoku nie było szans abym ją zauważyła. Samotnie skierowałam się w
stronę załomu korytarzy. Z biblioteki wychodził Dez, niestety w towarzystwie
Austina. Postanowiłam ich dogonić. Byli tak zajęci rozmową, że nawet mnie nie
zauważyli.
- Musiałeś źle ją zrozumieć – Dez podsumował jakiś ważny
problem. Wyraźnie był zniecierpliwiony. Czyżby nasz nowy kolega już zaczął
irytować moich przyjaciół? Bomba!
- Słuchaj, stary, jesteśmy kumplami, ta sprawa nie
dotyczy naszej relacji. Ally jest twoją przyjaciółką i rozumiem, że jest dla
ciebie ważna, ale między nami nie ma żadnego porozumienia. Proszę tylko o to
żebyś na nasze wspólne spotkania jej nie zabierał, bo to nie sprawia
przyjemności ani jej, ani mnie – zamurowało mnie. Sama prowokowałam i dążyłam do
tego, ale teraz, kiedy usłyszałam to, można powiedzieć w twarz, dość
nieprzyjemnie się poczułam.
- Okej – po chwili milczenia odezwał się Dez. To, czego
chciałam i to, czego nie chciałam, miało się właśnie rozpocząć. To już nie Ally i Trish, i Dez, ale Ally oraz
Austin i Dez, i Trish. Poczułam nieprzyjemne ssanie w żołądku i to wcale nie z
głodu. Nigdy nie umiałam kłamać, wiedziałam, że jeśli teraz spotkam moich
przyjaciół, nie ukryję tego, co nieumyślnie podsłuchałam. Zawróciłam i udałam
się na ganek. Usiadłam na ławce i starałam się uspokoić myśli. Po raz kolejny
tego dnia, Elvis podziałał terapeutycznie. Mogłam jasno określić problem i
zastanowić się nad rozwiązaniem. Może i byłam winna, ale Austin nie miał prawa
oczekiwać od moich przyjaciół wyboru. Tak się nie robi! Miałam tylko dwa
wyjścia – przeprosić i zacząć od nowa albo otwarcie wypowiedzieć wojnę.
Wiedziałam, że cokolwiek postanowię, Dez i Trish będą przy mnie. Rzadziej, ale
będą. W głowie rozbrzmiewały mi słowa mojej sąsiadki „okaż łaskę pokonanemu,
zapamięta to, daj się zwyciężyć i okaż łaskę, będą tobą gardzić”. Pani Dominika
przeprowadziła się do Miami kilka lat temu. Jest pisarką, ma 25 lat i zawsze
mogę przyjść do niej na lody z popcornem i gorącą czekoladę, kiedy jest mi
smutno i źle. To taka moja dobra wróżka i skarbnica błyskotliwych myśli. Dużo
jeździła po świecie, zna się na ludziach. Postanowiłam iść za jej radą.
Postanowiłam walczyć i być może zginąć pokonana, ale za to wciąż z honorem i
dumą.
- Hej – serce podskoczyło mi do gardła, a po drodze
wywinęło kilka koziołków. Dallas opierał się o swoją szafkę i kiwał na mnie
głową. Niemalże czułam jak mózg mi wyparowuje. – Betty, tak?
Hę? Jaki on słodki. Rozpływałam się jak lukier w gorący
dzień i poprawiłam wyłącznie dlatego, że chcąc ukryć zaczerwienione policzki,
zerknęłam na swój pamiętnik – Ally. Ally Dawson – zabrzmiało to raczej jak
pytanie, ale wciąż jeszcze zachowywałam godność.
- No tak. Na razie – uśmiechnął się i poszedł w stronę
stołówki. „Na razie” – czyż są piękniejsze słowa? W jego ustach, każdy wyraz
nabierał innego znaczenia. Wszystko stawało się piękniejsze i bardziej
kolorowe. Dallas, ten Dallas powiedział mi „hej”! Moje rozterki i smutki
uciekły w dal, a na serce spłynął balsam.
Resztę lekcji przeżyłam jak lunatyczka. Ktoś mógłby
przejechać mnie walcem, nie zauważyłabym. Szczęście wprost promieniowało ode
mnie i jestem pewna, że gdyby podłączyć mnie do akumulatora, obdzieliłabym
energią cały stan i jeszcze kilka sąsiednich. Miłości, ach, pierwsza miłości,
unosisz nas w przestworza! Przy Dallasie często wpadałam w poetycki ton. Nie
żebym od razu deklamowała mu wiersze, ale w myślach tworzyłam ich całe mnóstwo.
To dość żałosne, ale skoro wiem o tym tylko ja, to chyba nic nie szkodzi.
Zajęcia w końcu dobiegły końca. Jak zawsze w korytarzu
głównym panował nieokiełznany chaos. Setki licealistów i gimnazjalistów
próbowały jak najszybciej wydostać się z budynku, jakby dodatkowe pięć minut
mogło pozbawić ich życia. Spokojnie stałam z boku, czekając, aż tłum się
przerzedzi. Nie nadaję się do tych przepychanek. Zaraz wylądowałabym na ziemi i
spragniona słońca oraz wolności, sól tej ziemi przespacerowałaby po moich
plecach. Chciałabym do matury dożyć w jednym kawałku, więc cichutko przeczekam
te kilka minut.
W końcu zrobiło się przestronniej. Odetchnęłam
rozgrzanym, dusznym powietrzem i ruszyłam w stronę sklepu. Mijając przystanek,
spostrzegłam na nim moich przyjaciół. Samych. Uśmiechnęłam się i pomachałam.
- Ally, dlaczego zniknęłaś na cały dzień? Nie zjadłaś
nawet z nami lunchu! – Trish była oburzona, Dez przyglądał mi się z
ciekawością.
- Przepraszam kochani, miałam coś do załatwienia –
zasadniczo nie kłamałam i tylko dlatego zabrzmiało to szczerze. Musiałam
pomyśleć, przemilczałam tylko nad czym.
Na horyzoncie pojawił się autobus, żałowałam, że nie mogę
wrócić do domu i cieszyć ostatnim spokojnym popołudniem, wolnym od miliona prac
domowych i nauki „na wczoraj”.
- Muszę lecieć, tato znów szaleje, więc sklep jest na
mojej głowie – pożegnaliśmy się na przystanku. Sonic Boom położony jest w
pasażu przy Galerii, tylko pięć przecznic od szkoły. Szłam spacerkiem i
udawałam, że jestem jedną z tych stereotypowych nastolatek, które właśnie
wracając do domu po pierwszym dniu w szkole. Marzyłam, jakby to było choć raz
wejść do domu, w którym czeka ciepły obiad przygotowany przez mamę, rodzeństwo
się przekomarza, a tato wraca popołudniu z pracy i wszyscy siadamy przy
wspólnym stole. Nie chcę przez to powiedzieć, że moje życie jest do bani. Po
prostu miło byłoby mieć normalną rodzinę.
Tak rozmyślając, dotarłam do sklepu i zastałam przy
drzwiach zniecierpliwionego tatę.
- Gdzieś ty się podziewałaś? Spóźnię się przez ciebie!
Super, tato, ciebie też miło wiedzieć. Pomknął jak
strzała wypuszczona z łuku Robin Hooda i tyle się widzieliśmy.
Przecież ja nie oczekuję wiele, powróciłam do dalszych
rozmyślać. Chciałabym aby ktoś spytał mnie, jak mi minął dzień, żeby krzyczał,
że już późno i najwyższa pora spać, chciałabym, aby ktoś pytał, czy odrobiłam
lekcje. Dlatego tak desperacko czepiałam się Trish i Deza, dwójki ludzi,
których naprawdę obchodziłam i którzy kochali mnie dla mnie samej, a nie dla
swojej korzyści. Gdybym ich straciła, nie przeżyłabym tego. Czasami czuję się
bardzo samotna. Bywają takie dni, że czuję się tak nawet w tłumie ludzi. Wtedy
przywołuję moją wymarzoną, wyśnioną miłość. Wyobrażam sobie, że z nią, kiedy
już ją znajdę, ta samotność nie przytrafi mi się więcej. O dziwo, choć obłędnie podkochiwałam się w
Dallasie, nie potrafiłam sobie wyobrazić jego na tym miejscu. Łamałam sobie
głowę nad tą zagadką, ale wciąż mi coś nie pasowało. Lepiej za dużo nie myśleć,
to prowadzi do nieporozumień. Najlepiej zrobię, jeśli zabiorę się do pracy.
W sklepie, jak zawsze pełno było klienteli spragnionej
nowego instrumentu. Cierpliwie przeżyłam dwie panie, które godzinę wybierały
klarnety, grupę nastolatków potrzebujących gitar oraz starszego pana kupującego
pianino dla córki. Niestety, mój żołądek dość regularnie i desperacko
przypominał, że nie zjadłam dziś lunchu i od porannej jajecznicy, nic nie miałam
w ustach. Spojrzałam na zegar. Szesnasta. Czekała mnie śmierć głodowa, do
zamknięcia pozostały cztery godziny, a klientów wciąż przybywało. Nie było mowy
żebym mogła wyskoczyć choć na minutkę i coś sobie przynieść z pobliskiej knajpki. Coraz głośniejsze burczenie
zainteresowało stojących bliżej ludzi. Spoglądali to na siebie, to na mnie
podejrzliwie. Udawałam, że to nie ja, ale moje zdolności aktorskie są dość
marne. Zdesperowana zanurkowałam pod ladę, poszukując tam czegoś, co nadawałoby
się do zjedzenia. Dwa opakowania po czekoladzie, dzięki, tato, wiem, że mnie
kochasz, trochę pepsi na dnie butelki i opakowanie przeterminowanych miętówek.
Od biedy jeszcze te cukierki mogą mnie uratować. Wymacałam opakowanie.
Zaszeleściło, ale wydawało się puste. Nadzieja zgasła. Rozczarowana zajrzałam
do środka i ujrzałam najcudowniejszy widok na świecie, na samym dnie leżały
dwie sklejone miętówki. Nie zginę!
- Przepraszam – niespodziewanie usłyszałam głos przy
kasie. Krzyknęłam przestraszona i poderwałam się tak szybko, że z całej siły
uderzyłam głową w kontuar. Zabolało. Przed oczami pojawiły mi się mroczki, ale
zachowałam równowagę. Z trudem wyprostowałam się i starając się nie rozpłakać z
bólu, zwróciłam wzrok na natrętnego klienta. Nie zamordowałam go tylko dlatego,
że wciąż desperacko ściskałam opakowanie z miętówkami. O ladę opierał się
Austin. Wydawał się zaskoczony moim widokiem .
- Ally? – zapytał zdumiony. – Nic ci się nie stało? –
spoglądał na mnie z troską, a ja nie wiedziałam czy nakrzyczeć na niego, że śmie
się tu pojawiać, czy poprosić o pomoc.
- Ally? – powtórzył przestraszony nienażarty. Musiałam
mocno przywalić skoro się tak zmartwił.
- Wszystko gra – powiedziałam z trudem. – To nic takiego.
Ciągle mi się zdarzają takie rzeczy.
- Potrzebujesz czegoś? Moja siostra pracuje w lodziarni,
tu, za rogiem, może przynieść ci trochę lodu?
Zgodziłam się kiwnięciem i poczułam ostry ból. Usiadłam
na podłodze i starałam się nie ruszać, bo każde drgnięcie sprawiało mi ból.
Chłopak pojawił się po chwili z ogromnym okładem. Widać było, że biegł całą
drogę. Podprowadził mnie do kanapy, usadził z lodem na głowie i zabronił się
ruszać. Z ulgą go posłuchałam. Czuł się winny wypadku, biegał w tę i powrotem
na każde moje kiwnięcie. Obsługiwał klientów, podawał instrumenty, udzielał rad
i donosił mi świeże okłady. Byłam pod ogromnym wrażeniem. Ja ledwie dawałam
sobie radę z samym sklepem, a on wyglądał jakby był stworzony do tego
wszystkiego. Kontakt z ludźmi sprawiał mu ogromną radość. Dla każdego znalazł
jakieś miłe słowo i każdemu pokazywał instrumenty, co więcej, na każdym z nim
zagrał. Jeszcze mocniej niż zwykle w jego towarzystwie, odezwały się moje
kompleksy. Może i potrafiłam grać na pianinie, gitarze, perkusji, flecie i
skrzypcach, ale on również to potrafił. Co więcej, on grał nawet na trąbce
przez drugą trąbkę. Cała moja pewność siebie, o którą tak desperacko walczyłam,
wyparowywała.
Około 20 sklep opustoszał. Zostaliśmy sami, chłopak
podszedł do drzwi i wywiesił na nich kartkę z napisem „zamknięte”.
- Lepiej się czujesz? – zapytał z troską po raz setny
tego dnia.
- Tak, mówiłam już, nic mi nie jest – zniecierpliwiłam
się.
-Powinien obejrzeć cię lekarz. Porządnie przywaliłaś –
przekonywał dalej blondyn.
- Austin, naprawdę czuję się dobrze. Dzięki za pomoc, ale
dałabym sobie radę sama – zabrzmiało to niegrzecznie i ostrzej, niż
zamierzałam. Wstałam i zaczęłam zamiatać. Bolało jak cholera, jednak nie
chciałam dawać mu satysfakcji.
- Wytłumacz mi coś – w głosie chłopaka nie było już ani
nutki troski. Brzmiał twardo i nieprzyjemnie. Spojrzałam zdumiona. – Od
pierwszej chwili zachowujesz się, jakbym zrobił ci jakąś krzywdę. Milczysz,
kiedy cię o coś pytam, spoglądasz jak na wroga, traktujesz jak powietrze, a
jednocześnie potrzebujesz mojej pomocy, jak dziś w szkole. O co ci chodzi? Nie
znasz mnie, dlaczego mnie tak nienawidzisz? – może tylko sobie to wmówiłam, ale
oprócz gniewu w głosie Austina dźwięczał smutek. Milczałam. Nie wiedziałam co
odpowiedzieć. Bo co można powiedzieć na tak jasno postawione pytanie? Słuchaj,
nie lubię cię, bo czuję się przy tobie jak śmieć? Nie lubię cię, bo możesz
odebrać mi przyjaciół? Nie lubię cię, bo jestem beznadziejna?
- Nawet nie potrafisz odpowiedzieć – z urazą rzucił
chłopak. – Nie martw się, nie będę cię więcej katował swoim towarzystwem.
Trzasnął drzwiami i wyszedł, a ja poczułam się samotna, jak
jeszcze nigdy przedtem. Wybiegłam za nim na ulicę. Chciałam go przeprosić.
Chciałam, och, sama nie wiem, czego chciałam.
- Austin! – krzyknęłam – Austin! – na próżno. Znikał
właśnie za rogiem i miał gdzieś moje krzyki. Biła od niego ogromna obojętność.
Ze zdumieniem odkryłam, że płaczę. Całe napięcie tego
dnia spływało ze mnie wraz ze łzami. Tęskniłam za kimś, komu mogłabym wszystko
powiedzieć i kto by mnie wysłuchał. Nie mogłam zadzwonić ani do Trish, ani do
Deza. Tego by nie zrozumieli. Sama tego nie rozumiałam. Po raz pierwszy w życiu
nie rozumiałam ani siebie, ani swojego zachowania.
Wyjęłam telefon i wybrałam numer.
- Kika, odwieziesz mnie do domu? – zaszlochałam w
słuchawkę słysząc ciepły głos starszej siostry. Jej odpowiedź utonęła w moich
łzach.
____________________________________
Z tego miejsca pragnę gorąco podziękować za wszelkie komentarze, ogromnie mi przyjemnie, że odpowiadanie się podoba. Mam nadzieję, że Was nie zawiodę i kolejne rozdziały przypadną Wam do gustu.
Z racji tego, że w tygodniu mam dość dużo zajęć i nadeszła sesja, rozdziały będą pojawiać się w weekendy.
Jeśli znajdę czas, może numer trzeci pojawi się w środę, ale o tym już indywidualnie poinformuję Was na blogach.
Ściskam i całuję, Mika