niedziela, 27 stycznia 2013

". Czasami czuję się bardzo samotna. Bywają takie dni, że czuję się tak nawet w tłumie ludzi. Wtedy przywołuję moją wymarzoną, wyśnioną miłość. Wyobrażam sobie, że z nią, kiedy już ją znajdę, ta samotność nie przytrafi mi się więcej. "


2 września




Poranne wstawanie zawsze sprawiało mi problemy. Jestem ogromnym śpiochem i kocham się długo wylegiwać. Kiedy tylko mogę sobie na to pozwolić, nie opuszczam łóżka przed 13. Pobudki o nieludzkiej godzinie 7 powinny być zabronione. Wszak to niemalże środek nocy! Szczególnie po przerwie wakacyjnej, nie rozumiałam, jak rodzice mogą nas karać torturami wczesnego wstawania. W tym roku było mi łatwiej wygrzebać się spod kołdry, podczas wakacji zastępowałam tatę w sklepie, więc o spaniu do oporu nie było mowy. Dziś wyjątkowo się z tego cieszyłam. Dzięki temu, że nie musiałam zrywać się na ostatnią chwilę, mogłam więcej czasu poświęcić swojej aparycji. Dokładnie przestudiowałam zawartość szafy, obiecując sobie, że prędzej dam się zaprzęgnąć do sań Świętego Mikołaja, niż przyznać do tego przed przyjaciółmi. Pomyśleliby, że dostałam udaru albo innych powikłań od przebywania na słońcu. Pewnie by się nie pomylili, bo nienawidzę opalania się i choć mieszkam w Miami, na plaży bywam od wielkiego dzwonu. Nie należę do tych masochistów, którzy niczym kiełbaski na grillu rozkładają się na leżaczkach i skwierczą niczym boczek na patelni. Kulinarne porównania, najwyraźniej mój mózg domaga się śniadania. Wyjęłam z szafy czarne, obcisłe spodnie i zdecydowałam ubrać się z klasą, ale niezbyt wyszukanie. T-shirt barwy ceglastej z czarnym druczkiem, morelowe koturny i kilka bransoletek w podobnych odcieniach. Ma się ten styl. Szybko dokończyłam ostatnie przygotowania, przeczesałam swoje niesforne loki, szybki makijaż i gotowe. Przez chwilę spoglądałam na siebie w lustrze, zastanawiając się, jak wyglądam w oczach innych. Zaczęłam wyolbrzymiać swoje niedoskonałości i wady, ale po chwili krzyknęłam na siebie w myślach. Dziś ma być pierwszy dzień mojego nowego życia. Muszę być pewna siebie, a takie wyrzucanie sobie każdego szczegółu mi raczej nie pomoże. Włączyłam odtwarzacz. Tańcząc do Hound Dog Elvisa, wrzucałam do plecaka niezbędne rzeczy. Z przyzwyczajenia zerknęłam na zegar, wskazywał 7:20, wciąż nie byłam spóźniona, bomba, muszę tak częściej. Zeszłam na dół, tato krzątał się po kuchni przygotowując śniadanie. Już na schodach wyczułam znajomy zapach bekonu.
- Cześć tato – zawołałam rozglądając się po pomieszczeniu. Na stole stały talerzyki, kubki z herbatą i bułeczki. Tato kończył smażyć jajecznicę. Idealny poranek. Uśmiechnęłam się i wypiłam łyk gorącego napoju. Mogę nie zjeść śniadania, mogę wyjść z domu w piżamie, mogę spóźnić się na ważny egzamin, ale muszę wypić rano gorącą herbatę. To jedno z moich dziwactw.
Danie było gotowe, tato nałożył nam je na talerze i w milczeniu zabrał się za jedzenie. Znów był w kiepskim humorze. W lipcu moja rodzicielka otworzyła sklep w tym samym pasażu, w którym stał nasz sklep muzyczny - Sonic Boom. Codzienny widok szczęścia byłej żony musiał go boleć. Trudno było mu to znieść, tak jak i mi. Kochałam tatę i okropnie się czułam, patrząc na to, jak cierpi. Udawał dzielnego, ale mnie nie udawało się oszukać. Krępowała mnie myśl, że on nadal tak rozpacza, choć minęło już tyle lat. Nie przywykłam do pocieszania, często udawałam, że nic nie widzę i tym mocniej nienawidziłam kobiety, która zniszczyła życie tego wspaniałego mężczyzny. Może i nie był zbyt przystojny, ale troskliwy, ciepły, opiekuńczy i to się od razu czuło. W oczach świeciły mu takie ogniki, że człowiek wiedział, że przy nim jest bezpieczny, choćby nie wiem co. Ubolewałam nad faktem, że tato nie ożenił się powtórnie, niestety wciąż kochał Penny. Widywałam ją często w centrum z moim ojczymem i rodzeństwem. Zawsze uśmiechała się do mnie promiennie i zapraszała do środka. Mimo upływu lat, nie potrafiłam jej wybaczyć ani nazwać „mamą”. Nie zasługiwała na to miano. Zostawiła nas i nie interesowała się mną. Niczego jej nie zawdzięczałam, była dla mnie obcą osobą.
- O której kończysz zajęcia? – głos taty wyrwał mnie z zamyślenia. Ma piękne brzmienie, gdyby chciał, mógłby zostać sławnym muzykiem.
- Po drugiej – odparłam i przełknęłam ostatni kęs jajecznicy.
- Przyjdź od razu do sklepu, popracujesz dziś do zamknięcia, a później posprzątasz.
Kiwnęłam głową, na nic zdałyby się słowa sprzeciwu. Odkąd Penny otworzyła swój sklep, tato znikał na całe dnie, zostawiając interes na mojej głowie. Przeżywał jeden z tych swoich kryzysów. Może gdybym miała bujniejsze życie towarzyskie, czułabym się rozżalona i wykorzystywana, ale raczej nie narzekałam. Trish i Dez uwielbiali przebywać w Sonic Boomie. Ja też. Czuliśmy się tam, jak w domu, tylko takim pełnym instrumentów i obcych ludzi.
Nasz sklep znajduje się w centrum, wszędzie jest z niego blisko, a na górze w dawnym pomieszczeniu administracyjnym, mam swój pokój. Zawsze mogę tam pójść i nikomu nie muszę się z tego tłumaczyć. To komfortowe rozwiązanie.
- Lecę, skarbie. Dziś przyjeżdża dostawca z towarem – tato pocałował mnie w czubek głowy i szybko wyszedł. Zerknęłam na zegarek.
- O cholera! – krzyknęłam i biegiem ruszyłam na górę. Złapałam plecak i wybiegłam z domu, przypominając sobie już na ulicy, że wypada zamknąć drzwi. Szybko wymacałam pęk kluczy na dnie plecaka i pędem puściłam się w stronę przystanku. Nie było do niego daleko. Od mojego domu jakieś 7 minut spokojnego spacerku. Pokonałam ten odcinek w niecałą minutę i z ulgą zobaczyłam, że autobus jeszcze nie przyjechał. Mój mózg zdążył wykonać taniec radości, że mimo poślizgu, nadal mam czas, niestety do nóg nie zdążyło to dotrzeć i starając się zahamować, wpadłam prosto na Austina. Chłopak stał spokojnie i pokazywał coś Trish w telefonie, kiedy uderzyłam w niego, wciąż pełna rozpędu. Zachwiał się, ale szybko wrócił do równowagi i złapał mnie w pasie.
- Przepraszam! Naprawdę, nie chciałam – słowa wylatywały ze mnie z prędkością światła. Czułam się głupio. Wolałabym już upaść i się zbłaźnić niż zawdzięczać pomoc temu blondaskowi. Wciąż upierałam się przy nienawiści do niego, aż po wsze czasy i jeszcze dłużej. Tak mi dopomóż Bóg i święty krzyż.
- Spokojnie, nic się nie stało – uśmiechnął się, ale ja pozostałam niewzruszona.
- Tradycji stało się zadość – zaśmiał się Dez – Ally jeszcze nigdy nie przyszła na przystanek na czas – wyjaśnił zdumionemu Austinowi.
- Lubię efektowne wejścia – mruknęłam i wywróciłam oczami. Cała trójka zaśmiała się. Poczułam się jeszcze bardziej głupio. Wiedziałam, że zachowuję się irracjonalnie, przecież ten chłopak mi nic nie zrobił, co więcej, był dla mnie miły i starał się mi pomóc. Wiedziałam, że jeśli dalej będę się tak zachowywała, powstanie rozłam między mną, a przyjaciółmi, bo coś mi mówiło, że Austin Moon dołączył do naszego trio. Z Dezem przyjaźnili się od przedszkola, a Trish podbił od razu. Tylko co stanie się z trio po dołączeniu czwartego osobnika? Musiałam kilka spraw przemyśleć, ale chwilowo pragnęłam jedynie wejść do autobusu i znaleźć się daleko od przenikliwego spojrzenia naszego nowego towarzysza. Podróż minęła szybko i spokojnie. Elvis płynący z moich słuchawek, działał kojąco na moje zszargane nerwy. Nawet nie zauważyłam, kiedy zatrzymaliśmy się na przystanku opodal naszej szkoły. Marine High School to tak naprawdę ogromny budynek z czerwonej cegły, łączący w sobie gimnazjum i liceum. Mamy wspólną salę gimnastyczną, bibliotekę, basen, sekretariat i kilka korytarzy. Stąd tłok przy wejściu. Ulicę dalej znajduje się szkoła podstawowa i przedszkole. Władze uznały, że taki układ będzie najkorzystniejszy i najbezpieczniejszy dla uczniów. To prawda, ulice są patrolowane, porwania, pobicia czy zwykłe wagary to niemożliwość.
- Którą masz w tym roku szafkę? – spytała Trish, kiedy przebiłyśmy się przez tłum, jak zawsze oblegający ławki przy wejściu. Spojrzałam na kluczyk, który trzymałam w dłoni.
- Siedem– powiedziałam ze zdziwieniem. Jeszcze nigdy nie miałam szafki na ganku. To świetne miejsce. Stoją tam ławki, jest zielono i trzeba być prawdziwym szczęściarzem albo mieć chody w sekretariacie, żeby dostać tam miejsce.
- Zazdroszczę – mruknęła moja przyjaciółka i z niechęcią stanęła przy szafce numer czterdzieści. Pomachałam jej i ruszyłam w stronę tej Mekki szkolnej. Nigdy nie było tam tłumu. Ganek był miejscem świętym, tak, jak scena na stołówce. Rozejrzałam się ukradkiem. Przy większości szafek już ktoś stał. Wyłoniłam w tłumu ciemną czuprynę mojej siostry. Wyjmowała książki i rozmawiała ze swoją przyjaciółką. Tak, jak podejrzewałam, byli tu sami popularni uczniowie, do których wstępu broniły grupki ich wielbicieli. Jeszcze raz zerknęłam na kluczyk i walczyłam z myślami. Cieszyłam się z otoczenia tych ludzi, ale jednocześnie byłam przerażona. Oni należeli do elity, a ja do motłochu, którym rządzą. Chyba w złą godzinę zażyczyłam sobie zmiany swojego losu. Nie jestem gotowa na wyjście z cienia i na stanie się „kimś”.  Z drugiej strony, skoro nie przygotowałam się do tego przez szesnaście lat życia, to chyba najlepiej iść na żywioł. Daj czadu, Ally!
W myślach powtarzałam sobie takie entuzjastyczne hasła i w końcu przestałam czuć się tu jak intruz. Może to tylko przypadek doprowadził mnie do tego miejsca, a może to początek zmian. W końcu my, niepopularni, zwyczajni uczniowie mamy szansę się wybić.
Usłyszałam perlisty śmiech i zamarłam. Cztery szafki dalej, stała CeCe i zalotnie spoglądała na Dallasa. O zgrozo, on wydawał się tym zachwycony! Z przejęciem coś jej opowiadał, a ona udawała, że go słucha. Oddałabym wszystko żeby być teraz na jej miejscu, choć dałabym sobie głowę uciąć za to, że skompromitowałabym się całkowicie. Przy Dallasie zapominałam nie tylko o inteligencji, swoim imieniu, ale również o oddychaniu. Mogłam tylko śledzić go wzrokiem i pomarzyć, jak to mogłoby między nami być cudownie. Proza życia wszystko niszczy.
Zaczęłam się martwić. Tak bliskie sąsiedztwo z CeCe nie wróży niczego dobrego. Jestem pewna, że po moim pamiętnym wystąpieniu przy schodach, trafiłam na pierwsze miejsce najczarniejszej z jej czarnych list. Od wczoraj pewnie wymyśliła już z dziesięć planów absolutnej zagłady, a zważywszy na fakt, że nie potrafię przejść metra bez wypadku, jestem dość ciekawym obiektem. Niech no tylko spróbuje słownie mnie upokorzyć, już ja jej wtedy pokażę. To na schodach to była tylko próba. Udowodniłam sobie, że potrafię walczyć o siebie i nie zamierzam się poddać.
- Wyglądasz jakbyś planowała operację na miarę Hitlera – zaśmiał się ktoś tuż koło mojej głowy. Odwróciłam się i ze zdumieniem odkryłam, że moim szafkowym sąsiadem jest Austin. To chyba już podlega pod prześladowanie? Swoją drogą, chłopak ma niesamowity fart albo widzą w nim potencjał na przyszłego króla szkoły, pierwszy dzień w nowej szkole i od razu miejsce wśród tych fajnych. Gdyby został kolejnym ciemiężycielem, byłoby sympatycznie, mogłabym go otwarcie nie lubić i nie straciłabym przyjaciół. Muszę mu podrzucić tę myśl.
- Ally, wszystko okej? – w jego głosie usłyszałam troskę. Pewnie, że okej. Lepiej niż kiedykolwiek przedtem. Ups, zapomniałam, to mogę powiedzieć na głos.
- Tak, wszystko gra.
- Wydaje mi się, że robisz się przy mnie jakaś spięta. Nie chcę żebyś w moim towarzystwie zamykała się w sobie – ja spięta? Skąd! Zamyślona, uduchowiona, już to byłoby lepsze. Chociaż może i jestem spięta? Jak wygląda spięty człowiek? Zaczynam myśleć od rzeczy to objaw zdenerwowania. Czy zdenerwowanie jest równoznaczne ze spięciem?
- Nie – powiedziałam na głos i głupawo się uśmiechnęłam. Nagle dotarł do mnie sens naszej rozmowy, a raczej jego brak. Umarłabym ze wstydu gdybym zachowała się tak przy Dallasie. Głównie dlatego, wciąż pozostawaliśmy znajomymi tylko w moich myślach i tam leciał na mnie energicznie i namiętnie.
Rzuciłam rozmarzone spojrzenie w stronę szafki CeCe, gdzie wcześniej stał i z przerażeniem odkryłam, że chłopak zbliża się do numeru szóstego i jest moim drugim sąsiadem. Przez chwilę nie byłam zdolna do żadnego ruchu, a później myśli ruszyły jak oszalałe. Miotałam się chwilę między drzwiczkami, a ławką i zdecydowałam na desperacki krok.
- Ukryj mnie! – krzyknęłam szeptem prosto do ucha Austina. Poważnie, ten chłopak powinien zacząć się przede mną ukrywać. Musiałam wyglądać na kompletną wariatkę, bo blondyn nie zadał mi ani jednego pytania tylko rozejrzał się szybko i pociągnął za sobą na ławkę. Dallas przeszedł obok nas obojętnie, wyjął jakiś podręcznik i ruszył w stronę drzwi wejściowych. Był po temu najwyższy czas, bo właśnie zabrzęczał dzwonek. Zerwałam się z miejsca i chwyciłam swój plecak. Pomachałam siostrze i pobiegłam w stronę sali od angielskiego. Jestem pewna, że Austin wciąż siedział osłupiały i zastanawiał się, czy jestem niebezpieczna dla otoczenia.
W klasie nie było jeszcze pani Speaker, uczniowie spokojnie dyskutowali, siedząc na blatach stolików. Kilka osób się ze mną przywitało. Najwidoczniej moja wczorajsza sława wciąż jeszcze trwała.  Zajęłam moje stare miejsce w trzecim rzędzie przy oknie i zaczęłam się zastanawiać wyglądając przez okno. Głównie dlatego zawsze tam siadałam, uwielbiałam wyłączać uwagę i spoglądać w dal. To mnie inspiruje.
Drzwi do sali otworzyły się, wpadł mocno spóźniony Austin i usiadł tuż za mną. Świetnie, dosyć, że muszę go znosić w grupie moich przyjaciół to jeszcze mamy razem angielski. Gorzej być nie może.
- Dzień dobry kochani! – nauczycielka weszła do klasy i cały szum ucichł. Zastanawiałam się czy to ja mam omamy, czy rzeczywiście na miejscu, gdzie powinna stać pani Speaker, stoi pani Speaker w zwojach wściekle różowej tkaniny i złotych klapkach. Cisza, którą niemal dało się ciąć nożem utwierdziła mnie w przekonaniu, że widzą to wszyscy.
- Urlop spędziłam w Indiach, och, wspaniałe miejsce – rozmarzyła się nauczycielka i zaczęła opowiadać o tym egzotycznym zakątku świata. Skoro pani Speaker zajmuje się szkolnym teatrem, tegoroczne przedstawienie będzie spektakularne. Dez mówił, że wystawiają „Sen nocy letniej”. Już widzę Hermię w złotym sari, a Lizandra w różu. Uśmiechnęłam się do swoich myśli. To byłaby całkiem ciekawa adaptacja. Uwielbiam „Sen nocy letniej”, tyle w nim świetnych kwestii, które aż się proszą żeby dopisać im muzykę, a ja kocham musicale. Marzę żeby kiedyś w jakimś wystąpić, ale niestety paniczny lęk przed sceną, powstrzymuje mnie przed spełnieniem marzeń. Chciałabym się zgłosić do tegorocznego przedstawienia, ale strach mnie blokuje. Mój głos nie jest najgorszy, tak twierdzą wszyscy, którzy mnie słyszeli. Rodzina przy wigilii, przyjaciele, kiedy wpadali niezapowiedziani, jednak co innego śpiewanie publiczne, a co innego w domu. Czasami chciałabym być moją siostrą, Kika nigdy nie miała takich problemów. Jej głos był gorszy od mojego, ale zawsze brała czynny udział we wszystkich przedstawieniach i występach. Na pierwszy rzut oka widać, że na scenie czuje się swobodnie. Od małego śpiewała w kościelnym chórze i była przyzwyczajona do publiczności. W dodatku była świetną aktorką. Tak bardzo jej zazdroszczę pewności siebie i świetnego kontaktu z innymi ludźmi.
Zadzwonił dzwonek. Wszyscy ruszyliśmy do wyjścia. Lekcje mijały w spokoju. Był to pierwszy dzień nauki i nauczycieli w większości zajmowały sprawy organizacyjne. W końcu dzwonek ogłosił przerwę na lunch. Postanowiłam poszukać Trish, nim udam się do stołówki. Korytarzem płynęła rzeka ludzi. W tym tłoku nie było szans abym ją zauważyła. Samotnie skierowałam się w stronę załomu korytarzy. Z biblioteki wychodził Dez, niestety w towarzystwie Austina. Postanowiłam ich dogonić. Byli tak zajęci rozmową, że nawet mnie nie zauważyli.
- Musiałeś źle ją zrozumieć – Dez podsumował jakiś ważny problem. Wyraźnie był zniecierpliwiony. Czyżby nasz nowy kolega już zaczął irytować moich przyjaciół? Bomba!
- Słuchaj, stary, jesteśmy kumplami, ta sprawa nie dotyczy naszej relacji. Ally jest twoją przyjaciółką i rozumiem, że jest dla ciebie ważna, ale między nami nie ma żadnego porozumienia. Proszę tylko o to żebyś na nasze wspólne spotkania jej nie zabierał, bo to nie sprawia przyjemności ani jej, ani mnie – zamurowało mnie. Sama prowokowałam i dążyłam do tego, ale teraz, kiedy usłyszałam to, można powiedzieć w twarz, dość nieprzyjemnie się poczułam.
- Okej – po chwili milczenia odezwał się Dez. To, czego chciałam i to, czego nie chciałam, miało się właśnie rozpocząć.  To już nie Ally i Trish, i Dez, ale Ally oraz Austin i Dez, i Trish. Poczułam nieprzyjemne ssanie w żołądku i to wcale nie z głodu. Nigdy nie umiałam kłamać, wiedziałam, że jeśli teraz spotkam moich przyjaciół, nie ukryję tego, co nieumyślnie podsłuchałam. Zawróciłam i udałam się na ganek. Usiadłam na ławce i starałam się uspokoić myśli. Po raz kolejny tego dnia, Elvis podziałał terapeutycznie. Mogłam jasno określić problem i zastanowić się nad rozwiązaniem. Może i byłam winna, ale Austin nie miał prawa oczekiwać od moich przyjaciół wyboru. Tak się nie robi! Miałam tylko dwa wyjścia – przeprosić i zacząć od nowa albo otwarcie wypowiedzieć wojnę. Wiedziałam, że cokolwiek postanowię, Dez i Trish będą przy mnie. Rzadziej, ale będą. W głowie rozbrzmiewały mi słowa mojej sąsiadki „okaż łaskę pokonanemu, zapamięta to, daj się zwyciężyć i okaż łaskę, będą tobą gardzić”. Pani Dominika przeprowadziła się do Miami kilka lat temu. Jest pisarką, ma 25 lat i zawsze mogę przyjść do niej na lody z popcornem i gorącą czekoladę, kiedy jest mi smutno i źle. To taka moja dobra wróżka i skarbnica błyskotliwych myśli. Dużo jeździła po świecie, zna się na ludziach. Postanowiłam iść za jej radą. Postanowiłam walczyć i być może zginąć pokonana, ale za to wciąż z honorem i dumą.
- Hej – serce podskoczyło mi do gardła, a po drodze wywinęło kilka koziołków. Dallas opierał się o swoją szafkę i kiwał na mnie głową. Niemalże czułam jak mózg mi wyparowuje. – Betty, tak?
Hę? Jaki on słodki. Rozpływałam się jak lukier w gorący dzień i poprawiłam wyłącznie dlatego, że chcąc ukryć zaczerwienione policzki, zerknęłam na swój pamiętnik – Ally. Ally Dawson – zabrzmiało to raczej jak pytanie, ale wciąż jeszcze zachowywałam godność.
- No tak. Na razie – uśmiechnął się i poszedł w stronę stołówki. „Na razie” – czyż są piękniejsze słowa? W jego ustach, każdy wyraz nabierał innego znaczenia. Wszystko stawało się piękniejsze i bardziej kolorowe. Dallas, ten Dallas powiedział mi „hej”! Moje rozterki i smutki uciekły w dal, a na serce spłynął balsam.
Resztę lekcji przeżyłam jak lunatyczka. Ktoś mógłby przejechać mnie walcem, nie zauważyłabym. Szczęście wprost promieniowało ode mnie i jestem pewna, że gdyby podłączyć mnie do akumulatora, obdzieliłabym energią cały stan i jeszcze kilka sąsiednich. Miłości, ach, pierwsza miłości, unosisz nas w przestworza! Przy Dallasie często wpadałam w poetycki ton. Nie żebym od razu deklamowała mu wiersze, ale w myślach tworzyłam ich całe mnóstwo. To dość żałosne, ale skoro wiem o tym tylko ja, to chyba nic nie szkodzi.
Zajęcia w końcu dobiegły końca. Jak zawsze w korytarzu głównym panował nieokiełznany chaos. Setki licealistów i gimnazjalistów próbowały jak najszybciej wydostać się z budynku, jakby dodatkowe pięć minut mogło pozbawić ich życia. Spokojnie stałam z boku, czekając, aż tłum się przerzedzi. Nie nadaję się do tych przepychanek. Zaraz wylądowałabym na ziemi i spragniona słońca oraz wolności, sól tej ziemi przespacerowałaby po moich plecach. Chciałabym do matury dożyć w jednym kawałku, więc cichutko przeczekam te kilka minut.
W końcu zrobiło się przestronniej. Odetchnęłam rozgrzanym, dusznym powietrzem i ruszyłam w stronę sklepu. Mijając przystanek, spostrzegłam na nim moich przyjaciół. Samych. Uśmiechnęłam się i pomachałam.
- Ally, dlaczego zniknęłaś na cały dzień? Nie zjadłaś nawet z nami lunchu! – Trish była oburzona, Dez przyglądał mi się z ciekawością.
- Przepraszam kochani, miałam coś do załatwienia – zasadniczo nie kłamałam i tylko dlatego zabrzmiało to szczerze. Musiałam pomyśleć, przemilczałam tylko nad czym.
Na horyzoncie pojawił się autobus, żałowałam, że nie mogę wrócić do domu i cieszyć ostatnim spokojnym popołudniem, wolnym od miliona prac domowych i nauki „na wczoraj”.
- Muszę lecieć, tato znów szaleje, więc sklep jest na mojej głowie – pożegnaliśmy się na przystanku. Sonic Boom położony jest w pasażu przy Galerii, tylko pięć przecznic od szkoły. Szłam spacerkiem i udawałam, że jestem jedną z tych stereotypowych nastolatek, które właśnie wracając do domu po pierwszym dniu w szkole. Marzyłam, jakby to było choć raz wejść do domu, w którym czeka ciepły obiad przygotowany przez mamę, rodzeństwo się przekomarza, a tato wraca popołudniu z pracy i wszyscy siadamy przy wspólnym stole. Nie chcę przez to powiedzieć, że moje życie jest do bani. Po prostu miło byłoby mieć normalną rodzinę.
Tak rozmyślając, dotarłam do sklepu i zastałam przy drzwiach zniecierpliwionego tatę.
- Gdzieś ty się podziewałaś? Spóźnię się przez ciebie!
Super, tato, ciebie też miło wiedzieć. Pomknął jak strzała wypuszczona z łuku Robin Hooda i tyle się widzieliśmy.
Przecież ja nie oczekuję wiele, powróciłam do dalszych rozmyślać. Chciałabym aby ktoś spytał mnie, jak mi minął dzień, żeby krzyczał, że już późno i najwyższa pora spać, chciałabym, aby ktoś pytał, czy odrobiłam lekcje. Dlatego tak desperacko czepiałam się Trish i Deza, dwójki ludzi, których naprawdę obchodziłam i którzy kochali mnie dla mnie samej, a nie dla swojej korzyści. Gdybym ich straciła, nie przeżyłabym tego. Czasami czuję się bardzo samotna. Bywają takie dni, że czuję się tak nawet w tłumie ludzi. Wtedy przywołuję moją wymarzoną, wyśnioną miłość. Wyobrażam sobie, że z nią, kiedy już ją znajdę, ta samotność nie przytrafi mi się więcej.  O dziwo, choć obłędnie podkochiwałam się w Dallasie, nie potrafiłam sobie wyobrazić jego na tym miejscu. Łamałam sobie głowę nad tą zagadką, ale wciąż mi coś nie pasowało. Lepiej za dużo nie myśleć, to prowadzi do nieporozumień. Najlepiej zrobię, jeśli zabiorę się do pracy.
W sklepie, jak zawsze pełno było klienteli spragnionej nowego instrumentu. Cierpliwie przeżyłam dwie panie, które godzinę wybierały klarnety, grupę nastolatków potrzebujących gitar oraz starszego pana kupującego pianino dla córki. Niestety, mój żołądek dość regularnie i desperacko przypominał, że nie zjadłam dziś lunchu i od porannej jajecznicy, nic nie miałam w ustach. Spojrzałam na zegar. Szesnasta. Czekała mnie śmierć głodowa, do zamknięcia pozostały cztery godziny, a klientów wciąż przybywało. Nie było mowy żebym mogła wyskoczyć choć na minutkę i coś sobie przynieść  z pobliskiej knajpki. Coraz głośniejsze burczenie zainteresowało stojących bliżej ludzi. Spoglądali to na siebie, to na mnie podejrzliwie. Udawałam, że to nie ja, ale moje zdolności aktorskie są dość marne. Zdesperowana zanurkowałam pod ladę, poszukując tam czegoś, co nadawałoby się do zjedzenia. Dwa opakowania po czekoladzie, dzięki, tato, wiem, że mnie kochasz, trochę pepsi na dnie butelki i opakowanie przeterminowanych miętówek. Od biedy jeszcze te cukierki mogą mnie uratować. Wymacałam opakowanie. Zaszeleściło, ale wydawało się puste. Nadzieja zgasła. Rozczarowana zajrzałam do środka i ujrzałam najcudowniejszy widok na świecie, na samym dnie leżały dwie sklejone miętówki. Nie zginę!
- Przepraszam – niespodziewanie usłyszałam głos przy kasie. Krzyknęłam przestraszona i poderwałam się tak szybko, że z całej siły uderzyłam głową w kontuar. Zabolało. Przed oczami pojawiły mi się mroczki, ale zachowałam równowagę. Z trudem wyprostowałam się i starając się nie rozpłakać z bólu, zwróciłam wzrok na natrętnego klienta. Nie zamordowałam go tylko dlatego, że wciąż desperacko ściskałam opakowanie z miętówkami. O ladę opierał się Austin. Wydawał się zaskoczony moim widokiem .
- Ally? – zapytał zdumiony. – Nic ci się nie stało? – spoglądał na mnie z troską, a ja nie wiedziałam czy nakrzyczeć na niego, że śmie się tu pojawiać, czy poprosić o pomoc.
- Ally? – powtórzył przestraszony nienażarty. Musiałam mocno przywalić skoro się tak zmartwił.
- Wszystko gra – powiedziałam z trudem. – To nic takiego. Ciągle mi się zdarzają takie rzeczy.
- Potrzebujesz czegoś? Moja siostra pracuje w lodziarni, tu, za rogiem, może przynieść ci trochę lodu?
Zgodziłam się kiwnięciem i poczułam ostry ból. Usiadłam na podłodze i starałam się nie ruszać, bo każde drgnięcie sprawiało mi ból. Chłopak pojawił się po chwili z ogromnym okładem. Widać było, że biegł całą drogę. Podprowadził mnie do kanapy, usadził z lodem na głowie i zabronił się ruszać. Z ulgą go posłuchałam. Czuł się winny wypadku, biegał w tę i powrotem na każde moje kiwnięcie. Obsługiwał klientów, podawał instrumenty, udzielał rad i donosił mi świeże okłady. Byłam pod ogromnym wrażeniem. Ja ledwie dawałam sobie radę z samym sklepem, a on wyglądał jakby był stworzony do tego wszystkiego. Kontakt z ludźmi sprawiał mu ogromną radość. Dla każdego znalazł jakieś miłe słowo i każdemu pokazywał instrumenty, co więcej, na każdym z nim zagrał. Jeszcze mocniej niż zwykle w jego towarzystwie, odezwały się moje kompleksy. Może i potrafiłam grać na pianinie, gitarze, perkusji, flecie i skrzypcach, ale on również to potrafił. Co więcej, on grał nawet na trąbce przez drugą trąbkę. Cała moja pewność siebie, o którą tak desperacko walczyłam, wyparowywała.
Około 20 sklep opustoszał. Zostaliśmy sami, chłopak podszedł do drzwi i wywiesił na nich kartkę z napisem „zamknięte”.
- Lepiej się czujesz? – zapytał z troską po raz setny tego dnia.
- Tak, mówiłam już, nic mi nie jest – zniecierpliwiłam się.
-Powinien obejrzeć cię lekarz. Porządnie przywaliłaś – przekonywał dalej blondyn.
- Austin, naprawdę czuję się dobrze. Dzięki za pomoc, ale dałabym sobie radę sama – zabrzmiało to niegrzecznie i ostrzej, niż zamierzałam. Wstałam i zaczęłam zamiatać. Bolało jak cholera, jednak nie chciałam dawać mu satysfakcji.
- Wytłumacz mi coś – w głosie chłopaka nie było już ani nutki troski. Brzmiał twardo i nieprzyjemnie. Spojrzałam zdumiona. – Od pierwszej chwili zachowujesz się, jakbym zrobił ci jakąś krzywdę. Milczysz, kiedy cię o coś pytam, spoglądasz jak na wroga, traktujesz jak powietrze, a jednocześnie potrzebujesz mojej pomocy, jak dziś w szkole. O co ci chodzi? Nie znasz mnie, dlaczego mnie tak nienawidzisz? – może tylko sobie to wmówiłam, ale oprócz gniewu w głosie Austina dźwięczał smutek. Milczałam. Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Bo co można powiedzieć na tak jasno postawione pytanie? Słuchaj, nie lubię cię, bo czuję się przy tobie jak śmieć? Nie lubię cię, bo możesz odebrać mi przyjaciół? Nie lubię cię, bo jestem beznadziejna?
- Nawet nie potrafisz odpowiedzieć – z urazą rzucił chłopak. – Nie martw się, nie będę cię więcej katował swoim towarzystwem.
Trzasnął drzwiami i wyszedł, a ja poczułam się samotna, jak jeszcze nigdy przedtem. Wybiegłam za nim na ulicę. Chciałam go przeprosić. Chciałam, och, sama nie wiem, czego chciałam.
- Austin! – krzyknęłam – Austin! – na próżno. Znikał właśnie za rogiem i miał gdzieś moje krzyki. Biła od niego ogromna obojętność.
Ze zdumieniem odkryłam, że płaczę. Całe napięcie tego dnia spływało ze mnie wraz ze łzami. Tęskniłam za kimś, komu mogłabym wszystko powiedzieć i kto by mnie wysłuchał. Nie mogłam zadzwonić ani do Trish, ani do Deza. Tego by nie zrozumieli. Sama tego nie rozumiałam. Po raz pierwszy w życiu nie rozumiałam ani siebie, ani swojego zachowania.
Wyjęłam telefon i wybrałam numer.
- Kika, odwieziesz mnie do domu? – zaszlochałam w słuchawkę słysząc ciepły głos starszej siostry. Jej odpowiedź utonęła w moich łzach. 



____________________________________

Z tego miejsca pragnę gorąco podziękować za wszelkie komentarze, ogromnie mi przyjemnie, że odpowiadanie się podoba. Mam nadzieję, że Was nie zawiodę i kolejne rozdziały przypadną Wam do gustu.
Z racji tego, że w tygodniu mam dość dużo zajęć i nadeszła sesja, rozdziały będą pojawiać się w weekendy.
Jeśli znajdę czas, może numer trzeci pojawi się w środę, ale o tym już indywidualnie poinformuję Was na blogach. 
Ściskam i całuję, Mika