poniedziałek, 13 lipca 2015

"Coś, o czym zapomina się, kiedy kończy się weekend..."




11 kwietnia


Że niby w poniedziałek wracamy do szkoły? Nierealne! Nie, to się nie dzieje naprawdę. Nie może się dziać! Przecież jeszcze wczoraj byłam w Nowym Orleanie, bawiąc się cudownie i czując najlepiej na świecie!
A teraz jestem tu, w Miami. W moim pokoju. W moim wygodnym łóżku, za którym bardzo tęskniłam. Ale wcale nie czuję się najlepiej na świecie. Mam wrażenie, jakby wszystkie złe rzeczy się skumulowały i tylko czekały na wybuch. A on właśnie nastąpił i przeraża mnie to bardziej niż bardzo.
Było już tak dobrze. Tak cholernie dobrze! Dlaczego nie mogło tak pozostać? Dlatego, że po raz pierwszy w całym swoim życiu coś odpuściłam i pozwoliłam, żeby inni zajęli się swoim życiem. A inni najwyraźniej nie potrafią tego zrobić, nie pieprząc przy okazji życia całej reszcie. Allyson Dawson, zapamiętaj jedno - jeśli coś nie daje ci zasnąć, dojdź do sedna albo skończysz zapłakana w pościeli, wpatrując się przerażona w ścianę.
- Znajdziemy jakieś rozwiązanie - powtarzałam szeptem, choć przecież wiedziałam, że rozwiązania nie ma.
Zamknęłam oczy, chcąc chociaż na moment wrócić do cudownych chwil spędzonych w Nowym Orleanie. Potrzebowałam takiego oderwania się od rzeczywistości. Potrzebowałam powrotu do dnia, kiedy wszystko było dobrze. Do dnia, kiedy razem z Pablem, Trish i Austinem weszliśmy do ogromnego budynku, w którym mieściło się studio. Blondyn był już w nim wcześniej razem z panem Sykes, więc robił za naszego przewodnika. Cała nasza grupa była niesamowicie podekscytowana. Pablo po raz pierwszy znajdował się w takim miejscu. Wyjątkowo milczał, ogłuszony wielkością i przepychem. Ja i Trish również milczałyśmy. Czułyśmy się takie malutkie w otoczeniu tych wszystkich ludzi, pluszowych krzeseł, złotych płyt na ścianach. Wszędzie wisiały podobizny naprawdę znanych muzyków. Wszyscy nagrywali właśnie tutaj i chociaż to były tylko podobizny, paraliżowała mnie myśl, że stąpam po tej samej posadzce, po której maszerowało tyle sławnych osób. Podzieliłam się tym z moimi towarzyszami.
- Cóż, od tego czasu miliard razy umyto tę podłogę - zbagatelizowała Trish.
Cała ona, zawsze wszystko umniejsza, ale w głębi serca szaleje z radości.
- Nie mogę uwierzyć, że poznamy Hailie Jade Raffson! - pisnęłam.
Nie mogłam uwierzyć, że Austin nagra z nią duet na swoją debiutancką płytę. To było tak strasznie nierealne! Przecież Aus to, nie oszukujmy się, chłopak znikąd, a ona zdobyła cztery nagrody dla najlepszej młodzieżowej gwiazdy, dwie nagrody MTV i dostała rolę w najnowszej produkcji któregoś z tych mega popularnych reżyserów, których filmy osiągają milionowe budżety. A ma tylko szesnaście lat! To gwiazda. Prawdziwa gwiazda, nie jakaś tam celebrytka, która wybiła się na porno swojej przyrodniej siostry i powiększaniu ust. W dodatku jest taka kochana! Pomaga zwierzętom, udziela się charytatywnie, odwiedza dzieci w domach dziecka. Nie jestem jej fanką, właściwie to tylko kilkakrotnie słyszałam jej utwory gdzieś przelotem w radiu, ale to ten poziom sławy, kiedy jej twarz wita cię na każdym portalu internetowym. No i całą noc spędziłam na googlowaniu, chcąc wiedzieć, z kim będziemy mieć styczność.
Miałam wrażenie, że zaraz zemdleję z nadmiaru ekscytacji. Trochę zazdrościłam opanowania Austinowi, mogłam się założyć, że zrobię z siebie idiotkę i totalnie się skompromituję. A przecież to nie ja miałam tam stać i śpiewać.
- Nie denerwujesz się? - zapytałam blondyna.
- Powinienem? - zdziwił się.
Nie, jasne, codziennie poznaje się gwiazdę światowego formatu. Oczywiście, to przecież tak powszechne, że nawet mrugnąć oczami się nie opłaca. Niech sobie mówią co chcą, ale jestem pewna, że wewnętrznie moi towarzysze umierają ze stresu. Oni po prostu lepiej się maskują.
- Cześć, kochani! - Z pomieszczenia na prawo, mogłam tylko zgadywać, że znajduje się w nim coś na kształt biura, wyszła Glou. Kompletnie się jej tu nie spodziewałam! Ale to była jedna z tych pozytywnych niespodzianek.
Przywitaliśmy się z nią i wesoło rozmawiając, ruszyliśmy w stronę wind. Brunetka wyjaśniła nam, że studio nagraniowe znajduje się na samej górze. Nagrania miały się rozpocząć dopiero jutro, ale i Austin, i Hailie mieli dziś przedstawić swoją wizję oraz znaleźć jak najbardziej optymalny wspólny mianownik. No i poznać się. Trudno nagrywać z kimś, kogo kompletnie nie znasz. Przynajmniej ja bym tego nie potrafiła. Podczas śpiewania swoich tekstów, obnażasz swoją duszę. Nie umiałabym tak otworzyć się przy kimś całkowicie dla mnie obcym.
Kiedy dojechaliśmy na właściwe piętro, szeroko otworzyłam oczy ze zdumienia. To wyglądało jak jakiś luksusowy hotel! Znajdowała się tam urocza, kameralna kawiarenka, a nawet pokoje, gdzie artyści mogli odpocząć. Gloucester, widząc jak bardzi mnie to dziwi, oświeciła mnie, że to z powodu często przedłużających się nagrań.
- Muzycy czasami przez cały tydzień stąd nie wychodzą, szukając najlepszych brzmień - dodała.
No tak. Nikt nie chce, żeby jego nazwisko widniało pod czymś, co można określić mianem syfu. Jeśli już coś wypuszczać w świat, to musi być perfekcyjne.
- A gdzie jest studio? - Nigdzie nie mogłam dojrzeć czegoś, co przypominałoby pomieszczenie, do którego w Miami zabrał mnie Austin. 
- Na samym końcu, ale tam pójdziemy później.
Nasza przewodniczka skierowała swoje kroki do kawiarenki. Nie pozostało nam nic innego, jak pójść za jej przykładem. Usiedliśmy przy dużym stoliku na uboczu. Poza nami nikogo nie było wewnątrz. Zamówliśmy sobie po kawie, a Pablo wybrał dla siebie gorącą czekoladę. Nie byłam głodna, ale te wszystkie ciasta i ciasteczka wyglądały tak pysznie. Nie mogłam się opanować i wybrałam dla siebie kawałek czekoladowo-cynamonowego tortu. 
- Cześć.
Byliśmy zajęci rozmową, kiedy do naszego stolika podeszła niska brunetka, której twarz znałam z portali plotkarskich i ulicznych billboardów. Wyglądała na równie speszoną i onieśmieloną.
- Hej. - Austin podniósł się i uśmiechnął tym swoim rozbrajającym uśmiechem. - Ty musisz być Hailie.
Dziewczyna odwzajemniła uśmiech i pokiwała głową.
- Siadaj z nami.
Nie mogłam się powstrzymać i dyskretnie przyjrzałam się naszej nowej towarzyszce. A przynajmniej mam nadzieję, że to było dyskretne i subtelne. Umarłabym, gdyby się okazało, że wlepiłam w nią spojrzenie godne Saurona, w momencie, gdy podnosił swoją maczugę, by zadać ostateczny cios zjednoczonym wojskom ludzi Zachodu oraz elfów, i zabić Isildura.
Ta słynna Hailie Jade Raffson wyglądała, cóż zwyczajnie. Jasne, zdawałam sobie sprawę, że coś, co brałam za niedbale zakręcone loki, jest fryzurą za tysiące dolarów, a kolorowe paznokcie to nie efekt nudy, tylko zamierzony efekt i najnowszy trend. Ale gdyby jej drogie ubrania od projektantów zamienić na zwyczajne rzeczy z sieciówek, byłaby taka sama jak Trish, ja czy ktokolwiek z naszych znajomych. Nie było w niej pychy i wyższości. I tej chorej, niezdrowej dumy, która cechuje większość sławnych ludzi. Nie żebym znała ich tłumy, ale od czegoś są programy i wywiady, prawda?
- Jestem Austin, to ze mną będziesz nagrywała. - Najwyraźniej blondyn wziął na siebie wszelkie narzucane przez konwenanse obowiązki. - To Ally, moja dziewczyna, obok niej siedzi nasza przyjaciółka, Trish ze swoim kuzynem, Pablem. A Gloucester już chyba znasz?
Obie brunetki zaprzeczyły ruchem głowy.
- Gloucester Sykes, skoro zaczęłaś współpracę z Markiem, spędzicie razem sporo czasu.
Nie miałam pojęcia, że pan Sykes jest aż taką szychą. O tym, że mój chłopak nie ma w sobie ani odrobiny stresu także nie wiedziałam. Rozumiałam to, że nie denerwował się prostymi, codziennymi sytuacjami, ale halo, bez przesady. Czułam się jak jeszcze większe zero niż zazwyczaj. Trish, Aus, Glou, nawet Pablo byli tacy wyluzowani, rozmawiali z Hailie tak swobodnie, tak, jakby znali ją całe życie. A ja? Ja nie byłam w stanie wydobyć z siebie nic więcej, prócz kilku pomruków. Nigdy nie czułam się komfortowo wśród osób, których nie znałam. A fakt, że to sławna i popularna osoba jeszcze bardziej potęgował moją nieśmiałość i skrępowanie.
Przysłuchiwałam się dyskusji, której temat zszedł na planowaną piosenkę. Z tego, co udało mi się wywnioskować, wizja dziewczyny była niemalże identyczna z tym, co zakładał blondyn. Ustalali linie muzyczne, omawiali tekst, wydawało się, że świetnie się ze sobą dogadują. Cieszyło mnie to. Nie chciałam, żeby Aus spędzał czas z kimś, kogo nie lubi i z kim nie potrafi się dogadać ani prywatnie, ani muzycznie.
- Tutaj są moje gwiazdy! - W kafejce pojawił się ojciec Gloucester i z ogromnym uśmiechem podszedł do naszego stolika.
Przywitaliśmy się z nim. Dopiliśmy nasze kawy i posłusznie skierowaliśmy się w stronę tego mitycznego pomieszczenia, gdzie miał powstać hit tego lata. Bo nie miałam wątpliwości, że to będzie hit.
Idąc, obserwowałam Hailie. Była naprawdę ładna. To chore, że żyjemy w czasach, gdy uroda jest ważniejsza od charakteru. Dobre serce jest niemalże wadą, bo kiedy oddajesz innym milion procent z siebie, najczęściej zostajesz z dziurą w sercu i poczuciem, że przegrałaś życie.
Niestety, a może stety, nie mogłam dłużej skupiać się na swoich wewnętrznych rozterkach i rozważaniach, bo dotarliśmy na miejsce. 
W pomieszczeniu znajdowało się dwoje młodych mężczyzn. Jeden, ten który przedstawił się jako Keegan musiał być niewiele od nas starszy. Josh, który żartobliwie przestawił się jako faszysta pracy, którego Aus i Hailie znienawidzą po godzinie, nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia kilka lat. Gdybym miała strzelać, powiedziałabym, że jest w wieku Dave'a.
Trish, Pablo, Glou i ja usiedliśmy w wygodnych fotelach, a nasze gwiazdy zniknęły za szybą. Rozpoczęła się praca. Ciężka. Nie wiem ile razy Aus i Hailie śpiewali początkowe partie, nie wiem ile razy śpiewali całość, ale liczba na pewno byłaby trzycyfrowa. Nie miałam pojęcia, że nagrywanie to taki żmudny, powolny proces. Spędziliśmy w studiu ponad sześć godzin, a materiał nie był gotowy nawet w minimalnej części. Kolejne dni upłynęły nam identycznie - kawiarnia, rozmowy, nagrania, kolacja z De La Rossami. Wszyscy byli zachwyceni, ale ja, mimo że byłam naprawdę szczęśliwa mogąc spędzać czas z tymi ludźmi, czułam niedosyt. Brakowało mi rodziny, mojej codzienności i takiej typowej rutyny. Zamiast tego uciekaliśmy przed fotografami i kryliśmy się pod kapeluszami. Hailie okazała się przemiłą osobą. Miała niesamowite poczucie humoru i potrafiła docenić dobrą złośliwość. W dodatku, kiedy tylko mogła, połykała kolejne książki. Początkowo bardzo mnie onieśmielała, ale po dwóch dniach śmiałyśmy się wspólnie i rozmawiałyśmy tak, jakbyśmy znały się od lat. 
- Nie mogę uwierzyć, że już dziś lecicie do domu - westchnęła Hailie.
Cała nasza grupa, korzystając z uprzejmości i gościnności Rodriga i Pearl, stłoczyła się w moim pokoju. Dziewczyny pomagały w pakowaniu, a Austin zabawiał Pabla.
- Tak, czas tutaj minął błyskawicznie - przyznała Trish.
- Chociaż początkowo zapowiadało się na najgorszy wyjazd naszego życia - dodałam.
- Naprawdę? - zdumiała się Hailie, a my pokiwałyśmy głową.
- Dlaczego? Przecież to tacy ciepli, kochani ludzie. - Glou podniosła się z podłogi, z której zbierała koraliki ze swojej rozerwanej bransoletki.
Opowiedziałyśmy o Pablu i jego diabelskim zachowaniu. Oraz o tym, w jaki sposób udało nam się go okięłznać.
- Twoja siostra to geniusz - uznała Gloucester.
- Megan? - wtrącił Austin. - To potwór.
Mój chłopak bardzo dobrze zdawał sobie sprawę jak apodyktyczna potrafi być słodka Meggie. Przecież zmusiła go do czytania tych wszystkich babskich bredni przed naszym pierwszym balem. I zaplanowała całą intrygę z okropnymi kostiumami. I zapewne ma na sumieniu wiele innych rzeczy, o których nie mam pojęcia.
- Czy wy także sądzicie, że dzieciaki w tych czasach o wiele szybciej dorastają? - zapytała Hailie.
- Totalnie - zgodził się Aus.
Wywiązała się między nami dyskusja o tym, skąd dzisiejsze dzieci oraz młodzi ludzie, tacy jak my, mogą czerpać wzorce i autorytety. Strasznie się wczuliśmy, przerzucając się mądrościami z internetu i rozważając wpływ telewizji oraz książek na kształtowanie osobowości. Doszliśmy do jednego wniosku - stary Disney z czasów Pięknej i Bestii, Arielki czy Zakochanego Kundla rządził. 
Pewnie rozmawialibyśmy na ten temat do wieczora, ale niestety, czas nieubłagalnie mijał i zbliżała się godzina naszego pożegnania. Trish i ja wracałyśmy do Miami, reszta zostawała w Nowym Orleanie. Wiedziałam od Dave'a, że rodzice Austina są wściekli, że znów opuści masę zajęć w szkole, ale cierpliwie przymykali na to oko. Jedynym z głównych tematów rozmów Moonów była teraz domowa edukacja blondyna, bo na całkowite zrezygnowanie ze szkoły nie było szans. Martwiło mnie to, bo wiedziałam, że Mimi i Mike chcą wrócić do swojego domu w Denver, a i Cass napominała coś na ten temat. Bałam się tego, choć Dave pocieszał mnie, że Austin zostanie w Miami z nim, bo on się nigdzie nie wybiera. Musiałam nad tym pomyśleć. No i porozmawiać z Ausem. Każdy planował mu życie, nie pytając, czego on chce. To nie było fair. Chociaż teraz, kiedy był taki nieuchwytny, nie było w tym nic nadzwyczajnego.
- Zadzwoń od razu, kiedy wylądujecie - powiedział blondyn, obejmując mnie.
Zaczynałam przyzwyczajać się do tych długich pożegnań na lotniskach, choć osobiście o wiele bardziej wolałam nasze powitania.
- Zadzwonię - pokiwałam głową, przytulając się jeszcze mocniej.
- Musimy iść. - Trish była już w drodze do odprawy.
- Kocham cię. - Austin mnie pocałował, a ja starałam się przeciągnąć tę chwilę jak najdłużej.
- Kocham cię - szepnęłam. - Do zobaczenia w domu.
Cały lot przespałam, choć bardzo chciałam spożytkować ten czas w inny sposób. Chciałam pomyśleć i nastawić się psychicznie na powrót do rzeczywistości. Ale rzeczywistość uderzyła we mnie z całych sił już w chwili, gdy po wyjściu z samolotu, odebrałam bagaż i wyszłam przez bramki do hali terminalu.
Zobaczyłam tam mamę. Samą. Wystarczyło jedno spojrzenie, żeby się zorientować, że płakała. Znałam te podpuchnięte powieki i zaczerwienione spojówki. Znałam ten wyraz twarzy, w końcu oczy i rysy odziedziczyłam po niej. 
- Coś z Kathy? - zapytałam zamiast powitania.
- Nie, Kathy ma się dobrze. Dużo odpoczywa - uśmiechnęła się mama, ale to był udawany uśmiech. 
Przeszły mnie dreszcze.
- Co się stało? - Nawet nie kryłam, że ogarnia mnie panika.
- Miałyście dobrą podróż? - zapytała Penny, ignorując moje pytanie.
- Tak, dziękujemy. Lot minął spokojnie. - Kochana Trish, widziała, że coś się dzieje, ale chciała mi dać jeszcze moment spokoju. Zaczęła opowiadać o wyjeździe. O tym co zobaczyłyśmy, o nagraniach, o swojej rodzinie. Mówiła całą drogę z lotniska, a ja dzięki temu się uspokajałam i wracałam do jako takiej równowagi. Byłam jej taka wdzięczna. Tak po ludzku, po prostu wdzięczna. Może to intuicja, może znajomość mojej rodziny i opanowania mamy, ale czułam, że czekają na mnie naprawdę, naprawdę złe wieści. I bałam się.
- Co się dzieje, mamo? - zapytałam, kiedy w końcu przekroczyłyśmy próg domu. Niestety nie dane mi było dowiedzieć się, jakie hiobowe czy egipskie plagi spadły na naszą rodzinę, bo w korytarzu pojawiła się Meg i niecierpliwie zaczęła domagać się wieści z wielkiego świata. Zauważyłam spojrzenie mamy, mówiące "nie przy Małej", więc milczałam. A raczej przykleiłam do twarzy sztuczny, przerysowany uśmiech i udając ekscytację, powtórzyłam mniej więcej to, co Trish opowiedziała w aucie.
- Gdzie tato i Kathy? - Rozejrzałam się po domu, kiedy w końcu siostra usatysfakcjonowana moją opowieścią oddaliła się w kierunku kuchnii.
- Pojechali w odwiedziny do Patricka.
Chwilę zajęło mi skojarzenie, że Patrick to brat mojej macochy, a mój nauczyciel chemii.
- Mamo, widzę, że coś jest bardzo nie w porządku - powiedziałam ściszonym głosem, uważając, żeby nic nie dotarło do uszu mojej siostrzyczki.
- Tak, Ally. Jack wpakował się w kłopoty.
O cholera. Moją pierwszą myślą było wspomnienie pobitej Bonnie w szpitalu i mimowolnie zadrżałam.
- Gdzie on jest? - zapytałam. 
Teraz gówniarz się nie wywinie, musi mi powiedzieć, co zmalował.
- W areszcie.
- Gdzie?! - niemalże krzyknęłam.
- Nie do końca w areszcie - westchnęła mama. Wyglądała, jakby przez ten tydzień postarzała się o dziesięć lat.
- Powiedz mi wszystko, proszę.
- Sama niewiele wiem. Jack milczy. Wplątał się w jakieś narkotykowe porachunki.
- O mój Boże. - Usiadłam na podłodze, nie mogąc ustać na galaretowatych nogach.
- Policja uważa, że nasz dom jest obserwowany, dlatego Meggie i Kika mieszkają teraz u was.
- Co z Care? - szybko skojarzyłam fakty. Jeśli mój brat w coś się wplątał to tylko razem z nią.
- Caroline? Nie widziałam jej od kiedy Jacka zatrzymała policja.
Odpoczynek przed szkołą? Rozterki sercowe? Nie ma szans. Muszę działać.
- Nie martw się, mamo, załatwię to - powiedziałam pewna siebie. - Muszę wyjść.
- Ally, co ty kombinujesz? - Penny zmarszczyła brwi.
- Tylko coś wyjaśnię.
Caroline, Bonnie i Mabel - ta trójka musiała znać prawdę. Nie łudziłam się, że zarówno May jak i Bon będą milczały, ale Care, Care była zakochana w moim bracie. To dawało mi nad nią przewagę.
Postanowiłam nie dzwonić, nie uprzedzać mojego przyjścia, a po prostu zrobić to, co powinnam zrobić już wtedy, kiedy po raz pierwszy usłyszałam o wielkim sekrecie tej czwórki - dowiedzieć się o co chodzi.
Zadzwoniłam do Dave'a i poprosiłam o podwózkę. Zgodził się z chęcią. Był z wizytą u rodziców, więc pojawił się pod moin domem po kilku minutach. Nie powiedziałam mu w co wpakował się Jack. Postanowiłam poradzić się dopiero, kiedy będę wiedziała coś pewnego. Zamiast tego rozmawialiśmy o Austinie, jego płycie, zawalaniu szkoły i pobycie w Nowym Orleanie. Po raz kolejny powtórzyłam tę samą opowieść. Zauważałam zaciekawione i zmartwione spojrzenia blondyna, widział, że coś mnie gryzie, ale milczał. To była jedna z tych cech, które w nim uwielbiałam - zawsze dawał mi czas na uporanie się z sobą samą. Nie naciskał, pozwalając mi otworzyć się wtedy, kiedy jestem na to gotowa lub tego potrzebuję. Był naprawdę kochany. I taki wyrozumiały. 
- Zaczekać czy przyjechać po ciebie później? - zapytał, gdy zatrzymaliśmy się pod domem Saltzmanów.
- Zadzwonię - uśmiechnęłam się. - I dziękuję.
- To nic takiego, mała - pocałował mnie w czoło. - Leć.
Nim zapukałam do drzwi, musiałam kilkakrotnie mocno odetchnąć. Nie wiedziałam jak zwracać się do Care - jak do wroga? Nie umiałabym. Bardzo ją ceniłam i zawsze stałam po jej stronie. 
- Po prostu zapukaj - szepnęłam do siebie.
Miałam szczęście, drzwi otworzyła brunetka. Zawsze byłam impulsywna i chociaż w głowie odgrywałam rozmowy i sceny, nigdy nie trzymałam się planu. 
- Caroline Saltzman - powiedziałam, bezczelnie wpychając się do środka. - Chcę znać prawdę.
Znałam się na ludziach, potrafiłam wiele wyczytać z ich twarzy nawet jeśli nie łączyły nas tak serdeczne kontakty, jakie do tej chwili panowały między mną, a Care. Nie było dla mnie tajemnicą, że dziewczyna jest przerażona. Tylko czego się bała? Że wyda się jej udział w sprawie? Ten rodzaj strachu nie byłby dziwny, ale ja z całego serca wierzyłam, że boi się o mojego brata. Chciałam w to wierzyć.
- Nie wiem co zrobić, Ally - szepnęła z rezygnacją brunetka. W jej głosie dźwięczał smutek. Nic nie mogłam na to poradzić, moim pierwszym odruchem była chęć przytulenia jej i zapewnienia, że pomogę, że wszystko się ułoży, że znajdziemy wyjście. Ale nie mogłam tego zrobić z kilku powodów. Po pierwsze, bardzo dobrze pamiętałam tę przypadkowo podsłuchaną rozmowę, z której klarownie wywnioskowałam, że ten ukrywany sekret dotyczył Care. Po drugie, nie znałam sytuacji. Tu jakieś tajemnice, tu jakieś akcje z Bonnie i May, tu narkotyki. Nie potrafiłam złożyć tego w całość. Poszczególne fragmenty nie zaskakiwały, chociaż natrętnie i usilnie starałam się poskładać tę historię. No i był jeszcze jeden powód, który związywał moje usta, nie pozwalając wygłaszać zapewnień o chęci pomocy. Priorytetem dla mnie było dobro mojego brata. To o jego los musiałam się zatroszczyć i zrobić wszystko, żeby nie skończył z wyrokiem. Jeśli ratując Jacka, pogrążyłabym Caroline, zrobiłabym to. On by tego nie chciał, znienawidziłby mnie, ba, sama czułabym do siebie niesmak, ale zrobiłabym to bez chwili namysłu. Zbyt mocno kochałam moją rodzinę, zbyt wiele dla mnie znaczyli. 
- Care, musisz mi wszystko opowiedzieć - starałam się nie brzmieć jak Stalin wydający rozkaz rzeźi na Kaukazie, ale nie panowałam nad emocjami. Nie potrafiłam ich kontrolować.
Siedziałyśmy w pokoju brunetki. Był bardzo ładny. I o wiele bardziej dziewczęcy niż możnaby oczekiwać po takiej chłopczycy. Proste białe meble, łóżko z owiniętymi sznurkami lampek, zdjęcia i lampioniki przeplatające się w girlandach pod sufitem. Zauważyłam masę zdjęć z naszych wspólnych wypadów. Z pijanego Sylwestra, z biwaku, halloweenowy bal, bal zimowy, urodziny Kiki, jakieś wyjścia do wesołego miasteczka czy do naszej ulubionej pizzerii. Ale ta cała wspólna historia nie miała znaczenia. Nie w tym momencie.
- Ally, nie mogę - pokręciła głową dziewczyna.
Wpadłam we wściekłość. Wszystkie te złe, nie, nie tyle złe, ile przerażające mnie i nie pozwalające panować nad sobą myśli zerwały się z uwięzi.
Nie możesz mi powiedzieć?! Serio?! Seeerio?! Nie możesz?! Nie obchodzi mnie, że musisz wydać tajemnicę babci dziadka wujka cioci kolegi kuzyna. Nie obchodziłoby mnie nawet, gdyby to była tajemnica Pentagonu. Musiałam wiedzieć. Dlatego, nie bacząc na nic, złapałam dziewczynę za ramiona i zaczęłam nią potrząsać.
- Mój brat siedzi w jakimś pieprzonyn areszcie! Albo mi powiesz co się dzieje, albo jeszcze dziś pójdę na policję i wymyślę cokolwiek, żebyś dołączyła do niego! - wrzasnęłam.
Caroline spoglądała na mnie ze zdumieniem i strachem. Nie dziwiłam jej się. Sama byłam zszokowana swoją gwałtownością i agresją. Najwyraźniej prawdą są te wszystkie naukowe bzdury o wytwarzaniu dodatkowych hormonów. To czysta biologia.
- Care, nie jestem twoim wrogiem - westchnęłam. I usiadłam na łóżku. - Chcę tylko pomóc Jackowi.
- Ally, nie rozumiesz...
- Więc pozwól mi zrozumieć!
Brunetka podciągnęła kolana pod brodę i ukryła w nich twarz. Kołysała się to w przód, to w tył. Zupełnie jak ja, kiedy nie umiałam sobie z czymś poradzić. Ja zazwyczaj wtedy zamykałam się w sobie i nie potrafiłam nic z siebie wyrzucić. Mówiłam o wszystkim tylko nie o tym co mnie bolało. Care była inna. Będąc rozpieprzona wewnętrznie, potrafiłaby bardzo długo udawać, że wszystko jest okay i to w sposób tak realistyczny, że każdy by jej uwierzył. 
- Pobiegłabym na policję już tego samego dnia, kiedy aresztowano Jacka i opowiedziała o wszystkim. On sam także by tak uparcie nie milczał, przecież wie, że to może mu jedynie zaszkodzić... - dziewczyna podniosła wzrok i smutno na mnie spoglądała - ...ale nie możemy nic powiedzieć. Ani my, ani Bon-Bon, ani May. Jeśli to zrobimy, narazimy was. Twoją rodzinę, Eveningów, Matta, nawet moich rodziców. 
- Chodzi o narkotyki? Ktoś wam grozi? - zignorowałam jej wypowiedź. Sama zdecyduję czy ich milczenie ma sens.
Kiedy odpowiedź nie nadchodziła, spróbowałam od innej strony. 
- Jak to się stało, że aresztowano Jacka?
- Mama ci nie opowiadała?
Pokręciłam głową.
- Szliśmy ulicą razem z Meggie, kiedy pojawił się Clint z Frostem. Jack kazał mi zabrać Meg, a sam tam został. Wywiązała się bójka, tyle wiem.
Nie byłabym sobą, gdybym nie zapytała:
- Kim są Clint i Frost?
Care przez moment biła się z myślami, ale w końcu pokiwała głową.
- Kiedy mieszkałam w Nowym Jorku, chodziłam do typowej szkoły dla bogatych dzieciaków. Nie potrafiłam się do nich dopasować. Ani do towarzystwa, które spotykałam w domu czy na spotkaniach, na których towarzyszyłam rodzicom. Gdziekolwiek poszłam, zawsze byłam wyrzutkiem. I wtedy poznałam Clinta. Nie miałam jeszcze piętnastu lat. On był starszy. Dziewiętnastolatek, który zawsze spoglądał na wszystko z uśmiechem. Polubiłam go od pierwszego spotkania. Rozumiał mnie i nigdy nie patrzył przez pryzmat pieniędzy moich rodziców. Nie pytał, jeśli nie chciałam o czymś mówić, ale zawsze był obok, gotowy wysłuchać czy pomóc. Zakochałam się do szaleństwa. Zrobiłabym dla niego wszystko. Raz na jakiś czas prosił mnie, żebym pomogła jego kumplowi, Frostowi. Pochodził z biednej rodziny i dorabiał jako kurier. Przynajmniej tak wtedy myślałam. Dopiero po kilku miesiącach zorientowałam się, że te paczki, które tak ochoczo roznosiłam były wypełnione heroiną. Nikt nie podejrzewałby przecież córeczki jednego z najbogatszych ludzi w kraju, prawda? Naiwna gówniara, która dała się wykorzystywać. 
- Co za luj!* - wykrzyknęłam, nie mogąc się powstrzymać. Co za podłość!
- Po doręczeniu ostatniej paczki już nigdy nie spotkałam się z Clintem. Zmieniłam numer, przestałam wychodzić z domu, do szkoły jeździłam z ochroniarzami ojca. Nie mieli pojęcia czego się boję, powiedziałam jedynie, że wplątałam się w towarzystwo ludzi, którzy mnie skrzywdzą. Rodzice chcąc mi pomóc, pewnego dnia po prostu oznajmili, że jedziemy do Miami. Byłam pewna, że zostawiłam przeszłość za sobą. Że udało mi się bezboleśnie, nie licząc mojego głupiego, złamanego serca, wyplątać z tej sytuacji. Stałam się tak bardzo normalna jak to tylko możliwe. Nawet przekonałam rodziców, żebyśmy zamieszkali w prostym domu.
Zapadła cisza. Nie dawałam po sobie poznać jak bardzo się niecierpliwię. Historia naprawdę mnie wciągnęła. Teraz, kiedy znałam początek, domyślałam się dalszego ciągu. Zaczęłam łączyć fakty - to, co usłyszałam wtedy w domu mamy i to, co usłyszałam od Bonnie w szpitalu.
- Poznałam tylu wspaniałych ludzi. Tak szybko się do was przywiązałam. Pokochałam was wszystkich. Zapraszano mnie nawet na imprezy. Po jednej z nich zostaliśmy we czwórkę - ja, Jack, Bonnie i Mabel. Nie lubiłam jej. Była wredna i strasznie arogancka w stosunku do kochanej Josephine. Ale Bon potrafiła dotrzeć do jej lepszej strony. Świetnie się rozumiały. Cała nasza czwórka była lekko wstawiona. Chcieliśmy wypić więcej, ale przecież nie jesteśmy pełnoletni. I wtedy któreś z nas, chyba May, zażartowało, że w tym kraju łatwiej załatwić narkotyki niż alkohol. I zrobiliśmy to. Bonnie zadzwoniła do swojego znajomego, on do swojego i tak pocztą pantoflową udało nam się zdobyć numer. Chcieliśmy się tylko zabawić. Zapalić coś lekkiego. To miała być tylko zabawa. Pieprzona zabawa. Coś, o czym zapomina się, kiedy kończy się weekend.
- I co się stało? - zapytałam, gdy Care znów przestała mówić.
To chore, ale odczuwałam potrzebę włożenia dłoni do miski z popcornem i zjedzenia jak największej ilości, bo czułam się tak, jakbym słuchała jakiejś szalenie interesującej opowieści. Relacji z filmu czy streszczenia książki.
- Umówiliśmy się, że odbierzemy towar w przy fontannach, w tym parku zaraz obok osiedla Summersów. Wróciłam po bluzę i kiedy przyszłam, reszta rozmawiała z jakimiś chłopakami. Odwrócili się, słysząc kroki. Myślałam, że umrę, gdy zobaczyłam Clinta i Frosta. Po prostu stamtąd uciekłam. Nie byłam w stanie patrzeć na tych ludzi. Bałam się. Nie wiedziałam co robią tak daleko od Nowego Jorku. Przez cały tydzień nie wychodziłam z domu. Nie czułam się bezpieczna. Nie miałam wyjścia, powiedziałam reszcie skąd moja reakcja. Przysięgliśmy sobie, że nie wciągniemy w ten syf nikogo więcej. Jack, kochany Jack, stał się kimś na kształt mojego prywatnego ochroniarza. Żeby nie narażać reszty naszej paczki, stał się takim bucem i chamem. Odtrącał każdy przejaw sympatii, robił wszystko, żebyście się od niego odwrócili. I to skutkowało. Wydawało się, że Clint i Frost nic sobie nie zrobili z naszego spotkania, że je zignorowali. Przestaliśmy się pilnować, odetchnęliśmy, wracaliśmy do równowagi. I wtedy poraziła nas wiadomość, że Bonnie jest w szpitalu.
- To Clint i Frost ją pobili?
- Nie - zaprzeczyła. - Ale byli w to zamieszani. Bon opowiadała, że zaczepił ją na ulicy jakiś chłopak i siłą zaciągnął ją do auta. W środku siedzieli właśnie oni. 
- Mamy wspólną znajomą, panno Summers - powiedział jeden z nich, ale Bonnie ich nie rozpoznaje. Zapytała o co chodzi. Nawet nie udawała, że się nie boi.
-Caroline Saltzman, słodka buźka, ciemne loki.
Pytali o mój adres, ale Bon nic im nie powiedziała, chłopak, który zaczepił ją na ulicy wypchnął ją z jadącego auta, gdy ciągle powtarzała, że nic nie wie i poznała mnie dopiero na imprezie. Dlatego Jack nic nie mówi. Boimy się, że mogą was skrzywdzić. To są niebezpieczni ludzie. Jedni trafią za kratki, ale zostanie reszta. W dodatku nie mamy kompletnie żadnych dowodów.
Pamiętam jedną z rozmów z bratem. Prosiłam go, by powiedział co się dzieje, by pozwolił mi sobie pomóc. Wybuchnął wtedy gorzkim śmiechem i odparł, że nawet ja nie znalazłabym tu dobrego rozwiązania. Może miał rację i może powinnam schować się w piwnicy, udając, że o niczym nie wiem. Może. Nie wiem. Ale ja nie zamierzałam tego robić. Nie zamierzałam też żyć w strachu. Oczywiście, zdawałam sobie sprawę, że jestem nie znającą życia gówniarą, która takie sytuacje zna tylko z książek i filmów. W dodatku ma wykrzywiony obraz przez miłość do Ala Capone i do rodziny Corleone. Ale nie byłam sama. Miałam obok ludzi, którzy znali życie o wiele lepiej, nie dawali się ponieść emocjom i potrafili dostrzeć szerszą perspektywę. I to im postanowiłam pozostawić decyzję.
- Care, muszę powiedzieć Markowi, on nam pomoże.
- Tak bardzo nie chcę martwić rodziców - szepnęła brunetka.
- Same sobie z tym nie poradzimy. Jack nas potrzebuje.
To był argument nie do podważenia.
Dlatego godzinę później razem z państwem Saltzman jechałyśmy w stronę Coral Way. Denerwowałyśmy się, ale jedno spojrzenie na rodziców Care wystarczyło, bym pojęła, że podjęłam dobrą decyzję. Byli stanowczy, surowi, rozsądni, ale nie chłodni. Miłość do córki biła z nich jak łuna. Pewnie się strasznie na niej zawiodą, ale, jak to się mówi, wezmą to na klatę i będą to swoje nierozsądne dziecko kochać jeszcze mocniej. 
W moim domu zgromadził się niezły tłum. Kika z Brianem, Penny z Markiem, którego ściągnęliśmy ze szpitala, Saltzmanowie oraz Kathy, tato i pan Snow. Megan na szczęście nie było. Dave zabrał ją i Nelsona do wesołego miasteczka. Podejrzewałam, że wiedziałaby na temat tego, o czym mieliśmy rozmawiać milion razy więcej, ale mama i Mark chcieli trzymać ją z dala od tego bagna. I chwała im za to.
W skrócie nakreśliłam sytuację, która nas tu zgromadziła, a kiedy przestałam mówić, Care opowiedziała jeszcze raz to wszystko, co wyznała mi w swoim pokoju. Była blada, zawstydzona, unikała spoglądania na rodziców, ale dzielnie kontynuowała opowieść.
- Moje biedactwo - szepnęła pani Jenna i przytuliła córkę.
A później zaczęła się burza mózgów. Jednego byliśmy pewni - milczenie nic nie da. Pan John zadzwonił do swojego prawnika, który dołączył do nas niedługo po zakończeniu rozmowy. Naprawdę znał się na swojej pracy. I nie był typowym adwokatem, który chcąc się popisać przed resztą, rzuca paragrafami, nazwami z buta wziętymi i patrzy na szarą masę z góry. Pan Daniels, bo tak się nazywał, mówił prostym, zrozumiałym językiem. Dzięki jego ogromnej pomocy udało nam się ustalić jakąś linię działania. Jack musi zacząć mówić, Care musi się zgłosić i powtórzyć swoją opowieść, policja musi zapewnić nam ochronę.
Skoro powiedziało się "A", trzeba było powiedzieć "B", a później polecieć po całości i przebiec przez cały alfabet. I dlatego Care z rodzicami, Mark i Penny oraz pan Daniels pojechali na komendę.
- Dobrze cię mieć w domu, kochanie - tato pocałował mnie w czoło.
- Tęskniłam za wami - uśmiechnęłam się.
- My za tobą także - Kika rzuciła we mnie poduszką. - Taki wtrącający się we wszystko upirdliwiec nie zdarza się codziennie.
Usiedliśmy w salonie, przedrzeźniając się i żartując. Uleciało z nas całe napięcie i strach. Wierzyliśmy, że teraz wszystko się ułoży. Nawet pan Snow dołączył do rozmowy, gdy zaczęłam opowiadać o Nowym Orleanie, o płycie Austina, o Hailie. Było tak swojsko, tak przyjemnie. Nikt nie pomyślałby, że kilka minut wcześniej zastanawialiśmy się jak najmniej boleśnie zadrzeć z narkotykowym światkiem. Siedząc i spoglądając na tych ludzi, pomyślałam jedno - jakiekolwiek straszne przeżycia mi fundują, strasznie ich wszystkich kocham.

_________________________________

Hi-ya, Pulpeciki!
Dawno, baaaaardzo dawno mnie tu nie było. Nie z braku chęci czy pomysłów, a z braku czasu. Nie będę Was zanudzała opowieściami o tym, jak okropne jest obecnie moje życie. Nie w tym momencie, w tym momencie jest cudowne, bo jestem w Polsce, spędziłam niesamowite dni z Anią, którą wy znacie jako Sparrow, ps. wciąż tęsknię za naszymi wypadami na groch i porzeczki, haha.
No i dotarło do mnie jaką szczęściarą jestem, mając obok siebie moich przyjaciół, którzy po sobocie powinni mnie wywalić ze znajomych, a nie pisać "przyjeżdżaj, głupia i nie ciotuj" i moją rodzinę, która czasami nie rozumie czy nie akceptuje tego, co robię, jak moje maniakalne liczenie kalorii, ale i tak mnie wspiera "Balbina, kupiłem Ci gorzką czekoladę, 28 kalorii w kostce, sprawdziłem". Miło sobie uświadomić jak wiele się posiada, nie posiadając niczego.

Do następnego, Aniołki!
Kocham!

Wasza M.