22 września
To było nieprawdopodobne. Wszystko zaczęło się tak dobrze
układać, a moje dotychczasowe, spokojne życie nabrało zupełnie innych barw.
Przyjaźniłam się z ludźmi, którzy jeszcze niedawno byli dla mnie nieosiągalni.
W naszej stołówce istnieje podział na „elitę” i resztę
świata. Popularni siadają na tak zwanej scenie. Jest to podwyższenie, które
zostało jeszcze z czasów przedwojennych, gdy nasza szkoła była budynkiem
jakiegoś klubu. Stoi tam jeden okrągły stolik, jednak tak duży, że zajmuje
niemalże całe miejsce. Wczoraj CeCe, jako królowa szkoły zawołała nas do tej
krainy nieznanej zwykłym śmiertelnikom.
- Jesteśmy przyjaciółmi, powinniśmy trzymać się razem –
uśmiechnęła się, a my pod ostrzałem nienawistnych i zazdrosnych spojrzeń,
zajęliśmy jedne z wolnych krzeseł. Ja, Austin, Trish, Dez, CeCe, Rocky, Maga,
Mike, Deuce, Ty, Kostka, Garby, Teddy – cała drużyna Dzikich Sokołów. Mimo, że
połączyło nas szkolne przedstawienie, zaprzyjaźniliśmy się, tworzyliśmy zgraną
paczkę i spędzaliśmy ze sobą każdą wolną chwilę. Uczniowie spoglądali na nas
podejrzliwie, ale mieliśmy to gdzieś, kompletnie nie przejmowaliśmy się
opiniami, jakie wygłaszano za naszymi plecami. Byłam szczęśliwa, naprawdę
szczęśliwa. Jedynym cierniem wbijającym się w moje serce była myśl, że Kika
jest poza tym wszystkim. Od początku tygodnia nie pokazywała się w szkole.
Mówiła, że jest chora, ale wiedziałam, że dręczą ją nie dolegliwości fizyczne,
a ból psychiczny. Straciła wszystko. Przyjaciół, pozycję, podziw i sympatię
chłopaka, w którym się zakochała. Próbowałam z nią rozmawiać, ale rzucała
słuchawką mówiąc, że jedyne, czego nie zniesie to litość. Bałam się o nią i o
to, co będzie, kiedy wróci do szkoły. Wiecznie nie mogła symulować choroby. Moi
przyjaciele twierdzili, że sama jest sobie winna, ale nie potrafiłam jej
potępiać, niemal przez całe życie była dla mnie ogromnym wsparciem.
- To jest całkowicie nielogiczne – jęknęła CeCe,
wyrywając mnie z zamyślenia. Siedzieliśmy z chłopakami pod salą od matematyki i
powtarzaliśmy temat.
- Byłoby bardziej zrozumiałe, gdybyś nie trzymała
podręcznika do góry nogami – zauważyła Rocky, a rudowłosa zmroziła ją wzrokiem.
- Nie rozumiem, kiedy przydadzą mi się te bzdury –
jęknęła Trish. Ona również nie była najlepsza z tego przedmiotu.
- Ośmiokąt musisz podzielić w tym miejscu – zauważył
Mike, który będąc uczniem ostatniej klasy pomagał nam w zadaniu domowym, które
powinnyśmy zrobić wczoraj. Drżałam z lęku, że za chwilę pojawi się stara
Weinberger ze swoim stalowym spojrzeniem i czerwoną szminką. Wciąż miałam
przechlapane za akcję ze ściąganiem. Dostawałam rozbieżnego zeza przepisując
zadanie i obserwując korytarz. Spoglądając na przyjaciół zauważyłam coś
intrygującego, Michael Sparkle wyraźnie adorował
CeCe. Muszę przyznać, że wyglądali uroczo, kiedy tak przekomarzając się,
rysowali figury geometryczne. Mimowolnie uśmiechnęłam się i szturchnąwszy
Rocky, wskazałam głową na siedzącą obok siebie dwójkę. Brunetka puściła mi
oczko i uśmiechnęła się. Nie potrzebowałyśmy słów, zrozumiałyśmy się idealnie.
Matematyka, hiszpański i angielski były męką. Trwały
setki lat, a ja nie potrafiłam się na niczym skupić. Dziś miała przyjechać
babcia, a ja nie mogłam pojechać po nią na lotnisko. Dyrekcja powiadomiła
opiekunów o naszym wybryku i wspaniały tatuś uziemił mnie na tydzień. Po próbie
i odebraniu Megan ze szkoły, musiałam wracać prosto do domu. Liczyłam na to, że
ojciec miesiąca znów gdzieś zniknie i odzyskam utraconą swobodę, ale wizyta
babci działała na niego motywująco. Chyba po raz pierwszy żałowałam, że tato
postanowił poświęcić mi trochę uwagi. Czułam się spętana i ograniczona.
- Ally, przyjedź w sobotę na przyjęcie – prosiła po raz
kolejny Meg, kiedy spacerując, szłyśmy w stronę jej domu.
- Mam szlaban – idealna wymówka, tego nie przebije.
- Poproszę wujka Lestera żeby ci pozwolił, mi nie odmówi
– chwilę zajęło mi skojarzenie faktu, że „wujek Lester” to nikt inny tylko mój
ojciec. Zaklęłam w myślach, Megan to jego mała ulubienica, dałby jej gwiazdkę z
nieba.
- Przyjechała moja babcia.
- Ją też zaprosimy.
Wymruczałam pod nosem kilka niewyraźnych zdań. Cisnęło mi
się na usta kłamstwo, ale zwalczyłam pokusę.
- Nie lubisz mamy – mała spojrzała mi w oczy. Poczułam,
że się czerwienię. Znów bałam się przenikliwego umysłu tego dziecka.
- To trochę bardziej skomplikowane.
- Nie pogubię się – cholera, ta dziewczynka wpędzi mnie
kiedyś do grobu.
- Czasami w życiu tak bywa, że ktoś ma różne oblicza.
Znasz swoją mamę z tej dobrej strony.
- To także twoja mama – wytknęła Megan. Zapomniałam już,
jaka potrafi być, kiedy wpadnie w ten swój specyficzny humor.
- Mnie po prostu urodziła – wzruszyłam ramionami i
przyśpieszyłam kroku. Ta rozmowa była mi bardzo nie w smak. Bałam się, że się
rozkleję, a tego chciałam uniknąć.
- Kiedyś zmienisz zdanie – szepnęła mała głosem doświadczonej
i znającej życie osoby. Parsknęłam śmiechem, odzyskując dobry humor.
Miałam szczęście, autobus na Coral Way zjawił się w
chwili, kiedy podchodziłam do przystanku. Babcia miała przylecieć o
osiemnastej, a tato miał jechać po nią od razu z Sonic Booma. Zyskałam wolną
godzinę i postanowiłam odwiedzić Nelsona, któremu, jak doniosła mi siostra,
miano ściągać dziś gips. Zapukałam do drzwi i ustawiłam alarm w komórce, nie
chcąc zjawić się w domu za późno. Chowałam telefon do kieszeni, kiedy w drzwiach
stanęła Eve.
- Czego chcesz? – zapytała obojętnie. Miała podkrążone
oczy i ziarnistą cerę, płakała.
- Przyszłam do Nelsona – uśmiechnęłam się z sympatią.
Zrobiło mi się jej żal. Nie była winna temu, że Austin jej nie kochał.
Wzruszyła ramionami i wpuściła mnie do środka.
- Jest w ogrodzie.
- Eve – zawołałam, kiedy wchodziła po schodach. Odwróciła
się niechętnie. – Możemy porozmawiać?
Kiwnęła głową i bez żadnych emocji zaprowadziła mnie do
pokoju na górze.
- Wszystko gra? – zapytałam nieśmiało.
- Mogłaś zapytać o to na dole – zakpiła, ale widziałam na
jej twarzy ból.
- Widzę, że cierpisz, masz jakiś problem – zaczęłam, ale
nie dała mi dojść do słowa. Zerwała się z łóżka i nerwowo chodząc po pokoju,
zaczęła krzyczeć.
- Problem?! – wrzasnęła. – Tak, mam problem! Ty jesteś
moim problemem!
- Uspokój się – szepnęłam, ale kompletnie mnie
zignorowała.
- Pojawiłaś się i zabrałaś mi wszystko, na czym
kiedykolwiek mi zależało! Kiedy tu wchodzisz, wszyscy skaczą wokół i widzą
tylko ciebie, bo przecież Ally jest taka super. Mój chłopak, z którym byłam
ponad dwa lata mówi mi, że mnie kocha, a jednocześnie myśli tylko o tobie. Cass
traktuje mnie życzliwie, ale nie ma już między nami tej samej więzi, a Nelson,
ten otwarcie mówi, że jestem okropna. Wmawiałam sobie, że jesteś przyjaciółką
rodziny, że to tylko głęboka więź, ale kiedy Austin nie wrócił do domu, całą
noc przepłakałam i miałam ochotę cię zamordować. Nienawidzę cię! Odebrałaś mi
wszystko – miłość, przyjaciółkę i sympatię małego chłopca.
Rozpłakała się na dobre i nie zwracając na mnie uwagi, rzuciła
się na łóżko.
- Eve, ja nie chciałam – szepnęłam. Patrząc na to z jej
perspektywy, wszystko zmieniało oblicze.
- Kiedyś będziesz cierpiała równie mocno jak ja – syknęła
podnosząc na mnie zapłakaną twarz. – Ja się nie poddam.
Nie wytrzymałam, wyszłam. Targały mną sprzeczne emocje.
Potrzebowałam świeżego powietrza, powiewu wiatru na twarzy i odrobiny
życzliwości. W ogrodzie znalazłam Nelsona. Coś czytał i nawet nie zauważył
mojej obecności.
- Nie śpij, bo cię okradną – zachichotałam. Rzucił mi się
na szyję, przewracając mnie. Śmiejąc się, leżeliśmy na trawie, a chłopiec
opowiadał mi przebieg dzisiejszej wizyty w szpitalu. Przerwał nam dźwięk mojego
alarmu.
- Muszę lecieć, przyjeżdża dziś moja babcia – z żalem
pożegnałam się.
- Szkoda, mamy i wujka nie ma, a Eve tylko krzyczy i
płacze. Kiedy się tu przeprowadzi będzie nieciekawie.
Odwróciłam się błyskawicznie. Przeprowadzi? Chyba się
przesłyszałam!
- Eve tu zamieszka? – zapytałam.
- Jej tatę przeniesiono do firmy w Miami. Mają się
przeprowadzić tutaj pod koniec tygodnia. Do tego wolnego zielonego domu.
O cholera, piekielna Eve miała zostać moją najbliższą
sąsiadką. Boże, dlaczego? Biegnąc do domu zastanawiałam się, jaki będzie
kolejny krok upiornej blondynki.
Po raz kolejny potwierdziła się teza, że niebo czuwa nad
szaleńcami – taty nie było i nic nie wskazywało, że w ciągu dnia pojawił się
tutaj. Szybko wstawiłam wodę na herbatę i wrzuciłam ryby na patelnię. W każdej
chwili mogły otworzyć się drzwi. Byłam podekscytowana. Nie widziałam babci od
początku sierpnia, kiedy byłyśmy u niej z Kiką w odwiedzinach.
Usłyszałam pisk opon i wyjrzawszy przez okno, zauważyłam
znajomą figurkę i żwawy krok mojej ukochanej babci.
- Sally! – krzyknęłam, kiedy weszła do kuchni i rzuciłam
się jej na szyję.
- A niech mnie, Ally, jak ty wydoroślałaś przez ten
miesiąc – zagwizdała, przyglądając mi się. Zaśmiałam się i ratując przed
przypaleniem rybę, kazałam babci usiąść na sofie.
- Pogadajcie, ja się zajmę kolacją – zaproponował tata.
Nie trzeba było mi tego dwa razy powtarzać, migiem znalazłam się w salonie i
wesoło paplałam.
- Błyszczysz skarbie – zauważyła babcia. – Wyczuwam
jakiegoś chłopca.
- Och – zawstydziłam się.
- Zamieniam się w słuch.
- Kolacja gotowa! – zawołał ojciec, a ja poczułam do
niego ogromną wdzięczność. Nie chciałam opowiadać o Austinie dopóki nie
zostaniemy same, a na to miałyśmy jeszcze trochę poczekać, bo po chwili rozległ
się dzwonek i do kuchni wpadli Dez z Trish.
- Dobry wieczór panie Dawson – przywitali się.
- Cześć Sally! – uścisnęli się.
- Czołem kochani!
Po kolacji siedzieliśmy wszyscy w salonie, wesoło
rozmawiając i opowiadając sobie, co działo się z nami od czasu ostatniego
spotkania. Oczywiście mówiłam trochę pobieżnie, najważniejsze zachowując na
samotną pogawędkę z babcią.
- A gdzie Kika? – przerwał nam ojciec. Nagle uświadomiłam
sobie, że w natłoku wydarzeń zapomniałam jej powiedzieć o wizycie naszej Sally,
co gorsza, nie zawiadomiłam również Konstancji i Emmy.
- Jest chora – odparłam ratując się tym samym wykrętem,
co moja siostra. Ojciec zabiłby mnie, gdyby się dowiedział, że nie uprzedziłam
Kikuni. Mrucząc coś pod nosem odszedł, zapewne żeby zatelefonować do Simmsów.
Po dwudziestej pierwszej moi przyjaciele pożegnali się, a
ja siedząc w pokoju gościnnym, gdzie umieściliśmy babcię, szczerze
opowiedziałam jej wszystko, co się działo od początku roku szkolnego. Ucieszyła
się na wieść, że przemogłam się i poszłam na przesłuchanie. Ostatnie wydarzenia
zasmuciły ją, Kika była przecież jej wnuczką i kochała ją.
- Muszę ci powiedzieć, Ally, że już od dawna
podejrzewałam, że coś takiego może mieć miejsce.
- Dlaczego? – zdziwiłam się, wygodniej rozkładając na
łóżku.
- Kika jest kropka w kropkę taka, jak mój syn, kiedyś
zrozumiesz, o czym mówię – pokiwała smutno głową i zamyśliła się. Chciałam
zaprotestować, ale uznałam, że to bezcelowe. Bądź, co bądź babcia zna o wiele
lepiej mojego ojca, ja go praktycznie nie widuję, a rozmowy między nami nigdy
nie sięgają głęboko.
- Konstancja wredną złośnicą – zachichotała. – Kto by
pomyślał.
- Bawi cię to?
- Kochanie, Kostka muchy by nie skrzywdziła.
- A jednak – opowiedziałam jej ciąg dalszy historii Magi
i Garby’ego. Kiwała głową ze zrozumieniem, ale wciąż miała na twarzy wyraz
dobrotliwości i ironii.
- Kiedy to było? – zainteresowała się.
- Zaraz po tym, jak dziewczyny się tu wprowadziły – po
śmierci wujka Axela, moje kuzynki przez jakiś czas mieszkały u Sally. Bardzo
przeżyły stratę ojca. Emmanuelle miała wtedy dwanaście lat, Konstancja piętnaście.
Czasami myślę, że Emma do tej pory się z tym nie pogodziła, była bardzo
związana z ojcem, z ciocią Kristiną nigdy nie miała dobrego kontaktu.
- Co to ma do rzeczy? – zdziwiłam się.
- Ally, pomyśl troszeczkę to nie boli – zaśmiała się babcia
tym charakterystycznym śmiechem, który u niej uwielbiam. – Dla dziewczynek to był
szok. Straciły ojca, musiały zostawić przyjaciół i wszystko co znały, i
przeprowadzić się tutaj, do nowego męża Kristiny. Kostka się bardzo zmieniła,
zamknęła się w sobie i zobojętniała na innych.
- Kiedy cierpisz, chcesz żeby inni także cierpieli –
szepnęłam. Zrozumiałam do końca postępowanie kuzynki. Nigdy nie łączyłam
tragedii, którą przeżyła z jej późniejszym zachowaniem, ale gdy głębiej się nad
tym zastanowiłam, zdałam sobie sprawę, że teraz była tą samą kochaną i pomocną
dziewczyną, którą pamiętam z dzieciństwa.
- Właśnie. Jutro musimy do nich pojechać –
zakomenderowała babcia.
- Przepraszam, że zapomniałam uprzedzić o twoim
przyjeździe – zawstydziłam się.
- Zrobimy im niespodziankę – zaśmiała się. – A co u
Penny?
Wzruszyłam ramionami. Nie mogłam pojąć, dlaczego Sally
tak bardzo ją lubi i mówi o niej z taką sympatią i ciepłem . Powinna jej
nienawidzić, przecież zniszczyła życie jej synowi. Nigdy do końca nie rozumiałam
babci. Oceniała innych jakąś swoją tajemniczą miarą, do której nie miałam
dostępu. Zawsze powtarzała, że kiedyś wszystko zrozumiem, ale wątpiłam w to.
Moja rodzina jest tworem tak dziwacznym, że nikt nie byłby w stanie pojąć tego,
co i dlaczego się dzieje.
- Kiedy ostatni raz z nią rozmawiałaś?
- W niedzielę – może nie była to do końca prawda, ale również
nie kłamstwo. Zamieniłyśmy kilka słów, kiedy pojechałam po Megan.
- Ally – spojrzenie mówiące „nie ze mną te numery, bejbe”.
- Byłam tam w niedzielę, zabrałam Meg na plażę.
- Opowiedz mi waszą rozmowę.
- Sally! – krzyknęłam. No okej, może „chcę zabrać Megan
na plażę” i pokiwanie głową to nie rozmowa.
- Kochanie, nie możesz tak traktować swojej mamy.
- Mogę – mruknęłam. To chyba jakiś rodzinny dzień
bronienia Penny.
- Porozmawiaj z nią – poprosiła babcia.
- Jasne – odburknęłam. – „Cześć Penny, jak tam twoje
dzieci? Wiesz, te fajniejsze ode mnie, które cię interesują.” „No hej Ally,
super. A co u ciebie moja najmniej udana i niepotrzebna córko?”
- Nie bądź cyniczna – zdenerwowała się Sally. Pierwszy
raz widziałam na jej twarzy wyraz prawdziwego gniewu. – Nie masz pojęcia o czym
mówisz.
- Myślę, że mam, gdyby jej na mnie zależało nie
zostawiłaby mnie.
- Skarbie, kiedyś – przerwałam jej. Słyszałam tę gadkę
miliony razy.
- Tak, tak, kiedyś wszystko zrozumiem.
- Kto by pomyślał, że wyrośnie z ciebie taka mała złośnica.
- Sally, nie chcę się kłócić – jęknęłam.
- Ależ kochanie, my tylko wymieniamy poglądy – zaśmiała się.
– Widzę, że wciąż masz mój naszyjnik.
Rzeczywiście, wciąż noszę wisiorek przedstawiający ptaka
w locie.
- Przynosi mi szczęście – uśmiechnęłam się.
- Nie potrzebujesz amuletów, sama w sobie jesteś skarbem
.
Rozmowa zeszła na bardziej przyjemne tony. Znów pojawił
się temat „Austin” i roztrząsałyśmy jego zachowanie oraz myślałyśmy nad
kierującymi nim pobudkami. Musiał mieć jakiś powód żeby wrócić do Eve. Możliwe,
że sama go to tego popchnęłam, ale zawsze miło było usłyszeć to z ust innych
niż własne.
- Allyson, zaśpisz do szkoły – tato wetknął głowę przez
drzwi i wskazał na zegar. Było już po dwudziestej trzeciej. Czas z Sally mijał
zbyt prędko. Nie chciałam się jeszcze żegnać i iść spać. Miałam jej jeszcze
tyle do opowiedzenia! Choćbyśmy rozmawiały bez przerwy kilkanaście godzin,
nigdy nie brakłoby nam tematów do dalszej konwersacji. Babcia jest wesoła,
dowcipna i ironiczna, nigdy nie widziałam jej smutnej i załamanej. Zna się na
ludziach i na każdy temat ma wyrobioną opinię. Kompletnie nie przypomina żadnej
znanej mi sześćdziesięciosześcioletniej pani. Chodzi w obcasach i dżinsach,
zawsze z dyskretnym makijażem, ale nie jest podstarzałą kokietką tylko pełną
wdzięku i klasy kobietą. Każdy, kto ją poznał, wypowiada się o niej w samych
superlatywach.
- Leć – zaśmiała się babcia, popychając mnie ku wyjściu.
- Dobranoc Salome – zachichotałam.
- Kto mi dał takie głupie imię? Salome, też coś –
prychnęła i roześmiała się.
Idąc korytarzem myślałam tylko o jednym – bardzo, bardzo,
bardzo kocham tę uroczą panią.
______________________________________________________________________
Kolejny, już siedemnasty rozdział za nami. Przy takim tempie akcji, może do końca roku uda mi się wyjść poza listopad.
Prosiłyście o zdjęcie Eve, na górze pojawiła się zakładka "bohaterowie" i w niej je znajdziecie, plus kilka nowych postaci, które niebawem pojawią się w opowiadaniu.
Miłego czytania i miłego weekendu! Bawcie się i szalejcie! ;*
Wasza M.
_________________________________________________________________________
EDIT:
UWAGA!
Z przykrością zawiadamiam, że autorka powyższego opowiadania ugrzęzła w Krakowie bez dostępu do internetu i kolejny rozdział pojawi się dopiero po jej powrocie, najwcześniej w czwartek.
M. prosi o wybaczenie i obiecuje nadrobić zaległości.
Pozdrawiam - Joanna
________________________________________________________________________
EDIT 2:
Kochane, powróciłam i zabieram się do pracy, jutro wieczorem pojawi się rozdział.
Joanna nie była w stanie ogarnąć bałaganu w moich folderach.
Wybaczcie!
Kocham Was!
Wasza M.
_________________________________________________________________________
EDIT:
UWAGA!
Z przykrością zawiadamiam, że autorka powyższego opowiadania ugrzęzła w Krakowie bez dostępu do internetu i kolejny rozdział pojawi się dopiero po jej powrocie, najwcześniej w czwartek.
M. prosi o wybaczenie i obiecuje nadrobić zaległości.
Pozdrawiam - Joanna
________________________________________________________________________
EDIT 2:
Kochane, powróciłam i zabieram się do pracy, jutro wieczorem pojawi się rozdział.
Joanna nie była w stanie ogarnąć bałaganu w moich folderach.
Wybaczcie!
Kocham Was!
Wasza M.