piątek, 8 marca 2013

"Tylko wymieniamy poglądy..."



22 września




To było nieprawdopodobne. Wszystko zaczęło się tak dobrze układać, a moje dotychczasowe, spokojne życie nabrało zupełnie innych barw. Przyjaźniłam się z ludźmi, którzy jeszcze niedawno byli dla mnie nieosiągalni.
W naszej stołówce istnieje podział na „elitę” i resztę świata. Popularni siadają na tak zwanej scenie. Jest to podwyższenie, które zostało jeszcze z czasów przedwojennych, gdy nasza szkoła była budynkiem jakiegoś klubu. Stoi tam jeden okrągły stolik, jednak tak duży, że zajmuje niemalże całe miejsce. Wczoraj CeCe, jako królowa szkoły zawołała nas do tej krainy nieznanej zwykłym śmiertelnikom.
- Jesteśmy przyjaciółmi, powinniśmy trzymać się razem – uśmiechnęła się, a my pod ostrzałem nienawistnych i zazdrosnych spojrzeń, zajęliśmy jedne z wolnych krzeseł. Ja, Austin, Trish, Dez, CeCe, Rocky, Maga, Mike, Deuce, Ty, Kostka, Garby, Teddy – cała drużyna Dzikich Sokołów. Mimo, że połączyło nas szkolne przedstawienie, zaprzyjaźniliśmy się, tworzyliśmy zgraną paczkę i spędzaliśmy ze sobą każdą wolną chwilę. Uczniowie spoglądali na nas podejrzliwie, ale mieliśmy to gdzieś, kompletnie nie przejmowaliśmy się opiniami, jakie wygłaszano za naszymi plecami. Byłam szczęśliwa, naprawdę szczęśliwa. Jedynym cierniem wbijającym się w moje serce była myśl, że Kika jest poza tym wszystkim. Od początku tygodnia nie pokazywała się w szkole. Mówiła, że jest chora, ale wiedziałam, że dręczą ją nie dolegliwości fizyczne, a ból psychiczny. Straciła wszystko. Przyjaciół, pozycję, podziw i sympatię chłopaka, w którym się zakochała. Próbowałam z nią rozmawiać, ale rzucała słuchawką mówiąc, że jedyne, czego nie zniesie to litość. Bałam się o nią i o to, co będzie, kiedy wróci do szkoły. Wiecznie nie mogła symulować choroby. Moi przyjaciele twierdzili, że sama jest sobie winna, ale nie potrafiłam jej potępiać, niemal przez całe życie była dla mnie ogromnym wsparciem.
- To jest całkowicie nielogiczne – jęknęła CeCe, wyrywając mnie z zamyślenia. Siedzieliśmy z chłopakami pod salą od matematyki i powtarzaliśmy temat.
- Byłoby bardziej zrozumiałe, gdybyś nie trzymała podręcznika do góry nogami – zauważyła Rocky, a rudowłosa zmroziła ją wzrokiem.
- Nie rozumiem, kiedy przydadzą mi się te bzdury – jęknęła Trish. Ona również nie była najlepsza z tego przedmiotu.
- Ośmiokąt musisz podzielić w tym miejscu – zauważył Mike, który będąc uczniem ostatniej klasy pomagał nam w zadaniu domowym, które powinnyśmy zrobić wczoraj. Drżałam z lęku, że za chwilę pojawi się stara Weinberger ze swoim stalowym spojrzeniem i czerwoną szminką. Wciąż miałam przechlapane za akcję ze ściąganiem. Dostawałam rozbieżnego zeza przepisując zadanie i obserwując korytarz. Spoglądając na przyjaciół zauważyłam coś intrygującego,  Michael Sparkle wyraźnie adorował CeCe. Muszę przyznać, że wyglądali uroczo, kiedy tak przekomarzając się, rysowali figury geometryczne. Mimowolnie uśmiechnęłam się i szturchnąwszy Rocky, wskazałam głową na siedzącą obok siebie dwójkę. Brunetka puściła mi oczko i uśmiechnęła się. Nie potrzebowałyśmy słów, zrozumiałyśmy się idealnie.
Matematyka, hiszpański i angielski były męką. Trwały setki lat, a ja nie potrafiłam się na niczym skupić. Dziś miała przyjechać babcia, a ja nie mogłam pojechać po nią na lotnisko. Dyrekcja powiadomiła opiekunów o naszym wybryku i wspaniały tatuś uziemił mnie na tydzień. Po próbie i odebraniu Megan ze szkoły, musiałam wracać prosto do domu. Liczyłam na to, że ojciec miesiąca znów gdzieś zniknie i odzyskam utraconą swobodę, ale wizyta babci działała na niego motywująco. Chyba po raz pierwszy żałowałam, że tato postanowił poświęcić mi trochę uwagi. Czułam się spętana i ograniczona.
- Ally, przyjedź w sobotę na przyjęcie – prosiła po raz kolejny Meg, kiedy spacerując, szłyśmy w stronę jej domu.
- Mam szlaban – idealna wymówka, tego nie przebije.
- Poproszę wujka Lestera żeby ci pozwolił, mi nie odmówi – chwilę zajęło mi skojarzenie faktu, że „wujek Lester” to nikt inny tylko mój ojciec. Zaklęłam w myślach, Megan to jego mała ulubienica, dałby jej gwiazdkę z nieba.
- Przyjechała moja babcia.
- Ją też zaprosimy.
Wymruczałam pod nosem kilka niewyraźnych zdań. Cisnęło mi się na usta kłamstwo, ale zwalczyłam pokusę.
- Nie lubisz mamy – mała spojrzała mi w oczy. Poczułam, że się czerwienię. Znów bałam się przenikliwego umysłu tego dziecka.
- To trochę bardziej skomplikowane.
- Nie pogubię się – cholera, ta dziewczynka wpędzi mnie kiedyś do grobu.
- Czasami w życiu tak bywa, że ktoś ma różne oblicza. Znasz swoją mamę z tej dobrej strony.
- To także twoja mama – wytknęła Megan. Zapomniałam już, jaka potrafi być, kiedy wpadnie w ten swój specyficzny humor.
- Mnie po prostu urodziła – wzruszyłam ramionami i przyśpieszyłam kroku. Ta rozmowa była mi bardzo nie w smak. Bałam się, że się rozkleję, a tego chciałam uniknąć.
- Kiedyś zmienisz zdanie – szepnęła mała głosem doświadczonej i znającej życie osoby. Parsknęłam śmiechem, odzyskując dobry humor.
Miałam szczęście, autobus na Coral Way zjawił się w chwili, kiedy podchodziłam do przystanku. Babcia miała przylecieć o osiemnastej, a tato miał jechać po nią od razu z Sonic Booma. Zyskałam wolną godzinę i postanowiłam odwiedzić Nelsona, któremu, jak doniosła mi siostra, miano ściągać dziś gips. Zapukałam do drzwi i ustawiłam alarm w komórce, nie chcąc zjawić się w domu za późno. Chowałam telefon do kieszeni, kiedy w drzwiach stanęła Eve.
- Czego chcesz? – zapytała obojętnie. Miała podkrążone oczy i ziarnistą cerę, płakała.
- Przyszłam do Nelsona – uśmiechnęłam się z sympatią. Zrobiło mi się jej żal. Nie była winna temu, że Austin jej nie kochał. Wzruszyła ramionami i wpuściła mnie do środka.
- Jest w ogrodzie.
- Eve – zawołałam, kiedy wchodziła po schodach. Odwróciła się niechętnie. – Możemy porozmawiać?
Kiwnęła głową i bez żadnych emocji zaprowadziła mnie do pokoju na górze.
- Wszystko gra? – zapytałam nieśmiało.
- Mogłaś zapytać o to na dole – zakpiła, ale widziałam na jej twarzy ból.
- Widzę, że cierpisz, masz jakiś problem – zaczęłam, ale nie dała mi dojść do słowa. Zerwała się z łóżka i nerwowo chodząc po pokoju, zaczęła krzyczeć.
- Problem?! – wrzasnęła. – Tak, mam problem! Ty jesteś moim problemem!
- Uspokój się – szepnęłam, ale kompletnie mnie zignorowała.
- Pojawiłaś się i zabrałaś mi wszystko, na czym kiedykolwiek mi zależało! Kiedy tu wchodzisz, wszyscy skaczą wokół i widzą tylko ciebie, bo przecież Ally jest taka super. Mój chłopak, z którym byłam ponad dwa lata mówi mi, że mnie kocha, a jednocześnie myśli tylko o tobie. Cass traktuje mnie życzliwie, ale nie ma już między nami tej samej więzi, a Nelson, ten otwarcie mówi, że jestem okropna. Wmawiałam sobie, że jesteś przyjaciółką rodziny, że to tylko głęboka więź, ale kiedy Austin nie wrócił do domu, całą noc przepłakałam i miałam ochotę cię zamordować. Nienawidzę cię! Odebrałaś mi wszystko – miłość, przyjaciółkę i sympatię małego chłopca.
Rozpłakała się na dobre i nie zwracając na mnie uwagi, rzuciła się na łóżko.
- Eve, ja nie chciałam – szepnęłam. Patrząc na to z jej perspektywy, wszystko zmieniało oblicze.
- Kiedyś będziesz cierpiała równie mocno jak ja – syknęła podnosząc na mnie zapłakaną twarz. – Ja się nie poddam.
Nie wytrzymałam, wyszłam. Targały mną sprzeczne emocje. Potrzebowałam świeżego powietrza, powiewu wiatru na twarzy i odrobiny życzliwości. W ogrodzie znalazłam Nelsona. Coś czytał i nawet nie zauważył mojej obecności.
- Nie śpij, bo cię okradną – zachichotałam. Rzucił mi się na szyję, przewracając mnie. Śmiejąc się, leżeliśmy na trawie, a chłopiec opowiadał mi przebieg dzisiejszej wizyty w szpitalu. Przerwał nam dźwięk mojego alarmu.
- Muszę lecieć, przyjeżdża dziś moja babcia – z żalem pożegnałam się.
- Szkoda, mamy i wujka nie ma, a Eve tylko krzyczy i płacze. Kiedy się tu przeprowadzi będzie nieciekawie.
Odwróciłam się błyskawicznie. Przeprowadzi? Chyba się przesłyszałam!
- Eve tu zamieszka? – zapytałam.
- Jej tatę przeniesiono do firmy w Miami. Mają się przeprowadzić tutaj pod koniec tygodnia. Do tego wolnego zielonego domu.
O cholera, piekielna Eve miała zostać moją najbliższą sąsiadką. Boże, dlaczego? Biegnąc do domu zastanawiałam się, jaki będzie kolejny krok upiornej blondynki.
Po raz kolejny potwierdziła się teza, że niebo czuwa nad szaleńcami – taty nie było i nic nie wskazywało, że w ciągu dnia pojawił się tutaj. Szybko wstawiłam wodę na herbatę i wrzuciłam ryby na patelnię. W każdej chwili mogły otworzyć się drzwi. Byłam podekscytowana. Nie widziałam babci od początku sierpnia, kiedy byłyśmy u niej z Kiką w odwiedzinach.
Usłyszałam pisk opon i wyjrzawszy przez okno, zauważyłam znajomą figurkę i żwawy krok mojej ukochanej babci.
- Sally! – krzyknęłam, kiedy weszła do kuchni i rzuciłam się jej na szyję.
- A niech mnie, Ally, jak ty wydoroślałaś przez ten miesiąc – zagwizdała, przyglądając mi się. Zaśmiałam się i ratując przed przypaleniem rybę, kazałam babci usiąść na sofie.
- Pogadajcie, ja się zajmę kolacją – zaproponował tata. Nie trzeba było mi tego dwa razy powtarzać, migiem znalazłam się w salonie i wesoło paplałam.
- Błyszczysz skarbie – zauważyła babcia. – Wyczuwam jakiegoś chłopca.
- Och – zawstydziłam się.
- Zamieniam się w słuch.
- Kolacja gotowa! – zawołał ojciec, a ja poczułam do niego ogromną wdzięczność. Nie chciałam opowiadać o Austinie dopóki nie zostaniemy same, a na to miałyśmy jeszcze trochę poczekać, bo po chwili rozległ się dzwonek i do kuchni wpadli Dez z Trish.
- Dobry wieczór panie Dawson – przywitali się.
- Cześć Sally! – uścisnęli się.
- Czołem kochani!
Po kolacji siedzieliśmy wszyscy w salonie, wesoło rozmawiając i opowiadając sobie, co działo się z nami od czasu ostatniego spotkania. Oczywiście mówiłam trochę pobieżnie, najważniejsze zachowując na samotną pogawędkę z babcią.
- A gdzie Kika? – przerwał nam ojciec. Nagle uświadomiłam sobie, że w natłoku wydarzeń zapomniałam jej powiedzieć o wizycie naszej Sally, co gorsza, nie zawiadomiłam również Konstancji i Emmy.
- Jest chora – odparłam ratując się tym samym wykrętem, co moja siostra. Ojciec zabiłby mnie, gdyby się dowiedział, że nie uprzedziłam Kikuni. Mrucząc coś pod nosem odszedł, zapewne żeby zatelefonować do Simmsów.
Po dwudziestej pierwszej moi przyjaciele pożegnali się, a ja siedząc w pokoju gościnnym, gdzie umieściliśmy babcię, szczerze opowiedziałam jej wszystko, co się działo od początku roku szkolnego. Ucieszyła się na wieść, że przemogłam się i poszłam na przesłuchanie. Ostatnie wydarzenia zasmuciły ją, Kika była przecież jej wnuczką i kochała ją.
- Muszę ci powiedzieć, Ally, że już od dawna podejrzewałam, że coś takiego może mieć miejsce.
- Dlaczego? – zdziwiłam się, wygodniej rozkładając na łóżku.
- Kika jest kropka w kropkę taka, jak mój syn, kiedyś zrozumiesz, o czym mówię – pokiwała smutno głową i zamyśliła się. Chciałam zaprotestować, ale uznałam, że to bezcelowe. Bądź, co bądź babcia zna o wiele lepiej mojego ojca, ja go praktycznie nie widuję, a rozmowy między nami nigdy nie sięgają głęboko.
- Konstancja wredną złośnicą – zachichotała. – Kto by pomyślał.
- Bawi cię to?
- Kochanie, Kostka muchy by nie skrzywdziła.
- A jednak – opowiedziałam jej ciąg dalszy historii Magi i Garby’ego. Kiwała głową ze zrozumieniem, ale wciąż miała na twarzy wyraz dobrotliwości i ironii.
- Kiedy to było? – zainteresowała się.
- Zaraz po tym, jak dziewczyny się tu wprowadziły – po śmierci wujka Axela, moje kuzynki przez jakiś czas mieszkały u Sally. Bardzo przeżyły stratę ojca. Emmanuelle miała wtedy dwanaście lat, Konstancja piętnaście. Czasami myślę, że Emma do tej pory się z tym nie pogodziła, była bardzo związana z ojcem, z ciocią Kristiną nigdy nie miała dobrego kontaktu.
- Co to ma do rzeczy? – zdziwiłam się.
- Ally, pomyśl troszeczkę to nie boli – zaśmiała się babcia tym charakterystycznym śmiechem, który u niej uwielbiam. – Dla dziewczynek to był szok. Straciły ojca, musiały zostawić przyjaciół i wszystko co znały, i przeprowadzić się tutaj, do nowego męża Kristiny. Kostka się bardzo zmieniła, zamknęła się w sobie i zobojętniała na innych.
- Kiedy cierpisz, chcesz żeby inni także cierpieli – szepnęłam. Zrozumiałam do końca postępowanie kuzynki. Nigdy nie łączyłam tragedii, którą przeżyła z jej późniejszym zachowaniem, ale gdy głębiej się nad tym zastanowiłam, zdałam sobie sprawę, że teraz była tą samą kochaną i pomocną dziewczyną, którą pamiętam z dzieciństwa.
- Właśnie. Jutro musimy do nich pojechać – zakomenderowała babcia.
- Przepraszam, że zapomniałam uprzedzić o twoim przyjeździe – zawstydziłam się.
- Zrobimy im niespodziankę – zaśmiała się. – A co u Penny?
Wzruszyłam ramionami. Nie mogłam pojąć, dlaczego Sally tak bardzo ją lubi i mówi o niej z taką sympatią i ciepłem . Powinna jej nienawidzić, przecież zniszczyła życie jej synowi. Nigdy do końca nie rozumiałam babci. Oceniała innych jakąś swoją tajemniczą miarą, do której nie miałam dostępu. Zawsze powtarzała, że kiedyś wszystko zrozumiem, ale wątpiłam w to. Moja rodzina jest tworem tak dziwacznym, że nikt nie byłby w stanie pojąć tego, co i dlaczego się dzieje.
- Kiedy ostatni raz z nią rozmawiałaś?
- W niedzielę – może nie była to do końca prawda, ale również nie kłamstwo. Zamieniłyśmy kilka słów, kiedy pojechałam po Megan.
- Ally – spojrzenie mówiące „nie ze mną te numery, bejbe”.
- Byłam tam w niedzielę, zabrałam Meg na plażę.
- Opowiedz mi waszą rozmowę.
- Sally! – krzyknęłam. No okej, może „chcę zabrać Megan na plażę” i pokiwanie głową to nie rozmowa.
- Kochanie, nie możesz tak traktować swojej mamy.
- Mogę – mruknęłam. To chyba jakiś rodzinny dzień bronienia Penny.
- Porozmawiaj z nią – poprosiła babcia.
- Jasne – odburknęłam. – „Cześć Penny, jak tam twoje dzieci? Wiesz, te fajniejsze ode mnie, które cię interesują.” „No hej Ally, super. A co u ciebie moja najmniej udana i niepotrzebna córko?”
- Nie bądź cyniczna – zdenerwowała się Sally. Pierwszy raz widziałam na jej twarzy wyraz prawdziwego gniewu. – Nie masz pojęcia o czym mówisz.
- Myślę, że mam, gdyby jej na mnie zależało nie zostawiłaby mnie.
- Skarbie, kiedyś – przerwałam jej. Słyszałam tę gadkę miliony razy.
- Tak, tak, kiedyś wszystko zrozumiem.
- Kto by pomyślał, że wyrośnie z ciebie taka mała złośnica.
- Sally, nie chcę się kłócić – jęknęłam.
- Ależ kochanie, my tylko wymieniamy poglądy – zaśmiała się. – Widzę, że wciąż masz mój naszyjnik.
Rzeczywiście, wciąż noszę wisiorek przedstawiający ptaka w locie.
- Przynosi mi szczęście – uśmiechnęłam się.
- Nie potrzebujesz amuletów, sama w sobie jesteś skarbem .
Rozmowa zeszła na bardziej przyjemne tony. Znów pojawił się temat „Austin” i roztrząsałyśmy jego zachowanie oraz myślałyśmy nad kierującymi nim pobudkami. Musiał mieć jakiś powód żeby wrócić do Eve. Możliwe, że sama go to tego popchnęłam, ale zawsze miło było usłyszeć to z ust innych niż własne.
- Allyson, zaśpisz do szkoły – tato wetknął głowę przez drzwi i wskazał na zegar. Było już po dwudziestej trzeciej. Czas z Sally mijał zbyt prędko. Nie chciałam się jeszcze żegnać i iść spać. Miałam jej jeszcze tyle do opowiedzenia! Choćbyśmy rozmawiały bez przerwy kilkanaście godzin, nigdy nie brakłoby nam tematów do dalszej konwersacji. Babcia jest wesoła, dowcipna i ironiczna, nigdy nie widziałam jej smutnej i załamanej. Zna się na ludziach i na każdy temat ma wyrobioną opinię. Kompletnie nie przypomina żadnej znanej mi sześćdziesięciosześcioletniej pani. Chodzi w obcasach i dżinsach, zawsze z dyskretnym makijażem, ale nie jest podstarzałą kokietką tylko pełną wdzięku i klasy kobietą. Każdy, kto ją poznał, wypowiada się o niej w samych superlatywach.
- Leć – zaśmiała się babcia, popychając mnie ku wyjściu.
- Dobranoc Salome – zachichotałam.
- Kto mi dał takie głupie imię? Salome, też coś – prychnęła i roześmiała się.
Idąc korytarzem myślałam tylko o jednym – bardzo, bardzo, bardzo kocham tę uroczą panią.


______________________________________________________________________
Kolejny, już siedemnasty rozdział za nami. Przy takim tempie akcji, może do końca roku uda mi się wyjść poza listopad. 
Prosiłyście o zdjęcie Eve, na górze pojawiła się zakładka "bohaterowie" i w niej je znajdziecie, plus kilka nowych postaci, które niebawem pojawią się w opowiadaniu. 
Miłego czytania i miłego weekendu! Bawcie się i szalejcie! ;*


Wasza M.


_________________________________________________________________________
 EDIT:

UWAGA!
Z przykrością zawiadamiam, że autorka powyższego opowiadania ugrzęzła w Krakowie bez dostępu do internetu i kolejny rozdział pojawi się dopiero po jej powrocie, najwcześniej w czwartek.
M. prosi o wybaczenie i obiecuje nadrobić zaległości.

Pozdrawiam - Joanna
________________________________________________________________________
EDIT 2:

Kochane, powróciłam i zabieram się do pracy, jutro wieczorem pojawi się rozdział.
Joanna nie była w stanie ogarnąć bałaganu w moich folderach.
Wybaczcie!
Kocham Was!

Wasza M.