6 lutego
- Nie, Ally, to jest pedał gazu, nie hamulec - ze stoickim spokojem powiedział Brian, mój instruktor.
Od tygodnia wprowadzał mnie w tajniki jazdy samochodem i, jestem tego pewna, to był najgorszy tydzień w jego życiu. I jeden z najbardziej krępujących w moim. Kiedy w poniedziałek Austin i Kika przywieźli mnie do szkoły jazdy, nic nie zapowiadało katastrofy. Nie chciałam jechać. Byłam rozbita po tej kłótni o Dave'a, ale blondyn był taki kochany, a Kika taka uparta, więc w końcu dałam się wpakować w samochód i pisząc testament, przysłuchiwałam się rozmowie mojej siostry i mojego chłopaka. Gdy już skończyli się ze mnie nabijać, porównali swoje wrażenia z wesela i zaczęli rozmawiać o sobotniej imprezie urodzinowej Kiki, dojechaliśmy na miejsce.
- Wszyscy dobrze bogowie, miejcie mnie w swojej opiece - mruknęłam.
- Dobrzy? - prychnął z ironią Aus. - Nazywanie cię szatanem obraża szatana.
- Grunt to wsparcie ze strony kochającego chłopaka - zakpiłam.
- Grunt to kochająca dziewczyna, nie wyskakująca z tajemniczymi znajomymi - zakpił chłopak, a ja pokazałam mu język.
- Tajemnicze znajomości? - zapytała Kika.
Mentalnie strzeliłam sobie luja w ryj*. Super, zaraz się zaczną komentarze i dobre rady okraszone irytującą formułką "kochanie, posłuchaj starszej siostry..."
- Dave - rzuciłam krótko, licząc, że to utnie rozmowę. Naiwna.
- O, Austin wie o Dave'ie? - powitajmy Kikunię i jej ton "co ty wiesz o życiu". - I jak? Byłeś mocno wściekły?
Nie dałam blondynowi dojść do słowa.
- Daj spokój, Kika - wywróciłam oczami. - Mam całą masę znajomych, nie rozumiem dlaczego Dave miałby być jakimś wyjątkowym towarzyszem.
Wiem, że to głupie, ale bagatelizowanie stresujących sytuacji sprawia, że mam wrażenie, że one wcale mnie nie dotyczą. Sprowadzam je do czegoś nieistotnego aż w końcu dochodzę do momentu, gdy jestem w stanie uwierzyć, że coś takiego wcale się nie wydarzyło.
- I każdego z tej "całej masy znajomych" - siostra sparodiowała mój ton - zapraszasz na świąteczny obiad?
- A ty każdej ze swoich sióstr wkładasz siekierę w dłonie i prosisz o odrąbanie swojej głowy? - syknęłam.
- Wyluzujcie - Austin miał wybitnie dobry humor. Co więcej, najwyraźniej się z nas nabijał. W ogóle nie przypominał tego zimnego kolesia ze szkoły, w którego zamienił się, gdy usłyszał o Dave'ie.
- A ty z czego się szczerzysz? - burknęłam.
- Z ciebie - pocałował mnie w czoło, a ja się wykrzywiłam.
Kika pokręciła głową z uśmiechem.
- Allyson Dawson? - nasze przekomarzania przerwał miły, męski głos.
Cała nasza trójka odwróciła się. O kontuar opierał się młody chłopak, na oko mógł mieć dwadzieścia kilka lat. Był wysokim brunetem i miał zawadiacki, zaraźliwy uśmiech. Jak zauważyłam, od pierwszego spojrzenia spodobał się Kikuni.
- To ja - uśmiechnęłam się.
- Cześć - podszedł bliżej. - Brian Parker, jestem twoim instruktorem.
Uścisnęliśmy sobie dłonie.
- Kika Dawson, siostra. Starsza - Kikunia posłała brunetowi jeden z tych swoich uśmiechów, którym człowiek nie potrafi się oprzeć.
- Miło poznać.
Tak, jak przypuszczałam, uśmiech zadziałał bezbłędnie. Chłopak wyglądał na oczarowanego.
Kiedy wszyscy wymienili typowe uwagi, Brian powiedział, że czas ruszać.
- Powodzenia, Pszczółko - zawołał blondyn, a ja posłałam mu rozpaczliwe spojrzenie. Byłam przerażona! Oczyma wyobraźni już widziałam moje ciało zeskrobywane z asfaltu. Ewentualnie mój mózg rozbryzgujący się na wszystkie strony świata.
- Spokojnie, Allyson - uśmiechnął się mój instruktor.
- Ally - poprawiłam odruchowo.
Ja na jego miejscu nie cieszyłabym się tak. To może być ostatnia chwila jego życia. Mam nadzieję, że się ubezpieczył na ewentualność taką, jak ta.
- Okay, Ally, najpierw poćwiczymy na placu. Ruszanie, parkowanie, cofanie, takie podstawowe manewry - opowiadał w trakcie, gdy szliśmy do czerwonego clio. Czerwony zawsze był moim szczęśliwym kolorem. Uznałam to za znak.
- Brzmi dobrze - szepnęłam słabo, bez cienia entuzjazmu.
Parkowanie? Cofanie? Podstawowe manewry? Dla mnie to brzmiało jak czarna magia.
Wsiedliśmy do auta. Po raz pierwszy w życiu siedziałam na miejscu kierowcy. Byłam pełna sprzecznych emocji - z jednej strony ekscytacja, że w końcu to ja zasiadam na tym wyjątkowym miejscu, z drugiej przerażenie i poczucie, że nie zostanę zbyt prędko królową szos.
- Ally, widzisz te trzy pedały? - Brian wskazał palcem na jakieś wichajsterki koło moich stóp.
- Widzę - pokiwałam głową.
- To sprzęgło, hamulec i gaz, dokładnie w tej kolejności. Sprzęgło po lewej, hamulec po środku, gaz po prawej.
- Okay, sprzęgło, hamulec, gaz - powtórzyłam.
To było banalne.
- Żeby ruszyć z miejsca musisz włożyć kluczyk do stacyjki, o, właśnie tu - zwracał się do mnie jak do upośledzonej. - Teraz go przekręć.
Wykonałam jego polecenie.
- Teraz delikatnie naciśnij sprzęgło.
Położyłam stopę na pedale.
- Delikatniej, Ally - upomniał mnie. - Wystarczy, że naciśniesz końcówkę.
Poprawiłam ułożenie stopy.
- Teraz powoli puszczasz sprzęgło i wciskasz gaz.
Zrobiłam to, o co prosił, ale samochód zamiast ruszyć, zgasł. Nie rozumiałam co zrobiłam źle.
- Ally, gaz, nie hamulec. Prawa strona - podziwiałam go, był oazą spokoju. - Jeszcze raz.
- Okay - zamruczałam. - Kluczyk, sprzęgło, gaz.
Tym razem poszło lepiej. Odrobinkę. Zbyt mocno nacisnęłam pedał gazu i krzyknęłam przerażona, gdy auto wydało z siebie warkot i ruszyło. Brian powoli i spokojnie wytłumaczył mi wszystko jeszcze raz. Później zamieniliśmy się miejscami i pokazał mi, jak to wygląda w praktyce. Po dwóch godzinach, w końcu nauczyłam się poprawnie ruszać z miejsca, chociaż wciąż myliłam gaz z hamulcem i zbyt gwałtownie wciskałam ten pierwszy pedał. Zapowiadały się ciężkie czasy.
Kika i Austin odebrali mnie wieczorem. Nie musieli o nic pytać, po mojej skwaszonej minie poznali, że jeszcze wiele czasu upłynie nim nadejdzie ten czas, że stanę się kierowcą.
Każdego dnia, zaraz po szkole, Austin lub Kika, najczęściej była to właśnie moja siostra, która bardzo polubiła Briana, o ile mogłam się zorientować, było to wzajemne, zawozili mnie na plac, gdzie czekał brunet. I tak minął tydzień.
Nadszedł piątek. Nie szło mi już od momentu, gdy usiadłam za kółkiem. Byłam niewyspana, byłam zmęczona, byłam rozkojarzona. Ciągle się myliłam, miałam dość Briana i jego komentarzy, które miały mi pomóc, a tylko mnie irytowały i potęgowały rozbicie. Całą noc spędziliśmy w szpitalu. Kathy wieczorem dostała jakichś bóli. Tato wariował z niepokoju. Jeśli mam być szczera, ja też. Szczególnie, gdy okazało się, że moja macocha musi zostać w szpitalu.
- Okay, Ally - po czterdziestu minutach powiedział zrezygnowany brunet. - Zaparkuj i to będzie koniec na dziś.
Myślami byłam w szpitalu, gdzie zapewne teraz siedziała moja rodzina i gdzie ja powinnam teraz być. Usłyszałam słowa mojego nauczyciela. Jak codziennie, gdy kończyliśmy, wysiadł z auta, by skontrolować postępy mojego parkowania. Zazwyczaj zajmowałam dwa miejsca. Poczekałam aż wysiądzie, podjechałam do wyznaczonego białymi liniami placu i nacisnęłam na hamulec. Usłyszałam jakiś metaliczny zgrzyt i odgłos tłuczonego szkła. Odruchowo zasłoniłam twarz rękoma. Poczułam ból, jakby miliony igiełek wbijały się w moje dłonie, a później szarpnięcie. Nie miałam pojęcia co się dzieje.
- Ally? Ally?! - w głosie Briana słychać było zdenerwowanie i strach.
Podbiegł do auta i gwałtownie otworzył drzwi.
- Ally? Wszystko w porządku?
- Pieprzone pedały - syknęłam. - Ciągle mi się mylą.
To nie był hamulec. To był gaz. A ja przywaliłam w ścianę. I rozbiłam auto. O cholera!
- Ally, teraz ostrożnie wyciągnę cię z samochodu.
Bruner odpiął pas i delikatnie wysunął mnie z auta. Miałam zakrwawione ręce i bolała mnie głowa po uderzeniu w zagłówek, ale poza tym byłam cała.
- Rodzice mnie zamordują - zawołałam przerażona, kiedy zobaczyłam rozbitą szybę i skasowany przód.
- Nie martw się, był ubezpieczony - Brian machnął ręką. - Jak się czujesz? Dasz radę ustać sama?
- Wszystko dobrze, naprawdę - te kilka szkieł wbitych w skórę to przecież nic wielkiego.
- Jedziemy do szpitala. Zadzwonię do twoich rodziców - zakomenderował brunet.
Nie ma mowy. Tato jest już wystarczająco przerażony i zestresowany.
- Proszę, nie! - zawołałam. - Mój tato ma wystarczająco dużo zmartwień.
- Ally, możesz mieć wstrząs mózgu, lekarz musi cię zbadać. A do tego potrzebna jesr zgoda rodziców.
- Mój ojczym pracuje w szpitalu - powiedziałam po chwili.
Brian nie był przekonany do pomysłu nie informowania moich rodziców, ale nie odezwał się ani słowem. Zaprowadził mnie do granatowego volvo i kazał zaczekać. Pobiegł do biura i wrócił do jakichś dziesięciu minutach.
- Będziesz miał przeze mnie problemy w pracy, przepraszam - szepnęłam.
Ból głowy stawał się coraz silniejszy, ale dzielnie go znosiłam.
- Problemy w pracy? - zapytał.
- Rozbiłam auto.
- Było ubezpieczone - wzruszył ramionami.
- Twój szef nie będzie zły? - zdziwiłam się.
- Poczekaj, zapytam go. Hej, Brian, nie jesteś zły? Nie, nie jestem. - umilkł na momenet. - Słyszałaś, nie jest zły.
- Nie miałam pojęcia, że jesteś właścicielem.
- Spadek po ojcu - uśmiechnął się.
- Dużo jestem ci winna?
Rodzice mnie zabiją. Jestem pewna.
- Nie rozumiem? - chłopak zmarszczył brwi.
- Za auto. Rozbiłam je - skrzywiłam się. Bolało. Bardzo.
- Nie przejmuj się - zbył mnie po raz kolejny.
- Nie rozumiem - pokręciłam głową. - Powinieneś być na mnie wściekły. Jestem ci winna setki, a może i tysiące dolarów.
- Głupia - prychnął ze śmiechem. - Tak się składa, że jest coś, co mogłabyś dla mnie zrobić i co jest dla mnie cenniejsze niż jakiekolwiek auto.
- Tak?
Przez ten tydzień naprawdę go polubiłam. Był wesoły, miał ogromne poczucie humoru, zarażał optymizmem. Świetnie się rozumieliśmy. No i miał do mnie cierpliwość, a to było bardzo ważne.
- Twoja siostra, Kika - zaczął ostrożnie. - Podoba mi się. Bardzo. Chciałbym ją gdzieś zaprosić. Gdybyś mogła z nią porozmawiać.
- Jasne - roześmiałam się i syknęłam z bólu.
- Już dojeżdżamy - powiedział na widok mojego wyrazu twarzy.
Rzeczywiście, wjeżdżaliśmy na parking szpitala, w którym spędziłam wczorajszą noc. I wiele poprzednich dni, gdy przebywała tu Kika. Zastanawiałam się czy powiedzieć Brianowi o chorobie siostry. Uznałam, że nie. Jeśli będzie chciała, sama mu powie.
- Pomogę ci! - zawołał brunet.
- Nie trzeba - zachwiałam się, gdy wychodziłam z auta.
- Trzeba - chłopak przytrzymał mnie i pomógł mi wejść do środka.
Wewnątrz było chłodno i wyjątkowo tłocznie. Poczekalnia była pełna. Brian zaklął pod nosem. Cóż, ja też. Bolało mnie. W dodatku zostawiałam za sobą smugę krwi.
- Przepraszam - zawołał za pielęgniarką mój towarzysz. - Przywiozłem dziewczynę z wypadku.
Kobieta w kitlu spojrzała na mnie z miną "dajcie mi spokój, za pięć minut kończę zmianę".
- Proszę czekać.
- Może mieć wstrząs mózgu, straciła dużo krwi - przekonywał ją Brian.
- Mamy dziś urwanie głowy. Proszę czekać na swoją kolej.
- Nie rozumie pani...
Kobieta nie dał chłopakowi dojść do słowa.
- To pan nie rozumie, tu się pracuje!
Jej ton, mój ból, moja irytacja, to wszystko się spotęgowało.
- Proszę zadzwonić do Marka Simmsa - to były pierwsze słowa jakie wypowiedziałam i po minie pielęgniarki poznałam, że przyniosły zamierzony efekt. Nazwisko dyrektora szpitala zawsze brzmi groźnie.
- Słucham? - zająknęła się.
- Wezwie go pani czy sama mam to zrobić? - nawet nie siliłam się na uprzejmość.
- Proszę przejść tam - wskazała ręką i zaprowadziła nas do gabinetu, gdzie mężczyzna w białym kitlu krzątał się między pięcioma łóżkami. Dwa z nich były wolne. Kazano mi położyć się na jednym z nich. Kobieta szepnęła coś starszemu lekarzowi i wskazała na mnie głową. Chwilę rozmawiali szeptem. Pielęgniarka wyszła, a mężczyzna podszedł do mnie i Briana.
- Dzień dobry - spojrzał na mnie uważnie. - Wypadek, tak?
- Uderzyła autem w mur - wytrącił mój towarzysz.
- Paskudne rany - skrzywił się doktor, ostrożnie oglądając moje ręce. - Musimy oczyścić je ze szkieł. Trzeba będzie szyć. Muszę cię zmartwić, zostaną ci blizny. Nieźle się załatwiłaś.
Nie komentowałam słów mężczyzny. Blizny, jak blizny, są gorsze rzeczy.
- Zanim skierujemy cię na badania, musimy wypełnić kwestionariusz osobowy.
Skinęłam głową. Rozumiałam to.
Wróciła niemiła pielęgniarka. Trzymała w dłoniach plik papierów.
- Jak się nazywasz, młoda damo?
- Allyson Dawson - odpowiedziałam.
Lekarz i kobieta zerknęli na siebie, a później na mnie.
- Poczekaj tu.
Odeszli do innego pacjenta.
- Słucham?! - no bez jaj! W moim ciele tkwią kawałki szkła, straciłam chyba wiadro krwi, głowa zaraz mi eksploduje, a oni każą mi czekać?!
- Brian, możesz wyjąć telefon z mojej torby? - zwróciłam się do towarzysza.
Spełnił moją prośbę. Wybrałam numer Marka. Nie żebym uważała, że zasługuję na specjalne traktowanie, bo jestem przybraną córką dyrektora szpitala, byłam ofiarą wypadku, chociaż wcale nie był groźny, ale jednak to był wypadek. A ofiary wypadku nie czekają w kolejkach!
- Mark, mógłyś przyjść na SOR? - zapytałam, gdy ojczym odebrał. - To bardzo ważne.
- Będę za chwilkę, księżniczko - odpowiedział.
Odetchnęłam z ulgą. Z ulgą zamknęłam oczy. Było mi słabo. Naprawdę czułam się okropnie. Kręciło mi się w głowie. Miałam wrażenie, że zaraz stracę przytomność. Albo już ją traciłam.
- Ally?! - znałam ten głos.
- Hej - otworzyłam oczy i uśmiechnęłam się.
Do sali wszedł Mark. Wściekły Mark.
- Co się tu dzieje?! Doktorze Cooper, siostro Flynn, dlaczego nikt nie zajął się pacjentką?!
- Badaliśmy tego chłopca - mężczyzna wskazał na dzieciaka ze złamaną nogą.
Serio? Wypadek vs złamanie? Czy to są jakieś żarty?! Mark najwyraźniej myślał tak samo.
- Proszę się stawić w moim gabinecie, kiedy skończycie zmianę - syknął.
Oho, posypią się głowy.
Mój ojczym gdzieś zadzwonił, a później, całkowicie ignorując nieprzyjemną parkę, wrócił do mnie.
- Księżniczko, co się stało? - usiadł obok.
- Uczyłam się parkować - znowu się skrzywiłam.
- Uderzyłaś się w głowę? - zapytał zmartwiony.
- Nie. To przez to szkło - skłamałam, alw ten zdrajca, Brian, opowiedział o wszystkim.
- Co tutaj mamy, Mark? - do sali weszła kobieta o wyglądzie Dobrej Wróżki z Kopciuszka.
- Witaj, Martho, dziękuję, że tak szybko przyszłaś. Moja córka - zawsze tak o mnie mówił, to było miłe - miała wypadek.
- Jak masz na imię? - kobieta zwróciła się do mnie. Miała miły uśmiech. Polubiłam ją.
- Ally - odpowiedziałam.
- Zaraz się tobą zajmiemy.
- Doktorze Cooper, siostro Flynn, proszę za mną.
Kiedy wychodzi, posłali mi krzywe spojrzenie. Najwyraźniej nie sądzili, że ich szefa i mnie łączą tak bliskie stosunki, cóż, nazwisko mogło mylić.
Doktor Martha szybko uwinęła się z oczyszczaniem i szyciem moich ran. Później nastąpiła seria badań. Po trzech godzinach było po wszystkim. Brian dzielnie czekał na werdykt. Myślę, że czuł się winny.
- Myślę, że zostawimy cię na obserwacji. To uderzenie plus strata krwi, nie podoba mi się to - powiedziała kobieta znad wyników badań, które właśnie przeglądała.
- Wolałabym nie - nie chciałam denerwować taty i Kathy.
- Kochanie, to konieczne - uciął Mark.
Ku mojemu niezadowoleniu, zostałam przewieziona do sali. Były tam trzy łóżka. Na jednym spała jakaś brunetka z siniakami na twarzy i rozciętą, opuchniętą wargą. Wyglądała jak ofiara pobicia. Położono mnie obok.
- Mark, proszę - próbowałam przekonać ojczyma. - Nie chcę dobijać taty.
- Nie tym razem, księżniczko - pokręcił głową. - Poza tym zrobiono wszystkie badania, Kathy wyjdzie jeszcze dziś. I będzie miała dla ciebie nowinę.
- Naprawdę? Jaką? - byłam zaintrygowana.
- Wiadomo już jakiej płci będzie dziecko. Sam jestem strasznie ciekaw, ale nie chcą nam nic powiedzieć.
- Super! - ucieszyłam się.
- Odpoczywaj, księżniczko - pocałował mnie w policzek i wyszedł.
Do pomieszczenia wszedł Brian.
- Potrzebujesz czegoś? - zapytał.
- Poza ucieczką stąd? - uśmiechnęłam się. - Mógłbyś zadzwonić do Kiki?
- Jasne, że tak.
Jak się okazało, moja siostra już wiedziała o mojej niemiłej przygodzie. Reszta rodu też. Babcia, tata, Kathy, Meg, Kika i mama zajęli połowę szpitalnej sali. Musiałam ich zapewnić, że nie umieram. Doktor Martha i Mark też to zrobili, ale wciąż nie byli przekonani. Wyszło jednak z tego coś dobrego, Kika stwierdziła, że musi dowiedzieć się więcej i zaprosiła Briana na swoje jutrzejsze urodziny. Miałam nadzieję, że i mnie uda się na nich pojawić.
- Kathy, tato, pochwalicie się w końcu! - nie wytrzymałam. I chciałam zmienić temat.
- Nie ma Jacka - zaoponował tato.
- Jest na treningu, dowie się później - mama machnęła ręką.
- Szkoda, bo mamy dla niego dobre wieści - uśmiechnęła się Kathy. - Jego przepowiednie o chłopcu się sprawdziły.
Wybuchnął straszny harmider. Wszyscy byli strasznie podekscytowani. Chłopczyk. Kurczę, będę miała braciszka! Okay, mam Jacka i Meg, ale nie mieszkamy razem. A to dziecko, hej, nagle stało takie realne. Takie nasze! Braciszek, któremu będę mogła pokazać cały świat! Nauczyć wszystkiego. To było cudowne uczucie.
- Rodzinko, Ally musi odpoczywać - Mark przerwał nasze radosne rozmowy.
Pożegnaliśmy się. Wszyscy wyszli, w pokoju została tylko Megan. Milcząca. I dziwnie spoglądająca. Tak, jak zerkają starsze panie, które podejrzewają wszystkich o mordercze skłonności. Albo tajni agenci w głupich komediach, które mają parodiować rosyjski wywiad. W każdym bądź razie, Meg zachowywała się dziwnie.
- Co jest, mała? - zapytałam prosto z mostu.
Brunetka rozejrzała się, a później nachyliła i wyszeptała wprost do mojego ucha:
- To ona.
- Kto? - zmarszczyłam brwi.
Maggie dyskretnie wskazała na pobitą dziewczynę, śpiącą na łóżku obok. Wpatrwałam się to w jedną, to w drugą. Nic nie rozumiałam. Kto? Co? Jak?
- Ta dziewczyna - szepnęła. - Ta, która wtedy przyszła z Care i Jackiem, mówiłam ci.
Mówiła.
- Meg, wracamy do domu - Penny zajrzała do środka.
- Dzięki, mała, sprawdzę to - uśmiechnęłam się porozumiewawczo.
Kiedy zostałam sama, uniosłam się na łokciu i zerknęłam na moją szpitalną sąsiadkę. Wyglądała niewinnie. Musiała być niewiele młodsza ode mnie. Miała brązowe, długie włosy zaplecione w warkocz. Kogoś mi przypominała, ale siniaki i opuchnięcia utrudniały mi jej identyfikację. Miałam przeczucie, że jej stan i pobyt tutaj, jest związany z wielką tajemnicą, którą tak mocno usiłuję odkryć. Przełknęłam ślinę. Mogłam się mylić, to mogło wcale nie dotyczyć mojego brata. Tylko, że cały wszechświat wysyłał mi wibracje i mówił, że się nie mylę. Musiałam to sprawdzić Ostrożnie wyjęłam wenflon i wstałam. Kręciło mi się w głowie, ale zignorowałam to. Trzymając się oparcia, podeszłam do łóżka dziewczyny. Wzięłam do ręki kartę i poczułam jak mocno bije mi serce. W tabliczce personalia widniało znajome nazwisko - Bonnie Summers.
Od tygodnia wprowadzał mnie w tajniki jazdy samochodem i, jestem tego pewna, to był najgorszy tydzień w jego życiu. I jeden z najbardziej krępujących w moim. Kiedy w poniedziałek Austin i Kika przywieźli mnie do szkoły jazdy, nic nie zapowiadało katastrofy. Nie chciałam jechać. Byłam rozbita po tej kłótni o Dave'a, ale blondyn był taki kochany, a Kika taka uparta, więc w końcu dałam się wpakować w samochód i pisząc testament, przysłuchiwałam się rozmowie mojej siostry i mojego chłopaka. Gdy już skończyli się ze mnie nabijać, porównali swoje wrażenia z wesela i zaczęli rozmawiać o sobotniej imprezie urodzinowej Kiki, dojechaliśmy na miejsce.
- Wszyscy dobrze bogowie, miejcie mnie w swojej opiece - mruknęłam.
- Dobrzy? - prychnął z ironią Aus. - Nazywanie cię szatanem obraża szatana.
- Grunt to wsparcie ze strony kochającego chłopaka - zakpiłam.
- Grunt to kochająca dziewczyna, nie wyskakująca z tajemniczymi znajomymi - zakpił chłopak, a ja pokazałam mu język.
- Tajemnicze znajomości? - zapytała Kika.
Mentalnie strzeliłam sobie luja w ryj*. Super, zaraz się zaczną komentarze i dobre rady okraszone irytującą formułką "kochanie, posłuchaj starszej siostry..."
- Dave - rzuciłam krótko, licząc, że to utnie rozmowę. Naiwna.
- O, Austin wie o Dave'ie? - powitajmy Kikunię i jej ton "co ty wiesz o życiu". - I jak? Byłeś mocno wściekły?
Nie dałam blondynowi dojść do słowa.
- Daj spokój, Kika - wywróciłam oczami. - Mam całą masę znajomych, nie rozumiem dlaczego Dave miałby być jakimś wyjątkowym towarzyszem.
Wiem, że to głupie, ale bagatelizowanie stresujących sytuacji sprawia, że mam wrażenie, że one wcale mnie nie dotyczą. Sprowadzam je do czegoś nieistotnego aż w końcu dochodzę do momentu, gdy jestem w stanie uwierzyć, że coś takiego wcale się nie wydarzyło.
- I każdego z tej "całej masy znajomych" - siostra sparodiowała mój ton - zapraszasz na świąteczny obiad?
- A ty każdej ze swoich sióstr wkładasz siekierę w dłonie i prosisz o odrąbanie swojej głowy? - syknęłam.
- Wyluzujcie - Austin miał wybitnie dobry humor. Co więcej, najwyraźniej się z nas nabijał. W ogóle nie przypominał tego zimnego kolesia ze szkoły, w którego zamienił się, gdy usłyszał o Dave'ie.
- A ty z czego się szczerzysz? - burknęłam.
- Z ciebie - pocałował mnie w czoło, a ja się wykrzywiłam.
Kika pokręciła głową z uśmiechem.
- Allyson Dawson? - nasze przekomarzania przerwał miły, męski głos.
Cała nasza trójka odwróciła się. O kontuar opierał się młody chłopak, na oko mógł mieć dwadzieścia kilka lat. Był wysokim brunetem i miał zawadiacki, zaraźliwy uśmiech. Jak zauważyłam, od pierwszego spojrzenia spodobał się Kikuni.
- To ja - uśmiechnęłam się.
- Cześć - podszedł bliżej. - Brian Parker, jestem twoim instruktorem.
Uścisnęliśmy sobie dłonie.
- Kika Dawson, siostra. Starsza - Kikunia posłała brunetowi jeden z tych swoich uśmiechów, którym człowiek nie potrafi się oprzeć.
- Miło poznać.
Tak, jak przypuszczałam, uśmiech zadziałał bezbłędnie. Chłopak wyglądał na oczarowanego.
Kiedy wszyscy wymienili typowe uwagi, Brian powiedział, że czas ruszać.
- Powodzenia, Pszczółko - zawołał blondyn, a ja posłałam mu rozpaczliwe spojrzenie. Byłam przerażona! Oczyma wyobraźni już widziałam moje ciało zeskrobywane z asfaltu. Ewentualnie mój mózg rozbryzgujący się na wszystkie strony świata.
- Spokojnie, Allyson - uśmiechnął się mój instruktor.
- Ally - poprawiłam odruchowo.
Ja na jego miejscu nie cieszyłabym się tak. To może być ostatnia chwila jego życia. Mam nadzieję, że się ubezpieczył na ewentualność taką, jak ta.
- Okay, Ally, najpierw poćwiczymy na placu. Ruszanie, parkowanie, cofanie, takie podstawowe manewry - opowiadał w trakcie, gdy szliśmy do czerwonego clio. Czerwony zawsze był moim szczęśliwym kolorem. Uznałam to za znak.
- Brzmi dobrze - szepnęłam słabo, bez cienia entuzjazmu.
Parkowanie? Cofanie? Podstawowe manewry? Dla mnie to brzmiało jak czarna magia.
Wsiedliśmy do auta. Po raz pierwszy w życiu siedziałam na miejscu kierowcy. Byłam pełna sprzecznych emocji - z jednej strony ekscytacja, że w końcu to ja zasiadam na tym wyjątkowym miejscu, z drugiej przerażenie i poczucie, że nie zostanę zbyt prędko królową szos.
- Ally, widzisz te trzy pedały? - Brian wskazał palcem na jakieś wichajsterki koło moich stóp.
- Widzę - pokiwałam głową.
- To sprzęgło, hamulec i gaz, dokładnie w tej kolejności. Sprzęgło po lewej, hamulec po środku, gaz po prawej.
- Okay, sprzęgło, hamulec, gaz - powtórzyłam.
To było banalne.
- Żeby ruszyć z miejsca musisz włożyć kluczyk do stacyjki, o, właśnie tu - zwracał się do mnie jak do upośledzonej. - Teraz go przekręć.
Wykonałam jego polecenie.
- Teraz delikatnie naciśnij sprzęgło.
Położyłam stopę na pedale.
- Delikatniej, Ally - upomniał mnie. - Wystarczy, że naciśniesz końcówkę.
Poprawiłam ułożenie stopy.
- Teraz powoli puszczasz sprzęgło i wciskasz gaz.
Zrobiłam to, o co prosił, ale samochód zamiast ruszyć, zgasł. Nie rozumiałam co zrobiłam źle.
- Ally, gaz, nie hamulec. Prawa strona - podziwiałam go, był oazą spokoju. - Jeszcze raz.
- Okay - zamruczałam. - Kluczyk, sprzęgło, gaz.
Tym razem poszło lepiej. Odrobinkę. Zbyt mocno nacisnęłam pedał gazu i krzyknęłam przerażona, gdy auto wydało z siebie warkot i ruszyło. Brian powoli i spokojnie wytłumaczył mi wszystko jeszcze raz. Później zamieniliśmy się miejscami i pokazał mi, jak to wygląda w praktyce. Po dwóch godzinach, w końcu nauczyłam się poprawnie ruszać z miejsca, chociaż wciąż myliłam gaz z hamulcem i zbyt gwałtownie wciskałam ten pierwszy pedał. Zapowiadały się ciężkie czasy.
Kika i Austin odebrali mnie wieczorem. Nie musieli o nic pytać, po mojej skwaszonej minie poznali, że jeszcze wiele czasu upłynie nim nadejdzie ten czas, że stanę się kierowcą.
Każdego dnia, zaraz po szkole, Austin lub Kika, najczęściej była to właśnie moja siostra, która bardzo polubiła Briana, o ile mogłam się zorientować, było to wzajemne, zawozili mnie na plac, gdzie czekał brunet. I tak minął tydzień.
Nadszedł piątek. Nie szło mi już od momentu, gdy usiadłam za kółkiem. Byłam niewyspana, byłam zmęczona, byłam rozkojarzona. Ciągle się myliłam, miałam dość Briana i jego komentarzy, które miały mi pomóc, a tylko mnie irytowały i potęgowały rozbicie. Całą noc spędziliśmy w szpitalu. Kathy wieczorem dostała jakichś bóli. Tato wariował z niepokoju. Jeśli mam być szczera, ja też. Szczególnie, gdy okazało się, że moja macocha musi zostać w szpitalu.
- Okay, Ally - po czterdziestu minutach powiedział zrezygnowany brunet. - Zaparkuj i to będzie koniec na dziś.
Myślami byłam w szpitalu, gdzie zapewne teraz siedziała moja rodzina i gdzie ja powinnam teraz być. Usłyszałam słowa mojego nauczyciela. Jak codziennie, gdy kończyliśmy, wysiadł z auta, by skontrolować postępy mojego parkowania. Zazwyczaj zajmowałam dwa miejsca. Poczekałam aż wysiądzie, podjechałam do wyznaczonego białymi liniami placu i nacisnęłam na hamulec. Usłyszałam jakiś metaliczny zgrzyt i odgłos tłuczonego szkła. Odruchowo zasłoniłam twarz rękoma. Poczułam ból, jakby miliony igiełek wbijały się w moje dłonie, a później szarpnięcie. Nie miałam pojęcia co się dzieje.
- Ally? Ally?! - w głosie Briana słychać było zdenerwowanie i strach.
Podbiegł do auta i gwałtownie otworzył drzwi.
- Ally? Wszystko w porządku?
- Pieprzone pedały - syknęłam. - Ciągle mi się mylą.
To nie był hamulec. To był gaz. A ja przywaliłam w ścianę. I rozbiłam auto. O cholera!
- Ally, teraz ostrożnie wyciągnę cię z samochodu.
Bruner odpiął pas i delikatnie wysunął mnie z auta. Miałam zakrwawione ręce i bolała mnie głowa po uderzeniu w zagłówek, ale poza tym byłam cała.
- Rodzice mnie zamordują - zawołałam przerażona, kiedy zobaczyłam rozbitą szybę i skasowany przód.
- Nie martw się, był ubezpieczony - Brian machnął ręką. - Jak się czujesz? Dasz radę ustać sama?
- Wszystko dobrze, naprawdę - te kilka szkieł wbitych w skórę to przecież nic wielkiego.
- Jedziemy do szpitala. Zadzwonię do twoich rodziców - zakomenderował brunet.
Nie ma mowy. Tato jest już wystarczająco przerażony i zestresowany.
- Proszę, nie! - zawołałam. - Mój tato ma wystarczająco dużo zmartwień.
- Ally, możesz mieć wstrząs mózgu, lekarz musi cię zbadać. A do tego potrzebna jesr zgoda rodziców.
- Mój ojczym pracuje w szpitalu - powiedziałam po chwili.
Brian nie był przekonany do pomysłu nie informowania moich rodziców, ale nie odezwał się ani słowem. Zaprowadził mnie do granatowego volvo i kazał zaczekać. Pobiegł do biura i wrócił do jakichś dziesięciu minutach.
- Będziesz miał przeze mnie problemy w pracy, przepraszam - szepnęłam.
Ból głowy stawał się coraz silniejszy, ale dzielnie go znosiłam.
- Problemy w pracy? - zapytał.
- Rozbiłam auto.
- Było ubezpieczone - wzruszył ramionami.
- Twój szef nie będzie zły? - zdziwiłam się.
- Poczekaj, zapytam go. Hej, Brian, nie jesteś zły? Nie, nie jestem. - umilkł na momenet. - Słyszałaś, nie jest zły.
- Nie miałam pojęcia, że jesteś właścicielem.
- Spadek po ojcu - uśmiechnął się.
- Dużo jestem ci winna?
Rodzice mnie zabiją. Jestem pewna.
- Nie rozumiem? - chłopak zmarszczył brwi.
- Za auto. Rozbiłam je - skrzywiłam się. Bolało. Bardzo.
- Nie przejmuj się - zbył mnie po raz kolejny.
- Nie rozumiem - pokręciłam głową. - Powinieneś być na mnie wściekły. Jestem ci winna setki, a może i tysiące dolarów.
- Głupia - prychnął ze śmiechem. - Tak się składa, że jest coś, co mogłabyś dla mnie zrobić i co jest dla mnie cenniejsze niż jakiekolwiek auto.
- Tak?
Przez ten tydzień naprawdę go polubiłam. Był wesoły, miał ogromne poczucie humoru, zarażał optymizmem. Świetnie się rozumieliśmy. No i miał do mnie cierpliwość, a to było bardzo ważne.
- Twoja siostra, Kika - zaczął ostrożnie. - Podoba mi się. Bardzo. Chciałbym ją gdzieś zaprosić. Gdybyś mogła z nią porozmawiać.
- Jasne - roześmiałam się i syknęłam z bólu.
- Już dojeżdżamy - powiedział na widok mojego wyrazu twarzy.
Rzeczywiście, wjeżdżaliśmy na parking szpitala, w którym spędziłam wczorajszą noc. I wiele poprzednich dni, gdy przebywała tu Kika. Zastanawiałam się czy powiedzieć Brianowi o chorobie siostry. Uznałam, że nie. Jeśli będzie chciała, sama mu powie.
- Pomogę ci! - zawołał brunet.
- Nie trzeba - zachwiałam się, gdy wychodziłam z auta.
- Trzeba - chłopak przytrzymał mnie i pomógł mi wejść do środka.
Wewnątrz było chłodno i wyjątkowo tłocznie. Poczekalnia była pełna. Brian zaklął pod nosem. Cóż, ja też. Bolało mnie. W dodatku zostawiałam za sobą smugę krwi.
- Przepraszam - zawołał za pielęgniarką mój towarzysz. - Przywiozłem dziewczynę z wypadku.
Kobieta w kitlu spojrzała na mnie z miną "dajcie mi spokój, za pięć minut kończę zmianę".
- Proszę czekać.
- Może mieć wstrząs mózgu, straciła dużo krwi - przekonywał ją Brian.
- Mamy dziś urwanie głowy. Proszę czekać na swoją kolej.
- Nie rozumie pani...
Kobieta nie dał chłopakowi dojść do słowa.
- To pan nie rozumie, tu się pracuje!
Jej ton, mój ból, moja irytacja, to wszystko się spotęgowało.
- Proszę zadzwonić do Marka Simmsa - to były pierwsze słowa jakie wypowiedziałam i po minie pielęgniarki poznałam, że przyniosły zamierzony efekt. Nazwisko dyrektora szpitala zawsze brzmi groźnie.
- Słucham? - zająknęła się.
- Wezwie go pani czy sama mam to zrobić? - nawet nie siliłam się na uprzejmość.
- Proszę przejść tam - wskazała ręką i zaprowadziła nas do gabinetu, gdzie mężczyzna w białym kitlu krzątał się między pięcioma łóżkami. Dwa z nich były wolne. Kazano mi położyć się na jednym z nich. Kobieta szepnęła coś starszemu lekarzowi i wskazała na mnie głową. Chwilę rozmawiali szeptem. Pielęgniarka wyszła, a mężczyzna podszedł do mnie i Briana.
- Dzień dobry - spojrzał na mnie uważnie. - Wypadek, tak?
- Uderzyła autem w mur - wytrącił mój towarzysz.
- Paskudne rany - skrzywił się doktor, ostrożnie oglądając moje ręce. - Musimy oczyścić je ze szkieł. Trzeba będzie szyć. Muszę cię zmartwić, zostaną ci blizny. Nieźle się załatwiłaś.
Nie komentowałam słów mężczyzny. Blizny, jak blizny, są gorsze rzeczy.
- Zanim skierujemy cię na badania, musimy wypełnić kwestionariusz osobowy.
Skinęłam głową. Rozumiałam to.
Wróciła niemiła pielęgniarka. Trzymała w dłoniach plik papierów.
- Jak się nazywasz, młoda damo?
- Allyson Dawson - odpowiedziałam.
Lekarz i kobieta zerknęli na siebie, a później na mnie.
- Poczekaj tu.
Odeszli do innego pacjenta.
- Słucham?! - no bez jaj! W moim ciele tkwią kawałki szkła, straciłam chyba wiadro krwi, głowa zaraz mi eksploduje, a oni każą mi czekać?!
- Brian, możesz wyjąć telefon z mojej torby? - zwróciłam się do towarzysza.
Spełnił moją prośbę. Wybrałam numer Marka. Nie żebym uważała, że zasługuję na specjalne traktowanie, bo jestem przybraną córką dyrektora szpitala, byłam ofiarą wypadku, chociaż wcale nie był groźny, ale jednak to był wypadek. A ofiary wypadku nie czekają w kolejkach!
- Mark, mógłyś przyjść na SOR? - zapytałam, gdy ojczym odebrał. - To bardzo ważne.
- Będę za chwilkę, księżniczko - odpowiedział.
Odetchnęłam z ulgą. Z ulgą zamknęłam oczy. Było mi słabo. Naprawdę czułam się okropnie. Kręciło mi się w głowie. Miałam wrażenie, że zaraz stracę przytomność. Albo już ją traciłam.
- Ally?! - znałam ten głos.
- Hej - otworzyłam oczy i uśmiechnęłam się.
Do sali wszedł Mark. Wściekły Mark.
- Co się tu dzieje?! Doktorze Cooper, siostro Flynn, dlaczego nikt nie zajął się pacjentką?!
- Badaliśmy tego chłopca - mężczyzna wskazał na dzieciaka ze złamaną nogą.
Serio? Wypadek vs złamanie? Czy to są jakieś żarty?! Mark najwyraźniej myślał tak samo.
- Proszę się stawić w moim gabinecie, kiedy skończycie zmianę - syknął.
Oho, posypią się głowy.
Mój ojczym gdzieś zadzwonił, a później, całkowicie ignorując nieprzyjemną parkę, wrócił do mnie.
- Księżniczko, co się stało? - usiadł obok.
- Uczyłam się parkować - znowu się skrzywiłam.
- Uderzyłaś się w głowę? - zapytał zmartwiony.
- Nie. To przez to szkło - skłamałam, alw ten zdrajca, Brian, opowiedział o wszystkim.
- Co tutaj mamy, Mark? - do sali weszła kobieta o wyglądzie Dobrej Wróżki z Kopciuszka.
- Witaj, Martho, dziękuję, że tak szybko przyszłaś. Moja córka - zawsze tak o mnie mówił, to było miłe - miała wypadek.
- Jak masz na imię? - kobieta zwróciła się do mnie. Miała miły uśmiech. Polubiłam ją.
- Ally - odpowiedziałam.
- Zaraz się tobą zajmiemy.
- Doktorze Cooper, siostro Flynn, proszę za mną.
Kiedy wychodzi, posłali mi krzywe spojrzenie. Najwyraźniej nie sądzili, że ich szefa i mnie łączą tak bliskie stosunki, cóż, nazwisko mogło mylić.
Doktor Martha szybko uwinęła się z oczyszczaniem i szyciem moich ran. Później nastąpiła seria badań. Po trzech godzinach było po wszystkim. Brian dzielnie czekał na werdykt. Myślę, że czuł się winny.
- Myślę, że zostawimy cię na obserwacji. To uderzenie plus strata krwi, nie podoba mi się to - powiedziała kobieta znad wyników badań, które właśnie przeglądała.
- Wolałabym nie - nie chciałam denerwować taty i Kathy.
- Kochanie, to konieczne - uciął Mark.
Ku mojemu niezadowoleniu, zostałam przewieziona do sali. Były tam trzy łóżka. Na jednym spała jakaś brunetka z siniakami na twarzy i rozciętą, opuchniętą wargą. Wyglądała jak ofiara pobicia. Położono mnie obok.
- Mark, proszę - próbowałam przekonać ojczyma. - Nie chcę dobijać taty.
- Nie tym razem, księżniczko - pokręcił głową. - Poza tym zrobiono wszystkie badania, Kathy wyjdzie jeszcze dziś. I będzie miała dla ciebie nowinę.
- Naprawdę? Jaką? - byłam zaintrygowana.
- Wiadomo już jakiej płci będzie dziecko. Sam jestem strasznie ciekaw, ale nie chcą nam nic powiedzieć.
- Super! - ucieszyłam się.
- Odpoczywaj, księżniczko - pocałował mnie w policzek i wyszedł.
Do pomieszczenia wszedł Brian.
- Potrzebujesz czegoś? - zapytał.
- Poza ucieczką stąd? - uśmiechnęłam się. - Mógłbyś zadzwonić do Kiki?
- Jasne, że tak.
Jak się okazało, moja siostra już wiedziała o mojej niemiłej przygodzie. Reszta rodu też. Babcia, tata, Kathy, Meg, Kika i mama zajęli połowę szpitalnej sali. Musiałam ich zapewnić, że nie umieram. Doktor Martha i Mark też to zrobili, ale wciąż nie byli przekonani. Wyszło jednak z tego coś dobrego, Kika stwierdziła, że musi dowiedzieć się więcej i zaprosiła Briana na swoje jutrzejsze urodziny. Miałam nadzieję, że i mnie uda się na nich pojawić.
- Kathy, tato, pochwalicie się w końcu! - nie wytrzymałam. I chciałam zmienić temat.
- Nie ma Jacka - zaoponował tato.
- Jest na treningu, dowie się później - mama machnęła ręką.
- Szkoda, bo mamy dla niego dobre wieści - uśmiechnęła się Kathy. - Jego przepowiednie o chłopcu się sprawdziły.
Wybuchnął straszny harmider. Wszyscy byli strasznie podekscytowani. Chłopczyk. Kurczę, będę miała braciszka! Okay, mam Jacka i Meg, ale nie mieszkamy razem. A to dziecko, hej, nagle stało takie realne. Takie nasze! Braciszek, któremu będę mogła pokazać cały świat! Nauczyć wszystkiego. To było cudowne uczucie.
- Rodzinko, Ally musi odpoczywać - Mark przerwał nasze radosne rozmowy.
Pożegnaliśmy się. Wszyscy wyszli, w pokoju została tylko Megan. Milcząca. I dziwnie spoglądająca. Tak, jak zerkają starsze panie, które podejrzewają wszystkich o mordercze skłonności. Albo tajni agenci w głupich komediach, które mają parodiować rosyjski wywiad. W każdym bądź razie, Meg zachowywała się dziwnie.
- Co jest, mała? - zapytałam prosto z mostu.
Brunetka rozejrzała się, a później nachyliła i wyszeptała wprost do mojego ucha:
- To ona.
- Kto? - zmarszczyłam brwi.
Maggie dyskretnie wskazała na pobitą dziewczynę, śpiącą na łóżku obok. Wpatrwałam się to w jedną, to w drugą. Nic nie rozumiałam. Kto? Co? Jak?
- Ta dziewczyna - szepnęła. - Ta, która wtedy przyszła z Care i Jackiem, mówiłam ci.
Mówiła.
- Meg, wracamy do domu - Penny zajrzała do środka.
- Dzięki, mała, sprawdzę to - uśmiechnęłam się porozumiewawczo.
Kiedy zostałam sama, uniosłam się na łokciu i zerknęłam na moją szpitalną sąsiadkę. Wyglądała niewinnie. Musiała być niewiele młodsza ode mnie. Miała brązowe, długie włosy zaplecione w warkocz. Kogoś mi przypominała, ale siniaki i opuchnięcia utrudniały mi jej identyfikację. Miałam przeczucie, że jej stan i pobyt tutaj, jest związany z wielką tajemnicą, którą tak mocno usiłuję odkryć. Przełknęłam ślinę. Mogłam się mylić, to mogło wcale nie dotyczyć mojego brata. Tylko, że cały wszechświat wysyłał mi wibracje i mówił, że się nie mylę. Musiałam to sprawdzić Ostrożnie wyjęłam wenflon i wstałam. Kręciło mi się w głowie, ale zignorowałam to. Trzymając się oparcia, podeszłam do łóżka dziewczyny. Wzięłam do ręki kartę i poczułam jak mocno bije mi serce. W tabliczce personalia widniało znajome nazwisko - Bonnie Summers.
* Ku chwale Laczusi.
_______________________________________
Hiya!
Wiecie co jest najgorsze?
Pofilmowa depresja. Oglądasz coś cudownego, co znaczy dla ciebie wiele, a to się kończy. I nie wiesz co zrobić ze swoim życiem.
Mika po "Władcy Pierścieni" budzi się z gorączką. Tak jest.
Ale chociaż napisałam fajne wypracowanie dla Anulki, a co. :D
Wiecie co jest najgorsze?
Pofilmowa depresja. Oglądasz coś cudownego, co znaczy dla ciebie wiele, a to się kończy. I nie wiesz co zrobić ze swoim życiem.
Mika po "Władcy Pierścieni" budzi się z gorączką. Tak jest.
Ale chociaż napisałam fajne wypracowanie dla Anulki, a co. :D
Domowa pizza, wino i książka - perfekcyjny wieczór.
Kocham,
wasza m.
wasza m.