15 stycznia
- No i właśnie tak wygląda sytuacja - zakończyłam niemalże godzinny monolog. Siedziałyśmy z Dominiką i przeglądałyśmy pisma ze ślubnymi inspiracjami. Właściwie to nie siedziałyśmy. Leżałyśmy na kocu w ogrodzie i popijałyśmy gorącą czekoladę. Mimo że Kathy i tato nie chcieli wystawnej uroczystości, a jedynie przyjęcie dla rodziny oraz przyjaciół, postanowiliśmy z Markiem i mamą zorganizować w tajemnicy mini wesele. Oczywiście zdawaliśmy sobie sprawę, że w dwa tygodnie nie zdziałamy cudów, ale nie poddawaliśmy się. Dominika dzielnie nam pomagała i załatwiała wszystko, dzięki czemu ani tato, ani Kathy nie podejrzewali, co się szykuje. Dziś, korzystając z ich nieobecności, byli w szpitalu na badaniach, rozłożyłyśmy się w ogrodzie i wybierałyśmy dekoracje oraz kwiaty.
- I co z tym zrobisz? - zapytała moja sąsiadka, gdy streściłam jej ostatnie wydarzenia. Nie widziałyśmy się od kilku tygodni, więc miałam sporo do opowiedzenia. Święta, sylwester, szkoła, biwak, a przede wszystkim Jack. Mój brat martwił mnie najbardziej. A raczej jego stosunki, dosłownie, z Kimberly.
- Nie wiem - przyznałam szczerze i spojrzałam na nią z nadzieją. - Liczyłam, że ty mi powiesz.
- On ma jakiś sekret. Duży sekret.
- Skąd wiesz? - sama to podejrzewałam, ale usłyszeć to z ust kogoś innego, w dodatku kogoś o wiele bardziej doświadczonego i mądrzejszego ode mnie, to było jak ziszczenie się moich obaw.
- Kochana, sam ci to powiedział! Wciąganie w bagno? To jak krzyk o pomoc. Ale to tylko drobiazg. To, co najwyraźniej mówi o tym, że Jack coś ukrywa, to jego zachowanie. Kiedy dobry chłopak nagle zamienia się w tępego chu... to znaczy w kompletnego frajera, wszyscy zaczynają zastanawiać się, jak go nawrócić na dobre tory. Nikt nie szuka przyczyny. Szczególnie, gdy chodzi o kogoś takiego, jak Jack - szczerego do bólu, otwartego i spontanicznego faceta. Myślisz tylko o tym, jak mu pomóc, co zrobić, żeby przestał być karykaturą samego siebie. A pomyślałaś dlaczego twój brat to robi? Bo ma jakiś cholernie duży sekret, który próbuje w ten sposób ukryć.
- Jack i tajemnice? - byłam sceptycznie nastawiona. - To do niego niepodobne. Przecież go znasz.
- A pieprzenie się w lesie z dziewczyną kolegi jest do niego podobne? - rzuciła z sarkazmem.
Cóż, jeśli stawiamy sprawy tak jasno...
- Jak mam mu pomóc, skoro nie wiem, co ukrywa? - usiadłam i objęłam kolana rękoma.
- Dowiedz się - uśmiechnęła się moja sąsiadka i nawet nie podniosła głowy znad czasopisma.
- Przecież mi nie powie!
- Powiedziałam: "dowiedz się", a nie "zapytaj" - prychnęła i spojrzała na mnie, jak na upośledzone dziecko. - Wystarczy trochę poszperać, a każde szydło wyjdzie z worka.
- Mam szpiegować swojego brata?! - takie rzeczy widywałam tylko w filmach. Nie nadawałam się to tego typu akcji.
- Oj, od razu szpiegować - Dominika wywróciła oczami. - Po prostu trochę się pokręcić obok niego.
Zastanowiłam się. W sumie to nie jest wcale taki głupi pomysł. Przecież mogę udawać, że przyszłam do Megan. O właśnie! Meg! Ona na pewno mi pomoże. Jeśli ktoś wie, co się dzieje z Jackiem, to jest to nasza młodsza siostrunia. Ona jest lepsza niż Bóg. Wie o wszystkim, co się dzieje. Wie nawet o tym, co się zdarzy. Ty dopiero się zastanawiasz, czy coś zrobić, a ona już wie, czy to zrobisz. Jest przerażająca i cholernie użyteczna.
- Dawno nie spędzałam czasu z moją młodszą siostrą - zachichotałam.
- Bingo - każdy, kto znał Meggy, był świadomy tego, jakim szpiegiem jest to dziecko. A najzabawniejszy był fakt, że ona wcale nie wściubiała nosa w nieswoje sprawy, ona po prostu potrafiła słuchać, obserwować i łączyć fakty. Czasami bałam się, co wyrośnie z tego małego potwora, zdecydowanie jest zbyt spostrzegawcza.
- Co sądzisz o tych gardeniach? - chwila, co? Odpłynęłam daleko i zanim dotarło do mnie, o co pyta Dominika, minęło trochę czasu. Jak idiotka wpatrywałam się w zdjęcie, które pokazywała mi moja towarzyszka i nie rozumiałam, co to ma wspólnego ze mną. Gardenie? Jakie gardenie? Dlaczego ona pyta mnie o kwiaty?
Kwiaty.
Ślub.
Przecież omawiamy przygotowania.
Jasne!
Brawo, Ally! Wygrywasz nagrodę - wąsy i brodę. Cholera, mózgu, działaj!
- Gardenie? - odezwałam się w końcu. Zerknęłam, teraz już wiedząc, o co chodzi, na zdjęcie i przyjrzałam się białym kwiatkom w uroczych białych doniczkach. Całość była owinięta delikatnymi, subtelnymi lampeczkami. - Wyglądają wspaniale, ale...
Gardenie były bardzo piękne i eleganckie, ale miałam inną wizję. Oczyma wyobraźni widziałam Kathy sunącą w stronę taty, stojącego na końcu pomostu. Deski obsypane płatkami polnych kwiatów, a na drzewach lampki. Kathy w białej sukni, dość obszernej, ukrywającej ciążowy brzuszek. Nie jakaś tam typowo ślubna kreacja, która wyląduje w szafie, a zwykła, prosta biała sukienka. Początkowo dość sceptycznie zareagowałam na pomysł wzięcia ślubu nad jeziorem, ale im dłużej o tym myślałam, tym bardziej podobała mi się ta myśl. A spodobała mi się jeszcze bardziej, kiedy zobaczyłam zdjęcia miejsca, gdzie przed urzędnikiem, tato i Katherine będą ślubować sobie miłość i wierność, dopóki śmierć ich nie rozłączy. Albo sędzia. Chociaż wolałabym nie.
- Lawenda - pasowała mi tam idealnie. - Bukiety z lawendy przewiązanej wstążkami. A na stołach hortensje.
- Białe i niebieskie hortensje, a w nie powtykana lawenda - pokiwała głową Dominika. - Ale nie w doniczkach. W puszkach, takich aluminiowych, bez nadruków. Ustawione na takich tkanych, podłużnych serwetkach. W kolorze orzechów włoskich. Obok okrągłe świeczuszki z jednej strony w kieliszkach od wódki, a z drugiej w lampkach od wina.
- Kieliszki i lampki wypełnione wodą do połowy, będzie wyglądało, jak gdyby światło pływało - podchwyciłam wizję. - I to będzie stało na środku stołu. Te serwetki będą się cudownie odbijały od białego, lnianego obrusu.
- Bomba! - uśmiechnęła się Dominika. - Talerze i sztućce również w kolorze lawendy. A krzesła białe. Z takim tkanym oparciem, nie wiem, jak to się nazywa, ale przypomina mi rakietę tenisową.
- Tak, masz rację - zgodziłam się. - Eleganckie krzesła by nie pasowały. Te nadadzą takiego trochę rustykalnego charakteru.
- A co z sukienkami?
- Jakimi sukienkami? - zmarszczyłam czoło.
- Waszymi. Dla druhen.
O cholera! Zapomniałam! Kathy, która poza tajemniczym bratem, nie miała żadnej innej rodziny, poprosiła mnie, Kikę, Megan, Kostkę i Emmę żebyśmy zostały jej druhnami. Zgodziłyśmy się, nie z przymusu, a z czystej sympatii. Pozostawał jeden problem - suknie dla druhen miała wybrać przyszła panna młoda. Znając jej styl, chociaż muszę przyznać, że odkąd zamieszkała u nas i zaczęła chodzić na zakupy z Penny, zaczęła wyglądać naprawdę dobrze, bałam się, co może wymyślić. Różowego szkaradztwa z kreszu czy organzy nie zniosę. Nie mam mowy, żebym ubrała coś takiego.
- Zadzwonię do mamy. Zaoferowała się, że pomoże Kathy z wyborem. Podrzucę jej myśl o lawendowych sukienkach.
- Ja to zrobię - pokręciła głową Dominika. - I tak miałam do niej jechać, musimy zamówić wszystko na wesele. I pojechać na wizję lokalną nad jezioro. Pewnie trzeba będzie tam posprzątać.
- Sprzątaniem się nie martw, moi przyjaciele z chęcią nam pomogą - uśmiechnęłam się na wspomnienie naszego błyskawicznego remontu czy posylwestrowego ogarniania domu. I misji - co zrobić z pustymi butelkami.
- Super! - ucieszyła się moja towarzyszka.
- Wiesz, jeśli coś ma być dobrze zrobione, najlepiej zrobić to samemu.
Nie żebym była jakimś specem, ale miałam wizję i nie chciałam, żeby jakiś nadgorliwy członek ekipy sprzątającej czy dekoratorskiej, zepsuł ją. Nie zgodziłam się na wynajęcie profesjonalistów już wtedy, kiedy byliśmy dopiero na etapie omawiania planów. Teraz, gdy wiedziałam już dokładnie, jak ten ślub i wesele mają wyglądać, tym bardziej nie chciałam nikogo zatrudniać. Profesjonaliści profesjonalistami, ale nie ufam im. Plenerowe, rustykalne przyjęcie zamieniłoby się w pełen przepychu i elegancji bal, czyli coś, co jest całkowicie nie w naszym stylu.
- Lecę. Jadę do Penny - Dominika zaczęła się podnosić i zbierać porozrzucane magazyny.
- Ale jak to? Już? - zdziwiłam się.
- Nie, za miesiąc - prychnęła z sarkazmem. - Kochanie, mamy szesnaście dni, a wszystko musi być perfekcyjnie.
- Zadzwoń później - krzyknęłam, kiedy przeskakiwała przez płot.
- Jasne, opowiem ci wszystko - odkrzyknęła i pomachała, a później zniknęła we wnętrzu domu.
Nie miałam ochoty wchodzić do środka. Popołudniowe słońce tak cudownie grzało. Rozłożyłam się wygodnie na kocu i zapatrzyłam się w niebo. Parsknęłam śmiechem na wspomnienie moich biwakowych rozmyślań. Kształty chmur i rozmowy ptaków? Serio, Ally?
Biwak...
Wróciłabym tam. Mimo głupich sytuacji i poranionych nóg, było naprawdę super. No i był ze mną Austin. Spędziliśmy razem prawie trzy dni, mając się na wyciągnięcie ręki, teraz, gdy nie widziałam go od kilku godzin, tęskniłam. Cholernie tęskniłam. Wyjęłam telefon i kliknęłam w zieloną słuchawkę, znajdującą się obok imienia blondyna.
- Cześć, Pszczółko - odebrał po pięciu sygnałach, w momencie, kiedy już chciałam się rozłączyć.
- Przeszkadzam? - zapytałam.
- Nigdy mi nie przeszkadzasz - ton jego głosu wskazywał na to, że się uśmiecha.
- Przyjdziesz?
Nie wiem dlaczego, ale strasznie stresowały mnie telefoniczne rozmowy z Austinem. Zawsze wyobrażałam sobie, że chce mnie spławić, ale nie wie, jak to zrobić, żeby mnie nie urazić. To było chore i mega pokręcone. I nie przyznałabym się do tego, nawet gdyby mnie łamano kołem.
- Coś się stało? - zapytał z troską.
- Tak - uśmiechnęłam się, chociaż on nie mógł tego zobaczyć. - Tęsknię.
Wybuchnął śmiechem. Mogłabym się założyć o wszystko, że właśnie kręci głową i unosi jedną brew, jak gdyby chciał powiedzieć: "No błagam cię".
- Będę za pięć minut - powiedział po chwili.
Ucieszyłam się. Nawet obijanie się w jego towarzystwie było czymś magicznym. A szczególnie obijanie się w tak cudownym otoczeniu. Pusty, cichy ogród, wiatr lekko szumi, słońce świeci, drzewo rzuca delikatny cień. Człowiek mógłby pomyśleć, że to środek wakacji. W powietrzu wręcz czuło się ten charakterystyczny zapach, którym pachną letnie wieczory. Zapach beztroski, luzu i wolności. I świeżo skoszonej trawy.
Zamknęłam oczy i odetchnęłam głęboko. Było mi tak dobrze!
Nie otwierając oczu, wymacałam dłonią odtwarzacz. Włożyłam słuchawki do uszu i włączyłam muzykę. Było idealnie. Cicha, spokojna ballada. Odpływałam. Zapomniałam o tym, co mnie otacza. Myślałam...
Właściwie to nie myślałam o niczym. Miałam pustkę w głowie, ale to była przyjemna, relaksująca pustka. Taka, jaką po wielu godzinach ćwiczeń są w stanie osiągnąć doświadczeni jogini. Ta równowaga psychiczna dawała mi prawdziwą fizyczną przyjemność. Czułam się cholernie wyluzowana. Miałam wrażenie, że wszystkie zmartwienia, kłopoty i złe emocje uciekają z mojego ciała. Znajdowałam się w jakimś całkowicie innym świecie. Poczułam delikatne muśnięcie na swoim policzku i uśmiechnęłam się.
- Hej - szepnęłam przeciągle, mając wciąż zamknięte oczy.
- Myślałem, że śpisz - odszepnął Austin.
Poczułam, że położył się obok. Przesunęłam się bliżej i przytuliłam do niego. Wyjęłam słuchawki z uszu i odłożyłam nieopodal. Powoli otworzyłam oczy. Zobaczyłam nad sobą oczy blondyna i uśmiechnęłam się. Wyciągnęłam dłoń i przyciągnęłam głowę Austina do siebie. Wpiłam się w jego wargi. Pocałunek od momentu, kiedy tylko nasze usta się złączyły był cholernie namiętny. Wypełniony pasją i pożądaniem.
- I co z tym zrobisz? - zapytała moja sąsiadka, gdy streściłam jej ostatnie wydarzenia. Nie widziałyśmy się od kilku tygodni, więc miałam sporo do opowiedzenia. Święta, sylwester, szkoła, biwak, a przede wszystkim Jack. Mój brat martwił mnie najbardziej. A raczej jego stosunki, dosłownie, z Kimberly.
- Nie wiem - przyznałam szczerze i spojrzałam na nią z nadzieją. - Liczyłam, że ty mi powiesz.
- On ma jakiś sekret. Duży sekret.
- Skąd wiesz? - sama to podejrzewałam, ale usłyszeć to z ust kogoś innego, w dodatku kogoś o wiele bardziej doświadczonego i mądrzejszego ode mnie, to było jak ziszczenie się moich obaw.
- Kochana, sam ci to powiedział! Wciąganie w bagno? To jak krzyk o pomoc. Ale to tylko drobiazg. To, co najwyraźniej mówi o tym, że Jack coś ukrywa, to jego zachowanie. Kiedy dobry chłopak nagle zamienia się w tępego chu... to znaczy w kompletnego frajera, wszyscy zaczynają zastanawiać się, jak go nawrócić na dobre tory. Nikt nie szuka przyczyny. Szczególnie, gdy chodzi o kogoś takiego, jak Jack - szczerego do bólu, otwartego i spontanicznego faceta. Myślisz tylko o tym, jak mu pomóc, co zrobić, żeby przestał być karykaturą samego siebie. A pomyślałaś dlaczego twój brat to robi? Bo ma jakiś cholernie duży sekret, który próbuje w ten sposób ukryć.
- Jack i tajemnice? - byłam sceptycznie nastawiona. - To do niego niepodobne. Przecież go znasz.
- A pieprzenie się w lesie z dziewczyną kolegi jest do niego podobne? - rzuciła z sarkazmem.
Cóż, jeśli stawiamy sprawy tak jasno...
- Jak mam mu pomóc, skoro nie wiem, co ukrywa? - usiadłam i objęłam kolana rękoma.
- Dowiedz się - uśmiechnęła się moja sąsiadka i nawet nie podniosła głowy znad czasopisma.
- Przecież mi nie powie!
- Powiedziałam: "dowiedz się", a nie "zapytaj" - prychnęła i spojrzała na mnie, jak na upośledzone dziecko. - Wystarczy trochę poszperać, a każde szydło wyjdzie z worka.
- Mam szpiegować swojego brata?! - takie rzeczy widywałam tylko w filmach. Nie nadawałam się to tego typu akcji.
- Oj, od razu szpiegować - Dominika wywróciła oczami. - Po prostu trochę się pokręcić obok niego.
Zastanowiłam się. W sumie to nie jest wcale taki głupi pomysł. Przecież mogę udawać, że przyszłam do Megan. O właśnie! Meg! Ona na pewno mi pomoże. Jeśli ktoś wie, co się dzieje z Jackiem, to jest to nasza młodsza siostrunia. Ona jest lepsza niż Bóg. Wie o wszystkim, co się dzieje. Wie nawet o tym, co się zdarzy. Ty dopiero się zastanawiasz, czy coś zrobić, a ona już wie, czy to zrobisz. Jest przerażająca i cholernie użyteczna.
- Dawno nie spędzałam czasu z moją młodszą siostrą - zachichotałam.
- Bingo - każdy, kto znał Meggy, był świadomy tego, jakim szpiegiem jest to dziecko. A najzabawniejszy był fakt, że ona wcale nie wściubiała nosa w nieswoje sprawy, ona po prostu potrafiła słuchać, obserwować i łączyć fakty. Czasami bałam się, co wyrośnie z tego małego potwora, zdecydowanie jest zbyt spostrzegawcza.
- Co sądzisz o tych gardeniach? - chwila, co? Odpłynęłam daleko i zanim dotarło do mnie, o co pyta Dominika, minęło trochę czasu. Jak idiotka wpatrywałam się w zdjęcie, które pokazywała mi moja towarzyszka i nie rozumiałam, co to ma wspólnego ze mną. Gardenie? Jakie gardenie? Dlaczego ona pyta mnie o kwiaty?
Kwiaty.
Ślub.
Przecież omawiamy przygotowania.
Jasne!
Brawo, Ally! Wygrywasz nagrodę - wąsy i brodę. Cholera, mózgu, działaj!
- Gardenie? - odezwałam się w końcu. Zerknęłam, teraz już wiedząc, o co chodzi, na zdjęcie i przyjrzałam się białym kwiatkom w uroczych białych doniczkach. Całość była owinięta delikatnymi, subtelnymi lampeczkami. - Wyglądają wspaniale, ale...
Gardenie były bardzo piękne i eleganckie, ale miałam inną wizję. Oczyma wyobraźni widziałam Kathy sunącą w stronę taty, stojącego na końcu pomostu. Deski obsypane płatkami polnych kwiatów, a na drzewach lampki. Kathy w białej sukni, dość obszernej, ukrywającej ciążowy brzuszek. Nie jakaś tam typowo ślubna kreacja, która wyląduje w szafie, a zwykła, prosta biała sukienka. Początkowo dość sceptycznie zareagowałam na pomysł wzięcia ślubu nad jeziorem, ale im dłużej o tym myślałam, tym bardziej podobała mi się ta myśl. A spodobała mi się jeszcze bardziej, kiedy zobaczyłam zdjęcia miejsca, gdzie przed urzędnikiem, tato i Katherine będą ślubować sobie miłość i wierność, dopóki śmierć ich nie rozłączy. Albo sędzia. Chociaż wolałabym nie.
- Lawenda - pasowała mi tam idealnie. - Bukiety z lawendy przewiązanej wstążkami. A na stołach hortensje.
- Białe i niebieskie hortensje, a w nie powtykana lawenda - pokiwała głową Dominika. - Ale nie w doniczkach. W puszkach, takich aluminiowych, bez nadruków. Ustawione na takich tkanych, podłużnych serwetkach. W kolorze orzechów włoskich. Obok okrągłe świeczuszki z jednej strony w kieliszkach od wódki, a z drugiej w lampkach od wina.
- Kieliszki i lampki wypełnione wodą do połowy, będzie wyglądało, jak gdyby światło pływało - podchwyciłam wizję. - I to będzie stało na środku stołu. Te serwetki będą się cudownie odbijały od białego, lnianego obrusu.
- Bomba! - uśmiechnęła się Dominika. - Talerze i sztućce również w kolorze lawendy. A krzesła białe. Z takim tkanym oparciem, nie wiem, jak to się nazywa, ale przypomina mi rakietę tenisową.
- Tak, masz rację - zgodziłam się. - Eleganckie krzesła by nie pasowały. Te nadadzą takiego trochę rustykalnego charakteru.
- A co z sukienkami?
- Jakimi sukienkami? - zmarszczyłam czoło.
- Waszymi. Dla druhen.
O cholera! Zapomniałam! Kathy, która poza tajemniczym bratem, nie miała żadnej innej rodziny, poprosiła mnie, Kikę, Megan, Kostkę i Emmę żebyśmy zostały jej druhnami. Zgodziłyśmy się, nie z przymusu, a z czystej sympatii. Pozostawał jeden problem - suknie dla druhen miała wybrać przyszła panna młoda. Znając jej styl, chociaż muszę przyznać, że odkąd zamieszkała u nas i zaczęła chodzić na zakupy z Penny, zaczęła wyglądać naprawdę dobrze, bałam się, co może wymyślić. Różowego szkaradztwa z kreszu czy organzy nie zniosę. Nie mam mowy, żebym ubrała coś takiego.
- Zadzwonię do mamy. Zaoferowała się, że pomoże Kathy z wyborem. Podrzucę jej myśl o lawendowych sukienkach.
- Ja to zrobię - pokręciła głową Dominika. - I tak miałam do niej jechać, musimy zamówić wszystko na wesele. I pojechać na wizję lokalną nad jezioro. Pewnie trzeba będzie tam posprzątać.
- Sprzątaniem się nie martw, moi przyjaciele z chęcią nam pomogą - uśmiechnęłam się na wspomnienie naszego błyskawicznego remontu czy posylwestrowego ogarniania domu. I misji - co zrobić z pustymi butelkami.
- Super! - ucieszyła się moja towarzyszka.
- Wiesz, jeśli coś ma być dobrze zrobione, najlepiej zrobić to samemu.
Nie żebym była jakimś specem, ale miałam wizję i nie chciałam, żeby jakiś nadgorliwy członek ekipy sprzątającej czy dekoratorskiej, zepsuł ją. Nie zgodziłam się na wynajęcie profesjonalistów już wtedy, kiedy byliśmy dopiero na etapie omawiania planów. Teraz, gdy wiedziałam już dokładnie, jak ten ślub i wesele mają wyglądać, tym bardziej nie chciałam nikogo zatrudniać. Profesjonaliści profesjonalistami, ale nie ufam im. Plenerowe, rustykalne przyjęcie zamieniłoby się w pełen przepychu i elegancji bal, czyli coś, co jest całkowicie nie w naszym stylu.
- Lecę. Jadę do Penny - Dominika zaczęła się podnosić i zbierać porozrzucane magazyny.
- Ale jak to? Już? - zdziwiłam się.
- Nie, za miesiąc - prychnęła z sarkazmem. - Kochanie, mamy szesnaście dni, a wszystko musi być perfekcyjnie.
- Zadzwoń później - krzyknęłam, kiedy przeskakiwała przez płot.
- Jasne, opowiem ci wszystko - odkrzyknęła i pomachała, a później zniknęła we wnętrzu domu.
Nie miałam ochoty wchodzić do środka. Popołudniowe słońce tak cudownie grzało. Rozłożyłam się wygodnie na kocu i zapatrzyłam się w niebo. Parsknęłam śmiechem na wspomnienie moich biwakowych rozmyślań. Kształty chmur i rozmowy ptaków? Serio, Ally?
Biwak...
Wróciłabym tam. Mimo głupich sytuacji i poranionych nóg, było naprawdę super. No i był ze mną Austin. Spędziliśmy razem prawie trzy dni, mając się na wyciągnięcie ręki, teraz, gdy nie widziałam go od kilku godzin, tęskniłam. Cholernie tęskniłam. Wyjęłam telefon i kliknęłam w zieloną słuchawkę, znajdującą się obok imienia blondyna.
- Cześć, Pszczółko - odebrał po pięciu sygnałach, w momencie, kiedy już chciałam się rozłączyć.
- Przeszkadzam? - zapytałam.
- Nigdy mi nie przeszkadzasz - ton jego głosu wskazywał na to, że się uśmiecha.
- Przyjdziesz?
Nie wiem dlaczego, ale strasznie stresowały mnie telefoniczne rozmowy z Austinem. Zawsze wyobrażałam sobie, że chce mnie spławić, ale nie wie, jak to zrobić, żeby mnie nie urazić. To było chore i mega pokręcone. I nie przyznałabym się do tego, nawet gdyby mnie łamano kołem.
- Coś się stało? - zapytał z troską.
- Tak - uśmiechnęłam się, chociaż on nie mógł tego zobaczyć. - Tęsknię.
Wybuchnął śmiechem. Mogłabym się założyć o wszystko, że właśnie kręci głową i unosi jedną brew, jak gdyby chciał powiedzieć: "No błagam cię".
- Będę za pięć minut - powiedział po chwili.
Ucieszyłam się. Nawet obijanie się w jego towarzystwie było czymś magicznym. A szczególnie obijanie się w tak cudownym otoczeniu. Pusty, cichy ogród, wiatr lekko szumi, słońce świeci, drzewo rzuca delikatny cień. Człowiek mógłby pomyśleć, że to środek wakacji. W powietrzu wręcz czuło się ten charakterystyczny zapach, którym pachną letnie wieczory. Zapach beztroski, luzu i wolności. I świeżo skoszonej trawy.
Zamknęłam oczy i odetchnęłam głęboko. Było mi tak dobrze!
Nie otwierając oczu, wymacałam dłonią odtwarzacz. Włożyłam słuchawki do uszu i włączyłam muzykę. Było idealnie. Cicha, spokojna ballada. Odpływałam. Zapomniałam o tym, co mnie otacza. Myślałam...
Właściwie to nie myślałam o niczym. Miałam pustkę w głowie, ale to była przyjemna, relaksująca pustka. Taka, jaką po wielu godzinach ćwiczeń są w stanie osiągnąć doświadczeni jogini. Ta równowaga psychiczna dawała mi prawdziwą fizyczną przyjemność. Czułam się cholernie wyluzowana. Miałam wrażenie, że wszystkie zmartwienia, kłopoty i złe emocje uciekają z mojego ciała. Znajdowałam się w jakimś całkowicie innym świecie. Poczułam delikatne muśnięcie na swoim policzku i uśmiechnęłam się.
- Hej - szepnęłam przeciągle, mając wciąż zamknięte oczy.
- Myślałem, że śpisz - odszepnął Austin.
Poczułam, że położył się obok. Przesunęłam się bliżej i przytuliłam do niego. Wyjęłam słuchawki z uszu i odłożyłam nieopodal. Powoli otworzyłam oczy. Zobaczyłam nad sobą oczy blondyna i uśmiechnęłam się. Wyciągnęłam dłoń i przyciągnęłam głowę Austina do siebie. Wpiłam się w jego wargi. Pocałunek od momentu, kiedy tylko nasze usta się złączyły był cholernie namiętny. Wypełniony pasją i pożądaniem.
- Nie przestawaj - jęknęłam, kiedy chłopak odsunął się ode mnie.
- Chodź - powiedział po prostu i pomógł mi wstać.
Blondyn przyciągnął mnie do siebie. Całując się, zmierzaliśmy w kierunku wejścia do domu. Chwilę walczyliśmy z klamką, ale po chwili drzwi stanęły przed nami otworem. Wtoczyliśmy się do środka. Kopniakiem zamknęłam drzwi i czując się wolna bez uważnych spojrzeń sąsiadów na plecach, wsunęłam dłonie pod koszulkę Austina. Chłopak przyciskał mnie do ściany i zasypywał pocałunkami moją szyję. Oplotłam nogami biodra blondyna. Dotyk jego dłoni na moich pośladkach palił. Uniósł mnie odrobinę do góry i posadził na blacie kuchennym. Jęknęłam, gdy jego dłonie wkradły się pod moją bluzkę i zaczęły unosić ją wyżej. Po chwili koszulka wylądowała gdzieś na podłodze, a usta Austina przesunęły się jeszcze niżej. Przyciskałam jego głowę do swojego ciała, jęcząc głośno. Przesunęłam się odrobinę do tyłu, ułatwiając chłopakowi dostęp. Jego język błądził po moim brzuchu. Zataczał kręgi wokół mojego pępka.
- Austin - jęczałam.
Zsunęłam z chłopaka koszulkę i zaczęłam odpinać jego spodnie. Mimo że tyle razy widziałam go bez koszulki, widok jego umięśnionego torsu zawsze wywoływał mrowienie w moim ciele. I zdumienie. Austin jest cholernie seksowny, a ja, cóż, ja to ja. Jak to możliwe, że ten niesamowity chłopak wciąż ze mną jest?
Nie miałam czasu się nad tym zastanawiać, bo palce blondyna szybkim ruchem odpięły zatrzaski mojego stanika i zaczęły pieścić moje piersi. Dyszałam, starając się oddychać, ale przychodziło mi to z trudem. Kto pamiętałby o mechanizmie oddychania? Halo, półnagi Austin właśnie zdjął ze mnie spodnie.
- Austin - jęknęłam, nie panując nad podnieceniem. - O Jezusie, Austin.
Chłopak pozbył się ostatnich sztuk naszej bielizny i przesunąwszy mnie jeszcze bardziej do tyłu, wszedł we mnie. Krzyknęłam. Podniecenie, namiętność, pożądanie, miłość. To wszystko buzowało we mnie. Nie byłam w stanie racjonalnie myśleć, jak zawsze, kiedy czułam usta Austina na swoim ciele. Oczy zaszły mi mgłą. Blondyn zaczął poruszać się jeszcze szybciej, ugryzłam go w ramię i zacisnęłam powieki.
- Allyson, kocham cię - urwanym głosem wyszeptał Austin wprost do mojego ucha.
- Wiem - jęknęłam i odszukałam jego dłoń.
Zawsze, kiedy nasze palce się splatały, miałam wrażenie, że to sięga gdzieś głębiej, że nie kończy się tylko na fizycznym dotyku. Miałam wrażenie, że to nasze dusze osiągają stan jakiegoś psychicznego zjednoczenia. Że łączymy się, jesteśmy jedną duszą. Jednym ciałem. Jesteśmy jednością.
- Kocham cię - szepnęłam.
Otworzyłam oczy i zatopiłam się w spojrzeniu Austina. I wtedy uderzyła mnie pewna myśl - chociażby całe moje życie było piekłem, mam swoje własne, prywatne niebo. Niebo w ramionach tego blondyna.
__________________________________
Witajcie w 2015, Misie!
Wiem, że trochę na ten rozdział, w dodatku beznadziejny, pozwoliłam Wam czekać.
Przepraszam, ale naprawdę ostatnio jest mi mega źle. Cały noworoczny wieczór przepłakałam z Anią i Raff. Wczoraj powtórka, znów cholerna rozpacz. Jak rozpłakałam się na Drużynie Pierścienia, tak skończyłam nad ranem. Bez powodu.
Siada mi psychika, ale spokojnie, poradzimy z tym sobie.
Jak wasze imprezy sylwestrowe?
Mam nadzieję, że chociaż Wy nie dzwoniłyście zapłakane nad ranem, jak ja do Raff i Ani. Bez sensu. Tyle głupich akcji. Takie pretensje od sąsiadów.
I akcja pierogi.
Jezu, umrę dziś ze stresu, kiedy pójdę pod 4.
Ania, Raff, aj nid ju.
Jeśli jaki Nowy Rok, taki cały rok, zabijcie mnie już teraz. Nie przeżyję.
Życzę Wam, żeby ten rok był lepszy. I żeby Was nikt nie wkurwiał.
I jak co roku, cytując Michała - "to będzie dobry rok, bez rocznic i postanowień. Bez wspomnień i rozczarowań." - staram się w to wierzyć.
Muszę.
Wasza m.