15 września
Nigdy w życiu nie byłam na takiej prawdziwej
amerykańskiej imprezie, gdzie alkohol leje się, jak woda z kranu, narkotyki
leżą wszędzie i panuje ogólna rozpusta, jednak, kiedy się obudziłam, czułam
się, jakbym właśnie z takiej imprezy wróciła. Poczułam się jeszcze gorzej, gdy
uświadomiłam sobie, że jest czwartek, najgorszy dzień tygodnia, w którym
wszelkie pechowe zjawiska lgną do mnie, jak metal do magnesu.
Z trudem podniosłam się z łóżka i jęknęłam na widok
swojego odbicia w lustrze. Podkrążone oczy, bladość i twarz, jak u osoby
cierpiącej na kaca mordercę. Nie ma mowy żebym wyszła tak z domu! Poczłapałam
do kuchni, marząc o gorącej herbacie i naleśnikach, ale widok, który ujrzałam
na dole zastopował mnie na schodach.
- Tata? – zapytałam ze zdumieniem i niedowierzaniem.
- Cześć córciu, przyjechałem nad ranem – uśmiechnął się
znad kubka z kawą. Na stole stała jajecznica na bekonie, herbata i bułeczki,
jak w dzień rozpoczęcia roku, tylko, że tatuś humor miał wybitnie dobry, a ja
czułam się jak wrak.
- Fajnie – mruknęłam i dopadłam gorącego płynu. Od razu
poczułam się lepiej.
- Nie wyglądasz za dobrze – proszę, proszę, a więc nawet
zwrócił uwagę na mój niecodzienny wygląd. Coś się musiało stać.
- Chyba bierze mnie grypa – zaryzykowałam, marząc, aby
moje jęknięcia i biadolenia trafiły na podatny grunt. Miałam szczęście, tato
zareagował dokładnie tak, jak pragnęłam.
- Nie ma mowy żebyś dziś szła do szkoły. Zaraz zadzwonię
do pani dyrektor Cornflower i wytłumaczę, że jesteś chora.
Trochę bałam się, co może wyniknąć z tej pogawędki. Nie
powiedziałam ani słowa o kozie, problemach na matematyce, musicalu i bójce z
Kiką. Jedząc, modliłam się, żeby dyrektorka nie wyskoczyła z niczym, nie
chciałam się tłumaczyć i nie wiedziałam, jak miałabym to zrobić. Nigdy nie
miałam problemów w szkole, więc debiut mógłby być ciekawy.
- Załatwione – odetchnęłam z ulgą i zaczęłam wypytywać
tatę o jego podróż do Arizony.
- Marzyłem żeby pojechać na ten zjazd, ale nie było już
biletów i nagle wyobraź sobie, akurat jeden wolny!
- Super – nienawidziłam ojca za ten jego entuzjazm. Nie
pomyślał nawet o tym, jak ja się czułam.
- Rozumiesz chyba, że nie mogłem przepuścić takiej
okazji, spakowałem się i pojechałem, po drodze wpadłem do Simmsów i przekazałem
Kice, adres hotelu i numer telefonu.
- Mogłeś zadzwonić do mnie albo zostawić mi kartkę –
podsunęłam. Może na przyszłość zapamięta.
- Ależ pszczółko, przecież twoja siostra mogłaby się
martwić – tego było już za wiele. To ja jestem tą córką, za którą ponosi
odpowiedzialność karną, a on nawet nie uznał za stosowne poinformować mnie, że
wyjeżdża, co więcej, przejmował się tylko swoją ukochaną księżniczką. Wstałam
oburzona i wściekła.
- Oczywiście, ona mogłaby się martwić – wysyczałam
jadowicie. - A ja się absolutnie nie
martwiłam, siedząc sama w domu i nie wiedząc, gdzie się podziałeś.
W pokoju z ulgą położyłam się do łóżka, czułam, że zaraz
się rozpłaczę i nienawidziłam się za tę słabość. Powinnam się już przyzwyczaić,
że zawsze jestem tylko dodatkiem, ale wciąż to tak cholernie bolało. Nigdy nie będę
pewną siebie, wartościową dziewczyną, za którą zaczęłam się uważać, jeśli nie
zapanuję nad swoimi emocjami. Ból „nieistnienia” jest nie do wytrzymania,
przekonuję się o tym codziennie.
Dźwięk smsa wyrwał mnie z zamyślenia. Trish dopytywała
się, jak się czuję. Kochana, zawsze mogę na nią liczyć.
„Jeśli pominąć kochającego mnie nad życie ojca, jest
dobrze” – odpisałam. Nie minęło nawet pięć minut, gdy oddzwoniła.
- Ojciec roku wrócił?
- Tja – mruknęłam. – Pewnie już wisi na telefonie,
przecież Kikunia mogłaby się martwić.
Streściłam przyjaciółce całą rozmowę, współczuła mi i
oferowała nocleg u siebie.
- Dziękuję, ale zostanę w domu – nagle coś przyszło mi do
głowy. – Pamiętajcie o próbie wieczorem, napisałam coś, chcę wam to pokazać.
W tle usłyszałam Deza wołającego Trish na hiszpański, no
tak, lekcje się już rozpoczęły. Pożegnałyśmy się, a ja starałam się zasnąć.
Obudziłam się po 17. Zmęczenie fizyczne oraz psychiczne
rozwiało się. Cieszyłam się na spotkanie z Dzikimi Sokołami. Z czułością
pogładziłam kartki z tekstami moich piosenek. Wiedziałam, że są dobre i się
spodobają. Jeśli chodzi o tworzenie to mało kto może się pochwalić taką
pewnością siebie, jak ja. Może to dość egocentryczne, ale nigdy nie napisałam
słabej piosenki, bo wkładam w nie całą swoją duszę oraz serce. Po takim
połączeniu, nie ma szans na gniot i kicz.
Ostrożnie, żeby nie wpaść na tatę, przekradłam się do
łazienki. Ubrałam się i skradając się, zeszłam na dół. Słyszałam, że siedzi u
siebie i coś ogląda. To dobrze, nawet nie zauważy mojego wyjścia. Nie chciałam
się tłumaczyć z ozdrowienia, więc nie wyszłam drzwiami, które miały tę
właściwość, że kiedy próbowałam otworzyć je niepostrzeżenie, skrzypiały.
Narzuciłam sweter, a torbę opuściłam przez okno biblioteki, które wychodzi na
ogród Dominiki. Do ziemi jest stamtąd nisko i czasami zdarzało mi się tamtędy
wymykać na koncerty. Tak zrobiłam i tym razem. Dumna z siebie ruszyłam w stronę
przystanku, gdy natknęłam się na siostrę, która zmierzała w kierunku mojego
domu. Zaklęłam pod nosem. Jeśli ucieknie mi autobus, spóźnię się na spotkanie z
moją drużyną.
- Wygodniej byłoby drzwiami – w głosie Kiki nie wyczułam
żalu ani złości. Postanowiłam wyznać połowę prawdy.
- Posłuchaj, nie poszłam do szkoły, bo źle się czułam,
nie chcę tłumaczyć się ojcu, dlaczego wychodzę wieczorem, a muszę wyjść.
- Okej – wzruszyła ramionami siostra. – Przyjechałam z
tobą porozmawiać, ale widzę, że nie masz czasu.
Może to ostatnie wydarzenia, może żal do ojca, a może
wczorajsze słowa Austina sprawiły, że przestałam ufać Kice. Bolało mnie to, bo
zawsze stała po mojej stronie, ale nie mogłam się przemóc żeby wyznać jej,
gdzie jadę albo żeby zabrać ją ze sobą. Gdzieś w głębi serca czułam, że będzie
lepiej, gdy nie będzie widziała, czym się zajmuję po lekcjach i kim są Dzikie
Sokoły.
- Przyjedź w weekend – uśmiechnęłam się trochę sztucznie.
Nie miałam ochoty z nią rozmawiać. – Teraz muszę lecieć, jedzie mój autobus.
Z okien pojazdu widziałam, że wsiadła do swojego
samochodu i ruszyła w stronę domu. Przez głowę przemknęła mi irracjonalna myśl,
że będzie mnie śledziła, żeby dowiedzieć się, z kim się spotykam. To było
głupie i całkowicie niedorzeczne, ale kiedy wysiadłam z autobusu, zamiast do
Sonic Booma, poszłam do pobliskiej lodziarni, tej samej, w której pracuje
Cassidy. Dochodziła 18, za chwilę miała skończyć zmianę, więc dla postronnego
obserwatora wyglądałoby to prawdopodobnie. Pogawędziłam chwilę z przyjaciółką,
wiedziała o bójce i najnowszych wydarzeniach. Przejrzała teksty piosenek i
uśmiechnęła jakoś tak podejrzanie.
- Miałaś kogoś szczególnego na myśli, kiedy to pisałaś?
- Nie, skąd – pisnęłam jakimś dziwnym, jąkającym się
głosikiem. Cass zaśmiała się i spojrzała na mnie poważnie. Przyglądała mi się
przez moment, a później pokiwała głową. Zaczerwieniłam się. Nie rozumiałam
swojego skrępowania i zawstydzenia. Nie zrobiłam nic złego.
- O cholera, muszę lecieć – spojrzałam na zegarek i z
ulgą odkryłam, że jestem już siedem minut spóźniona. Pożegnałam się z
blondynką, obiecując zajrzeć do niej w weekend i pobiegłam w stronę sklepu
ojca. Bałam się, że Cassy zacznie dogłębnie analizować teksty i odkryje, o kim
mówią. To bezsensu. Chyba można napisać piosenkę o swojej relacji z
przyjacielem, prawda? Tatuś jest kilka godzin w domu, a ja już wpadam w panikę
i wstydzę się wszystkiego, nawet tego, że żyję. Super sprawa, polecam.
- Już myśleliśmy, że nie przyjdziesz – zawołał Ty, kiedy
zmachana wpadłam do sklepu. Kręciło się kilku klientów, ale pani Snow, którą
zatrudnił ojciec, świetnie sobie radziła. Porozmawiałam z nią chwilę i zabrałam
moich gości na górę, do swojego pokoju. Tak, jak poprzednio, wszyscy rozsiedli
się wygodnie, zajadając się pizzą i popijając colę. Przez kilka minut
rozmawialiśmy o szkole i o sobie. Powoli poznawaliśmy się lepiej i czułam się z
tymi ludźmi szczerze związana.
- Okej – odezwałam się po chwili, gdy zapadła cisza. –
Mam dwa teksty i wiem, gdzie możemy je umieścić.
- A jaki jest problem? – zapytała Kostka, wnioskując z mojego
głosu, że coś jest nie tak.
- Mam problem z muzyką.
- Poradzimy sobie – uśmiechnął się Austin, a reszta mu
zawtórowała.
Pokazałam im tekst „The way that you do”, wyjaśniając, w
jakim momencie widzę ten utwór.
- Świetna piosenka, Ally! – zewsząd posypały się
pochwały, a ja uśmiechałam się serdecznie, czując, że jestem szczęśliwa, jak
nigdy dotąd. Po raz pierwszy zaprezentowałam komuś innemu, niż moim najbliższym
przyjaciołom, swoje testy, a te zrobiły furorę!
- To powinno być szybkie – zaopiniował Deuce i
zgodziliśmy się z nim.
- W musicalu jest wystarczająco dużo wolnych kawałków,
musimy go trochę podkręcić – zgodziliśmy się z CeCe i wszyscy wzięliśmy się za
układanie najbardziej pasującej muzyki. Przetworzyliśmy scenę na dachu milion
razy, przewijaliśmy ją ciągle na filmie, aż w końcu po trzech godzinach,
byliśmy pewni, że mamy to, co chcieliśmy pokazać. Dez, nasz filmowiec, podsunął
nam genialną myśl, dzięki której, ten moment naszego przedstawienia nabierał
życia. Prócz filmowych kwestii o wyjściu z cienia, pojawiła się nasza piosenka,
a Austin i ja, tańczyliśmy do niej, tak, jak bawią się dla żartu przyjaciele,
słysząc ulubioną muzykę. Wyszło nam to świetnie.
Problem pojawił się przy drugiej piosence. Widzieliśmy,
że pojawi się ona w miejscu, kiedy Gabriella i Troy wariują na sali
gimnastycznej, ale nie mieliśmy do niej muzyki. Było już późno, musieliśmy się
rozchodzić do domów, aby nie narażać się znów rodzicom tak, jak ostatnio, gdy
zasiedzieliśmy się do drugiej nad ranem.
- Idźcie, ja tu przenocuję i popracuję nad melodią –
widziałam, że wszyscy mają ochotę zostać i tworzyć razem ze mną, bo choć było
to trudne i pracochłonne zajęcie, to bawiliśmy się przy nim przednio i nikt nie
miał ochoty wracać do domów. Niestety wizja porannych lekcji zmuszała do
rezygnacji z własnych przyjemności.
Kiedy wszyscy wyszli, usiadłam przy pianinie i próbowałam
na wiele sposobów zagrać do tekstu.
- To jest świetne, ale przydałaby się jeszcze gitara i
perkusja – odwróciłam się przerażona, ale z tyłu stał tylko Austin.
- Przestraszyłeś mnie – powiedziałam i zrobiłam mu
miejsce obok siebie.
- Przepraszam – uśmiechnął się. – Pomyślałem, że przyda
ci się pomoc. Zagrajmy to tak…
Wśród śmiechów i kłótni, w końcu stworzyliśmy idealną
melodię. Przybiliśmy sobie „piątkę” i spróbowaliśmy zaśpiewać całość.
„I like the bass when it booms.
You like the high-end treble.
I'm like the 99th floor
and you're cool on street level.
I like the crowd rock,
rock, rock
rocking it loud.
You like the sound of hush, hush”
You like the high-end treble.
I'm like the 99th floor
and you're cool on street level.
I like the crowd rock,
rock, rock
rocking it loud.
You like the sound of hush, hush”
Wciąż nie mogłam się przyzwyczaić do śpiewania przy
innych osobach, więc kurczowo zaciskając powieki, włączyłam się w utwór.
„Hey! Keep it down!
Head drums, flip flops, retro, dance, pop.
We rock different ways.
Beach bum, city fun, touchdown, home run.
What can I say - aay – aay.”
Head drums, flip flops, retro, dance, pop.
We rock different ways.
Beach bum, city fun, touchdown, home run.
What can I say - aay – aay.”
Tak, jak na przesłuchaniu, Austin złapał mnie za rękę, a
ja poczułam, że mój strach jest irracjonalny. W końcu byliśmy tu sami. Tylko
on, ja i muzyka. Tylko my.
„It's me (it's me), It's you (it's you)
I know we're not the same
But we do what we do!
It's you (it's you) and it's me (and it's me)
And who says that we have to agree?
'Cause I like
What I like
And sometimes we collide
But it's me (but it's me) and it's you (and it's you)
I know we're not the same, but we do what we do.”
I know we're not the same
But we do what we do!
It's you (it's you) and it's me (and it's me)
And who says that we have to agree?
'Cause I like
What I like
And sometimes we collide
But it's me (but it's me) and it's you (and it's you)
I know we're not the same, but we do what we do.”
- Wow – w głosie blondyna pobrzmiewał wyraźny zachwyt. –
To było świetne!
- Tak myślisz? – zapytałam niepewnie.
- Ortega oszaleje, kiedy to usłyszy!
Roześmiałam się. Czułam się taka szczęśliwa, taka
spełniona i doceniona. Nie mogłam się doczekać piątkowej próby i tego, jak zareagują
nasi opiekunowie. Może nawet pani Speaker w końcu sama z siebie się zgodzi na
zmiany w scenariuszu, kiedy zobaczy, jak wiele pracy włożyliśmy i jak świetnie
nam wyszedł końcowy efekt?
- Chodź, odwiozę cię do domu – Austin zaczął zbierać moje
rzeczy. – Nie powinnaś zostawać tu sama.
- Cass dała ci samochód? – zdziwiłam się. Byłam pewna, że
blondyn był już w Sonic Boomie, kiedy rozmawiałam z jego siostrą. Zamknęłam
sklep i podążyłam za chłopakiem.
- Wiesz, właściwie to jest mój samochód. Rodzice przyjechali
nas odwiedzić i przywieźli moje autko – zaśmiał się niepewnie.
- Dlaczego z nimi nie mieszkasz? – Austin i Dez zawsze
unikali tego tematu. Miałam wrażenie, że kryje się za tym jakaś tajemnica.
Blondyn milczał, ściskając kierownice tak mocno, że zbielały mu kostki.
- Zresztą nie mów, jeśli nie chcesz – odezwałam się
szybko. – Przepraszam, to nie moja sprawa.
- Nie przepraszaj, jesteśmy przecież przyjaciółmi – głos
chłopaka był tak cichy, że ledwie go słyszałam, choć byliśmy w samochodzie
sami. – Pewnie zauważyłaś, że Cassy jest sporo za młoda, jak na matkę
ośmioletniego chłopca.
Pokiwałam głową. Blondynka ma dwadzieścia dwa lata, sama
mi o tym powiedziała podczas mojej pierwszej wizyty w ich domu.
- Mamy jeszcze starszego brata, to znaczy mieliśmy –
blondyn znów zamilkł. Przez jego twarz przemykały różne i odległe od siebie
emocje, współczułam mu bardzo. Zauważyłam, że zatrzymaliśmy się na światłach,
chcąc dodać chłopakowi otuchy, uścisnęłam jego dłoń. Odpowiedział z taką mocą,
że dopiero wówczas pojęłam, jak trudno mu mówić o rodzinnej tragedii, bo teraz
miałam pewność, że pomimo całego optymizmu i radości, jaką roztacza wokół
siebie blond rodzeństwo, w ich rodzinie kryje się jakaś tajemnica.
- Nie mów, jeśli sprawia ci to ból – szepnęłam, ale on tylko
pokręcił głową.
- Nasz brat, David był najstarszy. Choć między Cassy, a
nim był rok różnicy, zawsze się o nas troszczył i bardzo często bił się w
naszej obronie. Był takim dobrym duchem i opiekunem. Dave miał przyjaciela,
który i dla nas był jak brat. Właśnie skończył 16-ście lat i odebrał prawo
jazdy. Ja byłem małym dzieckiem, ale David i Cassidy pojechali z nim, świętować
urodziny i pozytywny wynik egzaminu.
Austin przerwał. Z piskiem opon ruszył dalej. Widziałam,
że był wzburzony, w jego oczach czaił się smutek i łzy. Oddałabym wszystko, aby
się uspokoił i był znów tym radosnym chłopakiem, którego tak dobrze znałam.
Byłam zła na siebie, że przywołałam te bolesne wspomnienia, ale jednocześnie
cieszyłam się, że darzy mnie zaufaniem i to właśnie mi się zwierza. Jedną ręką
kręcił kierownicą, drugą, wciąż ściskał moją dłoń, a ja odwzajemniałam ten
uścisk, wiedząc, że potrzebuje teraz wsparcia, a ja tylko tak mogę mu pokazać,
że jestem przy nim.
- Wjechał w nich pijany kierowca. Zac zginął na miejscu,
a mój brat został ranny. Cassidy pobiegła szukać pomocy, wóz policyjny jadący
na miejsce wypadku znalazł ją w przydrożnym rowie – blondyn zatrzymał się przed
moim domem. Nawet nie próbował ukrywać łez. Ja, choć tylko domyślałam się
dalszego ciągu, również otwarcie płakałam.
- Miała tylko czternaście lat, kiedy jakiś łajdak ją
zgwałcił i zostawił tam przy drodze, czternaście lat – szeptał. – Była dzieckiem.
Wiedziona odruchem, przytuliłam Austina. Trwaliśmy tak
sama nie wiem ile, może to były sekundy, może godziny. Paradoksalnie, było mi
tak przyjemnie, tak błogo i nienawidziłam siebie za to.
- A co z Dave’m? – szepnęłam.
Poczułam, że chłopak zadrżał.
- Kiedy doszedł do siebie po wypadku i dowiedział się, co
się stało z jego ukochaną siostrzyczką, zniknął. Nie wiemy co się z nim stało,
czy jeszcze żyje, jak mu się wiedzie. Nie mógł znieść tego co się stało. Czuł
się winny.
- Mój boże, Austin – szepnęłam tylko, niezdolna do dokończenia
zdania. Zawsze podziwiałam Cassidy za jej pogodę ducha, za ten optymizm i
niczym niezmąconą radość. Moon’owie przeżyli taką tragedię, a mimo to znaleźli
w sobie siłę i nie poddawali się rozpaczy, a ja? Ja wciąż przeżywałam i nie
mogłam się pogodzić z faktem, że rodzice mają mnie gdzieś. Och, jaka byłam
infantylna i zapatrzona w siebie. Nagle świat okazał się większy i bardziej
skomplikowany niż sądziłam.
- Austin – zaczęłam po chwili. – Przepraszam, jeśli to,
co powiem zabrzmi okropnie i egoistycznie.
Spojrzał na mnie z zainteresowaniem.
- Gdybyście nie przeżyli takiego horroru, nigdy nie
zamieszkalibyście w Miami i bym was nie poznała – zamilkłam na moment. Blondyn
wpatrywał mi się głęboko w oczy. Poczułam, że oblewam się rumieńcem, ale musiałam
mu wyznać to, co leżało mi na sercu. Czułam, że muszę to zrobić. – A ja nie
potrafię sobie już wyobrazić życia bez was. Cieszę się, że jesteście moimi
przyjaciółmi, że ty tu jesteś, że - zająknęłam się – że Cię mam.
I wtedy stało się coś, czego całkowicie się nie spodziewałam
– Austin najzwyczajniej w świecie mnie pocałował.
____________________________________________________________
Mam nadzieję, że zakończenie rozdziału sprawi, że wybaczycie mi zwłokę. :)
Troszkę mało akcji, ponieważ skupiałam się bardziej na dialogach. Standardowo już, przepraszam za literówki, ale zajęcia do 20 prawie codziennie, niszczą moją kreatywność. Tak bardzo nienawidzę starożytności, którą katują mnie moje studia.
W niedzielę postaram się coś dodać, ale nie obiecuję, ponieważ moja siostra w ten weekend kończy 21 lat i znając nas, będziemy się świetnie bawić.
A Wy jakie macie plany na weekend?
Kocham Was!
Wasza M.