czwartek, 15 stycznia 2015

"Ludzie, których kochamy..."

23 stycznia

- To niesamowite! - zawołała Maga, a ja zgadzałam się z nią całym sercem.
Była piątkowa przerwa na lunch, a my, zamiast siedzieć na stołówce i zbierać siły przed dalszymi zmaganiami z trudami szkolnego życia, od dziesięciu minut z niedowierzaniem spoglądaliśmy na panię Speaker.
- Nie chciałam ogłaszać tego wcześniej, wolałam, żebyście skupili się na poszerzaniu wiedzy, ale dłużej nie mogłam trzymać tego w tajemnicy - z egzaltacją powiedziała nauczycielka.
- Byliśmy najlepsi? - dopytywał się Dez.
- Absolutnie! Inni nie mieli z nami szans! - zachichotała pani Speaker. Promieniowała. Widać było, że wieści, które nam przekazała, cieszą ją niemniej niż nas. - To wszystko zasługa naszej Ally!
- Moja? - to były pierwsze słowa, jakie wypowiedziałam od momentu wejścia do sali.
- Oczywiście! Zachwytom nad twoimi tekstami nie było końca.
Zarumieniłam się. Mimo że słyszałam, co mówi kobieta, wciąż nie byłam w stanie przyswoić jej słów. Wpadały jednym uchem, a wypadały drugim. To było zbyt nieprawdopodobne, żeby mogło być prawdą. Niemożliwe, żebyśmy wygrali ten musicalowy konkurs Disney'a i wycieczkę do Włoch! Takie rzeczy się nie zdarzają. Przynajmniej nie mi.
- Przekażę wam listę potrzebnych dokumentów. W marcu czeka nas niezwykła podróż.
Wyłączyłam się. Starałam się przypomnieć sobie przedstawienie, ale szczegóły wciąż były nieuchwytne. Byłam w zbyt wielkim szoku, fakt, że w ogóle wyszłam na scenę, to mnie całkowicie ogłuszyło. A kiedy mogłam na spokojnie nad tym pomyśleć, Austin zostawił mnie na balu i miałam głowę zajętą czymś innym. Musical pozostawał dla mnie mgłą. Może to i lepiej? Rozstrząsałabym każdą scenę wielokrotnie i na siłę szukałabym błędów.
- Jestem z was dumna, kochani! - zawołała jeszcze kobieta i pozwoliła nam wrócić na stołówkę.
Właściwie przerwa dobiegała już końca, ale mieliśmy jeszcze kilka minut dla siebie i mogliśmy się uspokoić po przeżytym przed chwilą szoku. Przynajmniej ja przeżyłam szok. Dopiero co doszłam do siebie po wczorajszych wydarzeniach, a tu kolejna niespodzianka. Moja psychika musi mnie nienawidzić. Ja, gdybym była na jej miejscu, zrobiłabym to. Czasami jestem taka głupia i przejmuję się sytuacjami całkowicie niezależnymi ode mnie. Innym razem sama te sytuacje inicjuję. Jak wczoraj. Tato i babcia, która nie chciała marnować pobytu w Miami na siedzenie w domu, zarządzili wizytę rodzinną, więc zaraz po opuszczeniu kozy, wsiadłam grzecznie w autobus i pojechałam do Penny i Marka. Wszyscy byli bardzo podekscytowani zbliżającym się ślubem, a mi coraz trudniej było udawać, że nie mam pojęcia o przygotowaniach. Tato i Kathy byli święcie przekonani, że to będzie czysta formalność - urzędnik, oni, rodzina. Miałam nadzieję, że będą tak myśleć aż do chwili, gdy znajdziemy się nad jeziorem. Od Kiki dowiedziałam się, że Penny przekonała Kathy do sukienek w kolorze lawendy. Tak! Wszystko zapowiadało się idealnie. Jedynym cieniem, który kładł się na moich myślach był mój młodszy braciszek. Korzystając ze sprzyjającej sytuacji, postanowiłam z nim porozmawiać i wszystko wyjaśnić. Albo wyjaśnić cokolwiek. Podczas obiadu uważnie go obserwowałam, chociaż udawałam, że wcale nie. Kiedy na mnie zerkał, stwarzałam pozory, że kawałek ciasta z malinami jest najbardziej fascynującym obiektem w całym pomieszczeniu. Teoretycznie taki był. Ten drugi i trzeci kawałek także. I te trzy, które zapakowałam sobie na później.
Jezu, Ally, przestań pisać o jedzeniu!
Okay. Na czym to ja... Już wiem.
Udawałam, że wcale nie planuję zasypania Jacka gradem pytań, od którego się nie wywinie. Idealna chwila trafiła się, gdy wszyscy wstaliśmy od stołu. Dorośli, Kika i Kostka ruszyli do salonu, Emma miała pomóc Megan w jakimś projekcie na zajęcia artystyczne. Obie są niesamowicie uzdolnione pod względem manualnym i kochają wszelkie babrania się w farbach, kredkach i dziwnych masach. Jack musiał wrócić do nauki na test z hiszpańskiego. Zaproponowałam, że mu pomogę. Najpierw przyjrzał mi się podejrzliwie, ale najwyraźniej wyglądałam niewinnie, no i w dodatku z hiszpańskiego jestem najlepsza w szkole, więc zgodził się przyjąć moją pomoc. Z trudem udało mi się powstrzymać wypełzający na usta triumfalny uśmiech. W ciszy weszliśmy do pokoju chłopaka. Zgarnęłam z łóżka kilka zapisanych drobnym druczkiem kartek i usiadłam.
- No słucham - Jack usiadł na krześle i spoglądał na mnie z ironią. Nie podobał mi się jego wyraz twarzy. Był taki wyrachowany i zimny, i taki niejackowaty. Jakbym spoglądała na kogoś obcego, kogo wcale nie znam od kołyski.
- Słucham? - zmarszyłam brwi.
- Czekam na twoje kazanie, przecież bez powodu byś nie zaproponowała mi pomocy.
- Uważasz, że jestem interesowna?! - zabolało. Zabolało jak cholera.
- Nie, Alls, jesteś upierdliwa.
- Po prostu się martwię - wywróciłam oczami.
- Odpuść, okay? - spojrzał na mnie uważnie. - Tym razem odpuść.
Naiwny. Słowo "odpuszczać" nie istniało w moim słowniku.
- Nie, Jack - pokręciłam głową. - Nie mogę. Nie, dopóki twoje wybory krzywdzą bliskie mi osoby.
- Ach tak?
Drażnił mnie jego ironiczny ton, ale wiedziałam, że nie mogę dać się sprowokować. Nie mogłam wybuchnąć.
- Cokolwiek robisz z Kimberly, przestań - syknęłam przez zęby.
- Od kiedy interesują cię moje relacje z Kim? Myślałem, że jej nie lubisz.
- Chyba zapomniałeś o pewnym drobym szczególiku. Kim ma chłopaka. Brad Garbowsky, mój przyjaciel.
- I cóż z tego? - prychnął.
Zatkało mnie.
- Jack! - to było jak rozmowa ślepego z głuchym - ja swoje, on swoje, zero porozumienia.
- Ludzie ze sobą sypiają. I co z tego? Mam błagać o przebaczenie? A może wdziać worek pokutny? Nie bądź dzieckiem, Ally.
- Dzieckiem? I kto to mówi? Nieodpowiedzialny gówniarz. Czy to przypadkiem nie Kim ostatnio panikowała, że jest w ciąży? - nie potrafiłam dłużej panować nad gniewem. Jack przesadził.
- Spójrz na siebie, Alls. Sama nie jesteś ucieleśnieniem odpowiedzialności i racjonalnego myślenia.
- Ja chociaż nie skończę z dzieckiem niewiadomego pochodzenia!
- Czyżby? - chłopak uniósł brew.
Chciałam coś powiedzieć, ale zdałam sobie sprawę, że nie mogę zaprzeczyć. Seks bez zabezpieczeń? Znałam go bardzo dobrze. Mogłam jedynie piorunować gówniarza wzrokiem i obiecywać sobie, że nie dam mu więcej powodów do zawstydzania mnie.
- Słuchaj, Jack, nie chcę z tobą walczyć - westchnęłam po chwili milczenia. - Chcę ci tylko pomóc. Wiem, dlaczego robisz to, co robisz.
Nigdy nie widziałam takiego przerażenia na twarzy mojego brata. To mnie zastanowiło. On się autentycznie bał. Ale to nie był strach przed czymś, to był strach o kogoś. Nie rozumiałam tego.
- Zachowujesz się jak dupek, bo ukrywasz tajemnicę Care - powiedziałam powoli.
Tyle udało mi się wywnioskować, a grymas, który na ułamek sekundy pojawił się na twarzy Jacka, upewnił mnie, że mam rację.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz - kłamał. Widziałam to w jego oczach.
- Bardzo dobrze wiesz co mam na myśli. Wielki sekret. Twój, Care, Bonnie i May.- teraz strzelałam, ale najwyraźniej trafiłam.
Jack był blady. Cholera, co oni ukrywają?!
- A ten sekret to? - podziwiałam to, jak obojętnie brzmiał jego głos.
Gdyby Jack nie był moim bratem i gdybym nie znała go tak dobrze, jak znam, mogłabym pomyśleć, że moje słowa go nie ruszyły.
- Nie wiem - przyznałam szczerze. - Miałam nadzieję, że ty mi powiesz.
- Nie ma żadnego sekretu.
- Jack, wiesz, że ja nie odpuszczę, prawda? Odkryję, co ukrywacie.
- Ally, siostrzyczko - chłopak przysunął się do mnie i przykrył moje dłonie swoimi. - Myślę, że lepiej byś zrobiła, gdybyś zajęła się swoim życiem. Może się nagle rozpieprzyć, gdy ty będziesz tkwiła z butami w cudzym.
Zmarszczyłam brwi.
- Nie rób takiej zdumionej miny. Kreujesz się na taką ogarniętą życiową, taką odporną, taką ostoję. Chcesz rozwiązywać problemy innych, udzielać im rad, a sama co robisz? Nie potrafisz poradzić sobie ze swoim życiem. Twój chłopak zostawia cię średnio co dwa tygodnie, a ty co? Udajesz, że nie ma problemu. Spuszczasz klapki na oczy. To się nazywa hipokryzja, siostrzyczko.
Zagryzłam wargę. Zabolało. Mocno. Nie przez to, co powiedział o Austinie, do tego zdążyłam nabrać już dystansu, zabolało mnie to, że chociaż niedosłownie, nazwał mnie hipokrytką. Gdyby powiedział to ktoś inny, puściłabym to mimo uszu, ale powiedziedział to Jack. Powiedział to mój brat. Dlatego to trafiło. Dlatego to mnie zraniło. Cholernie mocno zraniło. Tak, jak potrafią ranić tylko ludzie, których kochamy.
- Pójdę już - szepnęłam i ruszyłam w stronę drzwi.
- Ally! - zawołał chłopak, a w jego głosie słyszałam to ciepło, którego mi brakowało.
- Tak? - odwróciłam się.
- Zapomniałaś swetra - ciepło zniknęło.
Chwyciłam ubranie i wyszłam. Poczułam się, jakby ktoś mnie spoliczkował. Chciało mi się płakać. Wiedziałam, że jeśli usiądę i zacznę myśleć o zmianach, jakie zaszły w Jacku, zrobię to. Dlatego postanowiłam zrobić coś, co dla mnie było trudniejsze niż występy publiczne.
- Mamo, możemy porozmawiać? - zeszłam na dół.
- Oczywiście, kochanie - uśmiechnęła się Penny.
Przeszłyśmy do kuchni.
- Coś się stało?
Mama usiadła na krześle, ja na blacie. Odetchnęłam głęboko. Pieprzyć to. Nie będę owijała w bawełnę.
- Potrzebuję tabletek antykoncepcyjnych - wyrzuciłam szybko.
- Oczywiście, kiedy możemy pójść do lekarza?
Chwila, co?!
- Co z tobą?! Jestem twoją nastoletnią córką! Powinnaś być wściekła. Halo, mamo, nastolatki powinny się uczyć, a nie sypiać z chłopcami! - czy tylko dla mnie było to oczywiste?
- Czy fakt, że się wścieknę coś zmieni? Wątpię. Kocham cię, więc chcę cię uchronić przed niechcianą ciążą, na którą nie jesteś gotowa.
Przez moment rozważałam jej słowa.
- Tak, to brzmi logicznie - przyznałam.
- Zadzwonię do mojego ginekologa i umówię cię na wizytę.
- Dziękuję, mamo - uśmiechnęłam się.
- A teraz opowiedz mi, co cię gryzie.
Naprawdę chciałam opowiedzieć jej o Jacku. Potrzebowałam rady i wsparcia. Ale nie mogłam tego zrobić. Musiałam milczeć. Mój brat zachowywał się jak dupek, ale byłam mu winna lojalność. On mnie nie wydał, gdy prosiłam o dyskrecję. Cokolwiek sobie o mnie myśli, ja także jestem fair.
-Nic - zaczęłam, ale spojrzenie, które posłała mi mama, uświadomiło mnie, że tak łatwo się nie wywinę. Mogłam zrobić tylko jedno - półprawda. Cholera, może Jack ma rację? Może naprawdę stałam się hipokrytką? - Mam problemy w szkole. Nauczyciel od chemii się na mnie uwziął.
Opowiedziałam Penny o Snowie, tym, jak ciągle się mnie czepia i o kozie.
- Nie pozól sobą pomiatać, skarbie - mama zmarszczyła brwi. - Tylko pamiętaj o jednym - nie prowokuj sama tych sytuacji. Wtedy będziesz mogła się bronić.
- Jasne - uśmiechnęłam się.
Mimo wstrząsów, na jakie naraziłam swoją psychikę, zrobiło mi się jakoś lżej na duszy.
Reszta wieczoru upłynęła w miarę przyjemnie. Byłoby naprawdę bardzo miło, ale nie potrafiłam cieszyć się z czasu spędzonego z rodziną, bo ciągle myślałam o Jacku. Mimo że próbowałam przestać się tym przejmować, to dalej we mnie tkwiło. I bolało.
I właśnie to zajmowało moje myśli, gdy moi podekscytowani przyjaciele snuli plany odnośnie podbytu we Włoszech. Uśmiechałam się i sprawiałam wrażenie, że ich słucham, ale nie miałam pojęcia o czym mówią. W milczeniu przetrwałam resztę lunchu, matematykę, hiszpański oraz historię cywilizacji. Choć to głupio zabrzmi, z radością udałam się do szkolnej kozy. Chciałam w spokoju rozważyć kilka spraw, a obecność Austina i reszty towarzystwa temu nie sprzyjała. Pożegnałam się z nimi i obiecałam zadzwonić, kiedy tylko wrócę do domu.
- Dzień dobry, Dawson, siadaj - mruknął pan Rotwood i nawet nie podniósł wzroku znad ekranu laptopa. Nigdy nie zerkał, kto wchodzi do sali, a zawsze, zawsze to wiedział. Zaczęłam podejrzewać, że przy drzwiach zamontowano jakąś kamerę. Lista skazańców, listą, ale niemożliwe, żeby wiedział, kto się pojawia, jak tylko zostanie naciśnięta klamka. Nie wierzę w żadne zdolności ani inne dziwaczne rzeczy, którymi podnieca się Rotwood - kamera, oto jedyna racjonalna i najbardziej prawdopodobna odpowiedź.
- Wesley, Wood, siadajcie.
Odwróciłam się i pomachałam dwójce skejtów. Poznaliśmy się, kiedy we wrześniu razem z Austinem odbywaliśmy karę za szwendanie się po korytarzu w czasie lekcji. Nie żebyśmy się szwendali, ale Cornflower nie miała o tym pojęcia.
- Siema, Alls! - Ian Wood, z pochodzenia Brytyjczyk przybił mi piątkę.
- Hej, Ian! Hej, Nick!
Na korytarzach mówiono, że ta dwójka to szkolni królowie narkotykowego półświatka - byli w stanie załatwić wszystko. Nie przejmowałam się takimi opiniami. Lubiłam ich. Byli zabawni, mega zakręceni i zawsze kiedy się gdzieś spotykaliśmy, znajdowali czas, żeby chociażby się przywitać.
- Co tutaj robisz? - zapytał Ian.
No tak, to oni byli stałymi bywalcami tego miejsca, aż dziwne, że trafili albo po prostu pojawili się tu dopiero dzisiaj.
- Zatargi z chemikiem.
- Stara Race mogłaby już wrócić - westchnął Nick i zagłębił dłoń w swoich ciemnych lokach. - Ten Snow trzyma wszystkie chemikalia pod kluczem. Bez sensu.
- Bez sensu - przyznał rudy.
Zachichotałam. "Bez sensu" było ich ulubionym powiedzeniem. Używali go jak przecinka, czasami kilkadziesiąt razy w ciągu kilkuminutowej rozmowy.
- A wy? Jakim cudem znaleźliście się tu dopiero dziś?
- Mieliśmy interesy do załatwienia, Alls - wolałam nie wnikać jakie to były interesy. Jak to mówią - im mniej wiesz, tym lepiej śpisz.
- Dowalili nam dodatkowy tydzień kozy za urwanie się w tym tygodniu. Bez sensu - prychnął brunet.
- Bez sensu.
- Bez sensu - wyjątkowo się z nimi zgadzałam.
Koza za opuszczenie kozy? To głupota.
- W ogóle to widzieliśmy musical! Wymiatałaś, mała!
- Absolutnie!
- Dziękuję - zawstydziłam się.
Nie spodziewałam się, że nawet oni to widzieli. Przez chwilę rozmawialiśmy o przedstawieniu i wygranej wycieczce. Później, od słowa do słowa, temat zszedł na biwak. Zachwycałam się jeziorem, lasem i całą tą otoczką dzikiej przyrody, tym obcowaniem z naturą.
- Mam nadzieję, że jeszcze tam wrócę - zakończyłam zachwycona.
- Straszne zadupie - powiedział Nick, pakując sobie do ust całą garść chipsów o smaku octu balsamicznego.
- Gdybyś tam pojechał, zmieniłbyś zdanie - oburzyłam się.
- Jack tak mówił - Ian wzruszył ramionami.
Chwila, chwila... Co?
- Jack? Jack Simms? - nie miałam pojęcia, że się znają. Mój brat nie przebywał w takim towarzystwie.
- Możliwe, zero nazwisk, Alls. Taki brunet, na karate chodzi.
- To on - poczułam, że po moim kręgosłupie zaczyna skradać się coś zimnego i nieprzyjemnego. Coś, co nazywa się strach.
- Dobrze go znam, ale nie wiedziałam, że się znacie - nie wiem, może to było coś w moim tonie, a może to nić sympatii, jaka między nami się wytworzyła, ale Nick przyjrzał mi się uważnie, a później zerknął na Iana i kiwnął głową. Najwyraźniej to on w ich duecie był pionem decyzyjnym.
- Tylko kilka razy rozmawialiśmy - rudy wzruszył ramionami. - Dobrze znamy te dwie dziewczyny, z którymi się trzyma.
- Care?
- Ta i tę małą, jak jej tam, Nick?
- Bonnie, ale ona rzadko przychodzi.
Nie pytaj. Nie pytaj. Nie pytaj. Nie pytaj. Nie pytaj.
- Przychodzi? Po co?
Głupia. Zapytałam.
- Tajemnica zawodowa, Alls.
Jack, Care, Bonnie i Mabel, czy wasza wielka tajemnica jest związana z Nickiem i Ianem? Czy bagno, o którym mówił mój brat, a które wzięłam za przenośnię, wcale metaforą nie jest, a najprawdziwszym bagnem? Czy mam prawo się w nie zagłębiać? Czy ja chcę się w nie zagłębiać? Czy mam odwagę? Czy nie wyprzedzam faktów i nadinterpretuję? Prawdę powiedziawszy, nie wiem nic. Tylko, że teraz już nie wiem, czy chcę się dowiadywać. I to jest właśnie to, nad czym dogłębnie muszę się zastanowić.

__________________________

Hiya!
Jeśli sądzicie, że rozwikłałyście już wielką tajemnicę to muszę Was rozczarować - to nie jest takie proste i nie wyjaśni się tak prędko.
"Dwie wieże" jak zawsze działają na mnie inspirująco i wyzwalają moje ukryte pokłady emocji.
"- Dlaczego to robisz?
- Bo muszę wierzyć, że znów będzie sobą."
I szklanki w oczach.
No i końcowa mowa Sama, od lat wzrusza tak samo.
I Aragorn, taki męski, taki stanowczy, sam seks.
I Faramir, chociaż nie lubię tego, jak spaczyli jego postać w filmie. Nie dajcie się oszukać, Faramir nigdy nie chciał zabrać Pierścienia do Minas Tirith! Odkryłam to w wieku 9 lat, gdy po raz pierwszy przeczytałam "Władcę Pierścieni".
O czym to ja?
A, już wiem.
Wiecie co? Doszłam do wniosku, że tęsknię za "pierwszymi razami". Dobrze jest robić coś po raz pierwszy. Muszę znaleźć coś takiego, serio. Bo zwariuję.

Zmęczona po wizycie u znajomych, przebierająca się na imprezę,
wasza m.