środa, 26 listopada 2014

"Kochany, Święty Mikołaju..."

24 grudnia

Kochany, Święty Mikołaju!
Nazywam się Ally. Ally Dawson, i chociaż nie byłam grzeczna w tym roku, proszę, spraw, żebym jutrzejszego poranka znalazła pod choinką to, o czym marzę.
Tak, wiem, że to nierealne i niezgodne z Twoimi zasadami, ale, hej, od każdej reguły są wyjątki! Wigilia to przecież czas nadziei! Obiecasz mi, Mikołaju, że dostanę to, czego pragnę?
Proszę.
Obiecaj mi to. Obiecaj mi, że...

Przerwałam pisanie i podniosłam głowę. Siedziałam na parapecie, opatulona w koc, a obok mnie stał kubek parującej jeszcze herbaty. Dochodziła czwarta. Za dwie godziny muszę zejść na dół, usiąść do stołu z całą moją rodziną, żartować i śmiać się, i cieszyć tą całą świąteczną atmosferą. Muszę się uśmiechać, śpiewać kolędy i być cholernie szczęśliwa.
Mam jeszcze dwie godziny. Godziny, w ciągu których mogłoby tyle się zdarzyć, ale nie zdarzy się nic. Ja nadal będę siedziała na pieprzonym parapecie, a życie będzie toczyło się dalej. Ziemia będzie się obracała, ktoś się urodzi, ktoś umrze, ktoś się zakocha, a ktoś inny będzie rozpaczał. Nic się nie zmieni. Świat nie stanie w miejscu, tylko dlatego, że tego pragnę. Nie stanie dziś, tak, jak nie stanął w poniedziałek.
Mój Boże!
Poniedziałek! To był najbardziej szalony dzień mojego życia, choć zaczął się całkowicie niewinnie.
- Trish, nie rób scen - syknęłam po raz miliard któryś tam, kiedy krążyłyśmy po korytarzu. Czekałyśmy na próbę generalną. Przyjechałyśmy za wcześnie i oprócz nas, nikogo jeszcze nie było, a drzwi szkolnego teatru wciąż były zamknięte. Moja przyjaciółka postanowiła wykorzystać ten czas i po raz kolejny wrócić do sobotnich wydarzeń.
- Scen?! Ja robię sceny?! - oburzyła się brunetka. - Ally, co się z tobą dzieje?! Jeśli Austin się dowie...
- Nie dowie - przerwałam jej. - Chyba, że mu powiesz.
Komentarze Trish złościły i bolały mnie bardziej niż okazywałam. Głównie dlatego, że się z nimi zgadzałam.
- Ally, jeśli spieprzysz związek z Austinem to tylko przez własną głupotę - mruknęła moja towarzyszka. - Wiesz, co myślę na temat twojego ostatniego wybryku.
- Tak - odparłam przeciągle. - Od soboty o niczym innym nie mówisz.
- Bo do ciebie nic nie dociera, idiotko - prychnęła Trish i mrucząc coś niewyraźnie pod nosem, zaczęła pisać wiadomość.
Okay. Zrobiłam coś głupiego, ale wypominanie mi tego pierdyliard razy, naprawdę niczego nie zmieni. Trish, jak to Trish, nie byłaby sobą, gdyby milczała, ale mam dość tego wyrzutu, z którym na mnie spogląda.
Wzięłam głęboki oddech i zastanowiłam się, czy nie przesadzamy. Okay, poszłam na kawę z Davem. Okay, odwiózł mnie do domu po trzech godzinach spędzonych na rozmowach. Okay, kiedy się żegnaliśmy, pocałował mnie w policzek. Okay, Trish to widziała. Wielkie mi halo!
No dobrze. Jednak wielkie. Jestem okropna.
- Hej, dziewczyny! Co tak wcześnie? - Dez i Austin pojawili się tak niespodziewanie, że podskoczyłam i przestraszona pisnęłam, słysząc tuż obok głos przyjaciela.
- Spokojnie, Ally - zachichotał chłopak. - Zabiłaś kogoś czy coś?
- Czy coś - mruknęła Trish, nie podnosząc głowy znad telefonu.
- Zamyśliłam się - uśmiechnęłam się. - Gotowi na premierę?
- Jasne, Alls - prychnął Austin. - Mam to we krwi.
- Stary, nie prowokuj jej - wtrącił Dez, nim zdążyłam to jakoś skomentować. - Ostatnio skończyło się na bieganiu bez koszulki.
Wybuchnęłam śmiechem na wspomnienie miny blondyna.
- Nie martw się, kochanie - pocałowałam chłopaka w policzek. - Będę trzymała kciuki za kulisami.
Nasze przekomarzania zostały przerwane przez nadejście reszty naszych przyjaciół. Zestresowanych przyjaciół, należy dodać. Chyba jako jedyna niczym się nie martwiłam. Po tym, jak zostałam zdegradowana do roli pomocnicy, musical zszedł na dalszy plan.
- Kochani, musimy porozmawiać - pani Speaker gwałtownie otworzyła drzwi od teatru. Miała grobową minę. Towarzyszący jej mężczyźni - trener Clapp i pan Ortega, wyglądali, jakby połknęli cytrynę. Spleśniałą.
Niepewnie spoglądaliśmy na siebie i posłusznie ruszyliśmy za nimi. To było dziwne. Nie, żebym wiedziała jak wyglądają przygotowania do premiery, ale tak raczej nie.
- Czy coś się stało, pani Speaker? - zapytała CeCe, ale odpowiedziało nam milczenie. Czuliśmy się coraz bardziej skołowani, ale po chwili poznaliśmy odpowiedź, choć opiekunowie nie powiedzieli ani słowa.
- Jacky! - wykrzyknęła Maga. - Co się stało?
Na krześle, tuż obok sceny, siedziała Jaqueline z nogą w gipsie. Aż dziwne, że pani Speaker nie zeszła na zawał. Chociaż, kiedy na nią patrzyłam, wyglądała, jak gdyby mogła to zrobić w każdym momencie.
- Wypadek na rolkach - z trudem uśmiechnęła się Jacky.
- Sami widzicie! - zawołał wzburzony trener Clapp. - Nie mamy Gabrielli, a premiera już za trzy godziny!
- Pan jest w błędzie - odezwał się Garby. - Ally za doskonale rolę i układy.
- Nie ma mowy! - pisnęłam.
Ja i scena? Premiera. Ludzie. Dużo ludzi. Mamo. Mdleję. Ratunku. Halo. Dajcie mi wody!
- Musisz wystąpić! - w panią Speaker wstąpiło życie. - Nie mamy dublerki, a ty jesteś świetna.
- Byłaś na każdej próbie, napisałaś piosenki, masz prawdziwy talent, Ally - próbował mnie przekonać pan Ortega. No tak. Teraz był gotowy postawić mi pomnik, w końcu chodziło o jego reputację. Ten głupi konkurs Disneya.
- Nie dam rady - miałam łzy w oczach. - Tam będzie tyle ludzi i kamery, i uczniowie, i...
- Chodź ze mną, Ally - przerwał mi Austin i chwyciwszy moją dłoń, pociągnął mnie na korytarz. Kiedy zostaliśmy sami, odetchnęłam z ulgą. Usiedliśmy pod ścianą. Oparłam głowę na ramieniu blondyna i zamknąwszy oczy, próbowałam się uspokoić.
- Pamiętasz przesłuchanie? - szepnął cicho chłopak.
- Tak - odszepnęłam równie cicho.
- Zakochałem się w tobie tamtego dnia.
- Słucham?! - gwałtownie otworzyłam oczy i wyprostowałam się. Zdumiona spoglądałam na mojego towarzysza.
- Od chwili, gdy się poznaliśmy, traktowałaś mnie jak wroga, a jednocześnie szukałaś mojej pomocy. Odpychałaś mnie od siebie, ale w momentach, gdy zrzucałaś maskę "tej złej", byłaś tak niesamowicie urocza. Nie mogłem przestać o tobie myśleć, pojawiałaś się w mojej głowie, kiedy tylko zamykałem oczy. Byłem wściekły na ciebie i na siebie, bo ciągle trwałem w tej dziwnej relacji z Eve. Nie miałaś o tym pojęcia i nieświadomie powodowałaś jeszcze większy chaos. Byłaś dla mnie zagadką. Tamtego dnia, właśnie podczas przesłuchania, rozwiązałem ją. Kiedy złapałaś moją dłoń i zaczęłaś śpiewać, stałaś się sobą, nie tą irytującą panienką, którą zgrywałaś, tylko tą prawdziwą Ally, która mnie całkowicie oczarowała. Stałem jak ogłuszony, a ty spojrzałaś mi w oczy. Tak uroczo wyglądałaś z zaczerwienionymi policzkami i niepewnością wypisaną na twarzy. I właśnie w tamtej chwili, kiedy spojrzałem w twoje oczy, wtedy się w tobie zakochałem.
- Dlaczego mi o tym mówisz? - zapytałam szeptem. - Dlaczego teraz?
- Gdybyś wtedy nie poszła na te przesłuchanie, może wciąż trwalibyśmy w zawieszeniu, gdzieś między "nienawidzę cię" a "potrzebuję cię".
- Nie rozumiem?
- Nikt nie może cię zmusić, żebyś dziś wystąpiła, Alls - Austin złapał mnie za rękę. - Nikt, prócz tamtej dziewczyny, którą poznałem na przesłuchaniu.
- Austin, przecież wiesz, że nie dam rady! - i po co on to wszystko mówi?
- Wtedy też tak mówiłaś - uśmiechnął się.
- Wtedy nie czułam tej presji, że jeśli zawalę, pogrzebię miesiące waszych przygotowań - ukryłam twarz w dłoniach.
- Moje małe, głupiutkie kochanie - blondyn przytulił mnie i pocałował mnie w czoło. - Stworzyłaś ten musical na nowo. To dzięki tobie mamy szansę na zwycięstwo w tym konkursie. Jeśli ktoś może zawieść to my. Ciebie.
- Wcale nie - zaprzeczyłam. - Wszyscy pomagaliście mi w pracach nad muzyką i tekstem.
- A dlaczego?
- Bo jesteśmy drużyną - odpowiedziałam i zrozumiałam, co usiłuje przekazać mi Austin. - A drużyny się nie zostawia.
Blondyn uśmiechnął się do mnie, a ja odpowiedziałam tym samym.
- Chodź - wyciągnął dłoń i pomógł mi wstać. Trzymając się za ręce, weszliśmy do teatru. Wewnątrz panowała grobowa cisza. Każdy spoglądał na nas niepewnie.
- Wystąpię - zawołałam, nim ktokolwiek zdążył się odezwać. Ze wszystkich stron dobiegły nas krzyki radości. Zapanował kompletny chaos, a ja tkwiłam gdzieś w środku tego wszystkiego.
- Kochani! - próbowała przekrzyczeć nas pani Speaker. - Mamy masę pracy!
Udaliśmy się do garderoby. Kiedy posadzono mnie na fotelu i makijażystka zaczęła tworzyć jakieś dziwne kreski na mojej twarzy, zwątpiłam i chciałam zrezygnować. Przeżyłam ten kosmetyczny horror, ciesząc się, że do balu przygotuje mnie ciocia. Oczywiście, jeśli do wieczora nie umrę ze wstydu.
- Hej, Gabriella - zachichotała CeCe, kiedy wspólnie, już po pełnej charakteryzacji i w kostiumach, zmierzałyśmy w stronę sceny.
- Coraz mniej mi się to podoba - mruknęłam.
Jeszcze mniej pewności, co do słuszności podjętej decyzji, zostało we mnie, gdy rozpoczęliśmy próbę. Zżerał nas stres i błądziliśmy jak dzieci we mgle. Trener Clapp rwał włosy z głowy, pan Ortega nerwowo krążył po sali, a pani Speaker rzuciwszy pewne niecenzuralne słowo na literę "k", wyszła z teatru.
- Jeśli to przeżyjemy - odezwałam się, gdy po tragicznej próbie generalnej i moich nerwowych smsach: "Gram Gabriellę, o Jezusie, pomocy!" wysłanych do wszystkich kontaktów na liście, czekaliśmy na rozpoczęcie spektaklu. - Zapraszam was na imprezę sylwestrową. U mnie. To tajemnica.
- Sekretna impreza? - zawołał uradowany Ty. - Wchodzę w to!
Potrzebowaliśmy takiego oczyszczenia atmosfery. Stres i strach ulotniły się, a my byliśmy wyluzowani, jak zawsze w swoim towarzystwie. W takim nastroju wyszliśmy na scenę. Kiedy nadeszła moja kolej, wzięłam głęboki oddech i po prostu to zrobiłam!
Wystąpiłam! Chociaż miałam wrażenie, że jestem w jakieś innej rzeczywistości. Czułam, jak gdybym znajdowała się w próżni, a widownia i cała reszta świata, gdzieś za grubym szkłem. Tańczyłam, śpiewałam i dawałam z siebie sto procent. Byłam dokładnie taka, jak opowiadał Austin! To było niesamowite!
- O mój Boże! - wykrzyknęłam, gdy po ostatniej scenie zeszliśmy ze sceny. - Zrobiliśmy to!
Przytulaliśmy się i piszczeliśmy, kiedy pani Speaker ponownie zawołała nas na scenę.
- Po raz kolejny oklaski dla cudownych uczniów naszego liceum!
Rozległy się owacje na stojąco, a my, trzymając się za ręce, ukłoniliśmy się. Rozejrzałam się po widowni. W trzecim rzędzie siedziała cała moja rodzina. Tato, kochany tatuś ocierał łzy wzruszenia. Uśmiechnęłam się do niego. Nie miałam czasu przyjrzeć się dokładnie, kto się dziś pojawił, bo kurtyna opadła po raz drugi. Ekscytowaliśmy się jeszcze przez moment, ale każdy z nas chciał jak najszybciej spotkać się ze swoimi bliskimi. Ja także. Pobiegłam do tłoczącej się w auli grupy i wypatrzyłam znajomą czuprynę Marka. Podbiegłam do moich krewnych, zgarniając po drodze Emmę, która tańczyła jako cheerleaderka.
- Ally, byłaś wspaniała! - na mój widok wykrzyknął tatuś i przytulił mnie.
- Dobra robota, mała - Kika zmierzwiła mi włosy.
- Kochanie - po twarzy Penny płynęły łzy, ale śmiała się. - Jestem z ciebie taka dumna.
- No, no, dziewczyno - Mark tylko pokręcił głową.
- Wystarczy, wystarczy! - śmiałam się, ale czułam się cholernie szczęśliwa.
Dałam radę! Aaaa! Dałam radę! Nie skompromitowałam się! Dziękuję wam, Boże, Allahu, Buddo, Jahwe, Latający Potworze Spaghetti i inni dobrzy bogowie! DZIĘKUJĘ!
- Mogę porwać na moment naszą gwiazdę? - pan Ortega podszedł do naszej grupy.
- Jasne - uśmiechnęłam się i machając moim przyjaciołom, którzy rozmawiali ze swoimi rodzinami, doszłam do stolika, gdzie siedzieli nauczyciele.
- Ally - pani Speaker podsunęła mi plik jakichś dokumentów. - Jako autorka nowych piosenek, musisz podpisać zgodę na wykorzystanie materiału w konkursie.
- Rozumiem - pokiwałam głową - ale nie stworzyłam ich sama.
- Wpisz nazwiska tutaj - pan Ortega wskazał palcem na rubryczkę "autorzy". - Zaraz poszukam reszty.
Pokiwałam głową i zgodnie z prawdą wpisałam dwa nazwiska: Allyson Dawson, Austin Moon.
- Świetnie - pani Speaker pokiwała głową. - Do zobaczenia na balu.
Pożegnałam się i chciałam ruszyć w kierunku moich bliskich, kiedy w tłumie zobaczyłam Dave'a.
- Co on tu robi? - szepnęłam. Spoglądał gdzieś w lewo.
- Hej - uśmiechnęłam się. - Co tutaj robisz?
- Hej, Ally - chłopak odwzajemnił uśmiech i pocałował mnie w policzek, nim zdążyłam zareagować i odsunąć się.  - Byłaś świetna!
- Dziękuję - szepnęłam zawstydzona. - To by się nigdy nie udało, gdyby nie Austin.
- Austin? - zapytał dziwnym tonem.
- Mój chłopak - położyłam nacisk na słowo "chłopak" - Austin Moon.
Może to tylko światło, ale miałam wrażenie, że po twarzy blondyna przemknął grymas.
- Muszę lecieć - pożegnał się Dave. - Mój...kuzyn tu występował.
Nim zdążyłam zapytać kto, chłopak zniknął w tłumie.
- O mój Boże - odwróciłam się gwałtownie, kiedy usłyszałam za sobą wzburzony szept. Tuż za mną stała jakaś dziewczyna i spoglądała gdzieś w stronę wyjścia. Dopiero po chwili skojarzyłam skąd ją znam.
- Cześć, Liz - oddychaj, Ally.
- Hej, Ally - blondynka była wyraźnie zdenerwowana. - Przepraszam na moment.
Wzruszyłam ramionami. Już dawno się nauczyłam, że lepiej za wiele nie pytać. Zaczęłam, po raz kolejny, przepychać się w stronę rodziny, ale znów nie było mi dane tam dotrzeć.
- Chodź, kochanie, poznasz moich rodziców - Austin złapał mnie za rękę i nie pytając mnie o zdanie, pociągnął mnie w lewo.
- Mamo, tato - blondyn zwrócił się do blond pary, ubranej w identyczne granatowe marynarki i białe koszule. - To jest właśnie Ally.
- Miło mi państwo poznać - uśmiechnęłam się.
- Jesteś o wiele ładniejsza niż na zdjęciach - powiedział ojciec Austina, a ja się zarumieniłam.
- I bardzo zdolna - mama blondyna miała uroczy uśmiech. Polubiłam ją od pierwszej chwili. Wydawała się kochana i troskliwa.
- Dziękuję - szepnęłam zawstydzona.
- Czyż ona nie jest urocza, Cassy? - pan Moon przytulił mnie, dzięki czemu nie zauważył spojrzenia swojej córki.
- Gdzie Megan? - wtrącił Nelson, co skutecznie odwróciło uwagę od gniewnych pomruków niezadowolonej Cassidy.
- Maggie jest tam - wskazałam na środek sali, gdzie zgromadzili się moi bliscy.
- Ojej! - tak, pani Moon, witam w moim świecie.
- Możecie stworzyć drużynę piłkarską - zachichotała Liz, która podeszła niezauważenie.
- Elizabeth, nie bądź bezczelna - pokręciła głową mama blondyna.
- Nic się nie stało, pani Moon - uśmiechnęłam się. - Rodzice, ojczym, macocha, rodzeństwo z każdej strony, ciocia, kuzynki, babcia, to może przyprawić o zawrót głowy.
- Megan, ta Megan, o której Nelson tyle opowiada, jest twoją siostrą? - zapytała kobieta.
- Tak, proszę pani - chciałam dodać coś więcej, ale Nelson zaczął mówić o jakimś szkolnym projekcie, który wykonywał wraz z Meg i Flynnem. Liz przyglądała mi się zaciekawiona, a ja czułam, że się czerwienię pod ostrzałem jej spojrzeń. Byłam pewna, że widziała, jak Dave mnie pocałował i bałam się, co może z tą wiedzą zrobić. Musiałam jej jakoś to wyjaśnić. Przecież to nie miało żadnego znaczenia.
- Przepraszam, że przerywam, ale jeśli Ally chce zdążyć na bal, musimy już jechać - do naszej grupy podszedł tata. Austin przedstawił mu swoją rodzinę, a później razem z nami podszedł do moich bliskich. Przywitał się ze wszystkimi, ale nie było czasu na towarzyskie konwersacje - do balu pozostało niewiele czasu. Cały klan Dawson-Simms ruszył na Coral Way. Emma i Kostka już wcześniej przywiozły swoje rzeczy do mnie. Dzięki temu, że nie musiałyśmy krążyć po całym mieście, zaoszczędziłyśmy masę czasu. W domu szybko ogarnęłyśmy się i przebrałyśmy w nasze kreacje. Konstancja miała na sobie przepiękną srebrną suknię w stylu Kopciuszka. Em założyła granatowo-bordową sukienkę z gorsetem i rozkoszowanym dołem, sięgającym przed kolano, ja czerwone cudo, które uszyła mama. Ciocia nas uczesała i umalowała, i powiem jedno - bomba.
Wzmocniłyśmy moje loki i zdecydowałyśmy, że pozostawimy je rozpuszczone. Ciocia uniosła je u nasady i podkręciła na okrągłej szczotce, by nie przylegały do twarzy. Wyglądałam niesamowicie! Jak gdybym szła na jakąś galę, a nie na szkolny bal!
Emma i Kostka zażyczyły sobie koki z dobieranym warkoczem, i to był strzał w dziesiątkę. Ta fryzura pasowała idealnie im obu.
Dzwonek do drzwi przerwał nasze wzajemne zachwyty nad sobą.
- To pewnie Trish - zawołałam i poszłam otworzyć. Miałam rację.
- Ta kiecka jest fantastyczna! - wykrzyknęła na mój widok przyjaciółka.
- Dzieło Penny - uśmiechnęłam się.
- Austin oszaleje!
- Powtarzamy jej to samo - zachichotała Kostka.
Było mi trochę głupio. Deuce wciąż przebywał w Australii, więc zadecydowaliśmy, że na ten bal pójdziemy po prostu jako paczka przyjaciół. Nie chcieliśmy sprawiać przykrości Trish, więc liczyłam na to, że, pomimo obietnicy, którą złożyłam Austinowi, nie wyskoczy z czymś głupim.
- Jack, założyłeś garnitur! - gwizdnęła brunetka.
- Alls mnie zmusiła - mruknął niezadowolony. Ha! Już moja w tym głowa, żeby mój braciszek ten bal spędził z Caroline, a nie Kim. Wciąż nie zrezygnowałam z planu zeswatania tej dwójki. Po prostu odłożyłam go na później. Muszę jeszcze kilka szczegółów dopracować.
- Ally - pukanie do drzwi i okrzyk taty skutecznie oderwało mnie od planowania złych i wrednych rzeczy. - Austin i Dez przyszli.
Zdecydowaliśmy, że punkt zbiorczy osób, które mieszkają w tej okolicy, będzie znajdował się u mnie. Jeszcze Jose i Josh, i możemy jechać.
- Hej - uśmiechnęłam się do wchodzących chłopaków. Dez odpowiedział tym samym, a blondyn spoglądał na mnie w milczeniu.
- Allyson Dawson - odezwał się po chwili z diabelskim uśmiechem. - Jesteś najpiękniejszą dziewczyną na tej planecie.
Wybuchnęłam śmiechem i spojrzałam na niego z czułością.
- Zakochani - prychnął Jack, a Emma rzuciła w niego poduszką, każąc mu się przymknąć.
- Skarby, będziecie mieli całą noc na słodkie słówka i teksty rodem z Bravo - Dez wywrócił oczami - Kto jedzie z kim?
- Nie zaczekamy na Josha? - zawołała Em i zaczerwieniła się. - I na Jose, oczywiście.
Kochana, nie wywiniesz się od spowiedzi przed kuzynką. Gwarantuję ci to.
W tym samym momencie rozległo się pukanie i zdyszani Eveningowie wpadli do mojego salonu. Wyglądali, jakby przebiegli maraton, a nie dwa metry.
- Spóźniliśmy się? - zapytała zmartwiona Josephine.
- Nie, właśnie ustalamy, kto z kim jedzie - wyjaśniła Trish.
Mieliśmy do dyspozycji trzy samochody, jak na dziewięć osób to aż nadto.
- Ja pojadę z Jose i Joshem - zdecydowała Emma.
- Ja też - znam mojego brata, pewnie zaserwuje Joshowi pogadankę o treści "spróbuj skrzywdzić Emmę, a połamię ci wszystkie kości".
- Ja jadę z Dezem - Kostka i Dez ostatnio spędzają ze sobą dużo czasu. Muszę z nimi porozmawiać. Głównie z Konstancją. Tym razem to ja będę się bawiła w gangstera spod osiedlaka "mała, wyprowadzę ci jedynki na spacer, jeśli ten facet będzie przez ciebie cierpiał".
- Jadę z Dezem, będę miała blisko do domu - Trish spojrzała na mnie i puściła mi oczko.
- Wiecie, że ja także prowadzę, prawda? - Austin poczuł się urażony.
- Nie martw się, kotku - zachichotałam. - Pojadę z tobą, żeby nie było ci przykro.
Przekomarzając się, ruszyliśmy do wyjścia, zaliczając po drodze sesję z aparatów taty, Sally, mamy i cioci. Kiedy w końcu udało się nam wyjść, musieliśmy się śpieszyć, żeby zdążyć na czas.
Blondyn otworzył mi drzwi i pomógł mi wejść do środka auta. W kiecce z rozcięciami i w butach na obcasie było to dosyć skomplikowane.
- Jesteś piękna - powiedział chłopak, kiedy ruszyliśmy.
- Dziękuję - uśmiechnęłam się. Byłam w doskonałym nastroju. Zerkałam na dłonie mojego towarzysza. Może to śmieszne, ale uważam, że u mężczyzn, jedną z najbardziej seksownych części ciała są właśnie dłonie. Duże, zadbane, silne, ale jednocześnie delikatne. Właśnie takie dłonie ma Austin. Zagryzłam wargę, przypominając sobie te chwile, kiedy krążyły po moim ciele. Wyobraziłam sobie, że teraz wsuwają się pod moją sukienkę i...
- O czym myślisz? - zapytał chłopak.
Serio? Czy ty masz jakiś radar, Austin? Przecież mu nie powiem, co mi krąży po głowie. A może?
- O tobie - zaczęłam nieśmiało. - I o mnie.
- Tak? - spojrzał na mnie rozbawiony. Wiedziałam, że moja twarz przypomina kolorem moją sukienkę, a Austin zna mnie bardzo dobrze. Jestem pewna, że domyślał się, skąd to nagłe zawstydzenie.
- Cholernie ci dobrze w tym garniturze - rzuciłam, całkowicie bez sensu. - Chociaż bez niego prezentujesz się równie świetnie.
Zatrzymaliśmy się na światłach. Blondyn zsunął jedną dłoń z kierownicy i tak, jak w mojej wyobraźni, zaczął krążyć nią po mojej nodze, zacząwszy od kolana.
- Cóż - spojrzał mi głęboko w oczy. - Odkąd cię zobaczyłem w tej sukience, myślę tylko o tym, że chciałbym ją z ciebie zerwać.
Kolejny centymetr wyżej.
- Austin, przestań - wcale nie chciałam, żeby przestał. - Jedziemy na bal. Szkolny bal. Bal pełen ludzi. Naszych przyjaciół.
Plotłam bez sensu. Kogo obchodzi jakaś szkolna potupajka? Austin Moon właśnie zbliża się do końca mojego uda! Pochyliłam się i wpiłam się w jego wargi. Zabiję gnojka. Ale najpierw zatracę się w jego pocałunkach.
- Jedź, do cholery! - mężczyzna w aucie za nami chyba stopą naciskał klakson, tak upierdliwie męczył nas jego dźwiękiem. Bądź tu człowieku erotyczny, tfu, romantyczny!  Oddychaj, Ally, pamiętasz jak się to robi, prawda?
- Nienawidzę cię, Moon - syknęłam i bezczelnie zaczęłam go prowokować jeżdżąc nogą po jego udzie.
- Pani Dawson, jeśli pani za moment nie przestanie, zatrzymam się na pierwszym wolnym miejscu parkingowym, a później zerwę z ciebie tę sukienkę i zrobię z tobą takie rzeczy, których nie zobaczysz nawet w najlepszym porno.
- To obietnica? - zakpiłam.
- Jesteś niemożliwa, Ally - wywrócił oczami Austin. - Prowokujesz mnie na wszystkie możliwe sposoby, testujesz moją wytrzymałość, doprowadzasz do szaleństwa, a później uciekasz, albo zrzucasz z łóżka.
- Wcale nie - zaprzeczyłam, chociaż wiedziałam, że ma rację. Kiedy wiedziałam, że między nami do niczego nie może dojść, kipiałam erotyzmem.
- Oczywiście, że jak jest - prychnął. - Dlatego pragnę cię poinformować, że doprowadzasz mnie do takiego stanu, w którym się nie myśli, co wypada. Jeśli nie przestaniesz, przekonasz się, że to nie są czcze słowa.
- Przecież jestem już grzeczna - cofnęłam nogę. Jakkolwiek podniecająco to brzmi, nie chcę stracić dziewictwa w samochodzie.
- Szkoda - mruknął.
Wybuchnęliśmy śmiechem. I jak tu go nie kochać? Reszta drogi, która dzieliła nas od szkoły, minęła nam na przekomarzaniach i rozmowach na temat musicalu. Austin był ze mnie dumny!
- Wiedziałem, że sobie poradzisz, w innym razie bym cię nie namawiał do wyjścia na scenę - powiedział, gdy parkowaliśmy przed budynkiem. - Przecież wiesz, że nie pozwoliłbym ci się skompromitować, kiedyś ci to obiecałem.
Byłam taka szczęśliwa! Czułam się jak w bajce. Wszystko było takie piękne, takie idealne! My - cholernie w sobie zakochani, otoczeni przez grono przyjaciół, czy można chcieć czegoś więcej?
- Austin - szepnęłam do chłopaka, kiedy wchodziliśmy do sali. - Proszę, spraw, żeby ten bal był niezapomniany.
Blondyn spojrzał na mnie zmartwiony. Nie pojmowałam dlaczego, ale nie miałam czasu się nad tym zastanawiać, bo wkroczyliśmy do środka i zaczęliśmy szukać stolika naszej grupy. Sala wyglądała magicznie. Ozdobiono ją błyszczącymi płatkami śniegu, a za jedyne źródło światła służyły srebrno-czerwone lampki porozwieszane przy suficie. Na stołach stały stroiki, także owinięte światełkami. Zaparło mi dech w piersiach, ekipa od dekoracji wykonała kawał dobrej roboty.
- Niesamowite - szepnęłam do blondyna.
- Ally, Aus, tutaj! - gdzieś z prawej strony dobiegło nas wołanie Rocky. Stała koło, a jakże, największego stolika, który ustawiono w rogu i machała nam. Ruszyliśmy w jej stronę. Na miejscu była już większość. Brakowało tylko Jose, Josha, Jacka i Emmy.
- Sala wygląda nieziemsko! - wykrzyknęłam. Wszyscy wiedzą, jak strasznie kręcą mnie świąteczne klimaty.
- Podobno ma być jeszcze lepiej - uśmiechnęła się Care. Wyglądała cudownie! Jack padnie, kiedy ją zobaczy! Fiołkowa sukienka podkreślała jej oczy, a upięte wysoko włosy, uwydatniały jej kości policzkowe.
- Care, wyglądasz jak dziewczyna! - zawołał mój brat, który pojawił się bóg wie skąd. Caroline zazwyczaj chodziła w dżinsach, trampkach i rozciągniętych koszulach ojca. - I to mega śliczna dziewczyna!
- Ty też wyglądasz jak człowiek, kiedy zdejmiesz bluzy - odgryzła się brunetka, ale widziałam, że pokraczny komplement mojego brata ucieszył ją.
- Hej wszystkim - uśmiechnęła się Kim. Znam dziewczyny, wiem, że po prostu chciała zwrócić na siebie uwagę. Ona również prezentowała się bardzo dobrze. Miała na sobie długą, zieloną sukienkę, a włosy splotła w niedbałego kłoska.
- Cześć, Kim - przywitał się Jack i ignorując blondynkę, usiadł obok Care, i zaczął z nią rozmawiać. Uśmiechnęłam się pod nosem. Kto wie, może obejdzie się bez mojej pomocy?
- Zatańczymy? - zapytał Austin.
- Jasne - uśmiechnęłam się.
Po chwili wirowaliśmy na parkiecie, a reszta naszych przyjaciół ruszyła w nasze ślady. Po tym stresie, związanym z musicalem, należała nam się chwila, no dobrze, noc dobrej zabawy. Zero problemów, tylko my, muzyka i świetne towarzystwo. Chciało mi się z siebie śmiać, kiedy przypomniałam sobie, że nie chciałam tu dziś przyjść. Bawiłam się wyśmienicie! Przez pierwsze dwie godziny, nie usiadłam ani na moment. Tańczyłam ze wszystkimi chłopakami z naszej paczki, a nawet z Trish i CeCe. Podczas tańca dużo żartowaliśmy i wspominaliśmy, te wszystkie przygotowania i inne zabawne historie z ostatniego okresu. Było magicznie i idealnie. Dokładnie tak, jak w mojej wyobraźni. Myślę, że właśnie takie powinny być bale - wspomnienia i przyjaciele.
- Już nie mogę - wykrzyknęłam z trudem do Deza, z którym właśnie tańczyłam. Z ulgą usiadłam i próbowałam uspokoić oddech. Przyjaciel dołączył do mnie po chwili. Podał mi kubek z napojem, a ja wypiłam wszystko jednym haustem.
- Nie masz wrażenia, że Austin jest dziś jakiś milczący? - zapytałam. Dręczyło mnie to od chwili, gdy ruszyliśmy na parkiet. Blondyn, choć wcześniej był rozgadany, milczał lub odpowiadał półsłówkami.
- Tak? - wybacz, Dez, nie oszukasz mnie. Znam cię wystarczająco dobrze i widzę, że kłamiesz.
- Dez... - zaczęłam, ale muzyka nagle została gwałtownie ściszona. Na podwyższenie weszła dyrektor Cornflower, a mój towarzysz udawał, że szalenie go to interesuje.
- Jak się bawicie, kochani? - zawołała dyrektorka. Litości! Brzmiała jak jakiś dj na podrzędnej dyskotece.
- Super!
- Świetnie!
- Mega!
Ze wszystkich stron dobiegały entuzjastyczne okrzyki, co wprawiło kobietę w doskonały nastrój.
- Przed nami chwila, na którą wszyscy z niecierpliwością czekamy! Za moment dowiemy się, kto został królem i królową balu!
Jasne. Aż mi stopy latają, taka ciekawość mnie zżera. Dlaczego ludzie tak bardzo eksyctują się jakąś koślawo wyciętą koroną z papieru?
- Jury w składzie: profesor Speaker, profesor Roberts, trener Clapp i przewodnicząca samorządu, Margaret State, bardzo skrupulatnie przeliczyli wasze głosy - Cornflower dawkowała napięcie. - Mam zaszczyt ogłosić, że tegoroczną królewską parą Gwiazdkowego Balu zostali...
Dyrektorka urwała i rozejrzała się po sali.
- Allyson Dawson oraz Austin Moon! - po tych słowach rozległy się oklaski i wiwaty. Tłum popychał Austina w kierunku podwyższenia, a ja siedziałam wciąż przy stoliku. Słowa Cornflower krążyły gdzieś po mojej głowie, ale nie docierały do mojego umysłu.
- O mój Boże, Ally! - wykrzyknął Dez i przytulił mnie. - Wygrałaś!
- Niemożliwe - mruknęłam. To był jakiś sen. Mega pokręcony sen.
- Leć na scenę! - popchnął mnie ku środkowi sali.
- Zapraszamy naszą królową! - zawołała Cornflower.
Wciąż ogłuszona, weszłam na podwyższenie i uśmiechnęłam się. Austin śmiał się i przytulił mnie.
- Wygraliśmy, mała - zachichotał, a ja odpowiedziałam tym samym.
Dyrektorka coś mówiła, ale nie słuchałam jej. Po chwili na nasze głowy zostały włożone korony.
- A teraz czas na taniec pary królewskiej - zakomenderowała Cornflower.
Trzymając się za ręce, zeszliśmy ze sceny. Wszyscy rozstąpili się, jak w tych głupawych komediach romantycznych. Zauważyłam naszych przyjaciół, stali nieopodal i pokazywali nam, że są dumni i bardzo się cieszą. Posłałam im uśmiech i pomachałam do nich.
Kiedy stanęliśmy dokładnie na środku sali, rozległy się pierwsze takty "Can you feel the love tonight?" - piosenki, do której zawsze chciałam zatańczyć pierwszy taniec na moim weselu.
Przytuliłam się do Austina i zaczęliśmy bujać się w rytm muzyki.
- Kocham cię - szepnęłam.
Kiedy Elton zaczął śpiewać refren, posypały się na nas płatki sztucznego śniegu.
Poczułam, że w oczach wybierają mi się łzy wzruszenia. Mocniej przywarłam do chłopaka, marząc, żeby ta chwila trwała wiecznie. Miałam wrażenie, że wraz ze śniegiem, obok nas wirują jakieś magiczne impulsy, fluidy i inne motyle, rodem z romansów Barbary Cartland.
- Ally, muszę ci coś powiedzieć - szepnął Austin, a ja zdumiona spostrzegłam, że na jego twarzy maluje się powaga i nie ma na niej ani krzty tej czułości, z którą zawsze na mnie spoglądał.
- Austin? - zapytałam, choć modliłam się z całych sił, żeby nie powiedział tego, o czym myślałam.
- Wyjeżdżam do Denver - oddychaj, Ally, oddychaj. Patrzy na ciebie cała szkoła. Oddychaj!
- Kiedy prosiłam cię, żebyś sprawił by ten bal był niezapomniany, nie do końca to miałam na myśli - wykrzusiłam po chwili.
- Przepraszam, przykro mi - szepnął blondyn.
- Cóż - muzyka przestała grać. Uczniowie klaskali, a z każdym kolejnym "klap-klap", odpadał kawałek mojego serca. - Mnie także, Austin.
Spoglądaliśmy na siebie jeszcze przez moment, po czym blondyn odwrócił się i zniknął w tłumie. Jak lunatyczka ruszyłam w kierunku przyjaciół.
- Ally? - Trish patrzyła na mnie z wyraźną troską. Poczułam, że po moim policzku spływa jakaś zdradziecka łza.
- Zabiję gnoja - mruknął Jack, ale powstrzymałam go.
- To nic - uśmiechnęłam się, choć najchętniej rzuciłabym się na ziemię i rozpłakała. - To nic. Naprawdę. Będzie dobrze. Chwilę będzie źle i poboli, ale później będzie już dobrze.
- Och, Ally - Emma przytuliła mnie.
- Będzie dobrze, prawda?  - zapytałam i przestałam panować nad łzami.
Wiedziałam, że ten moment może nadejść, ale łudziłam się, że Austin tu zostanie. Wszystko na to wskazywało - to, o czym mówił, zachowanie Cass.
- Odwiozę cię do domu - zaoferował Dez, ale zaprzeczyłam ruchem głowy.
- Zostanę - może w tłumie ludzi uda mi się choć na moment powstrzymać łzy. - Trish, pomożesz mi poprawić makijaż?
Poszłyśmy do łazienki, a ja, niczym mantrę powtarzałam w głowie jedno zdanie - nie będę płakała.
Udało się. Ostatnie godziny balu spędziłam na tańcach z przyjaciółmi. Wprost wychodzili z siebie, żeby tylko oderwać mnie od depresyjnych myśli. Uśmiechałam się z wdzięcznością, mając nadzieję, że wygląda to szczerze. Nie chciałam popsuć im balu, wystarczy, że mój świat się zawalił. Świat, który zaczynał i kończył się w cudownych, brązowych oczach Austina Moona.

Oderwałam się od wspomnień i zerknęłam na kartkę papieru, którą trzymałam w dłoniach. Ze zdumieniem stwierdziłam, że słowa zamazują się, a papier jest mokry od łez. Wzięłam głęboki oddech i włączyłam długopis.

Kochany Mikołaju, obiecaj mi, że on wróci. Proszę. Obiecaj mi to, dobrze? Obiecaj, że mi go zwrócisz, bo bez niego całkowicie się rozpadam. Ja wiem, że nie istniejesz, wiem, że to rodzice przynoszą prezenty, ale potrzebuję tej wiary, że może jesteś prawdziwy. Muszę wierzyć, że jesteś w stanie spełnić moje marzenie, bo inaczej oszaleję. Potrzebuję nadziei, a kiedy jest na nią najlepszy czas, jeśli nie w wigilię?
Kochany Mikołaju, gdziekolwiek jesteś, cokolwiek robisz, błagam tylko o jedną rzecz - niech Austin wróci. Niech wróci do Miami i do mnie. Niech po prostu tu będzie, bo nie zniosę kolejnego pustego dnia.

Odłożyłam długopis.
- A teraz będziesz szczęśliwa i nie dasz po sobie poznać, że rozpadł się twój świat - szepnęłam do siebie. Zabroniłam Jackowi, Kostce i Emmie wspominać o wyjeździe Austina. To miały być nasze pierwsze rodzinne święta i nie chciałam ich psuć. Sally przyglądała mi się z troską, ale wymigiwałam się od odpowiedzi. Jeszcze przyjdzie czas na rozpacz.
Usunęłam z twarzy ślady łez i przebrałam się w uroczą sukienkę w kolorze miętowym. Przećwiczyłam uśmiech, wykrzywiając się do swojego odbicia i byłam gotowa na rodzinny wieczór. Nucąc pod nosem kolędę, zbiegłam na dół. Choinka, ozdoby, to wszystko przywodziło mi na myśl ten cholerny bal i wirujące płatki śniegu.
- Jest pięknie - powiedziałam i tylko nieznacznie zadrżał mi głos.
- Martwię się, chcę,  żeby wszystko było idealnie - Kathy była wyraźnie zdenerwowana.
- Będzie - uśmiechnęłam się, tym razem szczerze. - Będziemy tu wszyscy razem, cała rodzina, czego więcej można chcieć?
Było coś takiego. Ktoś taki. Ktoś, kto znajdował się teraz daleko ode mnie i nie miałam pojęcia, czy jeszcze kiedykolwiek go zobaczę.
- Wszystko w porządku,  Allys? - Kathy spojrzała na mnie zmartwiona.
Nie, Kathy.
- Tak, wszystko gra - Odparłam. Nic się nie stało, tylko pękło mi serce...

_________________________________

To chyba najdłuższy rozdział, jaki kiedykolwiek napisałam.
Automatycznie publikowanie to gówno.

Najgorsze jest to, że Ania i Raffy znają moje oba adresy i w momencie, kiedy przeczytają ten rozdział, muszę uciekać gdzieś na drugą półkulę. Albo na Marsa.

Nie zabijajcie! ;*

Widzimy się w weekend.

Ps. Dziękuję, Anulka za pomoc z przecinkami! ;*

wasza m.