środa, 31 grudnia 2014

Reklamataj, czyli zaproszenie na nowego bloga


Witajcie, moi drodzy Czytelnicy!
Wiem, że spodziewaliście się rozdziału, bo opierdalam się nieziemsko, ale hej, imprezy, depresje, kryzysy, taka sytuacja, więc na rozdział jeszcze poczekacie.

Dziś, chciałabym Wam coś zareklamować, chociaż właściwie powinnam napisać Coś.
Bo to tak zacne precjozo, że wszystkie blogi na Bloggerze przy tym wymiękają, tak, pamiętnik Ali Di także.
Dostąpiłam zaszczytu przeczytania prologu, więc wiem, co mówię.
Piszę.
Never mind.

Na pewno każdy z Was zna Anię aka Sparrow i Martynu aka Raffy.
To teraz wyobraźcie sobie, co się mogłoby się zdarzyć, kiedy te dwie, mega uzdolnione i cudowne dziewczyny napisałyby coś razem.
Prawdziwa rewolucja, prawda?
A właśnie to się wydarzyło.
Tak, dzisiaj, dokładnie w samo południe, w Bloggerowym światku pojawi się on - CZOŁG, czyli blog, na który wszyscy czekaliśmy.
Blog, który złamie nam serduszka, no, przynajmniej tej części z nas, która je jeszcze ja.
Blog, po którego lekturze wzrośnie popyt na chusteczki higieniczne i psychotropy.
Blog, od którego nie będziemy mogli się oderwać.

Nieważne, czy jesteście w domu, czy zapieprzacie nad szczotą, szykując sylwestrową domówkę, tak, Mika, to o Tobie, czy siedzicie u babci i dziadka, grając w makao, czy oglądacie 998676 odcinek Klanu, punkt 12 wszyscy otwieramy przeglądarki i wpisujemy ten adres:
a później zbieramy szczęki z podłogi.



wasza m.


środa, 24 grudnia 2014

"W labiryncie swoich myśli..."




12 stycznia


Niedziela. To jeden z tych dni, kiedy człowiek z niedowierzaniem zerka w kalendarz i przerażony, chciałby cofnąć czas do piątku. Albo chociaż soboty, żeby jeszcze na moment móc udawać, że nie musi wracać do rzeczywistości i rutyny, która nieuchronnie nadciąga wraz z każdym poniedziałkiem. Ta niedziela była wyjątkowo smutna. Koniec biwaku, powrót do cywilizacji i szkolnych problemów, od których naprawdę udało mi się uciec. Prawdę mówiąc, miałam inne rzeczy na głowie. Jak wczorajsza kłótnia z Austinem.
- Powinieneś być wściekły, a nie mnie całować - powiedziałam zdezorientowana, kiedy blondyn oderwał swoje usta od moich.
- To jest o wiele przyjemniejsze - mruknął chłopak.
Ja z kolei powinnam być szczęśliwa, że moje, dosyć niepochlebne zdanie o jego ukochanej siostrzyczce, zostało tak dobrze przyjęte, ale zamiast się przymknąć i zatopić w ustach Austina, co podpowiadał mi rozsądek, musiałam, przyznaję to bez bicia, całkowicie bez sensu, ciągnąć tę kłótnię. To z kolei podpowiadał mi jakiś nieznośny troll, który pojawiał się w mojej głowie nieoczekiwanie i krzyczał, tupał oraz kopał do momentu, gdy decydowałam się zapomnieć o rozsądku i dopuszczałam do głosu emocje.
- Nie rozumiem cię - pokręciłam głową i oswobodziłam się z jego objęć. - To, co mówisz i to, co robisz, to się wyklucza. Zdecyduj się w końcu czego chcesz! Nie chcę tych ciągłych zawirowań.
- Nie, Ally - Austin oparł się o drzewo i przyglądał mi się uważnie. - To ty nie wiesz czego chcesz. Szukasz problemu tam, gdzie go nie ma. A kiedy tak szukasz i szukasz, i szukasz, chociaż wcale nie masz powodu, w końcu go znajdujesz.
- Rozumiem, że dla ciebie chora relacja między mną, a twoją siostrą nie jest problemem - syknęłam. - Dlaczego miałbyś się tym przejmować?
- Masz rację, Alls - blondyn był coraz bardziej wściekły, chociaż próbował tego nie okazywać. - To, co się dzieje między tobą a moją siostrą, dzieje się między tobą a moją siostrą. Rozumiesz? To nie ma wpływu na nas. To nie może mieć na nas wpływu. Ja nie chcę, żeby to miało wpływ na nas!
- Wybacz, ale ja nie potrafię udawać, że problem nie istnieje - wciąż w ten sam irytujący sposób upierałam się przy swoim idiotycznym zdaniu.
- Co chcesz, żebym zrobił? Powiedz, zrobię to!
- Chcę... - zamyśliłam się. Chłopak miał rację, nie miałam pojęcia, czego tak naprawdę chcę, ale nie mogłam się zdobyć na to, żeby to przyznać. Nie pozwalała mi na to moja duma. Pieprzona duma, która wciąż pakowała mnie w kłopoty i niszczyła wszystko, co z takim trudem buduję. - Chcę... Chcę...
Cholera! 
- Ally, proszę, nie kłóćmy się - Austin podszedł do mnie i próbował mnie przytulić, ale odsunęłam się. Zachowywałam się całkowicie bezsensownie. Jak konkursowa idiotka.
- Chcę zostać sama - wydukałam w końcu z trudem. Ciężko mi było mówić, bo czułam palące mnie łzy. Nie rozumiałam siebie. Nie miałam pojęcia po co i dlaczego się tak zachowuję, ale nie potrafiłam przestać. Chyba zbyt daleko zabrnęłam w labiryncie swoich myśli i przegapiłam kilka drogowskazów. Zabłądziłam, a żaden promyczek, żadna iskierka, nie było tam nic, co wskazywałoby mi drogę do wyjścia.
- Przepraszam - wyszeptałam tylko, speszona pod ostrzałem uważnych spojrzeń Austina i nie mogąc ich dłużej wytrzymać, odwróciłam się i pobiegłam przed siebie. Nie myślałam logicznie. Po prostu biegłam i biegłam, i biegłam, i biegłam. Biegłam, aż poczułam, że już dłużej nie dam rady. Osunęłam się na zwalony pień i objąwszy kolana rękoma, ukryłam w nich głowę. Dyszałam ciężko, ale to nie długi, męczący bieg był tego przyczyną. To to przed czym uciekałam, ale niestety nie zapodziałam tego po drodze, tak okropnie mnie strudziło. Moje myśli. 
- Co ty wyprawiasz, idiotko?! - wrzeszczałam na siebie wewnątrz mojego mózgu. - Wracaj tam i to napraw!
Ale nie mogłam wrócić. Jeszcze nie. Najpierw musiałam wszystko rozważyć. Ja wiem, że zawsze tworzę problemy przez moją nadinterpretację, ale nie potrafiłabym stanąć przed Austinem i nie znać odpowiedzi na pytanie, które mnie dręczy - dlaczego doprowadziłam do tej awantury?
Chociaż dogłębnie nad tym myślałam, wciąż miałam pustkę w głowie. Nie było tam nic, choć, paradoksalnie, było tam wszystko. Burdel, jakiego w swojej torebce nie powstydziłaby się żadna kobieta.
- Oddychaj, Ally - szeptałam do siebie i starałam się uspokoić. W zdumienie wprawił mnie widok podrapanego prawego kolana. Musiałam upaść, kiedy biegłam przez las, ale prawdę mówiąc, nie pamiętałam tego. Gdyby nie krew spływająca po mojej nodze, sądziłabym, że to tylko gra świateł. Cień. Jakieś odbicie.
Wstałam i syknęłam. Bolało. Kostkę też miałam poharataną. Jakim cudem?
- Gdzie ja jestem? - zmarszczyłam brwi. 
Rozejrzałam się, ale nie poznawałam tego miejsca. Prawdę powiedziawszy, gdyby nie Mike, nie trafiłabym nawet z parkingu na polanę, chociaż wyraźna ścieżka prowadziła wciąż prosto. Nie mam za grosz orientacji w terenie. W dodatku dla mnie każde drzewo wygląda jednakowo. No okay, widzę, że jedne mają liście, a inne igiełki, ale drzewo to drzewo, nie przyglądam im się z zapartym tchem. Najgorsze było to, że już od dawna nie słyszałam szumu wody. I to nie dlatego, że się do niego przyzwyczaiłam, i go nie zauważam, ale dlatego, że musiałam odejść gdzieś bardzo daleko w głąb lasu.
- Nie, nie, nie, nie, nie - powtarzałam, kręcąc się w kółko. Byłam przerażona wizją zgubienia się w lesie. Moja psychika podsuwała mi wszystkie horrory, które kiedykolwiek obejrzałam, a ich akcja działa się w takich okolicznościach. Już widziałam tych zmutowanych facetów z "Drogi bez powrotu", czarownicę z "The Blair Witch Projekt", tego misia z "Demona zemsty". Panika zaczynała brać górę. Mimo że zazwyczaj jestem silna i odporna, moja psychika kompletnie sobie nie radzi w takich sytuacjach. Wiedziałam, że jeszcze moment i wpadnę w histerię. Biegałam między drzewami, a strach coraz mocniej mnie pożerał. Zaczepiłam sukienką o wystającą gałąź. Szarpnęłam, żeby się uwolnić. Usłyszałam trzask rozrywanego materiału. Upadłam na ziemię i uderzyłam kostką w wystający głaz. Skrzywiłam się z bólu, ale szybko podniosłam się i kuśtykając, starałam się odnaleźć drogę do naszego obozowiska. Bałam się. Cholernie się bałam mojej wyobraźni i samotności. Las nie wydawał mi się już uroczym, magicznym miejscem. Za każdym drzewem, za każdym kamieniem widziałam cienie, w których upatrywałam się morderców, gwałcicieli i niebezpiecznych dla otoczenia zbiegów ze szpitali psychiatrycznych. Rozglądałam się, ale miałam wrażenie, że wciąż jestem w tym samym miejscu. Gdziekolwiek skręciłam, wychodziłam na tę samą polankę, gdzie starałam się dojść do siebie po kłótni. Czułam się taka bezsilna i w końcu z tej bezsilności rozpłakałam się.
- Idiotka - szeptałam, szlochając. 
- Ally? - w pierwszej chwili myślałam, że to tylko wytwór mojej imaginacji. Coś na kształt fatamorgany. Podniosłam głowę i starałam dojrzeć coś przez zasłonę łez. Austin. To był on. Naprawdę on. Stał tam, kilka metrów ode mnie i zmartwiony mi się przyglądał. Nie zważając na bolącą kostkę, zerwałam się z ziemi i rzuciłam mu się na szyję.
- Tak strasznie się bałam, tak strasznie się bałam - powtarzałam, wciąż szlochając jak histeryczka.
- Cichutko, spokojnie - szeptał, gładząc mnie po włosach. - Jestem przy tobie.
Przywarłam do niego mocno, tak, jak gdyby świat miałby się właśnie skończyć. Ciepło jego ciała sprawiało mi przyjemność, ale nie w czysto fizycznym znaczeniu. Bliskość blondyna przynosiła mi psychiczną ulgę. Czułam się przy nim bezpieczna. Wracałam do równowagi i powoli przestawałam myśleć, że każdy liść chce mnie zabić. Uspokajałam się. Mój oddech wyrównywał się, drżenie ustępowało.
Chłopak ostrożnie, jakby się bał, że nawet najmniejszy ruch może mnie spłoszyć, przesuwał się w stronę zwalonego pnia. W końcu do niego dotarliśmy. Austin posadził mnie na korze, a sam zmarszczywszy brwi, uważnie na mnie spoglądał.
- Co się stało? - zapytał delikatnym tonem i wskazał na rozdartą sukienkę oraz poranione nogi.
- Upadłam - przyznałam. - Zgubiłam się. Bałam się, że nie znajdę drogi powrotnej i wpadłam w panikę.
Mimo że wciąż nie miałam pojęcia, gdzie się znajduję, w towarzystwie blondyna nie obawiałam się niczego. Moglibyśmy być nawet gdzieś na Alasce, co było niemożliwe ze względu na klimat, a ja nie martwiłabym się tym.
- Długo nie wracałaś, martwiłem się.
- Przepraszam - szepnęłam. - Za tę bezsensowną awanturę. Za moje gówniarskie zachowanie. Za wszystko. Jesteś taki kochany, tak bardzo się o mnie troszczysz, a ja ciągle funduję ci emocjonalne sinusoidy. Kiedy się na coś uprę, czy mam rację czy nie, jestem jak orkan - rozwalam wszystko, co znajdzie się na mojej drodze.
- Hej, Pszczółko, nie myśl o tym - uśmiechnął się Austin. - Już wszystko dobrze.
- Jestem idiotką, przepraszam - powiedziałam zawstydzona.
- Wcale nie - zaprzeczył.
- Ależ tak! Jestem beznadziejną idiotką.
- Chyba nie sądzisz, że mam taki zły gust? - prychnął blondyn, a ja parsknęłam śmiechem.
- Czy ja wiem? W końcu byłeś z Eve.
- Cios poniżej pasa, Dawson - chłopak udał obrażonego. 
Przez moment przekomarzaliśmy się, ale gdy zapadła cisza, Austin spoważniał.
- Posłuchaj, Ally, rozumiem, że ta sytuacja z Cassidy może cię męczyć. Nie myśl, że jestem ślepy. Zauważyłem, że między wami wcale nie ma siostrzanej miłości, kwiatów i tęczy, ale nie sądziłem, że jest tak źle. Obiecuję, że postaram się to jakoś załatwić. Spróbuję, dobrze? Wiem, jak zaborcza potrafi być moja siostra, ale nawet ona nie stanie pomiędzy nami. Rozumiesz?
- Ale ona ma rację, kiedy mówi, że moją jedyną wadą jest brak zalet.
- Przyznaję, że czasami ciężko cię znieść. Jesteś upierdliwa, cholernie dumna, kłócisz się z byle powodu, bywasz złośliwa i sarkastyczna, ironizujesz i kpisz, bo nie chcesz pokazywać, że ci zależy. Uciekasz przed problemami, udajesz, że ich nie ma. Jesteś chaotyczna, skrajnie nieodpowiedzialna i nierozsądna. Zachowujesz się jak dziecko i obrażasz, kiedy coś idzie źle. Nie potrafisz sobie radzić ze smutkiem i zamykasz się w sobie, odcinasz się od każdej życzliwej ci osoby, bo za nic nie chcesz pokazać, że jesteś słaba. Tak, Ally, właśnie taka jesteś, ale przy tobie czuję się szczęśliwszy niż kiedykolwiek wcześniej. Kiedy cię przytulam, mam wrażenie, że nasze ciała są jednością, że nasze żyły związują się ze sobą, a w naszych organizmach krąży ta sama krew, bo to niemożliwe, żeby dwoje ludzi mogło być tak blisko siebie pod każdym możliwym psychicznym i fizycznym względem. 
Milczałam. Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Znów czułam łzy, ale tym razem były to łzy wzruszenia. Jeszcze nigdy nie usłyszałam czegoś takiego, chociaż Austin wielokrotnie powtarzał, że mnie kocha. To wyznanie było inne. Dojrzalsze. Wypełnione tęsknotą i rozłąką. Blondyn tyle razy mówił, że wrócił do Miami dla mnie. Teraz nie pisnął o tym ani słowa, ale ja, słuchając tego, co powiedział, w końcu w to uwierzyłam. W każdym jego słowie była miłość.
- Nie ma znaczenia, czy się kłócimy, rzucamy w siebie kubkami czy rzucamy się na łóżko. Nie ma znaczenia, czy mówimy o dwa słowa za dużo, ranimy się, godzimy, całujemy, krzyczymy na siebie czy po prostu leżymy i oglądamy telewizję. Ważne, że jesteśmy razem. Tylko to się liczy. Bliskość.
- Czuję się przy tobie taka beznadziejna - przyznałam szczerze. - Ty jesteś taki wyrozumiały, starasz się mnie zrozumieć, nawet, kiedy obrażam twoją rodzinę, a ja... Ja po prostu odwracam się i wściekła uciekam.
- Nigdy tak nie myśl, Alls - zaoponował. - Jesteś cudowna. Jesteś moja ze wszystkimi wadami i zaletami. Właśnie taką ciebie kocham, głuptasie. 
- Kocham cię bardziej niż potrafię wyrazić - szepnęłam i pocałowałam go w usta. Trwaliśmy złączeni w pocałunku, w którym starałam się zawrzeć wszystko to, czego nie potrafiłam powiedzieć. Zawsze miałam problem z wyrażaniem uczuć i wyrażaniem siebie. Mówiłam nie to, co chciałam powiedzieć i plątałam się. Przy Austinie było inaczej. On wiedział. On zawsze wiedział. Nawet, jeśli milczałam. Widział wszystko w moich oczach. Czytał z nich jak z otwartej księgi. 
- I see forever when I look in your eyes. You're all I ever wanted - zanucił cichutko Austin wprost do mojego ucha. Zadrżałam. - When I look into your eyes, I can see how much I love you. *
Przełknęłam ślinę i przyciągnęłam chłopaka do siebie. Zarzuciłam mu ręce na szyję i zatopiłam się w jego ustach. Usiadłam okrakiem na jego kolanach, nie miało znaczenia, że sukienka, która i tak była porozrywana, zsuwa mi się do góry, przecież i tak widział mnie już nago. Dotyk dłoni Austina na moich biodrach palił. Miałam ochotę zerwać z niego ubranie i zrobiłabym to, gdybyśmy nie usłyszeli nieopodal nas wybuchu śmiechu i jakiejś rozmowy prowadzonej rozgorączkowanym szeptem. Niechętnie odsunęliśmy się od siebie. Usiadłam w niej wulgarnej pozycji, a rozbawiony chłopak udawał, że podziwia okoliczne drzewa. Na polanę wyszła Kim w towarzystwie Jacka.
- Co wy tu robicie? - zmarszczyłam brwi, gdy zobaczyłam, że trzymają się za ręce. Nie podobało mi się to. Bardzo mi się to nie podobało. Kim była dziewczyną Garby'ego, o czym każdy z nas, a już na pewno mój brat, doskonale wiedział. To raz. W tym idiocie, Jacku, kochała się Care. O czym też każdy z nas, ale niestety nie mój ślepy, głupi brat, doskonale wiedział. To dwa
- No - byli wyraźnie zawstydzeni i zdziwieni, że kogoś tu zastali. Wyglądali jak para złodziejaszków przyłapana na gorącym uczynku. - Tak sobie spacerujemy.
- Czyżby? - wybacz, Kimmy, nie rób ze mnie idiotki.
- Siostra, wyluzuj, nie jesteś żadnym strażnikiem czystości - Jack wywrócił oczami, a ja omal nie spadłam z pnia, na którym siedziałam, kiedy to usłyszałam. Strażnik czystości?! Że co?! Że niby on i Kim coś ten? Ale jak to? Mamo? Tato? Halo? Poproszę podpowiedź publiczności.
- Słucham?! - wykrztusiłam osłupiała.
- Co się stało z twoją sukienką? I z twoimi nogami? - teraz to mój brat się zdziwił. 
- Nie zmieniaj tematu - przyzwyczaiłam się do bólu kostki na tyle, że nawet go nie zauważałam.
- Jeśli ktoś cię skrzywdził, zabiję gnoja - ktoś, a w domyśle Austin. 
Hej, braciszku, przestań mordować mojego chłopaka wzrokiem. Zajmij się raczej mordowaniem tej puszczalskiej panienki, która najwyraźniej kantowała mojego kumpla. 
- Przewróciłam się w lesie, wyluzuj - rzuciłam tylko. - Musimy pogadać, młody.
- Później, jestem trochę zajęty.
- Teraz! - w moim głosie zabrzmiała stal. Nie będzie mi tu gówniarz pyskował. Niech sobie będzie zakochany w Kimberly, ale hej, pewnych rzeczy się nie robi. Do takich należy migdalenie się z dziewczyną kumpla, nawet, jeśli to kumpel siostry. W dodatku ktoś, kto już wystarczająco oberwał od rodzinki Dawson.
- Upadłeś na głowę?! - wrzasnęłam, kiedy odeszliśmy kawałek od polany.
- O co ci chodzi? - jasne, udawaj niewiniątko.
- Ty i Kim - syknęłam.
- Przecież wiesz jak wygląda sytuacja z mojej strony.
- Ona ma chłopaka. Garby. Taki blondyn. Wiesz, siedzę z nim na chemii. Migdalili się na imprezie sylwestrowej i najpewniej wczoraj w namiocie też - mówiłam jak do idioty, ale cóż, skoro inaczej nie jest w stanie tego pojąć.
- Jezu, Ally, przecież to nic takiego - wzruszył ramionami, a mnie zamurowało.
- Nic takiego?! Jak możesz!
- Przestań zgrywać taką cnotkę.
- Nie mówimy tu o mnie i mojej cnocie - powiedziałam ozięble. - To, co wyprawia Kim, nazywa się zdrada. Z-D-R-A-D-A. Dotarło?
- I co w związku z tym?
Skamieniałam. Jack, mimo że był facetem, a każdy facet w opinii kobiet to tępy prostak, który myśli tylko o seksie, zawsze miał zasady. Bardzo dobrze je znałam, bo od dziecka byliśmy blisko. Nigdy by nie zalecał się do dziewczyny kumpla, nawet, jeśli byłby cholernie zakochany. Ba, nie ruszyłby jej nawet, gdyby wpakowałaby mu się do łóżka.
- Kim jesteś i co zrobiłeś z moim bratem?
- Ludzie się zmieniają, Alls - rzucił obojętnie.
- Nie, Jack, ludzie się nie zmieniają. Dorastają - spojrzałam na niego z wyrzutem. - Tylko szkoda, że po drodze gubią swoje zasady i wartości.
- Będziesz mi teraz prawiła kazania?
- To twoje życie. Rób, co chcesz. Obyś później mógł bez obrzydzenia spojrzeć w lustro.
- Dziękuję za rady, siostra. Nie skorzystam.
Co się dzieje z tym chłopakiem? Dlaczego zamienia się w karykaturę siebie? Halo?! Gdzie znika ten chłopak, który pisał piosenki miłosne, których nigdy nie odważył się zaśpiewać?
- Naprawdę sądzisz, że to w porządku? A gdybym ja zachowywała się tak, jak Kim? Albo Emma, albo Care? - spróbowałam ostatni raz.
- To nieporównywalne - pokręcił głową.
- Dlaczego? - zdziwiłam się. 
- Kim od zawsze była moją najlepszą przyjaciółką, ale to już nie jest ta sama słodka dziewczyna, w której się zakochałem. Skoro jest tak, jak jest, dlaczego mam z tego nie korzystać? - jak ładnie powiedziane. Czyżbym tylko ja była tak wulgarna, że nazwałabym to otwarcie "puszczaniem się"? - A ty... Ty jesteś moją siostrą. Emma też, chociaż nie jesteśmy spokrewnieni. Żaden facet nie zbliży się do was bez mojej wiedzy. Myśl sobie, co chcesz, ale i Austin, i Josh są pod czujną obserwacją. Co się tyczy Caroline... Care to Care. Nikomu nie pozwolę jej skrzywdzić, nie zasługuje na to.
- Jesteście blisko, prawda? - ciągle gdzieś razem chodzili. Czasami miałam wrażenie, że to pojawienie się brunetki, rozluźniło przyjaźń mojego brata i Kimmy.
- Nie w takim sensie, jak myślisz - wywrócił oczami Jack. - Przyjaźnimy się, ale to całkowicie inna relacja niż moja i Kim. Care jest inna. Czystsza. 
- Nie rozumiem cię - przyznałam szczerze. - Kiedy cię słucham, mam wrażenie, że traktujesz Kimberly jak przyjaciółkę, z którą się pieprzysz, a Care ja przyjaciółkę, w której się podkochujesz, ale sądzisz, że nie jesteś jej godny i nie chcesz komplikować waszych relacji.
Jack spoglądał na mnie bez słowa. Chociaż nie zmienił wyrazu twarzy, miałam wrażenie, że trafiłam w sedno. To było niemożliwe. Wiedziałabym. Powiedziałby mi. Prawda? Zawsze mi mówił. O wszystkim. Zawsze.
- Siostrzyczko, czasami ludzie, którzy są nam bliscy, są jak bagno, wciągają nas w swoje brudy głębiej i głębiej, chociaż tego nie chcemy. Dlatego lepiej trzymać się z daleka. Obserwować, ale nie wchodzić. 
Zostawił mnie osłupiałą i wrócił na polanę. Spoglądałam za nim i rozumiałam coraz mniej. O czym mówiłeś, braciszku? O sobie? O Kim? O Care? Dlaczego miałam wrażenie, że w twoim głosie słyszę prośbę o pomoc? Dlaczego poczułam się tak, jak wtedy, gdy dowiedziałam się o chorobie Kiki? Czyżbym znów tak szczelnie zamknęła się w swoim świecie, że przegapiłam coś ważnego? A może to Jack ukrył jakieś swoje problemy pod maską uśmiechu i rozbawienia? Dlaczego strach chwycił mnie za serce, a intuicja podpowiadała, że nadchodzą ciężkie czasy? Dlaczego rosła we mnie cholerna pewność, że muszę być silna, bo ktoś, kogo kocham potrzebuje mnie bardziej niż mogę sobie wyobrazić?

* "When I look in your eyes" Firehouse



_______________________________________________________

Witajcie, z tej strony Ra...
Żartuję!
Hiya!
Mikunia z tej strony.
Poszwendałam się trochę po Polsce, ale dzięki moim kochanym, najlepszym, najcudowniejszym, najwspanialszym i ogólnie och, ach, maszrumkom - Ani i Raff, blog wciąż funkcjonuje.

Święta, kurczę, jak ten czas szybko leci! W piątek miną dwa tygodnie, odkąd jestem w Polsce. Przeraża mnie wizja powrotu. Nie chcę. Zbyt dobrze mi tu. Ale nie ma narzekania, to zostawię dla Laczusi. ;*

Wigilia, czy wy także nie wyobrażacie sobie Bożego Narodzenia bez Kevina? :D

Z okazji tych Świąt, życzę wam, kochani, dużo miłości, radości i szczęścia!
Niech ten czas będzie dla was magiczny. Odstawcie komputery, telewizję czy konsole, spędźcie te dni z rodziną, nawet na wspólnym obijaniu się. Nie traktujcie tych rodzinnych spotkań, jak przykrego obowiązku. Nie! Odnajdźcie prawdziwą magię tych Świąt. Magię i ciepło, jakie niosą za sobą bliscy wam ludzie.
Nawet, jeśli was denerwują tak, że jedyne, na co macie ochotę to pieprznąć talerzem o ścianę, spakować walizki i nigdy nie wrócić, uwierzcie, że rodzina to skarb. Największy, jaki istnieje. Cieszcie się z każdej wspólnej chwili, bo są osoby, które widują swoich bliskich tylko raz w roku i cholernie wam zazdroszczą, nawet sprzeczek i awantur.
Wesołych, kochani!
PS. Nie obżerajcie się za dużo.

Ania, my też!

Wasza M.



sobota, 20 grudnia 2014

"Obcowanie z naturą wycisza i uspokaja..."




11 stycznia


Najcudowniejsze poranki to te, kiedy budzisz się, mając tuż obok siebie ukochaną osobę. Cały twój świat w zasięgu ręki, wystarczy, że się przekręcisz i przysuniesz jeszcze bliżej. Otwierasz oczy i napotykasz twarz, którą tak dobrze znasz. Twarz, która towarzyszyła ci przez cały czas, bo przecież śnisz tylko o tej osobie. Jesteś tak nią przesiąknięty, że wypełnia nie tylko każdą komórkę twojego ciała, ale i mózgu. I kiedy myślisz, że tęsknota może cię zabić, budzisz się. Rozchylasz powieki i mimowolnie się uśmiechasz. Jest tu. Przy tobie. I nie ma znaczenia, że jest wcześnie rano, śpisz w namiocie pośrodku lasu, i obudził cię chłód. To wszystko nic nieznaczące drobiazgi. Dodatki.
- Austin, śpisz? - wyszeptałam zbielałymi wargami. Było mi cholernie zimno, chociaż zawinęłam się we wszystkie koce i bluzy.
- Śpię, Alls - mruknął blondyn nawet nie otwierając oczu.
- Mógłbyś mnie przytulić? Zimno - jęknęłam. Chłopak otworzył jedno oko i kiedy zobaczył, że naprawdę się trzęsę, wstał i szczelnie mnie opatulił swoim kocem.
- Rozpalę ognisko - zaproponował, a ja pokiwałam głową. Ogień oznacza ciepło. Austin wyszedł z namiotu. Nie chciałam siedzieć sama, więc po chwili ruszyłam za nim. Układał stosik gałęzi i wtykał między nie kawałki papieru.
- To rozpałka - uśmiechnął się, kiedy dostrzegł moje spojrzenie. Jak dla mnie to zwykły papier, ale kto tam wie. Nie jestem ekspertem w rozpalaniu ognia, cokolwiek mówi Matt.
- Jezu, jak cudownie - szepnęłam, kiedy płomienie wystrzeliły w górę. Usiadłam na kocu i przysunęłam się jak najbliżej ogniska. Austin usiadł tuż obok i mnie przytulił. Oparłam głowę na jego ramieniu i rozkoszowałam się tą sytuacją - jego obecnością i ciepłem rozchodzącym się po moim ciele. Milczeliśmy, ale nie potrzebowaliśmy słów. Chłopak przesunął się tak, że znalazłam się przed nim. Na wpół leżąc, trzymaliśmy się za ręce. Wokół nas panowała cisza, jedynie ptaki powoli budziły się do życia, a drwa w ognisku strzelały przyjemnie. Wciąż jeszcze zupełnie się nie rozwidniło. Panowała szaruga, co potęgowało nastrój niezwykłości. Czułam się tak, jakbyśmy znajdowali się w jakimś innym, magicznym świecie. W świecie stworzonym z naszych uczuć i emocji. W świecie stworzonym z naszej miłości. Zamknęłam oczy, wyobrażając sobie, że to wcale nie jest biwak z przyjaciółmi, a nasz prywatny zakątek, w którym możemy zostać na wieki. Przez moją głowę przelatywały obrazy - leżeliśmy na jakieś łące i spoglądając w niebo, opowiadaliśmy sobie słowa miłości. Delikatne, postrzępione chmurki krążyły nad nami, a my, wskazując na nie palcami, widzieliśmy tam zaczarowane wzory. Nie żadne słonie, czy inne samoloty. Dla nas to były kształty odzwierciedlające to, co tkwiło w środku nas. Nie wiem, chyba musiałam w pewnym momencie zasnąć, bo kiedy znów otworzyłam powieki, było już jasno, ogień dogasał, a Maga i Kostka siedziały tuż obok i przygotowywały śniadanie. 
- Dzień dobry, śpiochu - Austin pocałował mnie w czubek głowy, kiedy zauważył, że się obudziłam.
- Jesteś najwygodniejszą poduszką na całej ziemi - mruknęłam i uśmiechnęłam się.
- Mówisz? - zachichotał. - Może powinienem zatrudnić się na tym stanowisku na pełen etat?
- Koniecznie!
Wstałam i przeciągnęłam się. Zauważyłam, że dziewczyny uśmiechają się pod nosem, ale nie było w tym żadnych złośliwości. Same bardzo dobrze wiedziały, co to znaczy być zakochaną.
- Pomóc wam? - zapytałam.
- Jasne, chodź - zawołała Maga.
Zostałam zatrudniona do krojenia ogórka, a Austin poszedł nazbierać gałęzi. Czekały nas długi dzień i noc, opału nigdy dość.
- Ty i Dez - zapytałam kuzynkę, kiedy chłopak zniknął za ścianą drzew. - Czy to tak na poważnie?
- Chyba tak - powiedziała zawstydzona. - On chce mnie przedstawić swojej mamie.
O cholera, Dez nigdy nie przedstawiłby pani Eve nikogo, kogo traktowałby jako epizod, przelotną znajomość.
- I wiesz, ja też chciałabym, żeby mama go poznała. Trochę się boję, jak zareaguje, w końcu Dez jest ode mnie młodszy, ale Emma twierdzi, że mamie to nie będzie przeszkadzało. Sama wiesz, jest taka kochana i wyrozumiała. Zawsze akceptuje i popiera moje wybory - kontynuowała Kostka. Zdobyłam się jedynie na kiwnięcie głową, ale brunetka nawet tego nie zauważyła. - Zresztą Dez jest wspaniałą osobą. Jest taki czuły i wrażliwy, i taki odpowiedzialny, i zdolny, i potrafi sobie poradzić w każdej sytuacji. Jest taki rozsądny, moje całkowite przeciwieństwo. 
- Przeciwieństwa się przyciągają - uśmiechnęła się Maga.
- No właśnie! Tak jak u was! Ty jesteś tą spokojną i opanowaną, a Tyler jest wulkanem energii i skarbnicą pomysłów. 
- Wybitnie głupich pomysłów, należy dodać - rzuciła blondynka, ale kiedy mówiła o swoim chłopaku, w jej oczach czaiła się czułość i iskierki rozbawienia.
- Za to Ally i Aus - Kostka zamyśliła się. Spojrzałam na nią uważnie. No słucham, powiedz mi, kochana, co ci leży na serduszku. - Oboje jesteście strasznie chaotyczni. Czasami, kiedy tak na was patrzę, mam wrażenie, że jesteście jakimś chemicznym doświadczeniem - o, dodamy trochę tego, trochę tamtego i zobaczymy, co się zdarzy. Przez moment jest dobrze, substancja, która powstała tkwi w naczyniu, ale wystarczy nawet leciutki powiew powietrza i wybucha. A jak wybucha, zachlapuje całe ściany, okna i drzwi. Rozwala cały budynek. 
- Tak sądzisz? - zapytałam. Kurczę, to nie brzmiało zbyt zachęcająco.
- Wiesz, Ally, są momenty, kiedy zastanawiam się, jaki cudem, wy wciąż jesteście razem. U was są ciągłe wybuchy, fajerwerki. Taki ciąg: rozstania, powroty, rozstania, powroty, jakbyście nie mogli się zdecydować, co jest silniejsze - to, co was łączy, czy to, co was dzieli. Ale wtedy wystarczy na was spojrzeć i człowiek przestaje się zastanawiać. W każdym waszym geście widać, jak strasznie się kochacie.
- Jakbyście wydzielali jakąś specjalną aurę - uśmiechnęła się Maga. - To było widać już od początku. Pamiętam, że kiedy wyszliście na scenę, wtedy, na przesłuchaniu, pomyślałam sobie: "oni muszą być parą!" Uzupełniacie się i to bardziej niż ja i Ty, czy Dez i Kostka. Niezależnie od tego, co tkwi wewnątrz was, jesteście jednakowi.
- I chyba w tym tkwi problem - ciągnęła Konstancja.
Super, chciałam się tylko dowiedzieć, czy mój przyjaciel nie będzie cierpiał, a w zamian otrzymuję psychoanalizę mojego związku.
- Jesteście tacy sami i trudno wam znaleźć kompromis. Oboje idziecie przez życie jak burza, a kiedy pojawia się problem, nie staracie się go rozwiązać, tylko ignorujecie go, albo uciekacie i po raz kolejny łamiecie sobie serca.
- Zauważyłam to - przyznałam. - Tak, jakbyśmy kompletnie nic do siebie nie czuli.
- A ja myślę, że to całkowicie na odwrót - Magdalena spojrzała na mnie uważnie. - Kiedy kochasz kogoś zbyt mocno, nie chcesz tej osoby skrzywdzić. Chcesz dla niej wszystkiego, co najlepsze, ale przecież jesteś tylko sobą, nie możesz być tym cudem, na jaki, wedle twojej opinii ta osoba zasługuje. I kiedy pojawia się jakaś przeszkoda, może być nawet niepozorna, wycofujesz się i pieprzysz wszystko, co jest między wami, bo skoro ty sama nie potrafisz poradzić sobie ze sobą, nie masz prawa wciągać w taki syf kogoś, kogo tak bardzo kochasz. Czasami to źle aż tak mocno być z kimś związanym. Gdy ta osoba odchodzi...
- Zabiera ze sobą cały twój świat - dokończyła Kostka. - Nie potrafisz się już uśmiechnąć, chociaż próbujesz.
- Niekoniecznie - zaoponowałam. - Bywa też tak, że kiedy ta osoba odchodzi, ty rozsypujesz się kawałek po kawałku, nie dlatego, że nie potrafisz bez niej żyć. Potrafisz. Ale nie chcesz. Nie chcesz i nigdy nie będziesz chciała. 
- Mój boże, wy już od rana poruszacie takie ciężkie tematy? - ziewnęła Trish, podchodząc do nas. - I to w lesie?
- Kotku, wbij sobie do głowy, że w lesie można rozmawiać na inne tematy niż konsystencja wiewiórczych kup - Deuce przewrócił oczami i zostawiwszy nas same, odszedł w stronę drzew.
- Kompletnie się nie wyspałam - narzekała moja przyjaciółka. - Twardo, zimno, niewygodnie. Coś stuka, coś huczy w lesie. Jakieś szumy i szelesty. Dlaczego ktoś z własnej woli chciałby spędzić swój czas wolny w takich warunkach?
- Obcowanie z naturą wycisza i uspokaja - powiedziałam i rzuciłam w brunetkę bułką. Złapała ją i pokazała mi język.
- Jestem wystarczająco spokojna - zaczęła, po czym znacząco ziewnęła i zapatrzyła się w moją stronę. - O, cześć, pajączku!
Podążyłam za jej wzrokiem i zobaczyłam chodzącego obok mojej dłoni pająka. Wrzasnęłam jak opętana. Zerwałam się z miejsca i krzycząc, odbiegłam jak najdalej.
Natura uspokaja i wycisza?! Ta, dobre sobie! Cofam to, co powiedziałam.
- Zabij go! - piszczałam, a moja przyjaciółka zamiast mnie wspierać, płakała ze śmiechu. Z namiotów zaczęły wychylać się zainteresowane głowy, ale nikt nie ruszył mi na ratunek. Wszyscy, kiedy tylko orientowali się, że nie napadł nas żaden drwal-gwałciciel z siekierą, wybuchali śmiechem. W końcu Matt ulitował się nade mną. Wziął pająka na rękę i zaniósł gdzieś na skraj polany.
- Uciekaj, mały - zawołał za nim.
- Serio, Ally? - nawet nie zauważyłam, kiedy Austin pojawił się z powrotem. Stanął nieopodal i przyglądał mi się wyraźnie rozbawiony, a w jego oczach czaiła się ironia. Poczułam, że zaraz wybuchnę. Okay, wiem, to tylko pająk, ale hej, ludzie boją się dziwniejszych rzeczy. Jak Dominika. Ona boi się clownów. Kiedyś czytałam, że istnieją osoby, które przeraża liczba 666, dlaczego ja zostaję wyśmiana, bo boję się pająków?
- Nie odzywaj się - syknęłam w kierunku blondyna.
- Myślałem, że atakuje nas cała armia Zalienów - zachichotał Dez i wyczołgał się z namiotu.
- Ally, jesteś lepsza niż budzik - ziewnęła Jose. - Człowiek jest tak przerażony, że od razu zrywa się z miejsca.
- Bardzo zabawne - burknęłam. 
- Dajcie spokój Ally, ja też boję się pająków - powiedziała zawstydzona Caroline, czym wywołała ogólne zdumienie. Uwielbiała wszelkie obleśne, dziwne rzeczy. Czasami traktowaliśmy ją jak chłopaka, bo nienawidziła tych wszystkich dziewczyńskich zajęć. Zakupy, malowanie paznokci, sukienki? Strasznie ją to męczyło. Gry wideo, konkursy, kto najdalej splunie czy najgłośniej beknie - takie rzeczy uwielbiała. 
- Żartujesz, prawda? - zapytał Jack, ale ona tylko zaprzeczyła ruchem głowy. Widać było, że nie czuje się zbyt pewnie odsłaniając jeden ze swoich sekrecików. Caroline nienawidzi, kiedy ktoś traktuje ją jak słabą panienkę, która nie radzi sobie z najprostszymi czynnościami. Nawet, kiedy czegoś nie potrafi, nie poprosi o pomoc, jest na to zbyt dumna. Przyznanie się do słabości musiało ją wiele kosztować. Tym bardziej to doceniłam, przecież powiedziała to tylko dlatego, żeby przestano pokpiwać ze mnie.
- Naprawdę, Care? Boisz się takich małych, przebierających nóżkami pajączków? - wzdrygnęła się, co wystarczyło nam za odpowiedź. Spojrzałam na mojego brata. Zamyślony przyglądał się brunetce i chociaż na jego twarzy czaiły się ogniki rozbawienia, zauważyłam coś interesującego - chyba po raz pierwszy dostrzegł w Care dziewczynę. Nie seksownego kumpla, jak to miało miejsce, kiedy zakładała szpilki i kiecki, ale właśnie dziewczynę. Kogoś bezbronnego, kim można się zaopiekować.
- Umieram z głodu - zawołała Jose, a wszyscy jej przytaknęli. Ku mojemu zdumieniu, usłyszałam, że burczy mi w brzuchu.
- Chodźcie jeść, wszystko gotowe - uśmiechnęła się Maga. Niepewnie podeszłam i podejrzliwie spoglądałam na koce.
- Jezu, Alls, przecież tam nic nie ma - Austin zmarszczył brwi.
- Wolę się upewnić, że tamten pająk nie przyszedł z kolegami - mruknęłam. Jedyną odpowiedzią był wybuch śmiechu. Usiadłam na samym skrawku koca, gotowa do ucieczki w każdym momencie. Jedząc kanapki i popijając herbatę, przysłuchiwałam się rozmowie przyjaciół. W planie dnia był wypad nad jezioro i pływanie łódkami. Brzmiało super! 
- To co, ogarniamy się i za dwadzieścia minut wyruszamy? - zapytał Mike, który, jako najstarszy i najlepiej znający teren, pełnił funkcję dowodzącego naszą wesołą gromadką.
- Stoi! - zgodziliśmy się z entuzjazmem i rozeszliśmy się.
Pogoda była fantastyczna. Słonecznie, ciepło, ale nie tak upierdliwie gorąco, kiedy to człowiek marzy, żeby zamienić się w tę żaróweczkę, która świeci w lodówce i pozostać tam na zawsze. Idealny dzień na wypad nad jezioro.
- Pomożesz? - zapytałam Austina, zakładając kostium kąpielowy. Te wszystkie sznureczki, które trzeba wiązać to wyższy poziom ubraniowej świadomości.
- Wolałbym je rozwiązywać - szepnął blondyn, ale posłusznie pomógł mi uporać się z bikini w kolorze mięty.
- Możesz pomarzyć - prychnęłam. - Trzeba było się ze mnie nie wyśmiewać. Teraz cierp katusze.
- Jesteś okrutna - zrobił smutną minę, a ja wyszczerzyłam się w odpowiedzi.
- Jeśli będziesz grzeczny, może będziesz miał zaszczyt zdjąć mi buty ze stóp - wybuchnęłam śmiechem i wsunąwszy luźną sukienkę, wyszłam z namiotu. Na polanie była już większość. Brakowało tylko CeCe i Rocky oraz Josha i Austina, ale nie minęło nawet pięć minut, kiedy do nas dołączyli.
- Wszyscy gotowi? - zapytał Mike.
- Jasne.
- Pewnie.
- Tak.
Ze wszystkich stron posypały się potwierdzenia.
- Super - ucieszył się blondyn. - Musimy pójść tą ścieżką na lewo, a później odbijemy w stronę tych dużych skał, które mijaliśmy, kiedy szliśmy w tę stronę. Tak jest taka mała przystań. Wypożyczymy łódki i popłyniemy na drugą stronę jeziora. Kiedyś była tam plaża, teraz, chociaż oficjalnie została zamknięta, wciąż można tam przybijać.
Omówiliśmy plan i wziąwszy plecaki, wyruszyliśmy dróżką, o której mówił nasz przyjaciel. Wędrowaliśmy w milczeniu. Dookoła nas rozpościerał się leśny krajobraz. Ptaki wyśpiewywały swoje trele. Kto wie o czym tak zawzięcie dyskutowały? Może opowiadały sobie o naszej grupie? Może były zaskoczone, co tak wielu ludzi robi w ich królestwie, tak daleko od cywilizacji? A może po prostu to człowiek zbudował sobie całą tę otoczkę tajemniczości i nie chce przyjąć do wiadomości, że te ptasie śpiewy nie mają głębszego znaczenia? Może, choć zazwyczaj nie zwracamy na takie rzeczy uwagi, kiedy jesteśmy w takiej sytuacji, w takim miejscu, do głosu dochodzi ta poetycka, uduchowiona i romantyczna część nas i podświadomie chcemy, ba, wręcz tego oczekujemy, żeby te trele miały drugie dno. Nie mieści nam się w głowie, że to "tralali", może po prostu oznaczać "znalazłem wielką glizdę, będę ją trawił przez tydzień, a jak u ciebie, Zocha? Kroi się jakaś większa wyżera? Podobno na bagnach jest dużo dżdżownic."
- Teraz musimy skręcić tutaj - głos Mike'a dotarł do mnie jak zza mgły. Oderwałam się od swoich myśli. Pokręconych, muszę przyznać i posłusznie ruszyłam w kierunku, który wskazywał przyjaciel.
- Daleko jeszcze? - jęknęła Trish. No tak, ona nie lubi długich spacerów, wędrówek i takich rozrywek. Dla niej idealny weekend to impreza w gronie znajomych, a nie biwaki. Chociaż, jeśli mam być szczera, mam wrażenie, że marudzi bardziej z przyzwyczajenia, bo kiedy się zapominała, było widać, że się świetnie bawi.
- Jeszcze kawałek - uśmiechnęła się Maga.
- To samo mówiliście dziesięć kilometrów temu - burknęła brunetka.
- Kochanie, nie przeszliśmy jeszcze nawet dwóch - wybuchnął śmiechem Deuce.
Zawtórowaliśmy mu. Nie mogłam się już doczekać pływania na łódce. Widziałam takie rzeczy na filmach i zawsze marzyłam, że i ja, sobie tak popływam. Jak do tej pory nie było okazji. Nigdy nie miałam z kim wyruszać na podbój dzikich ostępów, teraz miałam inny problem - jak znaleźć wystarczająco dużo czasy, na te wszystkie rozrywki, które proponowali mi przyjaciele. Pomyśleć, że jeszcze cztery miesiące temu byłam szarą myszką, która snuła się między domem, szkołą, a sklepem. To niesamowite jak szybko wszystko może się zmienić. Po prostu zmienić. Na lepsze czy na gorsze, nie ma znaczenia. Czasami po prostu sam fakt zmiany się liczy. To daje nam motywacyjnego kopa, energię do działania, siłę i odwagę by nie pozwalać się kopać po głowie. Dominika zawsze zachęcała mnie do gonienia moich marzeń. W teorii brzmiało to super prosto, w praktyce, cóż, kończyło się jedynie na gdybaniu i scenach odgrywanych w wyobraźni. Zawsze sądziłam, że najpierw musi wydarzyć się coś spektakularnego, coś co zatrzęsie posadami całego, nie tylko mojego świata. Nic bardziej mylnego. Nie zdarzyło się nic takiego. Po prostu pojawił się Austin i zrobił jeszcze większy nieporządek w chaosie moich myśli.
- Jesteśmy na miejscu - powiedział Mike, chociaż sami też byśmy na to wpadli. Zatrzymaliśmy się obok niewielkiego domku, w którym znajdowała się recepcja przystani. Z budynku wyszedł postawny mężczyzna. Przysunęłam się bliżej Austina, ten facet wyglądał jak typowy seryjny morderca z filmów klasy B.
- A niech mnie! - zagwizdał wesoło. - Toż to Michael i Magdalena!
- Cześć, wujku - przywitało się rodzeństwo Sparkle.
O cholera, nie miałam pojęcia, że ten dziwny człowiek, który w rzeczywistości okazał się kochaną i przemiłą osobą jest spokrewniony z moimi przyjaciółmi.
- To wszystko wasi znajomi? - gwizdnął znowu właściciel przystani.
- Tak - uśmiechnął się Mike.
- A to - mężczyzna wskazał na CeCe - pewnie twoja dziewczyna?
- Tak, to Cecilia - potwierdził blondyn.
- Miło mi pana poznać - uśmiechnęła się ruda i uścisnęła wyciągniętą dłoń.
- Jaka laleczka! No, Michael, pilnuj jej dobrze! Gdybym miał z pięć lat mniej, no, sam bym się koło ciebie zakręcił.
Z trudem opanowałam wybuch śmiechu. Cofam moją wcześniejszą opinię, ten człowiek nie przypomina seryjnego mordercy, jest typowym podstarzałym wujaszkiem ze starych komedii.
- Maga, spowiadaj się przed wujkiem, który to twój wybranek?
- Jestem Tyler, miło mi pana poznać.
- No, uważaj, chłopie - rzucił z błyskiem w oku. - Jeśli ją skrzywdzisz, nie znajdziesz wystarczająco głębokiej dziury żeby się w niej ukryć. Co nie, Mike?
- Oczywiście! - potwierdził blondyn.
- No, dzień ucieka, nie będę was zanudzał moim marudzeniem. Pewnie chcecie wypożyczyć łodzie, co?
Potwierdziliśmy. Przez moment dyskutowaliśmy o tym, kto płynie z kim. W każdej łodzi mogło się zmieścić sześć osób, ale każdy z nas miał ciężkie plecaki pełne ubrań na zmianę, ręczników i jedzenia. Mieliśmy zamiar zrobić piknik na drugiej stronie jeziora. Idąc za radą pana Bucka, wujka Mike'a i Magi, zdecydowaliśmy się płynąć czwórkami. Moimi towarzyszami byli Austin oraz Jack i Care, która nie chciała przeszkadzać Emmie i Joshowi w ich pierwszej romantycznej wycieczce.
- Umiecie to obsługiwać? - zapytałam z powątpiewaniem, kiedy wgramoliliśmy się do łodzi.
- Jasne, widziałem to na filmie - prychnął Austin, co skwitowałam wybuchem śmiechu.
Miałam obawy, czy w ogóle uda nam się odbić od brzegu, ale blondyn i mój brat poradzili sobie z tym bez problemu. Płynęliśmy za łodziami naszych przyjaciół. Ja i Caroline rozłożyłyśmy się wygodnie i łapałyśmy promienie słoneczne.
- Nie za wygodnie? - zapytał Jack. - Care, łap za wiosło!
- Spadaj - powiedziała przeciągle brunetka, nawet nie otwierając oczu.
- Od tego są faceci - zachichotałam.
- Słyszałeś, Austin? - oburzył się mój brat. - Myślą, że jak założą bikini i kiecki to mają jakieś przywileje.
- Skandal! - zawołał blondyn.
- Kochanie, jeszcze jedno słowo, a wylądujesz za burtą - mruknęłam.
- Czy ty mi grozisz, Pszczółko? - zakpił.
- Ja? Skąd! - powiedziałam z udawanym oburzeniem. - Tylko ostrzegam.
- Ally, to są faceci, oni mają ograniczone miejsce w szufladkach swojego umysłu - zachichotała Care. - Dla nich słowo "ostrzeżenie" to zbyt skomplikowane pojęcie.
- Mała, jeszcze słowo, a zobaczysz jak wygląda świat pod wodą - Jack udawał obrażonego.
- Na pewno mokro - brunetka wzruszyła ramionami. Wybuchnęłam śmiechem, a razem ze mną nasi dzielni wioślarze. Dobiliśmy do brzegu. Jezioro było długie, ale niezbyt szerokie. Niechętnie wyszłam na brzeg. Tak przyjemnie leżało się w łodzi, słysząc plusk wody i kołysząc się w takt wioseł.
- Nie wiem jak wy, ale ja idę popływać - krzyknęła CeCe.
Podzieliliśmy się na grupki. Część ruszyła do wody, część rozłożyła koce i zaczęła się opalać, część ruszyła w głąb lasu, żeby zobaczyć jak wygląda ta część lasu. Ja, nie mogąc się zdecydować, co chcę zrobić, ruszyłam w stronę drzew. Przysiadłam na zwalonym pniu, obserwując, jak moi przyjaciele chlapią się wodą i zamyśliłam się.
- Hej - uśmiechnął się Austin i przysiadł tuż obok.
- Cześć.
- Coś się stało? - zapytał chłopak uważnie mi się przyglądając.
- Nie, po prostu nagle poczułam się taka zbędna - wyznałam szczerze.
- Nie opowiadaj bzdur.
- Jak myślisz, czy Cass mnie kiedykolwiek polubi? - zapytałam. Zastanawiałam się nad tą kwestią od kilku dni i nie znajdowałam żadnej odpowiedzi. Nie zrobiłam tej dziewczynie nic złego, nie wiedziałam, jak mogę ją znów do siebie przekonać, a chociaż udawałam, że wcale mi nie zależy na jej opinii, męczyła mnie ta nasza wojna.
- O czym mówisz? Przecież ona cię uwielbia.
- Ta - burknęłam.
- Zawsze chętnie cię do nas zaprasza i jest dla ciebie miła, i...
- Jak możesz być taki ślepy? - przerwałam mu. - Tak było. Kiedyś. Komuś, kogo się lubi nie rzuca się uwag w stylu: "usunę cię z życia mojego brata".
- Słucham?! - o cholera. Nie powiedziałam o tym Austinowi, bo nie chciałam go martwić. Nie miałam zamiaru mu o tym mówić. Cholera jasna! Nie mam pojęcia, dlaczego mu o tym powiedziałam! To chyba to słońce, ta atmosfera luzu, ta sjesta, na którą udały się moje myśli i logiczne myślenie.
- Zapomnij - uśmiechnęłam się wymuszenie i wstałam. - Idę się przejść.
- O nie - blondyn zastąpił mi drogę. - Opowiedz mi, co jest między tobą, a Cassidy.
- Nic - zaczęłam, ale spojrzałam w oczy Austina i przepadłam. - Ona mnie nienawidzi.
- Nie przesadzasz? Ona nie jest taka, jest tylko trochę...
- Zaborcza? Walnięta? Wybacz, Austin, ja wiem, że ona została strasznie skrzywdzona i do tej pory walczy ze skutkami. Ja wiem, że jesteś jej jedynym oparciem i wpada w panikę na samą myśl o twojej stracie. Ja wiem, że nie chodzi o mnie, jako o osobę, a o fakt, że jesteśmy razem. Ja to wszystko wiem! Nie pieprz mi,  że Cassy nie jest taka. Nie wiesz jaka ona jest, bo to nie na tobie się wyżywa. To nie ciebie morduje wzrokiem i to nie w twoją stronę rzuca uwagi, po których jedyne, na co mam ochotę to zakopanie się w łóżku i ryczenie przez miesiąc. Proszę, nie mów mi, że twoja siostra nie jest zimną, okrutną suką, bo parsknę ci śmiechem w twarz! - wyrzuciłam z siebie wszystko, co leżało mi na sercu. Powinnam się zamknąć już w okolicach słowa "walnięta", ale kiedy się nakręcałam, nie byłam w stanie przestać. Mogłam tylko gadać, gadać, gadać, aż do momentu, kiedy nie zabraknie mi powietrza. Albo argumentów.
- Dlaczego nigdy nic o tym nie mówiłaś? - po prostu zapytał Austin.
- Bo byś mi nie uwierzył. W rozgrywce Ally-Cassy, zawsze jestem tą drugą. Nigdy nie będę dla ciebie na pierwszym miejscu, nawet, jeśli twierdzisz coś innego.
- Tak myślisz? - zapytał gorzko.
- Tak - pokiwałam głową. - Tak, właśnie myślę.
- Przecież wróciłem tu dla ciebie!
- Gdybym była najważniejsza, nigdy byś nie wyjechał.
Wałkowaliśmy ten temat po raz miliard któryś tam, ale ta sytuacja ciągle między nami tkwiła. Była jak drzazga. Niby jej nie widać, ale gdzieś tam się znajduje i upierdliwie wkurza w momencie, kiedy człowiek absolutnie nie ma na to siły. I tak męczy, i męczy, aż w końcu się ją wygrzebie z palca, aż do ostatniego, miniaturowego kawałeczka.
- Ile razy mam cię za to przepraszać, żebyś w końcu przestała mi to wypominać?! Po prostu o tym zapomnij!
- Och, wybacz, nie mam Alzheimera - syknęłam wściekła.
- Super - mruknął chłopak. On także był wpieniony. Mierzyliśmy się wzrokiem przez moment. W głowie krążyły mi słowa, które usłyszałam dziś rano od kuzynki: "Czasami, kiedy tak na was patrzę, mam wrażenie, że jesteście jakimś chemicznym doświadczeniem - o, dodamy trochę tego, trochę tamtego i zobaczymy, co się zdarzy. Przez moment jest dobrze, substancja, która powstała tkwi w naczyniu, ale wystarczy nawet leciutki powiew powietrza i wybucha. A jak wybucha, zachlapuje całe ściany, okna i drzwi. Rozwala cały budynek." Miała cholerną rację.
- Allyson Dawson - syknął blondyn, kiedy milczenie się przedłużało. - Jesteś upierdliwa, jesteś irytująca, jesteś wkurzająca i to do granic wytrzymałości. Gdyby ktokolwiek mnie zapytał, jak ja z tobą wytrzymuję, nie wiedziałbym, co odpowiedzieć.
- Chcesz mnie zostawić? - zapytałam zimno. W takim nastroju, w jakim byłam, naprawdę było mi wszystko jedno. Mógłby przejechać mnie czołg, nie zauważyłabym nawet.
- Chciałbym - przyznał Austin i złapał mnie za ręce. - Są takie chwile, kiedy chciałbym to zrobić. Ale nie mogę. Jesteś mną bardziej, niż ja sam.
I kiedy chciałam coś powiedzieć, po prostu mnie pocałował.


___________________________________

Raff z tej strony. Znowu. ZAZDRO?
Nie no, trzeba przyznać. Mikunia całą noc spędziła na maratonie Hobbita, a resztę dnia łaziła po sklepach, Anulka zdychała na próbie i pracowała, a ja sprzątałam cały dom, ryczałam po stracie włosów u fryzjera i znowu sprzątałam.
Lecz.
Podpisuję się pod każdą propozycją zabicia Miki za końcówkę rozdziału. Srasz nam ptaszkami i miłostkami cały, kurde, rozdział, a na koniec walisz takim czymś. ._. Ally, jesteś idiotką. (Y)
Ale shh. Powodzenia wszystkim w przygotowaniach świątecznych, moje orzeszki. Laczek z Wami.

~Raffy

środa, 17 grudnia 2014

"Koniec tematu..."





10 stycznia

Piątek. Boże. W końcu piątek! Dziękuję wam wszystkie dobre moce, dziękuję z całego serduszka! Ten tydzień był okropny. 
Zły. 
Koszmarny. 
Tragiczny. 
Paskudny. 
Czy powinnam dodawać cokolwiek więcej? Nie? To świetnie. No okay. Jeszcze jedno. Był jednym z najgorszych w moim życiu. Nie, nie. Z Austinem i przyjaciółmi wszystko super. Z rodziną też. Pewnie się zastanawiasz, pamiętniku...
Chwila.
Czy pamiętnik może się zastanawiać? Dlaczego w ogóle o to pytam? To mój pamiętnik. Nikt inny tego nie przeczyta. Jeśli piszę, że się zastanawia, to się zastanawia. Koniec i kropka. Finito. 
Jezu, Ally, skup się!
O czym to ja pisałam?
Już wiem.
Pewnie się zastanawiasz, pamiętniku, dlaczego twierdzę, że ten tydzień był makabrą, skoro wszystko mi się układa. Otóż nie wszystko. Nie układa mi się w szkole. Współpraca z panem Snowem na chemii jest, nie, właściwie to nie ma żadnej współpracy. Kiedy tylko wchodzę do sali i widzę twarz tego człowieka, chcę uciec. Serio, wolę już nawet matematykę! Pani Race, dlaczego nas pani opuściła?! Dlaczego?! Takie rzeczy powinny być karane! Każda kolejna lekcja chemii to coraz gorsza tortura. Ten potwór ubierający kraciaste koszule i dżinsy uwziął się na mnie. Poważnie. Nie kłamię! Pyta mnie na każdych zajęciach, a kiedy wyjaśnia jakąś kwestię i nikt nie kwapi się do odpowiedzi, niezmiennie słyszymy jedno zdanie - "Może Allyson nam powie?" Nie, do cholery, nie powie! Przez pierwsze dwa dni próbowałam się stawiać, ale im więcej mówiłam, w tym gorsze bagno się pakowałam. Przyjaciele strasznie mi współczuli i pocieszali mnie faktem, że Snow przyszedł tylko na zastępstwo. To jeszcze tylko kilka miesięcy. Przetrwam to. Nie mam innego wyjścia. Dużo o tym rozmawialiśmy i doszliśmy do wniosku, że nie ma sensu wchodzić w dyskusje z tym monstrum bez krzty współczucia i empatii. Nic nie zyskam, a tylko jeszcze bardziej się mu narażę. Dlatego milczałam, nawet wówczas, kiedy nauczyciel jawnie mnie prowokował. To było trudne, ale za każdym razem, gdy już otwierałam usta, żeby powiedzieć coś, przez co w najlepszym razie wylądowałabym w gabinecie dyrektorki, Garby szturchał mnie w ramię i ruchem głowy wskazywał kalendarz.
- To tylko kilka miesięcy, wytrzymasz - mówił jego wzrok, a ja potwierdzałam to uśmiechem, choć wcale nie było mi do śmiechu.
W takiej, niezbyt wesołej atmosferze, muszę przyznać, upływał mi czas. Strasznie marudziłam i równie mocno się stresowałam. Jestem pewna, że przyjaciele mieli już dosyć moich ciągłych utyskiwań, ale kiedy znalazłam się na orbicie "chemia, Snow, ratunku", nie potrafiłam przestać mówić. Austin odczuł to najmocniej - w końcu spędzaliśmy ze sobą cały czas wolny. Był zły, bo jedyne, co mógł, to tylko się przysłuchiwać. Nie mógł mi pomóc w żaden sposób, choć bardzo chciał. Dlatego zarządził weekendowy wypad. Stwierdził, że wszystkim nam przyda się oderwanie od szkolnego stresu. Miał cholerną rację. Reszcie również spodobał się ten pomysł, jedynie Teddy i Kol nie mogli jechać, wybierali się na ślub brata Kola. Strasznie żałowali, ale nie mogli zmienić swoich planów. Życzyli nam dobrej zabawy. Byliśmy pewni, że taka będzie, więc kiedy tylko zabrzmiał ostatni dzwonek, który obwieścił rozpoczęcie weekendu, zamiast do domów, udaliśmy się na parking i omówiwszy trasę, zaczęliśmy jechać w kierunku lasu.
Pierwszy razy wybierałam się na biwak, nie miałam pojęcia, czego mogę się spodziewać. To znaczy coś tam wiedziałam z filmów i książek, ale już dawno przekonałam się, że to, co pokazuje nam telewizja, niekoniecznie jest prawdą. Nie chce mi się wierzyć, że będziemy polować na sarenki i piec je nad ogniskiem, czy sikać w krzaki. Albo uciekać przed psychopatycznymi, nieśmiertelnymi mutantami, urodzonymi w wyniku kazirodztwa, jak to miało miejsce w „Drodze bez powrotu”. Albo, że napadnie nas niedźwiedź, który w rzeczywistości jest jakimś bogiem Indian, albo człowiekiem, na którego zły czarownik rzucił klątwę. O, albo zła czarownica porywająca i zjadająca dzieci nas zabije. No bez przesady. Pewne rzeczy po prostu się nie dzieją. Myślę, że będzie zimno i będziemy się złościć na zżerające nas komary. Nie brzmi zbyt zachęcająco, ale hej, dodajmy do tego ognisko, pieczenie pianek i przytulanie, żeby się obronić przed chłodem. Lepiej, prawda?
- Myślisz, że mogłabym się przenieść na inne zajęcia? - zapytałam, kiedy przemierzaliśmy autostradę.
- Pszczółko, temat szkoły nie istnieje przez ten weekend - Austin nawet na mnie nie spojrzał.
Znów jechaliśmy tylko we dwoje. Czekała nas prawie godzina drogi, a chłopak zbywał każdą moją uwagę jakimiś półsłówkami.
- Coś się stało? - zapytałam i zmarszczyłam brwi.
- Nie, kochanie – uśmiechnął się blondyn. - Myślę. Chciałbym, żeby ten dwa dni były niezapomniane i żebyś przestała martwić się chemią.
- Dlatego robisz wszystko, żebym martwiła się nami? - zażartowałam, a chłopak prychnął w odpowiedzi.
- Alls, zero zmartwień, obiecujesz? - Austin spojrzał na mnie z czułością, a ja uśmiechnęłam się. Patrząc w jego oczy, byłam w stanie obiecać mu wszystko.
- Obiecuję.
- I nie chcę słyszeć ani słowa o chemii, Snowie, twoich wątpliwościach, co do związku Deza i Kostki, ani niczym, co nie dotyczy przyjemnych tematów.
- Przyjemne tematy? - zakpiłam. - Na przykład wyobrażanie sobie nasze macanki w krzakach?
- Nie bądź wulgarna, Allyson – zawołał blondyn z udawanym zniesmaczeniem. - Macanki w krzakach? Od tego mamy namiot.
Wybuchnęłam śmiechem. Wspólne spanie w namiocie brzmi podniecająco. Rodzice zgodzili się na ten wyjazd tylko dlatego, że wybieraliśmy się całą paczką, no i jechał z nami Jack. Nie żeby mój brat był królem odpowiedzialności, ale nigdy nie pozwoliłby, żeby stała mi się jakakolwiek krzywda i obroniłby mnie nie tylko przed rozjuszonym niedźwiedziem, stadem wilków czy lwów, ale także przed psychicznym, seryjnym mordercą. Drugą sprawą było to, że rodzice nie zapytali o podział namiotów. Byli pewni, że śpię z Trish, a ja nie wyprowadzałam ich z błędu. Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz. Po co ich stresować? Może dla kogoś zatajenie prawdy jest kłamstwem, ja nie do końca tak na to patrzę. Czasami milczenie jest po prostu jedynym rozwiązaniem. Tym bardziej w takich nieistotnych sprawach. Przecież nie wrócę z dzieckiem. Prawda?
- Austin, co byś zrobił, gdybym była w ciąży? - zapytałam niespodziewanie. Chłopak spojrzał na mnie przerażony i gwałtownie skręcił. Moment zajęło mu opanowanie auta. Pożałowałam swojego pytania. Nie powinnam wyskakiwać z takimi rewelacjami, kiedy jedziemy samochodem. Stwarzam zagrożenie. Dla nas i dla innych. Dawson, ty idiotko, myślenie nie boli.
- W ciąży? - zająknął się i nerwowo zerkał to na mnie, to na drogę.
- No wiesz, dziecko, wózek, pieluszki, takie klimaty – ciągnęłam niewzruszenie.
- Żartujesz, prawda?
- O ile dobrze pamiętam, nie zabezpieczaliśmy się – chciało mi się śmiać, kiedy widziałam na twarzy Austina autentyczny strach. Świetnie się bawiłam jego kosztem i nie chciałam jeszcze przerywać tej zabawy.
- No, ale dziecko, Ally? - jęknął.
- Przykro mi, że muszę cię uświadomić, ale dzieci nie przynosi bocian. Nie znajduje się ich też w kapuście.
- Alls, wiem skąd się biorą dzieci, no ale my i dziecko? My? Przecież to nierealne!
- Bardziej realne niż sądzisz – burknęłam.
- No, ale – zaczął Austin. Nie mogłam się powtrzymać. Wybuchnęłam śmiechem. Chciałam jeszcze przez moment go postraszyć, ale potrzeba śmiechu była silniejsza. Zwijałam się na fotelu i nie mogłam się opanować.
- Idiotka – mruknął blondyn, kiedy zorientował się, że z mojej strony to jedynie żart. Może i głupi żart, ale cholernie zabawny. Przynajmniej dla mnie.
- Żałuj, że nie widziałeś swojej miny – wykrztusiłam z trudem.
- Śpisz na zewnątrz.
- Co? - teraz to ja się zdziwiłam.
- Masz zakaz wstępu do mojego namiotu.
- Chyba naszego – zawołałam.
- Spadaj, Dawson, poproś Care i Emmę, może cię przygarną do siebie.
Wpatrywałam się w Austina szeroko otwartymi oczami. Czy on mówi serio? Nie wygląda, jak gdyby żartował. Cholera go wie.
- Ale, ale – nie wierzę. Niemożliwe. Nie wyrzuci mnie z naszego wspólnego namiotu.
- Żałuj, że nie widziałaś swojej miny – zacytował i wybuchnął śmiechem. Uderzyłam go w ramię. Idiota. Tak mnie straszyć?! Zemszczę się! No okay, może to ja zaczęłam, ale i tak się zemszczę!
- Kretyn – prychnęłam.
- Owszem, bo jako jedyny zgodziłem się dzielić z tobą namiot. Wiesz, pytałem innych, czy by się nie zamienili, ale nagle głuchli, albo mieli do załatwienia coś innego – musieli lecieć na lekcje, przeprowadzić staruszkę przez ulicę czy zdążyć na rakietę na Księżyc.
- Bardzo śmieszne – zakpiłam.
Przekomarzaliśmy się przez całą drogę. Popłakałam się ze śmiechu milion razy, a tego, ile razy nazwałam Austina „idiotą, głupkiem czy niedorozwojem” nie jestem nawet w stanie zliczyć. Bawiłam się naprawdę genialnie, a nasz wypad jeszcze właściwie się nie rozpoczął. Blondyn miał znakomity pomysł z tym wyjazdem za miasto. Chociaż dopiero dojeżdżaliśmy do celu, czułam się zrelaksowana i lekka, pozbawiona wszelkich zmartwień.
- Jak tu pięknie! - wykrzyknęłam, gdy parkowaliśmy.
Ze wszystkich stron otaczały nas drzewa. Między nimi wiła się ścieżka. Kiedy na to spoglądałam, miałam wrażenie, że to droga do innego świata. Do jakiejś Krainy Czarów, ale zamiast Szalonego Kapelusznika i Królowej Kier czekają nas radość, szczęście, przyjaźń i miłość – wszystko, co było mi potrzebne, żebym chciała zostać tu na wieki. Oczarowana wysiadłam i rozejrzałam się dookoła. Ptaki śpiewały gdzieś w swoich ukrytych wśród liści gniazdach. Ciepły wiatr delikatnie unosił moje włosy. Nawet powietrze inaczej tu pachniało. Spokój. Cisza. Inny świat. Magia. Prawdziwa magia. Chociaż znajdowaliśmy się nieopodal Miami, miałam wrażenie, że przenieśliśmy się do czasów, gdy samoloty nie latały, a ludzie byli zdolni do prawdziwych uczuć i bezinteresownych uczynków. Miałam wrażenie, że jesteśmy w czasach, gdzie dobro było dobrem, a nie czymś, co robimy na pokaz, żeby się tym pochwalić przez znajomymi.
- Zielono – mruknęła Trish. Ona nigdy nie odczuwała potrzeby obcowania na łonie natury. Huk miasta, jego tempo i atmosfera całkowicie jej odpowiadały. Najlepiej czuła się wśród cywilizacji. Nie lubiła wyjazdów pod namiot, zawsze, gdy Dom Dziecka, w którym była wolontariuszką, wyjeżdżał na wakacyjny biwak, wykręcała się każdą, nawet nieprawdopodobną wymówką, żeby tylko zostać w Miami. Zdziwiłam się, że tak ochoczo zgodziła się na naszą wycieczkę, ale Dez twierdził, że to z powodu Deuce'a. On był wielkim fanem takich wyjazdów, a ona chciała być razem z nim. Nie dziwię jej się – tyle czasu byli daleko od siebie. Teraz każdą możliwą chwilę spędzali razem, nie mogąc nacieszyć się swoją obecnością.
- Słuchajcie, jesteście pewni, że nie ma tu dzikich zwierząt? - zapytała Kim, oglądając się uważnie. Najwyraźniej nie tylko Trish wolała oglądać przyrodę z daleka. Najlepiej z wygodnej kanapy, patrząc w ekran telewizora.
- Jasne, przecież wilki i lisy to nie są dzikie zwierzęta – prychnął Jack, nieładnie braciszku.
- I łosie, wiesz, takie zwierzątka z rogami – zachichotała Care.
- Jesteście okropni – Maga pokręciła głową. - Spokojnie, Kimmy, jest tu całkowicie bezpiecznie. Przyjeżdżaliśmy tu z rodzicami przez lata i nigdy nie widziałam tu żadnych dzikich zwierząt.
- Tylko ptaki i zające. Nuda – potwierdził Mike.
- Umieram z głodu! - zawołał Dez. - Rozpalmy ognisko!
Rodzeństwo Sparkle ruszyło przodem, jako jedyni znali drogę. Dźwigając plecaki i torby, ruszyliśmy za nimi.
- To tylko kawałek – zapewniała Maga.
Jasne. Miałam wrażenie, że wędrujemy cale wieki. Bolały mnie nogi i plecy, chociaż jedyne, co niosłam to namiot, całą resztę dzielnie wlókł Austin. Moje kochane, dzielne biedactwo. Nie odezwał się ani słowem, ale byłam pewna, że mu ciężko. Moje bagaże ważyły tony. Chciałam mu pomóc, przecież nie jestem żadną porcelanową księżniczką, mogę nieść swoją torbę, ale nawet nie chciał o tym słyszeć. Szłam, podziwiając cudowne widoki. Po prawej stronie, tuż za linią drzew mieniły się wody pobliskiego jeziora. Promienie słoneczne odbijały się, tworząc niesamowite refleksy. Spoglądałam na to, jak zaczarowana. Nie mogłam oderwać wzroku i raz po raz, wykrzykiwałam słowa zachwytu. Muszę tu kiedyś wrócić! Koniecznie!
- Jesteśmy!
Znajdowaliśmy się na niedużej polanie, nie, właściwie to tylko wydawała się taka nieduża, bo ze wszystkich stron otaczały ją drzewa, a teren odrobinę obniżał się. Wyglądało to tak, jakbyśmy znajdowali się w misie wypełnionej trawą, której ściany tworzą pnie.
- Niesamowite – szepnęłam zachwycona, ale nie dane mi było dłużej napawać się tym widokiem, bo zostałyśmy z dziewczynami wysłane na poszukiwanie drewna do ogniska. Chłopcy w tym czasie mieli rozłożyć namioty i przygotować polanę na nasz dwudniowy pobyt. Postanowiłyśmy nie oddalać się zbyt daleko, w końcu każde drzewo wygląda tak samo, wolałabym nie zgubić się już pierwszego dnia. Właściwie to wolałabym nie zgubić się w ogóle. Uważnie spoglądałam pod nogi i raz po raz, pochylałam się, by podnieść gałązkę. Gdy nazbierałam już wystarczającą ilość, ruszyłam w drogę powrotną. Słyszałam głosy Kim i Care, krzyczały do siebie coś o najnowszym odcinku jakiegoś serialu. Nie przysłuchiwałam się, ale ucieszyłam się, że są nieopodal, to znaczyło, że wciąż idę w dobrym kierunku. Po kilku minutach znalazłam się znów na polanie, na której stały namioty. Chłopcy nie próżnowali. Stare miejsce na ognisko zostało przez nich starannie odświeżone. Pogłębili je i otoczyli kamieniami, które ogrodzili dodatkowym pasem ziemi. Z ogniem nie ma żartów. Lepiej chuchać na zimne, albo, jak w tym przypadku, na gorące. Jakkolwiek to brzmi.
- Rozpalamy? - zapytałam z uśmiechem i rzuciłam gałęzie na ziemię, w miejscu, które wyznaczyli chłopcy.
- Patrzcie, jak się cieszy, piromanka – zachichotał Matt, a ja wybuchnęłam śmiechem i pokazałam mu język.
Odkąd brunet zaczął spotykać się z Jose, często się widywaliśmy. Bardzo go polubiłam, mimo że wyglądał na typowego cwaniaczka, wiesz, pamiętniku, takiego idiotę z tych głupawych komedii, w których nastolatkowie tylko chodzą na imprezy i uprawiają seks, był strasznie kochany i pomocny. I bardzo wrażliwy. Kochał zwierzęta i potrafił opowiadać o nich godzinami. Praktycznie mieszkał w schronisku, gdzie, jako wolontariusz razem z Kolem i Teddy, sprzątali, karmili zwierzaki i pomagali im. Podziwiałam ich za to i jednocześnie było mi wstyd, że ja nie robię nic takiego. Postanowiłam, że i ja znajdę miejsce, gdzie mogłabym pomóc. Skoro mam czas i możliwości, dlaczego tego nie wykorzystać?
- Płonie ognisko w lesie – zaśpiewała Kostka i wybuchnęła śmiechem. Wciąż dziwnie było mi spoglądać na nią i Deza razem. Kiedy się przytulali i całowali, odwracałam wzrok. To było nienormalne, ale obiecałam, że wyluzuję i nie będę się wtrącała. Okay. Pewnie. Co to dla mnie? Dam radę! Nic nie powiem. Nic nie powiem. Nic nie...
- Idę po bluzę – mruknęłam i ruszyłam do namiotu. Ciężko jest milczeć, kiedy ma się głowę pełną myśli, które aż się proszą, żeby je wykrzyczeć.
- Alls, odpuść sobie – nie mam pojęcia skąd znalazł się obok mnie Austin.
- Przecież nic nie mówię – zaoponowałam i włożyłam na siebie bluzę, którą podał mi blondyn.
- Pszczółko, uciekasz zawsze, gdy Kostka i Dez chociaż odezwą się do siebie słowem.
- No ale – zaczęłam, ale chłopak zamknął mi usta pocałunkiem.
- Koniec tematu – szepnął.
Przytuliłam się do niego i skinęłam głową. Austin ma rację – to nie jest moja sprawa, nie mogę zabraniać mojemu przyjacielowi kochania mojej kuzynki. Skoro nie mogę nic z tym zrobić, muszę postarać się przestać o tym myśleć. Cóż, pocałunki blondyna na pewno mi w tym pomogą.
- Chodźmy do reszty – powiedziałam. Nie chcę narażać się na głupie uwagi dziewczyn.
Wyszliśmy z namiotu i dołączyliśmy do towarzystwa. Ty i Mike rozpalali ogień, a ktoś mądry, rozłożył nieopodal koce. Powoli zaczynało się ściemniać. Panował przyjemny, choć, jeśli mam być szczera, trochę upiory półmrok. Przytuliłam się do Austina i poszukałam wzrokiem Jacka. Stał po drugiej stronie i rozmawiał z Kim. Care, Emma i Jose, siedziały na kocu i zwijały się ze śmiechu.
- Jedzenie! - wykrzyknął Dez, gdy płomienie wystrzeliły do góry. Parsknęłam śmiechem, chociaż sama byłam niesamowicie głodna. Usiedliśmy na kocach i zaczęliśmy smażyć kiełbaski i pianki. Pianki z ogniska to najlepsza rzecz na świecie. Naprawdę. Polecam. Rozmawialiśmy o jakichś głupotach, czekając aż nasza kolacja będzie gotowa.
- W poniedziałek mają ogłosić wyniki konkursu. Stresujecie się? - zapytał Deuce.
- Jakiego konkursu? - zapytała CeCe, wgryzając się w kanapkę.
- Tego Disneya. Musical – powiedziała Maga.
- Całkowicie o tym zapomniałam – przyznałam szczerze.
- Ja też – ruda uśmiechnęła się
- Najważniejsze, że daliśmy radę na premierze, cała reszta to tylko fajny bonus – wszyscy zgodziliśmy się z Trish.
- Ally, zaśpiewaj coś – poprosiła Caroline.
- Ale dlaczego? - zawstydziłam się. - Wszyscy świetnie śpiewacie.
- Ja nie – przyznała Care.
- Jesteś z nas najlepsza, Gabriello – Kostka puściła mi oko.
- Przyniosę gitary! - zawołał Jack.
- Pomogę ci – Garby i mój brat ruszyli w stronę namiotów, by po chwili wrócić z instrumentami.
Austin, Jack, Garby, Care, Mike i Deuce naradzali się przez moment, po czym zaczęli grać. Uśmiechnęłam się, gdy pierwsze takty „The Unforgiven” dotarły do moich uszu.

- What I've felt, what I've known, never shined throught in what I've shown. Never be, never see, won't see what might have been * - zaśpiewałam.
Ognisko, muzyka, przyjaciele. W lesie zapadał zmrok, co potęgowało niesamowity nastrój. Śpiewaliśmy bardzo długo, wieczór zamienił się w noc, ale nikt z nas nie był zmęczony. Zrobiło się chłodno, Austin, odstawiwszy gitarę, przytulił mnie i opatulił szczelnie bluzą.
- Ej, co to za biwak bez historii o duchach?! - zawołał Dez.
- Taki dziewczyński? - zapytała Kostka, ona, tak samo, jak ja, nie przepadała za takimi klimatami.
- Nie bądźcie lamy – prychnęła Caroline, która z kolei miała mózg faceta i uwielbiała wszelkie przerażające, obleśne rzeczy.
- Ja zaczynam! - zawołał Garby. - Wiecie, że moi rodzice pochodzą z Europy, prawda?
Skinęliśmy głowami.
- W ich rodzinnej wsi był pewien zakład rolny. Pewnego razu podczas prac na polu, zdarzył się wypadek, w wyniku którego pług odciął mężczyźnie głowę. Od tamtej pory, kiedy tylko przychodzi czas orki, zawsze wieczorem po tamtym polu spaceruje mężczyzna trzymający pod pachą swoją głowę** - wzdrygnęłam się i jeszcze mocniej wtuliłam się w Austina.
- Świetna opowieść, ale posłuchaj tego – powiedział Ty – Pewien chłopak szedł na stację, oddaloną o 3 kilometry od jego miejsca zamieszkania. Żeby tam się dostać trzeba było przejść prostą drogą, chociaż równolegle do tej drogi, wiła się ścieżka przez łąkę. Była wiosna i było wcześnie rano, wiecie, taka szarówka. Chłopak szedł tą główną drogą i zauważył, że po tej łąkowej ścieżce szedł strasznie wysoki mężczyzna w kapeluszu i czarnym prochowcu. Zdziwił się, bo nie było aż tak zimno, żeby chodzić w płaszczu, ale nie przejął się tym. Szedł dalej i z braku zajęcia, obserwował idącego przed nim mężczyznę. Ten facet w prochowcu szedł i szedł, i z każdym krokiem stawał się coraz mniejszy, a kiedy dotarł do miejsca, gdzie ścieżka łączy się z drogą, zniknął. ***
- Jezu – szepnęłam. Dostałam gęsiej skórki. Miałam dość tych opowieści, ale za żadne skarby świata, nie poszłabym teraz sama do namiotu.
- Ta historia wydarzyła się naprawdę – zaczęła Caroline, a ja nerwowo przełknęłam ślinę i jeszcze mocniej ścisnęłam dłoń Austina. - Pewna kobieta jadąc autem, zauważyła, że kończy jej się paliwo. Postanowiła zajechać na stację benzynową. W pewnym momencie w radiu rozległ się komunikat: „Uwaga, z więzienia uciekł bardzo groźny przestępca, skazany za poderżnięcie gardła pięciu kobietom. Kiedy ostatnio go widziano, był ubrany w granatową, ortalionową kurtkę i ciemne spodnie. Mężczyzna ma 185 cm wzrostu, ciemny zarost i ciemne włosy, na lewym policzku na bliznę w kształcie literki „V”.” Kobieta nie przejęła się tym, jechała do domu, gdzie czekał na nią mąż, z którym czuła się bezpieczna, jedynym jej przystankiem była jasno oświetlona stacja benzynowa. Kobieta zatankowała i poszła zapłacić. Kiedy wychodziła, na parkingu zobaczyła dziwnego mężczyznę, idealnie pasującego do opisu z radia. Wystraszyła się, tym bardziej, że gdy ją zobaczył, szybko schował coś do kieszeni i machając ręką, zaczął iść w jej kierunku.
- Proszę pani, proszę poczekać! - krzyczał, ale ona była tak przerażona, że szybko wbiegła do auta i zatrzasnąwszy drzwi, odjechała z piskiem opon. Odetchnęła z ulgą i powoli wracała do równowagi, kiedy usłyszała zduszony szept z tylniego siedzenia:
- Mogłaś posłuchać tamtego faceta.
Wrzasnęła i spojrzała w lusterko. Tuż za nią siedział mężczyzna i z uśmiechając się, poderżnął jej gardło. ****
Pisnęłam, a Caroline wybuchnęła śmiechem.
- Care, jesteś mistrzem strasznych opowieści, spójrz, jaka Ally jest przerażona – zachichotał mój brat.
- Bardzo zabawne – burknęłam.
- Jack, nie śmiej się z siostry – zwróciła mu uwagę Rocky, ale sama z trudem powstrzymywała śmiech. Okay, mogę być lamą, ale się boję takich opowieści.
- Przepraszam, Ally – uśmiechnęła się Caroline. - Nie chciałam cię wystraszyć.
- Kto kolejny?
- Nikt! - krzyknęła Jose. Siedziała wtulona w Matta tak, że było widać jedynie jej włosy. Najwyraźniej nie byłam osamotniona w mojej awersji do takich rozrywek.
- Wymiękasz? - uśmiechnął się Dez.
- Skarbie, istnieją ludzie, którzy nie doceniają historii o morderstwach, duchach i innych obrzydlistwach – uśmiechnęłam się do przyjaciela.
- Ależ, skarbie, przecież zawsze możecie pójść do namiotu – chłopak pokazał mi język.
- Alls umarłaby ze strachu, tak, jak wtedy, gdy oglądaliśmy ten film o trupie cyrkowców ***** - zachichotała Trish.
- Zabawne – burknęłam.
- Jaki film? - zainteresowała się Care. Ta dziewczyna powinna urodzić się facetem, słowo daję.
Trish i Dez przekrzykując się wzajemnie, zaczęli opowiadać najbardziej upiorną rzecz, jaką widziałam w życiu. I nie chodziło o jakieś efekty specjalne, czy przerażające wydarzenia. Nie, nie! To główny wątek tego filmu był tak okropny, że wywoływał mnie dreszcze, a fakt, że nie grali tam aktorzy, a najprawdziwsi chorzy ludzie, przerażał mnie najbardziej.
- Chcesz iść do namiotu? - zapytał Austin, a ja pokiwałam głową. Dobrze się bawiłam, ale miałam już dosyć takich opowieści. Pożegnaliśmy się z przyjaciółmi i udaliśmy się do namiotu. Wewnątrz było tak cichutko i przyjemnie, chociaż dobiegały nas śmiechy przyjaciół, czułam, jakbyśmy byli w innym świecie. Gdzieś za murem, który oddziela nas od reszty świata.
- Zmęczona? - pokiwałam głową i położyłam się. Blondyn opatulił nas kocami i przytulił mnie.
- Jak przyjemnie – zamruczałam wtulona w tors chłopaka.
- Kocham cię – szepnął i pocałował mnie w czoło.
- Kocham cię – powtórzyłam.
Austin bawił się moimi lokami i nucił jakąś piosenkę. Byłam pewna, że ją znam, ale nie mogłam skojarzyć tytułu. Zamknęłam oczy i rozkoszując się bliskością blondyna, zaczęłam zasypiać. Nie mam pojęcia, jak długo tak leżeliśmy, ale w pewnym momencie poczułam, że chłopak przesuwa się. Może chciał wyjść? Nie wiem.
- Zostań – szepnęłam i zasnęłam.

* „The Unforgiven” Metallica
** Historia, którą słyszałam w dzieciństwie.
*** Historia, która przydarzyła się mojemu starszemu bratu kilka lat temu.
**** Historia z kanonu tak zwanych „Urban legend”.
***** „Dziwolągi” film z 1932 roku. Teoretycznie nie jest straszy, ale dla mnie to najgorszy horror wszech czasów – panicznie boję się clownów i cyrkowych klimatów. I takich dziwnych schorzeń też, chociaż mnie fascynują.

_________________________________

Czekaj, jak to było, Ania? Ah, tak.
Satyyyysfakszzyyyyn... c:
Raffy z tej strony, moje serniczki kochane. c: Mikunia lata po mieście, u kuzynki jest, cała Polska ją rozchwytuje. A ja siedzę cały tydzień w domu, bo jakiś pieprzony wirus mnie nawiedził. :') Ale mam ten zaszczyt wstawić rossdziau za mamę, więc o to i jestem.
Huehuehue. Taka fajna jeste. c':
Coś mówiłaś o czasoprzestrzeni, Ania? ccc:

~Raffy



czwartek, 11 grudnia 2014

"Wystawione dziś na wstrząsy serce..."

6 stycznia

Budzik zadzwonił w najcudowniejszym momencie snu, to znaczy, nie pamiętam, co mi się śniło, ale wiem, że musiało to być coś wspaniałego. A na pewno było to coś wspanialszego, niż poranna pobudka po dwóch tygodniach kompletnego luzu. Jakim cudem ten czas minął tak szybko?! Kompletnie nie byłam gotowa na powrót do szkolnej rutyny. Zajęcia? Prace domowe? Testy i teściki? Nie, dziękuję. Wolę zostać w moim wygodnym, cieplutkim łóżeczku.
- Wstawaj, Ally! - krzyknął tato, przechodząc korytarzem.
- Zaraz - mruknęłam i uśmiechnęłam się pod nosem. Bardzo dobrze wiedziałam, że jeśli za moment nie wygrzebię się z pokoju, tato wkroczy z cięższymi argumentami. Dzbankiem zimnej wody, na przykład.
Niechętnie podniosłam się i spojrzałam na zegarek. Piętnaście po siódmej. Zdążę. Włączyłam odtwarzacz. W towarzystwie muzyki nawet poranne ogarnianie sprawia radość. Śpiewając "Burnin' for you"*, przerzucałam zawartość szafy. Białe dżinsy, szary, oversize'owy sweterek i trampki. Na szyję długi srebrny wisiorek i gotowe. Szybki prysznic, makijaż i fryzura. Nie chciało mi się kombinować. Związałam włosy w niedbały kok na czubku głowy i zerknęłam w lustro. Po pokoju krążyły dźwięki "When I live my dream"**. Nie miałam najmniejszej ochoty stąd wychodzić, ale pocieszała mnie myśl, że w szkole spotkam moich przyjaciół. Złapałam torbę i ramoneskę, i, nucąc pod nosem, zeszłam ze schodów.
- Cześć - uśmiechnęłam się do siedzących przy kuchennym stole dorosłych.
- Siadaj, bo się spóźnisz. - Skądże znowu, tato, mam wszystko wyliczone. Co do sekundy.
O, tosty z czekoladą. Mniami. Umieram z głodu. Wpakowałam sobie do ust kromkę i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Wciąż trudno mi było uwierzyć, że w Nowy Rok zmieścił się tu taki tłum ludzi. Faktem jest, że część mebli została stąd wyniesiona, ale jednak. Przypomniałam sobie nasze wymęczone twarze i mimowolnie zachichotałam. Kathy spojrzała na mnie z zainteresowaniem. Ups, Ally, nie wygadaj się!
- Będę dziś wcześniej, nie mam już prób musicalu - powiedziałam.
Okay. Złapali to. Sally z pewnością nie dałaby się nabrać, ale ona dwa dni temu poleciała do Nowego Jorku. Strasznie za nią tęskniłam, chociaż wiedziałam, że przyleci za trzy tygodnie na ślub taty. Jakoś smutno i pusto zrobiło się bez niej, jej odzywek i wybuchów śmiechu. Przyzwyczaiłam się do jej obecności.
- Lecę! - spojrzałam na zegar i zerwałam się z krzesła. Cholera, jestem spóźniona! Wybiegłam z domu i z impetem uderzyłam w Austina.
- Auć! - Rozmasowałam ramię. Super. Tradycji stało się zadość.
- Wiedziałem, że się spóźnisz - powiedział blondyn, kiedy wsiadaliśmy do auta.
Znalazł się prorok. Albo Mojżesz.
- Tylko pięć minut. - Cholera, zostanie mi siniak.
- Jasne - uśmiechnął się z miną "gadaj sobie, gadaj". No dobrze, może siedem. Czy tam dziesięć. Mała różnica, prawda?
- Cześć - uśmiechnęłam się do Trish i Deza. - Co jest?
Zmarszczyłam brwi na widok wyrazu twarzy mojego przyjaciela. Wyglądał, jakby z całych sił próbował zachowywać pozory, że wszystko gra. A to znaczyło, że coś jest nie w porządku. Zbyt dobrze go znam. Wiem, kiedy coś go dręczy.
- Dez? - Odwróciłam się i wbiłam w niego stalowe spojrzenie. Przynajmniej mam nadzieję, że takie było.
- Spać mi się chce - mruknął chłopak.
No bez jaj.
- Dezmondzie, powiesz mi sam czy mam cię zmusić? - naciskałam. Nie chodziło o typową, babską ciekawość. Dez nie jest typem, który umartwia się w milczeniu. Martwiłam się.
- Pszczółko, odpuść sobie - powiedział Austin, nie odrywając wzroku od drogi.
- Rozumiem, że wszyscy poza mną wiedzą, co się dzieje? - Byłam zła i było mi przykro. Przyjaźnimy się z Dezem od lat, nigdy nie mieliśmy przed sobą tajemnic.
- Skarbie, wszystko ci opowiem, ale nie teraz, dobrze? - westchnął Dez. - Nie martw się i przestań wariować.
Łatwo mu mówić. W mojej głowie tworzą się już apokaliptyczne wizje i widzę wszelkie plagi egipskie, hiobowe i jakie tam jeszcze były. Każdy, kto mnie zna, wie, że ja zawsze się wszystkim przejmuję. Nadinterpretacja to moje drugie imię. No dobrze, trzecie. Drugie to łamaga.
- Pragnę was poinformować, że jestem na was zła - powiedziałam zimnym tonem.
- Dobrze - mruknęła Trish i nawet nie podniosła głowy znad klawiatury telefonu.
- Super - burknęłam obrażona i odwróciłam się do okna.
- Alls, nie bądź dzieckiem - prychnął Austin, a ja posłałam mu mordercze spojrzenie. Pchasz się w gips, Moon.
- Och, nie zwracajcie na mnie uwagi. - Najwyraźniej to żadna nowość.
- Jesteś najbardziej upierdliwą i irytującą osobą na świecie. - Blondyn nic sobie nie robił z moich słów.
- Dobrze wiedzieć - syknęłam.
- No i widzisz, Dez? - chłopak spojrzał na przyjaciela. - Przez twoje romanse Ally zaraz mnie zamorduje.
- Jakie romanse?! - Odwróciłam się tak gwałtownie, że aż coś strzeliło mi w karku.
- Powiem ci, jeśli obiecasz, że nie będziesz wariować.
- Obiecuję! - Byłam w stanie obiecać mu wszystko, nawet odtańczenie kankana na stołówce. Musiałam wiedzieć!
- Ostatnio spędzałem dużo czasu w towarzystwie pewnej dziewczyny. Okazało się, że mamy ze sobą wiele wspólnego i rozumiemy się praktycznie bez słów. Świetnie się czujemy w swoim towarzystwie i w ogóle - urwał chłopak.
No jazda! Powiedz mi więcej! Kto to?! Muszę wiedzieć, kto to!
- Znam ją? - zapytałam podekscytowana, kiedy milczenie się przedłużało.
- Byłabyś bardzo zła, gdybym powiedział, że to Kostka? - szybko wyrzucił z siebie Dez.
- Kostka? Jaka Kostka? - nie znam żadnej Kostki, prócz mojej kuzynki, ale ona przecież jest od nas starsza i... - Chyba nie TA Kostka?!
- Miałaś nie wariować - przypomniała mi Trish.
- Dez, chyba nie mówisz poważnie? Konstancja?! Moja kuzynka? Moja starsza kuzynka?! Boże, nie, Dez!
Nie, nie, nie, protestuję! Cholera, wiedziałam, że te ich wspólne filmy nie skończą się dobrze.
- Wyluzuj, Ally. - Trish pokręciła głową. - Moim zdaniem to super.
- To nie jest super, Trish! - wrzasnęłam. - Kostka to inna liga. Ona mu złamie serce.
- Pamiętasz, że wciąż tu jestem? - wtrącił Dez.
- Nie chcę, żebyś cierpiał - jęknęłam. - Kocham was oboje i chcę żebyście byli szczęśliwi.
Niekoniecznie oboje.
- Jesteśmy szczęśliwi.
- Teraz! A co będzie dalej? Ona zaraz wyjedzie na studia albo cię zostawi. - Czy tylko ja w tym towarzystwie myślę rozsądnie? Kostka to Kostka, jest dla mnie jak starsza siostra, kocham ją i akceptuję w pełni, ale czasami straszna z niej suka. Dez jest taki dobry, taki kochany, taki niewinny przy niej.
- Odpuść sobie, co? - Chłopak się zdenerwował.
- Po prostu się o ciebie martwię!
- To przestań! Jeśli Kostka złamie mi serce, to złamie moje serce, nie twoje, Ally. Czy ja kiedykolwiek broniłem ci związku z Austinem? Wybacz, stary, wiesz, że jesteś moim bratem z wyboru, ale, cholera jasna, wam także wiele można zarzucić! Nigdy nie powiedziałem ani słowa, nawet, gdy po raz kolejny ryczałaś w moją koszulkę. Wiesz dlaczego? Bo przyjaciele powinni wspierać swoje decyzje, nawet te, z którymi się nie zgadzamy!
- To coś innego - zaczęłam, ale chłopak mi przerwał.
- Tak, kiedy chodzi o ciebie, to zawsze coś innego!
Dojechaliśmy do szkoły. Wściekły Dez wysiadł i, trzasnąwszy drzwiami, nie zaszczycił mnie ani jednym spojrzeniem.
- On ma rację, Ally - Trish pokręciła głową. - Pogadam z nim.
- Zgadzasz się z nimi? - zapytałam Austina, gdy zostaliśmy sami. Było mi smutno i źle. Nigdy nie pokłóciłam się z Dezem. Nigdy!
- Trochę cię poniosło - dyplomatycznie odparł blondyn.
- Jestem okropna. - Oplotłam nogi rękoma.
- Tylko trochę narwana. I impulsywna. I za szybko wpadasz w gniew. I za dużo mówisz pod wpływem emocji.
- Super - prychnęłam. - Tyle zalet.
Austin wybuchnął śmiechem.
- Chodź, nie chcę się spóźnić pierwszego dnia. - Z duszą na ramieniu wysiadłam z auta.
Blondyn ruszył za mną. Trzymając się za ręce, szliśmy w kierunku szkoły. Ze zdumieniem odkryłam, że po musicalu i balu, nasza popularność wzrosła. Każda osoba, którą mijaliśmy, witała się z nami i gratulowała. Innego dnia by mnie to cieszyło, ale dziś mogłam myśleć tylko o jednym - o kłótni z przyjacielem. Rozglądałam się za nim, ale nigdzie nie zobaczyłam jego charakterystycznej czupryny. Trish także nie było widać. Pewnie teraz tłumaczyła mu, że nie powinien się na mnie wściekać, bo jestem idiotką, która zawsze plecie trzy po trzy.
- Musimy porozmawiać, Kostka! - Weszliśmy na ganek. Oprócz naszej dwójki były tam tylko Konstancja i Maga.
- To ja się ewakuuję. - Austin posłał mojej kuzynce współczujące spojrzenie. - Tobie, Maga, radzę to samo.
Blondynka wzruszyła ramionami i posłusznie wyszła wraz z moim chłopakiem.
- Odbiło ci?! - wrzasnęłam.
- Wiedziałam, że nie przyjmiesz tego najlepiej.
- Serio?! Spodziewałaś się listu gratulacyjnego i zamawiania sali weselnej? - zakpiłam.
- Ally, wiem, że się martwisz...
- Nie, nie wiesz! - przerwałam jej. Musiałam to z siebie wyrzucić. - Jesteś moją siostrą, ale Dez jest moim przyjacielem. Skrzywdź go, a zamienię twoje życie w piekło.
- Cieszę się, że on ma kogoś takiego, jak ty - uśmiechnęła się dziewczyna i nie było w tym ani cienia sarkazmu. - Uwierz, że nikogo to nie zaskoczyło bardziej niż mnie, ale takie rzeczy po prostu się dzieją, czy tego chcemy, czy nie. Nie masz wpływu na to, w kim się zakochujesz.
- Kostka, jesteś pewna, że to nie jest kolejny z twoich kaprysów? - zapytałam, a dziewczyna pokręciła głową.
- Nie mam pojęcia, Ally, wiem tylko jedno - z Dezem jest inaczej, niż z moimi poprzednimi facetami. Czuję, że jestem dla niego ważna. I wiesz - uśmiechnęła się zawstydzona - kiedy on się śmieje, ja także zaczynam się śmiać, a moje wnętrzności wariują.
- O mój Boże! - wykrzyknęłam. - Ty się w nim zakochałaś!
- Nie wiem. Może. Chyba.
Jaką idiotką byłam! Muszę przeprosić Deza.
- Mam cię na oku - mruknęłam.
- Jasne, Alls - uśmiechnęła się moja kuzynka.
Dzwonek wezwał nas do klas. Chemio, nadchodzę. Wbiegłam do sali i zajęłam moje miejsce obok Garby'ego.
- Widziałeś Deza? - zapytałam chłopaka.
- Wściekły krążył obok biblioteki. - Spojrzał na mnie uważnie. - Co się stało?
- Pokłóciliśmy się - przyznałam zawstydzona.
- Wy? - zdziwił się chłopak. - Wy się nigdy nie kłócicie!
- Czy ja państwu przeszkadzam? - Obok naszej ławki stał mężczyzna około trzydziestki i zdecydowanie nie był panią Race. - Nazwiska, proszę.
- Brad Garbowsky.
- Allyson Dawson.
Mężczyzna przyjrzał się nam uważnie, a później zapisał coś w swoim notatniku.
- Może profesor Race pozwalała na towarzyskie pogaduszki w czasie zajęć, ale ja nie będę tego tolerował, zrozumiano?! Nazywam się Patrick Snow i jestem waszym nowym nauczycielem chemii.
- Co się stało z panią Race? - zapytała Rocky.
- Miała wypadek, nie będzie jej do końca roku.
O,Święty Laczku, czyżby nawet chemia miała stać się katorgą?! Na to się zanosiło. Przez resztę lekcji siedziałam wyprostowana, czując na sobie uważny wzrok nauczyciela. Podpaść na pierwszych zajęciach po przerwie świątecznej? Jasne, super, przecież to moje ulubione zajęcie.
- To jakiś robot, a nie człowiek! - wykrzyknęłam, kiedy wychodziliśmy z klasy. Niestety, nie wzięłam pod uwagę tego, że Snow nie jest panią Race. Przygłuchą panią Race, należy dodać.
- Allyson - zawołał nauczyciel, a ja odwróciłam się przerażona. - Chyba o czymś zapomniałaś.
- Tak? - zapytałam drżącym głosem.
- Zapomniałaś powiedzieć "do widzenia".
- Do widzenia - rzuciłam i, ciągnąc Garby'ego za rękaw, szybkim krokiem się stamtąd oddaliłam. Serce waliło mi jak oszalałe. Ten facet jest gorszy od starej Weinberger. Nie. Nie ma nikogo bardziej sadystycznego niż ona, ale ta kobieta, paradoksalnie, ma jedną zaletę - jest stara, może niedługo umrze.
Czułam się źle. Zżerał mnie stres. Potrzebowałam czegoś, co poprawi mi humor.
- Idę do automatu - zawołałam i skierowałam się w stronę biblioteki. Zauważyłam czuprynę Deza i wpadłam na genialny pomysł. Kupiłam dwa kubki gorącej czekolady i ruszyłam za chłopakiem. Siedział na schodach.
- Hej - uśmiechnęłam się nieśmiało. - Przyniosłam w darze czekoladę.
- Czekoladą nie pogardzę - mruknął.
Odzywa się do mnie. To dobry znak. Podałam mu kubek i usiadłam obok.
- Przepraszam. Miałeś rację, nie mam prawa wtrącać się w twoje wybory.
- Nie, Ally, masz prawo, ale powinnaś mnie wspierać.
- Wiem i naprawdę jestem za tobą całym sercem! - zawołałam. - Tylko tak strasznie nie chcę, żebyś cierpiał. Ja wiem, co się wtedy czuje, a ty na to nie zasługujesz.
- Skarbie, nie ochronisz mnie przed całym światem - wywrócił oczami.
- Próbować zawsze można - szepnęłam.
- Chodź tu, kretynko. - Przyjaciel przytulił mnie. Od razu poczułam się lepiej. Ta kłótnia z Dezem strasznie mi ciążyła, myśl, że wszystko zostało między nami wyjaśnione, była niczym balsam na moje, wystawione dziś na wstrząsy serce.
- Obserwuję was - uśmiechnęłam się z przekąsem. - Jeśli złamie ci serce, ja złamię jej nos.
- Umowa stoi, Alls - chłopak wybuchnął śmiechem.
To o to chodzi w przyjaźni - o wsparcie, zrozumienie i dawanie sobie kolejnych szans. O patrzenie ponad swoje uprzedzenia. O codzienne pisanie naszej wspólnej historii. Nawet, gdy boli nas ręka albo stracimy długopis. Szczególnie wtedy.

* "Burnin' for you" Blue Oyster Cult
** "When I live my dream" David Bowie

***
Wiiitam. Tu Sparrow. Mika rozkoszuje się wizytą w ojczyźnie (czytaj: odsypia i idzie do spowiedzi), a mnie prosiła o opublikowanie rozdziału w sobotę. Pojęcia nie mam, o której godzinie, ale chyba teraz mogę ._.
Um. Co ja... CZEŚĆ, RAFF C: Witaj, Raffy, kochana. Z tej strony Ania. Saaaatyyysfaaakszyyyn.... C:
Mika cieszy się czasem z rodziną, a ja wącham koszulkę (a little bit long story) i rozpoczynam pisanie ostatnich akatpitów rozdziału u siebie.
A teraz tradycyjne pożegnanie, wersja Sparrow, czyli gif (i czasoprzestrzeń Raff legnie w gruzach c: ). Tym razem na temat.

Pozdrowienia od Miki,
Baj c: