czwartek, 12 lutego 2015

"Pieprzone Theatrum Mundi..."





19 lutego


Nigdy nie wierzyłam w przeznaczenie zapisane w gwiazdach. Ani w ten mityczny łut szczęścia. We wróżby z fusów od herbaty także nie. Ale jak mogę nie wierzyć, że gdzieś na górze nie siedzi jakaś istotka i nie pociąga za sznureczki, kiedy dzieją się takie rzeczy. Jakbyśmy byli tylko marionetkami. Jakbyśmy tylko odgrywali wyznaczoną, narzuconą nam z góry rolę i nie mieli wpływu na to, co się dzieje. Pieprzone Theatrum Mundi. Pieprzony Platon. Pieprz się. Ty i twoje głupie koncepcje. W ogóle wszyscy się pieprzcie. Szczególnie ty, Ally. Popisałaś się konkursowo. Zapamiętaj, nie wtrącaj się w sprawy, które cię nie dotyczą, kretynko!
A wszystko układało się tak cudownie...
- Bordowa? Tak sądzisz? - kręciłam się przed lustrem, przymierzając jedenastą sukienkę. - Nie za prosta?
- Jest okay - westchnął Austin.
- "Okay"? To za mało - zanurkowałam w szafie. - Przymierzę kolejną.
- Chcę umrzeć - blondyn zakrył sobie twarz poduszką.
Od dwóch godzin grzebałam w ubraniach, próbując wybrać kreację na wieczór. Trish wymiękła po czterdziestu minutach i wykręciwszy się testem z historii, poszła do domu. Austin nie miał tyle szczęścia. W sumie to nawet trochę mu współczułam, pewnie głowa mu pękała od ilości kolorów, długości, faktur i materiałów. W dodatku zapewne czuł się jak tego dnia, gdy wybieraliśmy się na obiad do Cass, wtedy męczyłam go tak samo.
- Wiem! Ta zielona! - wsunęłam na siebie sukienkę. Była urocza. Przed kolano, obcisła na górze, rozkloszowana na dole. Miała jeden rękaw. Czy tak wypada? - Nie. Jednak nie.
- Alls, to tylko koncert charytatywny w jakieś szkole, nie Oscary czy festiwal w Cancun.
Odwróciłam się i spojrzałam na chłopaka z miną mówiącą jedno: co ty wiesz o życiu, dziecko? Nie mogę wyglądać źle. To ważny wieczór. Wszystko dziś może się zmienić, chociaż Austin nie ma o tym pojęcia.
Po cudownym weekendzie powrót do rzeczywistości był wyjątkowo trudny. Zastanawiałam się, czy nie przedłużyć mojego prywatnego urlopu, ale chociaż chciałam to zrobić, myśli, które do tej pory udawało mi się utrzymać w ryzach, ekspodowały wewnątrz mojego mózgu. W dodatku zżerała mnie ciekawość. Cała ta sprawa z Dave'm i Moonami była mocno podejrzana i bardzo mi ciążyła. Musiałam wiedzieć! Nie zwykłam zostawiać odłogiem czegoś, co nie dawało mi spokoju. Zastanawiałam się, jak skonfrontować mojego znajomego z moim chłopakiem, Cass i Liz. Nie byłam aż tak naiwna, żeby sądzić, że wystarczy zapytać Dave'a. Jasne. Już to widzę. "Hej, Dave, nie nazywasz się przypadkiem Moon i nie uciekłeś z domu?" Na pewno by mi odpowiedział. Musiałam wymyślić coś innego. I to niewzbudzającego podejrzeń. Nie byłam tego pewna, ale jakiś głos w mojej głowie, może intuicja, szeptał, że Lizzie od bardzo dawna miała świadomość, gdzie jest David. Czułam całą sobą, że musiała mu pomagać. Jej spojrzenia, monosylaby, to były wyraźne wskazówki. No i nazwisko. Bardzo dobrze pamiętałam, co było napisane na wizytówce szkoły, której współwłaścicielem jest mój znajomy - David Cavendish i Jason Plate - "Excelsior" szkoła muzyczna. Nie wierzę, że, jeśli oczywiście się mylę, blondyn używa nazwiska Elizabeth z sentymentu.
- Ta szara - powiedział Austin i wyrwał mnie z zamyślenia.
- Bo ja wiem? - skrzywiłam się. - Taka zwyczajna.
- Alls, jeśli zobaczę kolejne kiecki, wychodzę i nie wracam - zagroził.
- Zgrywasz się? - zapytałam niepewnie.
Z nim nigdy nie wiadomo.
- Mówię poważnie - westchnął. - Cokolwiek założysz, we wszystkim będziesz wyglądała wspanialne.
Uśmiechnęłam się i postanowiłam zaryzykować.
- Raz, dwa, trzy - wyliczyłam zamykając oczy i kręcąc się wkoło. - Raz, dwa, trzy, idziesz ty!
Wysunęłam rękę i na oślep wyjęłam jedną kreację z dość sporych rozmiarów kupki, która utworzyła się na podłodze.
Szara. Cholerny prorok!
- Mówiłem - zachichotał.
- Oszukiwałeś - prychnęłam, ale wsunęłam na siebie sukienkę. Kupiłam ją kiedyś ppdczas wspólnych zakupów z CeCe, Rocky, Jose i Trish. Jak zawsze, nie byłam przekonana czy powinnam ją wziąć, ale, jak zawsze, dziewczyny mnie przekonały, że powinnam. Była prosta - rękawy 3/4, kokardka w pasie, ale miała piękną barwę.  Kolor, który kojarzył się z zamglonym, deszczowym porankiem, ni to szary, ni biały, naprawdę ciekawy. Taki nieoczywisty. Lubię takie proste, ale jednocześnie mające coś w sobie ubrania.
- Bardzo ci zależy na dzisiejszym wieczorze? - zapytał Aus, kiedy szukałam odpowiedniej biżuterii.
- Nie w sensie, o którym myślisz - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Nie byłam taka zdenerwowana, podekscytowana i jednocześnie zaciekawiona z powodu koncertu czy spotkania z Dave'm, a dlatego, że mieli towarzyszyć mi Moonowie. Tak długo rozmyślałam i szukałam pretekstu do konfrontacji, aż w końcu sam się znalazł. I to szybciej, niż przypuszczałam.
Leżałam już w łóżku i ostatni raz przeglądałam notatki przed wtorkowym testem z historii, gdy zadzwonił telefon. Ze zdumieniem zobaczyłam wyświetlające się imię blondyna, o którym tyle rozmyślałam.
- To niesamowite! - zawołałam zamiast powitania. - Właśnie chciałam do ciebie zadzwonić, tak dawno się nie widzieliśmy, mam masę nowin.
- Myślałem, że jesteś na mnie zła - powiedział. - O to, co powiedziałem w Boże Narodzenie.
- Miałeś rację, zresztą, zapomnij - machnęłam ręką, chociaż on nie mógł tego widzieć. - Masz ochotę na kawę?
- Chętnie - słyszałam w jego głosie entuzjazm. - Właściwie to dzwonię żeby cię zaprosić na pierwsze oficjalne wydarzenie w mojej szkole.
- Naprawdę? - ucieszyłam się. - Opowiedz mi więcej.
- W czwartek ogranizujemy koncert charytatywny, zbieramy pieniądze na wyjazd podczas ferii wiosennych dla biednych uczniów. Brakującą sumę dokładamy sami - wyjaśnił chłopak.
Poczułam ciepło w okolicy serca. To było naprawdę cudowne, że Jase i Dave tak bardzo przejmowali się losem innych.
- Będę na pewno - powiedziałam ciepło. - W waszej szkole?
- Tak. O dziewiętnastej
I nagle wpadłam na genialny pomysł.
- Hej, mogę zabrać przyjaciół? - zapytałam.
- Oczywiście, Ally, kogo tylko chcesz.
Ustaliliśmy szczegóły i rozłączyliśmy się, obiecując sobie, że w weekend wyskoczymy w końcu na tę kawę i opowiemy sobie, co działo się w naszym życiu przez ten czas, gdy mieliśmy urwany kontakt.
W mojej głowie już powstawał dokładny plan działania. Oczywiście, że wezmę przyjaciół, dokładnie to troje - Austina, Cassidy i Elizabeth. Cokolwiek Lizzie i Dave próbują ukryć, przykro mi, ale ja to odkryję. Dla swojej własnej satysfakcji i dla rodzeństwa Moonów. Może Liz chce dobrze, ale nie ma prawa oszukiwać ludzi, którzy ją przygarnęli. Nie w takiej sprawie. Wiedziałam, że z nią mogą być problemy - jest zbyt inteligentna żeby nie połączyć faktów, dlatego następnego dnia trochę nagięłam fakty.
- Słuchajcie, Sonic Boom dostał zaproszenie na jakiś koncert charytatywny - rzuciłam mimochodem, gdy siedzieliśmy u Ausa i oglądaliśmy telewizyjną relację z wystawy Liz. - Zbierają pieniądze na wycieczkę dla biednych uczniów, a my zawsze bierzemy udział w takich akcjach. Kathy powinna odpoczywać, więc ja zostałam oddelegowana. Chodźcie ze mną.
- Ale że my wszyscy? - zdziwiła się Cass.
Miała do tego prawo. Nawet ślepy by zauważył, że próżno między nami szukać kwiatków, serdeczności i siostrzanej miłości. Zazwyczaj po prostu kiwałyśmy sobie głowami i mruczałyśmy coś pod nosem.
- Tak - uśmiechnęłam się. A przynajmniej mam nadzieję, że nie była to mina nekrofilo-zoofila na widok martwego gołębia. - O ile masz ochotę.
- Pomyślę nad tym - wynamrotała, ale sam fakt, że się do mnie odezwała, pozwalał mieć nadzieję na jej obecność.
Liz, która nie miała pojęcia, która szkoła zaprosiła sklep, zgodziła się bez namysłu. Austin, ten z kolei najwyraźniej pamiętał, z czyją szkołą najwięcej problemów mieliśmy, posłał mi znaczące spojrzenie i rzucił jakąś monosylabą. Otworzył się dopiero, gdy znaleźliśmy się w jego pokoju.
- To jego szkoła, prawda? - zapytał, zaciskając usta w cieniutką kreskę.
- Kogo masz na myśli? - uniosłam brew, drażniąc się z nim.
- Tego twojego Dave'a - syknął.
Chyba twojego, kochanie, o ile mam rację.
- Po pierwsze, nie jest mój - spojrzałam na blondyna z czułością - a po drugie, jesteś słodki, gdy jesteś zazdrosny.
- Wcale nie jestem zazdrosny! - zaprotestował szybko.
- Jasne - zachichotałam z wyższością.
Każdy tak mówi, ja też. Nie, skąd, nie jestem zazdrosna, ale oddaj mi kluczyki od czołga, bo chcę przejechać tę su... Ej, ale dlaczego wyjmujesz granaty z mojej torby?! Wysadzę jej dom, jeśli jeszcze raz na ciebie spojrzy!
- Nie bądź śmieszna - prychnął, ale nie dałam się nabrać na tę udawaną ironię, zbyt dobrze go znam.
- Jasne - powtórzyłam.
- Niby o kogo mam być zazdrosny? No spójrz na mnie, Ally - wyprostował się, chcąc optycznie dodać sobie kilka centymetów, co w ogóle nie było potrzebne. - Myślisz, że jakiś Dave mógłby równać się z tym?
- W sumie - nawet nie kryłam rozbawienia - jesteście do siebie dosyć podobni. Wzrost, kolor włosów, postura.
Austinowi zrzedła mina. Nabijałam się z niego, chociaż wiedziałam, że dla niego to dosyć drażliwy temat. Wyglądał uroczo. Jak nieporadny, niepewny siebie chłopczyk.
- Ale masz coś, czego nie ma ani Dave, ani nikt inny- szepnęłam mu do ucha, splatając palce na jego szyi.
- Czyżby? - uśmiechnął się, kiedy zaczęłam go całować. - Co takiego mam, czego nie ma on?
Podniosłam głowę i spojrzałam głęboko w oczy Austina. Nasze twarze dzieliły milimetry.
- Mnie - szepnęłam.
Nic więcej nie zdążyłam powiedzieć, bo blondyn rzucił mnie na łóżko i zaczął całować. Między jednym, a drugim pocałunkiem osięgnęłam to, co chciałam, chłopak zgodził się pójść ze mną na ten koncert. Co więcej, przekonałam go, żeby pomógł mi wybrać odpowiednią kreację.
Myślę, że pożałował tego już w tym samym momecie, gdy zobaczył jak wielką górę sukienek przygotowałam do przymierzenia. Ku swojej rozpaczy, nie mógł się już wykręcić, więc z rezygnacją poddał się swojemu losowi.
- A w jakim? - zapytał, usłyszawszy moją enigmatyczną odpowiedź na swoje wcześniejsze pytanie.
Zastanowiłam się przez chwilę, udając, że tak bardzo zajmuje mnie wpinanie kolczyków. Cholernie chciałam, ale nie mogłam wyznać mu prawdy. Przerażał mnie fakt, jak często w ostatnim czasie musiałam uciekać się do kłamstwa. Ja! Przecież ja nie kłamałam nigdy. Nie potrafiłam tego robić. Brzydziłam się naciąganiem rzeczywistości i oszustwami. Zawsze sądziłam, że im starsza będę, tym łatwiej będzie mi z tą moją naiwną miłością do prawdy. Nic bardziej mylnego. Z każdym kolejnym dniem, drobne kłamstewka przychodzą mi coraz prościej. Czy to oznacza dorosłość? Jeśli tak, to ja poproszę o wehikuł czasu i powrót do przedszkola. A może szczerość jest domeną tylko odważnych ludzi? Nie można być tchórzem, żeby stanąć przed kimś i rzucić mu w twarz coś, co złamie mu serce. A na pewno nie przed kimś, na kim nam zależy, kogo kochamy. To nie kwestia wieku, a odwagi i siły psychicznej. Tak myślę i jeśli się nie mylę, jestem pieprzonym tchórzem. Muszę nim być, w przeciwnym razie tak gorączkowo nie szukałabym wymówki, tylko po prostu powiedziałabym o moich podejrzeniach w stosunku do Dave'a.
- To dobra inicjatywa - wzruszyłam ramionami. - Bardzo szlachetna. Chciałabym, żeby wszystko wyszło i się udało.
- O, czyli Dave jest szlachetny? - na pozór obojętnym tonem powiedział blondyn.
Wywróciłam oczami.
- Serio, Aus? - westchnęłam zrezygnowana. - Myślałam, że mamy już za sobą te sceny zazdrości.
- Nie jestem zazdrosny - prychnął.
Ta, a ja jestem Królową Syrenką Wróżką*.
- Kiedy facet brzmi jakby był zazdrosny, to znaczy, że jest zazdrosny - w moim głosie rozbrzmiewał ton Ewy z kącika pytań i porad w Bravo.
- Błagam cię, Alls - teraz to blondyn spojrzał na mnie z politowaniem. - Znowu nasłuchałaś się mądrości Dominiki?
- Co - przeciągnęłam "o" piskliwym głosem, który oznaczał, że zaprzeczam czemuś, co jest prawdą. - Skąd!
- Tak myślałem - zachichotał.
No halo, nie pozwolę podważać wiedzy i umiejętności mojego życiowego mentora! Spojrzałam na chłopaka i wydęłam wargi w pozie oburzenia. Pchasz się w gips, Moon. Albo do trumny. Dębowej. Chociaż nie, za tę obelgę, nie zasługuje na takie luksusy jak porządna trumna. Nie zasługuje nawet na nieheblowane deski. Zabiję go i wrzucę do oceanu w worku po ziemniakach z supermarketu. A później kupię rybę, odetnę jej głowę i wyślę do Cass. Czytałam o tym w Ojcu Chrzestnym. Tak włoska mafia daje znać swoim wrogom, że ktoś z już rozmawia z rybami. Coś tam się jeszcze dawało. Odcięty palec? A to nie było we "Wschodnich obietnicach" z Viggo Mortensenem? W sumie to co za różnica? Tam też była mafia. Rosyjska. O, wiem! W Ojcu Chrzestnyn to chyba była odcięta dłoń! W tym rozdziale, gdy zabili Lucę, po zamachu na Dona Corleone.
- Luce Brazi'emu odcięli dłoń czy palca? - zapytałam.
Austin spojrzał na mnie jak na chorą psychicznie. Oj tam, że niby ja odpowiadam nie na temat? To jest bardzo na temat. To tylko drobny skrót myślowy. Przecież każdy by się zorientował o tym mówię.
- Nieważne - machnęłam ręką.
- Wiesz co? - chłopak podniósł się z łóżka. - Ja chyba już pójdę.
- Tak szybko się poddajesz? - zachichotałam.
Potrafiliśmy przez kilka godzin prowadzić dyskusje kompletnie pozbawione sensu i klasyfikujące nas do leczenia na oddziale zamkniętym.
- Chciałabyś - posłał mi szelmowski uśmiech. - Za godzinę mamy być na tym koncercie, ja też muszę się przebrać.
- O cholera! - kompletnie straciłam poczucie czasu. Musiałam jeszcze ogarnąć włosy, zrobić makijaż i nastawić się psychicznie. Nie mam czaaaaasu!
- Wynocha! - zaczęłam biegać bez celu po pokoju. - Znaczy nie, nie wyganiam cię, ale... Jezu, Aus! Dlaczego mi nie powiedziałeś, że już tak późno?!
- Powiedziałem.
- Za późno! Spóźnimy się! Zabiję cię! Austin, cholera, no!
Zaczęłam panikować. Krążyłam od jednej ściany, do drugiej, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Blondyn przyglądał mi się wyraźnie rozbawiony. Jasne, śmiej się jeszcze, idioto!
- Alls, oddychaj! - złapał mnie za ramiona. - Masz wystarczająco dużo czasu. Rozumiesz? To tylko fryzura i makijaż, nie zajmuje ci więcej niż dwadzieścia minut. Przyjedziemy po ciebie za czterdzieści. Tak?
Pokiwałam głową. Wystarczył jego spokojny, opanowany głos żebym zaczęła wierzyć, że się nie spóźnimy. Przecież miał rację - potrafiłam wyrobić się w dziesięć minut, nie mając jeszcze pojęcia co włożyć. Kreację i dodatki miałam już wybrane, po co ta histeria? Dam radę.
- Leć - uśmiechnęłam się. - Widzimy się za moment.
Kiedy chłopak wyszedł, odetchnęłam głęboko i wzięłam się za makijaż. Szybko uwinęłam się z tuszem, podkładem, szminką, pudrem i kredką do brwi. Zaczynałam nabierać w tym wprawy. To chyba dobrze. Dziewczyny powinny wiedzieć jak szybko zrobić sobie subtelny, elegancki makijaż, w którym nie wyglądają jak przed występem w cyrku. Gdybym jeszcze potrafiła zrobić z moimi włosami coś innego, niż upiąć je w wysoki kok na wypełniaczu, mogłabym umierać szczęśliwa. Tego dnia wolałam nie ryzykować spóźnienia, więc skończyło się na mojej sprawdzonej fryzurze. Musiałam przyznać, że wyglądam nieźle. A co najlepsze, wciąż miałam kilka minut.
- Hej wszystkim - uśmiechnęłam się na widok kobiety siedzącej w kuchni. Jadła maślane bułeczki. - Alex musi być dziś wyjątkowo żarłoczny.
Tato wybuchnął śmiechem.
- Bardzo elegancko wyglądasz.
Szlag. Zapomniałam im powiedzieć!
- Pamiętacie tę aferę z zaginoną dostawą pianin do szkoły muzycznej? - zapytałam, podkradając z talerza jedną z bułeczek. No co, mały, weź się podziel z siostrą!
- Tak - tato pokiwał głową. Strasznie go zdenerwowała tamta sprawa.
- Okazało się, że ta szkoła należy do mojego dobrego znajomego, Dave'a, tego, który był ze mną na obiedzie u mamy - wyjaśniłam im krótko tę historię. - Organizują dziś koncert charytatywny i się na niego wybieram z Austinem, Cassidy i Liz.
Opowiedziałam na co David i Jason będą zbierać pieniądze. I tacie, i Kathy bardzo spodobała się ta inicjatywa, zdecydowali, że Sonic Boom również przekaże darowiznę. Strasznie się ucieszyłam. Tato nie słynął z rozrzutności, ale miał serce na właściwym miejscu, los pokrzywdzonych i ubogich zawsze mocno go ruszał i kiedy mieliśmy tylko okazję, włączaliśmy się w akcje pomocy.
- Baw się dobrze, Pszczółko! - zawołał, gdy zauważyliśmy podjeżdżające auto Liz. - Tylko nie wróćcie zbyt późno, pamiętaj, że jutro szkoła.
- Jasne - uśmiechnęłam się. - Do zobaczenia! Cześć, tato! Cześć, Kathy! Cześć, Alex!
Wybiegłam z domu, starając się nie przewrócić. Buty na wysokim obcasie to samobójstwo, kiedy ktoś się śpieszy.
- Hej wszystkim! - zawołałam.
- Świetnie wyglądasz! - uśmiechnęła się Lizzie, która, przyznawałam to z zazdrością, wyglądała jakby właśnie wyszła spod ręki najlepszych profesjonalistów. Miała na sobie długą, obcisłą sukienkę w kolorze zgaszonego błękitu, która wydobywała głębię barwy z jej tęczówek. Cass także wyglądała świetnie. Ona z kolei postawiła na czerwony. Miała na sobie koronkową, rozkoszowaną kreację przed kolana, do której dobrała srebrną, delikatną biżuterię. Ona, tak samo jak i Liz, miała rozpuszczone, rozwichrzone loki. Pasowała jej taka fryzura, nie przypominała ani owcy, ani pudla, ani nie wyglądała jakby polizała ją krowa.
Podróż upłynęła nam w miłej atmosferze. Było jak dawniej, kiedy żartowałyśmy ze sobą i potrafiłyśmy rozmawiać o wszystkim i o niczym godzinami. Naprawdę lubiłam taką Cass. Nie tę zimną, wyrachowaną sukę, a uroczą, zabawną dziewczynę, która po prostu zbyt szybko musiała dorosnąć. Może rozwiązanie sprawy z bratem sprawi, że będzie taka już zawsze? A może pogorszy sprawy?
Poczułam, jak ogarnia mnie strach. Kiedy myślałam o tym wieczorze, zawsze zakładałam, że zakończy się szczęśliwie. A co, przecież muszę to wziąć pod uwagę, jeśli nie? Co jeśli Dave to naprawdę David Moon i zamiast oczekiwanej krainy szczęśliwości nastąpi kompletna katastrofa i apokalipsa? Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałam? Dlaczego nie poprosiłam o radę Liz? A teraz było już za późno. Właśnie wchodziliśmy po schodach, nie mogłam nagle krzyknąć, że zmieniłam zdanie i wracamy do domów. Mogłam tylko ściskać dłoń Austina i starać się opanować narastające we mnie przerażenie.
- Ale tłumy! - Cass była wyraźnie podekscytowana.
Korytarzem płynęła rzeka ludzi. Byłam pewna, że to będzie coś w stylu musicalu w naszej szkole, ale to, co działo się tutaj bardziej przypominało jakąś galę. Może w tym tłumie ludzi nawet nie zauważymy Dave'a?
- Ally! - usłyszałam gdzieś z lewej strony. Zaklęłam w myślach i wzięłam głęboki oddech, a później się odwróciłam i wraz z towarzyszącymi mi osobami, udałam się w stronę, z której dochodził głos. Dave stał pod ścianą w idealnie skrojonym, czarnym garniturze. Poczułam jak Austin mocno ściska mnie za rękę. Zabolało, chociaż on pewnie nie był tego świadomy. Dziewczyny przerwały rozmowę w pół zdania. Nie musiałam pytać, wiedziałam już. Słyszałam to w tej przerażającej ciszy. Zgadłam.
- Hej - mój głos brzmiał nienaturalnie wysoko i radośnie.
David zbladł. Gdyby nie ciemne ubranie, ktoś mógłby pomylić go ze ścianą. Był śmiertelnie blady.
Odwróciłam się i zerknęłam na  Moonów. Aus i Cass wyglądali jak lustrzane odbicie blondyna w garniturze, a Liz... Cholera, Liz była przerażona i zła, ale absolutnie niezaskoczona. Widziałam, że go kryła! Czułam to!
- Dave? - to był głos Cass. Piskliwy, nabrzmiały łzami. Głos skrzywdzonego dziecka, nie dziewczyny, która zatruwała mi życie.
- Witaj, siostrzyczko - blondyn opanował się na tyle, żeby spróbować się uśmiechnąć, choć wyszedł z tego tylko jakiś grymas. - Wyrosłaś.
- Siostrzyczko? - miałam w sobie przynajmniej tyle przyzwoitości, żeby udać zdumienie.
- Dave, ja... - Cassidy próbowała coś powiedzieć.
- Myślę, że to nie jest zbyt dobre miejsce ani czas na takie rozmowy - szepnęła Liz i wskazała głową na kręcący się po korytarzu tłum.
- Cześć, mała - może to tylko gra świateł, ale miałam wrażenie, że we wzroku Dave'a, gdy spoglądał na Lizzie pojawiało się prawdziwe ciepło i czułość. Gdy zerkał na Cass był to wstyd i strach.
- Porozmawiamy po koncercie - to były pierwsze słowa, które wypowiedział Austin, od chwili, gdy spotkaliśmy blondyna. Nie poznawałam jego głosu. Był wyprany z emocji. Taki zimny. Taki obcy.
Mimo że tak nienaturalnie brzmiał, to co mówił było rozsądne. Wszyscy się z nim zgodzili. Ruszyliśmy za chłopakiem w stronę auli, gdzie miał odbyć się koncert. Nerwowo zagryzałam wargi. Nie podobało mi się to milczenia i ta igronacja mojej osoby.
- Austin? - szepnęłam, gdy zajęliśmy miejsca.
- Później - powiedział, a mnie przeszły dreszcze.
- Lizzie? - zerknęłam na dziewczynę siedzącą po mojej prawej stronie.
- Jesteś z siebie zadowolona? - zapytała. Była zdenerwowana, ale nie w sensie złości, a niepewności.
- Niezbyt - przyznałam szczerze. - Chyba niedokładnie to przemyślałam.
Na scenę wyszedł Jason, zaczął witać zgromadzonych gości i opowiadać o celu dzisiejszego wydarzenia. Nie słuchałam go. Nachyliłam się znów w stronę Liz.
- Wiedziałaś, prawda?
Posłała mi taksujące spojrzenie, a później skinęła głową.
- Tak - przyznała szeptem. - Od zawsze.
- Dlaczego im nie powiedziałaś?
- Chciałam to zrobić miliony razy, ale oni są zbyt mocno potłuczeni, żeby to skleić tak łatwo. To sięga głębiej niż myślisz.
Milczałam. Liz też. Co można było jeszcze powiedzieć? Może to ja popełniłam błąd, wyrywając się przed szereg? Słyszałam tylko jakieś urywki, strzępy historii. Liz była tego częścią, znała każdy szczegół. Ona nie odważyła się zaryzykować. Ale ona miała do stracenia wszystko - rodzinę, przyjaciół, dobrych ludzi, którzy pomogli jej, gdy tego potrzebowała. Ja, cóż, ja nie traciłam nic. Przynajmniej w teorii, bo jakiś upierdliwy głosik w mojej głowie, ten którego tak bardzo nienawidziłam i chciałabym, żeby się zamknął, mówił, że ryzykowałam utratę tego, co było dla mnie najważniejsze - Austina. Spojrzałam na chłopaka, siedział sztywno i wzrokiem pozbawionym jakichkolwiek emocji, wpatrywał się w występującą na scenie grupę. Wyciągnęłam rękę i odszukałam jego dłoń. Uścisnęłam ją, chcąc pokazać blondynowi, że jestem przy nim. Chciałam dodać mu otuchy, ale trafiłam w próżnię. Zagryzłam wargę. Było mi źle.
- Austin? - szepnęłam znowu. - Proszę, spójrz na mnie.
Odwrócił głowę i posłał mi spojrzenie, które zmroziło mi krew w żyłach, było takie puste i smutne.
- Wszystko gra? - zapytałam zmartwiona.
- Nie - powiedział i odwrócił się.
Czułam, że za moment się rozpłaczę. Spojrzałam na Cass, nerwowo wyłamywała palce. Jej twarz również wyglądała, jakby została wyrzeźbiona w kamieniu. Nie mogłam na to patrzeć. To mnie bolało. I przerażało. Mimo że to nie mi właśnie wywrócił się cały świat, chciałam, żeby ktoś mnie przytulił i powiedział, że wszystko okay. Bo wyglądało na to, że chcąc dobrze, wetknęłam kij nie tam, gdzie trzeba. Oddychałam przez zęby, starając się powstrzymać napływające do oczu łzy. Odwróciłam głowę i natknęłam się na wzrok Liz. W jej oczach był smutek i strach. Ale czego ona mogła się bać? Przecież wiedziała o Dave'ie. I wtedy do mnie dotarło. O cholera! Ally, idiotko, coś ty zrobiła?! Poczułam się źle, nie tylko pod względem psychicznym, ale i fizycznym. Najchętniej bym stamtąd uciekła, ukryła się gdzieś w drewnianej chacie na Alasce, położyła do łóżka i umarła. Jak mogłam nie pomyśleć o tym wcześniej?! Skoro ja domyśliłam się, że Liz pomagała Dave'owi przez te lata, Moonowie również na to wpadną, a patrząc na ich zachowanie, już na to wpadli. Ona miała do stracenia wszystko, dlatego nigdy nie zaryzykowała, ja nie miałam i zaryzykowałam za nią. Austin, Cass, ich rodzice, oni nigdy nie wybaczą jej ukrywania wiedzy o miejscu pobytu Davida. Straci ich. Straci jedynych ludzi, których nazywa swoją rodziną. W imię czego? Pieprzonej ciekawości jakiejś wścibskiej idiotki.
- Przepraszam - szepnęłam i zaczęłam przeciskać się do wyjścia. Nie mogłam tam zostać. Musiałam uciec! Od tych ludzi. Od ich problemów. Od moich myśli. Od siebie. Musiałam coś zrobić. Cokolwiek. Pójść przed siebie. Zniszczyć się. Zapomnieć. Czułam, że zaraz eksploduję. Wybiegłam na korytarz, oddychając jak histeryczka. Nie mogłam złapać tchu. Każdy oddech bolał, chociaż miałam świadomość, że to urojony ból, wywołany przez wyrzuty sumienia. Zniszczyłam komuś życie. Rodzinę.
- Ally? - odwróciłam się gwałtownie.
Austin szedł za mną. Nie miałam pojęcia, że za mną wyszedł.
- Przepraszam - tylko tyle byłam w stanie powiedzieć. - Tak bardzo przepraszam.
Nie musiałam nic dodawać, chłopak zbyt dobrze mnie znał, widział, co rysuje się na mojej twarzy. Potrafił odczytać ten cały mętlik, który we mnie tkwił.
- Wiedziałaś, prawda? - zapytał cicho.
Nie było sensu go okłamywać. Nie teraz. Nie w takiej sprawie. Miałam wybór - stracić go albo postawić na szczerość i być może uratować jego zaufanie.
- Domyśliłam się tydzień temu - w kilku słowach opowiedziałam mu, jakie fakty połączyłam, ale przemilczałam udział Liz. Może da się ją jakoś kryć? - Przepraszam, Austin, nie byłam pewna, nie chciałam wam robić złudnej nadziei. Powinnam była jakoś inaczej to rozegrać. Nie, co ja mówię, nie powinnam była się wtrącać. Przepraszam. Naprawdę.
- Porozmawiamy o tym później - powiedział tylko.
Serce waliło mi jak oszalałe. Nie wiedziałam jak to interpretować. Czy to znaczyło "jest dobrze, ale proszę, daj mi zastanowić się nad tym, jak posklejać swoje życie? A może "zjeżdżaj, mała, nie masz już dla mnie znaczenia"?
- Austin, ja... - co mogłam powiedzieć? Nic nie przychodziło mi na myśl. Nic, poza jednym, banalnym zdaniem. - Nie chciałam żebyś cierpiał, nie zasłużyłeś na to.
- Myślę, że powinnaś wrócić do domu, Ally - szepnął blondyn, wsuwając ręce do kieszeni marynarki.
Po raz pierwszy w życiu uznałam, że niewarto próbować rozmawiać. Po raz pierwszy w życiu odpuściłam. Nie dlatego, że mi nie zależało. Zależało mi zbyt mocno i mogłam wszystko zepsuć. Lepiej ochłonąć i pozwolić to zrobić Austinowi. Tak wiele na niego dziś spadło. Zamiast polepszyć, mogłam tylko wszystko zepsuć swoim niewyparzonym językiem.
Podeszłam do Austina i pocałowałam go w policzek.
- Bardzo cię kocham - szepnęłam i odeszłam.
Nie wiedziałam co zmienia między nami dzisiejszy wieczór, prawdę powiedziawszy, nie wiedziałam nic. Bałam się, ale mimo wszystkich sprzecznych uczuć i emocji, miałam poczucie, że zrobiłam dobrze, chociaż mogę wkrótce pożałować swojego wyskoku, Austin i Cass powinni wiedzieć. Zasługiwali na to.


* Królowa Sarenka Wróżka to pseudonim niespełna trzyletniej Jules, wymyślony przez nią.
_____________________________________

Hiya!
Wybaczcie, że częstuję Was takim syfem. Siedziałam nad tym rozdziałem tydzień i ciągle jest zły. Mam miliardy pomysłów, ogromną wenę, ale nie mogłam napisać niczego, z czego byłabym zadowolona.
Nie bijcie, obiecuję poprawę.
I nie jedźcie za dużo pączków, to kłamstwo, nie idą w cycki.
Wasza m.