piątek, 29 marca 2013

"Nie pozwolę ci umrzeć..."



26 września




- Ally, spóźnisz się do szkoły – Sally ciągnęła mnie za ramię. Nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę. Wczoraj zawalił się mój świat, a dziś jakby nigdy nic mam wstać i pójść do szkoły. To było takie trywialne i niedorzeczne. Wmawiałam sobie, że to dalszy ciąg koszmaru, który śnię, ale rozum uporczywie uświadamiał mi, że jawa niczym nie różni się od mar sennych. Było gorzej niż mogłabym przypuszczać. Wiadomość o chorobie Kiki rozniosła się lotem błyskawicy. Na przystanku spoglądano na mnie jak na roznosicielkę jakiejś epidemii. Szepty pod nosem i ukradkowe spojrzenia także nie uszyły mojej uwadze. Dez i Trish wychodzili z siebie chcąc mnie pocieszyć, ale ja odczuwałam jedynie irytację i złość.
- Wszystko jest okej, nie martwcie się – powtarzałam niczym mantrę i obojętnie spoglądając w telefon, przeglądałam strony internetowe. Rozumiałam co miała na myśli Kika mówiąc, że nie zniesie litości. Zewsząd mnie otaczała. Ona i współczucie. Miałam ochotę krzyczeć, kopać, wyć i rzucić się na kogoś z pięściami. Bezsilność mnie załamywała.
- Cześć wszystkim – nawet nie zabolał mnie widok Austina wędrującego za rękę z Eve. Nie byłam zdolna do jakichkolwiek uczuć. Zamknęłam się ze swoim bólem, a wraz z nim ukryłam inne cieplejsze uczucia. Nic mnie nie obchodziło. Świat mógłby się skończyć, a ja wzruszyłabym ramionami i poszła dalej.
- Ally, mówię do ciebie – blondyn szturchnął mnie w ramię. Spojrzałam na niego zdumiona, nie miałam pojęcia co przed chwilą powiedział.
- Pytałem jak się czujesz – wywrócił oczami. Najwyraźniej udawał, że wczorajsza rozmowa nie miała miejsca, a my wciąż jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi. Nie chcąc być nieuprzejma, wymruczałam coś pod nosem.
- Ally, przestań się tak zachowywać – szepnął, a ja podniosłam wzrok znad telefonu. Mierzyliśmy się wzrokiem. Widziałam w jego oczach ból i smutek, ale nie potrafiłam odczuwać wyrzutów sumienia. Wiedziałam, że w moim spojrzeniu wyczytał urazę i wiedziałam też, że bardzo dobrze wie co mnie tak wzburzyło.
- Księżniczka znów nie w humorze? – zakpiła Eve.
- Zamknij się – odezwał się ktoś, nim zdążyłam zareagować. Nieopodal nas stała Jose. Nie wiem kogo bardziej zdziwiła interwencja blondynki – mnie, Eve czy Austina.
- Coś ty powiedziała? – Henrietta groźnie zbliżyła się do siostry, ale ta stała spokojnie w miejscu i znów tym samym głosem, który sprawił, że wszyscy odwróciliśmy się w jej stronę, powtórzyła.
- Zamknij się.
I wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Eve z nienawiścią spojrzała na Austina, jakby szukając u niego pomocy, a gdy ten wciąż milczał, krzycząc coś pod nosem pobiegła do domu.
- Jose, wiesz, że Henrietta jest wrażliwa, nie powinnaś jej doprowadzać do takiego stanu – z naganą odezwał się blondyn. Moja nowa sąsiadka spojrzała na niego z niedowierzaniem. Wybuchnęłam ironicznym śmiechem.
- Austin, nie ośmieszaj się.
- Mogłabyś przestać? – zezłościł się chłopak.
- Przestanę, kiedy ty skończysz z tą hipokryzją – uśmiechnęłam się, ale bez cienia radości.
- Hipokryzja? Śmiesz mnie nazywać hipokryzją? Ty?
- To nie ja zdradzam swoją dziewczynę i zgrywam wielkiego świętego – odparowałam. Kłótnia nas tak pochłonęła, że przestaliśmy zwracać uwagę na otoczenie. Nie miało znaczenia, że słuchają nas Trish, Dez, Jose i Josh oraz inni uczniowie naszej szkoły. Liczył się tylko ten pojedynek, który ciągnęliśmy od kilku dni i wciąż nie potrafiliśmy dojść do ładu z naszymi mieszanymi uczuciami.
- Nie udaję, że jestem bez winy – mruknął Austin.
- O tak, rzeczywiście, ja nie mam sobie nic do zarzucenia – zacytowałam z przekąsem.
- Każdemu może się zdarzyć taka chwila zapomnienia, która nie ma żadnego znaczenia – syknął blondyn.
Zabolało.
- Z takim podejściem życzę powodzenia – gdyby chłód mojego głosu można było zmierzyć, jestem pewna, że zamarzłaby cała Floryda.
- Natychmiast przestańcie! – wrzasnęła Trish. – Jesteście przyjaciółmi i macie się tak zachowywać.
- Nie, nie jesteśmy – odezwaliśmy się w tym samym momencie.
Mimo, że na zewnątrz sprawiałam wrażenie opanowanej i obojętnej, wewnętrznie płakałam. Każde słowo Austina przebijało mi serce niczym miecz i wiedziałam, że minie wiele, wiele czasu nim uda mi się posklejać te rozszarpane kawałeczki.
- Nie mówicie poważnie – Trish machnęła na nas ręką. Wciąż nie zdobyłam się na odwagę by wyznać jej, co wydarzyło się między mną, a blondynem. Znała jakieś urywki, ale całej prawdy domyślił się tylko Dez. Teraz spoglądał na mnie z taką troską, że musiałam odwrócić wzrok, czując, że do oczu napływają mi łzy.
Odeszłam na bok, nie chciałam żeby ktokolwiek zauważył co się ze mną dzieje.
- Ally, przepraszam za Eve – usłyszałam kroki i tuż koło siebie ujrzałam zmartwioną twarz Jose.
- Przyzwyczaiłam się – uśmiechnęłam się lekko. – Nie biorę sobie tego do serca.
- Nie wściekaj się na Austina to dobry chłopak tylko się trochę pogubił.
- Jose, wiem, że chcesz dobrze, ale to co jest, a raczej było między mną, a Moonem to tylko złudzenie.
- Słuchaj, wiem, że praktycznie się nie znamy, ale widzę, że coś cię gryzie, a ty chcąc o tym zapomnieć, wyszukujesz nowe problemy. To dlatego się kłócisz z Austinem. Wolisz żeby bolała cię strata przyjaciela niż to, co cię męczy.
Zaskoczyła mnie. Poznałyśmy się dwa dni temu, a ona tak prostymi słowami podsumowała to, co krążyło gdzieś po orbicie mojego umysłu. Miała rację. Strach o Kikę i niepewność co do jej dalszego losu była nie do zniesienia. Chcąc o tym zapomnieć, prowadziłam do awantur z Austinem, aby choć na moment móc myśleć o czymś innym.
- Chciałabym żebyś nie była taka spostrzegawcza – szepnęłam.
Podjechał autobus. Usiadłyśmy obok siebie, tuż za Trish i Dezem. Z przejęciem dyskutowali o wczorajszym konwencie fanów Zalienów. Wyłączyłam się, ale dręczyło mnie to, co powiedziała blondynka.
- Jose – spojrzała na mnie zaciekawiona. – Jak to jest, że moi przyjaciele nie potrafią nazwać tego, co się ze mną dzieje, a ty tak błyskawicznie to ogarniasz i podsumowujesz?
Zastanowiła się chwilę. Wyglądała jakby była gdzieś daleko, w świecie, w którym nie ma dla mnie miejsca.
- Wiesz – odezwała się po kilku minutach. Mówiła cicho, jej głos brzmiał, jakby dochodził z oddali – kiedyś ja także chcąc zapomnieć o swojej tragedii zachowywałam się tak samo, jak ty. Trzy lata temu mój chłopak zginął w wypadku samochodowym. Nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Otaczający mnie ludzie na pozór okazywali mi współczucie i dobre serce, ale ja czułam, że w głębi duszy cieszą się, że to kogoś innego, a nie ich spotkało nieszczęście. Widząc litość w oczach przyjaciółek, zaczęłam odsuwać się od nich aż w końcu zostałam sama. Gdyby nie Josh, pewnie dziś byłabym nieletnią narkomanką ze slumsów. Mój młodszy brat dotarł do mnie zrozumieniem i miłością. Nikomu innemu się to nie udało.
Zatkało mnie. Nie przypuszczałam, że ta wesoła, urocza dziewczyna może skrywać taki sekret. Najpierw Cass ze swoją tragedią, teraz Jose. Co to Denver ma w sobie, że przyjeżdżający stamtąd ludzie ciągną ze sobą jarzmo takich cierpień.
- Moja starsza siostra umiera – wyznałam w przypływie szczerości. Bez zahamowań, nie ukrywając niczego, opowiedziałam Josephine o wszystkim, co wydarzyło się w weekend. Jej reakcja była cudowna. Rzeczowo wypytała mnie o wszystko co wiem.
- Jeśli chcesz możemy zorganizować akcję poszukiwania dawcy szpiku – zero litości, niekończonych zdań i niedopowiedzeń. Poczułam, że tę dziewczynę zaczynam cholernie mocno lubić i cenić.
- Jesteś świetna – uśmiechnęłam się. – Cieszę się, że Eveningowie to nie tylko histeryczka Eve, ale również tak cudowne osoby jak ty i Josh. Miło będzie mieć takich sąsiadów.
Pożegnałyśmy się przy wejściu do szkoły. Zaczynam wpadać w paranoję, mimo, że nikt nie zwracał na mnie uwagi mocniej niż zazwyczaj, wmawiałam sobie, że każdy spogląda na mnie i wytyka mnie palcami. Wiedziałam, że wiadomość o chorobie Kiki nie rozniosła się jeszcze po szkole. W tym, że na moim osiedlu już o tym wiedziano było dużo mojej winy, załamana, roztrzęsiona i zdenerwowana, krzyczałam wczoraj na Austina nie bacząc na to, czy ktoś to słyszy. Nie chciałam żeby ktokolwiek jeszcze się o tym dowiedział, ale to tylko takie czcze mrzonki, moja siostra to jedna z najpopularniejszych osób w szkole, taka nowina nie może przejść bez echa. Trochę bałam się jak zareagują na to moi nowi przyjaciele, a przede wszystkim Maga. Kika skrzywdziła ją w najobrzydliwszy sposób. Nie wytrzymałabym gdyby ktoś skwitował tę całą sytuację krótkim, acz treściwym stwierdzeniem: mimo wszystko szkoda jej. Jestem gotowa rozszarpać każdego, ktokolwiek tak powie. Mocniej, niż kiedykolwiek przedtem poczułam siostrzaną więź i postanowiłam walczyć o honor mojej rodziny. Wyrzuciłam z pamięci te wszystkie nieczyste i amoralne zagrania Kiki, w moich myślach znów była tą samą dziewczyną, którą tak mocno podziwiałam i którą chciałam być. Zawsze dbała o mnie, a teraz nadszedł czas, kiedy to ja, mała Ally muszę zatroszczyć się o nią. Jose miała świetny pomysł, cokolwiek mówią lekarze, nie wierzę im. Zorganizujemy akcję, znajdziemy dawcę, odbędzie się przeszczep, a Kika znów będzie zdrowa, śliczna i zwariowana, taka, jaką ją pamiętam.
- Auć! – jęknęłam i upadłam na ziemię. Zamyślona nawet nie zauważyłam, że wpadłam w ścianę. Zbierając swoje rzeczy, drugą ręką masowałam obolałe ramię.
- Wszystko gra? – Rocky przycupnęła tuż obok i pomogła mi wrzucić do torby rozsypane przedmioty. Przyglądała mi się z zainteresowaniem i ciekawością.
- Tak – uśmiechnęłam się dość wymuszenie. – Zamyśliłam się.
- Blado wyglądasz.
- Problemy rodzinne – mruknęłam wymijająco.
Brunetka wyczuła, że nie mam ochoty zgłębiać tematu, więc rzucając mi ostatnie przeciągłe spojrzenie, odeszła. Poczułam wdzięczność. Nie czułam się na siłach odpowiadać o tym, co mnie gnębi.
Dzwonek przywrócił mnie choć trochę do równowagi, niechętnie podniosłam się z ziemi i ruszyłam w kierunku sali od matematyki. Pani Weinberger stała już przy biurku, kiedy spóźniona wpadłam do klasy, wbiła we mnie stalowe spojrzenie.
- Panna Dawson, cóż za niespodzianka – zakpiła głosem, od którego cała szkoła dostawała napadu lęku.
- Przepraszam za spóźnienie – mruknęłam i usiadłam.
Matematyczka ściągnęła usta w ciup i wciąż wpatrywała się we mnie.
- Mam nadzieję, że to zmagania z matematyką tak cię zajmowały cały weekend – syknęła i wyciągnęła w moją stronę dłoń, w której trzymała podręcznik. – Zadanie ósme.
- Jestem nieprzygotowana – odparłam. Pozostali towarzysze niedoli wstrzymali oddech. Zapadła śmiertelna cisza, tak głęboka, że bicie naszych serc, brzmiało jak wybuchy armatnie. Jeszcze nikt nie postawił się Weinberger. Szczerze mówiąc, nigdy bym tego nie zrobiła gdyby nie ten chaos panujący w mojej głowie.
- Zapraszam do tablicy – powtórzyła matematyczka głosem nieznoszącym sprzeciwu. Wszyscy rozumieli, że zaczyna się wojna, a ton oraz postawa starej zmory mówiła jedno – jeńców nie biorę.
- Zaproszenie odrzucone – mruknęłam. CeCe siedząca tuż obok zachichotała. – Proszę mi wpisać niedostateczny, jestem nieprzygotowana.
Weinberger z hukiem rzuciła podręcznik na biurko i bez satysfakcji wpisała mi jedynkę. Sprawiało jej to przyjemność jedynie wówczas, gdy wcześniej mogła podręczyć kogoś przy tablicy, zmieszać daną osobę z błotem i uświadomić, że praca jako sprzątacz pawi w autobusach to najlepsze, na co możemy liczyć.
Od akcji ze ściąganiem siedziałam cicho i potulnie, wiedząc, że jestem na czele czarnej listy pani W., nie wychylałam się. Nigdy tego nie robiłam, bo nie chciałam mieć problemów. Marzyłam o Yale lub o Konserwatorium Muzycznym w Nowym Jorku – najlepszym w kraju oraz znajdującym się w czołówce najlepszych tego typu uczelni na świecie. Wiedziałam, że zatarg z matematyczką może zniweczyć moje marzenia.
Kompletnie odpłynęłam, nie wiedziałam co się dokoła mnie dzieje i o czym mówi nauczycielka. Zauważyłam, że obserwuje mnie kątem oka, ale nie potrafiłam skupić się na słuchaniu jej. Miałam poważniejsze problemy. Dzwonek, jak jeszcze nigdy dotąd okazał się wybawieniem, niestety nie dla mnie.
- Dawson, zostań na przerwie – syknęła Weinberger.
Posłałam ostatnie spojrzenie Trish, Dez oraz CeCe, a oni bezgłośnie przesyłali mi życzenia powodzenia. Spakowałam swoje rzeczy i z duszą na ramieniu podeszłam do biurka nauczycielki.
- Tak? – zainteresowałam się uprzejmie. – O czym chciała pani ze mną rozmawiać?
- Allyson widzę, że dzieje się z tobą coś bardzo niedobrego, jeśli tak dalej pójdzie, oblejesz matematykę.
Nie wiem co bardziej mnie zatkało, fakt, że mogłabym zostać na drugi rok w tej samej klasie, czy to, że po raz pierwszy w życiu, Weinberger odezwała się do mnie, ba, do kogokolwiek po imieniu.
- Nadrobię zaległości, pani profesor – odparłam wymijająco, licząc na to, że zadowoli się taką obietnicą i mnie wypuści. Nie doceniłam tej kobiety, nauczycielki z większym stażem niż wynosi data w mojej metryce.
- Rozumiem, że masz problemy rodzinne, no i choroba siostry, ale nie licz na taryfę ulgową.
Chwila, chwila, co?
- Skąd pani wie o chorobie Kiki?
- Mój wnuczek ma tego samego lekarza prowadzącego.
Nie miałam pojęcia, że Weinberger ma wnuka. Nie wiedziałam, że jest zdolna do jakichkolwiek wyższych uczuć. To robot, potwór i demon.
- Przykro mi – mruknęłam, jednak tylko dlatego, że wypadało coś powiedzieć.
- Posłuchaj Allyson, daję ci tydzień na zaliczenie kartkówek, wierzę, że sobie poradzisz.
- Dziękuję pani profesor.
- Możesz już iść.
Zatkało mnie. Weinberger nigdy nikomu nie dała drugiego terminu, w jej słowniku nie istniało coś takiego, jak „zaliczenie”, a teraz nagle okazuje się, że pomimo całej tej otoczki postrachu szkoły, stara matematyczka może być całkiem w porządku. Świat staje na rzęsach.
Jakoś udało mi się przeżyć resztę lekcji. Gdyby ktoś mnie zapytał czego dotyczyły tematy, z kim rozmawiałam, jak mi minął dzień, nie potrafiłabym odpowiedzieć. Wciąż pytano mnie czy wszystko gra, wiąż odpowiadałam „tak, dziękuję” i wciąż posyłano mi te ukradkowe, zaciekawione spojrzenia. Miałam tego dość! Po raz pierwszy od początku roku szkolnego nie poszłam na próbę musicalu. Było mi wszystko jedno, co sobie pomyśli pan Ortega, pani Speaker, Dzikie Sokoły i reszta ekipy. Musiałam się wyrwać z tego towarzystwa, z tego miejsca. Czułam, że się duszę, że jeszcze kilka chwil, a zacznę krzyczeć i wariować. Poddałam się. Uciekłam.
W domu czekała Sally, ale wiedziałam, co mnie tam czeka. Babcia będzie udawała, że wszystko jest dobrze, że nic się nie stało i jakby nigdy nic, zacznie wypytywać o szkołę, przyjaciół i miłości. Raziło mnie to i przerażało, dlatego skierowałam się w stronę szpitala. Jeszcze niedawno to Kika zawiozła mnie tam ze stłuczoną głową, mój Boże, jakże to wydawało się być odległe, jakby wydarzyło się w innym życiu, innej Ally. Teraz klucząc korytarzami, spoglądałam na smutne, wycieńczone twarze i czułam napływające do oczu łzy. W końcu znalazłam salę numer siedemdziesiąt pięć.
Łóżko stało pod ścianą w nieładnym, zbyt jasnym, jak na mój gust pokoju. Wszystko było tak przerażająco białe, jakby ktoś ufał, że śmierć przerazi się tego blasku i tu nie zawita.
- Cześć mała – uśmiechnęła się wychudzona postać. Z trudem rozpoznałam w niej Kikę. Tylko te włosy, długie, ciemne loki wciąż były takie same.
- Hej – głos mi się załamał. Nie byłam w stanie dłużej spoglądać na leżącą dziewczynę. – Och, błagam, powiedz, że to tylko zły sen!
Wybuchnęłam i rozpłakałam się. Paradoksalnie to ona mnie pocieszała. A przecież ja byłam zdrowa i miałam przed sobą całe życie. Tak, jak w dzieciństwie opowiadała mi różne historie i śmiała się z naszych wspólnych przygód. Serc pękało mi z bólu i nagle wszystkie te załamania i złe emocje uciekły gdzieś w dal. Poczułam się wolna, czysta i silna. Wiedziałam już co muszę zrobić.
- Nie pozwolę ci umrzeć – odezwałam się hardym tonem. – Obiecuję, że zrobię wszystko żeby ci pomóc.
Uśmiechnęłyśmy się do siebie, a ja wiedziałam jedno – poruszę niebo i ziemię, jeśli trzeba będzie to oddam duszę diabłu, ale znajdę dawcę.


____________________________________________________________________________

Witajcie moje kochane dziewczęta! ;*
Wiem, że bardzo długo czekałyście na ten rozdział, ale ogarnęła mnie niemoc i totalny brak weny. Już dawno nie czułam w sobie takiej blokady. Włączałam Worda i nic, pustka i złość. Na pewno nie pomogła też wizyta znajomych z Anglii ani przyjazd mojej Lovki. Gdyby nie Weronika, która na facebooku dopominała się o rozdział, pewnie męczyłabym się dalej. 
No nic, kiepsko, bo kiepsko, ale jest. 
Kolejny mam już w surowej wersji, więc pojawi się przed końcem weekendu.
Wesołych świąt! ;*

Kocham Was!

Wasza M.