sobota, 16 listopada 2013

"Chyba dorosłam do tego żeby się z tym zmierzyć..."






31 października

W końcu nadszedł długo wyczekiwany dzień balu. "Wyczekiwany" przynajmniej w teorii. Nigdy nie lubiłam tej całej sztuczności, która zawsze towarzyszyła takim imprezom. Rozsądni ludzie nagle pod wpływem tej atmosfery przemieniają się w piszczące i irytująco szczebioczące bezmózgie stwory. Tym razem było inaczej. Może miał wpływ na to fakt, że po raz pierwszy miałam z kim na ten bal iść. I to nie z pierwszym lepszym chłopakiem, który mnie zaprosił, a z kimś wyjątkowym. Z moim chłopakiem. Moim. Wciąż trudno było mi przyzwyczaić się do tego stanu. Czułam się odrobinę skrępowana, kiedy wyobrażałam sobie przeróżne sytuacje z naszym udziałem. Zbyt dużo myślałam na ten temat i znów nachodziły mnie wątpliwości. Najchętniej cofnęłabym czas i wszystko odwołała, ale nie potrafiłabym tego zrobić nie raniąc przy tym Austina.
- Będzie co ma być - wzruszyłam ramionami.
Dziś nie miałam za dużo czasu na nadinterpretację, od rana wydzwaniałyśmy do siebie z dziewczynami i prowadziłyśmy grupowe konwersacje na temat kreacji i makijaży. Wszystkie totalnie oszalały na widok mojej kreacji, a na wiadomość, że Penny uszyła ją własnoręcznie, złożyły zamówienia na sukienki na następne bale. Humory nam dopisywały i po raz pierwszy zrozumiałam, dlaczego wszyscy tak na te imprezy oczekują. Czułam ogromną ekscytację i podniecenie. Co chwila zerkałam na zegar, ale czas zdawał się stać w miejscu. Krążyłam po domu i próbowałam znaleźć sobie miejsce. Bezskutecznie. Około czternastej nie wytrzymałam, spakowałam suknię, wzięłam torbę i zapukałam do Trish. Dla niej bale nie były pierwszyzną, siedziała spokojnie przed telewizorem i jednym okiem oglądała Fashion TV, a drugim przeglądała Vogue.
- Siadaj, szukam inspiracji na makijaż - nawet nie podniosła głowy znad pisma.
- Pakuj się, jedziemy - zaoponowałam. Miałam dla niej niespodziankę. Wiedziałam jak ważny jest dla niej ten bal. Mimo, że Trish i Deuce spotykali się od jakiegoś czasu, było to ich pierwsze wspólne i oficjalne wyjście. Moja przyjaciółka, choć z pozoru nie przejmowała się niczym, umierała ze strachu, że coś pójdzie nie tak i nie uda jej się wyglądać perfekcyjnie. Postanowiłam jej w tym pomóc. Jeśli już ma się ten przywilej, że posiada się profesjonalną makijażystkę w rodzinie, grzechem jest nie zrobić z tego użytku.
- Gdzie? - zdziwiła się Trish i po raz pierwszy od mojego przyjścia spojrzała na mnie uważnie.
- Zobaczysz - uśmiechnęłam się tajemniczo.
- Ally, nie mam czasu na twoje dziwne pomysły.
- Zaufaj mi - powiedziałam z mocą. Dziewczyna przez chwilę spoglądała na mnie i nie mogła się zdecydować co zrobić. W końcu skinęła głową i posłusznie spakowała sukienkę. Przed domem czekał już Dez, którego wtajemniczyłam w cały plan i który zgodził się robić za naszego kierowcę. Trish podejrzliwie zerkała na naszą dwójkę i choć zasypywała nas lawiną pytań, zgodnie milczeliśmy na temat celu naszej podróży i zbywaliśmy ją półsłówkami. Denerwowałam się za każdym razem, gdy zatrzymywaliśmy się i sterczeliśmy w korkach. Była sobota i jak na złość, wszyscy się gdzieś śpieszyli, skutecznie blokując ruch.
- W końcu - odetchnęłam z ulgą, gdy zatrzymaliśmy się pod domem mojej ciotki. Mimo, że Emma i Kostka mieszkały w Miami od tylu lat, Trish nigdy u nich nie była. Ja także nie licząc ostatnich dni, przekraczałam progi tego domu dość rzadko. Wszystkiemu winien był nowy mąż cioci. Emma nie znosiła go, a ja podzielałam jej zdanie. Był stronniczy, nieprzyjemny i momentami chamski. No i wielbił swoją siostrzenicę Kim, której był gotów dać nie tylko przysłowiową gwiazdkę z nieba, ale i każdą, nawet najbardziej wymyślną rzecz, o którą poprosiła. Nie mam pojęcia co ciocia w nim widziała. W porównaniu z wujkiem wypadał mizernie. Jak Ayers Rock przy Mont Everest. Jego jedyną zaletą było bogactwo i hojność. Choć ze swoich przybranych córek tolerował wyłącznie Konstancję, nigdy nie wykręcał się od finansowania również kaprysów Em.
- Gdzie jesteśmy? - Trish nie kryła zaciekawienia.
- Zobaczysz - roześmiałam się. Wysiadłyśmy. Dez obiecał, że przyjedzie po nas. Na bal szedł z Kostką, więc nie chcąc ryzykować, że moja kuzynka go zabije, jeśli zobaczy ją nieprzygotowaną, musiał się stąd ewakuować na czas, gdy będziemy robione na bóstwo.
- Cześć dziewczyny - ciocia Kristina już na nas czekała z przygotowanymi rzeczami. Nigdy w życiu, nawet w sklepie nie widziałam takiej ilości kosmetyków. - Która pierwsza?
- Ally, jesteś najlepszą przyjaciółką w całym wszechświecie! - wykrzyknęła Trish, kiedy uświadomiła sobie, że za chwilę jedna z najlepszych makijażystek w Stanach przygotuje ją na bal. Poczułam ciepło na sercu, widząc jaką radość sprawiłam przyjaciółce. Czasami tak niewiele potrzeba żeby pokazać komuś jak bardzo go kochamy i cenimy.
Pozwoliłam Trish usiąść pierwszej w fotelu, a sama zajęłam się rozmową z kuzynkami.
- Podobno dogadujesz się z Penny - Kostka nie kryła zdziwienia.
- Tak - odparłam przeciągle. - W porównaniu z nową dziewczyną taty jest całkiem spoko.
- Wujek ma dziewczynę?! - wrzasnęła Emma wychylając głowę spod stołu, gdzie szukała zapięcia od kolczyka.
- Lester ma dziewczynę? - ciocia również była zdumiona.
- Tragiczną - Trish pokiwała głową z politowaniem.
- Tandetną - uzupełniłam,
- Nie mogę uwierzyć, że Lester w końcu zaczął chodzić na randki - ciocia malując Trish snuła na głos wspomnienia, jak to było kiedy jeszcze mój tato i wujek Axel mieszkali w Nowym Jorku.
- Jeśli tak tragicznie zmienił mu się gust, o wiele lepiej byłoby, gdyby nigdy do etapu randek nie powrócił - mruknęłam i pokręciłam głową.
- Czy nie jesteś troszkę niesprawiedliwa? - zapytała Kostka.
- Gdybyś zobaczyła Kathy i jej tipsy, nie wątpiłabyś w mój obiektywizm.
- Nie mówisz chyba o tej Kathy z Sonic Boom'a? "Allys, kochanie, jak miło cię widzieć!" - Emma perfekcyjnie naśladowała piskliwy i wulgarny ton głosu wybranki ojca.
- Bingo - moja kuzynka gwałtownie się podniosła z podłogi, zrobiła to na tyle szybko, że uderzyła głową w stół. Wybuchnęłyśmy śmiechem. Nawet ciocia krztusiła się na widok miny Emmanuelle. Zazdrościłam im takiego kontaktu. Wiem, że Em czasami miała za złe cioci, że ponownie wyszła za mąż, ale wujek nie żył już od tylu lat, że żal był mniejszy.
- Śmiej się Ally, śmiej - Emma spojrzała na mnie z udawanym wyrzutem.- Ja tak będę chichotała na ślubie boskiej Kathy i wujka.
- Pewnie jak zwykle przesadzacie - ciocia znała mojego tatę od lat i trudno jej było zrozumieć, że mógł się spotykać z kimś tak tragicznym.
- Blondynka z tipsami, stanowczo zbyt wysokie obcasy i strój jak z imprezy w remizie - Trish mnie wyręczyła.
- Miłość jest ślepa - filozoficznie zakończyła Kostka. Temat nowej dziewczyny taty umarł śmiercią naturalną, gdy zobaczyłyśmy jak cudownie wygląda Trish. Złociste refleksy na powiekach i w wewnętrznych kącikach oczu, wydobyły głębię koloru jej tęczówek. Zawsze zazdrościłam mojej przyjaciółce cudownej ciemnej karnacji. Dziś, na widok tego, jak fantastycznie ciocia podkreśliła naturalne piękno Trish, zazdrościłam jej jeszcze bardziej. W duchu modliłam się żeby udało mi się wyglądać choć w połowie tak dobrze. Z ufnością usiadłam na fotelu i oddałam się w ręce cioci. Emma zabawiała nas opowieściami o dziewczynach z chórku, które w musicalu grają cheerleaderki.
- No i dziewczyny wpadły na pomysł, że pójdą na bal z chłopakami, którzy grają koszykarzy.
- Większość jest zajęta - uśmiechnęłam się wyobrażając sobie reakcję CeCe na takie zaproszenie Mike'a.
- Właściwie tylko Kim poszła zapytać, reszta albo stchórzyła, albo olała to.
- Mhm - mruknęłam i nadstawiłam ucha. Wszystko, co wiązało się z Kim interesowało mnie ze względu na Jack'a.
- Tak osaczyła chłopaka, że nie miał szans odmówić - zachichotała Emma.
- Biedactwo - Trish równie dobrze jak my zdawała sobie sprawę z tego, jak upierdliwa potrafi być najlepsza przyjaciółka mojego brata.
- Kimmy i Garby będą wyglądać razem uroczo.
- Brad Garbowsky? - zapytałyśmy jednocześnie z Kostką. Em pokiwała głową. Rozumiałam niechęć Konstancji, po tej całej dziwnej akcji sprzed lat nie uśmiechało jej się, że Brad zgodził się wyjść z kimś, z kim jest tak blisko spowinowacona. Byłam wściekła! Na Garby'ego, że nic mi nie powiedział, na Emmę, że nie powstrzymała Kim i przede wszystkim na nią. Idiotka nie widziała co, a raczej kogo ma pod nosem. Biedny Jack, będę musiała z nim porozmawiać. I z Garby'm.
- Ziemia do Ally! - ciocia pomachała mi dłonią przed twarzą. Spojrzałam na nią i uśmiechnęłam się zażenowana.
- Przepraszam, zamyśliłam się.
- Dzieło skończone - zaśmiała się ciocia i odwróciła fotel przodem do lustra. Zamknęłam oczy bojąc się, co tam zobaczę. Dziewczyny milczały. Odetchnęłam i licząc w myślach do dziesięciu, szybko uniosłam powieki.
- To ja? - jeszcze nigdy nie byłam taka piękna! Makijaż, choć wydawał się być ciemny, rozświetlał twarz. W dodatku idealnie pasował do mojej sukienki.
- Jest - nie potrafiłam się wysłowić. Zachwyt mnie rozpierał. Ciocia poszła o krok dalej i uczesała moje zazwyczaj niesforne włosy. Perfekcyjne fale delikatnie opływały moją twarz.
- Tylko podkreśliłam twoje atuty - ciocia machnęła ręką na moje okrzyki zachwytu i peany na jej cześć. - Podbijesz dziś czyjeś serce.
- Już podbiła - miałam ochotę zamordować Emmę. Wiedziałam, że ciocia powtórzy to Penny, a te zacznie pytać.
- Idziesz z Austinem na bal? - Kostka puściła oko do siostry. Jędzy! Zemszczę się i to okrutnie.
- Idę - mruknęłam niewyraźnie i mordowałam wzrokiem moje kuzynki.
- Austin i Ally, jak uroczo - ciocia uśmiechnęła się ciepło, ale zdawałam sobie sprawę, że jak to ciocia, ma ochotę zapytać o kilka spraw.
- Poznaliśmy się przez Deza - postanowiłam odpłacić się okropnej Kostce - Idziecie razem, prawda?
- Jako przyjaciele - kuzynka pokazała mi język.
- Czy ja coś mówię? - powiedziałam znaczącym tonem. Wszystkie wybuchnęłyśmy śmiechem.
- Jesteście okropne - Emma pokręciła głową.
- Tak, bo nie zapytałyśmy z kim ty idziesz - Trish rzuciła wyzwanie Em.
- Z Jack'em - ucieszyłam się. Marzyła mi się dla niego dziewczyna taka jak Emma.
Przekomarzania przerwał nam dzwonek telefonu, ciocia poszła odebrać, a my, kiedy zdałyśmy sobie sprawę z upływu czasu, również zaczęłyśmy zbierać się do wyjścia. Dez podjechał po chwili, najpierw odwiózł mnie do domu Penny. Może to dziwne zabrzmi, ale uważałam, że zasłużyła na to, żebym na swój pierwszy bal jechała z jej domu. Mniej głębokim powodem było to, że po prostu nie chciałam wychodzić w samotności. Naoglądałam się filmów, w których nastolatki zawsze są obfotografowywane przez rodziców i myśl, że ja po prostu wyjdę, bo taty jak zawsze nie będzie w domu, przygnębiała mnie.
- Zadzwońcie jak tylko dojedziecie do hotelu, siedzimy w jakiejś złotej loży - poinstruowałam przyjaciół wysiadając. CeCe jak przystało na królową, dla siebie i swojej świty załatwiła najlepsze miejsce siedzące. Nie żeby ktoś z nas zamierzał przesiedzieć cały bal, ale trzeba trzymać poziom.
- Widzimy się o ósmej - Dez i Trish pomachali mi na pożegnanie i odjechali. Austin miał przyjechać po mnie o siódmej. Miałam nadzieję, że uda mi się ten czas spędzić dość przyjemnie i nie wyjdę pokłócona z Penny i Markiem.
- Wyglądasz nieziemsko! - wykrzyknął Jack, kiedy zobaczył mnie w progu.
- Całkiem znośnie - Maggie taksowała mnie wzrokiem. - Masz zamiar iść w dżinsach i trampkach?
- Zaraz się przebiorę - pokazałam jej język. - Jesteście sami?
- Rodzice wracają ze szpitala i stoją od godziny w korku - wyjaśnił Jack. Sam wciąż siedział w dresach i przeglądał jakieś papiery. Nie wyglądał na kogoś, kto za godzinę wybiera się na bal.
- Czy ciebie pogięło? - zdzieliłam go w ramię.
- Za co to? - chłopak masował miejsce, gdzie go pacnęłam i spoglądał na mnie z wyrzutem.
- Marsz na górę! Idziesz na bal i masz wyglądać jak człowiek!
- Ale Ally - zaczął mój brat. Wiedziałam co chce powiedzieć, coś o tym, że założy tylko garnitur i po krzyku.
- Nie będziesz wyglądał jak lump - byłam nieubłagana. Jack niechętnie poniósł się i z miną cierpiętnika zaczął wchodzić po schodach.
- Mówiłam, że Ally ci łatwo nie odpuści - Meg wzruszyła ramionami.
- Po co człowiekowi siostry - mruknął pod nosem chłopak i zniknął w swoim pokoju. Roześmiałyśmy się, ale po chwili Megan i mnie wygoniła do łazienki. Ostrożnie nasunęłam na siebie suknię, bałam się, że przy mocniejszych ruchach mogłabym uszkodzić koronkę. Na szczęście obyło się bez niespodzianek. Na koniec włożyłam buty na delikatnym obcasie i przyjrzałam się swojemu odbiciu.
- Rewelacja - wyszczerzyłam się do lustra. Poprawiłam fryzurę i zeszłam do salonu. W czasie mojej nieobecności Jack również zdążył się przygotować i siedział na dole z Megan. Po chwili otworzyły się drzwi i do domu weszli Mark i Penny.
- Cześć - krzyknęliśmy. Humory nam dopisywały.
- Nawet nie wiecie jakie zatłoczone jest dziś miasto - Mark zaczął opowieść o ich podróży ze szpitala, ale na mój widok szeroko otworzył oczy i gwizdnął.
- Wyglądasz bajecznie - w jego oczach widziałam zachwyt. - Penny, biegnij po aparat!
Kobieta właśnie dołączyła do nas i spoglądała to na mnie, to na Jack'a i powtarzała, że prezentujemy się obłędnie. Tak, jak to pokazywano w filmach, zrobiła nam setkę zdjęć, choć jeszcze nawet nie zbieraliśmy się do wyjścia.
- Nawet nie wiesz Ally, jaką radość nam sprawiłaś, chcąc dziś tu przyjechać - zrobiło mi się głupio, gdy Mark tak entuzjastycznie podchodził do mojej wizyty. Nigdy nie rozumiał mojej postawy. Dla niego rodzina była rodziną i chociaż mnie nie wychowywał, dla niego byłam taką samą córką jak Kika i Megan.
- Co z Kiką? - przez to całe zamieszanie nawet nie miałam czasu jej odwiedzić.
- Czekamy na dawcę, ale wyniki są całkiem niezłe, jeśli nic się nie zmieni, w przeciągu miesiąca wróci do domu.
Słowa Penny ucieszyły mnie. Kolejna wspaniała wiadomość tego dnia.
Rozległo się pukanie.
- Otworzę - Mark ruszył ku drzwiom. Zbliżała się siódma. Poczułam niepokój i strach. Ze stresu ściskało mnie w żołądku. Próbowałam usłyszeć, co dzieje się w korytarzu, ale ściany były dobrze wygłuszone.
- Wyluzuj - Meg spojrzała na mnie z politowaniem. - To nie wizyta u dentysty.
W chwili, gdy szukałam wyjątkowo ciętej riposty, do pokoju wszedł Mark z Austinem. Blondyn miał na sobie idealnie skrojony garnitur w kolorze ciemnego granatu. Bezwiednie uśmiechnęłam się.
- Dobry wieczór - chłopak podszedł do Penny. - Austin Moon, miło mi panią poznać.
- Zbieramy się ludzie - Jack wywrócił oczami. - Musimy podjechać po Emmę.
- Co ty filmów nie oglądasz? - Megan spiorunowała brata wzrokiem. - Teraz nastąpi seria pytań o rodzinę, prawo jazdy, mandaty, o której odwiezie Ally i na temat zainteresowań Austina.
Wybuchnęliśmy śmiechem.
- Mieszkam ze starszą siostrą i siostrzeńcem, nasi rodzice mieszkają w Denver, ale odwiedzają nas regularnie. Prawo jazdy posiadam, mandaty nie. Odwiozę Ally zaraz po balu, mogą mi państwo zaufać. Co się tyczy zainteresowań to muzyka w każdej formie. I teatr. Coś jeszcze? Chętnie odpowiem - Austin uśmiechnął się szeroko i całkowicie podbił moją rodzinę.
- Komu w drogę - Jack zaczął się zbierać do wyjścia.
- Miło było cię poznać, Austin. Bawcie się dobrze - Mark spojrzawszy na zegar najwyraźniej uznał, że mój brat ma rację. Emma pewnie już czekała na nas.
- Co do pytań - zaśmiała się Penny - przyjdźcie w niedzielę do nas na obiad z siostrą, chętnie was poznamy bliżej.
Wywróciłam oczami. Okej, teoretycznie Penny jest moją matką, w praktyce wiadomo jak to wygląda. Sama jeszcze nie ułożyłam sobie w głowie mojego stosunku do niej, a tu nagle ona zaczyna takie akcje.
W końcu udało nam się wyruszyć. Sesja rodzinna, sesja z Austinem, lista pytań - odhaczyłam w głowie. Typowe amerykańskie wyjście na szkolny bal zaliczone.
U Emmy nie gościliśmy tak długo. Ciocia po prostu zrobiła kilka zdjęć i mogliśmy jechać dalej. Kostki już nie było z czego wnioskowałam, że Dez podjechał punktualnie. Na szczęście na drodze nie było już korków i błyskawicznie udało nam się dotrzeć do hotelu, w którym odbywał się bal. Parking był przepełniony, ale wciąż widać było kolejne nadjeżdżające auta. Marine High School tłumnie ruszyło do zabawy. Chyba każdy uczeń był dziś w tym miejscu. Mimo, że budynek naszej szkoły jest naprawdę ogromny, tłoku panującego w nim nie da się opisać. Hotel, choć z pozoru wydawał się maleńki, w rzeczywistości był ogromny i mimo tak licznej gromady uczniów i nauczycieli, nadal było sporo wolnej przestrzeni. Nikt nikomu po głowie nie deptał. Udało nam się zaparkować dość blisko wejścia i wolnym krokiem, rozglądając się za przyjaciółmi ruszyliśmy w stronę drzwi. Chłopcy kupili bilety i znaleźliśmy się wewnątrz. Nasunął mi się tylko jeden komentarz, gdy zobaczyłam dekoracje i wystrój - wow, bogato.
Moi towarzysze najwyraźniej podzielali tę opinię, bo wpatrywali się we wszystko szeroko otwartymi oczami. Nawet Em była po wrażeniem, choć przecież sama należała do tak zwanej śmietanki towarzyskiej i towarzysząc mamie, bywała w najlepszych hotelach i restauracjach.
- Znajdźmy Deza i resztę - zaproponował Austin. Zgodziliśmy się z nim. Ilość ozdób przytłaczał mnie - prawdziwy, królewski bal. Chociaż czułam się maleńka w porównaniu z tym całym splendorem, wiedziałam, że moja suknia pasuje tu idealnie. W uboższym wnętrzu wyglądałabym jak ten przysłowiowy wystrojony szczur na otwarciu kanału. Każda osoba, którą mijaliśmy spoglądała na nas i szeptała coś do swoich towarzyszy, ale kompletnie mi to nie przeszkadzało. Wiedziałam, że wyglądam dobrze, a fakt, że Austin jak gdyby nigdy nic trzymał mnie za rękę, dodawał mi pewności siebie.
- Allyson Dawson i Austin Moon, w końcu! - wykrzyknęła CeCe na nasz widok. Nie mam pojęcia czy miała na myśli to, że się pojawiliśmy, czy to, że jesteśmy razem. Rudowłosa nie dała mi dojść do słowa.
- Już ci mówiłam, że jestem bezwarunkowo zakochana w twojej kiecce, ale makijaż masz bezbłędny! Austin, dobrze jej pilnuj żeby przypadkiem nikt ci jej nie ukradł.
Wybuchnęliśmy śmiechem.
- Nikt inny nie jest taki głupi żeby się z nią męczyć - przekomarzał się Jack.
- No to chyba to u was rodzinne, bo poza mną nikt nie chciał się tu z tobą wybrać. Ciesz się, że zrobiło mi się ciebie żal - odgryzła się Emma.
- Wiesz, to działa w obie strony - Jack pokazał jej język.
- Jesteście uroczy - rzuciłam im wyzwanie.
- Chyba cię pogięło - odezwali się jednocześnie.
-Przeznaczenie - zachichotałam.
Przekomarzając się, dotarliśmy do loży, którą wybrała CeCe. Jeśli do tej pory sądziłam, że widziałam bogactwo tego hotelu, teraz zmieniłam zdanie. Nasze miejsce było kwintesencją bogactwa. Totalnie mnie zatkało. Inne loże, choć równie ładne, wyglądały przy naszej jak niedorobione. Bałam się usiąść by nie zniszczyć harmonii i idealnego układu materii.
- CeCe - odezwał się Austin - jesteś absolutnie niesamowita. Jak udało ci się zarezerwować miejscówkę lepszą, niż ta nauczycieli?
- Jakiś wujek kumpla Mike'a tu pracuje - roześmiała się ruda.
Wpakowaliśmy się do loży. Na miejscu byli już wszyscy. Dez i Kostka siedzieli naprzeciwko nas. Tuż obok byli Trish i Deuce, Ty z Magą wirowali już na parkiecie, ale co jakiś czas podchodzili by się przywitać z resztą. Teddy i Kol - jeden z chłopaków- koszykarzy z naszego musicalu najwyraźniej mieli się ku sobie. Od jakiegoś czasu widywałam ich razem, na bal również przyszli wspólnie i siedzieli zatopieni w rozmowie. Kostka mówiła, że najpóźniej do połowy listopada rozejdzie się wieść o ich związku, a ja przyznawałam jej rację. Jako najbliższa przyjaciółka Teddy była zaznajomiona z tematem, ale nawet dla kogoś, kto nie znał szczegółów jasne było, że coś jest na rzeczy. Wystarczyło na nich spojrzeć. Od razu rzucało się w oczy, że to coś więcej niż zwykłe koleżeństwo. Całkowicie inaczej przedstawiała się sprawa z Rocky. Przyszła na bal z Mattem, chłopakiem z naszej grupy hiszpańskiego, ale kiedy on wychodził ze skóry i jawnie ją adorował, ona po prostu traktowała go jak kumpla, z którym można się pokazać publicznie. A szkoda, bo Matt to super człowiek. Chodziliśmy razem do szkoły muzycznej jako dzieci, ale zawsze, kiedy tylko zamienialiśmy chociażby słówko, przekonywałam się, że nic się nie zmienił i wciąż jest tym samym ciepłym i sympatycznym chłopakiem. Rocky go nie doceniała, ale wierzyłam, że przejrzy na oczy i Mattowi uda się podbić jej serce.
Ostatnia para siedziała w najbardziej odległym kącie loży i dopiero po chwili zorientowałam się, że to Garby i Kim. Nie zwracali uwagi na innych tak byli zajęci sobą. Szybko zerknęłam na Jacka'a, ale on nawet ich niespostrzegł, tak go wciągnęła rozmowa z Emmą, Joshem i Jose. Ucieszyłam się na ten widok. Zdecydowanie ta część rodzeństwa Evening zasługiwała na jak największą liczbę przyjaciół. Nic więcej nie udało mi się pomyśleć, bo Austin wyciągnął mnie na parkiet. Wirowaliśmy do jakiejś piosenki, którą słyszałam pierwszy raz w życiu, ale wiedziałam, że zapamiętam ją na bardzo długo.
- Gdyby ktoś mi powiedział, że będę na balu halloweenowym tańczyć ze swoim chłopakiem, nie uwierzyłabym - zaczęłam.
- I to jest twój problem- za dużo analizujesz - podsumował blondyn i zakręcił mnie.
- Martwi mnie ta nagła przyjaźń Garby'ego i Kim - spojrzałam na tę dwójkę wciąż siedzącą przy stoliku. Chłopak wiedział do czego zmierzam. Opowiedziałam mu o rozterkach mojego brata.
- Spójrz na Jack'a - Austin kiwnął głową. - On się nie martwi.
Posłusznie zerknęłam na brata. Tańczył z jakąś brunetką, którą widziałam pierwszy raz na oczy. Co więcej - najwyraźniej był nią oczarowany, bo coś jej opowiadał i uśmiechał się całym sobą.
- Kto to jest? - spytałam w przestrzeń. - I gdzie do cholery jest Emma?
- Tam - wskazał blondyn. Em tańczyła z Joshem. Zaczęłam się zastanawiać, gdzie jest Jose, a Austin jakby telepatycznie wiedząc o co chcę zapytać, uprzedził mnie.
- Jose tańczy z Mattem, a Rocky z tym brunetem z ostatniej klasy.
Niesamowite jak to wszystko się pokręciło.
- Patrz, Eve i ten koleś, który ma obok ciebie szafkę - Austin najwyraźniej miał milion par oczu, bo widział każdy szczegół.
- Eve i Dallas? - zdziwiłam się.
- Nasze ex-miłości razem - zachichotał blondyn.
- Dallas wcale nie jest moją byłą miłością - zaoponowałam.
- Jasne, to ja się podniecałem jego obecnością na ganku i zapominałem o podstawowych czynnościach biologicznych na jego widok.
- Pff - mruknęłam. - Po prostu zazdrościsz.
- Wydało się - Austin zrobił zbolałą minę. Wybuchnęłam śmiechem.
- Nie martw się, jeśli będziesz grzeczny i się postarasz, może kiedyś zabraknie mi tchu na twój widok - obiecałam.
To niesamowite jak dzień po dniu coraz mocniej przywiązywałam się do Austina. Wszystko inne traciło sens, a jego nieobecność sprawiała mi wręcz fizyczny ból. Strasznie bałam się etapu przejścia z przyjaźni na związek, ale o dziwo czułam się dobrze z tym, że każdy kto na nas spoglądał, wiedział, że jesteśmy parą. Ba, podobało mi się nawet to, że moja rodzina o nas wiedziała. Postanowiłam pójść na ten niedzielny obiad. Czas zamknąć drzwi za starym życiem, kiedy wszystkim się martwiłam i długo rozpamiętywałam złe chwile. Okej, przed Penny długa droga, ale chciałam dać jej szansę. Doceniałam to, że kiedy tato krążył gdzieś i żył jakby obok, ona wszelkimi sposobami walczyła o to, żeby stać się częścią mojego życia. Potrzebowałam rodziców bardziej niż kiedykolwiek. Dorastam, zmieniam się i podejmuję pierwsze poważne decyzje. Nie mogę przejść przez to samotnie. Nie chcę.
- Gdzie odpłynęłaś? - blondyn zamruczał mi do ucha.
- Myślałam o Penny.
- Moim zdaniem jest okej - zaczął ostrożnie chłopak. Bardzo dobrze wiedział jak drażliwy to dla mnie temat.
- Postanowiłam zacząć od nowa.
- Cieszę się. Rodzina jest siłą.
- Chyba dorosłam do tego żeby się z tym zmierzyć - uśmiechnęłam się.
- A co z tatą?
Też o tym myślałam. Nie mam pojęcia.
- Nie zwraca na mnie uwagi - wzruszyłam ramionami. - Będzie co ma być.
Dj włączył jakąś szybką piosenkę, większość osób usiadła i my również byliśmy wśród nich. W loży siedzieli Jose i Matt, najwyraźniej się polubili, co mnie cieszyło. Również Jack z tajemniczą brunetką, Emma i Josh odpoczywali i zawzięcie o czymś dyskutowali.
- Możemy się przyłączyć? - zapytał Austin.
- Jasne, siadajcie - Em czyniła honory.
- To moja siostra - Ally i jej chłopak Austin - przedstawił nas Jack. - A to Caroline.
Wymieniliśmy uściski dłoni i typowe uwagi "miło mi cię poznać, bla, bla, bla". Dziewczyna wydawała się przemiła, a co najważniejsze, wyraźnie widać było, że leci na mojego brata.
- Długo się znacie? - zapytałam Caroline.
- Chodzimy razem na angielski i biologię, dopiero się przeprowadziłam, więc nie znam tu zbyt wiele osób.
- Dobrze trafiłaś, my miieszkamy tu od miesiąca, a dzięki Ally jesteśmy częścią najpopularniejszej grupy w szkole - Josh puścił mi oko.
- Tak, Ally ma tendencje do pochopnego zawierania przyjaźni - zaśmiała się Trish, która zjawiła się niespodziewanie.
- Mam radar, bo jeszcze na żadnym z moich pochopnie poznanym przyjacielu się nie zawiodłam - pokazałam język przyjaciółce. Do stolika zaczęła wracać reszta towarzystwa. Po kilku minutach siedzieliśmy w komplecie plus Caroline i Dylan - towarzysz Rocky. Opowiedzieliśmy "nowym" historię naszej paczki, litościwie przemilczając akcję z Kiką i Garbym. Chłopak jakoś sobie z tym poradził, a główna poszkodowana, cóż, Maga doszła do porozumienia z moją siostrą i wraz z Ty'em regularnie ją odwiedzała. Bawiliśmy się wyśmienicie. Żartowaliśmy i przekomarzaliśmy się. Potrafiliśmy nawet stworzyć świetną anegdotę ze wsześniejszych nienawistnych stosunków moich i CeCe.
- Uwaga, zdjęcie! - wynajęty przez szkołę fotograf podszedł do naszej loży. Ścieśniliśmy się tak, by każdy załapał się na zdjęcie. Pozowaliśmy przez kilka minut, kiedy fotograf odszedł spojrzałam na roześmniane twarze towarzyszących mi ludzi. Wiedziałam, że czeka nas wiele równie magicznych chwil i to dawało mi poczucie bezpieczeństwa i przepełniało szczęściem. Patrząc na to żartujące towarzystwo wiedziałam jedno - okropnie, okropnie, okropnie ich wszystkich kocham.


______________________________

Uff!
Rozdział powstawał w bólach. Bólach głowy. I to tak niewyobrażalnych, że trzy dni spędziłam w szpitalu, a resztę w łóżku praktycznie odcięta od internetu. Powoli wracam do równowagi, nie martwcie się. Przysyłajcie mi dużo pozytywnej energii i dobrych myśli, bo potrzebuję zastrzyku miłości!

Pytanie z innej beczki - ostatnio odnoszę wrażenie, że mimo iż rozdziały są dłuższe, wydają mi się niedokończone. Kluczę i piszę o pierdołach, a kiedy zbliżam się do zasadniczej kwestii nagle bach, the end. Też to zauważacie? To bardzo irytujące?

Co u Was? Ja, jeśli nie rozłoży mnie znów migrena, wybieram się jutro na paradę zaczynającą Christmas Season, także jestem mega szczęśliwa, bo kocham wszystko, co świąteczne.

Kocham Was!

M.

czwartek, 7 listopada 2013

"Zostańcie parą i po problemie..."






30 października

To się nie dzieje naprawdę! To się nie może dziać! Ja protestuję! Ja nie chcę! Ja się boję! Niech mnie ktoś stąd zabierze! Nie rozumiem jak to się mogło stać, że moje życie nagle stało się tak podniecające i jednocześnie przerażające. Na przemian przeklinam i błogosławię Megan i jej szkolny bal kostiumowy, gdybym nie dała się w niego wkręcić, dziś siedziałabym spokojnie w domu i nie miałabym takiego mętliku w głowie. To, że byłam zakochana w Austinie to jedno, ale to, że on miał tego całkowitą świadomość, to drugie. Było mi dobrze w tej niewyjaśnionej sytuacji. Chociaż nie, "dobrze" nie jest odpowiednim słowem. O wiele bardziej pasowało "bezpiecznie". Ten kinderbal wszystko zniszczył. Już nie mogło być tak, jak dawniej i to sprawiało, że wariowałam ze strachu. Pragnęłam wciąż mieć w Austinie przyjaciela, ale taki układ nie mógł trwać wiecznie. Sztuczność sytuacji rzucała się w oczy. Ignorowanie chłopaka nie miało sensu, ale mimo to nie mogłam się przemóc i starannie unikałam miejsc, gdzie mogłam spotkać blondyna. Emma, którą wtajemniczyłam we wszystko, kwitowała to uniesieniem brwi i wymownym pukaniem palcem w czoło.
- Ally, nie uciekniesz przed tym co czujesz - powtarzała mi w kółko podczas naszych lekcji śpiewu. - Po co ci te podchody? Zostańcie parą i po problemie.
Tylko, że to nie było takie proste, jak sądziła Em. Znaliśmy się z Austinem od dwóch miesięcy, nie mogłam być w nim tak beznadziejnie zakochana, to nierealne! A jednak za każdym razem, kiedy go tylko widziałam, rozsądek odchodził w kąt. Uśmiechałam się jak nienormalna na samą myśl o nim i nie potrafiłam przestać. To wszystko męczyło mnie i odbierało dobry nastrój. Przeczytałam gdzieś dawno temu, że nadinterpretacja to najgorszy wróg ludzkości. Nie pamiętam, kto to napisał, ale mogłabym mu przybić piątkę. Miał rację. Cholerną rację. Tylko, że świadomość tego, że zachowuję się irracjonalnie wcale nie pomagała. Po prostu tkwiła we mnie i potęgowała rozdarcie.
- Powinnaś już dawno się z nim umówić - Dez i Trish kibicowali nam z całego serca. Cieszyłam się, że mam w nich wsparcie. Najbardziej przerażała mnie myśl, że mogliby nie akceptować tego, co działo się między mną, a Austinem.
- Litości, Ally, pozwól sobie na trochę spontaniczności - Trish nie rozumiała mojego punktu widzenia. Sama spotykała się z Deucem, którego znała osobiście od zaledwie kilku tygodni i było im razem bardzo dobrze. - Nie wszystko uda ci się zaplanować. Przestań utrudniać sobie życie. Nie zdołasz unikać Austina do końca życia!
A jednak mi się udawało. Nie widzieliśmy się od poniedziałku. Chłopak nie pojawiał się w szkole, od Deza wiedziałam, że jest chory. Martwiłam się, ale nie potrafiłam się zdobyć na napisanie chociaż głupiego smsa. Kiedy tylko widziałam, że przy imieniu blondyna pojawia się zielone kółeczko, przechodziłam w tryb offline i wyrzucałam sobie od idiotek. Żałosne, dziecinne zachowanie. Z tego strachu przed spotkaniem z Austinem zaniedbałam moje obowiązki w sklepie. Dziś, choć nie miałam na to najmniejszej ochoty, musiałam wrócić do pracy. Tato był nieubłagany. Twierdził, że Kathy nie radzi sobie beze mnie. Mdliło mnie od tego przesłodzonego tonu, jakim ojciec wypowiadał imię tej denerwującej kobiety. Obcowanie z nią nie należało do moich ulubionych rozrywek. Widok kręcącej się po sklepie Eve także nie zachęcał do wyjścia z domu, ale nie miałam wyjścia. To mój teren.
Zaraz po szkole pożegnawszy się z przyjaciółmi, którzy lojalnie chcieli mi towarzyszyć, ruszyłam powoli w stronę Sonic Boom'a. Zewsząd otaczał mnie widok wydrążonych dyń, sztucznych pajęczyn i innych halloweenowych ozdób. Ze smutkiem stwierdziłam, że wciąż nie mam kostiumu na jutrzejszą imprezę i jeśli szybko czegoś takiego nie wymyślę będę skazana na koszmarny strój księżniczki, przez który z pewnością zostanę szkolnym pośmiewiskiem i nawet poparcie niekwestionowanej królowej, CeCe Jones mi nie pomoże. Idąc, rozmyślałam o moich ubiegłorocznych przebraniach, ale żadne się nie nadawało, miałam wybór między pielęgniarką, a pielęgniarką z lat 20. Super.
- Allys, jak miło cię widzieć - piskliwy głos pani Kathy spadł na mnie, kiedy tylko przekroczyłam progi sklepu. W głowie mi się nie mieści, że mój własny ojciec się umawia z tą kobietą. Gdzie on ma oczy? Sądziłam, że ma lepszy gust. Nie żeby Penny była jakąś królową stylu, ale cokolwiek o niej mówić, ma klasę. Kathy jest wyłącznie tandetna.
- Coś nowego? - zignorowałam udawany wybuch entuzjazmu na mój widok.
- Nie, świetnie sobie tu radzimy z Eve - pokiwałam głową i powstrzymując się od komentarza, wzięłam dokumenty zostawione przez dostawców i poszłam do siebie. Dopiero, gdy zamknęły się za mną drzwi mogłam odetchnąć z ulgą. Zaczynałam tęsknić za czasami, kiedy wszystko było na mojej głowie. Nie czułam się komfortowo w miejscu, które było dla mnie drugim domem. To nie w porządku. Zatrudnianie pracowników bez konsultacji ze mną było nie fair.
- Cholera! - piskliwy krzyk przedostał się przez szczelnie zamknięte drzwi mojego pokoju. Zaintrygowana wysunęłam głowę. Nie mogąc dostrzec, co się stało, zeszłam na dół. Kathy trzymała w ustach palec, z którego sączyła się krew. Tuż obok leżała gitara, a raczej to, co z niej zostało. W pierwszym odruchu chciałam wrzasnąć na tę nieudolną kretynkę, ale opanowałam się i z kamienną twarzą wygłosiłam kazanie na temat długości paznokci i wysokości obcasów w pracy.
- Odliczymy ci to z pensji, a teraz posprzątaj to - zakończyłam spokojnie. Byłam świadoma, że ta kobieta jest w wieku mojej matki i to, że mam władzę, która pozwala mi ją strofować, dawało mi niesamowitą satysfakcję. Punkt dla mnie. Wchodziłam już na schody, kiedy pewien szczegół zwrócił moją uwagę.
- Gdzie jest Henrietta? - zapytałam.
- Powinna przyjść niebawem.
- Nie - powiedziałam twardo. - Powinna już tu być. Przyślij ją do mnie, kiedy raczy się zjawić.
Sama stara Weinberger by się nie powstydziła tego wystąpienia. Praktyka zdobyta podczas wizyt u Simmsów zaczęła przynosić efekty. Majestatycznie wpłynęłam po schodach starając się opanować chichot. Powaga tej sytuacji bawiła mnie. Nie potrafiłam długo być wściekła, a już na pewno nie wówczas, gdy byłam wygraną stroną, ale musiałam powstrzymać śmiech przynajmniej do chwili, kiedy zostanę sama. Jestem pewna, że oberwie mi się od ojca za ustawianie jego nowej miłości, ale nie będzie zły, bo to w interesie sklepu. Wściekłby się gdybym teraz po tym wszystkim wybuchnęła Kathy śmiechem w twarz. Jeśli tato pamięta jeszcze uwagi Sally na temat poświęcania większej uwagi swojej dorastającej córce, ryzykowałam szlabanem. Już wystarczająco upokorzyłam Kathy, satysfakcja musi mi wystarczyć.
Uzupełniając faktury, chichotałam pod nosem, obiecując sobie, że więcej uwagi poświęcę pracy. Ktoś musi trzymać rękę na pulsie i pilnować porządku. Snucie ambitnych planów przerwało mi pukanie do drzwi. Myśląc, że to Kathy westchnęłam ciężko i zaprosiłam ją do środka. Ku mojemu zdumieniu na progu stała Henrietta.
- Super - pomyślałam z przekąsem, ale po chwili dotarło do mnie, że przecież sama kazałam ją do siebie przysłać.
- Czego chcesz? - za zamkniętymi drzwiami Blondi nie siliła się na uprzejmości. Mimo, że było mi trudno zachować kamienną twarz, nie dałam się sprowokować.
- Usiądź - wskazałam na sofę. Dziewczyna posłała mi zdumione spojrzenie, ale posłusznie usiadła.
- Czego się spodziewasz po pracy tutaj? - zapytałam uprzejmie.
- Słucham? - bingo! Punkt dla mnie! Eve nie spodziewała się takiego przebiegu rozmowy. Wpatrywała się we mnie szeroko otwartymi oczami, próbując dociec w jaki sposób chcę ją zaatakować. Już dawno przekonałam się, że bycie uprzejmym i miłym dla wroga opłaca się o wiele bardziej niż otwarta wojna. Historia to udowadnia, a ja wierzę w sprawdzone metody.
- Posłuchaj, Eve, nie jesteśmy przyjaciółkami, nawet nie darzymy się sympatią, ale nasze prywatne wojny nie mogą mieć wpływu na nasze stosunki służbowe - pojechałam po całości. Kiedyś usłyszałam ten tekst w jakimś serialu i zapamiętałam, wiedząc, że mi się w przyszłości przyda.
- Co masz na myśli? - Henrietta wietrzyła podstęp. Miała rację, ale nie dawałam tego po sobie poznać. Pełen profesjonalizm. Powinnam za tę rolę dostać Oscara.
- Skoro chcesz tu pracować, musisz się starać. Mamy tu zasady, których przestrzeganie jest sprawą priorytetową - bzdura. Nigdy nie mieliśmy z tatą regulaminu, ale małe nagięcie prawdy było koniecznie. I teraz wielki finał. - Przymknę oko na twoje dzisiejsze spóźnienie, ale trzy kolejne i wylatujesz.
Bang! Idealnie zagrane. Wyraz twarzy Eve zapamiętam na długo. Wściekłość, nienawiść i zdumienie walczyły za sobą. Po moim przemówieniu dziewczyna długo nie mogła wypowiedzieć słowa. W końcu udało jej się opanować.
- To wszystko? - zapytała z pozoru obojętnie, ale wiedziałam ile ją kosztuje zachowanie tej obojętności. Pokiwałam głową. Dziewczyna bez słowa podniosła się i wyszła. Cóż, nie będzie łatwo się jej pozbyć, ale może być zabawnie. Mimo, że Henrietta mnie nienawidziła, odniosłam wrażenie, że urosłam w jej oczach. To nie był mój cel, ale odczułam pewną dozę satysfakcji i samozadowolenia. Czułam też dumę. Potrafiłam zachować spokój i pokerową twarz pomimo burzy emocji w moim wnętrzu. To bardzo przydatna i ważna umiejętność, z pewnością przyda mi się w przyszłości. Nie jestem fanką takich podchodów. Jestem na to zbyt szczera, ale jakkolwiek człowiek by się starał, nie uda mu się przejść przez życie kierując się prawdą i emocjami. Prędzej czy później każdy staje przed dylematem - grać czy dać się zgnoić. Ja nie chcę być słaba. Dlatego walczę nawet jeśli nie jestem do końca przekonana o słuszności stosowanych metod. No właśnie, jeśli już jesteśmy przy walce...
Postanowiłam sprawdzić jak radzą sobie moje dwie podwładne. Schodząc na dół, usłyszałam piskliwy głos Kathy, która usiłowała zagrodzić komuś drogę na górę.
- Tam nie wolno wchodzić!
- Ale powtarzam pani, że to pilne - odpowiedział kobiecy głos. Kulturalny i uprzejmy. I cholernie znajomy. Przy schodach stała Penny z wielkim pudłem i usiłowała wytłumaczyć Kathy, że ma prawo wejść do prywatnego pomieszczenia córki właściciela.
- Allys ta pani próbowała wtargnąć do ciebie - okej, Penny jest dla mnie obca i ledwo ją toleruję, ale w obliczu wyboru między tandetną dziewczyną mojego taty, która dodatkowo miała jakieś konszachty z Eve, postanowiłam przejść na drugą stronę barykady i choć cała moja dusza się przed tym broniła, wzięłam stronę Penny.
- Wszystko okej, Kathy - nie mogłam się powstrzymać przed wbiciem szpileczki w tę kobietę. Totalnie ją olewając, zakomunikowałam Penny, że od czasu jej rozwodu z tatą, sporo się tu zmieniło. Kątem oka widziałam, jak Kathy rzednie mina. Tak, tak, to eks żona twojego Lesterka. Zachichotałam w myślach. Świadomie nie zaprosiłam Penny na górę, usiadłyśmy na sofie przy wystawie i po wymianie kilku banalnych uwag, mój gość przeszedł do powodu swej wizyty.
- Ally, chciałam cię bardzo przeprosić za ten kostium, Megan się uparła, że... - teraz, kiedy wiedziałam, że ten koszmarny strój był częścią planu mojej siostry żeby wyswatać mnie z Austinem, wydawał mi się najpiękniejszy na świecie.
- Było, minęło - przerwałam kobiecie.
- Maggie powiedziała mi, że nie masz sukienki na szkolny bal, proszę - Penny podała mi pudło. - Uszyłam ją dla ciebie.
- Nie musiałaś - zaczęłam, ale zżerała mnie ciekawość jakie kolejne paskudztwo podarowała mi rodzicielka. Niechętnie otworzyłam prezent i zamarłam.
- Jest cudowna! - w środku leżała najwspanialsza kreacja, jaką kiedykolwiek widziałam. Suknia godna prawdziwej księżniczki. Satynowa góra z udawanym gorstetowatym wiązaniem po bokach, dół koronkowy w delikatny kwiatowy wzór. Wszystko w ślicznym kolorze delikatnego pastelowego beżu. - Magiczna!
- Cieszę się, że ci się podoba - Penny wyglądała na szczęśliwą. - Pomyślałam, że Kristina mogłaby cię uczesać i umalować, zna się na tym.
Kristina to moja ciotka, a mama Emmy i Kostki.
- Super - ucieszyłam się. I tak codziennie bywałam w jej domu. Ciocia jest makijażystką, pracuje przy sesjach zdjęciowych dla magazynów. Fakt, że znalazła dla mnie czas jest zapewne zasługą Em. Swoją drogą ciekawe co ona zamierza włożyć. W naszej szkole panuje zwyczaj, że uczniowie młodszych klas mają wspólny bal ze starszakami. Podobno to dlatego, że mamy ich pilnować, chociaż według mnie chodzi o oszczędności. Jeden bal jest tańszy niż dwa czy trzy osobne tego samego dnia.
Pożegnałyśmy się w zgodzie, a ja uświadomiłam sobie, że to była nasza pierwsza prawdziwa rozmowa. Co więcej, nie czułam wyrzutów sumienia względem taty z powodu tego, że dogaduję się z Penny. Świat staje na głowie, ot co. Zapewne to z mojej strony naiwność, ale pomyślałam, że może już wystarczy tego bojkotowania Penny. Może naprawdę jej na mnie zależy jak utrzymuje Sally, a ja się mylę, bo nie znam całej prawdy? Zbyt dużo pytań, zbyt mało odpowiedzi. Postanowiłam nie zawracać sobie tym głowy. Postanowiłam skorzystać z rady Trish i pozwolić sobie na odrobinę spontaniczności. Co ma być to będzie i tyle.
- Cześć! - w tej samej chwili, jakby będąc odbiciem moich myśli, do Sonic Boom'a wszedł Austin.
- Hej - uśmiechnęłam się nieśmiało i daję głowę, że się zaczerwieniłam. Jakgdyby nigdy nic, chłopak podszedł do mnie i pocałował mnie w policzek.
- Rozumiem, że już wyzdrowiałeś - rzuciłam od niechcenia. Czułam na sobie świdrujący wzrok Eve i modliłam się żeby Austin nie wyskoczył z czymś głupim, od czego wpadnę w panikę.
- Trzy dni męczarni - chłopak zrobił zbolałą minę.
- Chyba dla Cass - wybuchnęłam śmiechem. Blondyn spojrzał na mnie z udawanym wyrzutem.
- Trochę więcej współczucia, Dawson.
- Zapomnij - krztusząc się ze śmiechu podeszłam do kontuaru, gdzie stał klient i wołał mnie. Przeprosiłam za zwłokę i starając się opanować, pokazałam mu nasze pianina. Szukał czegoś dla córki. Wow, kimkolwiek jest ta dziewczyna, musi mieć ogromne szczęście. Facet zastanawiał się nad dwoma bardzo podobnymi modelami. Zostawiłam go by pomyślał w spokoju i wróciłam do Austina, który przekładał kostki do gitar.
- Układałam je dziś - jęknęłam. Chłopak spojrzał na mnie z politowaniem.
- Ally, trochę szaleństwa, nikomu nie rzucą się w oczy rzeczy, które po prostu sobie stoją pod ladą ułożone kolorystycznie.
- Dajemy je za darmo - lubię mieć porządek w asortymencie. Uważam, że układ kolorystyczny to świetny pomysł. Blondyn był innego zdania, bo totalnie mnie olewając, wrzucał je bez ładu i składu do słoiczków.
- Przestań - próbowałam wyrwać mu pudełko z rąk, ale był silniejszy i trzymając mnie w pasie, kręcił się w kółko.
- Okej, okej, układaj jak chcesz - śmiejąc się, próbowałam się wyrwać.
- Przepraszam - czyjeś dyskretne chrząknięcie przystopowało nas. - Jeśli mógłbym porwać na moment twoją dziewczynę...
Klient od pianina był wyraźnie zawstydzony, że musi się wtrącić. Zaczerwieniłam się.
- To nie - zaczęłam, ale blondyn przerwał mi.
- Jasne, czekałem na nią tak długo, że kilka minut więcej nie ma znaczenia.
Przyrzekając sobie, że go zabiję, uśmiechnęłam się przepraszająco do stojącego mężczyzny i pochwaliłam jego wybór. Zapewniłam, że córka będzie zachwycona i korzystając z nieobecności taty, dorzuciłam mały rabat. Skoro ja jestem szczęśliwa, chcę żeby cały świat także taki był.
- Dlaczego powiedziałeś, że jestem twoją dziewczyną? - ochrzaniłam Austina, kiedy za uprzejmym klientem zamknęły się drzwi. Blondyn spojrzał na mnie niewinnie i z miną mówiącą "ale, że o co chodzi?", uśmiechnął się.
- Mów sobie, co chcesz, ale wiesz równie dobrze jak ja, że to, abyśmy zostali oficjalnie parą, jest tylko kwestią czasu - zatkało mnie. Okej, mam to samo zdanie na ten temat, ale co innego o tym wiedzieć, a co innego usłyszeć to tak prosto w twarz.
- Och, czyżby? - próbowałam ironizować. Chłopak podszedł bliżej i spojrzał mi głęboko w oczy. Zakręciło mi się w głowie.
- Tak - blondyn oparł się rękoma o kontuar w taki sposób, że znalazłam się między nimi. - Skoro oboje o tym wiemy, po co kombinować?
- Co masz na myśli? - zapytałam.
- Allyson Dawson czy zrobisz mi ten zaszczyt i pójdziesz ze mną na jutrzejszy bal jako moja dziewczyna?
Widziałam, że choć Austin próbował być wyluzowany, strasznie obawiał się mojej odpowiedzi. Głównym powodem moich rozterek dotyczących tego związku była myśl, że kiedy przejdziemy na inny poziom naszej relacji, zatracimy swobodę i nie będziemy w stanie już śmiać się z siebie i przekomarzać. Chcąc sprawdzić reakcję blondyna, zrobiłam niecną minę.
- Założę różową suknię - odparłam. Austin zbladł na wspomnienie mojej halloweenowej kreacji.
- Cóż, możemy jeszcze poczekać - powiedział z błyskiem w oku. Wybuchnęłam śmiechem. Nic się nie zmieniło.
- Kurczę - zrobiłam smutną minę - a tak chciałam iść na bal ze szkolną gwiazdą.
Odkąd Austin dostał rolę Troya w musicalu, większość dziewczyn oszalała na jego punkcie.
- Muszę dbać o opinię - zaśmiał się chłopak.
- Nigdy więcej nie poczęstuję cię naleśnikami - zagroziłam starając się opanować śmiech.
- Przyjadę po ciebie o siódmej - wybuchnęliśmy śmiechem. Okej, może to, że coś do siebie czujemy nie musi oznaczać końca naszej przyjaźni. Może właśnie dzięki temu wszystko się uda.
- Austin - zaczęłam.
- Nic nie mów - przerwał mi blondyn i zanim zdążyłam zareagować, pocałował mnie. Usłyszałam głośny trzask i domyśliłam się, że Eve nas widziała. Każdy mógł nas zobaczyć, ale to nie miało znaczenia. Liczyło się tylko to, że pozbywszy się wątpliwości, byłam szczęśliwa.


_________________________________________

Juz dawno sie tak nie meczylam piszac...

Dzieeeeeeeeeeeekuje za zyczenia, mialyscie racje - wcale nie bylo tak strasznie

Kocham Was!

M.




środa, 30 października 2013

"Nic nie jest wyłącznie białe lub czarne..."

27 października

Uff, tyle się ostatnio dzieje w moim życiu, że próba zanotowania tego wszystkiego urasta do miana ogromnego wyzwania. Mimo, że dziś wtorek, chcąc opowiedzieć przynajmniej pobieżnie najnowsze wydarzenia, muszę cofnąć się do niedzieli. Potrzeba opisania tego tkwi głęboko w mojej podświadomości, wprost kipi ze mnie, a ja nie lubię, kiedy coś tak mocno mnie gryzie, więc korzystając z okazji, że odwołano chemię z powodu choroby pani Race, zamiast pospać godzinę dłużej, biorę długopis i wracam do niedzielnego poranka...

Od momentu, gdy tylko otworzyłam oczy, czułam się poirytowana. Wczorajsza posiadówka była przemiła, ale przede wszystkim bardzo inspirująca. Słowa dziewczyn dały mi sporo do myślenia i pełna pozytywnej energii, którą mi przekazały, pragnęłam zacząć działać. Tymczasem kręciłam się po domu z kąta w kąt i żałowałam, że przyjaciółki nie zostały dłużej. Chciałam rozpocząć realizację planu, ale Sonic Boom w niedzielę jest nieczynny, co wyjątkowo było mi bardzo nie w smak. Myślałby kto, że ze mnie taki pracuś. Wariowałam wyobrażając sobie Eve planującą kolejny perfidny ruch, który ma na celu pogrążenie mnie. Moja chora wyobraźnia pracowała na najwyższych obrotach, a ja chcąc się od tego uwolnić potrzebowałam rozmowy i wyrwania się z domu. Chciałam zadzwonić do Trish, ale miała dziś randkę z Deucem, więc ostatnie o czym marzyła to wałkowanie po raz enty tematu Henrietty. Dez pojechał na weekend do dziadków, a nikogo innego nie chciałam zadręczać swoją skwaszoną miną. Długo nie myśląc złapałam torbę i skierowałam się na przystanek autobusowy. Po raz, nie wiem już który, przeklinałam fakt, że do tej pory nie zdecydowałam się na zrobienie kursu prawa jazdy. Nie musiałabym tłuc się przez całe miasto w rozpadającym się autobusie. Własny środek transportu wiele by mi ułatwił. Pod warunkiem, że miałby mi kto ten środek transportu sfinansować. Na ojca w tej i nie tylko w tej kwestii nie mogłam liczyć. Tato wychodzi z założenia, że każdy szesnastoletni kierowca to zakała dróg i zagrożenie dla innych. Strasznie się wściekł, kiedy Mark kupił Kice samochód na urodziny. Dlaczego mi nikt nie robi takich prezentów? Przecież teoretycznie Mark jest również moim ojczymem chociaż nie mieszkamy razem. Powinnam go o to zapytać, gdybym kiedykolwiek zebrała się na odwagę żeby to uczynić. Rozmyślając tak, wysiadłam tuż obok domu mojego rodzeństwa. Trish miała rację - od wieków ich nie widziałam. Nie lubię przychodzić do Simmsów, zawsze wyobrażam sobie, że mają swoje plany, w których im przeszkadzam. Dziś, jak zawsze gdy tylko otworzyłam furtkę, napadły mnie wątpliwości. Najchętniej odwróciłabym się i uciekła, ale o ile widok Penny nie działał na mnie zachęcająco, strasznie tęskniłam za Meg i Jack'em. Nie pamiętam, kiedy ostatnio rozmawialiśmy ze sobą dłużej niż kilka minut. To było chyba tego dnia, gdy dekorowaliśmy salę na halloweenowe przyjęcie w szkole Maggie. O cholera! Ta zabawa jest jutro! Na śmierć o niej zapomniałam! Jeśli miałam nadzieję na miłą wizytę to mogłam już porzucić złudzenia. Jak znam moją siostrę najpierw poczęstuje mnie wymyślnymi złośliwościami, a następnie upokorzy wyborem przebrania, w którym będę się wstydziła pokazać publicznie. Tak, to będzie prawdziwy horror. Na domiar złego w sobotę impreza kostiumowa w mojej szkole, a ja nawet nie miałam pomysłu i funduszy na jakiekolwiek przebranie. Myśląc o tym wszystkim, instynktownie zawróciłam, miałam ochotę darować sobie tę wizytę. I tak nikt się mnie nie spodziewał.
- Hej Ally! - dziewczęcy głos tuż obok mnie osadził mnie w miejscu. Na ścieżce stały Emma i Kim. Zaklęłam w myślach. Teraz nie mogłam po prostu odejść.
- Część dziewczyny - zdobyłam się na blady uśmiech. Naprawdę ucieszył mnie widok stojącej przede mną dwójki. Kim jest super, gdyby tylko przejrzała na oczy i pokochała mojego brata, mogłabym bez uczucia drobnej niechęci rozmawiać z nią na każdy temat. Zdaję sobie sprawę, że nie da się zmusić nikogo do uczuć, ale tak bardzo chciałabym żeby mój braciszek był szczęśliwy. Pragnęłam dla niego dziewczyny takiej jak Emma. Uroczej, kochanej i słodkiej. Teoretycznie rzecz biorąc to nie łączą ich żadne więzy krwi, bo Emma pochodzi od Dawsonów nie Simmsów, ale w naszej podświadomości tak mocno wryło się przekonanie, że wszyscy jesteśmy rodziną, że mój brat prędzej by umarł niż spojrzał na Emmę inaczej niż na kuzynkę. A szkoda, bo byliby piękną parą. Ona - uosobienie dobroci, oddałaby ostatnią koszulę potrzebującemu, on - tak uroczo nieporadny. Swaty nie są moją dobrą stroną, ale nie zaszkodzi pomarzyć.
- Wchodzisz? - głos Kim wyrwał mnie z rozmyślań.
- Przepraszam, zamyśliłam się - uśmiechnęłam się przepraszająco i zapukałam do drzwi. Mimo, że mam swoje klucze, nigdy ich nie użyłam. Nie potrafiłabym wejść od tak sobie do tego domu.
- Ally, nie musisz pukać, głuptasie - Mark zawsze zwracał się do mnie z taką sympatią. Czułam się głupio, ale nie potrafiłam odpowiedzieć mu tym samym. Gdybym to zrobiła, w moim przekonaniu, zdradziłabym tatę. Wymamrotałam coś pod nosem i zapytałam o Meg.
- Jest u siebie - mężczyzna uśmiechnął się do stojących za mną dziewczyn. - Emma, Kimmy, witajcie! Wchodźcie, Jack się ucieszy.
Wyminęłyśmy Marka i weszłyśmy do środka. Dziewczyny przywitały się z Penny i skierowały do pokoju mojego brata. Próbowałam stać się niewidzialna i przemknąć dyskretnie za nimi, ale tego dnia szczęście mi nie dopisywało.
- Kochanie, co za miła niespodzianka! - Penny odłożyła książkę i wstała z fotela.
- Przyszłam do Meg - wymruczałam.
- Jest u siebie - uśmiechnęła się kobieta. - Koniecznie musisz zostać na obiad.
- Wpadłam tylko na chwilę - próbowałam się wywinąć.
- Jemy za półgodziny - zirytował mnie nieznoszący sprzeciwu ton w głosie Penny. Wyminęłam ją bez słowa i skierowałam się na piętro.
Nienawidziłam tego, gdy próbowała osaczać mnie tą swoją udawaną miłością. Może i była dobrą matką, ale tylko dla mojego rodzeństwa. W moim mniemaniu nie zasługiwała na miano matki. Była, cóż, inkubatorem, inaczej tego nie potrafię nazwać. Ktoś, kto porzuca dziecko nie ma prawa oczekiwać ani krzty szacunku.
Potrząsnęłam głową i ze zdumieniem skonstatowałam, że stoję bezczynnie pod pokojem siostry. Z rozrzewnieniem spojrzałam na lawendowy, brokatowy napis Megan i błyszczącą koronę nad literą "a". Pełna złych przeczuć co do przywitania, zapukałam do drzwi.
- Proszę - odetchnęłam z ulgą, usłyszawszy, że Meg jest wesoła.
- Cześć Maggie - uśmiechnęłam się i rozpoczęłam niemą modlitwę o zmiłowanie.
- Dobrze, że jesteś, mamy masę pracy przy kostiumach - wow, tego się nie spodziewałam. Liczyłam na serię wymyślnych złośliwości, a tu zero jakiejkolwiek reakcji. Przesunęłam krzesło i usiadłam przy biurku.
- Jakieś pomysły? - zapytałam.
- Będziemy księżniczkami - jęknęłam. Ze wszystkich możliwych opcji, moja zazwyczaj kreatywna i oryginalna siostra musiała wybrać tę najbardziej typową i popularną.
- Maggie, proszę cię, przecież to oklepane - próbowałam zainterweniować do poczucia wyższości tego małego stworka. - Co druga dziewczynka będzie księżniczką.
Serio. Nie przypuszczałam, że Meg mówi poważnie o tym pomyśle, ale na widok jej smutnej miny zmiękłam.
- Zawsze mam wymyślne i nietypowe kostiumy - poskarżyła się i spojrzała na mnie ponuro. - Może ja też chociaż raz chcę być przeciętną dziewczynką?
Okej, wygrała. Znajdę jakąś kieckę, to tylko przyjęcie dla dzieci. Z dwojga złego, tiary i blichtr nie są takie najgorsze. Musiałam przyznać, że mimo wszystko, sama nie wymyśliłabym nic lepszego. Głowiłabym się kilka godzin, a i tak skończyłabym w prześcieradle z wyciętymi otworami na oczy.
- Niech ci będzie - machnęłam ręką. - W końcu to twoje przyjęcie.
- Super! - ekscytacja i podniecenie Meg były niczym balsam na moje skołatane nerwy. - Mama uszyje nam sukienki! Już zaczęła i...
Moja siostra paplała jak nawiedzona.
- Jak to już zaczęła? - przerwałam wywód Meg. - Nie wiedziałam, że potrafi szyć.
- Szyje bardzo dobrze.
Na widok rzeczonych kreacji mina mi zrzedła i w myślach odwołałam każdą dobrą rzecz, jaką kiedykolwiek pomyślałam o tej małej, podstępnej, wolałam nie kończyć.
- To żart, prawda? - jęknęłam słabo. - Nie ma mowy, nie wyjdę w tym z domu.
-O co ci chodzi? - Meg zlustrowała mnie uważnym spojrzeniem. - Sukienka jest piękna.
A ja nie. Dzięki. Zamknęłam oczy, wmawiając sobie, że kiedy znów je otworzę, obraz, który ukazał mi się w lustrze zniknie. Wyglądałam jak beza. Wielka, różowa beza. Zerknęłam na Maggie. Miała na sobie przepiękną satynową zieloną suknię. Pominąwszy kolor, była to kopia kreacji Belli z "Pięknej i Bestii". Wyglądała oszałamiająco. Jej ciemne oczy i włosy były cudownie podkreślone dzięki głębi barwy sukni. Tak, każda mała dziewczynka mogła jej zazdrościć. Obie kreacje były uszyte bez wątpienia z wielką zręcznością i ze znajomością krawiectwa. Penny bez wątpienia miała talent. Tylko, że spoglądając na swoje oblicze, byłam daleka od zachwytów. Miałam na sobie zwoje różowo-białego jedwabiu i satyny. Spływały z każdej strony mojego ciała i patrząc na tę bezę, próbowałam się nie rozpłakać. Może ktoś wyglądałby w tym dobrze. Ktoś w wieku mojej siostry, ale nie szesnastoletnia dziewczyna. Ja w tym czymś mogłam wzbudzić tylko śmiech i współczucie. Ogarnęła mnie tak ogromna wściekłość, że z trudem opanowałam się żeby nie wrzasnąć na Meg. Ugryzłam się w język i nie powiedziałam co myślę na temat Penny. Jeszcze przyjdzie czas na burzenie autorytetów tej małej.
- Megan - zaczęłam, ale przerwało mi pukanie do drzwi. Po chwili do pokoju weszła autorka koszmaru, który doprowadził mnie do furii.
- Chodźcie na obiad - uśmiechnęła się Penny.
- Można wiedzieć co miałaś na myśli tworząc to coś? - zapytałam zimnym głosem. - Pewnie przez te lata zdążyło ci to umknąć, ale nie mam ośmiu lat! Udajesz wspaniałą matkę, ale gubisz się albo mylą ci się dzieci. Mam dość tej twojej miłości na pokaz! Chciałaś mnie upokorzyć i ukarać szyjąc stój dla dziecka? Jesteś żałosna.
Trzasnęłam drzwiami i poszłam do łazienki. Okej, zachowałam się okropnie, ale to, co miałam na sobie było katastrofą ubraniową na miarę Titanica. Oddychałam głęboko chcąc się uspokoić. Z niesmakiem porzuciłam kieckę w wannie i próbowałam zapomieć o tym, że muszę ją jutro założyć. Nie zawiodę Meg.
- Ally, zejdź na obiad - Penny zapukała do drzwi. Mówiła tym swoim radosnym, irytującym głosem, który tak bardzo mnie wpieniał. Nienawidzę hipokryzji, a ta kobieta zachowywała się tak, jakby nic się nie stało. Wyminęłam ją bez słowa i skierowałam się na dół, do jadalni. Tak, Simmsowie mają nawet jadalnię. Pomyślałam, że ta sytuacja to dobry trening przed zmaganiami z Eve. W tym domu perfidia otacza mnie prawie na każdym kroku.
W milczeniu usiadłam przy stole. Nie miałam ochoty na tę farsę, ale skoro już zostałam zmuszona do uczestnictwa, postanowiłam nadrobić zaległości w kontaktach i zajęłam miejsce między Emmą, a Megan. Nie zwracając uwagi na Penny, zaczęłam pałaszować przystawkę.
- Spotkałem twoją profesor od matematyki, Ally - po chwili odezwał się Mark. - Podobno zrobiłaś postępy.
Zakrztusiłam się i osłupiała spojrzałam na siedzącego nieopodal mężczyznę.
- Znasz starą Weinberger? - zapytałam zdumiona.
- Oczywiście, uczyła mnie w liceum i już wtedy była stara - zaśmiał się Mark.
- Nie wiedziałam, że mieszkałeś w Miami - po raz kolejny udało mu się mnie zadziwić. Mark był młodzieńczą miłością Penny, ale kiedy udało mi się cokolwiek na ten temat wyciągnąć z taty, odnosiłam wrażenie, że tak, jak i Penny, pochodził z Luizjany. Nigdy nie mówił, że znał Marka nim ten poderwał mu żonę.
- Tato nie wspominał, że mieszkaliśmy po sąsiedzku? Byliśmy najlepszymi kumplami w młodości.
- Z wiadomych względów pewnie wolał to przemilczeć - mruknęłam.
Mark po tym wyznaniu stracił w moich oczach. Jak można zabrać żonę najlepszemu przyjacielowi?! Wcale nie dziwiło mnie, że tato nie przyznawał się do znajomości z tym człowiekiem. Idealnie dopasował się do Penny.
- Ally, pomożesz mi z piosenkami? Jestem w chórkach w musicalu - Emma błyskawicznie zmieniła temat. Jak zawsze ratowała sytuację.
Umówiłyśmy się na wtorkowe popołudnie i zajęłyśmy rozmową o błahostkach. Mimo, że usiłowałam uczestniczyć w dyskusji, nie mogłam się w pełni na niej skupić. Banalna uwaga Marka uświadomiła mi, że nie znam mojego ojca. Przecież powinnam wiedzieć o takich sprawach, tym bardziej, że nasza sytuacja rodzinna jest dość specyficzna. Postanowiłam porozglądać się w domu za jakimiś pamiątkami z czasów młodości taty, Marka i Penny. Miałam przeczucie, że ta trójka może skrywać niejedną tajemnicę. Możliwe, że nie powinnam myśleć w ten sposób, ale wielokrotnie zbywano mnie półsłówkami, nawet Sally zdawała się wiedzieć o wiele więcej niż pokazywała. Ostatnio przekonałam się, że nic nie jest wyłącznie białe lub czarne i chciałam wyrobić sobie własny osąd nie na podstawie czyichś słów, a na podstawie faktów.
Zachowałam się jak hipokrytka, ale po skończonym obiedzie, kiedy zauważyłam, że Penny znika w kuchni, podążyłam za nią.
- Nie musisz zmywać po sobie - uśmiechnęła się kobieta stojąca przy oknie. Wzruszyłam ramionami.
- Posłuchaj, Ally, ja wiem, że do tej pory nie miałyśmy zbyt dobrego kontaktu, ale bardzo bym chciała żebyś przynajmniej spróbowała traktować mnie jak matkę.
Haha, dobre sobie. Jeden obiad, a ona już chce się wkupić w moje łaski. Nie przekupi mnie ani fenomenalnym deserem, ani tymi cudownymi kotlecikami. Z trudem udało mi się powstrzymać przed powiedzeniem tego, co chodziło mi po głowie. Ba, zdobyłam się nawet na blady uśmiech i coś wymamrotałam pod nosem.
- Nie wiedziałam, że tato i Mark się znali - zmieniłam temat.
- Ja też bardzo długo nie miałam o tym pojęcia - zaśmiała się Penny. - Poznałam Marka jeszcze w Luizjanie, jego dziadkowie mieszkali po sąsiedzku.
- A później spotkaliście się tutaj. Tato was sobie nie przedstawił? - drążyłam temat. To wszystko brzmiało jakoś chaotycznie i podejrzanie.
- Kochanie, to było tak dawno - Penny wyraźnie się zmieszała. Miałam rację, tkwił w tym jakiś sekret, a ja z całego serca pragnęłam go poznać. - Przepraszam za tę gafę z sukienką, Maggie była nią zachwycona.
A kogo interesuje ten horror modowy? Nie miałam teraz głowy do roztrząsania tej kwestii.
- Nieważne - machnęłam ręką. - Muszę lecieć.
Jak najszybciej tylko mogłam, pożegnałam się z rodzeństwem i dziewczynami. Chciałam wykorzystać nieobecność taty i pogrzebać w domu. Jadąc autobusem, gratulowałam sobie opanowania w rozmowie z Penny. Czułam się źle z tym, że grałam sympatię do tej kobiety. Nie przypuszczałam, że bez zająknięcia się potrafiłam tak udawać. Przecież ja nie jestem taka! Nie chcę taka być! Ale muszę. Wojna to wojna.
Pełna mieszanych uczuć, maszerowałam w stronę domu. Walka z Eve to jedno, ale nie chciałam się zatracić w udawaniu kogoś, kim nie jestem. Tak samo jak nie chciałam wykorzystywać Austina do odgrywania się na Blondi, ale jak miałam mu zakomunikować, że musimy spędzać więcej czasu razem, bo to mi w czymś pomoże? Sprowokowałabym pytania, na które ani nie chciałam, ani nie mogłam odpowiedzieć. Lepiej było milczeć i cieszyć się wspólnymi chwilami. Postanowiłam na jutrzejszym przyjęciu poprosić blondyna o pomoc w przemeblowaniu mojego pokoiku w Sonic Boom'ie. Już dawno chciałam poprzestawiać tam meble, a teraz miałam odpowiedni pretekst. Wszystko pasowało idealnie, no, oprócz mojej jutrzejszej kreacji, ale pocieszałam się tym, że jedynie Austin i CeCe zobaczą mnie w tym koszmarze. Na tym etapie naszej znajomości, nie wykorzystają tego przeciwko mnie.
- Allys, dzień dobry - usłyszałam za plecami znajomy głos. Pani Kathy, pomocnica z mojego sklepu w najlepsze szła w kierunku mojego domu. Nie wiem co zdziwiło mnie bardziej - jej obecność tutaj czy jej wygląd. Perfekcyjny makijaż plus wysokie obcasy i krwistoczerwona sukienka mogły wzbudzać zainteresowanie. Jeszcze nigdy nie widziałam jej tak eleganckiej i wystrojonej.
- Co pani tu robi? - zignorowałam jej powitanie.
- Ally, trochę więcej kultury - głos taty wbił mnie w ziemię. Byłam pewna, że nadal jest gdzieś w rozjazdach.
Spoglądałam otępiale raz na jedno, raz na drugie i milczałam z jednego powodu - najzwyczajniej w świecie nie miałam pojęcia co powiedzieć. Tato i pani Kathy? Nie ma mowy!
- Gdzie byłaś? - spytał ojciec.
- Na obiedzie u Penny - odparłam machinalnie.
Tato posłał mi wymowne spojrzenie. Miałam dość tego chorego trójkąta, bez słowa weszłam do domu i ignorując wszystko, położyłam się spać. Nie mam pojęcia jakim cudem tak długo spałam, ale obudził mnie dopiero budzik, zwiastujący poniedziałkową mękę.
- O cholera! - wrzasnęłam i jak burza pognałam do łazienki. Wciąż miałam na sobie wczorajszy strój. Zimny prysznic pomógł mi się rozbudzić, susząc włosy, wybierałam strój na dziś. O szesnastej powinnam być już u Meg żeby zabrać ją na szkolny bal. Nie miałam czasu na wymyślne przebieranki. Wsunęłam na siebie prosty tshirt, spodenki, kamizelkę i dłuższe botki. Los postanowił doświadczyć mnie dziś wyjątkowo mocno - na głowie kłębiła mi się szopa loków, która może nie była mocno twarzowa, ale za to idealnie wpasowywała się w mój obraz, kiedy będę musiała wbić się w różową katastrofę. Jeśli już mam wyglądać jak pośmiewisko to na całego. Nie patrząc na zegarek, wybiegłam z domu, miałam szczęście - zdążyłam na autobus w ostatniej chwili. Cały dzień minął mi podobnie - jeden wielki bieg. Nie miałam ani chwili dla siebie. W szkole męczyli nas odpytywaniem, wylądowałam przy tablicy na hiszpańskim, ale poradziłam sobie świetnie i dostałam A. Pan Perkins pochwalił mnie, co nie zdarza mu się nigdy. Duma i szczęście mnie rozpierały. Wyparowały ze mnie momentalnie, gdy ledwo się wyrobiwszy ze wszystkim, znalazłam się w pokoju Megan i pozwalałam wpinać sobie we włosy tiarę. Wyglądałam koszmarnie, ale widząc radość siostry, nie potrafiłam się złościć. Co tam, są gorsze nieszczęścia.
Mark zawiózł nas do szkoły. Cieszyłam się z tego, że nie musiałam jechać autobusem w tym stroju. Na korytarzach kręciła się cała chmara dzieciaków w najrozmaitszych kreacjach. Tak, jak przypuszczałam, było sporo księżniczek, ale wszystkie bladły przy nas. Byłyśmy atrakcją wieczoru, każda mijająca nas osoba zatrzymywała się choć na moment i z szeroko otwartymi oczyma, zbierała szczękę z podłogi. Niespodziewanie zaczęło mnie to bawić, a cała złość na Penny za zrobienie ze mnie pośmiewiska uleciała gdzieś w nieznane. CeCe pomachała do mnie z drugiego końca sali. Była przebrana za Kobietę Kot, a Flynn partnerował jej w stroju Batmana. Próbowałam się do nich przecisnąć, ale w tym tłoku nie było na to szans. Rozglądając się dookoła, pogratulowałam w duchu wszystkim, którzy pomagali przy dekorowaniu. Wykonaliśmy świetną robotę. Na parapetach stały wydrążone dynie ze świecami w środku, oprócz porozwieszanych przy suficie świecidełek w kształcie dyń, było to jedyne oświetlenie, co dawało niesamowity efekt. Panował przyjemny półmrok. Pajęczyny i kukły poustawiane tu o tam dopełniały dzieła. Opłacało się poświęcić trochę czasu. Efekt był piorunujący.
- Ally, idę po coś do picia - Meg spojrzała na mnie z tajemniczą minką i zniknęła w tłumie. Zaczęłam zastanawiać się co też ta mała diablica, która próbowała zmylić wszystkich anielskim obliczem, kombinuje. Bawiłam się w tworzenie mniej i bardziej prawdopodobnych teorii, kiedy usłyszałam piosenkę Elvisa - "Can't help falling in love..." Zdziwiłam się. Moja ulubiona piosenka na kostiumowym kinderbalu? A jednak czasy się zmieniają. Uśmiechnęłam się i zanuciłam cichutko refren.
- Ally, wiem, że kochasz tę piosenkę. Blask twojego uśmiechu oświetliłby całą Florydę. Nigdy nie przestawaj się uśmiechać, bo kiedy to robisz, świat jest piękniejszy. Podpisano: Książę - przeczytał ktoś, kto robił za didżeja.
Nogi się pode mną ugięły i odruchowo złapałam kogoś, kto podawał mi swoją dłoń.
- Zatańczymy? - stał przede mną Austin w stroju księcia i nie mam pojęcia, jak Megan to zrobiła, ale jego kostium idealnie pasował do mojego. Lekko skinęłam głową, wciąż nie mogąc wypowiedzieć słowa.
- Wyglądasz - blondyn przyjrzał się uważnie otaczającym mnie zwojom tkaniny - imponująco.
Wybuchnęłam śmiechem.
- No, no, jesteś księciem od godziny, a już posiadłeś sztukę dyplomacji.
- Ależ księżniczko, jakżebym śmiał okłamywać jej wysokość - rzekł Austin. Uśmiechając się, weszłam w rolę.
- Schlebiasz mi książę.
- Czy księżniczka pozwoli się porwać na kilka minut? - szepnął mi do ucha chłopak, jednocześnie tak sterując naszymi ruchami, że zbliżaliśmy się do wyjścia z sali.
- Ależ książę! Nie wypada! - odparłam z udawanym przestrachem. Blondyn zaśmiał się i pociągnąwszy mnie za rękę, wybiegł na korytarz. Wszystko tonęło w mroku, tu nie docierały światła z sali. Nie miałam pojęcia gdzie prowadzi mnie chłopak, ale nie przeszkadzało mi to. Czułam ekscytację i dreszczy emocji. Byłam pewna, że Megan pomagała w planowaniu tej akcji i postanowiłam przy najbliższej okazji jej podziękować i spełnić jakieś jej marzenie.
- Zamknij oczy - szepnął blondyn. Posłusznie uczyniłam to, o co prosił. Miałam wrażenie, że prowadzi mnie po jakichś schodach. Poczułam powiew świeżego powietrza
- Możesz otworzyć.
Wow. Staliśmy na dachu, a wokół nas stała cała masa świec. Na ścianie ktoś, najprawdopodobniej sam Austin ułożył serce ze świecidełek. Skądś dochodziła cichutka muzyka.
- Austin ja - wzruszona próbowałam coś powiedzieć, ale chłopak przerwał mi.
- Zatańczymy?
Po raz kolejny tego wieczoru skinęłam głową. Przytuleni do siebie trwaliśmy w tej magicznej chwili. Chłopak raz za razem obracał mnie, by po chwili jeszcze mocniej przytulić mnie do siebie. Chłonęłam każdą sekundę i zapisywałam głeboko w pamięci wiedząc, że to jeden z najpiękniejszych momentów mojego życia.
- Ally, nic na to nie poradzę, ale dzień do dniu się w tobie zakochuję - parafrazując Elvisa, chłopak zaśpiewał mi to wprost do ucha. Przeszedł mnie dreszcz, spojrzałam na niego błyszczącymi szczęściem oczyma i wtedy stało się coś, o co bym się nie podejrzewała. Nie panując nad sobą, pocałowałam Austina, a po chwili uciekłam zostawiając go osłupiałego wśród świec na dachu.
Zbiegłam po schodach jak burza, bojąc się, że chłopak będzie mnie gonił. Nie wiedziałam dlaczego uciekam, ale wiedziałam jedno - to, co stało się na dachu nie może się więcej powtórzyć. Teraz było jeszcze niewinnie, ale zbyt mocno angażowałam się w tę relację, a na tym etapie mojego życia nie mogłam sobie pozwolić na nic, co mogłoby mnie zniszczyć. Nie wiedziałam czy mogę traktować serio słowa Austina o miłości do mnie, nie chciałam cierpieć. Nie, nie, nie.
- Cholera jasna! - wrzasnęłam i walnęłam ręką w ścianę. Poczułam na ramieniu dwie mocne dłonie.
- Ally, spójrz na mnie - blondyn próbował mnie przytulić, ale wyrywałam mu się i wrzeszczałam coś bez ładu i składu.
- Ally, uspokój się - chłopak potrząsnął mną.
- Austin, to się nie uda - jęknęłam.
- Nie wiesz tego - przerwał mi zniecierpliwiony blondyn.
- A jeśli? Nie chcę cię stracić jako przyjaciela. Po co komplikować - nie zdążyłam skończyć, Austin zamknął mi usta pocałunkiem.
- Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz - zaśmiał się i wziąwszy mnie za rękę, zaprowadził mnie do sali, gdzie trwała zabawa.

- Tańczyliśmy cały wieczór - z rozrzewnieniem opowiadałam o wczorajszym przyjęciu Emmie. Odwiedziłam ją zaraz po szkole. Miałyśmy ćwiczyć chórki, ale siedząc nad ciastem cytrynowym i kawą latte, naszło nas na plotki i ploteczki.
- O cholera, Ally, zakochałaś się - Emma gwizdnęła pod nosem, a ja zawstydzona zakryłam twarz poduszką.
- Zakochałam - roześmiałam się. - Jak wariatka.

______________
Uff, tyle tylko mogę powiedzieć.
Miałyście kiedyś tak, że wieki temu zadano wam pracę domową, a wy machnęłyście na to ręką i stwierdziłyście, że macie jeszcze czas?
No właśnie.
Zaraz. Jak tylko zaczęłam chodzić na zajęcia z historii sztuki, zadano nam esej na temat Van Gogha. Powiem jedno - nienawidzę typa. Przez trzy dni właściwie nie spałam, nie jadłam ani nie miałam chwili dla siebie. Przeczytałam setki artykułów na temat malarza i jego dzieł, no i napisałam - Van Gogh - cuda oszalałego umysłu. Pisałam to przez prawie 24 godziny. Dwanaście stron. Po angielsku.
Rozdziałem miałam czas zająć się dopiero dziś. Z rozpędu napisałam już wypracowanie na hiszpański.

A jutro upiekę cudowny tort i sama go sobie zjem. Pierwsze urodziny bez przyjaciół i rodziny, będzie dziwnie.
Urodzinowy buziak w Waszą stronę!

PS. Jutro załączę link do fanpage, nie mam siły już schodzić na dół po laptopa.

EDIT:

Obiecany link: fanpage


Kocham Was!

Przeżywająca kryzys wieku średniego - M.

poniedziałek, 28 października 2013

Nienawidzę blogspota

Jak w tytule.Napisałam cudowny, długi rozdział, opublikowałam go, coś przypadkowo kliknęłam i nie ma! Ani w wersjach roboczych, ani nigdzie. Jestem wściekła, bo pisanie drugi raz czegoś, co napisałam dobrze to męka.
Najpierw cały weekend nie było w całym mieście prądu, a teraz to.
Zabieram się do pisania kolejny raz tego samego i mam ochotę wyć z rozpaczy.
Jutro wieczorem pojawi się nowość. Przepraszam za komplikacje, mam nadzieję, że zrozumiecie.

W piątek mam urodziny, super, wcale się nie cieszę.

W rozpaczy i depresji -
- M.

czwartek, 24 października 2013

"Brunetki rządzą..."



25 października

- Nienawidzę go! Tyle lat błagałam żeby zatrudnił dodatkowego pracownika i co? Rzekomo sklepu nie było na to stać. A teraz nagle są pieniądze i na tę irytującą panią Kathy, która notorycznie zrywa struny w gitarach swoimi tipsami, i na, o zgrozo, Eve! Rozumiecie?! Mój własny ojciec wykręcił mi taki numer! Eve pracuje w Sonic Boom'ie! - wpieniona do granic wytrzymałości, zdawałam relację dziewczynom.
Siedziałyśmy z Trish i Dominiką na sofie w salonie i zajadając się popcornem z lodami, oglądałyśmy Wichrowe Wzgórza. Między jednym, a drugim szlochem nad losem Heathcliffa i Cathy, wciąż pełna wzburzenia i złych emocji, opowiadałam przyjaciółkom o najnowszym i całkowicie nietrafionym pomyśle mojego taty.
- Nieźle to sobie wykombinowała. Udało jej się wtargnąć na twój teren. Teraz tak łatwo jej się nie pozbędziesz. Punkt dla Eve - spiorunowałam Trish wzrokiem.
- Po czyjej jesteś stronie? - uniosłam się i mordowałam moją przyjaciółkę wzrokiem.
- Nie przesadzaj - Trish nic sobie nie robiła z moich morderczych spojrzeń. W najlepsze zajadała prażoną kukurydzę i oglądała film.
- A chcesz się założyć? - nawiązałam do poprzedniej wypowiedzi towarzyszącej mi dziewczyny bez serca. - Tak, jak mówisz, to mój teren i zrobię wszystko żeby pozbyć się Eve.
- Wszystko? - Dominika włączyła się w rozmowę. - Czyli co?
- No - odparłam przeciągle. - Wszystko!
- Jest tak, jak przypuszczałam, nie masz plany ani pomysłu co zrobić. Ciesz się, że przeżyłam to i owo. Czego Blondi pragnie najbardziej?
- Austina? - odpowiedziałam pytaniem, nie mając pojęcia do czego zmierza Dominika.
- Bingo! Skoro go chce to go jej dajmy.
- Mam przekonać Austina żeby wrócił do Eve? - zdziwiłam się. Kompletnie nie nadążałam za tokiem rozumowania mojej sąsiadki.
- Idiotka - Dominika spojrzała na mnie z niesmakiem. - Sprawmy, że to dziewczę samo się wycofa. Ty i Austin, urocze, słodkie spotkanka i rozmowy w Sonic Boom'ie. Blondi szlag trafi i po jakimś czasie wycofa się żeby zaplanować kolejny ruch.
- Nie wiem, nie sądzę żeby Eve się poddała - nie byłam przekonana.
- Kiedy zobaczy, że macie ją gdzieś, będzie musiała zmienić taktykę - włączyła się Trish.
- A jeśli wymyśli coś gorszego? - wciąż miałam obiekcje.
- My wymyślimy coś, co przebije ją. To jest wojna, Ally, albo walczysz o swoje, albo świat cię zniszczy - Dominika nie pozostawiła mi złudzeń.
Miałam dość ciągłego powracania problemu z Eve. Teraz, kiedy Austin ją zostawił, byłam pewna, że ten etap jest już za mną. Rzeczywistość jak zawsze okazała się inna. Zastanawiałam się do czego jeszcze zdolna jest Eve żeby mnie zniszczyć. Miałam już wątpliwą przyjemność poznać przedsmak tego, co może jeszcze zrobić dziewczyna, wiedziałam, że nie cofnie się przed niczym. Pytanie, do czego ja będę musiała się posunąć żeby wygrać? Czy w ostateczności będę zdolna zrobić coś przeciw sobie? Może lepiej odpuścić już na starcie. Okej, pracuj sobie dziewczyno, mniej roboty dla mnie.
- Nie! - odpowiedziałam na głos moim myślom. - Nie odpuszczę. Jeśli będę musiała posunąć się do podłości, zrobię to.
- Zaczynamy operację pod kryptonimem Brunetki górą! - wrzasnęła Trish.
W teorii wszystko brzmiało banalnie i prosto, problem pojawiał się w momencie, kiedy trzeba było przewidzieć reakcje Eve. Jak do cholery można przewidzieć zachowanie takiej wariatki? Dlaczego zawsze to ja mam takie szczęście, że najbardziej nieobliczalne i wredne osoby wybierają sobie mnie na wroga? Dlaczego to nie jakiś zakompleksiony uczeń z kółka szachowego? Dlaczego to zawsze musi być jakaś królowa perfidii? Najpierw CeCe, a teraz...
- Mam! - wrzasnęłam i poderwałam się z sofy. Ominęłam zdumione przyjaciółki i pobiegłam na górę. Jestem pewna, że i jedna, i druga, rysowały sobie znaczące kółeczka na czole. Nie miałam czasu na tłumaczenia. Jednym ruchem wyszarpałam wtyczkę z gniazdka i wziąwszy laptopa pod pachę, zeszłam na dół. Dziewczyny wciąż przyglądały mi się niepewnie. Nie miały pojęcia, co zamierzam. Szybko zalogowałam się do systemu i modląc się, przeglądałam listę znajomych aż natrafiłam na znajomą rudą czuprynę. Miałam szczęście, CeCe była dostępna.
"Pomocy! Blond zmora kontratakuje!" - wystukałam krótką wiadomość.
- Jeśli chce się wiedzieć czego można się spodziewadzać po wrogu, najlepiej się wczuć w jego chore rozumowanie - uśmiechnęłam się znad laptopa. - Kto jest szkolną królową zła?
- CeCe - Trish odwzajemniła uśmiech, zrozumiała do czego zmierzam.
- Kto był moim największym wrogiem przez całe lata? - znów zadałam pytanie.
- CeCe - po raz kolejny odpowiedziała Trish.
- Kto najlepiej zna się na intrygantkach pokroju Eve? - zapytałam zadowolona ze swojego pomysłu.
- CeCe - Dominika była pod wrażeniem - No, no, nieźle to wymyśliłaś.
"Jedziemy do Ciebie z Rocky." - okienko wiadomości zamrugało.
Wiedziałam, że na dziewczyny zawsze można liczyć. Jest sobotni wieczór, pewnie miały jakieś swoje plany, ale kiedy nadaża się okazja do utarcia nosa komuś takiemu jak Henrietta, CeCe potrafi rzucić wszystko i wyprosić od mamy pozwolenie na późne wyjście z domu. Po raz kolejny błogosławiłam los za to, że mam CeCe po swojej stronie. Walka z dwoma złośliwymi dziewczynami byłaby ponad moje siły. Wojna z samą Eve zżerała masę mojej energii i wyniszczała psychicznie, a nie mogę narzekać na nadmiar sił psychicznych. Nie w ostatnim czasie.
- Jeszcze nam brakuje Kiki do kompletu - mruknęła pod nosem Trish. Mimo wszystkich wspólnych wyjść, spotkań i rozmów, moja przyjaciółka nie ufa CeCe w stu procentach. Uważa, że jestem naiwna przyjaźniąc się z kimś, kto przez lata mnie poniżał i upokarzał. Twierdzi, że jestem idiotką, bo bez chwili wahania otworzyłam serce i nie zemściłam się za każdą złą chwilę. Nie uważam, że zrobiłam źle. Potrafię unieść się ponad to i nad tymi latami niepotrzebnej i przykrej walki wznieść most. Należy rozróżniać ludzi, którym można wybaczyć od tych, których najchętniej zrzuciłabym ze schodów. Ja tę zdolność posiadam, a przynajmniej tak sądzę, bo jeszcze nigdy nie żałowałam obdarzenia kogoś zaufaniem.
- Dlaczego Kiki? - zapytałam wyrwawszy się z natłoku moich myśli.
- Kto jak kto, ale ona niezawodnie potrafi krzywdzić innych - rozumiem, przyjaciółka to przyjaciółka, ale to był cios poniżej pasa.
- Nie bądź podła, Trish - syknęłam.
- Gdyby nie ta choroba, sama byś tak uważała. Nie będę wskazywała palcem, kto najmocniej potępiał czyny Kikuni.
- Masz jakiś problem? - wściekłam się. Zwróciłam się o pomoc do ludzi, którym ufam, a moja najlepsza przyjaciółka zamiast mnie wspierać, wbija mi nóż w plecy. Może nie zgadzać się z moimi wyborami, ale wywlekanie takich przykrych spraw jest niesprawiedliwe. Zrobiło mi się przykro.
- Nie przesadzasz Trish? - Dominika uniosła brwi.
- Przyznaję, przesadziłam. Wybacz, Ally, nie chcę cię atakować, ale każde nasze spotkanie kończy się zawsze roztrząsaniem twoich problemów. Mam już dość słuchania o Austinie, Eve, twoim ojcu, Kice i wyrodnej matce. Kocham cię i wiem, że nie masz łatwego życia, ale inni też mają problemy! Kiedy ostatni raz zapytałaś co u mnie? Albo u Dominiki. Kiedy odwiedziłaś Meg i Jack'a? Ciągle przepraszasz za to zapatrzenie w siebie, ale za chwilę robisz to samo. Zmieniasz się, wychodzisz z cienia i bardzo się z tego cieszę, ale nie zatracaj siebie w tych bezsensownych walkach! - zatkało mnie. Nie sądziłam, że Trish może mieć do mnie żal. Myślałam, że cokolwiek między nami stanie, nie będzie to uraza i oskarżenie o egoizm. Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Przez moment przenosiłam wzrok z jednej mojej towarzyszki na drugą. Przypomniałam sobie poranne przemyślenia na temat oddalenia się od Dominiki i uzmysłowiłam sobie, że problem jest większy.
- Tak mi wstyd - szepnęłam. - Masz rację, zachowuję się jak egoistka. Przepraszam, ja sama zauważam, że dzieje się ze mną coś okropnego, ale jeszcze nigdy nie działo się tyle w moim życiu i gubię się w tym. Nie wiem jak to wszystko pogodzić.
- Chodź tu! - Trish przytuliła mnie. - Ja też przepraszam, wcale tak nie myślałam. No dobrze, może przez moment. Nie chciałam cię urazić. Przecież nie będziemy się kłóciły o to, która ma największy problem. Przyjaźnimy się od dziecka i nie chcę cię stracić. Czasami po prostu zapytaj co u mnie, chcę czuć, że cię mam.
Uśmiechając się do siebie, obiecałyśmy sobie, że noc nas nie rozdzieli. Między ten uroczy obrazek wkradł się dźwięk dzwonka brzęczącego u drzwi. Niechętnie wstałam z sofy i poszłam otworzyć. Tak, jak się spodziewałam na progu stały CeCe i Rocky.
- Wchodźcie - powitałam dziewczyny uśmiechem. Trajkocząc jedna przez drugą, weszły do domu. Zostawiły swoje rzeczy na półeczce w korytarzu i usadowiły się na fotelu i na podłodze. Zapoznałam nowoprzybyłe w skrócie z sytuacją i po chwili zajadając się pizzą, którą przyniosły dziewczyny, dyskutowałyśmy o najlepszym rozwiązaniu problemu z Eve.
- Pomysł z afiszowaniem się z Austinem jest rewelacyjny, poszłabym w tę stronę - zawyrokowała CeCe.
- No nie wiem, może ze strony Eve to akt rozpaczy i prośba o pomoc? - kochana Rocky! Dobra, naiwna Rocky. Widzi cały świat w różowych barwach i u każdego szuka dobrych cech. Przypomina mi Magę. Mają to samo spaczone podejście do ludzi.
- Rocky, nie znasz się na złych ludziach, dlatego przyjaźnisz się ze mną, ktoś musi cię bronić - w głosie rudowłosej słychać było ciepło. Teraz, kiedy poznałam ją lepiej, rozumiałam dlaczego ktoś tak idealistyczny i po prostu dobry, ktoś taki, jak Rocky, przyjaźni się z nią.
- Ale czy sam Austin wystarczy? - zapytałam. To nie mogło być takie proste.
- Skąd! To tylko początek i główna broń, ale mamy sporo w zanadrzu - CeCe miała w głowie już cały plan opracowany w najdrobniejszych szczegółach. - Osoby pokroju Eve, nie, bądźmy szczere, nikt nie lubi być ustawiany w szeregu. Ty masz ten atut, że możesz rządzić i wprowadzać swoje zasady. To twój sklep, przynajmniej teoretycznie, wykorzystaj to. Bądź szefem, zołzowatym, nieugiętym szefem. Ktoś tak dumny i zapatrzony w siebie jak Eve długo tego nie wytrzyma.
- Zapominasz o zasadniczej przeszkodzie - moim tacie - westchnęłam. Wizja przedstawiona przez CeCe była kusząca.
- A gdzie on jest? Pojawia się w sklepie jeszcze rzadziej niż ja na korepetycjach z matematyki. To się uda, uwierz mi - przekonywała ruda.
- Pomogę ci, wykurzymy Blondi raz na zawsze - słowa Trish były znaczące. Oprócz tego, że była po mojej stronie to wybaczyła mi moje egoistyczne zapędy.
Zgodziłam się. Cóż innego mogłam zrobić? Z takim wsparciem nawet najsłabsza istota stałaby się dyktatorem na miarę Iwana Groźnego. Właściwie to cieszyłam się na tę scysję z Henriettą. Skoro tylko tak mogę nauczyć się przetrwania w tym chorym świecie, zrobię to. Ta sytuacja miała jeszcze jeden plus - mogłam więcej czasu spędzać z Austinem i w końcu może udałoby mi się określić i rozszyfrować moje uczucia. Nie chciałam wykorzystywać chłopaka jako broni przeciwko uciążliwej i dość mocno upierdliwej sąsiadce, ale gdybym powiedziała mu prawdę, mógłby zaoponować. Ma te swoje ideały o przekonania, w tej chwili niekoniecznie mi na rękę. Nie ma co tego roztrząsać.
Z tajemniczą miną wybrałam numer blondyna...

____________________________________

Witajcie!
Z góry przepraszam za znikomą ilość akcji, ale mam już napisany kolejny rozdział i potrzebowałam wprowadzenia. Dodaję, jakikolwiek jest, ten post i obiecuję, że historia zacznie się rozwijać.

Założyłam fanpage na Facebooku, z racji tego, że często nie mam dostępu do bloga, a tam bywam non stop. Piszę z telefonu, bo tylko tu mam znaki polskie, więc nie dodam dziś linku, ale wystarczy w fejsową wyszukiwarkę wpisać: Pamiętnik Ally Dawson Blog
jeśli chcecie, lajkujcie. Będę starała się zawsze być w kontakcie, w razie gdybyście miały pytania, jakiekolwiek. Czy to odnośnie opowiadania, czy po prostu chciałybyście pogadać.

Kochan Was!
M.

poniedziałek, 14 października 2013

"Drażni Cię to, że to Cię drażni..."


24 października

Gdyby ktoś zapytał mnie jak wyobrażam sobie idealny weekend, bez zastanowienia odparłabym - dobra książka, interesujący film, dużo muzyki i jeszcze więcej dobrego jedzenia. Tak, właśnie w ten sposób bym odpowiedziała. Mój tato nigdy nie zdobył się na wysiłek by mnie o to zapytać. Może ten szczegół mógłby wyjaśnić fakt, że wywlekł mnie z łóżka przed 8 i wręczając pęk kluczy, oznajmił, że wybiera się na jakiś zjazd czy inny festyn, więc cały sklep jest na mojej głowie do 16, bo wtedy zmieni mnie nowa pracownica. Dzięki, tato, marzyłam o pracującej sobocie!
Wściekła i cholernie niewyspana, wsunęłam na siebie leginsy, szeroki, szary sweter i białe trampki. Jedząc śniadanie przeklinałam w myślach, wyobrażając sobie, że wybuchnie pożar czy inny kataklizm, a ja szczęśliwie będę mogła wrócić do łóżka i nie ruszać się z niego przez cały dzień. Jednak tego dnia niebiosa nie były dla mnie łaskawe. Autobus przyjechał punktualnie, nie było korków ani szalonych kierowców. Ba, nie spadła nawet kropelka deszczu. Słowem - nic nie mogło powstrzymać mnie w dotarciu do Sonic Boom'a. Tego dnia los postanowił doświadczyć mnie wybitnie mocno. Może to kara za wcześniejsze głupie zachowanie, może jakaś próba charakteru, a może zwyczajny pech - kiedy odwrócona ku schodom układałam kolorystycznie kostki do gitar, w sklepie zjawiła się pierwsza klientka. I to nie byle jaka klientka.
- Szukam mikrofonów - serce we mnie zamarło na dźwięk tego głosu. Piskliwy, gardłowy z pobrzmiewającą złośliwością mógł należeć tylko do jednej osoby.
- Jakiś konkretny model? - jestem profesjonalistką, starałam się zachować uśmiech i życzliwy ton, choć najchętniej złapałabym stojącą przede mną dziewczynę za włosy i wyrzuciła na bruk.
- Allyson Dawson, proszę, proszę - Henrietta uśmiechnęła się złośliwie - ktoś był na tyle głupi, że cię zatrudnił?
- Jak dobrze, że to nie ty sprawdzałaś moje kompetencje - mruknęłam.
- Biedny człowiek, nawet nie zdaje sobie sprawy kogo zatrudnia. Czupiradło, któremu wydaje się, że jest bóg wie kim, a w rzeczywistości jest tylko podłą intrygantką i złodziejką chłopaków - syknęła blondynka.
Zagotowało się we mnie. Powinnam mieć więcej godności, ale nie wytrzymałam. Wyszłam zza kontuaru i złapawszy Eve za ramię pociągnęłam ją w stronę drzwi.
- Nie muszę wysłuchiwać takich bredni w MOIM sklepie! - wrzasnęłam i wypchnęłam blondynkę na ulicę. - Śmiesz zarzucać mi snucie intryg? Przypomnij sobie co zrobiłaś Jose! Tylko, że ty oceniasz innych własną, urojoną miarą i nie spoglądasz dalej niż na czubek swojego nosa. To dlatego Austin cię zostawił. Nie ukradłam go, to ty nie potrafiłaś zatrzymać go przy sobie.
Nie zważając na zdziwioną minę Eve, weszłam do środka, jednak po chwili odwróciłam się i wysyczałam prosto w twarz blondynki:
- Jeszcze jedno - ani ty, ani Mabel, nigdy więcej nie próbujcie grozić ani mi, ani Austinowi.
Trzasnęłam drzwiami i wciąż przepełniona gniewem, usiadłam przy pianinie. Wiedziałam, że Eve była zdziwiona, widziałam to w jej oczach. Ja również nie spodziewałam się po sobie takiego zachowania. Zawsze byłam spokojna, ułożona, a ta dziewczyna wywoływała we mnie potrzebę agresji. Nie potrafiłam nad tym zapanować i bałam się, że któregoś dnia nie wytrzymam i rzucę się z pięściami na tę śliczną twarzyczkę, troszkę ją podrasowując. Oglądałam dużo programów telewizyjnych o chorobach psychicznych i wiem, że tego typu zachowania mogą prowadzić do poważnych zmian osobowości. Chyba nie zacznę być niebezpieczna dla otoczenia? A może już jestem?
Zawsze, kiedy nie wiem co robić i potrzebuję rady, dzwonię do mojej sąsiadki - Dominiki. Kto, jak kto, ale ona jest ekspertem w dziedzinie psychiki. Sama jest socjopatką ze zdiagnozowanymi schizoidalnymi zaburzeniami osobowości, więc powinna wiedzieć co mi grozi, jeśli dalej będę kumulowała w sobie tyle agresji.
- Wiesz która jest godzina? - nie wiem co było bardziej wyraźne w głosie Dominiki - to, że spała czy żądza zrobienia mi krzywdy, bo ją obudziłam.
- Po dziesiątej, mnie zwleczono z łóżka przed ósmą, więc wcale nie spotkało cię nieszczęście.
Moja sąsiadka wymownym milczeniem skwitowała to, ile ją interesuje, o której zafundowano mi pobudkę.
- Słuchaj, jesteś swoistym ekspertem od chorób psychicznych - zaczęłam, ale poirytowana przerwała mi.
- Mam kaca jak stąd do Urugwaju, jeśli jest coś, co musisz wiedzieć o chorych psychicznie to to, że nie wkurza się ich o świcie po imprezie.
Kto by pomyślał, że z niej taki cham, ciekawe gdzie wczoraj zabalowała, że straciła nawet poczucie humoru.
- Jesteś socjopatką, a nie jakimś psycholem z siekierą co to lata po osiedlu i morduje staruszki - zaoponowałam.
- Najwięcej psychopatów rodzi się w listopadzie, więc uważaj - mruknęła całkiem w swoim stylu, chyba przyjęła do wiadomości, że się tak szybko mnie nie pozbędzie albo po prostu się rozbudziła, albo znalazła jakiś alkohol. - Facet z siekierą mordujący staruszki? Poważnie się boję o twoją edukację filmową i książkową, przyjdź do mnie to pokażę ci kilka świetnych pozycji.
- Nie, dziękuję, znowu każesz mi oglądać jakieś dziwadła, po których będę bała się iść do cyrku, wystarczy, że ty boisz się clownów. Ja mam poważniejszy problem.
- No, słucham, marzę o powrocie do łóżka, więc spręż się, bo mogę zasnąć - przeciągłe ziewnięcie utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie jest to czcza obietnica.
- Mam problem z agresją - zaczęłam.
- Ally, ty i agresja? - zachichotała Dominika. Dawno nie rozmawiałyśmy, nie miała pojęcia o ostatnich wydarzeniach. W skrócie opowiedziałam jej o wszystkim. O Austinie i o Eve. Słuchała w milczeniu. Zazwyczaj komentuje wszystko, więc poważnie zaczęłam się martwić czy aby nie zasnęła. Na szczęście po chwili usłyszałam rozbawiony głos sąsiadki.
- Bez przesady, Ally, każdy ma jakieś wroga, który prosi się samym istnieniem o to, by go czymś poczęstować. Najlepiej serią z karabinu.
- A ta agresja? Nigdy wcześniej tak nie reagowałam.
- Posłuchaj mnie, czy nie jest tak, że nagle wszystko zaczęło ci się układać i na siłę szukasz problemu?
- Układać? - zdumiałam się - To jakiś żart? Kika w ciężkim stanie wciąż leży w szpitalu, Sally wyjechała, straciłam rolę w przedstawieniu, a tato ma mnie gdzieś. Wymieniać dalej? - zirytowałam się. Po kim, jak po kim, ale po Dominice nie spodziewałam się takiej olewającej diagnozy.
- Już przerabiałyśmy Ally męczennicę cierpiącą z powodu choroby siostry, Sally od zawsze mieszka w Nowym Jorku i została w Miami o wiele dłużej niż planowała, w przedstawieniu i tak nie chciałaś wystąpić, a rolę straciłaś przez swoje urojone problemy. Co do ojca - ma cię gdzieś właściwie od urodzenia, powinnaś się przyzwyczaić - moja irytacja była niczym w porównaniu z furią jaka wprost kipiała ze słuchawki. Nie obraziłam się. Dominika miała rację, ale nie to było najważniejsze. Czułam, że coś jest nie tak. Nigdy nie była chamska wobec mnie. Zawsze traktowała mnie jak młodszą siostrzyczkę, powiedziałabym nawet, że jak córkę. To, jak dziś się do mnie zwracała mogło mieć jedno wytłumaczenie, wytłumaczenie, które ma blond loki, ponad metr osiemdziesiąt wzrostu i kilka lat temu złamało jej serce w Londynie. Postanowiłam trochę powęszyć i wypytać Dominikę o to, co się dzieje, ale w tym momencie nie miałam do tego głowy. Nie chciałam również przypominać jej o tych złych myślach, więc zdławiłam ciekawość i urazę.
- Kiedy CeCe była moim wrogiem i mnie poniżała, nie wywoływała we mnie takiej agresji - zmieniłam temat.
- Ale Eve to inna kategoria.
- Inna kategoria? - zdziwiłam się.
moja rozmówczyni westchnęła ciężko, zapewne zdumiona taką niewiedzą.
- CeCe była po prostu szkolną ciemiężycielką, a Eve to dziewczyna chłopaka, w którym jesteś zakochana.
- Była dziewczyna - poprawiłam.
- Niech będzie, ale to nie ma znaczenia. Łączyła ich niesamowicie bliska relacja, głęboka więź. Jesteś o to zazdrosna, zawsze będziesz i drażni cię to. Drażni cię to, że to cię drażni. Wywołuje w tobie skrajne emocje i dlatego reagujesz agresją. Chciałabyś zetrzeć tę blond pannę z powierzchni Ziemi żeby odzyskać spokój i więcej się nie bać, że Austin może do niej wrócić.
- Tak sądzisz?
- A tak nie jest? Sama sobie możesz na to odpowiedzieć, kiedy się głębiej zastanowisz. To typowe problemy dziewczyn.
- Wcale nie jestem typową dziewczyną! - uniosłam się.
Dominika zachichotała.
- Właśnie tak mówią typowe dziewczyny, ale nie martw się, wiek nie ma znaczenia. Tam, gdzie jest miłość, zawsze będzie ten strach.
- A gdzie te książkowe związki aż po grób? Jeśli kogoś się kocha to się mu ufa.
- To nie kwestia zaufania - zaprzeczyła moja rozmówczyni - chodzi o to, że kiedy kogoś kochasz tak bardzo, przeraża cię myśl, że mógłby odejść i agresję wywołuje w tobie to, co mogłoby ci go zabrać.
- To co ja mam zrobić? - jęknęłam - nawet nie jestem z Austinem, a już świruję.
- Wyjdź do ludzi. Zadzwoń do przyjaciół, spędzaj z nimi więcej czasu, będziesz miała mniej możliwości myślenia o głupotach.
- I to jest twoja rada? - zdziwiłam się.
- Jedyna, na jaką mogę się zdobyć o świcie.
- Jest po jedenastej, ładnie zabalowałaś.
Odpowiedziało mi milczenie.
- Nie chcesz o tym mówić?
- Nie ma o czym. Złe wspomnienia doganiają człowieka wszędzie. Wracaj do pracy, a ja, kiedy uporam się ze swoimi demonami, kiedyś ci wszystko opowiem.
Trzask słuchawki zakończył połączenie. Po raz pierwszy zdałam sobie sprawę z tego, że za fasadą wiecznie uśmiechniętej, imprezującej pisarki istnieje coś więcej, o czym nie mam pojęcia. Uświadomiłam sobie, że kiedy ja przybiegałam z każdym problemem, nawet wyssanym z palca, sama nigdy nie zastanawiałam się co dzieje się w życiu Dominiki. Nigdy, nawet wtedy, kiedy widziałam, że coś jest źle, nie zadałam sobie trudu żeby dowiedzieć się więcej. Byłam najzwyczajniej w świecie egoistką, choć do tej chwili nie zdawałam sobie z tego sprawy. Postanowiłam to zmienić i nawet wiedziałam kto mi pomoże. Korzystając z małego ruchu, wyjęłam telefon i wystukałam numer Trish. Mimo, że próbowałam kilkakrotnie, moja przyjaciółka nie odbierała. Postanowiłam spróbować później, czułam, że Patricia mnie wesprze. Mimo pozornej złośliwości, jest niesamowicie kochana i ma serce na właściwym miejscu. Wychowywałyśmy się razem i Trish bardzo dobrze wiedziała ile zawdzięczam mojej sąsiadce. Również i na nią miała ona ogromny wpływ, więc nie martwiłam się o udział Trish w akcji, którą zaplanowałam w głowie. Zdawałam sobie sprawę, że Dominika wścieknie się, kiedy się zorientuje, że próbuję panować nad jej życiem, zabawne, przecież ja nie potrafię zapanować nawet nad swoim, a pcham się z przysłowiowymi butami w cudze, dlatego postanowiłam użyć pretekstu, który nieświadomie podsunęła mi moja kochana sąsiadka - seans filmowy z przyjaciółkami. Nic tak nie prowokuje do zwierzeń jak dobra posiadówka w dobrym towarzystwie. Niecierpliwie spoglądając na zegar i wyczekując na wybicie 16, obmyślałam szczegóły. Koniecznie muszę poprosić Austina żeby podrzucił mnie do sklepu, potrzebuję ogromnej ilości jedzenia i coli.
- Pobawiłbyś się w szofera? - zaśmiałam się do słuchawki, kiedy po drugiej stronie usłyszałam głos blondyna.
- O której po ciebie wpaść? - chłopak odpowiedział mi pytaniem.
- Sonic Boom, 16. Szykuję babski wieczór, więc nie licz na zaproszenie - uprzedziłam.
- Jędza - Austin udał obrażonego.
Roześmiałam się.
- Za to mnie kochasz - zakpiłam nie zdając sobie sprawy z tego, co mówię.
- Chyba śnisz, zadaję się z tobą tylko dla tych pysznych naleśników - chłopak odparł tym samym tonem, co ja.
Cały stres i złe emocje uleciały gdzieś daleko. Śmiech rozbrzmiewający w słuchawce był niczym lek na skołatane nerwy i problemy. W takich chwilach nie potrafiłam wątpić w to, że kocham tego szaleńca. Kłopoty zaczynały się wtedy, kiedy Austin był blisko. Zakłopotana i zawstydzona zaczynałam analizować i wyszukiwać różnice. Każda wątpliwość urastała do rangi ogromnego problemu. Nie potrafiłam nad tym zapanować i nie wiedziałam jak mam się do tego ustosunkować.
- Muszę kończyć - rozłączyłam się.
W drzwiach stanęła pani Kathy, kobieta, która przez ostatnie tygodnie pomagała w sklepie. Zdziwiłam się na jej widok. Zegar wskazywał czternastą, nie powinno jej tu jeszcze być.
- Tak szybko? - nie ukrywałam zdumienia.
- Część Allys - nienawidziłam tego zdrobnienia, ale nie wypadało prawie czterdziestoletniej kobiecie zwracać uwagi przez moje widzimisię. - Lester cię nie uprzedził, że szkolę dziś nową pracownicę?
- Najwidoczniej wyleciało mu z głowy - mruknęłam.
Poczułam mocniej, niż kiedykolwiek, że ojciec ma mnie głęboko gdzieś. Sonic Boom w równym stopniu, jeśli nie w większym, był moim dziełem, a on nawet nie raczył poinformować mnie o zmianach.
Chwila, co?
- Jak to nowa pracownica? - no właśnie, jak? Tato twierdził, że nie mamy funduszy, a tu nagle kolejna osoba w firmie?
- Skarbie, nie wstydź się, chodź, poznasz Allys - pani Kathy zawołała w głąb pomieszczenia pracowniczego.
Poczułam, że krew odpływa mi z serca, a nogi się pode mną uginają. Miałam ochotę rozpłakać się, krzyczeć i zamordować mojego tatę. Przede mną stała Henrietta Evening i uśmiechała się tryumfująco.


______________________

Uff, pisałam ten rozdział z przerwami prawie miesiąc. Walia, nowe życie, dwa kierunki w college, praca, nauka poprawnej brytyjskiej wymowy, praca nad angielskim i tęsknota. Cholerna tęsknota za ludźmi, których zostawiłam.
Było ciężko, szczególnie, kiedy moja przyjaciółka miała problemy z ojcem recydywistą i teraz już byłym chłopakiem, a mnie przy niej nie było. Przerastało mnie to, że nie mogłam przy niej być i jej pomóc. Każdą możliwą chwilę spędzałam na Skype. Teraz jest już okej. Przystosowałam się. Zdarza mi się jeszcze budzić i szukać mojego kota, wtedy piszę. Książkę. Nawet jeśli nigdy nie uda jej się wydać, pisanie pomaga radzić sobie z prozą życia.
Przepraszam, że tak długo nic tutaj się nie pojawiało, ale nie miałam na to miejsce czasu.
W końcu wracam. Silna, zwarta i pełna energii. Pozdrawiam z mojego cudnego pokoju z widokiem na Morze Celtyckie.

Kocham Was!
m.

piątek, 23 sierpnia 2013

Informacja part 2.




Czesc kochane!
Mam nadzieje, ze nie zapomnialyscie jeszcze o mnie?
Wybaczcie, ze rozdzialu nadal nie ma, ale dopiero zaczynam ogarniac moje zycie w Walii, moj laptop i telefon ulegly wypadkowi podczas podrozy takze jak na razie korzystam z uprzejmosci Maggie i podkradam jej komputer. Na dniach wybieram sie na elektroniczne zakupy, wiec i laptop, i telefon znajda sie na mojej liscie pierwszych zakupow, a kiedy to juz sie stanie wroce tutaj i bede pisac jak najczesciej.
Nie martwcie sie, blog wciaz funkcjonuje, a ja mam jeszcze mase pomyslow na nowe rozdzialy.
Trzymajcie sie cieplutko i korzystajcie z ostatnich dni wakacji!

Kocham Was!

Wasza M.

PS. Nie posiadam polskich znakow, takze wybaczcie.

piątek, 9 sierpnia 2013

Wiadomość :P

Hejka, tu Julka Owedyk :P
Mam Wam przekazać, że Dominika nie ma jak na razie dodać rozdziału, bo się dopiero co przeprowadziła i nie ogarnęła jeszcze internetu i w ogóle... :P
Nie wiem, kiedy się pojawi, ale zapewne niedługo ;D
~JulkaXD

czwartek, 25 lipca 2013

"Mistrz kulinarny..."



23 października





Kolejny tydzień minął, a ja nawet się nie spostrzegłam jak i kiedy. W szkole wszystko zaczęło wracać do normy. Nauczyciele po sprawdzianowym szaleństwie uspokoili się, dając nam chwilę wytchnienia przed listopadowym poprawianiem stopni. Również pani Speaker zrozumiała, że pomimo całej doniosłości przedstawienia i rangi tego konkursu, nie jesteśmy maszynami i nie dajemy sobie rady ze zbyt dużą ilością zajęć, dlatego zmniejszyła ilość prób do trzech w tygodniu. Sally wróciła do Nowego Jorku, przepłakałam cały dzień, a ona przytulała mnie, powtarzając, że niedługo się spotkamy i obiecała przyjechać na Boże Narodzenie. Już nie mogłam się tego doczekać. W końcu po licznych zawirowaniach znów mogłyśmy ze sobą rozmawiać na wszystkie tematy i zniknęła ta dziwna atmosfera, którą stworzyłam zamykając się w swoim urojonym świecie. Teraz, kiedy uporządkowałam sobie w głowie wszystko i wróciłam do równowagi, każdą wolną chwilę spędzałam z przyjaciółmi. Szaleliśmy po mieście, przesiadywaliśmy na plaży i świetnie się bawiliśmy!
CeCe i Mike oraz Maga i Ty oficjalnie zostali parami. Cała szkoła plotkowała na ich temat, a ja cieszyłam się ich szczęściem. Szczególnie Magdalena zasługiwała na miłość. Taka dobra i kochana. Znałam ją tyle czasu, ale wciąż potrafiła mnie zaskoczyć i to zaskoczyć bardzo pozytywnie.
Dzień przed wyjazdem babci, pojechałyśmy odwiedzić Kikę w szpitalu. Ku mojemu ogromnemu zdumieniu, przy łóżku mojej siostry siedziała Maga. Nie mam pojęcia o czym rozmawiały, ale widziałam ulgę oraz smutek na zmęczonej, bladej twarzy Kiki. Sally poszła poszukać lekarza, a ja dyskretnie usunęłam się w bok, nie chcą przeszkadzać dziewczynom. Zżerała mnie ciekawość, ale musiałam ją powściągnąć. Te dwie miały swoje własne sprawy, do których ja nie miałam dostępu. Wiedziałam, że nie rozmawiały ze sobą od tamtego pamiętnego dnia, gdy cała intryga Kiki wyszła na jaw, wiedziałam też, że moja siostra zraniła Magę bardzo boleśnie. Wbiła jej nóż w plecy i miała gdzieś, co czuje jej tak zwana przyjaciółka, dlatego omal nie spadłam z krzesła, kiedy ta wychodząc z sali, odwróciła się ku łóżku, na którym leżał cień mojej ślicznej siostry i uśmiechnęła się.
- Bardzo cię kocham – w głosie blondynki słychać było płacz, ale niewątpliwie  mówiła szczerze.
Wow, ona po tym wszystkim wciąż potrafiła wybaczyć. To naiwność, przyjaźń czy może głupota?
Próbowałam wypytywać Kikę, co to wszystko znaczy, ale ona mruczała tylko, że to wszystko nie tak, że teraz trudniej jej będzie odejść, a ja dostawałam napadów paniki i wrzeszczałam, że ma się przymknąć. To było przerażające – siedzieć i słuchać, że ta zawsze radosna i żywiołowa dziewczyna, jest już pogodzona z myślą o śmierci, co więcej, że nie walczy. Wyszłam stamtąd roztrzęsiona i mimo upływu kilku dni, wciąż nie potrafiłam zdobyć się na ponowne odwiedziny. Zbyt wiele sił psychicznych mnie to kosztowało. Z tego wszystkiego zapomniałam nawet o prowadzeniu pamiętnika, ale nie działo się nic na tyle spektakularnego żebym miała wyrzuty sumienia, że nie zanotowałam tego dla potomnych. Dziś, siedząc sama w domu, postanowiłam nadrobić zaległości i zajęłam się pisaniem. Piątkowy wieczór mijał spokojnie i przyjemnie, jednak burczenie w brzuchu doprowadzało mnie do furii. W końcu niechętnie wstałam i zeszłam na dół. Postanowiłam usmażyć naleśniki i pocieszyć się w mej samotności. Tato zadzwonił i poinformował mnie, że wróci późno. Zazwyczaj zapominał o takich „drobiazgach”, ale napomknienia Sally przyniosły rezultat. Może nie stał się najbardziej opiekuńczym ojcem świata, ale było zdecydowanie lepiej. Mieliśmy lepszy kontakt i cieszyło mnie to. Tato to tato, bez względu na jego dziwne zachowania.
- Nie możesz mi tego zrobić! – histeryczny krzyk dobiegający gdzieś zza otwartego okna przeraził mnie. Podskoczyłam przestraszona i wysypałam na siebie mąkę. Nasze osiedle słynie ze spokoju i ciszy, bardzo rzadko zdarza się by ktoś podnosił tu głos. Zaintrygowana wyszłam do ogrodu. Tak jak myślałam, wrzask dobiegał z sąsiadującej posesji Eveningów.
- Eve, tak będzie najlepiej – perswadował spokojny głos, a ja ku swojemu zdziwieniu rozpoznałam w nim głos Austina.
- To o nią chodzi, prawda? – znów histeryczny krzyk i płacz.
- Nie, Eve – w głosie chłopaka zabrzmiało znudzenie i zniecierpliwienie, najwyraźniej musieli się o to kłócić już setki razy.
- Wytłumacz mi! – nalegała dziewczyna.
- A co tu tłumaczyć? Nie ma między nami już tej szczególnej więzi, przykro mi.
- Ale ja cię kocham, Austin! – Eve płakała. Płakała rozpaczliwie i rozdzierająco. Czułam się źle przysłuchując się ich rozmowie, ale nie byłam zdolna do zrobienia kroku.
- To już nie ma znaczenia. Zmieniłaś się. Bardzo.
- Wcale nie! Przy tobie jestem taka, jak zawsze.
- Nie mogę być z kimś, kto poniża i nienawidzi moich przyjaciół. Oni także cię nie trawią. Nie chcę być z osobą, z którą nie mogę wyjść między ludzi.
- Ale ja to robiłam dla ciebie! Żeby nikt nas nie rozdzielił!
- Czy ty siebie słyszysz?! – Austin zdenerwował się. – Stałaś się karykaturą samej siebie! Tolerowałem twoje głupie i dziecinne zachowanie, zagrania i dziwne teksty w stosunku do Deza i Ally, ale to co zrobiłaś Jose? To obrzydliwe! Cholera, Eve, to twoja siostra! Jak mogłaś?!
- To wszystko nie tak! Ja nie chciałam żeby to tak wyszło! Miałam przyjść i stanąć w obronie Jose!
- Powinnaś się leczyć.
- Proszę, daj mi kolejną szansę!
- Nie – stal, która zabrzmiała w tym krótkim słowie była jednoznaczna. – To koniec, Eve.
- Austin, poczekaj! – Eve biegła za wychodzącym chłopakiem. – Austin!
Nie chciałam dłużej tego oglądać. Niezauważona przemknęłam do domu i usiadłam przy stole. Próbowałam obiektywnie spojrzeć na to, czego byłam świadkiem, ale nie potrafiłam. W moim sercu, duszy, głowie, nawet w brzuchu, rozbrzmiewała radosna pieśń. Wkurzająca, irytująca Henrietta Evening została wyeliminowana. Hurra!
Dzwonek do drzwi wyrwał mnie ze stanu euforii. Zapomniawszy o rozsypanej mące, naleśnikach i głodzie, tanecznym krokiem ruszyłam do drzwi. Na progu stał Austin. Rozstanie z blondynką musiało go dużo kosztować, bo na twarzy gościł mu smutek, a to dość niecodzienne zjawisko.
- Cześć – uśmiechnęłam się. Chłopak zmarszczył czoło.
- Masz remont?
- Co? – zapytałam mało inteligentnie, ale spojrzenie, jakie posłał mojej bluzce i twarzy uświadomiło mi jak wyglądam. O cholera! – Nie, to mąka.
- Przeszkadzam? – uśmiechnął się blado.
- Skądże, wejdź – wpuściłam go do środka, bacznie uważając czy na horyzoncie nie pojawi się upiorna sąsiadka. Nigdzie nie było jej widać ani słychać. Najwyraźniej poszła rozpaczać w zaciszu domowym.
Przeszliśmy do kuchni. Podłoga, stół oraz krzesła były całe w białym proszku, Austin otrzepał jedno z nich i przyglądając się mu podejrzliwie, usiadł. Przewróciłam oczami.
- Co pieczesz? – chłopak zajrzał do miski i sięgnął do stojący obok słoiczek z czekoladą.
- Naleśniki. Zostaw! – wyrwałam mu z dłoni słoik i postawiłam poza zasięgiem blondyna. Zrobił smutną minę. – Jeśli będziesz grzeczny dostaniesz naleśnika – powiedziałam tonem, jakim zwracają się rodzice do małych dzieci.
Chłopak wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Masz miotłę? – zapytał, a ja ruchem głowy wskazałam wnękę za lodówką.
Blondyn porwał ją i zaczął sprzątać bałagan.
- Nie musisz tego robić – mruknęłam miksując masę.
- Nie potrafisz posprzątać bez zrobienia sobie krzywdy. Jeszcze miałbym cię na sumieniu – Austin pokazał mi język, a ja udając zagniewaną rzuciłam w niego ścierką. Niestety zdążył się uchylić i zachichotał zwycięsko.
- Mam lepszy refleks.
- Jeszcze zobaczymy – syknęłam i zajęłam się poszukiwaniami patelni.
Gawędziliśmy o jakichś błahostkach. Smakowity zapach roznosił się po kuchni, a chłopak przyglądał mi się zaciekawiony.
- Nie wiedziałem, że umiesz gotować.
- Ojca wiecznie nie ma, a coś jeść muszę – wzruszyłam ramionami.
- Podziwiam cię. Ja nie przeżyłbym bez rodziców.
- Przecież wyjechałeś z Denver? – zdziwiłam się. Przerzuciłam kolejnego naleśnika na talerz i odkręciłam słoiczek z czekoladą.
- Tak – powiedział chłopak rozsmarowując brązowy krem. – Wyjechałem żeby nie zostawiać samej Cass, ale codziennie rozmawiamy, rodzice nas odwiedzają i zawsze są przy nas.
- Kiedy miałam pięć, sześć lat ciężko było mi zrozumieć, jak to możliwe, że dwoje kochających się ludzi, którzy mają w dodatku wspólne dzieci mogą się nagle rozstać, ale cóż, takie jest życie – wgryzłam się w naleśnika.
- Wcale nie. Ludzie się rozstają, bo są źle dopasowani, dlatego ja muszę mieć pewność, że naprawdę kocham tę dziewczynę zanim się zaangażuję.
- Tak jak z Eve? – nie mogłam się powstrzymać przed zadaniem tego pytania.
- Eve to moja dziecięca miłość. Byliśmy w przedszkolu, kiedy się w niej zakochałem.
- Niezły staż, prawie jak małżeństwo – zakpiłam pod nosem przerzucając kolejnego naleśnika. Chłopak chyba mnie nie usłyszał, bo kontynuował wypowiedź.
- Nie powinienem był do niej wracać. Dziecięce związki mają to do siebie, że nie wytrzymują upływu czasu.
- To dlaczego wróciłeś skoro wciąż powtarzasz, że to był błąd? – zapytałam. Blondyn spoglądał na mnie i słowo daję, zaczerwienił się!
- Na złość tobie – wyszeptał.
Spoglądałam to na niego, to na patelnię i z całych sił próbowałam zamknąć usta.
- Totalnie mnie olałaś i spławiłaś, kiedy ja dałbym się za ciebie pokroić, pomyślałem, że dzięki Eve może uda mi się do ciebie jakoś dotrzeć.
- Idiota – mruknęłam. – A teraz?
- Eve to historia. Zmieniła się w kogoś, kogo nie potrafię zaakceptować.
- Zmieniła się? – zakpiłam. Jose mówiła coś innego. – A przypadkiem nie jest tak, że Eve zawsze była taka, jak teraz, tylko ty tego nie zauważałeś?
Blondyn próbował coś powiedzieć, ale przerwałam mu, nie chcąc żeby ta dyskusja zmieniła się w mowę obronną panny Henrietty Evening.
- Rozumiem, ja też szukałabym usprawiedliwień, ale czasami ich po prostu nie ma.
- Rozstałem się z Eve – chłopak spojrzał mi prosto w oczy, zakręciło mi się w głowie.
- To dobrze, irytowała całą naszą paczkę – odparłam obojętnie, zajadając się naleśnikiem.
- Ally! Mnie nie obchodzi co na ten temat myśli nasza paczka! Obchodzi mnie co ty o tym myślisz.
- Cóż – odparłam przeciągle. Nie mogłam, po prostu nie mogłam! – Cieszę się. Może to dość egoistyczne, ale znów będziesz miał więcej czasu dla nas. Dez ma w planach nowy reportaż, pewnie będzie chciał nas wszystkich wykorzystać. Będzie świetna zabawa.
- Ally – blondyn podniósł jedną brew wyżej. Jak ja tego nienawidzę!
- No co? – mruknęłam uciekając wzrokiem ku patelni. Przerzuciłam naleśnik i próbowałam uspokoić moje głupie, wariujące serce. Na pomoc przyszedł mi dzwonek do drzwi.
- Otworzę – powiedziałam i jak strzała wypuszczona z łuku Robin Hooda czy tak inna rącza gazela, pomknęłam ku drzwiom.
- Oddychaj kretynko – zganiłam się szeptem i otworzyłam.
Na progu stała jakaś blondynka. Nie mogłam sobie przypomnieć skąd znam tę twarz. Wpatrywałam się w nią dobrą chwilę, ale nic nie przychodziło mi na myśl.
- Tak? – zapytałam niepewnie.
- Cześć Dawson – gardłowy, nieprzyjemny ton głosu uświadomił mi kogo mam nieprzyjemność widzieć.
- Mabel? – zapytałam. Tak! Teraz ją poznałam. Widziałam ją raz, kilka tygodni temu, wtedy, kiedy Jose rozwaliła mi ogrodzenie. Najmłodsza z rodzeństwa Eveningów. Poczułam się jeszcze bardziej niepewnie.
- Eve ma wiadomość dla Austina.
- To dlaczego nie pójdziesz do niego do domu?
- To się tak nie skończy – dziewczyna całkowicie ignorowała to, co mówię. Jose i Josh mieli rację – to mała Henrietta, w dodatku bardziej nieprzyjemna. – Powtórz mu.
Blondynka odeszła, a ja jak ogłuszona stałam w korytarzu i próbowałam wydobyć z siebie jakąkolwiek rozsądną myśl. Pewnie stałabym tak do Dnia Sądnego, gdyby do moich nozdrzy nie dotarł jakiś osobliwy swąd. Pełna złych przeczuć pognałam do kuchni, a widok, który tak zastałam wywołał we mnie napady histerycznego śmiechu. Patelnia ze zwęglonym naleśnikiem stała na gazie, w kuchni było pełno dymu, a Austin biegał w te i we w te, starając się ściereczką rozgonić dym.
- Pomyślałeś o tym żeby wyłączyć gaz? – wykrztusiłam, kiedy zabrakło mi tchu na dalszy śmiech. Chłopak spojrzał na mnie jak na jakąś kosmitkę, ale posłusznie zgasił palnik.
- Chciałem być bardziej kreatywny – mruknął.
Wciąż rozchichotana wstałam i otworzyłam okno. Powoli dym zaczął opuszczać pomieszczenie.
- Mistrz kulinarny – zakpiłam starając się zdrapać zwęglone grudki z patelni.
- Oj weź! Nie jest tak źle, uratowałem kilka tych pysznych naleśników – pisnął blondyn.
- Masz na myśli te, które usmażyłam i zdjęłam z ognia zanim przyszła Mabel? – Wybuchnęłam śmiechem. Austin zrobił obrażoną minę, ale po kilku sekundach odwrócił się w moją stronę i zdumiony zapytał:
- Mabel?
- Mabel Evening -  uzupełniłam i wywróciłam oczami.
- Dlaczego Tasha tu przyszła? – blondyn był wyraźnie zaintrygowany.
- No wiesz, jesteśmy sąsiadkami i czasami wpadamy do siebie na kawę i ciacho – próbowałam zachować powagę.
- Kawa, ciacho i sąsiedzkie wizyty to coś tak odległego od Mabel Natashy Evening jak Pluton od Słońca.
-Przyszła przekazać wiadomość dla ciebie – to się tak nie skończy – powiedziałam identycznym tonem, jak blondynka. Wybuchnęliśmy śmiechem. Jak wariaci, śmieliśmy się, nie mogąc się opanować. Pierwszy panowanie nad sobą odzyskał Austin.
- Posłuchaj Ally, cokolwiek by nie mówiła czy nie robiła Eve, między nami jest wszystko skończone.
- Wiem, już to mówiłeś – nie rozumiałam do czego zmierza chłopak.
- Ally jesteś jedyną dziewczyną, z którą chciałbym – przerwałam mu.
- Austin stop! – krzyknęłam i sama się tym zdumiałam.
- Ale – próbował odezwać się blondyn.
- Nie, nie, nie. Ja wiem co usiłujesz mi powiedzieć, ale proszę, nie rób tego. Wcześniej myślałam, że będę skakała z radości, kiedy tylko usłyszę te słowa, ale tak nie jest. Jestem przerażona i zażenowana. Błagam cię, nie wracajmy do tej rozmowy – widząc smutną i zawstydzoną twarz chłopaka zaczęłam mieć wątpliwości czy dobrze postępuję – na razie.
W głowie huczały mi przestrogi babci, moje własne obserwacje i słowa przyjaciół. Coraz częściej zaczynałam się zastanawiać czy tylko sobie nie wmawiam, że kocham Austina, a za nic nie chciałam go zranić. Zbyt cudownym człowiekiem jest i zbyt wiele już wycierpiał. Wolałam poczekać i być może stracić go na rzecz innej, niż pośpieszyć się i zniszczyć naszą przyjaźń nierozważną decyzją. Nie potrafiłabym mu spojrzeć w oczy, gdybyśmy byli razem, a ja wiedziałabym już na pewno, że to nie jest miłość.
- Dobrze Ally – uśmiechnął się chłopak. – Nie wracajmy do tego… na razie.
- Tak, na razie – odwzajemniłam uśmiech.
Trzasnęły drzwi wejściowe. Usłyszeliśmy kroki i instynktownie odskoczyliśmy od siebie.
- Pszczółko, jesteś? – zawołał tata.
- W kuchni – krzyknęłam.
- Uciekam – zaśmiał się chłopak i nie bacząc na moje protesty, wybiegł przez kuchenne drzwi. 



___________________________________________________________________

Kto jest w stanie spalić DWA modemy neostrady w przeciągu dwóch TYGODNI?
Tak, ja.
Za 13 dni Walia - łiiiiiiiiiiiiiiii. <3
A co tam u Was? Jak Wam minął pierwszy miesiąc wakacji?

Kocham Was!

Wasza M.