5 września
Obudziłam się w wyśmienitym nastroju. Od chwili, kiedy
tylko otworzyłam oczy, miałam przeczucie, że będzie to dobry i przyjemny dzień.
Jeszcze nigdy z taką radością nie szykowałam się do szkoły!
Czerwony zawsze był moją szczęśliwą barwą, więc zdecydowałam
się na zwiewną sukienkę w tym kolorze i urocze balerinki. Jestem zdania, że
losowi trzeba pomagać, dlatego prócz zawieszki z moim imieniem, założyłam też
swój amulet. To nic specjalnego. Zwykły wisiorek. Ptak w locie na długim,
delikatnym łańcuszku. Należał do babci i wierzę, że przynosi szczęście temu,
kto go nosi.
Na przystanku znajdowało się niewiele osób. Nigdzie nie
zauważyłam moich przyjaciół, ale nie traktowałam tego jak złą wróżbę, ot
drobnostka. Mogli pojechać innym autobusem albo z rodzicami Trish. Obiecałam
skończyć z nadinterpretacją i trzymałam się tego, jadąc do szkoły. Świetny
humor wciąż mnie nie opuszczał.
Pierwsze miałam zajęcia z chemii. Właściwie nie wiem, po
co się jej uczę, skoro moim marzeniem jest w przyszłości zawodowo zająć się
muzyką i aktorstwem. Niestety, nasz system edukacji zmusza nas do uczęszczania
na całkowicie nam zbędne przedmioty. Musiałam wybrać coś dodatkowego i padło na
tę nieszczęsną chemię. Nasza grupa jest podzielona alfabetycznie na dwie
podgrupy: od a do j i od k do z. Sala mogła pomieścić tylko piętnaście osób,
więc było to niezbędne. W czasie, kiedy moja grupa miała tę lekcję, reszta
miała hiszpański, później następowała zamiana, my hiszpański, oni chemia. Układ
ten działał od wielu lat i zawsze się sprawdzał. Mogliśmy bez przeszkód
zgłębiać tajniki obu tych przedmiotów. No, oczywiście w teorii. W praktyce
zajęcia z hiszpańskiego były rzeźnią, bo pan Perkins jako niedoszły wojskowy
utrzymywał w klasie rygor i stosował różnego rodzaju represje. Jak na wojnie.
Chemia była miłą odmianą. Pani Race to taka niepozorna
starsza pani, która wiecznie gubi okulary i nigdy nie wie, kto zawinił, jeśli w
grupie wybuchają kłótnie. Uczy bardzo dobrze, jeśli ktoś zdobywa się na trud
posłuchania jej, bo kompletnie nie potrafi sobie radzić z młodzieżą. Wyrażenie
„nieszkodliwa staruszka” idealnie ją podsumowuje.
Trochę zbyt długo zamarudziłam na korytarzu,
bezskutecznie próbując wypatrzeć przyjaciół, kiedy wbiegłam do klasy wszystkie
miejsca były zajęte. Rozejrzałam się i z przerażeniem odkryłam, że jedyne wolne
krzesło znajdowało się przy stole Brada Garbowsky’ego. To kapitan szkolnej
drużyny siatkówki i niesamowity tancerz. Jest takim szkolnym dziwakiem, ale w
całkiem innym znaczeniu niż ja. Mimo ogromnej popularności i wielu znajomych, z
nikim się nie zaprzyjaźnił. Pośród uczniów zapanowała opinia, że nikt nie jest
wystarczająco dla niego dobry, jednak nikt nie zdobył się na odwagę aby to
sprawdzić. Teraz z duszą na ramieniu zajmowałam krzesło obok niego,
przeklinając swoje spóźnialstwo.
Spojrzał na mnie, ale w jego wzroku nie czaiła się
pogarda ani złość, była w nim wyłącznie ciekawość. Uśmiechnęłam się i poczułam
trochę pewniej.
- Cześć, jestem Garby – odwzajemnił uśmiech i przesunął
swoje rzeczy na tę część ławki, która należała do niego.
- Ally – uścisnęliśmy sobie ręce pod czujnym okiem reszty
grupy. Czułam na sobie świdrujące spojrzenia, ale nie przejmowałam się nimi.
Zareagowałabym tak samo.
Do sali weszła nauczyciela. Uginała się pod ciężarem
podręczników, zeszytów i luźnych kartek. Jak każda roztargniona osoba,
wszystkie ważne sprawy zapisywała, aby o nich nie zapomnieć. Niestety później
te karki gubiła albo zapominała, gdzie co zanotowała, więc system się nie
sprawdzał. Mimo to, pani Race zawsze dźwigała tony papierów. Trochę było mi jej
szkoda, ale gdy przepadały nam testy i sprawdziany, cieszyłam się, jak reszta
uczniów.
- Dzień dobry kochani, czy my mieliśmy już lekcję?
Zaprzeczyliśmy. Nauczycielka smutno pokiwała głową, przez
co zsunęły jej się okulary, przypomniałam sobie małego Nelsona i postanowiłam
zadzwonić dziś do Cassidy. W czasie, kiedy chemiczka próbowała wymacać zgubę na
biurku, sprawdziłam, czy aby na pewno zapisałam numer szpitalnej znajomej. Mój
sobotni stan ducha nie pozwalał mi wierzyć w jakiekolwiek rozsądne działania.
Odetchnęłam z ulgą, ujrzawszy imię blondynki na liście kontaktów.
- Stara Race, powinna wymienić ten felerny model już
wieki temu– zaśmiał się mój sąsiad. Zdumiona odwróciłam ku niemu głowę.
- Felerny? Dlaczego tak twierdzisz?
- Ależ Ally, w jakim świecie ty żyjesz? – teraz to on się
zdziwił. Bez słowa mierzyliśmy siebie wzrokiem.
Patrzyliśmy sobie w oczy i żadne z nas nie odwróciło spojrzenia. Nie
zaczerwieniłam się ani nie straciłam rezonu. Co więcej, odczuwałam dumę. Ja,
niepozorna Ally Dawson toczyłam tę niemą bitwę z jednym z najpopularniejszych
chłopaków w szkole i nie czułam się gorsza!
Garby odpuścił pierwszy. Z politowaniem spojrzał na
nauczycielkę i cicho zachichotał pod nosem.
- Zaczynaliśmy gimnazjum, kiedy ostatni rocznik podkradł
okulary i wykręcił jedną ze śrubek. Dlatego nazwałem je felernymi. Myślałem, że
wszyscy w szkole znają tę historię.
- Nigdy o tym nie słyszałam – po raz kolejny lustrował
mnie wzrokiem, jakby chciał się przekonać czy mówię prawdę. Najwyraźniej wynik
wyszedł pozytywny, bo w jego spojrzeniu pojawiła się nowa nuta. Coś na kształt
podziwu dla takiej naiwności.
- A wiesz co jest najzabawniejsze? – zaprzeczyłam. – Race
bez okularów całkowicie traci wzrok, wciąż nie zauważyła braku tamtej śrubki.
Wybuchliśmy śmiechem. Nauczycielka zajęta poszukiwaniami,
nawet nie zwróciła na to uwagi, zrobili to za nią inni. Szepty uczniów stały
się coraz głośniejsze, niemalże czułam, jak wytykają nas palcami. Strach
powrócił. Dyskretnie zerknęłam za siebie. Dokładnie za moimi plecami siedziała
CeCe Jones i Rocky Blue. Rocky z zapartym tchem czytała jakąś powieść, ale
spojrzenie rudowłosej mówiło jedno - to
jest wojna, Dawson. Jęknęłam. Garby zauważył mój niepokój i uśmiechnął się
ciepło.
- Nie przejmuj się. Szkolne hieny muszą mieć jakąś
pożywkę.
W duchu przyznałam, że Brad, jak na kogoś, kto ma opinię
zarozumialca patrzącego na wszystkich z góry, jest całkiem porządnym i
sympatycznym chłopakiem. Gawędziliśmy do końca zajęć i z każdym kolejnym słowem
moje zdumienie rosło. Mieliśmy ze sobą niesamowicie wiele wspólnego. Obydwoje
kochaliśmy muzykę i chcieliśmy z nią związać przyszłość. Tata Garby’ego
wymarzył dla niego karierę sportowca. Nie mógł się pogodzić z myślą, że jego
jedyny syn, pragnie tańczyć i śpiewać.
- Mówi, że to niemęskie i niegodne naszego nazwiska, a ja
nie chcąc się z nim kłócić, wstąpiłem do drużyny siatkówki. Zawsze to jakiś
plan B, ale kiedy nadejdzie chwila wyboru, zrobię, co zechcę.
Byłam pod ogromnym wrażeniem. Ten człowiek był
niesamowity, robił to, w czym był dobry aby móc robić to, co kocha. Ja bym tak
nie potrafiła. Zrezygnowałabym z marzeń aby zadowolić ojca.
Zadzwonił dzwonek.
Ramię w ramię kroczyliśmy korytarzem, dyskutując
zawzięcie nad wyższością rock and rolla nad muzyką pop. Mijani przez nas
uczniowie świdrowali nas wzorkiem i nawet nie próbowali tego ukryć. Budziliśmy
sensację, a na takową można bez żenady patrzeć i nie odstawać od grupy. Nie
czułam się najlepiej pod odstrzałem oskarżycielskich oczu. Miałam wrażenie,
jakbym coś kradła, jakbym nie zasługiwała na towarzystwo tego chłopaka.
Skarciłam samą siebie w myślach. Nie jestem gorsza od innych, mam prawo do
poznawania nowych osób. Uspokoiłam drżące ręce i wsłuchałam w słowa mojego
towarzysza. Znał się na rzeczy. Opowiadał o artystach z polotem i finezją.
Często się uśmiechał i ironizował, ale nie było w tym ani krzty złośliwości.
Nie rozumiałam skąd wzięły się plotki o wywyższaniu się i arogancji. Przecież
Garby to świetny facet! Fakt, może rozmawiałam z nim pierwszy raz w życiu, a trwało
to zaledwie godzinę, ale wiedziałam, po prostu wiedziałam, że jest wspaniałą
osobą. Od pierwszej chwili rozmawialiśmy jak dobrzy znajomi, przy nim, tak
samo, jak przy Cassidy, czułam się swobodna i wartościowa. Nie spoglądał na
mnie z góry, nie traktował protekcjonalnie, jak król, który dla kaprysu zszedł
do plebsu.
- Słuchaj Ally – odezwał się po chwili milczenia.
Staliśmy przy szafkach na ganku. Przerwa powoli dobiegała końca i prócz nas,
nikogo tu nie było. – Ja wiem, może to za szybko i zrozumiem, jeśli odmówisz,
ale jesteś świetną dziewczyną i wiesz – zaciął się. Próbowałam dodać mu odwagi
uśmiechem. Ten niesamowity chłopak, za którym uganiała się połowa dziewczyn ze
szkoły, czuł się przy mnie niepewnie. Przy mnie!
- Tak? – ponagliłam, ale z sympatią w głosie. Garby
spojrzał na mnie i szeroko się uśmiechnął. Najwyraźniej podjął w głowie jakąś
ważną decyzję i cały stres uleciał.
- Pomyślałem, że może miałabyś ochotę wyjść gdzieś. Ze
mną – tego się nie spodziewałam. Brad Garbowsky zaprosił mnie na randkę! Trish
padnie, kiedy jej o tym opowiem! Kika też!
- Tak – mam nadzieję, że nie usłyszał tego drżenia w moim
głosie. – Bardzo chętnie.
Obdarzył mnie tak olśniewającym uśmiechem, że blask od
niego bijący, oświetliłby zapewne całą dżunglę amazońską. Umówiliśmy się na
środowy wieczór. Mam nadzieję, że tato pozwoli mi urwać się ze sklepu. W
najgorszym przypadku poproszę o pomoc siostrę, jestem pewna, że się ucieszy,
kiedy usłyszy nowinę. Zawsze namawia mnie do bycia przebojową, otwartą
dziewczyną. To chyba nakłada się na model takowej. A może nie? Nieważne, idę na
randkę! Aaaaaa!
Pożegnaliśmy się, Brad poszedł w kierunku biblioteki.
Pomyślałam, że czas zająć się również moją edukacją i z westchnieniem sięgnęłam
po podręcznik od angielskiego, który był kolejny na mojej liście zajęć. Lubię
ten przedmiot. Kocham czytać, kocham pisać, kocham tworzyć, a na tej lekcji
możemy to wszystko robić. Pani Speaker jest młoda, kreatywna i potrafi wydobyć
z ucznia to, co najlepsze. Nawet największy gamoń chodzi na jej lekcje z
przyjemnością. Nie nudzi i rozumie uczniowskie serca, dzięki czemu, jako jedyny
wykładowca, jest darzona prawdziwym, głębokim szacunkiem.
Spojrzałam na zegarek, dzwonek mógł zabrzmieć lada
moment, ale nie chciałam jeszcze iść pod salę. Usiadłam na ławce i zaczęłam
przeglądać notatki z zeszłego roku. Cichy stuk zamykanych drzwi od ganku nie
oderwał mnie od tego zajęcia. Dopiero metaliczny odgłos otwieranej niedaleko
mnie szafki sprawił, że podniosłam wzrok. Naprzeciwko stał Austin i sięgał po
swój podręcznik. Nie zaszczycił mnie ani jednym spojrzeniem, ani słowem. Przed
oczami znów pojawiła mi się scena w Sonic Boomie. Poczułam ukłucie w sercu.
Teraz albo nigdy! Postanowiłam wszystko wyjaśnić.
- Cześć – szepnęłam zawstydzona podchodząc bliżej.
Odwrócił się i widziałam, jak toczy ze sobą walkę. Uraza była wypisana na jego
twarzy.
- Chciałam cię przeprosić. Za to w sklepie i w ogóle. Za
wszystko – głos niebezpiecznie drżał. Nie wiem dlaczego przy tym blondynie
zawsze odczuwałam taką niepewność. Stawałam się przy nim bezbronna i jeszcze
bardziej niż zwykle, odsłonięta na ciosy. Dlatego reagowałam agresją. W końcu
podobno to atak jest najlepszą formą obrony.
- Okej – odezwał się po długiej chwili. Zadźwięczał
dzwonek. Chłopak zamknął szafkę i ruszył do drzwi. Nie tego się spodziewałam.
„Okej”?! Żarty sobie stroi? To było jak obelga, jak uderzenie prosto w twarz.
Gniew i uraza wzięły górę.
- „Okej”? Tylko tyle masz mi do powiedzenia? – krzyknęłam
na pół ze zdumieniem, na pół ze wściekłością. Kipiałam.
- Tak. Chyba tak.
Wyszedł.
Nie wiem czego oczekiwałam po tej rozmowie, ale na pewno
nie takiego obrotu spraw. Pewnie gdzieś w głębi serca miałam nadzieję, że
dojdziemy do porozumienia, może nawet będziemy mogli od czasu do czasu,
oczywiście, wyjść gdzieś całą czwórką, ale „okej”? Nie, to mnie całkowicie
zaskoczyło.
Ruszyłam w stronę klasy, pałając rządzą zemsty. To była
zadra na moim honorze. Przeprosiłam, a on to olał? Jakim prawem, ja się pytam,
jakim prawem?!
Dogoniłam Austina tuż przed drzwiami do sali. Właśnie
miał je otworzyć, kiedy jak furiatka zagrodziłam mu drogę.
- Co to miało być?! – wrzasnęłam zaskakując tym samą
siebie.
- Ally, spóźnimy się na lekcje – był wyraźnie znudzony. O
nie, mój drogi, ja się tak szybko nie poddam.
- Wyjaśnij mi – nalegałam.
- Również prosiłem o wyjaśnienia, wtedy, w Sonic Boomie,
ale ty milczałaś, pamiętasz? – wytknął mi blondyn, a ja miałam ochotę go
zamordować.
- Przeprosiłam!
- Okej – wściekłość znów brała górę nad zdrowym
rozsądkiem. Staliśmy na opustoszałym korytarzu i wydzieraliśmy się na siebie,
nie zwracając uwagi na otaczające nas sale lekcyjne.
- Jeśli jeszcze raz to powtórzysz, a przysięgam, nie
ręczę za siebie – syknęłam przez zęby. Jeszcze nigdy w życiu nie odczuwałam
takiej chęci i potrzeby agresji. Blondyn spojrzał na mnie, w jego oczach czaiły
się ogniki przekory i śmiechu.
- Okej – przeciągle powtórzył kolejny raz. Nie
wytrzymałam, rzuciłam się na niego. Był szybszy. Złapał mnie za ręce i
przycisnął do ściany. Jego twarz znajdowała się kilka milimetrów od mojej.
Czułam bicie jego serca, ciepło oddechu i zapach perfum. Spoglądałam na niego
zdumiona, szeroko otwartymi oczami, ale nie czułam strachu. Właściwie to było
to całkiem przyjemne. Zważywszy na okoliczności.
- Jeśli już skończyliście romanse to zapraszam do mojego gabinetu
– głos dyrektorki zabrzmiał przerażająco blisko nas. Próbowałam karmić się
nadzieją, że zwraca się do kogoś innego, jednak, kiedy Austin mnie puścił,
wciąż tam stała i podejrzliwie na nas zerkała. Ruszyliśmy za nią. Jeszcze nigdy
nie byłam wezwana do gabinetu! A jeśli to zostanie umieszczone w moich
papierach? Może przez to nie przyjmą mnie na Yale! Jak w ogóle wygląda to
straszne miejsce?
Świrowałam i stresowała się, idąc tą najbardziej
koszmarną z dróg. Mój towarzysz nie przejął się zbytnio. Widać, często bywał w
takich miejscach. Koniecznie muszę go o to zapytać.
W sekretariacie, przed drzwiami do jaskini lwa, czyli
pokoju dyrektorki, zebrała się spora grupka interesantów. Cornflower kazała nam
usiąść i zaczekać na wezwanie, a sama zniknęła za dębowymi wrotami, zabierając
ze sobą pierwszą owieczkę. Rzeź rozpoczęła się.
- Przestań być taka przerażona. Poględzi i nas wypuści –
blondyn zaśmiał mi się wprost do ucha. Zajęta swoimi myślami, zapomniałam o
jego obecności. Zadrżałam.
- Wiesz o czym mówisz, pewnie nieraz bywałeś wzywany do
dyrektora – wysyczałam jadowicie.
- Bywało się tu i tam – mruknął i przybrał tak niewinną
minę, że nie mogłam się nie roześmiać.
Sekretarka mordowała nas wzrokiem. Dobry z niej był
Cerber.
- Tu się nie rozmawia! – szepnęła takim tonem, jakby
rozmowa była najgorszym przestępstwem we wszechświecie. Nigdy nie sądziłam, że
ta miła pani może być zdolna do tak zimnego i straszliwego tonu. Pozory mylą,
po raz kolejny się o tym przekonuję.
Sąd skazańców odbywał się szybko. Nie minęła nawet połowa
lekcji, kiedy nadeszła nasza kolej. Bałam się i Austin chyba to wyczuł, bo
uścisnął moją dłoń, dodając mi otuchy. Zdumiona spojrzałam na niego, ale on już
posyłał Cornflower jeden z tych swoich uśmiechów, próbując ją ułaskawić.
Zajęliśmy krzesła naprzeciw dyrektorki i w milczeniu
czekaliśmy na wyrok. Przyglądała nam się, a później sięgnęła po nasze akta
personalne. Studiowała je przez chwilę, bardziej dla pozoru, bo znała każdego
ucznia i wiedziała o każdym jego kroku, ba, pewnie nawet wiedziała, co robił po
lekcjach. Przed nią nic nie mogło się ukryć.
- Pani Dawson i pan Moon – odezwała się po chwili. – Może
zamiast romansować na korytarzu, zajęlibyście się czymś pożytecznym?
- Wcale nie romansowaliśmy – oburzyłam się, ale widząc
spojrzenie dyrektorki, zamilkłam. Austin ledwo hamował śmiech. Wargi mu drżały,
a ja miałam ochotę dać mu po głowie.
- Bawi cię to? – syknęłam i z całej siły kopnęłam go w
kostkę. Jęknął. Cornflower wyglądała,
jakby za chwilę miał ją trafić konkretny szlag. Nie dość, że złamaliśmy
regulamin włócząc się w czasie zajęć po korytarzu to mieliśmy jeszcze czelność
kpić z powagi tego świętego miejsca.
- Spokój! Widzę, że rozpiera was nadmiar energii, ale mam
na to radę. Posprzątacie jutro szkolny teatr. W piątek jest przesłuchanie i
sala ma lśnić. Jasne?
Pokiwaliśmy smutno głowami. Super, całe popołudnie z
Austinem. Koszmary nie należą tylko do świata snów.
- Ponadto – kontynuowała chłodno – przez cały będziecie
zostawać po lekcjach.
- Koza? – jęknęłam. Jeszcze nigdy nie zostałam w kozie!
Jestem wzorową uczennicą, a nie chuliganką.
- Masz coś do dodania Allyson? Może dwa tygodnie?
- Nie, nie – szybko zaprzeczyłam.
Opuściliśmy gabinet, do końca lekcji zostało kilkanaście
minut. Postanowiliśmy ten czas przeczekać na ganku aby nie narażać się na gniew
Cornflower.
- Nie było tak źle – zaśmiał się Austin. Siadając na
ławkę, odliczałam do stu aby uspokoić nerwy. Ja go dziś zamorduję, słowo daję.
- Nie? Mamy posprzątać teatr i zostajemy cały tydzień po
lekcjach. Jasne, wcale nie jest źle.
-Uspokój się, będzie dobrze.
Po raz pierwszy siedziałam na korytarzu w czasie lekcji.
Było tak cicho, tak spokojnie, jakbyśmy znajdowali się w innym świecie, ukryci
przed natrętnymi spojrzeniami i resztą ludności.
Milczenie przerwał Austin. Wygodnie rozsiadł się na ławce
i wlepił we mnie wzrok. Spłonęłam rumieńcem i spuściłam głowę. Nie zostało we
mnie nic z tej buntowniczej dziewczyny, która wrzeszczała na niego pod salą do
angielskiego.
- Dlaczego mnie przeprosiłaś?
- Co? – wciąż się kompromitowałam. Nie potrafiłam przy
nim błyszczeć inteligencją i poczuciem humoru. Blokował mnie.
- Dlaczego mnie przeprosiłaś? – powtórzył.
- Zachowałam się niewłaściwie.
- Nie pytam dlaczego musiałaś mnie przeprosić, tylko
dlaczego to zrobiłaś.
Nie zrozumiałam pytania. Po co natrętnie wracał do tej
kwestii? Czułam, że ciężka rozmowa przed nami.
- Nie byłam sobą – zaczęłam po chwili milczenia. –
Musiałam cię przeprosić.
- Myślę, że byłaś sobą bardziej niż kiedykolwiek
przedtem, tak, jak dziś. Myślę też, że boisz się być sobą i dlatego mnie
przeprosiłaś. Nie chcesz żeby ktokolwiek dotarł do twojego wnętrza. Tu nie
chodzi o przymus w postaci „zachowałam się źle”.
- Zgrabna bajka, Andersen by się nie powstydził –
mruknęłam, ale w głębi serca przyznałam, że ma rację. Po raz kolejny ją miał,
ale nie musiał o tym wiedzieć. Czułam, że uporczywie się we mnie wpatruje, ale
ostentacyjnie milczałam.
- Zapytałaś wcześniej, czy tylko tyle mam ci do
powiedzenia. Nie, Ally.
Mierzyliśmy się wzrokiem, jednak ten pojedynek był inny,
niż poranne zmagania z Garbym. Tamten wydawał się zwykłą igraszką, czymś
odległym o tysiące mil i nieważnym. A przecież to Brad jest szkolną gwiazdą.
Przestawałam rozumieć cokolwiek. Austin wciąż spoglądając mi w oczy, zaczął
mówić. Zrazu cicho i spokojnie, ale w trakcie posuwania się opowiadania, coraz
mocniej słychać było w nim irytację. Mówił o bezpodstawnym gniewie, o
negatywnych emocjach, o tym, jak się czuł, kiedy go traktowałam, jak powietrze.
Poczułam się podle, kiedy tego słuchałam i widziałam to z jego perspektywy.
Nowy chłopak i w szkole, i w mieście, poznaje grupę przyjaciół swojego
najlepszego kumpla i spotyka się tam z nieuzasadnioną nienawiścią.
- Nie chcę ci robić wymówek, po prostu, tak to wygląda z
mojej perspektywy.
- Tak bardzo mi wstyd – szepnęłam. – Mam wrażenie, że
jestem pomyłką. Nie potrafię niczemu sprostać, ani temu, czego ode mnie
oczekują inni, ojciec, siostra, przyjaciele, szkoła, nie umiem tego
pogodzić, ani temu, co oferuje mi życie.
Jestem rozbita, a wtedy zjawiasz się ty i nieświadomie jeszcze te rozbicie
potęgujesz. To nie twoja wina. Dlatego cię przeprosiłam, miałeś rację.
- Allyson – po raz pierwszy zwrócił się do mnie pełną
formą mojego imienia, instynktownie podniosłam wzrok. – Marnujesz czas wciąż
szukając wytłumaczenia. Czasami nie ma żadnego „dlaczego”, zrozum to. Po prostu
tak się dzieje i to musi wystarczyć za motyw, wytłumaczenie i odpowiedź. Prawdziwą
sztuką jest nauczyć się przeżyć. Przestań planować i robić to, czego oczekują
od ciebie inni. Nie zadowolisz wszystkich! Rób to, czego chcesz ty. Tylko to
się liczy.
- A wiesz czego chcę?
Austin zaprzeczył ruchem głowy.
- Żeby ta lekcja się już skończyła. Chcę mieć za sobą ten
dzień i dzisiejszą kozę – zaśmiał się, kiedy jakby czekając na moje słowa,
rozszalał się dzwonek, ogłaszając przerwę na lunch.
Mimo, że nie była to łatwa rozmowa, przecież otworzyłam
się przed kimś, całkowicie mi obcym, poczułam się lekko, jakby wszystkie
zmartwienia zniknęły, a pozostałą resztę, dało się skwitować krótko – pieprzę
to.
- Lecę, muszę znaleźć Deza – nie zdążyłam nic
odpowiedzieć, bo blondyn w ekspresowym tempie zniknął za drzwiami. Jak na
kogoś, kto doprowadził mnie niemalże do załamania nerwowego podczas dwóch dni
znajomości, jest całkiem sympatyczny. Zaczynałam rozumieć tę głęboką przyjaźń,
która mimo wcześniejszej odległości kwitła między Dezmondem, a Austinem.
Zaburczało mi w brzuchu. Wrzuciłam książki do szafki i
ruszyłam w stronę stołówki. Nie zdążyłam nawet oddalić się zbytnio od ganku,
kiedy wpadłam na Dallasa. Serce zabiło mi mocnej, a motylki fruwające w moich
wnętrznościach, dawały pokaz prawdziwego kunsztu i wytrwałości. Uśmiechnęliśmy
się do siebie.
- Hej – zastanowił się przez chwilę. – Maddy – uśmiech na
mojej twarzy zgasł, motylki skarlały. Mimo, że robiłam, co tylko mogłam, on
nadal nie pamiętał mojego imienia. Pewnie nawet nie wiedział, kim jestem, ale
witał się, bo mnie z kimś mylił.
- Ally – poprawiłam i wyminęłam go. Rozpierała mnie duma.
Nie zbłaźniłam się! Co więcej, byłam twarda i niedostępna, jak bohaterki moich
ulubionych powieści.
Na stołówce panował niesamowity ruch. Z trudem
dostrzegłam szopę czarnych włosów Trish. Próbując nie przewrócić się,
lawirowałam wśród spragnionych posiłku nastolatkach. Dotarcie w jednym kawałku
na miejsce w naszej stołówce, to już prawie sport ekstremalny. Z ulgą opadłam
na miejsce.
- Proszę, proszę, buntowniczka we własnej osobie –
zaśmiała się moja przyjaciółka. – Kto by pomyślał, że złamiesz regulamin.
- Słyszeliście już? – mruknęłam, dość bezsensu, ale
całkiem w moim stylu.
- Mam nadzieję, że wyrobicie się z tym teatrem do środy,
bo mam bilety na ten nowy musical – nawet nie próbowałam zgadywać, jakimi
obietnicami i prośbami zdobył je od mamy. Pani Milder należy chyba do każdej
istniejącej rady w Miami, ma dostęp do wszystkiego i już nieraz ratowała nas z
opresji.
Zaraz, zaraz?
- W środę nie mogę – jęknęłam. – Umówiłam się z Bradem
Garbowsky’m.
Ciszę, która zapadła przy naszym stoliku po moich słowach
dałoby się kroić nożem. Moi przyjaciele wpatrywali się we mnie z przerażeniem,
zaskoczeniem i podziwem. Dziwaczna mieszanka.
- Umówiłaś się? – pierwsza odezwała się Trish.
- Z Garbym? – kontynuował Dez.
- Co w tym takiego dziwnego? To fajny facet – rzuciłam z
taką nonszalancją, na jaką mnie tylko było stać.
- A co z Dallasem? – drążyła moja kochana przyjaciółka.
- Nawet nie wie, jak mam na imię – wzruszyłam ramionami.
- Idziesz na randkę? – nie mogłam pojąć co to za nuta,
która zabrzmiała w głosie Austina.
- Idziesz na randkę! – pisnęła Trish, a radość, która z
niej emanowała, przebijała nawet tę, która ogarniała mnie, kiedy o tym
pomyślałam.
Popiszczałyśmy jeszcze przez moment, dając szansę
chłopcom na rzucanie nam pełnych politowania spojrzeń mówiących „ach, te
dziewczyny”.
Resztę lunchu dyskutowałyśmy z Patricią o odpowiednim
stroju i makijażu. Postanowiłyśmy poradzić się w tej kwestii Kiki. W dziedzinie
randek jest prawdziwym ekspertem. Wolałam jednak poczekać do końca lekcji i
zrobić naradę wojenną w Sonic Boomie. Tam nikt nie miał szans nas podsłuchać.
- Nie mogę od razu iść do sklepu – pisnęłam. – Muszę
zostać dłużej w szkole.
Rozwiązanie problemu okazało się banalne – wieczorne
posiedzenie u mnie w domu. Taty i tak wiecznie nie było. Cieszyłam się na to
spotkanie. Uwielbiam z nimi spędzać czas! Są takie żywiołowe, moje prywatne
wulkany energii.
- Idziesz? – Dez wyrwał mnie z zamyślenia. Pokiwałam
głową. Lekcje minęły mi szybko, nawet hiszpański i matematyka, co nie zdarza
się nigdy. Wlokąc się do szkolnej kozy, gdzie miałam odsiedzieć karę, myślałam
nad tym, że od chwili przebudzenia miałam rację – to był dobry dzień.
____________________________________
Uwielbiam Was, moje drogie Panie! <3
M.