czwartek, 31 stycznia 2013

"Może zamiast romansować na korytarzu, zajęlibyście się czymś pożytecznym?"




5 września



Obudziłam się w wyśmienitym nastroju. Od chwili, kiedy tylko otworzyłam oczy, miałam przeczucie, że będzie to dobry i przyjemny dzień. Jeszcze nigdy z taką radością nie szykowałam się do szkoły!
Czerwony zawsze był moją szczęśliwą barwą, więc zdecydowałam się na zwiewną sukienkę w tym kolorze i urocze balerinki. Jestem zdania, że losowi trzeba pomagać, dlatego prócz zawieszki z moim imieniem, założyłam też swój amulet. To nic specjalnego. Zwykły wisiorek. Ptak w locie na długim, delikatnym łańcuszku. Należał do babci i wierzę, że przynosi szczęście temu, kto go nosi.
Na przystanku znajdowało się niewiele osób. Nigdzie nie zauważyłam moich przyjaciół, ale nie traktowałam tego jak złą wróżbę, ot drobnostka. Mogli pojechać innym autobusem albo z rodzicami Trish. Obiecałam skończyć z nadinterpretacją i trzymałam się tego, jadąc do szkoły. Świetny humor wciąż mnie nie opuszczał.
Pierwsze miałam zajęcia z chemii. Właściwie nie wiem, po co się jej uczę, skoro moim marzeniem jest w przyszłości zawodowo zająć się muzyką i aktorstwem. Niestety, nasz system edukacji zmusza nas do uczęszczania na całkowicie nam zbędne przedmioty. Musiałam wybrać coś dodatkowego i padło na tę nieszczęsną chemię. Nasza grupa jest podzielona alfabetycznie na dwie podgrupy: od a do j i od k do z. Sala mogła pomieścić tylko piętnaście osób, więc było to niezbędne. W czasie, kiedy moja grupa miała tę lekcję, reszta miała hiszpański, później następowała zamiana, my hiszpański, oni chemia. Układ ten działał od wielu lat i zawsze się sprawdzał. Mogliśmy bez przeszkód zgłębiać tajniki obu tych przedmiotów. No, oczywiście w teorii. W praktyce zajęcia z hiszpańskiego były rzeźnią, bo pan Perkins jako niedoszły wojskowy utrzymywał w klasie rygor i stosował różnego rodzaju represje. Jak na wojnie.
Chemia była miłą odmianą. Pani Race to taka niepozorna starsza pani, która wiecznie gubi okulary i nigdy nie wie, kto zawinił, jeśli w grupie wybuchają kłótnie. Uczy bardzo dobrze, jeśli ktoś zdobywa się na trud posłuchania jej, bo kompletnie nie potrafi sobie radzić z młodzieżą. Wyrażenie „nieszkodliwa staruszka” idealnie ją podsumowuje.
Trochę zbyt długo zamarudziłam na korytarzu, bezskutecznie próbując wypatrzeć przyjaciół, kiedy wbiegłam do klasy wszystkie miejsca były zajęte. Rozejrzałam się i z przerażeniem odkryłam, że jedyne wolne krzesło znajdowało się przy stole Brada Garbowsky’ego. To kapitan szkolnej drużyny siatkówki i niesamowity tancerz. Jest takim szkolnym dziwakiem, ale w całkiem innym znaczeniu niż ja. Mimo ogromnej popularności i wielu znajomych, z nikim się nie zaprzyjaźnił. Pośród uczniów zapanowała opinia, że nikt nie jest wystarczająco dla niego dobry, jednak nikt nie zdobył się na odwagę aby to sprawdzić. Teraz z duszą na ramieniu zajmowałam krzesło obok niego, przeklinając swoje spóźnialstwo.
Spojrzał na mnie, ale w jego wzroku nie czaiła się pogarda ani złość, była w nim wyłącznie ciekawość. Uśmiechnęłam się i poczułam trochę pewniej.
- Cześć, jestem Garby – odwzajemnił uśmiech i przesunął swoje rzeczy na tę część ławki, która należała do niego.
- Ally – uścisnęliśmy sobie ręce pod czujnym okiem reszty grupy. Czułam na sobie świdrujące spojrzenia, ale nie przejmowałam się nimi. Zareagowałabym tak samo.
Do sali weszła nauczyciela. Uginała się pod ciężarem podręczników, zeszytów i luźnych kartek. Jak każda roztargniona osoba, wszystkie ważne sprawy zapisywała, aby o nich nie zapomnieć. Niestety później te karki gubiła albo zapominała, gdzie co zanotowała, więc system się nie sprawdzał. Mimo to, pani Race zawsze dźwigała tony papierów. Trochę było mi jej szkoda, ale gdy przepadały nam testy i sprawdziany, cieszyłam się, jak reszta uczniów.
- Dzień dobry kochani, czy my mieliśmy już lekcję?
Zaprzeczyliśmy. Nauczycielka smutno pokiwała głową, przez co zsunęły jej się okulary, przypomniałam sobie małego Nelsona i postanowiłam zadzwonić dziś do Cassidy. W czasie, kiedy chemiczka próbowała wymacać zgubę na biurku, sprawdziłam, czy aby na pewno zapisałam numer szpitalnej znajomej. Mój sobotni stan ducha nie pozwalał mi wierzyć w jakiekolwiek rozsądne działania. Odetchnęłam z ulgą, ujrzawszy imię blondynki na liście kontaktów.
- Stara Race, powinna wymienić ten felerny model już wieki temu– zaśmiał się mój sąsiad. Zdumiona odwróciłam ku niemu głowę.
- Felerny? Dlaczego tak twierdzisz?
- Ależ Ally, w jakim świecie ty żyjesz? – teraz to on się zdziwił. Bez słowa mierzyliśmy siebie wzrokiem.  Patrzyliśmy sobie w oczy i żadne z nas nie odwróciło spojrzenia. Nie zaczerwieniłam się ani nie straciłam rezonu. Co więcej, odczuwałam dumę. Ja, niepozorna Ally Dawson toczyłam tę niemą bitwę z jednym z najpopularniejszych chłopaków w szkole i nie czułam się gorsza!
Garby odpuścił pierwszy. Z politowaniem spojrzał na nauczycielkę i cicho zachichotał pod nosem.
- Zaczynaliśmy gimnazjum, kiedy ostatni rocznik podkradł okulary i wykręcił jedną ze śrubek. Dlatego nazwałem je felernymi. Myślałem, że wszyscy w szkole znają tę historię.
- Nigdy o tym nie słyszałam – po raz kolejny lustrował mnie wzrokiem, jakby chciał się przekonać czy mówię prawdę. Najwyraźniej wynik wyszedł pozytywny, bo w jego spojrzeniu pojawiła się nowa nuta. Coś na kształt podziwu dla takiej naiwności.
- A wiesz co jest najzabawniejsze? – zaprzeczyłam. – Race bez okularów całkowicie traci wzrok, wciąż nie zauważyła braku tamtej śrubki.
Wybuchliśmy śmiechem. Nauczycielka zajęta poszukiwaniami, nawet nie zwróciła na to uwagi, zrobili to za nią inni. Szepty uczniów stały się coraz głośniejsze, niemalże czułam, jak wytykają nas palcami. Strach powrócił. Dyskretnie zerknęłam za siebie. Dokładnie za moimi plecami siedziała CeCe Jones i Rocky Blue. Rocky z zapartym tchem czytała jakąś powieść, ale spojrzenie rudowłosej mówiło jedno -  to jest wojna, Dawson. Jęknęłam. Garby zauważył mój niepokój i uśmiechnął się ciepło.
- Nie przejmuj się. Szkolne hieny muszą mieć jakąś pożywkę.
W duchu przyznałam, że Brad, jak na kogoś, kto ma opinię zarozumialca patrzącego na wszystkich z góry, jest całkiem porządnym i sympatycznym chłopakiem. Gawędziliśmy do końca zajęć i z każdym kolejnym słowem moje zdumienie rosło. Mieliśmy ze sobą niesamowicie wiele wspólnego. Obydwoje kochaliśmy muzykę i chcieliśmy z nią związać przyszłość. Tata Garby’ego wymarzył dla niego karierę sportowca. Nie mógł się pogodzić z myślą, że jego jedyny syn, pragnie tańczyć i śpiewać.
- Mówi, że to niemęskie i niegodne naszego nazwiska, a ja nie chcąc się z nim kłócić, wstąpiłem do drużyny siatkówki. Zawsze to jakiś plan B, ale kiedy nadejdzie chwila wyboru, zrobię, co zechcę.
Byłam pod ogromnym wrażeniem. Ten człowiek był niesamowity, robił to, w czym był dobry aby móc robić to, co kocha. Ja bym tak nie potrafiła. Zrezygnowałabym z marzeń aby zadowolić ojca.
Zadzwonił dzwonek.
Ramię w ramię kroczyliśmy korytarzem, dyskutując zawzięcie nad wyższością rock and rolla nad muzyką pop. Mijani przez nas uczniowie świdrowali nas wzorkiem i nawet nie próbowali tego ukryć. Budziliśmy sensację, a na takową można bez żenady patrzeć i nie odstawać od grupy. Nie czułam się najlepiej pod odstrzałem oskarżycielskich oczu. Miałam wrażenie, jakbym coś kradła, jakbym nie zasługiwała na towarzystwo tego chłopaka. Skarciłam samą siebie w myślach. Nie jestem gorsza od innych, mam prawo do poznawania nowych osób. Uspokoiłam drżące ręce i wsłuchałam w słowa mojego towarzysza. Znał się na rzeczy. Opowiadał o artystach z polotem i finezją. Często się uśmiechał i ironizował, ale nie było w tym ani krzty złośliwości. Nie rozumiałam skąd wzięły się plotki o wywyższaniu się i arogancji. Przecież Garby to świetny facet! Fakt, może rozmawiałam z nim pierwszy raz w życiu, a trwało to zaledwie godzinę, ale wiedziałam, po prostu wiedziałam, że jest wspaniałą osobą. Od pierwszej chwili rozmawialiśmy jak dobrzy znajomi, przy nim, tak samo, jak przy Cassidy, czułam się swobodna i wartościowa. Nie spoglądał na mnie z góry, nie traktował protekcjonalnie, jak król, który dla kaprysu zszedł do plebsu.
- Słuchaj Ally – odezwał się po chwili milczenia. Staliśmy przy szafkach na ganku. Przerwa powoli dobiegała końca i prócz nas, nikogo tu nie było. – Ja wiem, może to za szybko i zrozumiem, jeśli odmówisz, ale jesteś świetną dziewczyną i wiesz – zaciął się. Próbowałam dodać mu odwagi uśmiechem. Ten niesamowity chłopak, za którym uganiała się połowa dziewczyn ze szkoły, czuł się przy mnie niepewnie. Przy mnie!
- Tak? – ponagliłam, ale z sympatią w głosie. Garby spojrzał na mnie i szeroko się uśmiechnął. Najwyraźniej podjął w głowie jakąś ważną decyzję i cały stres uleciał.
- Pomyślałem, że może miałabyś ochotę wyjść gdzieś. Ze mną – tego się nie spodziewałam. Brad Garbowsky zaprosił mnie na randkę! Trish padnie, kiedy jej o tym opowiem! Kika też!
- Tak – mam nadzieję, że nie usłyszał tego drżenia w moim głosie. – Bardzo chętnie.
Obdarzył mnie tak olśniewającym uśmiechem, że blask od niego bijący, oświetliłby zapewne całą dżunglę amazońską. Umówiliśmy się na środowy wieczór. Mam nadzieję, że tato pozwoli mi urwać się ze sklepu. W najgorszym przypadku poproszę o pomoc siostrę, jestem pewna, że się ucieszy, kiedy usłyszy nowinę. Zawsze namawia mnie do bycia przebojową, otwartą dziewczyną. To chyba nakłada się na model takowej. A może nie? Nieważne, idę na randkę! Aaaaaa!
Pożegnaliśmy się, Brad poszedł w kierunku biblioteki. Pomyślałam, że czas zająć się również moją edukacją i z westchnieniem sięgnęłam po podręcznik od angielskiego, który był kolejny na mojej liście zajęć. Lubię ten przedmiot. Kocham czytać, kocham pisać, kocham tworzyć, a na tej lekcji możemy to wszystko robić. Pani Speaker jest młoda, kreatywna i potrafi wydobyć z ucznia to, co najlepsze. Nawet największy gamoń chodzi na jej lekcje z przyjemnością. Nie nudzi i rozumie uczniowskie serca, dzięki czemu, jako jedyny wykładowca, jest darzona prawdziwym, głębokim szacunkiem.
Spojrzałam na zegarek, dzwonek mógł zabrzmieć lada moment, ale nie chciałam jeszcze iść pod salę. Usiadłam na ławce i zaczęłam przeglądać notatki z zeszłego roku. Cichy stuk zamykanych drzwi od ganku nie oderwał mnie od tego zajęcia. Dopiero metaliczny odgłos otwieranej niedaleko mnie szafki sprawił, że podniosłam wzrok. Naprzeciwko stał Austin i sięgał po swój podręcznik. Nie zaszczycił mnie ani jednym spojrzeniem, ani słowem. Przed oczami znów pojawiła mi się scena w Sonic Boomie. Poczułam ukłucie w sercu. Teraz albo nigdy! Postanowiłam wszystko wyjaśnić.
- Cześć – szepnęłam zawstydzona podchodząc bliżej. Odwrócił się i widziałam, jak toczy ze sobą walkę. Uraza była wypisana na jego twarzy.
- Chciałam cię przeprosić. Za to w sklepie i w ogóle. Za wszystko – głos niebezpiecznie drżał. Nie wiem dlaczego przy tym blondynie zawsze odczuwałam taką niepewność. Stawałam się przy nim bezbronna i jeszcze bardziej niż zwykle, odsłonięta na ciosy. Dlatego reagowałam agresją. W końcu podobno to atak jest najlepszą formą obrony.
- Okej – odezwał się po długiej chwili. Zadźwięczał dzwonek. Chłopak zamknął szafkę i ruszył do drzwi. Nie tego się spodziewałam. „Okej”?! Żarty sobie stroi? To było jak obelga, jak uderzenie prosto w twarz. Gniew i uraza wzięły górę.
- „Okej”? Tylko tyle masz mi do powiedzenia? – krzyknęłam na pół ze zdumieniem, na pół ze wściekłością. Kipiałam.
- Tak. Chyba tak.
Wyszedł.
Nie wiem czego oczekiwałam po tej rozmowie, ale na pewno nie takiego obrotu spraw. Pewnie gdzieś w głębi serca miałam nadzieję, że dojdziemy do porozumienia, może nawet będziemy mogli od czasu do czasu, oczywiście, wyjść gdzieś całą czwórką, ale „okej”? Nie, to mnie całkowicie zaskoczyło.
Ruszyłam w stronę klasy, pałając rządzą zemsty. To była zadra na moim honorze. Przeprosiłam, a on to olał? Jakim prawem, ja się pytam, jakim prawem?!
Dogoniłam Austina tuż przed drzwiami do sali. Właśnie miał je otworzyć, kiedy jak furiatka zagrodziłam mu drogę.
- Co to miało być?! – wrzasnęłam zaskakując tym samą siebie.
- Ally, spóźnimy się na lekcje – był wyraźnie znudzony. O nie, mój drogi, ja się tak szybko nie poddam.
- Wyjaśnij mi – nalegałam.
- Również prosiłem o wyjaśnienia, wtedy, w Sonic Boomie, ale ty milczałaś, pamiętasz? – wytknął mi blondyn, a ja miałam ochotę go zamordować.
- Przeprosiłam!
- Okej – wściekłość znów brała górę nad zdrowym rozsądkiem. Staliśmy na opustoszałym korytarzu i wydzieraliśmy się na siebie, nie zwracając uwagi na otaczające nas sale lekcyjne.
- Jeśli jeszcze raz to powtórzysz, a przysięgam, nie ręczę za siebie – syknęłam przez zęby. Jeszcze nigdy w życiu nie odczuwałam takiej chęci i potrzeby agresji. Blondyn spojrzał na mnie, w jego oczach czaiły się ogniki przekory i śmiechu.
- Okej – przeciągle powtórzył kolejny raz. Nie wytrzymałam, rzuciłam się na niego. Był szybszy. Złapał mnie za ręce i przycisnął do ściany. Jego twarz znajdowała się kilka milimetrów od mojej. Czułam bicie jego serca, ciepło oddechu i zapach perfum. Spoglądałam na niego zdumiona, szeroko otwartymi oczami, ale nie czułam strachu. Właściwie to było to całkiem przyjemne. Zważywszy na okoliczności.
- Jeśli już skończyliście romanse to zapraszam do mojego gabinetu – głos dyrektorki zabrzmiał przerażająco blisko nas. Próbowałam karmić się nadzieją, że zwraca się do kogoś innego, jednak, kiedy Austin mnie puścił, wciąż tam stała i podejrzliwie na nas zerkała. Ruszyliśmy za nią. Jeszcze nigdy nie byłam wezwana do gabinetu! A jeśli to zostanie umieszczone w moich papierach? Może przez to nie przyjmą mnie na Yale! Jak w ogóle wygląda to straszne miejsce?
Świrowałam i stresowała się, idąc tą najbardziej koszmarną z dróg. Mój towarzysz nie przejął się zbytnio. Widać, często bywał w takich miejscach. Koniecznie muszę go o to zapytać.
W sekretariacie, przed drzwiami do jaskini lwa, czyli pokoju dyrektorki, zebrała się spora grupka interesantów. Cornflower kazała nam usiąść i zaczekać na wezwanie, a sama zniknęła za dębowymi wrotami, zabierając ze sobą pierwszą owieczkę. Rzeź rozpoczęła się.
- Przestań być taka przerażona. Poględzi i nas wypuści – blondyn zaśmiał mi się wprost do ucha. Zajęta swoimi myślami, zapomniałam o jego obecności. Zadrżałam.
- Wiesz o czym mówisz, pewnie nieraz bywałeś wzywany do dyrektora – wysyczałam jadowicie.
- Bywało się tu i tam – mruknął i przybrał tak niewinną minę, że nie mogłam się nie roześmiać.
Sekretarka mordowała nas wzrokiem. Dobry z niej był Cerber.
- Tu się nie rozmawia! – szepnęła takim tonem, jakby rozmowa była najgorszym przestępstwem we wszechświecie. Nigdy nie sądziłam, że ta miła pani może być zdolna do tak zimnego i straszliwego tonu. Pozory mylą, po raz kolejny się o tym przekonuję.
Sąd skazańców odbywał się szybko. Nie minęła nawet połowa lekcji, kiedy nadeszła nasza kolej. Bałam się i Austin chyba to wyczuł, bo uścisnął moją dłoń, dodając mi otuchy. Zdumiona spojrzałam na niego, ale on już posyłał Cornflower jeden z tych swoich uśmiechów, próbując ją ułaskawić.
Zajęliśmy krzesła naprzeciw dyrektorki i w milczeniu czekaliśmy na wyrok. Przyglądała nam się, a później sięgnęła po nasze akta personalne. Studiowała je przez chwilę, bardziej dla pozoru, bo znała każdego ucznia i wiedziała o każdym jego kroku, ba, pewnie nawet wiedziała, co robił po lekcjach. Przed nią nic nie mogło się ukryć.
- Pani Dawson i pan Moon – odezwała się po chwili. – Może zamiast romansować na korytarzu, zajęlibyście się czymś pożytecznym?
- Wcale nie romansowaliśmy – oburzyłam się, ale widząc spojrzenie dyrektorki, zamilkłam. Austin ledwo hamował śmiech. Wargi mu drżały, a ja miałam ochotę dać mu po głowie.
- Bawi cię to? – syknęłam i z całej siły kopnęłam go w kostkę. Jęknął.  Cornflower wyglądała, jakby za chwilę miał ją trafić konkretny szlag. Nie dość, że złamaliśmy regulamin włócząc się w czasie zajęć po korytarzu to mieliśmy jeszcze czelność kpić z powagi tego świętego miejsca.
- Spokój! Widzę, że rozpiera was nadmiar energii, ale mam na to radę. Posprzątacie jutro szkolny teatr. W piątek jest przesłuchanie i sala ma lśnić. Jasne?
Pokiwaliśmy smutno głowami. Super, całe popołudnie z Austinem. Koszmary nie należą tylko do świata snów.
- Ponadto – kontynuowała chłodno – przez cały będziecie zostawać po lekcjach.
- Koza? – jęknęłam. Jeszcze nigdy nie zostałam w kozie! Jestem wzorową uczennicą, a nie chuliganką.
- Masz coś do dodania Allyson? Może dwa tygodnie?
- Nie, nie – szybko zaprzeczyłam.
Opuściliśmy gabinet, do końca lekcji zostało kilkanaście minut. Postanowiliśmy ten czas przeczekać na ganku aby nie narażać się na gniew Cornflower.
- Nie było tak źle – zaśmiał się Austin. Siadając na ławkę, odliczałam do stu aby uspokoić nerwy. Ja go dziś zamorduję, słowo daję.
- Nie? Mamy posprzątać teatr i zostajemy cały tydzień po lekcjach. Jasne, wcale nie jest źle.
-Uspokój się, będzie dobrze.
Po raz pierwszy siedziałam na korytarzu w czasie lekcji. Było tak cicho, tak spokojnie, jakbyśmy znajdowali się w innym świecie, ukryci przed natrętnymi spojrzeniami i resztą ludności.
Milczenie przerwał Austin. Wygodnie rozsiadł się na ławce i wlepił we mnie wzrok. Spłonęłam rumieńcem i spuściłam głowę. Nie zostało we mnie nic z tej buntowniczej dziewczyny, która wrzeszczała na niego pod salą do angielskiego.
- Dlaczego mnie przeprosiłaś?
- Co? – wciąż się kompromitowałam. Nie potrafiłam przy nim błyszczeć inteligencją i poczuciem humoru. Blokował mnie.
- Dlaczego mnie przeprosiłaś? – powtórzył.
- Zachowałam się niewłaściwie.
- Nie pytam dlaczego musiałaś mnie przeprosić, tylko dlaczego to zrobiłaś.
Nie zrozumiałam pytania. Po co natrętnie wracał do tej kwestii? Czułam, że ciężka rozmowa przed nami.
- Nie byłam sobą – zaczęłam po chwili milczenia. – Musiałam cię przeprosić.
- Myślę, że byłaś sobą bardziej niż kiedykolwiek przedtem, tak, jak dziś. Myślę też, że boisz się być sobą i dlatego mnie przeprosiłaś. Nie chcesz żeby ktokolwiek dotarł do twojego wnętrza. Tu nie chodzi o przymus w postaci „zachowałam się źle”.
- Zgrabna bajka, Andersen by się nie powstydził – mruknęłam, ale w głębi serca przyznałam, że ma rację. Po raz kolejny ją miał, ale nie musiał o tym wiedzieć. Czułam, że uporczywie się we mnie wpatruje, ale ostentacyjnie milczałam.
- Zapytałaś wcześniej, czy tylko tyle mam ci do powiedzenia. Nie, Ally.
Mierzyliśmy się wzrokiem, jednak ten pojedynek był inny, niż poranne zmagania z Garbym. Tamten wydawał się zwykłą igraszką, czymś odległym o tysiące mil i nieważnym. A przecież to Brad jest szkolną gwiazdą. Przestawałam rozumieć cokolwiek. Austin wciąż spoglądając mi w oczy, zaczął mówić. Zrazu cicho i spokojnie, ale w trakcie posuwania się opowiadania, coraz mocniej słychać było w nim irytację. Mówił o bezpodstawnym gniewie, o negatywnych emocjach, o tym, jak się czuł, kiedy go traktowałam, jak powietrze. Poczułam się podle, kiedy tego słuchałam i widziałam to z jego perspektywy. Nowy chłopak i w szkole, i w mieście, poznaje grupę przyjaciół swojego najlepszego kumpla i spotyka się tam z nieuzasadnioną nienawiścią.
- Nie chcę ci robić wymówek, po prostu, tak to wygląda z mojej perspektywy.
- Tak bardzo mi wstyd – szepnęłam. – Mam wrażenie, że jestem pomyłką. Nie potrafię niczemu sprostać, ani temu, czego ode mnie oczekują inni, ojciec, siostra, przyjaciele, szkoła, nie umiem tego pogodzić,  ani temu, co oferuje mi życie. Jestem rozbita, a wtedy zjawiasz się ty i nieświadomie jeszcze te rozbicie potęgujesz. To nie twoja wina. Dlatego cię przeprosiłam, miałeś rację.
- Allyson – po raz pierwszy zwrócił się do mnie pełną formą mojego imienia, instynktownie podniosłam wzrok. – Marnujesz czas wciąż szukając wytłumaczenia. Czasami nie ma żadnego „dlaczego”, zrozum to. Po prostu tak się dzieje i to musi wystarczyć za motyw, wytłumaczenie i odpowiedź. Prawdziwą sztuką jest nauczyć się przeżyć. Przestań planować i robić to, czego oczekują od ciebie inni. Nie zadowolisz wszystkich! Rób to, czego chcesz ty. Tylko to się liczy.
- A wiesz czego chcę?
Austin zaprzeczył ruchem głowy.
- Żeby ta lekcja się już skończyła. Chcę mieć za sobą ten dzień i dzisiejszą kozę – zaśmiał się, kiedy jakby czekając na moje słowa, rozszalał się dzwonek, ogłaszając przerwę na lunch.
Mimo, że nie była to łatwa rozmowa, przecież otworzyłam się przed kimś, całkowicie mi obcym, poczułam się lekko, jakby wszystkie zmartwienia zniknęły, a pozostałą resztę, dało się skwitować krótko – pieprzę to.
- Lecę, muszę znaleźć Deza – nie zdążyłam nic odpowiedzieć, bo blondyn w ekspresowym tempie zniknął za drzwiami. Jak na kogoś, kto doprowadził mnie niemalże do załamania nerwowego podczas dwóch dni znajomości, jest całkiem sympatyczny. Zaczynałam rozumieć tę głęboką przyjaźń, która mimo wcześniejszej odległości kwitła między Dezmondem, a Austinem.
Zaburczało mi w brzuchu. Wrzuciłam książki do szafki i ruszyłam w stronę stołówki. Nie zdążyłam nawet oddalić się zbytnio od ganku, kiedy wpadłam na Dallasa. Serce zabiło mi mocnej, a motylki fruwające w moich wnętrznościach, dawały pokaz prawdziwego kunsztu i wytrwałości. Uśmiechnęliśmy się do siebie.
- Hej – zastanowił się przez chwilę. – Maddy – uśmiech na mojej twarzy zgasł, motylki skarlały. Mimo, że robiłam, co tylko mogłam, on nadal nie pamiętał mojego imienia. Pewnie nawet nie wiedział, kim jestem, ale witał się, bo mnie z kimś mylił.
- Ally – poprawiłam i wyminęłam go. Rozpierała mnie duma. Nie zbłaźniłam się! Co więcej, byłam twarda i niedostępna, jak bohaterki moich ulubionych powieści.
Na stołówce panował niesamowity ruch. Z trudem dostrzegłam szopę czarnych włosów Trish. Próbując nie przewrócić się, lawirowałam wśród spragnionych posiłku nastolatkach. Dotarcie w jednym kawałku na miejsce w naszej stołówce, to już prawie sport ekstremalny. Z ulgą opadłam na miejsce.
- Proszę, proszę, buntowniczka we własnej osobie – zaśmiała się moja przyjaciółka. – Kto by pomyślał, że złamiesz regulamin.
- Słyszeliście już? – mruknęłam, dość bezsensu, ale całkiem w moim stylu.
- Mam nadzieję, że wyrobicie się z tym teatrem do środy, bo mam bilety na ten nowy musical – nawet nie próbowałam zgadywać, jakimi obietnicami i prośbami zdobył je od mamy. Pani Milder należy chyba do każdej istniejącej rady w Miami, ma dostęp do wszystkiego i już nieraz ratowała nas z opresji.
Zaraz, zaraz?
- W środę nie mogę – jęknęłam. – Umówiłam się z Bradem Garbowsky’m.
Ciszę, która zapadła przy naszym stoliku po moich słowach dałoby się kroić nożem. Moi przyjaciele wpatrywali się we mnie z przerażeniem, zaskoczeniem i podziwem. Dziwaczna mieszanka.
- Umówiłaś się? – pierwsza odezwała się Trish.
- Z Garbym? – kontynuował Dez.
- Co w tym takiego dziwnego? To fajny facet – rzuciłam z taką nonszalancją, na jaką mnie tylko było stać.
- A co z Dallasem? – drążyła moja kochana przyjaciółka.
- Nawet nie wie, jak mam na imię – wzruszyłam ramionami.
- Idziesz na randkę? – nie mogłam pojąć co to za nuta, która zabrzmiała w głosie Austina.
- Idziesz na randkę! – pisnęła Trish, a radość, która z niej emanowała, przebijała nawet tę, która ogarniała mnie, kiedy o tym pomyślałam.
Popiszczałyśmy jeszcze przez moment, dając szansę chłopcom na rzucanie nam pełnych politowania spojrzeń mówiących „ach, te dziewczyny”.
Resztę lunchu dyskutowałyśmy z Patricią o odpowiednim stroju i makijażu. Postanowiłyśmy poradzić się w tej kwestii Kiki. W dziedzinie randek jest prawdziwym ekspertem. Wolałam jednak poczekać do końca lekcji i zrobić naradę wojenną w Sonic Boomie. Tam nikt nie miał szans nas podsłuchać.
- Nie mogę od razu iść do sklepu – pisnęłam. – Muszę zostać dłużej w szkole.
Rozwiązanie problemu okazało się banalne – wieczorne posiedzenie u mnie w domu. Taty i tak wiecznie nie było. Cieszyłam się na to spotkanie. Uwielbiam z nimi spędzać czas! Są takie żywiołowe, moje prywatne wulkany energii.
- Idziesz? – Dez wyrwał mnie z zamyślenia. Pokiwałam głową. Lekcje minęły mi szybko, nawet hiszpański i matematyka, co nie zdarza się nigdy. Wlokąc się do szkolnej kozy, gdzie miałam odsiedzieć karę, myślałam nad tym, że od chwili przebudzenia miałam rację – to był dobry dzień.


____________________________________

Uwielbiam Was, moje drogie Panie! <3

M.