niedziela, 3 lutego 2013

"Bo jesteś jak blask słońca..."


8 września





Nigdy nie lubiłam czwartków. Mogłyby zniknąć z kalendarza, powierzchni ziemi i pamięci ludzkiej, nie płakałabym za nimi. Wszystkie pechowe rzeczy zawsze przydarzały mi się w ten dzień.  Co więcej, czwartki wręcz przyciągały wszelkie złe, przykre i upokarzające sytuacje!
Już od rana było fatalnie. Wczorajsza randka, która przeistoczyła się w początek pięknej przyjaźni, zakończyła się późno. Po powrocie do domu zajęłam się wiadomościami od Trish i Kiki, a następnie przez długi czas rzucałam się na łóżku, nie mogąc zasnąć. Myślenie powinno się automatycznie wyłączać po godzinie dwudziestej czwartej, a uruchamiać z powrotem o szóstej rano. Życie byłoby wtedy łatwiejsze.
Przez swoje umysłowe zawirowania zaspałam, jeszcze mocniej niż zazwyczaj. Gdy się obudziłam, miałam zaledwie półgodziny na dotarcie do szkoły. Najgorsze było to, że pierwszą lekcją była matematyka, a pani Weinberger nienawidziła spóźnialskich. Pani Weinberger nienawidziła wszystkich. Przywodziła na myśl grabarza. Zawsze nosiła ten sam czarny żakiet, a usta malowała krwistoczerwoną szminką. Siwe włosy spinała w ciasny kok i nigdy się nie uśmiechała. Była stara, zbliżała się chyba do siedemdziesiątki, ale to nie przeszkadzało jej w nauczaniu i torturowaniu uczniów. Wszyscy, również nauczyciele, oczekiwali dnia, kiedy stara Weinberger przejdzie na emeryturę.
Matematyczka wiedziała, jak uprzykrzyć innym życie. Stanie obok niej przy tablicy było największą męczarnią we wszechświecie. Prosta postawa i obojętny, nienawistny wzrok. Jej spojrzenie sprawiało, że ciarki pełzły po plecach, a głos powodował gęsią skórkę. Gdy tym swoim zimnym, ironicznym tonem zadawała pytania o twierdzenie Talesa, Pitagorasa, czy kogo tam diabli jeszcze nadali, nawet muchy przestawały bzyczeć. Weinberger była postrachem szkoły i zabójcą marzeń, bez mrugnięcia okiem wstawiała oceny niedostateczne i uśmiechała się pod nosem z satysfakcją, gdy mogła kogoś oblać. Nienawidziłam matematyki!
Rozważając za i przeciw, opuszczenia dziś lekcji, pobiłam rekord w ubieraniu i wybiegłam z domu jak rakieta. Miałam szczęście, Dominika właśnie wyprowadzała samochód i kierowała się w stronę miasta. Widząc moją desperację, złamała kilka przepisów i dzięki temu, wbiegłam do szkoły równo z dzwonkiem. Jak strzała pognałam do szafki i chwyciłam podręcznik. Chwilę później, znajdowałam się już pod drzwiami sali od znienawidzonego przedmiotu. „Porzućcie wszelką nadzieję, Wy, którzy tam wchodzicie” – zamruczałam, cytując Dantego i przerażona zapukałam. Spodziewałam się sporego kazania i nie pomyliłam się. Wkroczyłam do klasy.
- Panna Dawson, cóż za miła niespodzianka – czerwone usta Weinberger wykrzywiły się w ironicznym grymasie, mającym oznaczać uśmiech. – Wie pani, że od pięciu minut trwa lekcja?
- Tak, pani profesor – nawet nie musiałam udawać skruchy. – Bardzo przepraszam za spóźnienie, ale zaspałam.
- To żadna wymówka. Siadaj koło panny Jones.
Rozejrzałam się po sali. Dez i Trish spojrzeli na mnie przepraszająco. Wszystkie miejsca były zajęte, jedyne wolne krzesło znajdowało się obok tej rudowłosej jędzy. Wolałam zostać wrogiem numer jeden nauczycielki, niż usiąść z tą wiedźmą.
- Ale pani profesor – zaczęłam, jednak Weinberger przerwała mi w pół zdania.
- Jeszcze jedno słowo i trafisz do dyrektorki.
Wolałam nie pogarszać sprawy. Mając świeżo w pamięci wciąż trwającą karę za wyskok na korytarzu, odsunęłam krzesło i starając się usiąść jak najdalej od Jones, która spojrzała na mnie, jak na karalucha.
- Jak już wcześniej mówiłam, zanim panna Dawson tak niekulturalnie i bezczelnie nam przerwała – matematyczka spojrzała na mnie z tak ogromną nienawiścią, że zsunęłam się jak najniżej, chcąc ukryć się przed jej wzrokiem. – Napiszecie dziś test sprawdzający waszą wiedzę z ubiegłego roku.
Klasa jęknęła. Weinberger słynęła z robienia takich teścików, więc każdy był przygotowany, ale oczywiście nie ja. Nauczycielka rozdała wszystkim kartki i usiadła przy biurku. Przeczuwałam, że ten okropny dzień, za chwilę zamieni się w najgorszy dzień całego mojego życia.
- Psst… Dawson – spojrzałam w lewo, w stronę CeCe. – Masz to?
Pochyliłam się w jej stronę, aby zobaczyć, co pokazuje. Wiem, mam zbyt dobre serce. Nie potrafię olać prośby o pomoc nawet od kogoś takiego, jak Jones. Zerknęłam na zadanie i podsunęłam jej kartkę z moimi odpowiedziami. Sprawnie je spisała i zapytała o kolejne rozwiązanie. Spojrzałam na jej test, nie będąc pewna, o które polecenie może jej chodzić, a wtedy…
- Pani profesor, Dawson ściąga! – wykrzyknęła ruda jędza i wiedziałam, że po raz kolejny się nie pomyliłam. Oto nastał najgorszy dzień mojego życia.
- To kłamstwo!– słabo zaprotestowałam, ale Weinberger była nieubłagana. Zmierzyła nas, a ja czułam jakby krew krzepła mi żyłach. Podniosła nasze testy i porównała je. To nie mogło skończyć się dobrze. Moja kartka zawierała rozwiązania prawie wszystkich zadań, bo choć nienawidziłam matematyki, ciągi i logarytmy znałam perfekcyjnie, a i z innymi działami radziłam sobie w miarę dobrze. CeCe nie miała tyle szczęścia. Była najsłabsza z całej klasy i tylko dzięki pomocy Rocky, udawało jej się zaliczać kolejne semestry. Wiedziałam, że ten wyskok może kosztować rudowłosą niedostateczną oceną na semestr, ja co najwyżej będę miała gorsze stopnie. Irracjonalnie zrobiło mi się żal tej jędzy.
- No – Weinberger kiwnęła głową i wydęła wargi. – Jak było?
Zanim CeCe zdążyła się odezwać, zebrałam całą swoją odwagę i niespodziewanie dla samej siebie, odpowiedziałam nauczycielce.
- To ja ściągałam.
- Dawson, do dyrektorki – wysyczała.
Wychodząc z klasy widziałam spojrzenia innych. Każdy domyślał się prawdy. We wzroku uczniów widziałam zdumienie, niedowierzanie i dumę. Trish z dezaprobatą pokiwała głową, a CeCe, otworzyła usta i wpatrywała się we mnie, jakby nie rozumiejąc, co się stało.
Półgodziny później siedziałam w gabinecie wicedyrektora, pana Space. Miałam szczęście w nieszczęściu, wice to świetny facet! Młody, rezolutny i sprawiedliwy, w dodatku uzdolniony muzycznie, o czym wiem, bo kupuje u nas struny do swoich gitar.
Teraz bardziej z przymusu, niż z przekonania, udzielał mi kazania na temat tego, jakie ściąganie jest złe i nieładne. Słuchałam w milczeniu i ze spokojem. Weinberger stała nade mną jak kat, z drwiącym uśmieszkiem na twarzy. Pogawędka skończyła się. Pan Space był tak miły, że dał sobie spokój z jakąkolwiek karą. Ostrzegł mnie tylko, że jeszcze jeden taki wybryk i mogę zostać zawieszona, bo tak mówi nasz regulamin. Wiedziałam o tym i pokiwałam głową, obiecując sobie, że następnym razem dam mu jakiś rabat. Mimo, że upiekło mi się od kary, wiedziałam, że matematyczka tak szybko nie odpuści. Zapowiadały się ciężkie czasy.
Przez wizytę w gabinecie opuściłam chemię i angielski. Żałowałam, że nie miałam okazji przez to porozmawiać dziś z Garbym. Musiałam się komuś wygadać, a on, choć nieświadomie, dochodził do trafnych wniosków.
Trwała przerwa na lunch. Ruszyłam w kierunku stołówki, rozglądając się za moimi przyjaciółmi. Nigdzie ich nie dostrzegłam, więc pewnie byli już przy naszym stoliku. Trish pewnie umierała z ciekawości, jak poszła wczorajsza randka. Przez dzisiejsze spóźnienie, nie miałyśmy jeszcze czasu porozmawiać. Byłam już prawie przy drzwiach do stołówki, kiedy ktoś złapał mnie za rękę. Ze zdumieniem zobaczyłam obok siebie Rocky Blue.
- Cześć Ally, mogę ci zająć chwilkę?
Zgodziłam się kiwnięciem głowy i ruszyłam za nią na schody, które o tej porze świeciły pustką. Nie rozmawiałyśmy ze sobą od czasu drugiej klasy, kiedy to Jonesowie wprowadzili się do mieszkania nad rodziną Blue. CeCe i Rocky szybko się zaprzyjaźniły, a ja, poszłam w odstawkę. Pamiętałam, że Raquel była przesympatyczną i przemiłą dziewczyną. Zawsze świetnie się rozumiałyśmy. Tak, może i byłyśmy wtedy kilkuletnimi dziewczynkami, ale gdy o tym pomyślę, nadal mi smutno. Często zastanawiałam się, jak taka świetna dziewczyna, jak Rocky, może przyjaźnić się ze szkolną królową zła i złośliwości. Były całkiem inne. Obie popularne, ale w odmienny sposób. CeCe budziła strach i nienawiść, Rocky sympatię, bo dla każdego, kto nie bał się do niej zagadać, zwracała się uprzejmie i miło. Oczywiście, mało kto zdobył się na tyle odwagi, bo rudzielec nie odstępował brunetki na krok i chcąc przebywać z jedną, drugą dostawało się w pakiecie.
Usiadłyśmy na schodach.
Prze chwilę mierzyłyśmy się wzorkiem, ja, próbując odgadnąć, jaką sprawę ma do mnie brunetka, ona, jakby coś sondowała. Pokiwała głową do swoich myśli i cicho zaczęła:
- Słuchaj Ally, chciałam cię przeprosić.
Zamurowało mnie. Tego się nie spodziewałam.
- Przeprosić? – powtórzyłam zdumiona.
- Tak. Za zachowanie CeCe. Na matematyce i w ogóle.
- Dlaczego to robisz? – zapytałam niepewnie.
- Słuchaj, ja wiem, że CeCe potrafi zajść za skórę, ale nie jest taka zła, za jaką mają ją wszyscy. To świetna dziewczyna.
- Skończyłaś już te peany na jej cześć? – zniecierpliwiłam się. Każda dziewczyna idealizuje swoją najlepszą przyjaciółkę, ale jak Rocky może być taka ślepa?
- Ally, jeszcze się przekonasz jaka ona jest w rzeczywistości. Zaimponowałaś jej dziś.
- Rocky, nic do ciebie nie mam – przerwałam jej – ale twoja przyjaciółka to istna diablica. Niszczenie życia innym sprawia jej radość, nie sądzę abym kiedyś zmieniła o niej zdanie.
Wstałam.
- Dzięki za rozmowę. Jesteś naprawdę w porządku – uśmiechnęłam się. Brunetka odwzajemniła uśmiech. Kiedy szłam w kierunku stołówki, wciąż siedziała na schodach i przyglądała mi się.
Dez i Trish siedzieli przy naszym stoliku. Austin był tam również. Wstrzymałam oddech. Na nowo przeżywałam wczorajszy wypadek w teatrze. Zganiłam się w myślach i niepewnie ruszyłam w kierunku przyjaciół. Byli ciekawi, jak poszła rozmowa z wicedyrektorem. Uspokoiłam ich i z przyjemnością wgryzłam się w bułę z dżemem. Po raz pierwszy odkąd zaczął się rok szkolny, w spokoju mogłam spożyć drugie śniadanie. A raczej pierwsze, bo dziś wybiegłam z domu nawet bez herbaty. Widziałam, że Trish kręci się niespokojnie i domyślałam się, co ją tak nurtuje.
- No opowiadaj! – wrzasnęła w końcu na tyle głośno, że kilkoro uczniów siedzących bliżej, obejrzało się na nas.
- Poszliśmy do kina i do restauracji. Później siedzieliśmy nad stawem. Nie ma co opowiadać – mruknęłam. Obecność Austina krępowała mnie. Nie odezwał się dziś ani słowem.
- I? – drążyła temat moja przyjaciółka.
- I nic – skwitowałam. – Oboje stwierdziliśmy, że przyjaźń to najlepsza alternatywa.
- Idiotka – Trish wywróciła oczami. Dez zakrztusił się colą, a Austin wyglądał jakby miał go trafić szlag.
- Nic do niego nie czuję. Nie ma między nami tych specyficznych wibracji, tego napięcia – nie wiem dlaczego mówiąc to, spoglądałam prosto w oczy blondyna. Czułam jakby coś mnie przyciągało i nie pozwalało odwrócić wzroku.
- Nie wiedziałem, że z ciebie taka romantyczka – teraz to Dez się zdziwił.
- Chyba każda dziewczyna jest w głębi duszy romantyczką – wzruszyłam ramionami. Miałam już dość tej rozmowy i tych wszystkich pytań. Spojrzałam na moich towarzyszy. Trish wciąż mruczała pod nosem, jaka ze mnie kretynka, Deziątko rozważał wpływ bajek Disneya na psychikę dziewcząt, a Austin uśmiechał się. Patrząc na niego, miałam wrażenie, że z jego ramion został zdjęty niewyobrażalnie wielki ciężar. Dziwne, dopiero co, wyglądał jak cierpiętnik. Rozdwojenie jaźni?
Dzwonek przerwał nam rozmowę. Idąc do klas, umawialiśmy się na wieczór. Pani Milder udało się zmienić datę na naszych nieszczęsnych biletach do teatru. Cieszyłam się jak dziecko, że ten okropny dzień, ma szansę miło się zakończyć. Musicale były moją miłością. Tak, jak Elvis Presley i Tolkien.
Hiszpański, jak zawsze był torturą. Misją życiową pana Perkinsa było zrobienie z nas żołnierzy. Cóż, mi by wystarczyło, gdyby nauczył nas języka, którego był wykładowcą. Nadwyżkę energii mógł pożytkować gdzie indziej.
- Buenos dias, los soldados! / Dzień dobry, żołnierze/ – nie potrzebował mikrofonu. Nawet w tłumie uczniów, jego głos górował nad innymi.
- Buenos dias, señor coronel!  / Dzień dobry, panie pułkowniku/ – Perkins nie pozwalał zwracać się do siebie inaczej, niż panie pułkowniku. Wszelkie “proszę pana” i “panie profesorze” było srogo karane, a taki delikwent długo czekał na awans. Notorycznie był pytany, sprawdzany i jeśli, podołał, wychodził na zero, jeśli poległ. Cóż, lepiej byłoby, gdyby naprawdę zginął.
Czułam się tu, jak na wojnie. Każde zachowanie, każde słowo było miną, która mogła sprawić, że nasze życie stanie się jeszcze cięższe niż zazwyczaj.
Na szczęście lekcja minęła szybko. Po dzisiejszym incydencie na matematyce, nawet hiszpański wydawał mi się przyjemną i uroczą lekcją, a pan Perkins zdawał się być aniołem.
- Hej Ally– podskoczyłam przerażona. Odwróciłam się szybko i ujrzałam Austina, który tak samo, jak ja, podążał do szkolnej kozy.
- Cześć – mruknęłam niepewnie. – Przestraszyłeś mnie.
- Przepraszam – wydawał się naprawdę skruszony. Po rozbiciu, które rzuciło mi się w oczy, w czasie lunchu, nie było śladu. Był wesoły i wyraźnie szczęśliwy. Nie wyglądał na ucznia, który właśnie idzie odbywać karę.
- Co ty taki zadowolowy? – zainteresowałam się. Wyraźnie się speszył. Przyglądałam mu się, próbując z wyrazu twarzy odczytać, o co też może mu chodzić. Nic mi to nie pomogło. Po prostu uśmiechał się.
- Mam pomysł, jak urwać się jutro wcześniej do domu – zaśmiał się chłopak. Musiał wyczytać pytanie w moim wzroku, bo od razu odpowiedział.
- Przesłuchane do musicalu.
- Oszalałeś – jęknęłam. Ja i występy publiczne? Nie ma mowy.
- Ally, proszę!
- Nie.
Weszliśmy do sali. Rotwood jak zawsze pisał namiętnie na laptopie i chichotał pod nosem. Psychol. Takim powinni zakazać kontaktu z młodzieżą.
Nie wiem, w jaki sposób to robił, ale nawet nie podnosząc wzroku znak klawiatury, wiedział, kto wchodził do pomieszczenia.
- Dawson, Moon, siadajcie!
Tak, jak wczoraj zajęliśmy miejce przy drzwiach, jednak dziś, nie panowało między nami to dziwne napięcie. Znów mogliśmy śmiać się i żartować, jak najlepsi przyjaciele. Sprawiało mi to radość, bo czułam, że nie wytrzymałabym kolejnej takiej godziny. Odetchnęłam z ulgą i wygodnie rozsiadłam się. Pomachałam grupie skejtów, z którymi przez ten tydzień zdążylam się zapoznać. Równi z nich goście, choć całkowicie inni, niż ludzie z mojego świata.
- Dlaczego nie chcesz iść na przesłuchanie? – Austin odezwał się po kilku minutach, uważnie mi się przyglądając.
- Nie śpiewam publicznie.
- Dlaczego?
- Czy w twoim słowniku istnieje więcej słów niż “dlaczego”? – zirytowałam się. Dez opowiedział mu, o tym, jak ze strachu i stresu, zwymiotowałam na uczniów wygłaszając referat, to powinno mu wystarczyć za odpowiedź.
- Ally, czego ty się boisz?
- Wystąpień publicznych – szepnęłam cicho i spojrzałam blondynowi w oczy. Przyglądał mi się z ciekawością i zainteresowaniem.
- Co cię przeraża w wystąpieniach? – drążył temat blondyn.
- Wszystko – jęknęłam.
- Nie, Allyson, to nie jest odpowiedź.
Zastanowiłam się przez chwilę. Austin zawsze zadawał mi takie pytania, na które odpowiedzi musiałam szukać w swoim wnętrzu. To było frustrujące i jednocześnie fascynujące. Jeszcze nikt tak dogłębnie nie studiował moich zachowań.
- Boję się – zaczęłam niepewnie – że zmarnuję szansę, którą mi dano.
- Masz niesamowity głos, nie ma szans żebyś się nie sprawdziła – zaprotestował blondyn.
- Skąd wiesz? – nigdy nie słyszał mojego śpiewu, a mimo to był stuprocentowo pewien, że jestem świetna.
- Bo jesteś jak blask słońca – wyszeptał tak cicho, że musiałam domyślać się wypowiedzianych słów. Szeroko otwartymi oczami wpatrywałam się w twarz Austina. Czy on właśnie nazwał mnie tak, jak usłyszałam?! Aww, to było takie, takie urocze.
- Kiedyś wygłupiałyście się z Trish, a Dez was nagrał. Były jeszcze dwie dziewczyny, obie z naszej szkoły. Twoja siostra i kuzynka. Jesteś z nich najlepsza. Masz prawdziwy talent. Musisz iść na przesluchanie – kontynuował chłopak.
- Nie potrafię zaśpiewać wśród obcych ludzi. Nie umiem!
- Jeśli nie spróbujesz, nigdy nie pozbędziesz się strachu – przekonywał blondyn.
- Pozbędę się go kiedy indziej.
- Nie – mimo, że mówił cicho i spokojnie, brzmiało to tak, jak wykład. – Wiem, że pierwszy krok jest trudny, ale kiedy już go zrobisz, wszystko stanie się proste. Zobaczysz.
- A jeśli się skompromituję? – jęknęłam niemal ze łzami w oczach.
- Nie pozwolę ci się skompromitować. Zawsze będę cię chronił, obiecuję – spoglądaliśmy sobie w oczy i ze zdumieniem odkryłam, że mu wierzę. Czułam, że dopóki Austin będzie przy mnie, wszystko się może zdarzyć i wszystko się może udać. Chciałam pójść na to przesłuchanie. Marzyłam o roli w szkolnym musicalu, ale blokował mnie lęk. Teraz miałam wrażenie, że dałabym radę zaśpiewać. Przecież jestem w tym dobra, tak?
Odetchnęłam głęboko.
- Dobrze, pójdę na te przesłuchanie – mimo, że głos mi drżał, czułam się pewnie. Uśmiechnęliśmy się do siebie. Austin uścisnął mi dłoń, tak, jak wtedy, w gabinecie dyrektorki, kiedy chciał dodać mi otuchy. Zadzwonił dzwonek. Powoli wstaliśmy i ruszyliśmy w stronę wyjścia. Idąc przez dziedziniec w stronę bramy i przystanku, zorientowałam się, że gdy maszerowaliśmy korytarzem, blondyn wciąż trzymał moją dłoń. 


________________________________
Powoli zaczynam wprowadzać kolejnych bohaterów tej historii, więc rozdziały postaram się pisać troszkę dłuższe.
Jutro obijam się w biurze od 7:30 do 15, dlatego myślę, że wieczorem jest szansa na nowy rozdział. Dam Wam jeszcze znać, moje drogie Panie.
Kocham Was i dziękuję za wszystkie przemiłe komentarze, które trafiają wprost do mojego małego serduszka.

Wasza M. 

EDIT:

Z przykrością zawiadamiam, że rozdział pojawi się dopiero w środę, ponieważ jestem dość zajęta i nie dam rady tak szybko napisać go tak, jak planuję.
Wybaczcie.
Uwielbiam Was!
M.