6 stycznia
Budzik zadzwonił w najcudowniejszym momencie snu, to znaczy, nie pamiętam, co mi się śniło, ale wiem, że musiało to być coś wspaniałego. A na pewno było to coś wspanialszego, niż poranna pobudka po dwóch tygodniach kompletnego luzu. Jakim cudem ten czas minął tak szybko?! Kompletnie nie byłam gotowa na powrót do szkolnej rutyny. Zajęcia? Prace domowe? Testy i teściki? Nie, dziękuję. Wolę zostać w moim wygodnym, cieplutkim łóżeczku.
- Wstawaj, Ally! - krzyknął tato, przechodząc korytarzem.
- Zaraz - mruknęłam i uśmiechnęłam się pod nosem. Bardzo dobrze wiedziałam, że jeśli za moment nie wygrzebię się z pokoju, tato wkroczy z cięższymi argumentami. Dzbankiem zimnej wody, na przykład.
Niechętnie podniosłam się i spojrzałam na zegarek. Piętnaście po siódmej. Zdążę. Włączyłam odtwarzacz. W towarzystwie muzyki nawet poranne ogarnianie sprawia radość. Śpiewając "Burnin' for you"*, przerzucałam zawartość szafy. Białe dżinsy, szary, oversize'owy sweterek i trampki. Na szyję długi srebrny wisiorek i gotowe. Szybki prysznic, makijaż i fryzura. Nie chciało mi się kombinować. Związałam włosy w niedbały kok na czubku głowy i zerknęłam w lustro. Po pokoju krążyły dźwięki "When I live my dream"**. Nie miałam najmniejszej ochoty stąd wychodzić, ale pocieszała mnie myśl, że w szkole spotkam moich przyjaciół. Złapałam torbę i ramoneskę, i, nucąc pod nosem, zeszłam ze schodów.
- Cześć - uśmiechnęłam się do siedzących przy kuchennym stole dorosłych.
- Siadaj, bo się spóźnisz. - Skądże znowu, tato, mam wszystko wyliczone. Co do sekundy.
O, tosty z czekoladą. Mniami. Umieram z głodu. Wpakowałam sobie do ust kromkę i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Wciąż trudno mi było uwierzyć, że w Nowy Rok zmieścił się tu taki tłum ludzi. Faktem jest, że część mebli została stąd wyniesiona, ale jednak. Przypomniałam sobie nasze wymęczone twarze i mimowolnie zachichotałam. Kathy spojrzała na mnie z zainteresowaniem. Ups, Ally, nie wygadaj się!
- Będę dziś wcześniej, nie mam już prób musicalu - powiedziałam.
Okay. Złapali to. Sally z pewnością nie dałaby się nabrać, ale ona dwa dni temu poleciała do Nowego Jorku. Strasznie za nią tęskniłam, chociaż wiedziałam, że przyleci za trzy tygodnie na ślub taty. Jakoś smutno i pusto zrobiło się bez niej, jej odzywek i wybuchów śmiechu. Przyzwyczaiłam się do jej obecności.
- Lecę! - spojrzałam na zegar i zerwałam się z krzesła. Cholera, jestem spóźniona! Wybiegłam z domu i z impetem uderzyłam w Austina.
- Auć! - Rozmasowałam ramię. Super. Tradycji stało się zadość.
- Wiedziałem, że się spóźnisz - powiedział blondyn, kiedy wsiadaliśmy do auta.
Znalazł się prorok. Albo Mojżesz.
- Tylko pięć minut. - Cholera, zostanie mi siniak.
- Jasne - uśmiechnął się z miną "gadaj sobie, gadaj". No dobrze, może siedem. Czy tam dziesięć. Mała różnica, prawda?
- Cześć - uśmiechnęłam się do Trish i Deza. - Co jest?
Zmarszczyłam brwi na widok wyrazu twarzy mojego przyjaciela. Wyglądał, jakby z całych sił próbował zachowywać pozory, że wszystko gra. A to znaczyło, że coś jest nie w porządku. Zbyt dobrze go znam. Wiem, kiedy coś go dręczy.
- Dez? - Odwróciłam się i wbiłam w niego stalowe spojrzenie. Przynajmniej mam nadzieję, że takie było.
- Spać mi się chce - mruknął chłopak.
No bez jaj.
- Dezmondzie, powiesz mi sam czy mam cię zmusić? - naciskałam. Nie chodziło o typową, babską ciekawość. Dez nie jest typem, który umartwia się w milczeniu. Martwiłam się.
- Pszczółko, odpuść sobie - powiedział Austin, nie odrywając wzroku od drogi.
- Rozumiem, że wszyscy poza mną wiedzą, co się dzieje? - Byłam zła i było mi przykro. Przyjaźnimy się z Dezem od lat, nigdy nie mieliśmy przed sobą tajemnic.
- Skarbie, wszystko ci opowiem, ale nie teraz, dobrze? - westchnął Dez. - Nie martw się i przestań wariować.
Łatwo mu mówić. W mojej głowie tworzą się już apokaliptyczne wizje i widzę wszelkie plagi egipskie, hiobowe i jakie tam jeszcze były. Każdy, kto mnie zna, wie, że ja zawsze się wszystkim przejmuję. Nadinterpretacja to moje drugie imię. No dobrze, trzecie. Drugie to łamaga.
- Pragnę was poinformować, że jestem na was zła - powiedziałam zimnym tonem.
- Dobrze - mruknęła Trish i nawet nie podniosła głowy znad klawiatury telefonu.
- Super - burknęłam obrażona i odwróciłam się do okna.
- Alls, nie bądź dzieckiem - prychnął Austin, a ja posłałam mu mordercze spojrzenie. Pchasz się w gips, Moon.
- Och, nie zwracajcie na mnie uwagi. - Najwyraźniej to żadna nowość.
- Jesteś najbardziej upierdliwą i irytującą osobą na świecie. - Blondyn nic sobie nie robił z moich słów.
- Dobrze wiedzieć - syknęłam.
- No i widzisz, Dez? - chłopak spojrzał na przyjaciela. - Przez twoje romanse Ally zaraz mnie zamorduje.
- Jakie romanse?! - Odwróciłam się tak gwałtownie, że aż coś strzeliło mi w karku.
- Powiem ci, jeśli obiecasz, że nie będziesz wariować.
- Obiecuję! - Byłam w stanie obiecać mu wszystko, nawet odtańczenie kankana na stołówce. Musiałam wiedzieć!
- Ostatnio spędzałem dużo czasu w towarzystwie pewnej dziewczyny. Okazało się, że mamy ze sobą wiele wspólnego i rozumiemy się praktycznie bez słów. Świetnie się czujemy w swoim towarzystwie i w ogóle - urwał chłopak.
No jazda! Powiedz mi więcej! Kto to?! Muszę wiedzieć, kto to!
- Znam ją? - zapytałam podekscytowana, kiedy milczenie się przedłużało.
- Byłabyś bardzo zła, gdybym powiedział, że to Kostka? - szybko wyrzucił z siebie Dez.
- Kostka? Jaka Kostka? - nie znam żadnej Kostki, prócz mojej kuzynki, ale ona przecież jest od nas starsza i... - Chyba nie TA Kostka?!
- Miałaś nie wariować - przypomniała mi Trish.
- Dez, chyba nie mówisz poważnie? Konstancja?! Moja kuzynka? Moja starsza kuzynka?! Boże, nie, Dez!
Nie, nie, nie, protestuję! Cholera, wiedziałam, że te ich wspólne filmy nie skończą się dobrze.
- Wyluzuj, Ally. - Trish pokręciła głową. - Moim zdaniem to super.
- To nie jest super, Trish! - wrzasnęłam. - Kostka to inna liga. Ona mu złamie serce.
- Pamiętasz, że wciąż tu jestem? - wtrącił Dez.
- Nie chcę, żebyś cierpiał - jęknęłam. - Kocham was oboje i chcę żebyście byli szczęśliwi.
Niekoniecznie oboje.
- Jesteśmy szczęśliwi.
- Teraz! A co będzie dalej? Ona zaraz wyjedzie na studia albo cię zostawi. - Czy tylko ja w tym towarzystwie myślę rozsądnie? Kostka to Kostka, jest dla mnie jak starsza siostra, kocham ją i akceptuję w pełni, ale czasami straszna z niej suka. Dez jest taki dobry, taki kochany, taki niewinny przy niej.
- Odpuść sobie, co? - Chłopak się zdenerwował.
- Po prostu się o ciebie martwię!
- To przestań! Jeśli Kostka złamie mi serce, to złamie moje serce, nie twoje, Ally. Czy ja kiedykolwiek broniłem ci związku z Austinem? Wybacz, stary, wiesz, że jesteś moim bratem z wyboru, ale, cholera jasna, wam także wiele można zarzucić! Nigdy nie powiedziałem ani słowa, nawet, gdy po raz kolejny ryczałaś w moją koszulkę. Wiesz dlaczego? Bo przyjaciele powinni wspierać swoje decyzje, nawet te, z którymi się nie zgadzamy!
- To coś innego - zaczęłam, ale chłopak mi przerwał.
- Tak, kiedy chodzi o ciebie, to zawsze coś innego!
Dojechaliśmy do szkoły. Wściekły Dez wysiadł i, trzasnąwszy drzwiami, nie zaszczycił mnie ani jednym spojrzeniem.
- On ma rację, Ally - Trish pokręciła głową. - Pogadam z nim.
- Zgadzasz się z nimi? - zapytałam Austina, gdy zostaliśmy sami. Było mi smutno i źle. Nigdy nie pokłóciłam się z Dezem. Nigdy!
- Trochę cię poniosło - dyplomatycznie odparł blondyn.
- Jestem okropna. - Oplotłam nogi rękoma.
- Tylko trochę narwana. I impulsywna. I za szybko wpadasz w gniew. I za dużo mówisz pod wpływem emocji.
- Super - prychnęłam. - Tyle zalet.
Austin wybuchnął śmiechem.
- Chodź, nie chcę się spóźnić pierwszego dnia. - Z duszą na ramieniu wysiadłam z auta.
Blondyn ruszył za mną. Trzymając się za ręce, szliśmy w kierunku szkoły. Ze zdumieniem odkryłam, że po musicalu i balu, nasza popularność wzrosła. Każda osoba, którą mijaliśmy, witała się z nami i gratulowała. Innego dnia by mnie to cieszyło, ale dziś mogłam myśleć tylko o jednym - o kłótni z przyjacielem. Rozglądałam się za nim, ale nigdzie nie zobaczyłam jego charakterystycznej czupryny. Trish także nie było widać. Pewnie teraz tłumaczyła mu, że nie powinien się na mnie wściekać, bo jestem idiotką, która zawsze plecie trzy po trzy.
- Musimy porozmawiać, Kostka! - Weszliśmy na ganek. Oprócz naszej dwójki były tam tylko Konstancja i Maga.
- To ja się ewakuuję. - Austin posłał mojej kuzynce współczujące spojrzenie. - Tobie, Maga, radzę to samo.
Blondynka wzruszyła ramionami i posłusznie wyszła wraz z moim chłopakiem.
- Odbiło ci?! - wrzasnęłam.
- Wiedziałam, że nie przyjmiesz tego najlepiej.
- Serio?! Spodziewałaś się listu gratulacyjnego i zamawiania sali weselnej? - zakpiłam.
- Ally, wiem, że się martwisz...
- Nie, nie wiesz! - przerwałam jej. Musiałam to z siebie wyrzucić. - Jesteś moją siostrą, ale Dez jest moim przyjacielem. Skrzywdź go, a zamienię twoje życie w piekło.
- Cieszę się, że on ma kogoś takiego, jak ty - uśmiechnęła się dziewczyna i nie było w tym ani cienia sarkazmu. - Uwierz, że nikogo to nie zaskoczyło bardziej niż mnie, ale takie rzeczy po prostu się dzieją, czy tego chcemy, czy nie. Nie masz wpływu na to, w kim się zakochujesz.
- Kostka, jesteś pewna, że to nie jest kolejny z twoich kaprysów? - zapytałam, a dziewczyna pokręciła głową.
- Nie mam pojęcia, Ally, wiem tylko jedno - z Dezem jest inaczej, niż z moimi poprzednimi facetami. Czuję, że jestem dla niego ważna. I wiesz - uśmiechnęła się zawstydzona - kiedy on się śmieje, ja także zaczynam się śmiać, a moje wnętrzności wariują.
- O mój Boże! - wykrzyknęłam. - Ty się w nim zakochałaś!
- Nie wiem. Może. Chyba.
Jaką idiotką byłam! Muszę przeprosić Deza.
- Mam cię na oku - mruknęłam.
- Jasne, Alls - uśmiechnęła się moja kuzynka.
Dzwonek wezwał nas do klas. Chemio, nadchodzę. Wbiegłam do sali i zajęłam moje miejsce obok Garby'ego.
- Widziałeś Deza? - zapytałam chłopaka.
- Wściekły krążył obok biblioteki. - Spojrzał na mnie uważnie. - Co się stało?
- Pokłóciliśmy się - przyznałam zawstydzona.
- Wy? - zdziwił się chłopak. - Wy się nigdy nie kłócicie!
- Czy ja państwu przeszkadzam? - Obok naszej ławki stał mężczyzna około trzydziestki i zdecydowanie nie był panią Race. - Nazwiska, proszę.
- Brad Garbowsky.
- Allyson Dawson.
Mężczyzna przyjrzał się nam uważnie, a później zapisał coś w swoim notatniku.
- Może profesor Race pozwalała na towarzyskie pogaduszki w czasie zajęć, ale ja nie będę tego tolerował, zrozumiano?! Nazywam się Patrick Snow i jestem waszym nowym nauczycielem chemii.
- Co się stało z panią Race? - zapytała Rocky.
- Miała wypadek, nie będzie jej do końca roku.
O,Święty Laczku, czyżby nawet chemia miała stać się katorgą?! Na to się zanosiło. Przez resztę lekcji siedziałam wyprostowana, czując na sobie uważny wzrok nauczyciela. Podpaść na pierwszych zajęciach po przerwie świątecznej? Jasne, super, przecież to moje ulubione zajęcie.
- To jakiś robot, a nie człowiek! - wykrzyknęłam, kiedy wychodziliśmy z klasy. Niestety, nie wzięłam pod uwagę tego, że Snow nie jest panią Race. Przygłuchą panią Race, należy dodać.
- Allyson - zawołał nauczyciel, a ja odwróciłam się przerażona. - Chyba o czymś zapomniałaś.
- Tak? - zapytałam drżącym głosem.
- Zapomniałaś powiedzieć "do widzenia".
- Do widzenia - rzuciłam i, ciągnąc Garby'ego za rękaw, szybkim krokiem się stamtąd oddaliłam. Serce waliło mi jak oszalałe. Ten facet jest gorszy od starej Weinberger. Nie. Nie ma nikogo bardziej sadystycznego niż ona, ale ta kobieta, paradoksalnie, ma jedną zaletę - jest stara, może niedługo umrze.
Czułam się źle. Zżerał mnie stres. Potrzebowałam czegoś, co poprawi mi humor.
- Idę do automatu - zawołałam i skierowałam się w stronę biblioteki. Zauważyłam czuprynę Deza i wpadłam na genialny pomysł. Kupiłam dwa kubki gorącej czekolady i ruszyłam za chłopakiem. Siedział na schodach.
- Hej - uśmiechnęłam się nieśmiało. - Przyniosłam w darze czekoladę.
- Czekoladą nie pogardzę - mruknął.
Odzywa się do mnie. To dobry znak. Podałam mu kubek i usiadłam obok.
- Przepraszam. Miałeś rację, nie mam prawa wtrącać się w twoje wybory.
- Nie, Ally, masz prawo, ale powinnaś mnie wspierać.
- Wiem i naprawdę jestem za tobą całym sercem! - zawołałam. - Tylko tak strasznie nie chcę, żebyś cierpiał. Ja wiem, co się wtedy czuje, a ty na to nie zasługujesz.
- Skarbie, nie ochronisz mnie przed całym światem - wywrócił oczami.
- Próbować zawsze można - szepnęłam.
- Chodź tu, kretynko. - Przyjaciel przytulił mnie. Od razu poczułam się lepiej. Ta kłótnia z Dezem strasznie mi ciążyła, myśl, że wszystko zostało między nami wyjaśnione, była niczym balsam na moje, wystawione dziś na wstrząsy serce.
- Obserwuję was - uśmiechnęłam się z przekąsem. - Jeśli złamie ci serce, ja złamię jej nos.
- Umowa stoi, Alls - chłopak wybuchnął śmiechem.
To o to chodzi w przyjaźni - o wsparcie, zrozumienie i dawanie sobie kolejnych szans. O patrzenie ponad swoje uprzedzenia. O codzienne pisanie naszej wspólnej historii. Nawet, gdy boli nas ręka albo stracimy długopis. Szczególnie wtedy.
* "Burnin' for you" Blue Oyster Cult
** "When I live my dream" David Bowie
***
Wiiitam. Tu Sparrow. Mika rozkoszuje się wizytą w ojczyźnie (czytaj: odsypia i idzie do spowiedzi), a mnie prosiła o opublikowanie rozdziału w sobotę. Pojęcia nie mam, o której godzinie, ale chyba teraz mogę ._.
Um. Co ja... CZEŚĆ, RAFF C: Witaj, Raffy, kochana. Z tej strony Ania. Saaaatyyysfaaakszyyyn.... C:
Mika cieszy się czasem z rodziną, a ja wącham koszulkę (a little bit long story) i rozpoczynam pisanie ostatnich akatpitów rozdziału u siebie.
A teraz tradycyjne pożegnanie, wersja Sparrow, czyli gif (i czasoprzestrzeń Raff legnie w gruzach c: ). Tym razem na temat.
Pozdrowienia od Miki,
Baj c: