23 lutego
"Dziwny" - odbiegający od normy, osobliwy, nietypowy - takie słowa pojawiają się, gdy otwieram słownik na tym haśle. Wszystkie te wyrazy są prawdziwe i poprawne, ale mimo to, są okropnym niedomówieniem. Jeśli ktokolwiek chciałby poznać prawdziwą definicję słowa "dziwny", zapraszam do siebie. Do mojego świata, do tego pamiętnika, do wspomnienia o minionym weekendzie. Czy był dziwny? Cholera jasna, w żadnym języku świata nie ma odpowiedniego słowa by podkreślić, jak bardzo zakręcone dni przeżyłam.
A wszystko zaczęło się od czwartkowego wieczoru. Właściwie to nie, zaczęło się już wcześniej, ale to właśnie czwartkowy wieczór był punktem kulminacyjnym, chwilą zwrotną. To właśnie wtedy wszystko się posypało, poplątało i zagmatwało. Naiwnie wierzyłam, że naprawiam sytuację. Że jestem niczym Prometeusz, niosący ludziom ogień. Może przez chwilę nawet tak było. Tylko że zapomniałam o jednym - Prometeusz skończył cierpiąc okropne katusze. Rozważył opcje, ocenił ryzyko i podjął decyzję. Zrobił to, co uważał za słuszne i z godnością, wciąż przekonany o swojej racji, znosił cierpliwie otrzymaną karę. Ale ja nie byłam bogiem ani herosem. Nie byłam nawet przekonana czy dobrze zrobiłam. Po prostu podjęłam jedną z tych nie do końca przemyślanych decyzji. Zrobiłam jedną z tych rzeczy, które mogłabym dorzucić do bagażu z plakietką "życiowe doświadczenia". Mogłabym to zrobić, ale wtedy powinnam wyciągnąć z tego jakieś wnioski. Nauczyć się czegoś na własnych błędach. Jasne. Nie w tym życiu.
- Nie sądzę żeby to był dobry pomysł - pokręciłam głową, upijając łyk herbaty. - Nie możesz się tak poddać.
- Ally, to bardzo piękne, że zawsze wierzysz w szczęśliwe zakończenie, ale czasami po prostu go nie ma - Liz uśmiechnęła się bezradnie.
Nawet nieumalowana, z niedbale związanymi, najprawdopodobniej nieuczesanymi włosami i w zbyt szerokiej, męskiej bluzie wyglądała pięknie i dziewczęco. Zazdrościłam jej tego. Niektórzy ludzie są za ładni i mają za dużo wdzięku.
- To nie kwestia szczęśliwego zakończenia, a rodziny - próbowałam oponować. - Prędzej czy później, rodzinie wybacza się wszystko.
No fakt, czasami to zajmuje wiele lat, jak było w przypadku moim i moich bliskich, ale to przemilczałam, nie chciałam dołować blondynki jeszcze bardziej. Już wystarczająco jej namieszałam w życiu.
- Nie, Ally, są takie rzeczy, których nie da się wybaczyć i zapomnieć - objęła kolana rękoma i zapatrzyła się w ścianę.
Było mi jej strasznie żal. Czułam się winna. Nie, nie czułam się, ja byłam winna.
Kiedy w czwartek wróciłam do domu, miałam mętlik w głowie. Na szczęście tata i Kathy byli u siebie, nie wiedziałabym, co mam im powiedzieć. Wyglądałam jak pozbawione emocji zombie. Bałam się dopuścić do głosu uczucia, bo wiedziałam, że jeśli zacznę rozstrząsać zachowanie Austina i jego obojętność względem mnie, rozpłaczę się. A płakać nie chciałam. Z całych sił starałam się trzymać w garści i po prostu przeczekać tę burzę, którą rozpętałam.
Przebrałam się w piżamę i położyłam do łóżka, czytając rozdział z matematyki. Zbyt mocno musiałam się skupiać na liczbach i definicjach, by myśleć o tej obojętności w oczach Austina. Na początku było trudno, miałam zbyt wielki chaos w głowie, ale po kilku próbach, udało mi się rozwiązać zadanie poprawnie. To było tak zaskakujące, że ze zdumienia, udało mi się zapomnieć na moment o przyczynie mojej nagłej miłości do matematyki. Podekscytowana niespodziewanym sukcesem naukowym, zeszłam na dół i zaparzyłam sobie herbatę. Byłam już w połowie drogi do swojego pokoju, gdy usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Było już zbyt późno na towarzystkie wizyty, dlatego przeczuwałam, że tajemniczy gość może mieć coś wspólnego ze mną. Intuicja mnie nie zawiodła, w progu stała Liz Cavendish.
- Hej - zmarszczyłam brwi, nie spodziewałam się jej tutaj.
- Hej, Ally - uśmiechnęła się przepraszająco. - Mogłabym dziś przenocować u ciebie? Nie znam nikogo innego w tym mieście.
- Jasne - pokiwałam głową i wpuściłam ją do środka. Pomyślałam o tym dniu, kiedy pojechałam szukać Austina w Sarasocie, a ona się mną zaopiekowała. Teraz role się odwróciły.
Zrobiłam jej herbatę i zaprowadziłam do pokoju gościnnego. Milczała przez cały czas i miała zaczerwienione, podpuchnięte powieki. Zżerała mnie ciekawość, co mogło się stać po moim wyjściu, ale nie chciałam pytać. To nie był dobry moment. Udawałam, że nic nie zauważam i irytująco radosnym głosem, opowiadałam, co gdzie się znajduje. Miałam wrażenie, że jest mi wdzięczna za nie rozstrząsanie tej sprawy. Kiedy będzie gotowa o tym mówić, sama zacznie temat.
- Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, poproś mnie albo Kathy - powiedziałam, kończąc prezentację domu.
- Dziękuję, Ally - uśmiechnęła się ciepło, po raz pierwszy od chwili przyjścia.
- Nie ma sprawy, Liz - machnęłam ręką. - Możesz zostać tak długo, jak tylko będziesz chciała.
- Nie chcę wam robić kłopotu, jutro pojadę do Dave'a, a później do siebie.
- Chcesz wrócić do Sarasoty? - zdziwiłam się. Kompletnie mnie zaskoczyła. Nie spodziewałam się, że wyjedzie. Nie teraz.
- Już nic mnie tu nie trzyma - szepnęła, siadając na łóżku.
- Masz tu rodzinę - zaoponowałam.
- Która mnie nie chce - wzruszyła ramionami. - A ja nie zamierzam się narzucać.
- Nie mówisz tego poważnie - pokręciłam głową.
- Ally, jeśli ktoś mnie nie chce, nie będę na siłę próbowała tego zmienić.
Usiadłam na łóżku, zapominając o wszystkich wcześniejszych myślach, o nie naciskaniu, o dawaniu czasu i o przyzwyczajaniu się do zaistniałej sytuacji.
- Opowiesz mi co się stało? - zapytałam szeptem.
Blondynka w milczeniu wyłamywała palce. Byłam pewna, że nie uda mi się niczego dowiedzieć, ale w chwili, gdy straciłam już nadzieję i chciałam wyjść, Liz zaczęła mówić.
- To było okropne, Ally - szepnęła. - Jeszcze nigdy nie widziałam takiej obojętności i chłodu.
- Rozmawialiście z Dave'm?
- Tylko przez moment.
To mnie zdziwiło. Myślałam, że będą rozmawiać godzinami, mieli tyle do wyjaśnienia.
- Jak to?
- Cass i Aus nie odezwali się do mnie ani słowem - wyznała łamiącym się głosem.
- Czy Austin się jakoś trzyma? - zapytałam. Cholernie się bałam o to, jak przyjmie zaistniałą sytuację.
- Zamknął się w sobie. Jest strasznie zagubiony - przyznała. - Ciężko mu się odnaleźć w tej sytuacji.
- A Cass? - jej los interesował mnie mnie, ale musiałam przyznać, że jej współczuję. To przecież ona najmocniej odczuła zniknięcie brata. To ona była jego przyczyną.
- Cassy - blondynka zamyśliła się. - Sama nie wiem. Chyba się ucieszyła z powodu Dave'a.
- Nie rozumiem - przyznałam szczerze. - Opowiedz mi wszystko.
Dziewczyna pokiwała głową. Była już spokojniejsza. I smutna. Bardzo smutna. Serce mi pękało na jej widok.
- Kiedy skończył się koncert, Dave zaprowadził nas do swojego gabinetu. To było strasznie dziwne. Cassidy zaczęła mówić jak nakręcona. O Nelsonie, o przeprowadzce, pytała o szkołę Dave'a. Wiesz, patrząc na nią, odnosiło się wrażenie, że w ogóle nie było tej całej sytuacji. Tej ucieczki i rozłąki. Austin był dość zdezorientowany, nie odezwał się ani słowem przez cały czas.
- A Dave? - strasznie trudno było mi uwierzyć, że Cass odwaliła numer z serii "zerwane więzi - spotkanie po latach".
- Dave był zaskoczony tym wybuchem entuzjazmu. Nie bardzo wiedział jak się zachować. Odpowiadał na pytania Cass, ale widać było, że nie czuje się komfortowo i najchętniej by uciekł. W końcu przerwał monolog Cassidy i powiedział, że to cholernie dziwna sytuacja. Przyznałam mu rację i... - dziewczyna zagryzła wargę i przez moment milczała. Uścisnęłam jej dłoń, chcąc dodać jej otuchy. - Cass wybuchnęła. Zaczęła wrzeszczeć, że nie mam prawa się odzywać, bo to wszystko jest moją winą.
- Obraziła cię? - znałam bardzo dobrze niewyparzony język i wybuchy złości panny Moon.
- To nie ma znaczenia.
- Oczywiście, że ma! - zaprzeczyłam. - Liz, cokolwiek ona powiedziała, nie bierz tego do siebie. To wyolbrzymione przez gniew kłamstwa.
- Nie, Ally - po policzku mojego gościa spłynęła łza. - Ona miała rację.
Wiedziałam, że cokolwiek powiem, nie zmienię niczego.
- I co się stało później? - zmieniłam temat.
- Dave się wściekł - odetchnęła głęboko, próbując nadać głosowi normalne brzmienie. - Powiedział, że Cass nie ma prawa tak mówić i jedyną osobą, do której powinna mieć pretensje, jest on. Później dodał, że powinna ochłonąć i wszystko przemyśleć, i wtedy porozmawiają.
- Spławił ją? - o cholera, tego też się nie spodziewałam. - A Austin?
- Nie powiedział nic.
- Martwię się o niego.
- Ja też - przyznała dziewczyna.
- Musimy coś z tym zrobić - postanowiłam. - Ty, ja i Dave.
- Tak - pokiwała głową.
- Lizzie - powiedziałam zawstydzona. - Przepraszam. Nie chciałam zniszczyć twojej rodziny.
- Nie zrobiłaś tego, Ally - zmarszczyła brwi. - Nawet tak nie myśl i się nie oskarżaj.
- Gdybym milczała... - zaczęłam, ale dziewczyna mi przerwała.
- Oni kiedyś by się spotkali - ucięła. - Dobrze, że nie okłamywałaś Austina, źle, że ja to zrobiłam.
- Naprawimy to, Liz - uścisnęłam jej dłoń i uśmiechnęłam się.
Nie miałam pojęcia co mogę zrobić, ale wiedziałam, że coś muszę. Moja rodzina także była rozbita, pełna złości i nienawiści, a mimo to udało nam się na nowo zjednoczyć, odbudować nasze relacje i stać się na powrót bliskimi sobie ludźmi, którym na sobie zależy. Skoro udało się nam, dlaczego miałoby się nie udać im? Okay, ich rany są głębokie i niezabliźnione, ale czas i wsparcie potrafią zdziałać cuda. I poczucie, że komuś zależy. Liz nie może się poddawać i odpuszczać. Nikt z nich nie może. I właśnie to starałam się wbić do głowy Austinowi, gdy w poniedziałek spotkaliśmy się w szkole. Nie pojawił się w piątek w szkole. Nie odezwał się do mnie przez cały weekend, który spędziłam w towarzystwie smutnej Liz i milczącego Dave'a. Nie przyjechał po mnie w poniedziałek rano. Ale nie miałam mu tego za złe. Tego, że nas wszystkich unikał także nie. Rozumiałam go. Miał mętlik w głowie, musiał sobie to wszystko jakoś ułożyć. A ja zamierzałam mu pomóc. Albo po prostu dać mu poczucie, że nie jest w tym sam. Że może na mnie liczyć. Że jestem. Że ma moje wsparcie. Nawet, jeśli go nie chce.
- Alls, wszystko gra, naprawdę - odpowiedział, gdy po raz kolejny zapytałam, jak się czuje.
Była przerwa na lunch, ale nie siedzieliśmy w stołówce, wyciągnęłam go na zewnątrz. Rozłożeni pod drzewem, z dala od uszu wszystkich mogliśmy otwarcie porozmawiać.
- A nie powinno! - zawołałam. - Powinieneś być wściekły!
- Na ciebie, bo nie powiedziałaś mi od razu? - zapytał zniecierpliwiony. - Czy na Liz, bo nie powiedziała mi w ogóle?
- Jesteś zirytowany - stwierdziłam, ignorując jego pytania. - Dlaczego?
- Nie sądzisz, że mamy powody?
- Nie wiem, Austin! Właśnie o to chodzi. Nie mam pojęcia, co myślisz i czujesz.
- Ja sam tego nie wiem - przyznał szczerze.
- Powiedz mi - postanowiłam spróbować z innej strony - byłeś zły, gdy zobaczyłeś Dave'a?
Blondyn zastanowił się nad tym.
- Nie - przyznał zdziwiony. - Nie byłem zły. Zaskoczony. Zdezorientowany. Na pewno nie zły.
- A co czułeś, gdy doszedłeś do wniosku, że wiedziałam? - musiałam to wiedzieć, nawet, jeśli miałoby to zaboleć.
Znów się zastanowił.
- Byłem wściekły na ciebie. Zawsze powtarzałaś, że prawda, prawda i tylko prawda, mimo i ponad wszystko. A nagle okazało się, że ukrywałaś coś takiego. To nie zraniło. Nie wiedziałem co mam myśleć i dlaczego to zrobiłaś. A później dotarło do mnie, że dla ciebie to także nie było łatwe i że przecież doprowadziłaś do tego spotkania, czyli wcale nie chciałaś mnie oszukiwać. Musiałem to wszystko jakoś sobie ułożyć. Nie chciałem cię widzieć, bo nie chciałem powiedzieć czegoś, czego wcale nie myślę i czego bym żałował.
To mnie uspokoiło. To egoistyczne i okropnie o mnie świadczy, ale najbardziej się bałam, że Austin myślał nad rozstaniem.
- Powiedz mi - szybko wyrzuciłam z głowy niechciane, przerażające wizje. - Powiedz mi, co czułeś w stosunku do Liz. I co teraz czujesz.
- Nie mówmy o niej - machnął ręką.
Bingo! Czyli to w osobie mojego gościa tkwi problem, nad którym tak głowi się blondyn.
- Wiesz, że mieszka u mnie?
Chłopak gwałtownie odwrócił głowę, najwyraźniej nie miał o tym pojęcia.
- Dziękuję - szepnął cicho.
- Zależy ci na niej, prawda? - zapytałam również szeptem.
- To skomplikowane.
- Martwiłeś się o nią - zmarszczyłam brwi. - Co się stało w gabinecie Dave'a? Liz nie chce mi nic powiedzieć.
To drobne niedomównienie. Powiedziała mi sporo, ale nic na swój temat.
- Cass zachowała się jak kompletna idiotka - prychnął zniesmaczony. - Opowiadała o sobie i wypytywała o jakieś pierdoły, a kiedy Dave i Lizzie stwierdzili, że to dziwne, zaczęła się na nią wydzierać, że jest przybłędą, która nie doceniła tego, co dla niej zrobiliśmy. Że jest niewdzięczną egoistką i to wszystko jest jej winą. Dave się wściekł, kazał Cass ochłonąć, a sam pobiegł za Lizzie, która zapłakana wybiegła.
Nie mogłam uwierzyć w to, co powiedziała Cassidy. Jak ona mogła?!
- Cassy przegięła - syknęłam przez zaciśnięte zęby.
- Miała prawo być wściekła - bronił jej Austin.
- Bez względu na to, jak strasznie się czuła, nie miała prawa nazywać Liz przybłędą ani egoistką. Ani oskarżać o tę sytuację.
- Nie, nie miała - przyznał.
- A ty? - zapytałam.
- Co ja? - odpowiedział pytaniem.
- Co ty o tym sądzisz? O Dave'ie i o Liz. O tym wszystkim.
- Nie wiem, Ally, naprawdę nie wiem - pokręcił głową. - Byłem dzieciakiem, gdy Dave wyjechał, ale nigdy się z tym nie pogodziłem. Zawsze miałem nadzieję, że wróci. Ale w moich wyobrażeniach wracał z własnej woli. Zabolało mnie to, że przez cały czas utrzymywał kontakt z Lizzie, nie z nami. Nie chciał nas, nie chciał mnie w swoim życiu. Dlaczego teraz miałoby to się zmienić? A z drugiej strony cieszę się, że żyje, ma się dobrze, jest tak blisko. Przecież to mój starszy brat! Człowiek, którego podziwiałem i chciałem być taki, jak on. Może uda się odbudować coś z naszej dawnej relacji? Nie wiem. Muszę myśleć o Cass. To dla niej rewolucja. Ona całe życie oskarżała się o jego wyjazd. Strasznie za nim tęskniła. Zanim to wszystko się stało, byli naprawdę blisko. Pamiętam, że Cassy zawsze była trochę zazdrosna o to, jak dobrze rozumieją się Lizzie i Dave. Cholernie ją to złościło. On twierdził, że jest głupia, bo przecież to ona zawsze będzie jego małą siostrzyczką, nie Lizzie. Tamtego dnia, wiesz, kiedy to wszystko się stało, to Liz miała jechać z Dave'm, ale on wziął Cass, żeby nie czuła się pominięta i przestała w końcu dogryzać Elizabeth. A teraz, gdy Dave tak nagle pojawił się w naszym życiu, pierwsze co zrobił, to zaczął bronić Liz. Cassidy jej tego nie wybaczy.
- Wszystko super - powiedziałam powoli, ostrożnie dobierając słowa. - Tylko że ja pytałam, co ty o tym sądzisz. Ty. Nie Cass.
- Ally - zaczął, ale nie dałam mu dojść do słowa.
- Byłeś wściekły na Liz? Za to, że ukrywała wiedzę na temat twojego brata?
- Nie, Ally - pokręcił głową. - To mnie zabolało. Myślałem, że mogę na nią liczyć w każdej sytuacji, a ona mnie oszukała. Wiedziała jak cierpię, jak boli mnie brak Dave'a. Cholera jasna, przecież to ona mnie pocieszała po jego wyjeździe! Ufałem jej, a ona zrobiła mi takie świństwo! Nie chciałem na nią patrzeć i możliwe, że przez moment nawet zgadzałem się ze słowami Cass.
- A teraz? - szepnęłam. - Co myślisz teraz?
- Musiała mieć jakiś powód - przyznał. - Dave i ona zawsze byli najlepszymi przyjaciółmi. Skoro do niej się zwrócił, gdy uciekł, musiał mieć pewność, że go nie wyda. Że może jej ufać. Rozumiesz? Zrobiła coś przeciwko sobie, żeby chronić kogoś, kogo kocha. To tak, jak z tobą, Ally - okłamujesz Garby'ego, żeby chronić Jacka. I to nie znaczy, że nie zależy Ci na Garby'm. Przecież oboje wiemy, że zależy. Ale na Jacku zależy ci bardziej. To, że Lizzie kryła Dave'a nie oznaczy, że nic dla niej nie znaczę. Po prostu Dave znaczy więcej.
To miało sens. I wyjaśniało chłód oraz izolację blondyna.
- Skoro to wszystko wiesz i rozumiesz, dlaczego jej tego nie powiesz? - zapytałam.
- Nie rozumiesz? Mam wybierać między Lizzie, a Cass?
- Więc co zrobisz? Będziesz przyglądał się w milczeniu i czekał na cud? A może liczysz, że jakoś to będzie?
- Ally, to moja siostra - szepnął.
- Dlatego pozwolisz sobą pomiatać całe życie i będziesz robił coś, czego wcale nie chcesz?
- To nie jest takie proste - syknął.
- Niektóre sprawy są proste - zaprzeczyłam. - Jeśli Cass zależy na tobie tak samo, jak ci na niej, zaakceptuje to. Możesz kochać je obie.
- Cassidy nigdy by mi tego nie wybaczyła.
- Więc co? Pozwolisz Liz wyjechać i myśleć, że jej nienawidzisz? - zapytałam zniesmaczona.
- Nie wiem! Okay? Nie wiem!
- Gdybym była na twoim miejscu...
- Ale nie jesteś! - wrzasnął wściekły.
Nie zamierzałam się kłócić. Wstałam i ruszyłam w kierunku szkoły. W połowie drogi odwróciłam się i zawołałam:
- Gdybyś zmienił zdanie, wiesz, gdzie jej szukać.
Nie widziałam blondyna przez resztę dnia. Zresztą wcale się za nim nie rozglądałam. Potrzebował czasu. Ja też. Musiałam coś wymyślić. Głowiłam się nad tym aż do czasu powrotu do domu. Liz siedziała sama w salonie. Powiedziała, że tata i Kathy pojechali na badania. Wyglądała na przybitą, ale już nie płakała. Nie powtórzyłam jej tego, co powiedział mi Austin, chociaż bardzo chciałam. Nie miałam do tego prawa. To do niego należała decyzja, co zrobić. Starałam się oderwać Liz od depresyjnych myśli, ale nie sądzę, żeby mi się to udało. Ożywiła się nieznacznie, gdy przyjechał Dave. Tak, jak w sobotę i w niedzielę, leżeliśmy na sofie i udawaliśmy, że z fascynacją oglądamy jakiś głupkowaty serial.
- Jutro wracam do Sarasoty - powiedziała nagle Liz.
- Nie ma mowy - zaoponowałam. - Wszystko się ułoży, zobaczysz.
- Nie, Ally, nie ułoży - westchnęła zmęczonym tonem.
- Lizzie, potrzebuję cię tu - próbował ją przekonać Dave.
- Słuchajcie, ja to wszystko dokładnie przemyślałam - podniosła dłoń, dusząc nasze sprzeciwy. - W Sarasocie mam dom, pracę, moją galerię, jako tako zorganizowane życie. Tutaj nie mam nic.
Może to, co mówiła brzmiało rozsądnie, ale nie mogłam się z tym zgodzić. To była ucieczka.
- Daj spokój, mała - Dave przyciągnął ją do siebie i przytulił. - Masz mnie.
- I mnie - uśmiechnęłam się.
- I mnie.
Odwróciliśmy się gwałtownie. W drzwiach stał Austin. Speszony Austin.
- Masz mnie - powtórzył.
_______________________________
Hiya!
Nie jestem zadowolona z tego, co właśnie publikuję, zbyt szybko popchnęłam akcję z Dave'm i ciężko mi było się wyplątać. Mam nadzieję, że nie wyszło okropnie.
Właśnie otwieram butelkę wina, włączam film i mam do powiedzenia jedno - jeśli jest Wam smutno w Walentynki, pamiętajcie, że w inne dni roku też Was nikt nie kocha.
Wasza m.