sobota, 20 grudnia 2014

"Obcowanie z naturą wycisza i uspokaja..."




11 stycznia


Najcudowniejsze poranki to te, kiedy budzisz się, mając tuż obok siebie ukochaną osobę. Cały twój świat w zasięgu ręki, wystarczy, że się przekręcisz i przysuniesz jeszcze bliżej. Otwierasz oczy i napotykasz twarz, którą tak dobrze znasz. Twarz, która towarzyszyła ci przez cały czas, bo przecież śnisz tylko o tej osobie. Jesteś tak nią przesiąknięty, że wypełnia nie tylko każdą komórkę twojego ciała, ale i mózgu. I kiedy myślisz, że tęsknota może cię zabić, budzisz się. Rozchylasz powieki i mimowolnie się uśmiechasz. Jest tu. Przy tobie. I nie ma znaczenia, że jest wcześnie rano, śpisz w namiocie pośrodku lasu, i obudził cię chłód. To wszystko nic nieznaczące drobiazgi. Dodatki.
- Austin, śpisz? - wyszeptałam zbielałymi wargami. Było mi cholernie zimno, chociaż zawinęłam się we wszystkie koce i bluzy.
- Śpię, Alls - mruknął blondyn nawet nie otwierając oczu.
- Mógłbyś mnie przytulić? Zimno - jęknęłam. Chłopak otworzył jedno oko i kiedy zobaczył, że naprawdę się trzęsę, wstał i szczelnie mnie opatulił swoim kocem.
- Rozpalę ognisko - zaproponował, a ja pokiwałam głową. Ogień oznacza ciepło. Austin wyszedł z namiotu. Nie chciałam siedzieć sama, więc po chwili ruszyłam za nim. Układał stosik gałęzi i wtykał między nie kawałki papieru.
- To rozpałka - uśmiechnął się, kiedy dostrzegł moje spojrzenie. Jak dla mnie to zwykły papier, ale kto tam wie. Nie jestem ekspertem w rozpalaniu ognia, cokolwiek mówi Matt.
- Jezu, jak cudownie - szepnęłam, kiedy płomienie wystrzeliły w górę. Usiadłam na kocu i przysunęłam się jak najbliżej ogniska. Austin usiadł tuż obok i mnie przytulił. Oparłam głowę na jego ramieniu i rozkoszowałam się tą sytuacją - jego obecnością i ciepłem rozchodzącym się po moim ciele. Milczeliśmy, ale nie potrzebowaliśmy słów. Chłopak przesunął się tak, że znalazłam się przed nim. Na wpół leżąc, trzymaliśmy się za ręce. Wokół nas panowała cisza, jedynie ptaki powoli budziły się do życia, a drwa w ognisku strzelały przyjemnie. Wciąż jeszcze zupełnie się nie rozwidniło. Panowała szaruga, co potęgowało nastrój niezwykłości. Czułam się tak, jakbyśmy znajdowali się w jakimś innym, magicznym świecie. W świecie stworzonym z naszych uczuć i emocji. W świecie stworzonym z naszej miłości. Zamknęłam oczy, wyobrażając sobie, że to wcale nie jest biwak z przyjaciółmi, a nasz prywatny zakątek, w którym możemy zostać na wieki. Przez moją głowę przelatywały obrazy - leżeliśmy na jakieś łące i spoglądając w niebo, opowiadaliśmy sobie słowa miłości. Delikatne, postrzępione chmurki krążyły nad nami, a my, wskazując na nie palcami, widzieliśmy tam zaczarowane wzory. Nie żadne słonie, czy inne samoloty. Dla nas to były kształty odzwierciedlające to, co tkwiło w środku nas. Nie wiem, chyba musiałam w pewnym momencie zasnąć, bo kiedy znów otworzyłam powieki, było już jasno, ogień dogasał, a Maga i Kostka siedziały tuż obok i przygotowywały śniadanie. 
- Dzień dobry, śpiochu - Austin pocałował mnie w czubek głowy, kiedy zauważył, że się obudziłam.
- Jesteś najwygodniejszą poduszką na całej ziemi - mruknęłam i uśmiechnęłam się.
- Mówisz? - zachichotał. - Może powinienem zatrudnić się na tym stanowisku na pełen etat?
- Koniecznie!
Wstałam i przeciągnęłam się. Zauważyłam, że dziewczyny uśmiechają się pod nosem, ale nie było w tym żadnych złośliwości. Same bardzo dobrze wiedziały, co to znaczy być zakochaną.
- Pomóc wam? - zapytałam.
- Jasne, chodź - zawołała Maga.
Zostałam zatrudniona do krojenia ogórka, a Austin poszedł nazbierać gałęzi. Czekały nas długi dzień i noc, opału nigdy dość.
- Ty i Dez - zapytałam kuzynkę, kiedy chłopak zniknął za ścianą drzew. - Czy to tak na poważnie?
- Chyba tak - powiedziała zawstydzona. - On chce mnie przedstawić swojej mamie.
O cholera, Dez nigdy nie przedstawiłby pani Eve nikogo, kogo traktowałby jako epizod, przelotną znajomość.
- I wiesz, ja też chciałabym, żeby mama go poznała. Trochę się boję, jak zareaguje, w końcu Dez jest ode mnie młodszy, ale Emma twierdzi, że mamie to nie będzie przeszkadzało. Sama wiesz, jest taka kochana i wyrozumiała. Zawsze akceptuje i popiera moje wybory - kontynuowała Kostka. Zdobyłam się jedynie na kiwnięcie głową, ale brunetka nawet tego nie zauważyła. - Zresztą Dez jest wspaniałą osobą. Jest taki czuły i wrażliwy, i taki odpowiedzialny, i zdolny, i potrafi sobie poradzić w każdej sytuacji. Jest taki rozsądny, moje całkowite przeciwieństwo. 
- Przeciwieństwa się przyciągają - uśmiechnęła się Maga.
- No właśnie! Tak jak u was! Ty jesteś tą spokojną i opanowaną, a Tyler jest wulkanem energii i skarbnicą pomysłów. 
- Wybitnie głupich pomysłów, należy dodać - rzuciła blondynka, ale kiedy mówiła o swoim chłopaku, w jej oczach czaiła się czułość i iskierki rozbawienia.
- Za to Ally i Aus - Kostka zamyśliła się. Spojrzałam na nią uważnie. No słucham, powiedz mi, kochana, co ci leży na serduszku. - Oboje jesteście strasznie chaotyczni. Czasami, kiedy tak na was patrzę, mam wrażenie, że jesteście jakimś chemicznym doświadczeniem - o, dodamy trochę tego, trochę tamtego i zobaczymy, co się zdarzy. Przez moment jest dobrze, substancja, która powstała tkwi w naczyniu, ale wystarczy nawet leciutki powiew powietrza i wybucha. A jak wybucha, zachlapuje całe ściany, okna i drzwi. Rozwala cały budynek. 
- Tak sądzisz? - zapytałam. Kurczę, to nie brzmiało zbyt zachęcająco.
- Wiesz, Ally, są momenty, kiedy zastanawiam się, jaki cudem, wy wciąż jesteście razem. U was są ciągłe wybuchy, fajerwerki. Taki ciąg: rozstania, powroty, rozstania, powroty, jakbyście nie mogli się zdecydować, co jest silniejsze - to, co was łączy, czy to, co was dzieli. Ale wtedy wystarczy na was spojrzeć i człowiek przestaje się zastanawiać. W każdym waszym geście widać, jak strasznie się kochacie.
- Jakbyście wydzielali jakąś specjalną aurę - uśmiechnęła się Maga. - To było widać już od początku. Pamiętam, że kiedy wyszliście na scenę, wtedy, na przesłuchaniu, pomyślałam sobie: "oni muszą być parą!" Uzupełniacie się i to bardziej niż ja i Ty, czy Dez i Kostka. Niezależnie od tego, co tkwi wewnątrz was, jesteście jednakowi.
- I chyba w tym tkwi problem - ciągnęła Konstancja.
Super, chciałam się tylko dowiedzieć, czy mój przyjaciel nie będzie cierpiał, a w zamian otrzymuję psychoanalizę mojego związku.
- Jesteście tacy sami i trudno wam znaleźć kompromis. Oboje idziecie przez życie jak burza, a kiedy pojawia się problem, nie staracie się go rozwiązać, tylko ignorujecie go, albo uciekacie i po raz kolejny łamiecie sobie serca.
- Zauważyłam to - przyznałam. - Tak, jakbyśmy kompletnie nic do siebie nie czuli.
- A ja myślę, że to całkowicie na odwrót - Magdalena spojrzała na mnie uważnie. - Kiedy kochasz kogoś zbyt mocno, nie chcesz tej osoby skrzywdzić. Chcesz dla niej wszystkiego, co najlepsze, ale przecież jesteś tylko sobą, nie możesz być tym cudem, na jaki, wedle twojej opinii ta osoba zasługuje. I kiedy pojawia się jakaś przeszkoda, może być nawet niepozorna, wycofujesz się i pieprzysz wszystko, co jest między wami, bo skoro ty sama nie potrafisz poradzić sobie ze sobą, nie masz prawa wciągać w taki syf kogoś, kogo tak bardzo kochasz. Czasami to źle aż tak mocno być z kimś związanym. Gdy ta osoba odchodzi...
- Zabiera ze sobą cały twój świat - dokończyła Kostka. - Nie potrafisz się już uśmiechnąć, chociaż próbujesz.
- Niekoniecznie - zaoponowałam. - Bywa też tak, że kiedy ta osoba odchodzi, ty rozsypujesz się kawałek po kawałku, nie dlatego, że nie potrafisz bez niej żyć. Potrafisz. Ale nie chcesz. Nie chcesz i nigdy nie będziesz chciała. 
- Mój boże, wy już od rana poruszacie takie ciężkie tematy? - ziewnęła Trish, podchodząc do nas. - I to w lesie?
- Kotku, wbij sobie do głowy, że w lesie można rozmawiać na inne tematy niż konsystencja wiewiórczych kup - Deuce przewrócił oczami i zostawiwszy nas same, odszedł w stronę drzew.
- Kompletnie się nie wyspałam - narzekała moja przyjaciółka. - Twardo, zimno, niewygodnie. Coś stuka, coś huczy w lesie. Jakieś szumy i szelesty. Dlaczego ktoś z własnej woli chciałby spędzić swój czas wolny w takich warunkach?
- Obcowanie z naturą wycisza i uspokaja - powiedziałam i rzuciłam w brunetkę bułką. Złapała ją i pokazała mi język.
- Jestem wystarczająco spokojna - zaczęła, po czym znacząco ziewnęła i zapatrzyła się w moją stronę. - O, cześć, pajączku!
Podążyłam za jej wzrokiem i zobaczyłam chodzącego obok mojej dłoni pająka. Wrzasnęłam jak opętana. Zerwałam się z miejsca i krzycząc, odbiegłam jak najdalej.
Natura uspokaja i wycisza?! Ta, dobre sobie! Cofam to, co powiedziałam.
- Zabij go! - piszczałam, a moja przyjaciółka zamiast mnie wspierać, płakała ze śmiechu. Z namiotów zaczęły wychylać się zainteresowane głowy, ale nikt nie ruszył mi na ratunek. Wszyscy, kiedy tylko orientowali się, że nie napadł nas żaden drwal-gwałciciel z siekierą, wybuchali śmiechem. W końcu Matt ulitował się nade mną. Wziął pająka na rękę i zaniósł gdzieś na skraj polany.
- Uciekaj, mały - zawołał za nim.
- Serio, Ally? - nawet nie zauważyłam, kiedy Austin pojawił się z powrotem. Stanął nieopodal i przyglądał mi się wyraźnie rozbawiony, a w jego oczach czaiła się ironia. Poczułam, że zaraz wybuchnę. Okay, wiem, to tylko pająk, ale hej, ludzie boją się dziwniejszych rzeczy. Jak Dominika. Ona boi się clownów. Kiedyś czytałam, że istnieją osoby, które przeraża liczba 666, dlaczego ja zostaję wyśmiana, bo boję się pająków?
- Nie odzywaj się - syknęłam w kierunku blondyna.
- Myślałem, że atakuje nas cała armia Zalienów - zachichotał Dez i wyczołgał się z namiotu.
- Ally, jesteś lepsza niż budzik - ziewnęła Jose. - Człowiek jest tak przerażony, że od razu zrywa się z miejsca.
- Bardzo zabawne - burknęłam. 
- Dajcie spokój Ally, ja też boję się pająków - powiedziała zawstydzona Caroline, czym wywołała ogólne zdumienie. Uwielbiała wszelkie obleśne, dziwne rzeczy. Czasami traktowaliśmy ją jak chłopaka, bo nienawidziła tych wszystkich dziewczyńskich zajęć. Zakupy, malowanie paznokci, sukienki? Strasznie ją to męczyło. Gry wideo, konkursy, kto najdalej splunie czy najgłośniej beknie - takie rzeczy uwielbiała. 
- Żartujesz, prawda? - zapytał Jack, ale ona tylko zaprzeczyła ruchem głowy. Widać było, że nie czuje się zbyt pewnie odsłaniając jeden ze swoich sekrecików. Caroline nienawidzi, kiedy ktoś traktuje ją jak słabą panienkę, która nie radzi sobie z najprostszymi czynnościami. Nawet, kiedy czegoś nie potrafi, nie poprosi o pomoc, jest na to zbyt dumna. Przyznanie się do słabości musiało ją wiele kosztować. Tym bardziej to doceniłam, przecież powiedziała to tylko dlatego, żeby przestano pokpiwać ze mnie.
- Naprawdę, Care? Boisz się takich małych, przebierających nóżkami pajączków? - wzdrygnęła się, co wystarczyło nam za odpowiedź. Spojrzałam na mojego brata. Zamyślony przyglądał się brunetce i chociaż na jego twarzy czaiły się ogniki rozbawienia, zauważyłam coś interesującego - chyba po raz pierwszy dostrzegł w Care dziewczynę. Nie seksownego kumpla, jak to miało miejsce, kiedy zakładała szpilki i kiecki, ale właśnie dziewczynę. Kogoś bezbronnego, kim można się zaopiekować.
- Umieram z głodu - zawołała Jose, a wszyscy jej przytaknęli. Ku mojemu zdumieniu, usłyszałam, że burczy mi w brzuchu.
- Chodźcie jeść, wszystko gotowe - uśmiechnęła się Maga. Niepewnie podeszłam i podejrzliwie spoglądałam na koce.
- Jezu, Alls, przecież tam nic nie ma - Austin zmarszczył brwi.
- Wolę się upewnić, że tamten pająk nie przyszedł z kolegami - mruknęłam. Jedyną odpowiedzią był wybuch śmiechu. Usiadłam na samym skrawku koca, gotowa do ucieczki w każdym momencie. Jedząc kanapki i popijając herbatę, przysłuchiwałam się rozmowie przyjaciół. W planie dnia był wypad nad jezioro i pływanie łódkami. Brzmiało super! 
- To co, ogarniamy się i za dwadzieścia minut wyruszamy? - zapytał Mike, który, jako najstarszy i najlepiej znający teren, pełnił funkcję dowodzącego naszą wesołą gromadką.
- Stoi! - zgodziliśmy się z entuzjazmem i rozeszliśmy się.
Pogoda była fantastyczna. Słonecznie, ciepło, ale nie tak upierdliwie gorąco, kiedy to człowiek marzy, żeby zamienić się w tę żaróweczkę, która świeci w lodówce i pozostać tam na zawsze. Idealny dzień na wypad nad jezioro.
- Pomożesz? - zapytałam Austina, zakładając kostium kąpielowy. Te wszystkie sznureczki, które trzeba wiązać to wyższy poziom ubraniowej świadomości.
- Wolałbym je rozwiązywać - szepnął blondyn, ale posłusznie pomógł mi uporać się z bikini w kolorze mięty.
- Możesz pomarzyć - prychnęłam. - Trzeba było się ze mnie nie wyśmiewać. Teraz cierp katusze.
- Jesteś okrutna - zrobił smutną minę, a ja wyszczerzyłam się w odpowiedzi.
- Jeśli będziesz grzeczny, może będziesz miał zaszczyt zdjąć mi buty ze stóp - wybuchnęłam śmiechem i wsunąwszy luźną sukienkę, wyszłam z namiotu. Na polanie była już większość. Brakowało tylko CeCe i Rocky oraz Josha i Austina, ale nie minęło nawet pięć minut, kiedy do nas dołączyli.
- Wszyscy gotowi? - zapytał Mike.
- Jasne.
- Pewnie.
- Tak.
Ze wszystkich stron posypały się potwierdzenia.
- Super - ucieszył się blondyn. - Musimy pójść tą ścieżką na lewo, a później odbijemy w stronę tych dużych skał, które mijaliśmy, kiedy szliśmy w tę stronę. Tak jest taka mała przystań. Wypożyczymy łódki i popłyniemy na drugą stronę jeziora. Kiedyś była tam plaża, teraz, chociaż oficjalnie została zamknięta, wciąż można tam przybijać.
Omówiliśmy plan i wziąwszy plecaki, wyruszyliśmy dróżką, o której mówił nasz przyjaciel. Wędrowaliśmy w milczeniu. Dookoła nas rozpościerał się leśny krajobraz. Ptaki wyśpiewywały swoje trele. Kto wie o czym tak zawzięcie dyskutowały? Może opowiadały sobie o naszej grupie? Może były zaskoczone, co tak wielu ludzi robi w ich królestwie, tak daleko od cywilizacji? A może po prostu to człowiek zbudował sobie całą tę otoczkę tajemniczości i nie chce przyjąć do wiadomości, że te ptasie śpiewy nie mają głębszego znaczenia? Może, choć zazwyczaj nie zwracamy na takie rzeczy uwagi, kiedy jesteśmy w takiej sytuacji, w takim miejscu, do głosu dochodzi ta poetycka, uduchowiona i romantyczna część nas i podświadomie chcemy, ba, wręcz tego oczekujemy, żeby te trele miały drugie dno. Nie mieści nam się w głowie, że to "tralali", może po prostu oznaczać "znalazłem wielką glizdę, będę ją trawił przez tydzień, a jak u ciebie, Zocha? Kroi się jakaś większa wyżera? Podobno na bagnach jest dużo dżdżownic."
- Teraz musimy skręcić tutaj - głos Mike'a dotarł do mnie jak zza mgły. Oderwałam się od swoich myśli. Pokręconych, muszę przyznać i posłusznie ruszyłam w kierunku, który wskazywał przyjaciel.
- Daleko jeszcze? - jęknęła Trish. No tak, ona nie lubi długich spacerów, wędrówek i takich rozrywek. Dla niej idealny weekend to impreza w gronie znajomych, a nie biwaki. Chociaż, jeśli mam być szczera, mam wrażenie, że marudzi bardziej z przyzwyczajenia, bo kiedy się zapominała, było widać, że się świetnie bawi.
- Jeszcze kawałek - uśmiechnęła się Maga.
- To samo mówiliście dziesięć kilometrów temu - burknęła brunetka.
- Kochanie, nie przeszliśmy jeszcze nawet dwóch - wybuchnął śmiechem Deuce.
Zawtórowaliśmy mu. Nie mogłam się już doczekać pływania na łódce. Widziałam takie rzeczy na filmach i zawsze marzyłam, że i ja, sobie tak popływam. Jak do tej pory nie było okazji. Nigdy nie miałam z kim wyruszać na podbój dzikich ostępów, teraz miałam inny problem - jak znaleźć wystarczająco dużo czasy, na te wszystkie rozrywki, które proponowali mi przyjaciele. Pomyśleć, że jeszcze cztery miesiące temu byłam szarą myszką, która snuła się między domem, szkołą, a sklepem. To niesamowite jak szybko wszystko może się zmienić. Po prostu zmienić. Na lepsze czy na gorsze, nie ma znaczenia. Czasami po prostu sam fakt zmiany się liczy. To daje nam motywacyjnego kopa, energię do działania, siłę i odwagę by nie pozwalać się kopać po głowie. Dominika zawsze zachęcała mnie do gonienia moich marzeń. W teorii brzmiało to super prosto, w praktyce, cóż, kończyło się jedynie na gdybaniu i scenach odgrywanych w wyobraźni. Zawsze sądziłam, że najpierw musi wydarzyć się coś spektakularnego, coś co zatrzęsie posadami całego, nie tylko mojego świata. Nic bardziej mylnego. Nie zdarzyło się nic takiego. Po prostu pojawił się Austin i zrobił jeszcze większy nieporządek w chaosie moich myśli.
- Jesteśmy na miejscu - powiedział Mike, chociaż sami też byśmy na to wpadli. Zatrzymaliśmy się obok niewielkiego domku, w którym znajdowała się recepcja przystani. Z budynku wyszedł postawny mężczyzna. Przysunęłam się bliżej Austina, ten facet wyglądał jak typowy seryjny morderca z filmów klasy B.
- A niech mnie! - zagwizdał wesoło. - Toż to Michael i Magdalena!
- Cześć, wujku - przywitało się rodzeństwo Sparkle.
O cholera, nie miałam pojęcia, że ten dziwny człowiek, który w rzeczywistości okazał się kochaną i przemiłą osobą jest spokrewniony z moimi przyjaciółmi.
- To wszystko wasi znajomi? - gwizdnął znowu właściciel przystani.
- Tak - uśmiechnął się Mike.
- A to - mężczyzna wskazał na CeCe - pewnie twoja dziewczyna?
- Tak, to Cecilia - potwierdził blondyn.
- Miło mi pana poznać - uśmiechnęła się ruda i uścisnęła wyciągniętą dłoń.
- Jaka laleczka! No, Michael, pilnuj jej dobrze! Gdybym miał z pięć lat mniej, no, sam bym się koło ciebie zakręcił.
Z trudem opanowałam wybuch śmiechu. Cofam moją wcześniejszą opinię, ten człowiek nie przypomina seryjnego mordercy, jest typowym podstarzałym wujaszkiem ze starych komedii.
- Maga, spowiadaj się przed wujkiem, który to twój wybranek?
- Jestem Tyler, miło mi pana poznać.
- No, uważaj, chłopie - rzucił z błyskiem w oku. - Jeśli ją skrzywdzisz, nie znajdziesz wystarczająco głębokiej dziury żeby się w niej ukryć. Co nie, Mike?
- Oczywiście! - potwierdził blondyn.
- No, dzień ucieka, nie będę was zanudzał moim marudzeniem. Pewnie chcecie wypożyczyć łodzie, co?
Potwierdziliśmy. Przez moment dyskutowaliśmy o tym, kto płynie z kim. W każdej łodzi mogło się zmieścić sześć osób, ale każdy z nas miał ciężkie plecaki pełne ubrań na zmianę, ręczników i jedzenia. Mieliśmy zamiar zrobić piknik na drugiej stronie jeziora. Idąc za radą pana Bucka, wujka Mike'a i Magi, zdecydowaliśmy się płynąć czwórkami. Moimi towarzyszami byli Austin oraz Jack i Care, która nie chciała przeszkadzać Emmie i Joshowi w ich pierwszej romantycznej wycieczce.
- Umiecie to obsługiwać? - zapytałam z powątpiewaniem, kiedy wgramoliliśmy się do łodzi.
- Jasne, widziałem to na filmie - prychnął Austin, co skwitowałam wybuchem śmiechu.
Miałam obawy, czy w ogóle uda nam się odbić od brzegu, ale blondyn i mój brat poradzili sobie z tym bez problemu. Płynęliśmy za łodziami naszych przyjaciół. Ja i Caroline rozłożyłyśmy się wygodnie i łapałyśmy promienie słoneczne.
- Nie za wygodnie? - zapytał Jack. - Care, łap za wiosło!
- Spadaj - powiedziała przeciągle brunetka, nawet nie otwierając oczu.
- Od tego są faceci - zachichotałam.
- Słyszałeś, Austin? - oburzył się mój brat. - Myślą, że jak założą bikini i kiecki to mają jakieś przywileje.
- Skandal! - zawołał blondyn.
- Kochanie, jeszcze jedno słowo, a wylądujesz za burtą - mruknęłam.
- Czy ty mi grozisz, Pszczółko? - zakpił.
- Ja? Skąd! - powiedziałam z udawanym oburzeniem. - Tylko ostrzegam.
- Ally, to są faceci, oni mają ograniczone miejsce w szufladkach swojego umysłu - zachichotała Care. - Dla nich słowo "ostrzeżenie" to zbyt skomplikowane pojęcie.
- Mała, jeszcze słowo, a zobaczysz jak wygląda świat pod wodą - Jack udawał obrażonego.
- Na pewno mokro - brunetka wzruszyła ramionami. Wybuchnęłam śmiechem, a razem ze mną nasi dzielni wioślarze. Dobiliśmy do brzegu. Jezioro było długie, ale niezbyt szerokie. Niechętnie wyszłam na brzeg. Tak przyjemnie leżało się w łodzi, słysząc plusk wody i kołysząc się w takt wioseł.
- Nie wiem jak wy, ale ja idę popływać - krzyknęła CeCe.
Podzieliliśmy się na grupki. Część ruszyła do wody, część rozłożyła koce i zaczęła się opalać, część ruszyła w głąb lasu, żeby zobaczyć jak wygląda ta część lasu. Ja, nie mogąc się zdecydować, co chcę zrobić, ruszyłam w stronę drzew. Przysiadłam na zwalonym pniu, obserwując, jak moi przyjaciele chlapią się wodą i zamyśliłam się.
- Hej - uśmiechnął się Austin i przysiadł tuż obok.
- Cześć.
- Coś się stało? - zapytał chłopak uważnie mi się przyglądając.
- Nie, po prostu nagle poczułam się taka zbędna - wyznałam szczerze.
- Nie opowiadaj bzdur.
- Jak myślisz, czy Cass mnie kiedykolwiek polubi? - zapytałam. Zastanawiałam się nad tą kwestią od kilku dni i nie znajdowałam żadnej odpowiedzi. Nie zrobiłam tej dziewczynie nic złego, nie wiedziałam, jak mogę ją znów do siebie przekonać, a chociaż udawałam, że wcale mi nie zależy na jej opinii, męczyła mnie ta nasza wojna.
- O czym mówisz? Przecież ona cię uwielbia.
- Ta - burknęłam.
- Zawsze chętnie cię do nas zaprasza i jest dla ciebie miła, i...
- Jak możesz być taki ślepy? - przerwałam mu. - Tak było. Kiedyś. Komuś, kogo się lubi nie rzuca się uwag w stylu: "usunę cię z życia mojego brata".
- Słucham?! - o cholera. Nie powiedziałam o tym Austinowi, bo nie chciałam go martwić. Nie miałam zamiaru mu o tym mówić. Cholera jasna! Nie mam pojęcia, dlaczego mu o tym powiedziałam! To chyba to słońce, ta atmosfera luzu, ta sjesta, na którą udały się moje myśli i logiczne myślenie.
- Zapomnij - uśmiechnęłam się wymuszenie i wstałam. - Idę się przejść.
- O nie - blondyn zastąpił mi drogę. - Opowiedz mi, co jest między tobą, a Cassidy.
- Nic - zaczęłam, ale spojrzałam w oczy Austina i przepadłam. - Ona mnie nienawidzi.
- Nie przesadzasz? Ona nie jest taka, jest tylko trochę...
- Zaborcza? Walnięta? Wybacz, Austin, ja wiem, że ona została strasznie skrzywdzona i do tej pory walczy ze skutkami. Ja wiem, że jesteś jej jedynym oparciem i wpada w panikę na samą myśl o twojej stracie. Ja wiem, że nie chodzi o mnie, jako o osobę, a o fakt, że jesteśmy razem. Ja to wszystko wiem! Nie pieprz mi,  że Cassy nie jest taka. Nie wiesz jaka ona jest, bo to nie na tobie się wyżywa. To nie ciebie morduje wzrokiem i to nie w twoją stronę rzuca uwagi, po których jedyne, na co mam ochotę to zakopanie się w łóżku i ryczenie przez miesiąc. Proszę, nie mów mi, że twoja siostra nie jest zimną, okrutną suką, bo parsknę ci śmiechem w twarz! - wyrzuciłam z siebie wszystko, co leżało mi na sercu. Powinnam się zamknąć już w okolicach słowa "walnięta", ale kiedy się nakręcałam, nie byłam w stanie przestać. Mogłam tylko gadać, gadać, gadać, aż do momentu, kiedy nie zabraknie mi powietrza. Albo argumentów.
- Dlaczego nigdy nic o tym nie mówiłaś? - po prostu zapytał Austin.
- Bo byś mi nie uwierzył. W rozgrywce Ally-Cassy, zawsze jestem tą drugą. Nigdy nie będę dla ciebie na pierwszym miejscu, nawet, jeśli twierdzisz coś innego.
- Tak myślisz? - zapytał gorzko.
- Tak - pokiwałam głową. - Tak, właśnie myślę.
- Przecież wróciłem tu dla ciebie!
- Gdybym była najważniejsza, nigdy byś nie wyjechał.
Wałkowaliśmy ten temat po raz miliard któryś tam, ale ta sytuacja ciągle między nami tkwiła. Była jak drzazga. Niby jej nie widać, ale gdzieś tam się znajduje i upierdliwie wkurza w momencie, kiedy człowiek absolutnie nie ma na to siły. I tak męczy, i męczy, aż w końcu się ją wygrzebie z palca, aż do ostatniego, miniaturowego kawałeczka.
- Ile razy mam cię za to przepraszać, żebyś w końcu przestała mi to wypominać?! Po prostu o tym zapomnij!
- Och, wybacz, nie mam Alzheimera - syknęłam wściekła.
- Super - mruknął chłopak. On także był wpieniony. Mierzyliśmy się wzrokiem przez moment. W głowie krążyły mi słowa, które usłyszałam dziś rano od kuzynki: "Czasami, kiedy tak na was patrzę, mam wrażenie, że jesteście jakimś chemicznym doświadczeniem - o, dodamy trochę tego, trochę tamtego i zobaczymy, co się zdarzy. Przez moment jest dobrze, substancja, która powstała tkwi w naczyniu, ale wystarczy nawet leciutki powiew powietrza i wybucha. A jak wybucha, zachlapuje całe ściany, okna i drzwi. Rozwala cały budynek." Miała cholerną rację.
- Allyson Dawson - syknął blondyn, kiedy milczenie się przedłużało. - Jesteś upierdliwa, jesteś irytująca, jesteś wkurzająca i to do granic wytrzymałości. Gdyby ktokolwiek mnie zapytał, jak ja z tobą wytrzymuję, nie wiedziałbym, co odpowiedzieć.
- Chcesz mnie zostawić? - zapytałam zimno. W takim nastroju, w jakim byłam, naprawdę było mi wszystko jedno. Mógłby przejechać mnie czołg, nie zauważyłabym nawet.
- Chciałbym - przyznał Austin i złapał mnie za ręce. - Są takie chwile, kiedy chciałbym to zrobić. Ale nie mogę. Jesteś mną bardziej, niż ja sam.
I kiedy chciałam coś powiedzieć, po prostu mnie pocałował.


___________________________________

Raff z tej strony. Znowu. ZAZDRO?
Nie no, trzeba przyznać. Mikunia całą noc spędziła na maratonie Hobbita, a resztę dnia łaziła po sklepach, Anulka zdychała na próbie i pracowała, a ja sprzątałam cały dom, ryczałam po stracie włosów u fryzjera i znowu sprzątałam.
Lecz.
Podpisuję się pod każdą propozycją zabicia Miki za końcówkę rozdziału. Srasz nam ptaszkami i miłostkami cały, kurde, rozdział, a na koniec walisz takim czymś. ._. Ally, jesteś idiotką. (Y)
Ale shh. Powodzenia wszystkim w przygotowaniach świątecznych, moje orzeszki. Laczek z Wami.

~Raffy