3 września
Potworny ból wyrwał mnie ze snu nad ranem. W głowie mi
huczało, a przy najmniejszym nawet drgnięciu czułam, jakby cała drużyna
cheerleaderek urządziła sobie trening we wnętrzu mojej czaszki. Ewentualnie
jakby rozszalały tłum tańczył pogo do muzyki Marylina Mansona.
Spróbowałam otworzyć oczy. Zapuchnięte powieki nie
chciały się łatwo poddać. Zbierało mi się na wymioty, a wibracje w mózgu
nasilały się. Usłyszałam swój jęk i dokonałam nadludzkiego wysiłku, podnosząc
się.
Zegar wskazywał czwartą rano. Ze zdumieniem odkryłam, że
Kika śpi tuż obok. Z trudem wstałam i podeszłam do okna. Opuściłam rolety i
odczułam ulgę. Odgrodzona od przeraźliwego blasku słońca, zaczęłam przypominać
sobie wczorajsze wydarzenia. Uderzenie w kontuar, kłótnię z Austinem i telefon
do siostry. Przyjechała po kilku minutach i znalazła mnie zapłakaną na
podłodze.
- Na miłość boską, Ally! – krzyknęła przerażona. – Co się
stało?
Desperacko się do niej przytuliłam i zaczęłam wyrzucać z
siebie bezskładne zdania. Jestem pewna, że nic z tego nie zrozumiała. Byłam w
okropnym stanie. Przytłoczyło mnie to wszystko. Ona była świadkiem mojego
wybuchu i raczej nie uspokoiły jej wykrzykiwane słowa.
- Ally! Uspokój się! – usiadła obok i zaczęła kołysać w
ramionach, tak, jak wówczas gdy byłyśmy dziećmi, a ona przyjeżdżała do nas na
wakacje. Budziłam się często w nocy zapłakana i nie odstępowałam jej na krok,
bojąc się, że jeśli wyjedzie to już nigdy jej nie zobaczę.
- Cicho, maleńka, cicho – powoli wracałam do równowagi.
Rozpaczliwy płacz przeszedł w szloch, a po chwili zamienił się w nieregularne
pociąganie nosem. Ból w głowie spotęgował się.
- Powiedz, co się stało – namawiała łagodnie Kika,
wycierając mi twarz chusteczką. Spoglądała na mnie z troską i miłością. Jedyna
osoba w rodzinie, na którą mogę zawsze liczyć.
- Właściwie to nic – zaczęłam, ale widząc jej surowe
spojrzenie, umilkłam. Zastanowiłam się chwilę i próbowałam pozbierać ten chaos
w głowie. – Pokłóciłam się z Austinem, ale to nieważne. Nawet się nie lubimy.
Boję się, że przez to stracę Deza i Trish. Wiesz, zachowałam się okropnie. Może
to przez to uderzenie w głowę? Chciałam tylko coś zjeść i za szybko wstałam.
Powinnam przeprosić, w końcu on mi naprawdę pomógł. Tato nie powinien zostawiać
wszystkiego na moich barkach. Chciałabym mieć normalną rodzinę i po szkole
wracać do domu, w którym czeka ciepły obiad. Muszę pozamiatać w sklepie.
Zaczęłam, ale Austin na mnie nawrzeszczał. A może to ja na niego
nawrzeszczałam? Nie, nikt nie krzyczał tylko to było takie przygnębiające. Dez
mnie pewnie teraz znienawidzi – w miarę jak posuwałam się dalej w mojej
relacji, Kika coraz bardziej się gubiła. Podsumowywałam na głos moje
rozważania, do których ona nie miała dostępu.
- Zluzuj, Ally – przerwała mi. – Weź głęboki wdech i
zacznij od początku. Kim jest Austin i dlaczego twoi przyjaciele mają cię
znienawidzić?
- To ten nowy.
- Ten blondyn? – upewniła się
Kika.
- Aha – mruknęłam. – Dez był jego sąsiadem w Denver,
znają się od kołyski. Obiecałyśmy z Trish być dla niego miłe, ale mi on strasznie
działa na nerwy. I wzajemnie, tak myślę. Nie chciałam go spotkać, więc nie
poszłam na lunch, a od razu po szkole przyszłam do sklepu. Nie zdążyłam nic
zjeść i straszliwie głodna szukałam jakichś produktów spożywczych pod ladą.
Wiesz, że tata potajemnie je w pracy czekoladę? Pewnie dlatego tak ostatnio
przytył. Na stres najlepsza jest czekolada, zawsze to powtarzam…
- Ally! – przerwała mi siostra. – Kocham cię nad życie,
ale nie chcę spędzić reszty życia na podłodze w Sonic Boomie, więc przejdź do
rzeczy.
Kika jest okropnie niecierpliwa. Moje gadulstwo
doprowadza ją często do szału, bo jeśli raz zacznę jakiś temat, przejdę przez
milion innych, zanim dojdę do sedna. Pewnie w ten sposób rekompensuję sobie
nieliczne grono znajomych. Właśnie, jeśli o znajomych mowa…
- Znalazłam miętówki pod ladą, ale wstając wyrżnęłam w
kontuar. Austin poczuł się winny, bo to on mnie przestraszył – siostra
westchnęła ze zrozumieniem. Bardzo dobrze wiedziała, jak ogromne problemy mam z
koordynacją i wszelkimi ruchowymi czynnościami. Nawet tak banalnymi, jak
wstanie z krzesła. – Pomógł mi w sklepie i przyniósł okłady, tylko, że ja
zamiast mu podziękować, potraktowałam go dość obcesowo. Boję się jak Dez i
Trish to przyjmą, oni go uwielbiają.
- Ale ciebie kochają – przerwała mi Kika. Na jej twarzy
malowała się ulga, widać, biedaczka bała się, że może ktoś mnie napadł albo
zgwałcił. Ta, chyba gdybym była ostatnią dziewczyną w Miami.
- Dez zna Austina dłużej niż mnie – mruknęłam.
- Posłuchaj, Allyson – zawsze tak do mnie mówiła, kiedy
miała do powiedzenia coś bardzo ważnego. – Odpowiedz na pytanie, czy kiedy
przyjaciel nie chce cię znać, kiedykolwiek był twoim przyjacielem?
Zastopowało mnie. Choć pytanie z pozoru wydawało się
banalne, wcale takie nie było. Robiłam przegląd wszystkich książek i filmów, w
których taka kwestia została poruszona, ale wciąż czułam niedosyt. Milczałam
dosyć długo.
- Chyba nie – wyszeptałam bardzo cicho, bojąc się, że
jeśli powiem to głośno, wszystkie straszne wizje z mojej głowy, spełnią się.
Kika z uznaniem pokiwała głową.
- Właśnie, a skoro ktoś nie był twoim przyjacielem, nie
masz co po nim rozpaczać. I tego się trzymaj siostrzyczko – widząc, że znów
zbiera mi się na płacz, uśmiechnęła się i dodała ciepło. – Trish i Dez nigdy by
tak nie postąpili, ja wiem, że cię kochają i ty też to wiesz, tylko czasami o
tym zapominasz.
Miała rację. Znamy się od lat i zawsze mogliśmy na siebie
liczyć. Jak mogę w nich wątpić z powodu kłótni z jakimś nieistotnym chłopakiem?
Siostra pomogła mi wstać i zawiozła na przedmieścia. W
domu zaaplikowała środki przeciwbólowe i wysłała do łóżka, mówiąc, że chce
porozmawiać z tatą. Musiałam szybko zasnąć, bo nic więcej nie pamiętam.
Lekarstwa przestały działać i to mnie obudziło. Cichutko
przemknęłam do łazienki, nie chcąc nikogo budzić. Ból stawał się nie do
wytrzymania. Z niechęcią przyznałam rację Austinowi – naprawdę porządnie
przywaliłam i powinnam pójść do lekarza. Teraz było już na to za późno, a
raczej za wcześnie, zważywszy na godzinę, którą wskazywał budził. Mogłam
ratować się domowymi sposobami i postarać się zasnąć. Pomyszkowałam chwilę w
mojej łazience, ale spotkało mnie rozczarowanie, fiolka z tabletkami
przeciwbólowymi była pusta. Zaklęłam cicho pod nosem i przekradłam się do
łazienki taty. Nigdy tam nie wchodzę, ale nasilający się huk w głowie, popychał
mnie ku desperackim krokom. Niestety i tam nie znalazłam nic, co mogłabym
wykorzystać. Ledwie widząc na oczy, poczłapałam do mojej komnaty. Jak kłoda
zwaliłam się na łóżko i próbowałam autoafirmacją poprawić swój stan. Może
indyjskim mnichom pani Speaker się ta sztuka mogła udać, ale mnie nie. Wspomnienie
nauczycielki przypomniało mi jeszcze jeden problem – szkolne przedstawienie.
Tak bardzo chciałam w nim wystąpić! To byłoby spełnienie moich marzeń, ale zbyt
mocno bałam się upokorzenia i kompromitacji, że pewnie skończy się tylko na
imaginacji i postanowieniu „za rok się zgłoszę”. Jasne, mówię tak co roku i co
roku kończy się tak samo. Nazywam to nowoszkolnymi postanowieniami, bo ich
skuteczność jest równa skuteczności tych noworocznych – zerowa.
- Ally? – głos siostry wyrwał mnie z zamyślenia.
- Hej – wymamrotałam niewyraźnie. Bolało mnie nawet
poruszanie wargami. To chyba nie wróży niczego dobrego.
- Jak głowa? – Kika podniosła się na łokciach i spojrzała
na mnie. Mimo niewyobrażalnie wczesnej godziny wyglądała oszałamiająco. Długie
ciemne loki idealnie ułożone, jakby dopiero co wyszła od fryzjera, twarz, jak u
gwiazdy filmowej, wypoczęta, bez cienia zmęczenia, choć położyła się później
ode mnie.
- Dobrze – skłamałam i skrzywiłam się z bólu. Siostra
wywróciła oczyma i spojrzała na zegarek. Wskazywał dwanaście po piątej.
- Ubieraj się, jedziemy do lekarza – powiedziała tonem
nieznoszącym sprzeciwu i zniknęła w drzwiach łazienki. Podniosłam się z trudem,
ale również z radością. Może w szpitalu dostanę jakieś lekarstwa i choć na
chwilę przestanie mnie tak boleć. Wyszarpałam z szafy zwykłe dżinsy i czarną
koszulkę. Kika pojawiła się po kilku minutach i w duchu zasmuciłam się. Miała
na sobie moje ubranie, identyczne dżinsy i podobną koszulkę, tyle, że ona
wyglądała w tym stroju jakby dopiero co skończyła kręcić reklamówkę nowej
kolekcji, a ja, cóż, ja wyglądałam jak woźna. Nie dziwię się, że mama zabrała
ją, pewnie już jako niemowlę miała zadatki na gwiazdę. Pokiwałam smutno do
swoich myśli. Zeszłyśmy na dół.
W całym domu było cicho, ale, o dziwo przytulnie. Słońce
wkradało się przez okna, oświetlając każdy kąt. Włożyłam ciemne okulary i
wstawiłam wodę na herbatę. Wytrzymałam całą noc, wytrzymam i dziesięć minut.
Pewnie już wspominałam, że nie potrafię wyjść z domu bez herbaty. Nauczyła mnie
tego pani Dominika, zawsze powtarzała, że herbata to ósmy cud świata i z
biegiem lat przyznaję jej rację. Ma słodko-gorzki smak, jak samo życie i pasuje
do każdej okazji. Szkoda, że w Ameryce, tak mało osób korzysta z tej
przyjemności. Nawet moja siostra, jedna z najwspanialszych osób, które znam,
nie mogła zrozumieć, dlaczego niemalże stojąc nad grobem, popijałam sobie
spokojnie ten gorący napój. Kręciła się po całej kuchni i zaglądała do szafek
wyraźnie zniecierpliwiona. W końcu udałyśmy się do auta. Kika jeździ czerwonym
kabrioletem saab 9-3. Szpanerski i szybki wóz, w sam raz na lans z przyjaciółmi
po rozgrzanych ulicach Miami. Teraz, aby ulżyć mi w cierpieniu, założyła dach,
co nie miało miejsca, odkąd dostała tę brykę od ojczyma na osiemnaste urodziny.
Ja nigdy nie dostałam takiego prezentu, ale też nie żałowałam. Nawet nie miałam
prawa jazdy i znając moje szczęście, nie miałam żadnych szans na zrobienie go w
najbliższym czasie. Jak na razie musi mi wystarczyć za szofera siostra,
oczywiście w chwilach, kiedy nie ma żadnej ważnej i elitarnej imprezy.
Kika prowadziła spokojnie i pewnie, nawet nie czułam, że
mijamy kolejne ulice. Mój dom od szpitala dzieli pięć kilometrów. Przebyłyśmy
ten dystans w błyskawicznym tempie, po części dlatego, że wóz naprawdę szybko
jeździł, a po części z powodu braku jakichkolwiek innych pojazdów. Nie było
jeszcze szóstej. W sobotni poranek wszyscy mieszkańcy Miami odsypiają piątkowe
bale i ruch na ulicach zamiera aż do godziny jedenastej.
Weszłyśmy do szpitala. Izba przyjęć świeciła pustkami.
Tylko na krześle w kącie siedział jakiś mały, zapłakany chłopczyk. Okulary
zsunęły mu się z nosa, a w brązowych loczkach szalał nieład. Usiadłam obok
niego, a Kika poszła porozmawiać z pielęgniarką i znaleźć lekarza.
- Hej – zagadnęłam. Spojrzał na mnie i pociągnął nosem.
- Hej – odpowiedział. – Pani też ma złamaną rękę? –
zapytał, a ja zauważyłam, że prawy nadgarstek ma wykrzywiony pod dość dziwnym
kątem.
- Jestem Ally – uśmiechnęłam się. – Nie, przyjechałam na
prześwietlenie czaszki. Dość mocno się uderzyłam.
- Super! – entuzjazm w głosiku tego chłopca wywołał
uśmiech na mojej twarzy. – Mnie to tylko nastawią nadgarstek i założą gips, tak
mówi mama. Teraz poszła po lekarza – dokończył z wyraźnym smutkiem. Przyjrzałam
mu się dokładnie. Miał na sobie krótkie materiałowe spodenki i kraciastą
koszulę. W dodatku pod szyją nosił prawdziwą muszkę. Polubiłam go od pierwszej
chwili.
- Nie byłabym taka pewna. Najpierw ci pewnie prześwietlą
rączkę żeby zobaczyć, co jest w niej uszkodzone – mimo bólu, rozmowa sprawiała
mi niesamowitą frajdę, a fakt, że wywołałam uśmiech na twarzy tego dzieciaka,
był jak okład na rany.
Z gabinetu wyszła młoda, na oko dwudziestokilkuletnia
blondynka. Było w niej coś znajomego, choć nigdy wcześniej jej nie widziałam.
Skinęła na mojego rozmówcę, a chłopczyk wstał i szepnął do mnie:
- Muszę już iść.
Byłam w szoku. Wlepiłam wzrok w tę niezwykłą parę i
próbowałam kalkulować w myślach. Ten
mały mógł być w wieku mojej siostry Megan, może troszkę młodszy, ale nigdy nie
uwierzę, że ta urocza kobieta, która teraz cierpliwie tłumaczyła mu, że musi
być dzielny, bo pan doktor robi to dla jego dobra, ma trzydzieści lat. Nie
wyglądała nawet na dwadzieścia pięć.
Kiedy tak dodawałam i odejmowałam w myślach, blondynka
podeszła do mnie i usiadła w miejscu, gdzie kilka chwil wcześniej siedział jej
syn. Wyglądała na śmiertelnie zmęczoną, ale uśmiechnęła się. Nie mogłam pozbyć
się myśli, że skądś ją znam. W jej twarzy, jasnoblond włosach i uśmiechu było
coś znajomego, coś, co widziałam niedawno. Ona również mi się przyglądała.
- Ciężka noc? – zapytała. Wyglądałam jak skacowana
nastolatka po swojej pierwszej całonocnej imprezie.
- Ta – potwierdziłam. – Moja głowa imprezowała z ladą w
sklepie.
Zaśmiała się i jeszcze raz zlustrowała mnie wzrokiem.
- To chyba popularna rozrywka w Miami. Wczoraj słyszałam
o dziewczynie, która też tak zabalowała – znów się roześmiała. Roztaczała wokół
siebie niesamowicie pozytywną aurę. Człowiek od pierwszego momentu spędzonego z
nią, czuł się swobodnie i lekko, jakby rozmawiał z najlepszą przyjaciółką.
Nigdy nie poznałam nikogo takiego.
- Jestem Cass – przedstawiła się i wyciągnęła w moją
stronę rękę.
- Ally – zrewanżowałam się.
Rozmawiałyśmy, jakbyśmy znały się od lat. Blondynka miała
23 lata i przeprowadziła się tu niedawno z bratem i synem.
- Zawsze chciałam mieszkać tam, gdzie słońce nigdy nie
gaśnie – zaśmiała się opowiadając o przeprowadzce. Cass chciała wydać powieść, zbierając
doświadczenia i tworząc ją, pracowała na dwa etaty aby utrzymać siebie i
chłopców.
- Wczoraj byłam na drugiej zmianie w klubie, gdzie jestem
kelnerką, a kiedy wróciłam do domu zastałam mojego niepoprawnego brata śpiącego
na kanapie przed włączonym telewizorem i Nelsona ze złamaną ręką – pokiwałam
głową ze zrozumieniem. Chłopcy bywają tacy dziecinni i niezdarni.
– Dzieciak chciał
pobawić się w Tarzana, ale mądry wujek zasnął, a ten nie chcąc go budzić,
związał zasłonę i przywiązał ją do żyrandola. Niestety ten nie wytrzymał
ciężaru i król dżungli wylądował tu ze złamaną ręką, a mieszkanie jest
pozbawione światła na tydzień.
Wybuchłam śmiechem. Przy Cassidy nie dało się być
smutnym. Opowiadała o katastrofach tak, jakby to była najlepsza komedia, jaką w
życiu widziała. Z każdą minutą darzyłam ją coraz większą sympatią. Gawędziłyśmy
jeszcze jakiś czas, w końcu nadeszła moja siostra i zawołała mnie na badanie.
Wymieniłyśmy się z Cass numerami telefonów i obiecując sobie rychłe spotkanie,
pożegnałyśmy się.
Po prześwietleniu lekarz dokładnie obejrzał i zdjęcie, i
moją głowę. Kika przyglądała się z ciekawością.
- Panie doktorze, co z nią? – zapytała po chwili. Okazało
się, że miałam niesamowite szczęście. Skończyło się na mocnym stłuczeniu i
guzie. Nic poważnego, ale cholernie bolącego. Dostałam silne tabletki
przeciwbólowe i receptę na kolejne.
- Musisz dużo odpoczywać. Przez weekend zostań w domu i
najlepiej nie wychodź z łóżka, a jeśli ból nie minie, zgłoś się w poniedziałek.
Grzecznie podziękowałyśmy i ruszyłyśmy do wyjścia.
Szpital zaczynał się budzić do życia. W izbie przyjęć przybyło kilku pacjentów,
ale nigdzie nie dostrzegłam blond grzywy Cassidy. Najwyraźniej niedoszły Tarzan
został już opatrzony i wrócili do domu. Trochę pocieszyły mnie słowa nowej
znajomej, że nie jestem jedyną dziewczyną, która przeżyła bliskie spotkanie z
kontuarem. Myśl, że istnieje więcej takich łamag dodała mi otuchy. Niech żyją
dziwolągi!
Jadąc do domu, dyskutowałyśmy z Kiką o szkole i wspólnych
znajomych. Trochę bałam się poniedziałku. Nie wiedziałam, czego mogę się
spodziewać. Przywołując w myślach wczorajszą scenę, dziwiłam się swojej
reakcji. Nigdy tak gwałtownie nie reagowałam na drugiego człowieka.
Odkąd zaczął się rok szkolny, wszystko zaczęło się
komplikować. Zmieniałam się, czułam to, a inni też zaczęli to dostrzegać.
Wystąpienie przy schodach, irracjonalne zachowania, kłótnie bez powodu. Fakt,
może nie podobało mi się to, kim jestem i jakie miejsce w hierarchii zajmuję,
ale jeszcze mniej cieszyło mnie to, kim się staję. Minęły dopiero dwa dni, a
wydarzyło się więcej, niż przez całe moje życie. Wiedziałam, że będę musiała
podjąć jakąś decyzję, ale tchórzliwie odkładałam to na później, wmawiając sobie,
że potrzebuję spokoju i odpoczynku.
W domu z przyjemnością i ulgą zastosowałam się do zaleceń
lekarza. Kładąc się do łóżka, próbowałam pozbyć się ciągle powracających myśli,
jednak przed samą sobą nie da się uciec. Wokół mnie panowała cisza i tym
wyraźniej odczułam samotność. Taty nie widziałam od wczoraj, może był w
sklepie, może znowu gdzieś się włóczył, nie miałam pojęcia i raczej mnie to nie
obchodziło. Kika wróciła do siebie, nie chcąc mi przeszkadzać, a ja nie
zaprotestowałam, choć całe moje jestestwo burzyło się przed tym. Próbowałam
zasnąć, ale sen nie nadchodził. Rzucałam się w pościeli i coraz wyraźniej
uświadamiałam sobie, że nie ucieknę przed poważnym rachunkiem sumienia.
Ciche pukanie ucieszyło mnie, mogłam odsunąć w czasie tę
decydującą rozprawę. Myślałam, że może to siostra wróciła, ale między drzwiami
i framugą, zobaczyłam rudą czuprynę mojej sąsiadki. Bezceremonialnie wkroczyła
do środka i rozłożyła się wygodnie na łóżku. Z torby, którą postawiła na
stoliczku, wyjęła dwa kubki gorącej czekolady i pudełko lodów. Miała talent do
pojawiania się we właściwych momentach. Zdawałam sobie sprawę, że niestety moja
radość z odroczenia poważnej rozmowy z sobą samą, była przedwczesna. Pani
Dominika potrafiła wyciągnąć ze mnie wszystko, ale jej rady trafiały prosto do
serca i nie były bezwartościowe. Znała się na ludziach jak mało kto i
konkursowo kpiła z życia. Uwielbiam ją za to.
- No, mała – uśmiechnęła się popijając gorący płyn. –
Mów.
Nawet mnie nie zdziwiło, że wie o tej anarchii w mojej
głowie. Mimo różnicy wieku, była mi bardzo bliska. Nazywam ją w myślach moją
dobrą wróżką, moją bardziej doświadczoną przyjaciółką.
- Nic się nie dzieje – skrzywiłam się i sięgnęłam po
pudełko lodów. Wiedziałam, że za chwilę zacznie się przesłuchanie.
- To nieprawda, że przemilczany problem nie istnieje –
zawsze to powtarzała i zazwyczaj się z nią zgadzałam, tylko dziś czułam się
taka dziecinna i to wywołało we mnie bunt.
- Nie mam żadnego problemu! – krzyknęłam i spojrzałam na
nią ze złością. Roześmiała się i ze zrozumieniem pokiwała głową. Moje humory
znała na pamięć. Poznałyśmy się, kiedy miałam siedem lat. Mieszkała tu wtedy
pierwsze lato i zaginął jej ukochany kot. Futrzak znalazł się w moim ogrodzie i
dzięki niemu wywiązała się ta niezwykła relacja.
- Uwierz, jeśli ktoś wraca zapłakany do domu i mimo
później godziny wykrzykuje na ulicy, że życie jest do chrzanu, to ma problem.
- Nawet nie będę cię za to przepraszała i tak wiem, że
pewnie mordowałaś kolejną świetną postać – Dominika jest pisarką i z uporem
maniaka uśmierca wszystkich bohaterów, których kochają jej fani. Powtarza, że
nie ma nic nudniejszego niż szczęśliwe zakończenia. – Dlaczego wszyscy się
czegoś ode mnie domagają? Oczekują, że zrobię to, o co mnie proszą, nawet,
jeśli jest to niezgodne z moją naturą. Dlaczego nikt nie chce pobyć ze mną
blisko? Pobyć i nic więcej. Chcę zrozumienia – pod powiekami poczułam łzy. Znów zaczynałam
się rozklejać.
- Po prostu prosisz o życie. Po szesnastu latach jałowej
egzystencji to normalne – mimo pozornej obojętności w głosie, wiedziałam, że
słucha mnie i pomoże mi posprzątać bałagan w umyśle.
- A czym jest życie? – spytałam zdezorientowana. Nie
rozumiałam do czego zmierza.
- Wszystkim – wzruszyła ramionami – daje możliwość
wyboru. Masz możliwość bycia, tym, kim chcesz być, masz też możliwość bycia
tym, kim nie chcesz być. Nikt nie może narzucić ci wyboru. Musisz go dokonać
sama.
Pocałowała mnie w czubek głowy i wyszła. Miała rację.
Zawsze miała rację. Szukałam problem tam, gdzie go nie było. Zadręczałam się
myślą, co będzie ze mną i moimi przyjaciółmi, a nawet nie kwapiłam się do
rozmowy z nimi. Użalanie się nad sobą opanowałam do perfekcji, ale teraz już z
tym koniec. Życie to możliwość wyboru, a ja chcę zacząć żyć. Nie wiem, co
przyniesie poniedziałek, ale co z tego? Nie mam powodu do zmartwień, jestem
młoda, jestem utalentowana, mam wspaniałych przyjaciół. Muszę się tego trzymać
i nie mogę o tym zapominać. Zamiast oskarżać o swoje niepowodzenia innych, powinnam
pracować nad sobą i zmieniać się na lepsze, ale nie kosztem przyjaciół. Już
wiedziałam, co muszę i co chcę zrobić.
Kto wie, może nawet z Austinem dojdziemy do porozumienia?
Pod warunkiem, że nauczy mnie tej sztuczki z trąbkami.
Roześmiałam się. Czarne chmury uleciały w dal. Zasnęłam
spokojna bez natrętnej myśli „co przyniesie jutro”.
_______________________________________
Mam nadzieję, że wybaczycie mi ten szybki i niedopracowany rozdział, tak bardzo chcę przejść już do dalszej części tej historii, że nie mogłam się powstrzymać przed opublikowaniem go.
Z góry przepraszam za wszelkie literówki i mało akcji, ale po wczorajszej imprezie zaręczynowej moich przyjaciół, wciąż nie doszłam do siebie. :)
M.