poniedziałek, 13 października 2014
Jak zniszczyć swoje życie w cztery dni?
20 listopada
Kiedyś, czekając na samolot, znalazłam w lotniskowej księgarni książkę - "Jak zmienić swoje życie w miesiąc?", nie kupiłam jej z dwóch powodów, po pierwsze, tylko idiota albo ktoś, kogo konto bankowe choć w ułamku przypomina konto bankowe arabskich szejków, kupuje rzeczy na lotnisku, po drugie, uznałam, że jeśli ktoś wierzy w takie bzdury, jakie są zawarte w tego typu poradnikach, to ja mu bardzo współczuję, bo to debilizm i tanie naciągactwo. Dziś już nie jestem tego taka pewna. Może nie była to zbyt ambitna pozycja, a autorowi do Dostojewskiego czy Tołstoja było naprawdę daleko, ale ostatnie kilka dni pokazało, że nawet ja, mogłabym wydać podobny poradnik, więc łączę się z moim duchowym bratem (lub siostrą) i zamieszczam w tym pamiętniku wydarzenia, na których podstawie powstanie książka, która kiedyś przyniesie mi grube miliony - "Jak zniszczyć swoje życie w cztery dni?"
Każdy szanujący się, choć ja myślę, że raczej szpanujący tym, jaki jest super zdolny, pisarz na początku swojego dzieła umieszcza wstęp i uświadamia maluczkich, szarych człowieczków, jak doszło do powstania arcydzieła, które czytelnik dzierży w dłoniach. Ewentualnie umieszcza gdzieś podziękowania. Mój poradnik nie będzie się pod tym względem różnił, uwaga, uwaga, zaczynam.
Nazywam się Ally Dawson, jestem niepozorną nastolatką z Miami. Miałam swoje grono przyjaciół, swoje niepozorne problemy i pokręconą rodzinę, która nie obdarzała mnie łaską swojego zainteresowania. Ot, typowa amerykańska dziewczyna. Wszystko zmieniło się, gdy awansowałam do grona najpopularniejszych uczniów w naszym liceum oraz znalazłam miłość. Można by wysunąć wniosek, że wraz z tak pozytywnymi zmianami, poziom mojego życia poprawił się i to znacząco. Nic bardziej mylnego. Moja cudowna rodzinka stoi na straży i nie pozwala mi odetchnąć spokojnie. Z tego miejsca pragnę podziękować:
- mojej siostrze Kice, która przez lata ukrywała przede mną, że choruje na białaczkę,
- mojej mamie, która porzuciła mnie w dzieciństwie,
- mojemu ojcu, który uznał, że kolejne dziecko w rodzinie to doskonały pomysł, no bo kto nie kocha dzieci?
- Kathy, narzeczonej mojego ojca, wyroczni stylu, niekoniecznie tego, który uznaje się za salonowy, przyszłej matce dziecka, przez które oszalał cały klan Dawson-Simms-Miller,
i przede wszystkim sprawczyni całego zamieszania, brawa dla Salome "Sally" Dawson - mojej cudownej i niezastąpionej babci.
Dedykuję tę książkę Wam i całej naszej rodzinie, gdyby nie Wy i wasze szaleństwo może mogłabym mieć typowe problemy - nauka do egzaminów semestralnych, Bal Gwiazdkowy, premiera musicalu i prezenty świąteczne.
Spis treści:
Rozdział I - Zniechęć do siebie przyjaciół (i swojego chłopaka też).
Rozdział II - Zniechęć do siebie swoją rodzinę (i rodzinę twojej rodziny też).
Rozdział III - Spraw, że ostatnia życzliwa ci dusza, znienawidzi cię.
Rozdział IV - Zbrataj się z wrogiem (albo i z kilkoma, co tam będziemy sobie żałować).
Okej, okej, nie zamierzam jeszcze pisać tego arcydzieła, po prostu muszę gdzieś wylać frustrację, a podejrzewam, że zabrakłoby mi miejsca, gdybym chciała opisać wszystko z najdrobniejszymi szczegółami, więc ograniczę się i napiszę tylko jedno - CO JA TAKIEGO ZROBIŁAM, ŻE TO WSZYSTKO MNIE SPOTYKA?!!!
Zawsze starałam się być szczera w stosunku do mojego towarzystwa. Wierzyłam, że jeśli ja będę fair, inni odwdzięczą mi się tym samym. Cóż, naiwniara ze mnie, ale im bardziej ludzie mnie zawodzą, tym bardziej im ufam. Podobno to objaw jakichś psychicznych skrzywień i skaz z dzieciństwa. Najwyraźniej jestem skażona i skrzywiona też, a inni muszą to wyczuwać, bo zawsze, ale to zawsze ktoś, kogo obdarzam zaufaniem, wbija mi nóż w plecy. Może ktoś inny wyniósłby z tego jakąś lekcję, no nie wiem, coś w stylu - jeśli ktoś cię olewa, też go olej lub jeśli ktoś prosi cię o oszukiwanie twojego chłopaka, nie rób nic, co kłóci się z twoim wewnętrznym poczuciem wartości. Tja. Ja chyba nigdy się tego nie nauczę. Zawsze najpierw będę myślała o innych, a później będę pakowała się z jednego bagna w drugie, aż w końcu się w nim utopię. Bo właśnie tak teraz się czuję. Mam wrażenie, że tonę, a z każdą kolejną próbą złapania oddechu, zamiast oczekiwanego haustu powietrza, połykam kolejne porcje wody, które ściągają mnie na dno. Nie mogę wydostać się na brzeg, bo brzegu nie ma! Jest tylko kilka centymetrów ziemi, a dalej urwisko. Cokolwiek zrobię, nie uratuję się. Dlatego pławię się w lodowatej i pełnej brudów wodzie, bo jest to lepsze niż całkowita zagłada. Zaczęło się niewinnie, zawsze się tak zaczyna. Spotkałam siostrę mojego chłopaka w męskim towarzystwie i obiecałam, choć wciąż uważam, że zostało to na mnie wymuszone, że nie pisnę słówka. Nie pisnęłam. Samo się pisnęło i od tamtej chwili czuję się wrogiem numer jeden wszędzie, gdzie tylko się pojawię.
Wszystko zaczęło się trzy dni temu.
- Austin, przestań! - krzyczałam, śmiejąc się. Staliśmy na przystanku autobusowym, a chłopak torturował mnie łaskotkami. Dez, jak to Dez, wszystko nagrywał, a ja miałam ochotę zabić ich oboje. Blondyna za to, że mnie męczy, a mojego przyjaciela, bo mu na to pozwala i jeszcze to uwiecznia. Trish nie odezwała się ani słowem. Stała z boku i całkowicie ignorowała naszą obecność. Przez cały dzień było tak samo. Całkowicie zamknęła się w swoim cierpieniu i odpowiadała tylko wtedy, kiedy ktoś ją o coś zapytał. Wszyscy już wiedzieli o wyjeździe Deuca. Choć on sam nie pojawił się w szkole, jego widmo, jak gdyby ciągnęło się za nim. Pani Speaker niemalże zeszła na zawał, w końcu do premiery pozostał niewiele ponad miesiąc, tak wściekłej i wrzeszczącej jeszcze jej nie widziałam, ale sytuacja została opanowana. Rolę po Deucu dostał Ty, który miał podwójną rolę - swojego bohatera - jakiegoś anonimowego chłopaka z drużyny i dublera Chad'a. Trish dzielnie to wszystko zniosła, nie okazała ani przez moment, jak bardzo ją boli ta cała sytuacja. Nasza grupa, mimo moich szczerych obaw, ani słowem nie wspomniała o właścicielu pustego krzesła przy stole. Rozmowy toczyły się tak, jak zwykle. Jakieś pierdoły, jakiś film, koncert czy książka, jakby Deuce nigdy nie istniał. Sprawiło mi to ulgę, strasznie się martwiłam, jak to rozstanie wpłynie na nas wszystkich, ale jeśli ktoś to komentował, to tylko w swoim gronie, z dala od uszu Trish. Momentami odnosiłam wrażenie, że moja przyjaciółka chciałaby o tym pogadać, wyrzucić z siebie cały gniew i żal, ale nie wspomniała o tym ani słowem, a ja nie miałam odwagi zapytać. Czasami na pewne rzeczy trzeba spuścić zasłonę milczenia i zapomnienia. Nie żebym się łudziła, że to załatwi sprawę, ale wolałam odczekać, nim zdecyduję się na decydującą rozmowę z Trish. Czas wcale nie leczy ran, ale stępia ból, sprawia, że obojętniejemy i łatwiej przychodzi nam przyswojenie pewnych spraw, czy rozmowa o nich. Kiedy Trish będzie gotowa rozmawiać o Deuce, sama mi o tym powie. Naciskaniem nie osiągnę nic ponad to, że przysporzę jej jeszcze więcej cierpienia.
- Słuchajcie, idę się przejść - odezwała się nagle brunetka.
- Zaraz będzie autobus - zdziwił się Austin, och, faceci nic nie rozumieją.
- Pójść z tobą? - zaproponowałam, ale Trish tylko pokręciła głową i odeszła.
- Odbiło wam? - wrzasnęłam na chłopaków, kiedy przyjaciółka zniknęła za rogiem.
- Ale co? - Dez uprzejmie się zdziwił. Miałam na końcu języka pewną mało kulturalną i zdecydowanie niezbyt salonową odpowiedź, ale powstrzymałam się od jej wygłoszenia.
- Ona cierpi, idioci! Jak możecie się śmiać i zachowywać tak, jak gdyby się nic nie stało?! - oburzyłam się.
- A co mamy robić? Pytać po chwila czy wszystko okej i czy chce o tym pogadać?
- Jesteście beznadziejni - byłam co najmniej zniesmaczona. A gdzie empatia? Gdzie te górnolotne zapewnienia "gdy ty cierpisz, ja też cierpię"? - To, że nic nie mówi, nie znaczy, że jej nie ma. Nie ignorujcie jej, postarajcie się wciągnąć ją do rozmowy!
- I biegajmy za nią cały dzień pytając, czy czegoś potrzebuje - Austin był poirytowany. Od czasu tej całej akcji z ciążą Kathy, ciągle się sprzeczaliśmy.
- Austin, przymknij się, Ally, ty też wyluzuj - Dez zastanowił się przez moment. - Trish potrzebuje teraz spokoju i czasu, dajmy jej to. Na siłę jej nie rozweselimy, ale możemy próbować.
- Wiedziałam, że mnie zrozumiesz - uśmiechnęłam się.
- Nie rozumiem w czym problem? Przecież to nie pierwszy i nie ostatni chłopak, z którym nie wyjdzie Trish. Dlaczego dziewczyny tak wszystko cholernie przeżywają? - Austin był najwyraźniej w bojowym nastroju. Podejrzewałam, że miało to coś wspólnego z zagrożeniem z hiszpańskiego. Kompletnie sobie z nim nie radził, a mojej pomocy przyjąć nie chciał. Moja szóstka ciążyła mu jak kamień młyński. Urażona duma, to taki typowe.
- Dlaczego przeżywają? - zapytałam przesłodzonym głosem. - Może dlatego, że mają uczucia, a nie górę mięśni i urażonych ambicji?
- Zostawiam was, zanim skoczycie sobie do gardeł - Dez zachichotał i wsiadł do autobusu, jechał do mamy, do ratusza. My musieliśmy jeszcze trochę poczekać na transport.
- Ally, rozumiem, że w domu cię nie układa, a związek przyjaciółki się rozpadł, ale nie musisz tak usilnie dążyć do tego, żeby twój skończył się tak samo.
Tego się nie spodziewałam.
- Chcesz mnie zostawić? - w moim głosie pobrzmiewało jedynie lekkie zdziwienie.
- Nie chcę, ale mnie do tego prowokujesz.
- Kontynuuj, to szalenie interesujące.
- Znowu to robisz! Udajesz obojętność, wręcz sobie z tego i ze mnie kpisz. Zawsze jest tysiąc ważniejszych spraw - Trish, twój ojciec, twoja matka, Kathy, dziecko, Kika i reszta tej zgrai. Mam dość problemów twojej rodziny, mam dość tego, że to na mnie odreagowujesz stres, mam dość twoich dziwnych humorów i tego, jak traktujesz Cass.
- Rozumiem - w tym momencie naprawdę było mi obojętne to, co wyrzucił z siebie chłopak.
- Tylko tyle masz do powiedzenia?
- Mam się usprawiedliwiać? - prychnęłam. - Nie bądź śmieszny. Trish jest moją przyjaciółką, nie zostawię jej samej, a moja rodzina? To zawsze będzie moja rodzina. Nawet jeśli zamknę oczy, policzę do dziesięciu i pstryknę palcami, nic się nie zmieni. Kika wciąż będzie chora, Kathy wciąż będzie w ciąży, mój ojciec bedzie taki sam, a ta reszta zgrai, jak ich pieszczotliwie nazywasz, chociaż nie jest tak zakłamana, jak twoja kochana siostrunia, która od tygodni ukrywa przed tobą swojego chłopaka, a przed nim Nelsona i ciebie! - wrzasnęłam nim zdążyłam się zastanowić nad tym, co mówię.
- Co powiedziałaś? - o cholera, powinnam sobie odciąć ten jęzor, jest o wiele za długi i sprawia mi zbyt wiele problemów.
- Austin, przepraszam, nie chciałam - przerwał mi.
- To co mówiłaś o Cassy, powtórz to - w głosie chłopaka zabrzmiała stal.
- Kochanie, posłuchaj...
- Powtórz to!
Mogłam znowu skłamać, udawać, że to tylko nerwy, ale wtedy straciłabym Austina, a tego nie chciałam, choć udawałam, że jest mi to obojętne.
- Cassidy ma chłopaka, kryłam ją przez ten cały czas, ale mam tego po dziurki w nosie. Zrób z tą wiedzą, co tylko chcesz, ja umywam ręce - poddałam się.
- Oszukiwałaś mnie?
- Można to interpretować także w ten sposób - odparłam wymijająco.
- Także? A jak ty to widzisz, jeśli nie jak oszustwo?
- Pomoc przyjaciółce? - zabrzmiało to dość słabo, nawet jak dla mnie.
- Ally, co się z tobą dzieje? Gdzie twoja krystalicznie czysta i niezachwiana moralność?!
- Będziesz mi teraz prawił kazania? - jęknęłam.
- Zmieniasz się i to niekoniecznie na lepsze.
- Myślisz, że jestem ślepa? Bądź, co bądź znam się wystarczająco dobrze, żeby nie podobało mi się to, w jakim kierunku zmierzam. Ja też mam dość tych wszystkich ludzi i chorych sytuacji, ale to nie sprawi, że jestem w stanie się ich pozbyć! To przede wszystkim ja muszę sobie jakoś z tym radzić! Ty tylko stoisz gdzieś z boku i patrzysz na to przez pryzmat. Ja jestem częścią tego całego bagna. Jeśli wciąż będę dawała się kopać po głowie, w końcu dam się wbić w ziemię tak głęboko, że bez koparki się nie obędzie.
- I twoim zdaniem to usprawiedliwia kłamstwo?
Miałam serdecznie dość tej rozmowy i tego, jak zaślepiony był blondyn. Okej, przyznaję, może i go oszukiwałam na prośbę Cassidy, ale nikt nie jest święty. On także.
- To Cass kłamała, nie ja - ja tylko zataiłam prawdę, każdy wie, że to różnica.
- Nie zgrywaj idiotki, wiesz o czym mówię - chłopak był wściekły. Cóż, ja też.
- Skoro chcesz zwalać całą winę na mnie, twoja sprawa - autobus dojeżdżał do przystanku, a ja czułam, że palą mnie łzy wściekłości.
- Nie chodzi tylko o to, nazwałaś moją siostrę zakłamaną - zebrało mu się na roztrząsanie każdego mojego słowa.
- Zapomniałeś już, co ty mówiłeś o mojej rodzinie? - odgryzłam się. Są jacy są, ale jestem częścią nich.
- Sprowokowałaś mnie! - jakby to coś zmieniało.
- I vice versa.
Większość osób wsiadła już do pojazdu, blondyn stał już w drzwiach, kiedy ja odwróciłam się i pomachałam mu.
- Zastanów się do czego dążysz - zawołałam i ruszyłam przed siebie. Było już za późno żeby Austin zdążył wysiąść i cieszyło mnie to. Potrzebowałam chwili wytchnienia i spokoju. Oboje powiedzieliśmy o kilka słów za dużo, ale byłam pewna, że ta awantura tylko oczyści atmosferę. Zbyt wiele niedopowiedzeń i niedomówień narosło między nami. Teraz wszystkie z siebie wyrzuciliśmy i paradoksalnie, każde z nas powiedziało coś, co powinno zranić drugą stronę, dlatego byłam pewna, że wszystko dobrze się skończy. Rano nie będzie śladu po kłótni. Szkoda, że inne moje problemy tak błyskawicznie się nie rozwiązywały. Przyznaję, że częściowo z mojej winy, bo byłam tak irytująco upierdliwa i drobiazgowa, ale, błagam, czy tylko ja widzę jakie to wszystko jest beznadziejne? Najgorsze jest to, że nawet nie mam komu się wyżalić, bo nikt nie rozumie mojego punktu widzenia, a jeśli nawet częściowo wie, o co mi chodzi, nie zgadza się z tym. Mam tyle bliskich osób, a każda z nich zbywa mnie twierdząc, że marudzę i przesadzam. Bosko.
Z braku jakiegokolwiek pomysłu, skierowałam się do Sonic Boom'a. Nie byłam tam masę czasu, mimo beznadziejnego personelu, wciąż miałam tam swój pokój i czułam się w nim lepiej niż w domu, gdzie aktualnie rządziła się Kathy. W sklepie, jak zawsze kręciło się kilka osób, oglądając instrumenty i przeglądając płyty. Nic się nie zmieniło od czasów moich rządów. Z przyjemnością usiadłam na sofie i zaczęłam przeszukiwać torebkę, chcąc się dokopać do kluczy.
- Twojego ojca ani Kathy nie ma - Eve ustawiała na półce skrzypce.
- Skąd pomysł, że chciałabym z nimi rozmawiać? - prychnęłam.
- To po co tu przyszłaś?
Wzruszyłam ramionami.
- Taaa - mruknęła blondynka i wróciła do pracy. Nie nazwałabym tego rozmową, ale po raz pierwszy zamieniłyśmy kilka słów bez agresji i wzajemnej niechęci. Nie wiem skąd się wziął dobry nastrój Eve, ale to nie wróży zbyt dobrze. Nauczyłam się już, że od tej dziewczyny oczekuje się wyłącznie najgorszego. Z zaciekawieniem zerkałam na nią, gdy do sklepu wszedł Dallas. Rozbawiło mnie wspomnienie mojego zauroczenia nim. Jaka byłam wówczas dziecinna. Ekscytowałam się każdym spojrzeniem i wyobrażałam sobie sceny rodem z tanich romansideł dla starych panien. Co za wstyd! Jak dobrze, że nikt o tym nie wie. No, poza Trish i Dezem, ale oni przecież nikomu nie wygadają.
Zaraz, zaraz, czy to jest to, co widzę?
- Spotykasz się z Dallasem? - zapytałam, kiedy chłopak opuścił sklep.
- Nie twoja sprawa - odburknęła Eve.
- Fakt - potwierdziłam i dalej wyrzucałam rzeczy z torebki. Gdzie ten cholerny klucz?
- To świeża sprawa, nie chcę zapeszać - powiedziała blondynka po chwili. Przez moment zastanawiałam się, dlaczego mi to mówi. Kurczę, czy ona w ogóle ma jakieś przyjaciółki, czy ja całkowicie zepsułam jej opinię w szkole? Nie ja, ona sama sobie zepsuła swoim histerycznym i złośliwym zachowaniem. Ja tylko ją sprowokowałam.
- A on?
- Co on?
- No jaki on ma stosunek do waszego związku - przewróciłam oczami.
- Nie ma żadnego związku, spotykamy się tylko. Nie znamy się jeszcze zbyt dobrze.
- Biedny Dallas, może się rozczarować - nie wiem dlaczego to powiedziałam. Okej, Eve jest beznadziejna, ale była miła.
- Biedny Austin, czeka go to samo - blondynka nie pozostała mi dłużna.
Prychnęłam i nie zaszczyciłam jej odpowiedzią.
- Możesz mną gardzić, ale wcale nie różnimy się tak bardzo od siebie.
- Chyba ci odbiło! - oburzyłam się. - Ja nigdy...
- Nigdy co? - zakpiła dziewczyna. - Nigdy nie byłaś egoistką? To ciekawe. Była tu Kathy, poważnie myśli o rozstaniu z twoim ojcem, bo nie wyobraża sobie wychowywania dziecka w towarzystwie wiecznie niezadowolonej i zadzierającej nosa się księżniczki. Jak widać, są osoby, które nie należą do twojego funclubu.
- Biedna, Kathy - zakpiłam.
- Obudź się dziewczyno, nie masz pięciu lat! Nie lubię cię i nie obchodzi mnie twoje życie, ale Kathy jest dobrym, ciepłym człowiekiem. Nie zasługuje na to, jak ją traktujesz.
- Zajmij się sobą - burknęłam.
Od kiedy to Eve ma jakiekolwiek ludzkie uczucia? Jestem pewna, że to podstęp. Coś kombinują z Kathy, ale ja nie dam się wciągnąć w ich gierki. Nie ufam ani jednej, ani drugiej. Muszę to dobrze przemyśleć, czuję, że teraz pora na mój ruch, ale nie postąpię jak nierozsądne dziecko. Nie.
Znalazłam klucze w jednej z przegródek, rzeczy leżące na stole zgrabnym ruchem wsunęłam do torby. Później się będę martwić tym, co gdzie jest. Marzyłam tylko o chwili spokoju i ciszy. Bez awantur, krzywych spojrzeń i problemów. Niestety nie było mi to pisane.
- Zdrajczyni! - zaczęłam wchodzić po schodach, ale nie doszłam daleko. Cassidy jak burza wpadła do sklepu. Chwyciła mnie za ramię i pociągnęła w dół. Potknęłam się, ale udało mi się zachować równowagę. Klienci rzucali nam zaciekawione i rozbawione spojrzenia. Dwóch chłopaków stojących przy gitarach wyjęło telefony, spodziewali się walki, którą mogliby wrzucić do Internetu.
- Nie rób widowiska - próbowałam zachować spokój. - Chodź na górę, tam porozmawiamy na osobności.
- Nie mam zamiaru z tobą rozmawiać! - Cass nic sobie nie robiła z tego, że otacza nas masa obcych ludzi. - Zaufałam ci! Traktowałam cię jak siostrę, a ty wbiłaś mi nóż w plecy!
- Cassy, posłuchaj - zaczęłam, ale blondynka przerwała mi.
- Jesteś zakłamaną, zapatrzoną w siebie egoistką!
- Przystopuj dziewczyno - teraz to ja się zdenerwowałam. - To ty ukrywałaś syna i brata przed facetem, a jego przed rodziną. Skoro na takich fundamentach budujesz miłość, nie masz prawa nazywać mnie zakłamaną!
- A święta Ally wzięła sobie za cel opiekę nad nieświadomymi - syknęła dziewczyna. - Nie chcę cię widzieć w moim domu!
Cassidy wyszła trzaskając drzwiami. Przez moment stałam osłupiała i otumaniona. Czy to się działo naprawdę? Spojrzenia, które posyłali mi klienci utwierdzały mnie w myśli, że tak, to wszystko jest prawdą.
- Koniec przedstawienia! - wrzasnęłam.
- Jesteśmy takie same - szepnęła mi do ucha Eve.
Tego było już za wiele. Wybiegłam z Sonic Booma, jakby goniło mnie stado piekielnych psów. To niemożliwe! Ja nie jestem taka! Jestem dobrym człowiekiem! Jestem dobrą przyjaciółką! Jestem dobrą siostrą! Nie jestem zakłamaną egoistką! Nie jestem Eve! Oni wszyscy się mylą! Oni wszyscy muszą się mylić!
Biegłam przed siebie bez celu. Chciałam uciec od tłukących się mi po głowie myśli. Chciałam wyrzucić z siebie te wszystkie złe emocje. Tylko, że to nadal we mnie tkwiło. Bez względu na to, jak daleko i szybko biegłam. Nie da się wyłączyć mózgu, choć niektórzy swoim zachowaniem przeczą tej teorii.
Zdumiona spostrzegłam, że jestem koło domu Emmy i Kostki. Chciałam wierzyć, że to przeznaczenie mnie tu sprowadziło. Moje kuzynki mnie wysłuchają i zrozumieją. Zapukałam do drzwi. Minęło kilka chwil nim usłyszałam zgrzyt zamka. Otworzył Karl, mąż cioci, co wprawiło mnie w stan lekkiej konsternacji. Nie miałam pojęcia, jak się do niego zwracać. Po imieniu? Wujku? Proszę pana? Niezbyt często go widywałam, nie miałam pojęcia, czy on wie, kim jestem.
- Dzień dobry, zastałam Emmę? - zapytałam po prostu.
- Emmanuelle, masz gościa - mężczyzna szorstkim głosem zawołał gdzieś w przestrzeń. Pomyślałam o moim ojczymie Marku. Był kompletnie innym człowiekiem! Ciepłym, otwartym, przekochanym. Znał wszystkich przyjaciół Kiki, Jacka i Meg, a nawet moich, choć nie mieszkaliśmy razem. Po raz pierwszy od bardzo dawna dotarło do mnie, jak wielką szczęściarą jestem.
- Allyson, skarbie, wejdź do środka - ciocia Kristina mnie zauważyła.
- Cześć ciociu - uśmiechnęłam się.
- Emmanuelle zaraz się tobą zajmie, utknęła przy naczyniach. Poczekaj w jej pokoju.
Z ulgą udałam się na górę. Emma kiedyś mi powiedziała, że jej ojczym nienawidzi wszelkich zdrobnień. Jedynie do Kimberly, swojej siostrzenicy zwracał się per Kimmy.
- Jeżeli ten człowiek kogokolwiek kocha, to właśnie Kim. Nie mam pojęcia, dlaczego mama za niego wyszła. To psychol - słyszałam to wielokrotnie i po dzisiejszym spotkaniu, byłam gotowa przyznać kuzynce rację. Jesteśmy w jakimś stopniu rodziną, a ten człowiek potraktował mnie jak powietrze.
- Hej młoda - Kostka zajrzała przez szparę w drzwiach. - Jak sytuacja w domu?
- Dość napięta - przyznałam. - Kathy jest traktowana jak królowa. Ojciec skacze koło niej, jak wierny pudelek. Bez przesady, jest po prostu w ciąży, to nie choroba! Zbiera mnie na wymioty, kiedy spoglądam na to ich świergotanie.
- Wyluzuj trochę, okej?
To mnie zdziwiło. Dlaczego wszyscy twierdzą, że to ja tworzę problem? Hallo!
- Kostka, czuję się jak intruz we własnym domu!
- Wybacz, mała, ale sama jesteś sobie winna.
- O czym rozmawiacie? - Emma weszła do pokoju. Ucieszyłam się. Nie chciałam wyżywać się na Konstancji, tylko dlatego, że jest przeciwko mnie. Pokrótce opowiedziałam Em, o czym dyskutowałyśmy.
- Ally, moim zdaniem trochę cię poniosło - czułam, że szczęka opada mi do samej podłogi. Czym prędzej zamknęłam usta, zdając sobie sprawę, że nie prezentuję się zbyt inteligentnie z rozdziawioną paszczą.
- Słucham?!
- Wujek się zakochał. Pozwól mu na trochę szczęścia. O ile wiem, nie był w poważnym związku od czasu rozwodu z twoją mamą - ciągnęła nieubłaganie Emma.
- A więc teraz to moja matka jest winna?
- Jeszcze miesiąc temu, ciocia Penny była dla ciebie wrogiem numer jeden - Kostka się rozzłościła. - Dziewczyno, nie możesz być chorągiewką! Nie zmieniaj zdania, bo wiatr zawiał inaczej!
- Czyli powinnam siedzieć cicho, dać się kopać po głowie i cieszyć się z tego? - teraz to ja się wściekłam. Cały dzień słyszę, że to ja jestem tą złą. Pieprzyć to!
- Po prostu odpuść. Nawet nie próbujesz poznać tej kobiety. Uprzedziłaś się do niej i traktujesz jak kogoś, kto próbuje ci ukraść twoją własność - Konstancja spojrzała na mnie, jak na dziecko. - Ally, zachowujesz się jak rozwydrzona panienka, która ma żal do całego świata. Każdy chce cię skrzywdzić, każdy jest twoim wrogiem, każdy jest zły. Nie!
- Nie mam zamiaru tego słuchać - wstałam i rzuciłam kuzynkom lodowate spojrzenie.
- Pewnie, idź! Zamknij się w pokoju i powtarzaj sobie, że każdy tylko czyha na twój błąd!
- Uspokójcie się obie! - krzyknęła Emma.
- Prawda boli? - syknęła Kostka. Mocno wpieniona Kostka. Jest urocza i miła, ale do momentu, kiedy ktoś nie wyprowadzi jej z równowagi. Wtedy nad sobą nie panuje. To cecha rodzinna. Tak myślę.
- Och, ja chociaż nie płaszczem się przed ojczymem, który ma mnie gdzieś - rzuciłam pozornie obojętnym tonem. Gdyby wzrok mógł zabijać, leżałabym już martwa. Kostka starała się utrzymywać dobre relacje z Karlem.
- Nie masz pojęcia o czym mówisz.
- Czyżby? - wyszłam, zanim któraś z dziewczyn zdążyła się odezwać. Nie czułam żadnej satysfakcji, mimo, że pozornie wygrałam, to zniechęciłam do siebie kolejne dwie osoby i to osoby, które znałam całe życie. Nie poznawałam się. Ally, co ty wyprawiasz?! Przestań! Chciałam krzyczeć! Chciałam kopać w ścianę! Chciałam zamknąć się w pokoju, zakopać się w łóżku i udawać naleśnik. A później obudzić się, najlepiej za sto lat, kiedy wszystko już będzie dobrze. Kiedy ja będę sobą, a nie dziewczyną, na którą nie mogłam spoglądać w lustrze. Nie jestem głupia, ani zapatrzona w siebie. Zdaję sobie sprawę, że nie jestem bez winy, ale nie potrafię przeprosić, dlatego wciąż pogrążam się coraz bardziej i bardziej. Wiem, że nie mam racji, a mimo to kłócę się i obrażam kolejnych bliskich mi ludzi. Do czego ja dążę? Dlaczego znowu robię to samo?
- Hej Ally! - zaklęłam pod nosem. Na przystanku, kilka metrów ode mnie stała Kim. Uśmiechnięta i bardzo zadowolona Kim. Jej uśmiech działał na mnie, jak czerwona płachta na byka. Zapragnęłam, żeby przestała być taka szczęśliwa. Byłam w takim nastroju, że każdy przejaw dobrego humoru wywoływał u mnie chęć mordu.
- Cześć - mruknełam. Modliłam się żeby autobus przyjechał jak najszybciej.
- Widziałaś ostatnio Jacka? Mam wrażenie, że mnie unika. Mieliśmy się dziś spotkać, ale zadzwonił, że nie da rady. To do niego niepodobne. Z treningów też szybko wychodzi.
- Sądzisz, że jesteś jedyną znajomą mojego brata? - zapytałam ironicznie.
- Słucham?
- Jack spotyka się z Caroline, sory, chyba odeszłaś do lamusa - wzruszyłam ramionami.
- Jestem jego przyjaciółką, wiedziałabym - na twarzy dziewczyny pojawił się wyraz niedowierzania. Od dawna podejrzewałam, że Kimberly bardzo dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że Jack jest w niej od lat zakochany. Takich rzeczy nie da się długo ukrywać. Jej reakcja utwierdziła mnie w tym przekonaniu.
- Najwyraźniej nie jesteś taka ważna - pomachałam jej i wsiadłam do nadjeżdżającego autobusu. Faktem jest, że Jack spotykał się z Caroline, ale nie było w tym ani krzty romantyzmu. Niestety, bo bardzo polubiłam tę dziewczynę. Care była w trakcie urządzania pokoju i Jack pomagał jej w remoncie, bo jej rodzice bardzo dużo pracowali. Osłupienie, które widziałam na twarzy Kim, kiedy autobus opuszczał przystanek towarzyszyło mi jeszcze długo. Spoglądałam na przesuwające się za szybą miasto i marzyłam, że jestem gdzieś daleko. Miałam już dość tych ciągłych awantur. Miałam dość mojej pokręconej rodzinki i pokręconej rodziny Austina. Miałam dość moich znajomych i tego, jaka jestem dla niech okropna. Miałam dość swojego paskudnego zachowania i tego, co za nim idzie. Było mi wstyd i czułam się naprawdę okropnie. Najchętniej wyjechałabym gdzieś, gdzie nikt mnie nie zna. Do Meksyku. Tylko był jeden problem - gdziekolwiek się znajdę, nie ucieknę przed samą sobą. Mogę polecieć na księżyc, ale co z tego? Moje myśli wciąż będą ze mną. Nie da się wcisnąć przycisku i wyłączyć mózgu. Niestety.
Wysiadłam dwa przystanki wcześniej. Powoli zapadał zmrok, ale czułam, że oszaleję, jeśli będę tak bezczynnie siedziała. Świeże powietrze choć trochę pomogło mi wrócić do równowagi. Okej. Przegięłam. Nie powinnam mówić tego, co powiedziałam, ale czasu nie da się cofnąć. Skoro wszyscy mają mnie za zakłamaną, zapatrzoną w siebie egoistkę - będę nią. Wchodząc do domu, zastanawiałam się, czy zostanie mi chociaż jeden przyjaciel, jeśli dalej będę postępować jak obrażona na świat królewna.
- Gdzie byłaś? - tata niósł tacę z herbatą.
- Interesuje cię to? - mruknęłam. Wyminęłam ojca i zaczęłam wchodzić po schodach, ale nie dane mi było zamknąć się w swojej twierdzy.
- Młoda damo, nie tym tonem - odwróciłam się tak gwałtownie, że nie zdołałam przytrzymać się poręczy. Upadłam na prawą dłoń i usłyszałam chrzęst kości.
- O cholera, chyba złamałam rękę - pisnęłam spoglądając z wyrzutem na opartą o framugę babcię.
Wstałam z trudem i ze łzami w oczach zerkałam na stojących przede mną dorosłych - Kathy - ciężarną narzeczoną mojego ojca, na Sally - moją babcię, która najwyraźniej nie przejęła się moim wypadkiem i na tatę, który jak gdyby nigdy nic zapytał:
- Macie ochotę na herbatę?
Mieszkam w domu wariatów. Albo gorzej.
______________________
Witam po baaaaaaaardzo długiej przerwie!
Jestem najbardziej pechową osobą na świecie, serio. W kwietniu skradziono mi laptop, w maju mój telefon zginął śmiercią tragiczną i od tamtego czasu właściwie nie miałam internetowego życia, bo na sprzęcie, który udało mi się skombinować, nie działało nic, prócz Facebooka. Dziś odebrałam mój nowiusi, milusi laptopik i wracam.
Wybaczcie, jeśli ten rozdział jest bezsensu, ale kurzył się na dysku blogspotu od miesięcy.
Żyjecie jeszcze? Co u Was słychać?
Uściski dla Martyny i Ani! <3
wasza m.
Subskrybuj:
Posty (Atom)