środa, 12 listopada 2014

"Przejażdżki na rollercoasterze emocji..."




15 grudnia


Gdybym miała maszynę, dzięki której potrafiłabym przenosić się w czasie, wróciłabym do wczorajszego wieczoru. Zamykałam oczy i wciąż na nowo przeżywałam to, co się wydarzyło. Na moich ustach mimowolnie pojawiał się uśmiech. Miałam wrażenie, że unoszę się nad ziemią - po prostu szczęście, które mnie wypełniało było tak ogromne, że grawitacja nie była w stanie go pokonać. Jestem pewna, że dookoła mnie wirowały jakieś iskierki, promyczki czy inne tajemnicze fluidy. Czułam, że zaraz zacznę krzyczeć z tej radości, która była zbyt wielka, żeby mógł ją udźwignąć jeden człowiek. Chciałam się nią podzielić, chciałam, żeby wszyscy się dowiedzieli, jak cudowne jest życie. Moje życie!
- Boże, Ally, przestań się tak idiotycznie uśmiechać do tego zeszytu - zezłościła się Trish.
Zignorowałam ją. Rozumiałam, że zżera ją stres. Za moment miałyśmy zasiąść w ławkach i przez najbliższą godzinę walczyć z zadaniami. Na moją przyjaciółkę czekał egzamin z hiszpańskiego, na mnie z chemii. Cóż, może to nie był mój ulubiony przedmiot, ale czułam, że poradzę sobie znakomicie, nie dlatego, że jestem bardzo dobrze przygotowana, a dlatego, że moja dusza śpiewa.
- Oj, Trish - zawołałam rozmarzonym tonem. - Jestem taka szczęśliwa!
- Tak, tak - brunetka niecierpliwie przerzucała kartki podręcznika, który trzymała w dłoniach. - Już wszyscy wiemy, że pogodziłaś się z Austinem. Od rana nie mówisz o niczym innym.
- Och, Trish - zachichotałam. - To było takie romantyczne!
- Zabijcie mnie - mruknęła dziewczyna i uderzyła głową w ławkę. Nie przejęłam się tym. Okay, może i opowiadam to po raz kolejny, ale najchętniej nie mówiłabym o niczym innym.
- Myślałam, że umrę, kiedy zobaczyłam Austina z kwiatami - kontynuowałam, olewając burczenie przyjaciółki.
- Szkoda, że tego nie zrobiłaś, mogłabym pouczyć się w spokoju.
- Patricio De La Rosa, informuję cię, że jesteś najbardziej podłą przyjaciółką na świecie - pacnęłam dziewczynę w ramię.
- Super - mruknęła Trish, ale po chwili wybuchnęła śmiechem. Nie pozostałam dłużna. Niestety, dzwonek przerwał naszą rozmowę. Życzyłyśmy sobie powodzenia i pobiegłyśmy w stronę sal. Dopiero gdy usiadłam w ławce i rozglądając się po pomieszczeniu, ujrzałam blade twarze uczniów, dotarło do mnie, że egzaminy wlaśnie się zaczynają. Dopadł mnie stres. Bałam się, że zawalę przez to, że nie skupiłam się na nauce w stu procentach. Nerwowo przegryzłam wargę i odmówiłam modlitwę do wszystkich bogów, których znam. Wsparcia nigdy dosyć. Odprawiając wewnętrzne modły, natknęłam się na wzrok CeCe. Bezgłośnie życzyłyśmy sobie powodzenia. Pani Race, dziś wyjątkowo wyglądała, jak terminator, a nie dobrotliwa staruszka, zaczęła krótką przemowę. Przedstawiła nam zasady i po chwili rozdała kartki z zadaniami. Zacisnęłam oczy i wzięłam głęboki oddech. Będzie, co ma być.
- Jedziesz, mała - dopingowałam się w myślach i z przestrachem spojrzałam na leżącą przede mną kartkę. Chwilunia, przeczytałam ponownie polecenie. Dzięki ci, Boże, Allahu, Mahomecie, Buddo, Jahwe, Latający Potworze Spaghetti! Ja to wiem! Właśnie tego uczyłam się w drodze powrotnej z Sarasoty!
Pisałam jak w transie! Jedno po drugim, rozwiązywałam wszystkie zadania i, jestem pewna, że tak skomentowałaby to Trish, uśmiechałam się głupkowato. Oby równie dobrze poszły mi egzaminy z matematyki, angielskiego i hiszpańskiego.
Kiedy upłynął wyznaczony czas, pani Race zebrała nasze prace i podziękowała nam za owocną pracę w tym semestrze. Tja, owocna praca. Wszystkie lekcje przegadałam z Bradem, ale kto by się czepiał szczegółów. Swoją drogą, to strasznie niesprawiedliwe, że Garby, choć jest chemicznym geniuszem, musi chodzić na zajęcia z młodszym rocznikiem, bo nie zaliczył jakiegoś egzaminu w poprzedniej szkole, jeszcze w Europie.
- I jak ci poszło? - o wilku mowa. Chłopak właśnie wychodził z sali.
- Mam nadzieję, że tak dobrze, jak myślę - wybuchnęłam śmiechem.
- Ludzie, co za głupi przedmiot - jęknęła CeCe, dołączając do nas. - Chciałabym dożyć dnia, kiedy te wszystkie reakcje, związki i produkcje szkła krzemionkowego mi się przydadzą.
- Szkła krzemianowego - poprawiła ją Rocky.
- Tego też - mruknęła ruda, co skwitowaliśmy wybuchem śmiechu. Skierowaliśmy się w stronę ganku. Garby pożegnał się i pognał na drugi koniec szkoły, na kolejny egzamin. My miałyśmy godzinną przerwę przed zmaganiami z matematyką. Właściwie to powinnyśmy się uczyć, bo z naszej trójki tylko Rocky nie miała problemów z tym przedmiotem, ale gdy tylko usiadłyśmy na ławce, zaczęłyśmy rozmowę.
- Dawson, opowiadaj! - CeCe zerknęła na mnie podejrzliwie. - Wyglądasz, jakby ktoś cię podłączył do tej wielkiej choinki w centrum handlowym, więc zgaduję, że wyprawa się udała.
Streściłam dziewczynom wypad do Sarasoty. Co chwila przerywały mi okrzykami "niemożliwe" oraz "o matko". W międzyczasie dołączyli do nas Dez i Trish, oznajmiwszy nam, że po horrorze na teście z hiszpańskiego, nawet matematyka im niestraszna. Pocieszające, doprawdy.
- Skoro nie spotkałaś Austina, nie rozumiem, dlaczego jesteś taka zadowolona - CeCe zmarszczyła brwi, a Trish udają, że strzela sobie w głowę, poprosiła, żeby ktoś ją zabił.
- Bo to jeszcze nie koniec! Austin przyszedł do mnie do domu! - wykrzyknęłam, ignorując przyjaciółkę. No dobrze, słyszała to już co najmniej siedem razy, ale ja mogłabym to opowiadać bez przerwy. - Z kwiatami! W dodatku przystroił nimi cały mój ogród!
Dziewczyny westchnęły rozmarzone.
- Tak, tak, to były goździki, ulubione kwiaty Ally - rzuciła Trish znad podręcznika od matematyki.
- Aww - po raz kolejny westchnęły moje towarzyszki, a Dez uśmiechnął się. Jestem pewna, że został wtajemniczony w plan Austina.
- A dalej było jeszcze bardziej romantycznie - rozmarzyłam się i opowiadając, wróciłam do niedzielnego wieczoru...
- Nie jestem tchórzem, Ally - blondyn spojrzał mi głęboko w oczy. - Już nie.
Po tych słowach chłopak podszedł bliżej i pocałował mnie. Zarzuciłam mu ręce na szyję i przywarłam do jego ust. Tak strasznie mi tego brakowało.
- Tęskniłam - szepnęłam, kiedy oderwaliśmy się od siebie. Blondyn pogładził mnie po policzku.
- Przepraszam - odszepnął.
Usiedliśmy na huśtawce.
- Zmarzniesz - chłopak zmarszczył brwi i chociaż zaprzeczyłam, otulił mnie szczelnie swoją kurtką. Wybaczcie, pingwinki, nie ma podglądania.
Tak wiele słów cisnęło mi się na usta, ale wszystkie wydawały mi się nieistotne. Milczałam, rozkoszując się bliskością chłopaka.
- Ally - Austin spojrzał mi prosto w oczy. - Wybaczysz mi kiedyś?
Spojrzałam na niego zdumiona. Przecież to ja zawaliłam.
- Wybaczę? Ale co? - nie rozumiałam.
- Miałaś rację - przyznał zawstydzony. - Miałaś cholerną rację. Poddałem się. Chciałem cię zostawić i po prostu uciec. Wyjechać razem z Cass i przekreślić to, co jest między nami. Byłem skłonny nawet uwierzyć w kłamstwa Eve.
- Hej, hej, spokojnie - przerwałam mu. Uścisnęłam jego dłoń i spojrzałam mu głęboko w oczy. - To nie ma znaczenia. Już nie. Jesteś tu. Tylko to się liczy.
Uśmiechnął się, chociaż wciąż w jego oczach czaiła się niepewność.
- Powinnaś być wściekła.
- A ty powinieneś mnie pocałować - prychnęłam. Chłopak wybuchnął śmiechem i przyciągnął mnie do siebie. Chciałam tak trwać w nieskończoność, ale blondyn wciąż wyszukiwał nowe problemy.
- Poważnie, powinnaś być na mnie wściekła - zmarszczył brwi. Wywróciłam oczami i spojrzałam na niego z politowaniem.
- Byłam wściekła. Byłam cholernie wściekła i zmartwiona - przyznałam. - Miałam ochotę skopać ci tyłek za to zniknięcie bez śladu, ale później zrozumiałam, dlaczego zniknąłeś. Nie mogę się na Ciebie wściekać, bo nie chcesz opuszczać Cass. Hej, może często zachowuję się jak egoistka z zaburzeniami osobowości, ale potrafię wczuć się w waszą sytuację. A przynajmniej staram się. Liz mi wszystko wyjaśniła - to, dlaczego Cassy tak wariuje, twoje położenie. Wiem, że jesteś między młotem, a kowadłem. Nie mogę kazać ci wybierać między rodziną, a mną. To byłoby podłe. Kocham cię i chcę twojego szczęścia, a jeśli ma ci je dać wyjazd, okay, zgadzam się. Jedź. Nie mogę cię zatrzymywać - wyrzuciłam z siebie to wszystko, co kłębiło się w mojej głowie. Dokładnie tak myślałam, chociaż moje serce sprzeciwiało się każdemu słowu, które wypowiadałam. Całą sobą pragnęłam żeby Austin został w Miami, ale nie miałam prawa tego wymagać. Jak mogłabym twierdzić, że go kocham, gdybym oczekiwała, że zostawi dla mnie siostrę? Nie mogłam być egoistką. Nie tym razem.
- To nieprawda, że jesteś egoistką. Jesteś cudowna, kochana, pełna współczucia.
- Wcale nie - zaprzeczyłam. - Cassidy ma rację, wciąż funduję ci ekstremalne przejażdżki na rollercoasterze emocji. Wściekam się o pierdoły, rozklejam się z byle powodu i wciągam cię w moje rodzinne zawirowania. Powinieneś być z kimś, kto pomoże ci uporać się z demonami przeszłości, a nie z wariatką, która dokłada ci problemów - wyznałam szczerze.
- Jesteś najlepszym, co mnie spotkało - szepnął Austin i zdusił moje protesty pocałunkiem. Uśmiechnęłam się i jeszcze mocniej wtuliłam się w blondyna. Kochanie kogoś tak mocno powinno być zabronione.
- Nie tylko ty wszystko dokładnie przemyślałaś - Austin spoważniał. - Podjąłem decyzję i...
- Nie, nie, nie! - przerwałam mu gwałtownie. Spojrzał na mnie zdumiony. - Błagam, nic nie mów. Jeszcze nie. Do świąt pozostało tylko kilka dni, przeżyjmy je tak po prostu, bez tej otoczki smutku i rozłąki. Róbmy zwyczajne rzeczy! Kręćmy się po mieście, spotykajmy z przyjaciółmi, krzyczmy na siebie i całujmy się. Bądźmy beztroscy i szczęśliwi. Tak po prostu.
- Ale Ally - chłopak próbował coś powiedzieć, ale nie dałam mu dojść do słowa.
- Austin, nie! - zerwałam się z miejsca i zaczęłam nerwowo chodzić w tę i spowrotem. - Możesz uważać, że to głupie, ale pozwól mi udawać, że nie wisi nad nami widmo rozstania.
- Myślisz, że tak będzie lepiej?
- Tak, dla mnie tak - przyznałam zawstydzona. - Czeka mnie tyle ważnych spraw, nie poradzę sobie z nimi, jeśli będę miała świadomość, że cię tracę. Rozumiesz?
Złudna nadzieja jest lepsza niż żadna.
Blondyn pokręcił głową i wzruszył ramionami.
- Skoro tak uważasz, zgadzam się.
- Teraz to ja jestem tchórzem - uśmiechnęłam się zawstydzona.
- Nie, kochanie - Austin zmierzwił moje włosy. - Jesteś jedną z najodważniejszych osób, które znam. Pojechałaś sama w nieznane.
- Może po prostu jestem nierozsądna? - okręciłam się w koło jak mała dziewczynka.
- A może umierasz z miłości do mnie? - rzucił chłopak z błyskiem w oku.
- Chciałbyś - prychnęłam.
Austin zerwał się z huśtawki i nim zdążyłam zareagować, przerzucił mnie sobie przez ramię.
- Ach tak? - zachichotał. - Porywam cię i będę cię torturował łaskotkami, aż przyznasz mi rację.
- Po moim trupie - wysyczałam i próbowałam się wyrwać, jednak blondyn był silniejszy. Łaskotał mnie i bezczelnie miał z tego radochę. Kotłowaliśmy się po ogrodzie jak szaleni, śmiejąc się i rzucając żartobliwe uwagi.
- Ally, mogłaś zaprosić Austina do środka - zamarłam, kiedy w oknie gabinetu pojawiła się twarz taty. Zaczerwieniłam się po same cebulki włosów i wymruczałam coś niewyraźnie.
- Dobry wieczór, panie Dawson - mojego towarzysza nie opuszczał dobry humor. Miałam ochotę go zamordować. Kopnęłam go, chcąc, by mnie puścił, ale ten spojrzał tylko na mnie urażony.
- Auć! - syknął.
- Pszczółko, nie zachowuj się jak dziecko - i ty, Brutusie przeciwko mnie?! Własny ojciec! - Wejdźcie do środka.
- Prowadź, pszczółko - zachichotał Austin i w końcu postawił mnie na ziemię.
- Zabiję cię, Moon - posłałam mu nienawistne spojrzenie, a ten idiota wyszczerzył się, jak gdybym powiedziała najśmieszniejszy żart świata. Burcząc pod nosem weszłam do domu. Obrażona usiadłam w fotelu i przysłuchiwałam się rozmowie taty i rozbawionego Austina. Dyskutowali o instrumentach. Wyłączyłam się. Zastanawiałam się, gdzie jest Sally. Babcia nie przepuściłaby takiej okazji. Zasypałaby chłopaka milionem krępujących pytań, nie dlatego, że chciałaby poznać odpowiedź, a dlatego, że nie darzy go zbytnią sympatią. Uważa, że jest nieodpowiednim kandydatem dla mnie przez tę całą akcję z Eve. Ech, niepotrzebnie się martwi. Wiem, co, a raczej kto jest dla mnie najlepszy. Spojrzałam z czułością na Austina. Zaraz, zaraz, o czym oni mówią?
- No i wtedy Ally zalała cały dom - zakończył tato i oboje wybuchnęli śmiechem.
- Jeśli już skończyliście się ze mnie nabijać, informuję was, że sobie idę - rzuciłam chłodno i odeszłam z gracją. To znaczy próbowałam, ale potknęłam się o leżący but, w dodatku mój i gdyby blondyn mnie nie złapał, zaliczyłabym bliskie spotkanie z podłogą. Krztuszący się ze śmiechu ojciec pożegnał się i zniknął w gabinecie, wymigując się pracą. Nie licz, że ci się upiecze. Lesterze Dawsonie, dosięgnie cię moja zemsta.
- Wyglądasz uroczo z żądzą mordu na twarzy - wyszczerzył się Austin.
- Zabiję cię - syknęłam. - Będziesz cierpiał najgorsze katusze.
- Serio?
- Nienawidzę cię, Moon - przewróciłam oczami. - Jesteś dupkiem i właściwie to mam nadzieję, że jak najszybciej znajdziesz się w Denver.
- Co? - Austin spojrzał na mnie zdumiony, a ja w odpowiedzi wybuchnęłam śmiechem i pociągnowszy go w swoją stronę, pocałowałam go.
- Idiota - zachichotałam.
- Ale twój - odszepnął i uniemożliwił mi jakąkolwiek odpowiedź kolejnym pocałunkiem.
- No i tak właśnie było - roziskrzonym wzrokiem rozejrzałam się po twarzach towarzyszących mi osób. Nawet Trish uśmiechała się i darowała sobie uszczypliwe komentarze.
- Rany - przeciągle szepnęła Rocky rozanielonym głosem.
- Niezła historia, co? - uśmiechnęłam się.
- Jak z filmu - potwierdził Dez. Kto, jak kto, ale mój przyjaciel znał się na dobrych opowieściach i jestem pewna, że moje słowa w jego głowie zamieniały się w kadry.
- Przyznaję, brzmi super - skapitulowała Trish. - Nawet, jeśli słyszy się to po raz setny.
- Dopiero ósmy - wywróciłam oczami.
- Wszystko to bardzo piękne - zmarszczyła brwi CeCe - ale nie rozumiem jednej rzeczy, jak możesz być taka szczęśliwa, skoro wciąż nie wiesz, czy Austin zostaje w Miami?
Wszyscy wbili we mnie uważne spojrzenia, a ja próbowałam zebrać myśli, by wytłumaczyć coś, co mnie samej było trudno pojąć.
- To może zabrzmieć jak kompletne szaleństwo i bzdura - zaczęłam niepewnie - ale ja naprawdę się kompletnie się nie przejmuję tym całym wyjazdem.
- Masz rację - Trish pokiwała głową. - To brzmi jak bzdura.
- Absolutnie - poparła ją Rocky, a CeCe się z nią zgodziła.
- Słuchajcie, nawet, jeśli on wyjedzie, Denver nie leży na drugim końcu świata - pisnęłam słabo.
- Tylko jakieś trzydzieści trzy godziny drogi od Miami - dzięki, Trish. Swoją drogą, od kiedy z niej taki geograficzny ekspert?
- Są samoloty - wzruszyłam ramionami.
- Które kosztują - wtrąciła nieśmiało Rocky.
- Najważniejsze jest to, że się kochamy - rzuciłam. - Prawdziwej miłości nie zniszczy żadna odległość.
- Bądź realistką, kochanie - CeCe pokręciła głową ze smutkiem.
- Trochę więcej optymizmu, dziewczyny - radośnie zawołał Dez. - Do świąt jeszcze masa czasu, a my nie wiemy, co postanowił Austin.
- Właśnie! - poparłam przyjaciela. - Zostawmy te depresyjne rozmowy na później.
- Skoro już jesteśmy przy depresyjnych rozmowach - Rocky spojrzała na zegarek. - Matematyka wzywa.
Miała rację. Właśnie rozległ się dźwięk dzwonka. Niechętnie ponieśliśmy się i z duszą na ramieniu ruszyliśmy w kierunku sali od matematyki. Moi przyjaciele próbowali dodać sobie otuchy przed egzaminem, ale ja wyłączyłam się. W myślach zadawałam sobie jedno pytanie - czy dobrze zrobiłam, prosząc Austina o milczenie? Do tej pory byłam pewna, że tak. Rozmowa z dziewczynami zasiała we mnie ziarno wątpliwości. Starałam sobie przypomnieć wszystkie te rozsądne argumenty, które zaważyły na mojej decyzji, ale w głowie miałam pustkę. Wzięłam głęboki oddech i policzyłam do dziesięciu.
- Skup się! - krzyczałam w myślach sama do siebie.
Nie pomogło.
Jeszcze raz.
Powoli wracałam do równowagi, której tak potrzebowałam. Zaczęłam logicznie myśleć i nagle w mojej głowie pojawiła się odpowiedź na dręczące mnie pytanie.
Tak. Miałam rację. Austin mnie kochał i tylko to się liczyło. No i może jeszcze jedna rzecz, rzecz, która sprawiała, że pociłam się ze strachu - Cassidy zaprosiła mnie na jutrzejszy obiad. To nie wróży niczego dobrego.
- Gotowi? - zapytała Rocky, kiedy przestępowaliśmy próg sali od matematyki.
- Ani trochę - odparłam, choć odpowiedź ta dotyczyła moich myśli.


_____________________________

Lecące w moim kierunku hejty i siekiery za: trzy, dwa, jeden - jeb!
Wiecie co jest najbardziej żałosną rzeczą pod słońcem?
Poryczałam się dziś, bo nie udały mi się placki ziemniaczane. I fakt, że się nie udały wcale nie był dla mnie zaskoczeniem, bo jestem antytalentem kulinarnym i potrafię spierdolić nawet kuskus, który tylko zalewa się wrzątkiem.
Nienawidzę gotować.
Nienawidzę placków ziemniaczanych.
Okej, kłamię, kocham je, ale tylko te, które smaży moja mami.
Za miesiąc w końcu je zjem. I to tyle, że rozboli mnie brzuch.
Swoją drogą to dziwne - pamiętam absolutnie każdą książkę, którą kiedykolwiek przeczytałam, nawet te, które czytałam jako czterolatka (tak, w wieku czterech lat płynnie czytałam i pisałam, brat mnie nauczył. Swoją drogą to chodzić też mnie nauczył. Nie w wieku czterech lat. Osiem miesięcy. Tak. Mami mi mówiła), a nie potrafię ugotować nic, poza spaghetti, kotletami mielonymi i naleśnikami.
Koniec gorzkich żali.

Widzicie ten cudowny szablon? Teraz wszyscy wstają i biją pokłony przed Anią. A teraz razem "DZIĘKUJEMY!" Czekolada już zapakowana. :D

Chciałam dodać jeszcze coś budującego, ale nadmiar kofeiny źle na mnie wpływa. Albo to te nowe tabletki przeciwbólowe. Fajne są. Mają działanie zbliżone do morfiny. Szczególnie, kiedy bierze się podwójną dawkę. Mniami.
I nie, nie jestem lekomanką, mam zaburzoną przyswajalność lekarstw. Kilka innych zaburzeń też mam. Psychicznych nie, nie bójcie się. Mam to na piśmie.

Ps. Wybaczcie krótki rozdział, następny wam to zrekompensuje.

wasza m.