No i się zaczęło. Po cudownych dwóch miesiącach wakacji
trzeba było znów wrócić do tego ponurego i rozpadającego się budynku potocznie
nazywanego szkołą. Marine High School w Miami nie różniło się niczym od szkół
średnich w innych miastach. Tacy sami uczniowie, takie same problemy, takie
same przedmioty, takie same scysje z nauczycielami i wizyty w gabinecie
dyrektora, takie same smutne korytarze i bóg wie, co jeszcze. Co roku wracałam
tu pełna nadziei, że te kolejne dziesięć miesięcy spędzę nie tylko nad
książkami. Ja, czyli Allyson „Ally” Dawson. Niewysoka brunetka z ciemnymi
oczami i miłym uśmiechem, cokolwiek to znaczy. Jaka byłam naprawdę? Znajomi
uważali mnie za dobrą kumpelę, nieznajomi za dziwoląga z nosem wiecznie w
książkach, dla kuzynki i przyrodniego rodzeństwa* byłam perełką, którą należy
chronić. Tak na marginesie – nienawidzę, kiedy tak do mnie mówią. W
rzeczywistości jestem niesamowicie nieśmiała. Każdy, kto zna mnie bliżej, wie,
że wszelkie wystąpienia publiczne, wygłaszane referaty, czy występy w chórze
kończą się katastrofą i upokorzeniem. O tym, że nieźle śpiewam i jestem
totalnie pokręcona wie tylko grono najbliższych przyjaciół – Patricia Maria De
La Rosa, czyli Trish i Dezmond Milder **, czyli Dez. To z nimi spędzam
wszystkie wolne chwile, zarówno w szkole, jak i poza nią. Dużo czasu spędzam
również z Konstancją – moją złośliwą kuzynką oraz z Kiki – moją starszą,
nadopiekuńczą siostrą. Choć nie mieszkamy razem, wiem, że w każdej sytuacji
mogę na nią liczyć. Tak, jak i na przyjaciół. Trish jest całkowitym moim
przeciwieństwem. Jest strasznie żywiołowa i wszędzie jej pełno. Każdy zaprasza
ją na imprezy, bo potrafi zjednać sobie każde towarzystwo. Zazdroszczę jej tego,
z jaką swobodą nawiązuje nowe znajomości. Dużo bym dała za choć maleńką odrobinkę
jej pewności siebie. Dez jest taką wypadkową mojego i Trish charakteru. To
artysta. Jego fotografie i amatorskie filmy są naprawdę wspaniałe. Ktoś mógłby
pomyśleć, że mówię tak dlatego, że jest moim przyjacielem, ale pomyliłby się,
ponieważ Dezmond ma prawdziwy talent. Nie lubi nawiązywać nowych znajomości,
choć nie ma z tym problemów. Po prostu brakuje mu czasu, bo wciąż i wciąż
pracuje, żeby być jeszcze lepszy, niż jest. Kiedy się na coś uprze to nie ma
zmiłuj. Pamiętam, jak w lipcu przygotowywał reportaż dla miejscowej telewizji.
Zmusił mnie i Trish do przebrania się za pieski, po czym przywiązał nas do
drzewa, chcąc zobrazować, jak źle traktowane są zwierzęta. To prawdziwy despota
jeśli chodzi o te filmy czy sesje i choć reportaż zrobił furorę, a schronisko
otrzymało dodatkowe fundusze to nigdy więcej nie dam się przywiązać do drzewa
na kilka godzin.
Mogłabym bez wahania oddać za nich życie. Razem
tworzyliśmy zgrane trio i mimo tak różnych charakterów, świetnie się
dogadywaliśmy. Znaliśmy się od dziecka. Trish mieszka po sąsiedzku i razem
przeżyłyśmy wszystko – przedszkole, naukę jazdy na rowerze i na rolkach,
pierwsze miłostki, pierwszą imprezę, pierwszy alkohol. Zawsze się wspierałyśmy
i nie wyobrażam sobie żeby cokolwiek mogło nas rozdzielić. Dez przeprowadził
się do Miami dziewięć lat temu. Poznaliśmy się w podstawówce i właściwie od
pierwszej chwili stał się dla mnie kimś ważnym i godnym zaufania. We trójkę
mogliśmy wszystko, a nawet więcej. No, przynajmniej w teorii, bo mimo tak
ogromnego wsparcia, nigdy nie udało mi się wystąpić publicznie.
Zaczęłam gryzmolić po tych kartkach, a właściwie nie
napisałam dlaczego. Głównym powodem jest to, że w mojej szkole dzieje się tyle,
że aż żal tego nie zanotować. Nienawidzę szkoły, nienawidzę się uczyć, a
sprawdziany przyprawiają mnie o zawał serca. O dziwo, jednak świetnie się uczę
i mam wygórowane ambicje, chcę skończyć szkołę z dobrymi wynikami i odejść w
siną dal, jak najdalej od miejsca, gdzie jestem niczym niewyróżniającą się
szarą myszką.
Marzę o powiązaniu przyszłości z muzyką. Kocham śpiewać,
komponować, pisać, tworzyć. Kiedy to robię, czuję, że jestem kimś innym. Nie
jestem całkowicie przeciętną Allyson Dawson, a artystką, która potrafi
zaczarować innych swoją muzyką. Wtedy czuję się taka wolna, nic mnie nie
ogranicza, nic mnie nie może zatrzymać. Jednak później przypominam sobie o
ludziach i bum, koniec bajki. Nieśmiałość i chorobliwy lęk przed wystąpieniami
publicznymi blokują mi drogę do spełnienia marzeń o karierze. Nie próbuję z tym
walczyć, to fakt, ale nie jestem Don Kichotem i nie będę walczyć z wiatrakami.
Cóż, może i poddaję się już na starcie, ale zbyt wiele razy zrobiłam z siebie
pośmiewisko próbując wygłosić zwykły referat. Za publikę muszą wystarczyć
pluszaki, a za scenę łóżko. Tak będzie lepiej dla mnie i dla innych.
Miami nie różni się niczym od innych miast. Jednak to
moje miasto, moje kochane miasto, w którym się wychowałam i choć, mam nadzieję,
jak najszybciej się stąd wyrwać, to kocham je z całego serduszka. Mieszkam w
najspokojniejszej części miasta, na przedmieściach. Do plaży mam jakieś 6, do centrum
10 kilometrów, co ma swoje plusy i minusy. Niewątpliwą zaletą jest to, że moje
osiedle jest bardzo spokojne i kolorowe, a powietrze czystsze. Nie ma tu
żadnych przelotowych dróg, a krajobraz jest bardziej wiejski niż miejski.
Właściwie to tworzymy tu swój własny, mały raj. Każdy medal ma dwie strony, tak
samo i moje osiedle ma swoje wady. Wszędzie muszę dojeżdżać autobusem, w
okolicy nie ma żadnych rozrywek i co najważniejsze – każdy każdego zna. Czasami
mam po dziurki w nosie tej całej małomiasteczkowej mentalności. „Dzień dobry
Ally”, „Cześć Ally”, „Ally, jak w szkole?” – te wymuszone grzeczności
wywoływały we mnie odruch wymiotny. Nie dało się przejść 10 metrów żeby nie
usłyszeć kolejnego pozdrowienia. Może i jest to miłe, ale cóż, nie sądzę żeby
sześćdziesięcioletnią panią z niebieskiego domku interesowały moje szkolne
przygody.
W końcu wróciłam do właściwego wątku – szkoła. Jak już
wspominałam, zaczął się kolejny rok szkolny. Jak zawsze odświętnie ubrani
ruszyliśmy do tego smutnego budynku, modląc się, by pani dyrektor Cornflower
ograniczyła wyobraźnię i zakończyła przemówienie jak najszybciej. Na zakończenie
roku przeszła samą siebie, przez półtorej godziny opowiadała o zgubnych
skutkach skakania na główkę do wody.
Na apel zabrałam się z Trish. Jej rodzice jadąc do firmy,
podrzucili nas do szkoły. Teraz, zajęłyśmy miejsce na trybunach w hali gimnastycznej
i wesoło gawędząc, rozglądałyśmy się za Dezem. Sala nie była duża, nie mógłby
przejść niezauważony. Boisko do piłki ręcznej, sześć rzędów trybun, dalej
boisko do siatkówki.
Większa część miejsc na trybunach była już zajęta, do
apelu zostało niewiele ponad dziesięć minut, a Dezmonda wciąż się nie pojawiał.
- Trish, rozmawiałaś wczoraj z Dezem? – zapytałam coraz
bardziej zmartwiona. Przyjaciółka podniosła wzrok znad komórki i pomachała
dziewczynom ze swojej grupy z wfu.
- Tak, uprzedzał, że może się spóźnić. Przeprowadził się
tu jakiś jego przyjaciel z dzieciństwa i mają przyjść razem.
Prawdę powiedziawszy byłam diabelnie ciekawa tego kumpla.
Często nam o nim opowiadał i choć nie widzieli się od lat, mieli świetny
kontakt. Z opowieści wynikał całkiem interesujący obraz tego chłopca, ale nie
chciałam oceniać go przez pryzmat Deza, wolałam poczekać z oceną aż go poznam
osobiście.
Drzwi do hali otworzyły się i odruchowo zerknęłam. Serce
zabiło mi mocniej i jestem tego pewna, otworzyłam usta ze zdumienia. Między
tłumem zgrabnie lawirował wysoki blondyn, o tak jasnych włosach, że na myśl
przyszły mi farby rozjaśniające. Żółta koszulka, ciemna marynarka i bordowe
rurki sprawiały, że wyglądał niesamowicie seksownie. Bezwiednie spojrzałam na
swoją sukienkę w granatowo-zielone paski i strzepałam niewidzialny pyłek. Nieznajomy
był coraz bliżej, spoglądałam na niego oniemiała i czułam jeszcze mniej
znacząca niż zwykle. Poczułam wściekłość. Nawet się nie znaliśmy, a ten już
wywołuje u mnie kompleksy. Och, jestem beznadziejna.
- Trish – szepnęłam i chyba coś dziwnego w moim tonie
sprawiło, że przyjaciółka schowała telefon i spojrzała na mnie. Następnie
skierowała wzrok na Deza i jego
towarzysza.
- Zamknij usta, wyglądasz mało inteligentnie, kiedy masz
taką minę – zaśmiała się i zlustrowała nieznajomego, który był już tuż-tuż. Na
nogach miał trampki i muszę przyznać, że wyglądał bezbłędnie. Pewnie dzieliłam
tę opinię z połową szkoły, oczywiście z tą damską połową. Dziewczyny uśmiechały
się promiennie do Nieznajomego, a ten odpowiadał im równie świetlistymi minami.
Dezmond szedł spokojnie obok i coś opowiadał. Serce tłukło mi się w piersiach
jak oszalałe i walczyłam o to, by zachować w miarę normalny wygląd. Krzyczałam
na siebie w myślach. Przecież nie mogę zbłaźnić się pierwszego dnia. Umarłabym
ze wstydu, gdyby Dez albo Trish odkryli, że ten koleś wywołuje we mnie napady
paniki. Wszystko trwało może jakieś dwie minuty, choć mnie wydawało się to
wiecznością.
- Witam piękne panie – uśmiechnął się Dezmond i przytulił
nas. Trish zaczęła gadać jak nakręcona o jakimś nowym projekcie szkolnym, a ja
wpatrywałam się w towarzysza Deza i postanowiłam go nie lubić. Bardzo. Z trudem
się opanowałam i zmusiłam do słuchania tego, o czym rozmawiają moi przyjaciele.
- Gdzie moje maniery – zaśmiał się Dez - To Austin, mój
przyjaciel z dzieciństwa, który mam nadzieję, dołączy do naszego trio.
- Pewnie, pewnie, powitamy go z otwartymi ramionami –
moja towarzyszka od razu poczuła się swobodnie.
- A to – kontynuował Dez – Trish, gaduła jakich mało i
niezrównana imprezowiczka oraz Ally, wulkan energii i zwariowanych pomysłów,
choć na co dzień jest nieśmiała i cicha.
- Miło mi was poznać – uśmiech też miał idealny. Zaczęłam
się coraz bardziej nakręcać w myślach przez co nie mogłam wydusić ani słowa.
Patrzyłam na moich towarzyszy, ale całkowicie się od nich odcięłam. Mogłam
myśleć wyłącznie o tym, że ten chłopak siedzi obok mnie i wszyscy na nas
patrzą. Kątem oka zauważyłam, że Dez zniknął i rozpoczął się apel, ale miałam
to gdzieś. Rozkoszowałam się wyszukanymi złośliwościami, które posłałabym w
kierunku Austina, gdybym była na tyle odważna. Wyłącznie dzięki temu, że wciąż
ukradkiem na niego spoglądałam, spostrzegłam, że coś do mnie powiedział i
najwyraźniej czeka na odpowiedź.
- Przepraszam, zamyśliłam się – nieśmiało się
uśmiechnęłam. Niech nie myśli sobie burak, że jestem niewychowana.
- Pytałem, czy przeszkadza ci moje towarzystwo. Nie
odezwałaś się ani słowem, odkąd się pojawiłem.
- Och – westchnęłam. Chłopak wciąż mi się przyglądał.
Moja odpowiedź go chyba niezadowoliła. – Nie, skąd.
Odwróciłam głowę w stronę Trish, ale ta ukradkiem pisała
smsa i chichotała spoglądając na koleżanki ze swojej grupy z angielskiego.
- Nie lubisz mnie? – blondyn nie dawał za wygraną.
Uporczywie się we mnie wpatrywał i o zgrozo, jestem pewna, że oblałam się
czerwienią.
- Nie, skąd – powtórzyłam i chciałam spiorunować go
wzrokiem, ale gdy tylko na niego spojrzałam, odezwały się we mnie wyrzuty
sumienia. To przecież nie jego wina, że jestem taka beznadziejna. – Nie znam
cię. Jak mogę cię lubić czy nie lubić?
- Właśnie? – proszę, proszę, ironia i pytania retoryczne,
zapowiada się nieźle. Jeszcze troszkę się tak pobawimy i będę mogła otwarcie go
nie lubić. Tak!
Okej, wiem, zachowuję się głupio, ale kiedy jest się
szkolnym dziwadłem, lepiej od razu przyjąć strategię „nie lubię, nie znam, nie
chcę, nie istnieję”. Moja siostra powtarza, że jeśli dalej będę się tak
zachowywała, nigdy nie rozwinę skrzydeł. Oczywiście, ta starsza siostra, choć
faktem jest, że Megan, moja najmłodsza przyrodnia siostra również bywa okropnie
przemądrzała. Tak to już jest z tymi nad wiek dojrzałymi dziewięciolatkami.
Twierdzę, że główną przyczyną tego stanu rzeczy jest pokręcona sytuacja
rodzinna. To z winy rodziców ja jestem dziwadłem, Kiki gwiazdą, Jack nadpobudliwym
nastolatkiem, a Meg diabłem w skórze niewinnej dziewczynki. Serio. Chodziłam
jeszcze w pieluchach, kiedy rodzice się rozstali. Mama zabrała Kikę i odeszła
do swojego nowego faceta. Kilka miesięcy później urodziła synka i stali się
szczęśliwą rodzinką. Tę mniej udaną córeczkę, czytaj mnie, zostawiła ojcu żeby
nie było mu smutno. Wspaniałomyślna z niej kobieta, pewnie zasłużyła na jakiś
order czy coś. Kilka lat temu mama ze swoim nowym mężem wrócili do Miami, kupi
dom w centrum i ogłosili, że będą mieli kolejne dziecko. Juhu! Mój tatuś się
ucieszył. Przynajmniej tak twierdził, tak naprawdę strasznie przeżył to, co
zaserwowała nam mamusia, cieszył się tylko ze względu na Kikę. Później poznał
resztę dzieci swojej byłej żony i się zaprzyjaźnili. Jacka zabiera na mecze, a
Meg do zoo, wesołych miasteczek i innym super miejsc dla dzieci. Aż dziw
bierze, że nie wylądowałam jak dotąd w wariatkowie, z takim bagażem przeżyć
powinnam trafić tam już dawno temu. Fakt, że jestem normalną, cóż, zdania są
podzielone, zrównoważoną, patrz, jak wyżej i rozsądną nastolatką to zasługa
moich kochanych przyjaciół. Gdyby nie oni pewnie teraz żebrałabym pod jakimś
śmietnikiem albo miała gromadkę dzieci. Pominąwszy oczywiście fakt, że
musiałabym najpierw zdobyć się na odwagę i porozmawiać z jakimś chłopakiem żeby
te dzieci jakoś zdobyć. Nie tylko porozmawiać. Cholera, zostawmy te dzieci.
Mogłabym mieć pełno tatuaży i kolczyków. I jaskraworóżowe włosy. Nie, to też
odpada. Przeraźliwie boję się bólu, nie dałabym sobie po dobroci przebić skóry.
Jaskrawych włosów też bym nie zrobiła, to wygląda tak tandetnie. ***
- Wiesz, Trish, właśnie sobie uświadomiłam, że wcale nie
zawdzięczam wam tak wiele. Na liście pozostaje tylko żebrak spod śmietnika, ale
straszliwie nie lubię twardych i niewygodnych łóżek. No i szalenie kocham spać,
także nawet ten żebrak się nie obronił – to, że moja przyjaciółka nie dostała
ataku paniki ani nie strzeliła mnie po łbie żeby odpowiednie klepki wróciły na
swoje miejsca, można tłumaczyć tym, że wstała i gdzieś zniknęła, kiedy ja z
takim trudem próbowałam zniszczyć sobie życie w wyobraźni. Austin za to
siedział i jestem tego pewna, próbował przypomnieć sobie instrukcję z broszurki
„Krok po kroku: jak postępować w sytuacjach, gdy znaleźliśmy się w otoczeniu
osoby niepoczytalnej”.
- Och, nieważne – machnęłam ręką na niego i zaczęłam rozglądać
się za przyjaciółmi. Deza nigdzie nie było widać. Gdybym miała z kim, mogłabym
się założyć o stówę, że ukrywał się przed wszystkowidzącym spojrzeniem pani
dyrektor. Pod koniec zeszłego roku, Dezmond kręcił reportaż na temat naszej
drużyny koszykówki. Chłopcy grają świetnie! Uwielbiam chodzić na mecze, choć
najbardziej kręci mnie futbol. Oczywiście oglądanie. Ja plus ruch fizyczny
równa się ogrrromna katastrofa. Nie, to zasługuje co najmniej na dziesięć czy
jedenaście „r”. Jejku, znów odbiegłam od tematu. Straszna ze mnie gaduła, to
jedna z moich licznych wad. W każdym bądź razie, reportaż był sukcesem (to
logiczne!), ale mój przyjaciel i reszta chłopaków spędzili całe lato na
malowaniu szkoły. Coś im tam wybuchło, nie zamierzam wnikać, co i w jaki
sposób. Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz, jak to mawia moja sąsiadka pani Dominika
i wyjątkowo się z nią zgadzam.
Zajęta swoimi myślami, nawet nie spostrzegłam, kiedy
przemówienie pani dyrektor dobiegło końca. Przyszedł czas na ogłoszenia. Super!
Uwielbiam ogłoszenia. Szkoła proponuje nam tyle fajnych rzeczy, które mogłabym
robić, gdybym nie była nieśmiała. Przysłuchiwałam się z ciekawością, robiąc w głowie
spis.
- Od jutra rusza nabór do drużyny koszykówki – nie, to
nie dla mnie, mogę wyłączyć myślenie i pogapić się na ciasteczka z sekcji,
które zachęcały entuzjastycznymi okrzykami do wstępowania do ich drużyny.
Miodzio, to jest to, co tygryski lubią najbardziej.
- Rusza również nabór do drużyny futbolowej – oj, Ally,
Ally, ty chyba jesteś dziś w raju. Kolejna porcja ciasteczek. Chyba czas
przejść na dietę, bo po dzisiejszym dniu, przybędzie ci jakieś milion kilo.
- Nabór do drużyny pływackiej – tych nie lubiłam, chłopcy
w obcisłych gaciach to nie moja bajka, ale zważywszy na fakt, że chłopcy to w
ogóle nie moja bajka, spoglądałam nadal. Siatkówka, piłka ręczna, sekcja
biegaczy, tyczkarzy i gimnastyków. Wszyscy umięśnieni, w większości bezmózdzy,
ale cholernie seksowni chłopcy za nami. Teraz tylko lamusy, takie jak kółko
szachowe, klub naukowy, klub młodego fizyka i bóg wie jeszcze co. Ja stałam
jeszcze niżej niż oni, byłam nikim. Szarą myszką przemykającą cichutko
korytarzami i marzącą o spełnieniu swoich snów. Oni przynajmniej mieli odwagę
powiedzieć „hej, jestem kujonem, jestem szkolnym popychadłem, ale dobrze mi z
tym, walcie się!” To dość żenujące, ale w chwilach totalnej załamki,
zazdrościłam im.
- Nabór do szkolnego teatru odbędzie się w piątek. Szczegóły
poda wam pani Speaker. Możecie się rozejść do klas.
Koniec, koniec, koniec, teraz tylko sztuczne uśmiechy,
udawanie, że choć kilka osób, wie kim jestem i mnie lubi, i żegnaj szkoło! Aż do jutrzejszego poranka.
- Zgłosisz się? – całkiem zapomniałam o przyjacielu Deza.
Szedł teraz za mną i najwidoczniej oczekiwał odpowiedzi.
- Co? – inteligentnie i z klasą. Chcę umrzeć.
- Pytałem, czy zgłosisz się do teatru. Dez opowiadał mi,
że świetnie śpiewasz – zastanawiałam się czy się nabija, czy może rzeczywiście
litościwie, mój przyjaciel oszczędził mu opowieści o zwymiotowaniu na uczniów w
gimnazjum, kiedy miałam wygłosić referat.
- Publiczne wystąpienia i ja – zaśmiałam się – oszczędzam
sobie upokorzeń, kiedy tylko jest to możliwe.
- W tym roku wystawiają „Sen nocy letniej” – powiedział
Dezmond, który pojawił się niewiadomo skąd i niewiadomo jak, jego mama jest w
radzie rodziców, więc pierwsi znamy wszystkie gorące nowinki. Głównie dzięki
pani Milder mamy całą masę wycieczkę, imprez i wyjazdów – Ally, przecież ty
kochasz Szekspira.
- Tak, kiedyś kochałam również Byrona. Chyba nie chcę
żeby Szekspira spotkał taki los – odgryzłam się przypominając, skąd wzięła się
moja nienawiść do lorda. Austin spoglądał na nas zdezorientowany.
- Wygłaszając referat, była tak przerażona, że
zwymiotowała na ludzi – dzięki, Dez, prawdziwy z ciebie przyjaciel.
- Cóż, zawsze twierdziłem, że Byron miał jakieś kwaśne te
rymy. Każdy by się pochorował słysząc: „Wzbogaconemu nauk czarodziejskich
zbiorem
Tajemna księga nocy
stanęła otworem.
Jego klątwą wyzwane
z głębokości ziemi
Duchy go otoczyły -
i został się z niemi.” ****– może i przyrzekłam sobie nienawidzić Austina
na śmierć i życie, no dobra, nie lubić bardzo, bardzo, bardzo, ale teraz
mimowolnie się roześmiałam.
Tłum na korytarzu trochę się przerzedził, mogliśmy
spokojnie iść dalej, nie martwiąc się, że za chwilę ktoś zrobi z nas powidła.
Przy schodach zgromadziła się chyba cała drużyna koszykówki wraz z
cheerleaderkami, którym kapitanowała Magdalena Sparkle, siostra kapitana
drużyny i przyjaciółka mojej siostry. Jak zawsze przy chłopakach zebrał się
wianuszek fanek. Wyłoniłam z tłumu rudą czuprynę Cecilii Jones i poczułam
gwałtowną chęć ucieczki. CeCe jest najlepszą przyjaciółką Raquel Blue i szkolną
podrywaczką. Rocky i ja przyjaźniłyśmy się jako dzieci, nigdy nie zapomnę
naszych wspólnych zabaw w piosenkarki i tancerki. Niestety później pojawiła się
CeCe i przyjaźń umarła. Za każdym razem, kiedy ją widziałam, miałam ochotę
wsadzić jej kosz na tę rudą główkę. Mimo, że nie znamy się dobrze, nienawidzimy
się. Kiedyś, jeszcze w przedszkolu, próbowałam się z nią zaprzyjaźnić, ale ona
na każdym kroku mnie upokarzała i mieszała z błotem. Nigdy jej nie
odpyskowałam, po części przez tę moją nieśmiałość, ale głównie dlatego, że w świecie,
w którym żyjemy, CeCe jest królową. Teraz wdzięczyła się do koszykarzy i robiła
te swoje głupie minki zajmując całe przejście.
- Przepraszam – warknęłam.
- Dawson, to ty? – odezwała się rudowłosa lustrując mnie
od stóp do głów – Nie sądziłam, że możesz wyglądać jeszcze bardziej żałośnie
niż w zeszłym roku – wykrzywiła wargi w swoim ironicznym uśmieszku. Nie dam się
poniżyć, nie tym razem.
- Wzięłam przykład z ciebie, skoro tobie się to udało, to
ja również się postarałam – chłopcy parsknęli śmiechem. Nie powiem, poczułam
się dumna. Po raz pierwszy w życiu odgryzłam się tej jędzy. Satysfakcja to
wspaniałe uczucie. Tym cudowniejsze, że wśród tłumu śmiejących się, stał
Dallas, uroczy chłopiec moja skryta miłość. Tak skryta, że mogłam mówić o nim
godzinami Trish i Dez, jak na dobrych przyjaciół przystało, udawali, że
słuchają mnie i z przejęciem wtrącali monosylaby w odpowiednich miejscach.
- Cześć Ally – przywitała się Maga, a za jej przykładem
cała drużyna. Odpowiadałam na powitania i uśmiechałam się promiennie. Dallas
również się ze mną przywitał. Powiedział „hej” i kiwnął głową w ten cudowny
sposób, który sprawiał, że mózg zaczynał mi parować ze szczęścia. To najlepszy
dzień mojego życia, serio. Kurczowo trzymałam się Deza żeby nie wywinąć orła na
schodach. Upadek z wysoka boli. Kolejna odkrywcza myśl pani Dominiki. Chyba
czas zacząć czerpać aforyzmy z innego źródła.
Weszliśmy na trzecie piętro, moi towarzysze o czymś cicho
dyskutowali, a ja w milczeniu przeżywałam swój sukces. Ja wiem, może to
żałosne, ale po raz PIERWSZY w historii mojej szkolnej kariery, FAJNI ludzie
powiedzieli MI cześć! Jestem w szoku. Głębokim. Czuję, że do tych zapisów będę
wracać dość często w ciągu tego roku. Przecież takie wydarzenie nie zdarza się
codziennie! No dobrze, zdarza, ale nie mnie.
- Ally! – krzyk Trish sprowadził mnie na ziemię. Biegła
do nas z końca korytarza i przyglądała mi się podejrzliwie. Ze zdziwieniem
zauważyłam, że stoję pod drzwiami do sali, w której wydawano podręczniki i
plany lekcji. Po chwili Trish zrównała się z nami i ustawiła w kolejce. Wpatrywała
się we mnie kilka chwili, zmierzyła dłonią temperaturę i obeszła moją postać
dookoła. Cierpliwie znosiłam te ekscesy.
- Okej – rzekła przeciągle, wciąż lustrując mnie wzrokiem
– mów kim jesteś i co robiłaś z moją przyjaciółką.
- Wyluzuj, Trish. To ja, Ally – przewróciłam oczyma i
popukałam palcem w czoło.
- W całej szkole są dwa tematy, pierwszy to Austin, a
drugi to „Ally Dawson przygadała CeCe”. Wiesz, że potrafię znieść wiele, jestem
niczym wagon pełen tybetańskich mnichów. Rozumiem, że wszyscy interesują się
Austinem. Jest nowy i jest słodziutki, ale nie rozumiem, jak MOJA przyjaciółka
mogła zgasić szkolną królową! – krzyknęła – Och, Ally, jestem z ciebie taka
dumna! – przytuliła mnie i wciąż wykrzykiwała słowa aprobaty. Taka już jest ta
moja wariatka – szalona.
- Uspokój się, to nic takiego – zaczęłam, po czym
wybuchłam śmiechem. Odebrałam swój plan i podręczniki. Chłopcy wciąż stali w
kolejce, kiedy my schodziłyśmy na dół. Mijałam ludzi, których znałam od lat,
ale widziałam ich innymi oczyma. Każdy uśmiechał się i był dla mnie miły. A
więc tak wygląda popularność, przyjemnie. Mijałam korytarze, które mijałam
codziennie od tylu lat, ale spoglądałam na nie inaczej – już nie, jak na mury,
które widzą moje upokorzenia, ale jak na mury, które zobaczą mój sukces.
- Zobaczysz, Trish, w tym roku wszystko się zmieni.
Wszystko.
____________
*Choć pewne fakty, dane personalne i historie nakładają
się z tymi, które pokazuje DC, jest to całkowicie autorskie opowiadanie.
** Wymysł autorki.
***Sama takowe miałam i uważam, że są awesome, jednakże
bohaterka opowiadania ma całkowicie inne zdanie niż autorka.
**** Lord George Byron „Sen”
___________________________
Opowiadanie i bloga dedykuję mojej młodszej kuzynce - Joannie za pomysł "a może napiszesz coś, o moich ulubionych bohaterach?"