19 września
Obudziłam się bardzo wcześnie, wypoczęta, jak jeszcze
nigdy w życiu. Wczoraj, po powrocie z plaży wzięłam tabletkę nasenną, co
pozwoliło mi uniknąć nocnego myślenia i uporczywie powracającego tematu miłości
do Austina. Miałam plan. Dobry plan i cokolwiek by się działo, byłam
zdecydowana wprowadzić go w życie. Zainspirował mnie całkiem nieświadomie
ojciec.
Gdy wieczorem zajechaliśmy pod mój dom ze zdumieniem
odkryłam obecność rodziciela. Był w wyśmienitym nastroju. Ryby brały jak
szalone i przywiózł ze sobą spory zapas, który zaczął wykorzystywać od razu do
przygotowania kolacji. Siedzieliśmy przy stole i jedliśmy posiłek, kiedy tata opowiadając
o swoich weekendowych przygodach, powiedział coś, co stało się moją inspiracją
i światełkiem nadziei.
- Wiesz Ally – zaczął. – Ten szczupak, którego jesz to
dopiero ciężka sztuka! Wyrywał mi się kilkakrotnie, ale ja cierpliwie podążałem
za nim i zarzucałem coraz to nowsze przynęty.
- Chciało ci się? – zainteresowałam się, przełykając kęs
ryby.
- Musisz wiedzieć, że jeśli czegoś bardzo pragniesz,
musisz dążyć do tego wszelkimi sposobami.
Wiem, że miał na myśli wędkarstwo, ale ja
zinterpretowałam to inaczej. Chciałam Austina, pragnęłam z nim być i byłam
zdecydowana zdobyć go bez względu na cenę, jaką miałabym za to zapłacić. I wtedy
z pomocą przyszła mi CeCe. Zadzwoniła i żaliła się, że ciężko jej opanować
końcowy układ. Rozmawiając z nią, miałam wrażenie, że coś mi umyka. Coś, co
byłoby rozwiązaniem moich problemów.
- Gdybym miała kogoś takiego, kto pomógłby mi z tym –
jęknęła.
Pożegnałyśmy się późną nocą, a ja miałam w głowie scenę,
która rozegrała się zaledwie tydzień temu. Wracaliśmy z podstawówki, CeCe,
Austin i ja. Dziewczyna pożegnała się, a my szliśmy w kierunku domu Simmsów.
„Pomyślałem, że może mógłbym ci pomóc.” – słowa blondyna odezwały się echem w
mojej głowie. Zapytałam wówczas „jak?”. „Wiesz, moglibyśmy razem się pouczyć
tekstu, piosenek i poćwiczyć, tak bez żadnej publiczności.”
- Bingo! – zawołałam, wiedząc już, co muszę zrobić.
Stojąc rano przed lustrem, zastanawiałam się, jak
przeprowadzić naszą rozmowę. Podejrzewałam, że oboje będziemy skrępowani tym,
co wczoraj wyznał mi chłopak, ale postanowiłam omijać tę kwestię i udawać, że
wszystko jest po staremu. Najlepiej byłoby udawać, że to wszystko nie miało
miejsca, a my jesteśmy przyjaciółmi, którzy mogą szaleć i wariować ze sobą.
Tak, to było najlepsze z możliwych rozwiązań. Stała między nami Eve, a ja
powolutku musiałam wysączać ją z otoczenia Austina, tak, jak wysącza się jad z
rany.
Do szkoły zabrałam się z tatą, który akurat jechał do
Sonic Booma. Bałam się iść na przystanek, bo wszystkowiedzący wzrok Deza peszył
mnie. Zresztą tak było lepiej. Blondyn mógł jechać samochodem albo z Cassidy, a
ja nie mogłam sobie pozwolić nawet na najmniejsze rozczarowanie. Moja pewność
siebie chwiała się. Byłam gdzieś pomiędzy, jestem super, jestem bossem,
klękajcie poddani, a chcę stąd uciec, jestem zerem, ratunku. Dość odległe
punkty, ale od czasu pocałunku nie potrafiłam wrócić do pełnej równowagi, kiedy
byłam już blisko tego, działo się coś, co sprawiało, że jedyne, czego pragnęłam
to zamknięcie się w domu i udawanie, że jestem naleśnikiem.
Pierwszą lekcją była chemia. Cieszyłam się, potrzebowałam
rozmowy z kimś, kto zna chociaż część prawdy i wspiera mnie całkowicie. Garby
był już w sali. Siedział przy naszym stoliku i obojętnie przerzucał kolejne
strony jakieś powieści.
- Co czytasz? – zajrzałam mu przez ramię.
- „Ojca chrzestnego” – uśmiechnął się i przesunął swoje
rzeczy.
- Mocna książka. Puzo to geniusz – rozpętała się między
nami dyskusja nad wyższością mafii sycylijskiej nad neapolską. Chichocząc, prowadziliśmy
zażartą konwersację, nie zwracając najmniejszej uwagi na panią Race, która
standardowo poszukiwała swoich okularów.
- Coś cię męczy – Garby przyjrzał mi się uważnie. To nie
było pytanie, to było stwierdzenie.
Pokiwałam głową smutno.
- No, słucham – pogonił mnie przyjaciel.
Chwilę milczałam, niepewna, jak i co powiedzieć. Jesteśmy
przyjaciółmi, możemy obie ufać. Zdecydowałam się naprawdę, jednak bez imion i
nazwisk.
- Chłopak, w którym się zakochałam ma dziewczynę –
szepnęłam cicho.
- Ale nie to cię martwi – to znów nie było pytanie.
Jak na mój gust, Garby jest zbyt spostrzegawczy.
- Nie – spojrzałam mu w oczy. – Powiedział, że mnie
kocha.
Zapadła cisza, jak gdyby chłopak przyswajał zasłyszaną
wiadomość, a może szukał odpowiednich słów? Spoglądaliśmy na siebie, ja smutno
i niepewnie, on wesoło i radośnie.
- Ally to świetna nowina!
- Wcale nie – zaoponowałam. – Nie chcę zepsuć naszej
przyjaźni, wszystko między nami zaczęło się już dobrze układać!
I nagle uświadomiłam sobie, co powiedziałam.
- O cholera – jęknęłam.
- Austin? – z niedowierzaniem zapytał chłopak. Zawstydzona
wbijałam wzrok w ławkę. Miałam ochotę odgryźć sobie język.
- Austin – szepnęłam płaczliwie.
- Weź się w garść dziewczyno – odezwał się głosem,
którego jeszcze u niego nie słyszałam. Mimo, że był twardy, brzmiała w nim
czułość. – Musisz o niego walczyć. Płakanie w kącie nic nie pomoże.
- Dlaczego to mówisz? – zapytałam zdziwiona. Pominąwszy
naszą kłótnię o moją siostrę, zawsze zwracał się do mnie z sympatią i
zrozumieniem.
- Jesteśmy przyjaciółmi, a przyjaciele nie wahają się
kopnąć w tyłek, kiedy widzą, że druga osoba robi z siebie ofiarę. Wiem, że
jesteś wspaniałą dziewczyną. Wszyscy w ciebie wierzą, ty też musisz uwierzyć.
Przerwał nam dzwonek. Pokiwałam głową i wyszłam z klasy.
Zamyślona zmierzałam w kierunku ganku aby w spokoju przejrzeć notatki przed
matematyką. Kiedy otwierałam drzwi, oślepiło mnie słońce wpadające przez okno.
Poczułam uderzenie i te upokarzające zawstydzenie wynikające z myśli, że na
kogoś wpadłam.
- O Jezu – wyrwało mi się.
- Cześć Ally – znajomy śmiech sprawił, że serce zabiło mi
mocniej. Obraz wyostrzał się i ujrzałam przed sobą roześmianą twarz Austina.
Postanowiłam działać natychmiast, pełna lęku, że jeśli zacznę dogłębnie
analizować wszystko, rozmyślę się.
- Hej – odwzajemniłam uśmiech. – Właśnie cię szukałam.
Zauważyłam, że zdębiał. Zastygł z dziwną miną i spoglądał
na mnie podejrzliwie.
- Coś się stało? – w jego głosie nie było już śladu
rozbawienia.
- Nie – podniosłam torbę, którą upuściłam próbując
zachować równowagę. – Postanowiłam skorzystać z propozycji.
- Nie bardzo rozumiem.
Spojrzałam mu hardo w oczy, jeśli teraz się wycofa to nie
chcę go znać.
- Próby. Mówiłeś, że mógłbyś mi pomóc opanować strach.
- Aaa – odetchnął z ulgą. Chyba nie myślał, że rzucę się
na niego z wyznaniami miłości i ognistymi uściskami?
- Więc? – naciskałam delikatnie, dając mu szansę
wycofania się.
- Pani Speaker ogłosiła przed chwilą, że dzisiejsza próba
jest odwołana. Możemy zacząć od dziś, oczywiście, jeśli masz ochotę.
- Świetnie – zdobyłam się na nonszalancję. – O której
przyjdziesz?
- A może ty wpadałbyś do nas? Nelson cię tak lubi.
Wiedziałam co jest grane, ale nie wypadłam z roli. Nawet
gestem nie pokazałam, że bierze nade mną górę wściekłość.
- Wybacz, ale nie chcę spotkać Eve, obraziła moją siostrę
i mnie oraz wydzierała się na Nelsona. Mogłabym zachować się dość wulgarnie, a
jeśli mi na czymś zależy to na naszej przyjaźni – zaakcentowałam słowo „przyjaźń”
tak mocno, że w oczach blondyna zauważyłam blask. Zrobiło mi się cieplej na
sercu, kiedy wpatrywałam się w jego uradowaną twarz.
- Będę o szesnastej – niemalże wykrzyknął z egzaltacją i
pożegnawszy się, pobiegł na zajęcia.
***
Wpadłam do domu jak burza, ogarnięta przerażeniem. Gdy
zaproponowałam spotkanie u mnie, miałam na uwadze fakt, że nie będzie tu Eve,
zapomniałam, że mój pokój po weekendzie wygląda jakby ktoś urządził w nim grubą
domówkę. Wszędzie walały się pudełka po lodach, opakowania po popcornie,
chipsach i czekoladzie. Na parapecie i biurku stała kolekcja brudnych kubków i
talerzy, a po podłodze nie dało się przejść, aby nie nadepnąć na jakąś
zdradziecką butelkę po wodzie
mineralnej, części garderoby, no i papiery. Było ich pełno. Spojrzałam na
zegarek i zaklęłam pod nosem. Spóźniłam się na wcześniejszy autobus, w wyniku
czego, w domu znalazłam się dopiero przed szesnastą. Żałowałam teraz, że mam
tak wielki pokój, w którym może stoi mało mebli, ale pianino zajmuje sporą
przestrzeń, dzięki czemu jest tu małe wysypisko śmieci. Nigdy nie doprowadzam
mojego królestwa do takiego stanu. Lubię porządek i ład, ale mój stan
psychiczny sprawił, że nie byłam w stanie ogarnąć tego burdelu.
Ze zgrozą usłyszałam dzwonek u drzwi. Jęknęłam i
przerażona zbiegłam na dół. Austin stał nonszalancko oparty o balustradę
schodów i uśmiechał się kpiarsko.
- Jeśli Eve wyjedzie dziś do Denver, będzie to twoja wina
– zaśmiał się.
- Żadna strata – mruknęłam pod nosem, wpuszczając go do
środka. – Obraziła się?
- Wpadła w histerię, kiedy usłyszała, że idę do ciebie.
- Co ty w niej widzisz? – zainteresowałam się.
Wzruszył ramionami.
- Kiedyś była inna.
- Kiedyś – zironizowałam i otworzyłam drzwi od pokoju.
Zawstydziłam się nieporządku, więc momentalnie zatrzasnęłam je i cofnęłam się,
chcąc zaprowadzić Austina do innego pomieszczenia. Pech chciał, że szedł tuż za
mną, więc gwałtownie odwracając się, wpadłam w jego ramiona. Nasze twarze
dzieliły milimetry. Czułam ciepło jego oddechu, widziałam jego usta tuż przy
swoich i marzyłam żeby czas się zatrzymał.
„On ma dziewczynę!” – krzyknęłam na siebie w myślach. Z
trudem opanowałam się i otworzyłam usta, jednak nie odwracając się i nie
zmieniając odległości.
- Mam okropny bałagan, strasznie cię przepraszam.
- Nie szkodzi – szepnął.
Liczyłam do dziesięciu, aby się uspokoić. Wiedziałam, że
jeśli to potrwa jeszcze kilka sekund, nie będę potrafiła się opanować i pocałuję
go. Na twarzy Austina widziałam tę samą walkę, którą toczyłam sama ze sobą.
Uśmiechnęłam się lekko. Raz się żyje! Chyba pomyślał o tym samym, bo
jednocześnie zaczęliśmy nachylać się do pocałunku.
I właśnie wtedy zadzwonił telefon.
Nastrój prysł. Odsunęliśmy się od siebie zawstydzeni, a
chłopak przeklinając pod nosem, wyjął telefon z kieszeni.
- Tak? – wściekły warknął do słuchawki.
- Kochanie, kiedy wrócisz? – usłyszałam piskliwy głosik
Eve. Wściekła otworzyłam drzwi od pokoju i z rozmachem usiadłam na łóżko.
- Przestań – doszła do mnie stłumiona odpowiedź
zirytowanego blondyna. Po chwili usiadł obok mnie i uśmiechnął się
przepraszająco.
- Nic się nie stało – wzruszyłam ramionami, choć miałam
ochotę zamordować Henriettę. Chyba miała jakiś szósty zmysł, którym wyczuwała,
co się między nami dzieje. Coraz bardziej jej nie lubiłam.
- To co, zaczynamy? – zapytałam.
Chłopak odpowiedział kiwnięciem głowy.
Chłopak odpowiedział kiwnięciem głowy.
- Powiedz mi Ally, czego boisz się najbardziej, kiedy
jesteś na scenie?
- Już kiedyś o to pytałeś – szepnęłam, przypominając
sobie wspólne odsiadki w kozie.
- Wiem, odpowiedziałaś, że boisz się zmarnowania szansy.
Pokiwałam głową.
- Ale na przesłuchaniu byłaś rewelacyjna, nie bałaś się.
- Bałam, zaśpiewałam tylko dlatego, że tam byłeś i
trzymałeś mnie za rękę, obiecując, że nie pozwolisz mi się skompromitować –
wyznałam szczerze.
- Czułaś się pewnie na scenie?
- Tak, o dziwo tak.
- Dlaczego?
- Dlaczego?
- Co? – zdziwiłam się mało inteligentnie.
- Dlaczego czułaś się pewnie?
Na usta cisnęła mi się odpowiedź „bo ty tam byłeś”, ale
brzmiałoby to niewłaściwie. Zastanowiłam się głębiej.
- Zrobiłam tak, jak mówiłeś, wyobrażałam sobie, że jestem
gdzieś indziej, gdzie jestem tylko ja i muzyka.
- Dobrze – pochwalił i aprobatą. – Najważniejsze jest
żebyś poczuła się pewnie, bez względu na to, czy jesteś na scenie sama, czy z
kimś. Poczujesz się pewnie, kiedy będziesz miała pewność, że wszystko pójdzie
jak należy. Nie możesz się bać, że nagle coś się stanie.
- A jeśli się stanie?
- Nie ma żadnego „jeśli”. Jesteś najbardziej utalentowaną
osobą, jaką znam, nie ma mowy żebyś zawaliła występ.
Zaczął opowiadać o początkach swojej szkolnej kariery,
ale nie słuchałam go. Wyobrażałam sobie, że mówi teraz całkiem inne rzeczy.
Wmawiałam w siebie, że wyznaje mi miłość, względnie rozwodzi się nad moimi
cudownymi cechami. To śmieszne, ale zakochane nastolatki są takie głupiutkie.
- Słuchasz mnie? – zapytał Austin i uśmiechnął się lekko,
jak gdyby wiedział, o czym myślę. Oblałam się rumieńcem i coś niewyraźnie
wymamrotałam.
- No to bierzemy się do roboty – wstał i ruchem dłoni
nakazał mi żebym poszła w jego ślady. Kopnęłam pod łóżko jakąś przeszkadzającą
butelkę i posłusznie wstałam. Stanął za mną, a mi zaparło dech w piersiach.
- Zamknij oczy. Wyobraź sobie, że jesteś na scenie, na
widowni jest pełno ludzi, cała szkoła i połowa Miami. Co czujesz? – nie widząc
nic przed sobą, czułam na karku oddech blondyna. Miałam wrażenie, że zaraz się
rozpłynę.
- Zaraz zemdleję – wymruczałam niepewnie, z drżeniem w
głosie.
- Typowe – roześmiał się, a ja wściekła odwróciłam się w
jego stronę. – Spokojnie, Ally. Posłuchaj, za każdym razem, kiedy będziesz
wchodziła na scenę, zamknij oczy na kilka sekund. Rozluźnij się i wyobraź sobie,
że jesteś gdzie indziej. Pomyśl, że stoisz tutaj, tak, jak teraz, jesteś sama.
Tylko ty i dźwięki muzyki. Tylko ty – mruczał coraz ciszej hipnotyzującym
głosem. – Nikt cię nie ocenia, nikt cię nie obserwuje… oprócz Elvisa z tej
antyramy nad twoim łóżkiem – dokończył swoim roześmianym głosem, a ja
zawtórowałam mu. Leżeliśmy na łóżku śmiejąc się i rozmawiając. Panował nastrój
takiej intymności i czułości. Opierałam głowę o tors chłopaka, który leżąc,
bawił się moimi włosami i cicho coś nucił. Było mi tak dobrze, tak bardzo
dobrze!
Powoli ściemniało się, ale nie przeszkadzało nam to.
Ciemność spajała nas ze sobą jeszcze mocniej. Zamknęłam oczy, pełna szczęścia i
zasnęłam.
_______________________________________________________________________
Spóźniłam się z rozdziałem, w dodatku jestem z niego kompletnie niezadowolona. Jest tak piękna, wiosenna pogoda, że praktycznie całe dnie spędzam na powietrzu ze znajomymi i z nienawiścią myślę o komputerach, laptopach i wszelkich urządzeniach.
Wybaczcie jakiekolwiek błędy, ale nie mam siły tego ponownie czytać i edytować.
Do końca tygodnia nie mam zamiaru ruszać się poza moją najbliższą okolicę, więc przed weekendem coś dodam.
Miłego tygodnia dziewczęta. ;*
Kocham Was!
Wasza M.