13 września
- Ally, skup się!
Od dwóch godzin trwała pierwsza próba naszego musicalu i
jak na razie było gorzej niż marnie. Było koszmarnie, okropnie, nędznie.
Fatalnie, jednym słowem. Powoli zaczynałam żałować pochopnej decyzji o wzięciu
udziału w przedstawieniu. Panował gorszy rozgardiasz niż na korytarzu w czasie
przerw. Każdy się przekrzykiwał, nikt nie potrafił się zebrać w sobie i skupić
na grze. Widziałam na twarzy pani Speaker rozczarowanie i zniechęcenie. Pan
Ortega uosabiał sobą zniesmaczenie, a jego postawa mówiła „matko, tracę tu
czas”.
Pod ostrzałem spojrzeń reszty grupy, nie mogłam
wykrztusić z siebie głosu. Odwalałam swoją rolę byle jak, chcą stąd jak
najszybciej wyjść. Zaledwie kilka osób wiedziało, jak zachować się na scenie.
CeCe radziła sobie świetnie, słysząc pochwały, jakie ku niej słała nasza ekipa
reżyserska, miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Wspaniałomyślnie przyznawałam
w duchu, że to jej należała się rola Gabrielli, zagrałaby ją fenomenalnie.
Zazdrośnie spoglądałam również na Austina, czuł się w blasku sławy, jak ryba w
wodzie. Był taki wyluzowany i swobodny, w dodatku naprawdę ma ogromny talent.
Podziw mieszał się z zazdrością, ja tylko burczałam pod nosem swoje kwestie z
poczuciem, że wszyscy się na mnie zawiedli.
- Idźcie już do domu – pani Speaker ciężko opadła na
krzesło. – Widzimy się jutro o 14.
Wzięłam swoją torbę i wraz z przyjaciółmi ruszyłam do
wyjścia. Blondyn stał wciąż przy scenie rozmawiając z chłopakami grającymi
drużynę Dzikich Kotów.
- Idziemy na kawę i lody? – zaproponowała Trish. – Muszę
się odstresować po tym męczącym dniu.
Moja przyjaciółka dostała rolę Taylor. Od gimnazjum grywa
w szkolnych przedstawieniach, więc nie odczuwa takiej presji, jak ja.
- Nie mogę – było mi smutno, potrzebowałam takiej sesji
relaksacyjnej z tą dwójką. – Muszę odebrać Megan ze szkoły.
To moja najmłodsza siostra. Nienawidzę, kiedy przypada
mój dyżur zajmowania się nią. Jest cyniczna, pyskata i o wiele za inteligentna,
jak na ośmiolatkę*. Jej riposty wywołują łzy nawet u nauczycielki.
- Niech moc będzie z tobą – zawołał Dez, który równie
dobrze, jak ja, zna możliwości tej małej diablicy.
Marine Primary School znajduje się na samym końcu ulicy
przy uroczym parku. Dzieciaki często wychodzą tam wraz z opiekunami na tak
zwane lekcje na świeżym powietrzu. Super sprawa. Uwielbiałam te wycieczki,
kiedy sama chodziłam do podstawówki. Słońce, świeże powietrze, przyjemny
wiaterek, w którym wyczuwa się zapach oceanu i czytanie lektur. Szkoda, że w
moim liceum nikt nie wpadł na pomysł nauki na zewnątrz. Jestem pewna, że
średnia ocen znacznie by wzrosła.
Rozmyślając tak, znalazłam się pod szkołą, którą tak
dobrze znałam. To dwupiętrowy budynek z czerwono-granatowej cegły. Obok wybudowano
plac zabaw. Bardzo go lubię i zawsze, gdy odbieram Meg, zabieram ją tam. Kocham
huśtawki. Na moim osiedlu również jest malutki plac zabaw i kiedy jest mi
smutno albo muszę pomyśleć, idę tam.
Udałam się na drugie piętro, gdzie znajduje się klasa
mojej siostry. Jeszcze na schodach usłyszałam harmider i rozgardiasz, jaki
tylko może panować na korytarzu pełnym dzieci w wieku ośmiu-dziesięciu lat.
Nigdzie nie dostrzegłam brązowej czupryny, której wypatrywałam, więc delikatnie
zapukałam do sali. Otworzyłam drzwi. W środku przy małych stoliczkach siedziała
około trzydziestka ośmiolatków. Siedzieli przy kilku okrągłych stołach
rozmieszczonych po całej przestrzeni i malowali farbkami. W jednej grupie
zauważyłam Nelsona. Proszę, proszę, nie wiedziałam, że chodzi do klasy razem z
tą małą jędzą.
- Tak? W czym mogę pomóc? – miło zagadnęła nauczycielka.
Była bardzo młoda, pewnie dopiero po studiach. Nigdy wcześniej jej tu nie
widziałam.
- Dzień dobry – odwzajemniłam uśmiech. – Jestem siostrą
Megan Simms.
- Rozumiem. Mogę prosić o jakiś dokument? – zatkało mnie.
- Słucham? – wykrztusiłam zdumiona.
- Dyrekcja prosiła o sprawdzanie, kto odbiera uczniów. To
jakiś nowy rządowy program – uśmiechnęła się przepraszająco. Wyciągnęłam swoją
legitymację i podałam kobiecie. Zapowiadała się ciężka przeprawa.
- Allyson Dawson? – przyjrzała mi się badawczo. Zaczyna
się.
- Jesteśmy przyrodnimi siostrami – mruknęłam. Nie
zamierzam tłumaczyć jakiejś nadwrażliwej nauczycielce z pierwszej lepszej
podstawówki, jak pokręcona jest moja rodzinka. Pani Wszystko – Wiem - Najlepiej
studiowała mój dokument, jakby szukała na nim oznak fałszerstwa. Pewnie
powinnam zaproponować jej telefon do Penny, ale nie przeszłoby mi przez gardło
słowo „mama”.
- Ally, chodź! – Meg podniosła głowę i zauważyła mnie przy
biurku. Uśmiechnęłam się i ruszyłam w kierunku jej grupy.
- Megan, znasz tę panią? – poważnie zapytała
nauczycielka. Pewnie myśli, że jestem jakąś porywaczką i zaraz wyciągnę spluwę
z torebki. Wolne żarty.
- To Ally, moja starsza siostra – 1:0 dla mnie, zaśmiałam
się w myślach, chowając do torby legitymację.
- Jeśli chcesz to usiądź i poczekaj, aż dzieci skończą
pracę – a gdzie się podziała „pani”? Nie zamierzałam się kłócić. Grzecznie
usiadłam i zaczęłam słuchać paplaniny mojej małej artystki. Ma ogromny talent
plastyczny, jako jedyna z naszej rodziny. Kika, ja oraz Jack świetnie śpiewamy
i gramy na instrumentach. Dla małej chyba nie starczyło już genów z
uzdolnieniami muzycznymi, więc dostała inne talenty. Mimo to kocha muzykę i
uczy się grać na pianinie.
Usłyszałam, że nadwrażliwa nauczycielka torturuje
kolejnego delikwenta, ale zajęta podziwianiem rysunku siostry, nie podniosłam
wzroku.
- Proszę pani, a dlaczego koty są czarne? – zwrócił się
do mnie jakiś chłopczyk z rozczochranymi włosami.
- Jestem Ally – uśmiechnęłam się. – Nie wszystkie są
czarne. Mogą być białe, bure, rude, jest wiele wariantów.
- Nuda – skrzywił się mój mały rozmówca.
- Dasz mi trochę farbki? – zwróciłam się do siostry,
biorąc kartkę papieru.
- Dam ci nawet całą – zaśmiała się mała i podała mi swoją
paletę wraz z zestawem pędzelków różnej grubości. Wybrałam pojemniczek z
zieloną mazią i zaczęłam malować kota. Nie rysuję najgorzej, choć do zdolności
Meg mi daleko i nigdy nie będę tak dobra, jak ona.
- Ale koty nie są zielone! – zaśmiał się ten z
rozczochranymi włosami.
- Ten wpadł do wiaderka z farbą – odpowiedziałam.
Dzieciaki z zapartym tchem przyglądały się, jak maluję ten ewenement.
- Powinien mieć niebieskie wąsy – zaśmiał się ktoś tuż
koło mojego ucha. Odwróciłam się gwałtownie. Zaledwie kilka centymetrów
dzieliło mnie od twarzy Austina.
- Co tu robisz? – zapytałam słabo, zdając sobie sprawę,
jak głupie jest to pytanie. Widziałam przecież Nelsona. Chłopak kiwnął na niego
głową, a ja nie wiedzieć czemu, zaczerwieniłam się.
- A ty? – odezwał się po chwili.
- Co ja? – mruknęłam jak ostatnia tępota umysłowa.
- Co tu robisz? Oprócz tego, że malujesz zielonego kota –
zaśmiał się.
- Obieram Megan – spojrzał zdziwiony. – Odbieram siostrę.
Nadal nie rozumiał. Podczas jego nocnej wizyty, zaledwie
wspomniałam, że mam młodsze rodzeństwo, nie podawałam szczegółów.
- Megan jest moją siostrą – jęknęłam z desperacją. –
Przyszłam po nią.
- Ally, a jaka będzie trawa? – mała ciągnęła mnie za
rękę. Dobrą chwilę zajęło mi zrozumienie, o co jej chodzi.
- Czerwona – zaśmiałam się i wróciłam do równowagi.
Austin chwycił drugi pędzelek i zaczął bazgrać po moim
arcydziele. Namalował fioletowe słońce i pomarańczowe chmurki, tłumacząc
rozemocjowanym dzieciakom, dlaczego wybrał taki kolory. Nasze mądrości nie
miały sensu, a mimo to, maluchy były zachwycone. A może to właśnie dlatego?
- Flynn, siostra przyszła – zawołała nauczycielka,
próbując nas zagłuszyć. Chłopczyk z rozczochranymi włosami siedzący obok mnie
coś zawołał i po chwili poczułam znajomy zapach perfum. Podniosłam głowę i ze
zgrozą ujrzałam obok CeCe Jones.
- Cześć łobuzie, co robisz? – przytuliła rozczochranego i
równie zdumiona zerknęła na mnie i na Austina. Jak widać, nie tylko ja nie
widziałam, że nasze rodzeństwo jest razem w klasie.
- To jest Ally i jest super – uradowany opowiadał
chłopczyk. – Patrz, jak świetnie się bawimy.
Ruda spojrzała na nas i nasz obrazek. Na jej twarzy
pojawiło się niezdecydowanie, jednak już po chwili zniknęło i dziewczyna
uśmiechnęła się.
- Cóż – zaczęła nieśmiało, a ja poczułam się dziwnie.
Takiej CeCe nie znałam. – Mogę się przyłączyć?
Pokiwałam głową, niezdolna do wydobycia z siebie głosu.
Po chwili cała nasza trójka zawzięcie malowała to arcydzieło. Dzieciaki
wykrzykiwały nowe pomysły, dając nam rady, jak jeszcze bardziej ubarwić ten
obrazek. Jeszcze nigdy tak wyśmienicie się nie bawiłam. Rudowłosa zachowywała
się, jakby codziennie rysowała dzieciom wraz z dziewczyną, której nienawidzi.
Kiedy na nią spoglądałam, nie widziałam tej samej CeCe, którą znam ze szkoły,
ale sympatyczną, wesołą nastolatkę umazaną plakatówką. Nie było też między nami
tej rywalizacji, tego kłótliwego, wrednego tonu. Było tak, jakbym siedziała tu
z przyjaciółmi.
Niestety, przy dobrej zabawie, czas pędzi jak szalony.
Zrobiło się późno, więc nie zważając na fakt, że jesteśmy cali w farbie,
udaliśmy się w stronę wyjścia. Megan, Flynn i Nelson szli przodem. Z ożywieniem
dyskutowali i co chwila wybuchali śmiechem. Mimo, że dzieliło nas tylko kilka
kroków, nie słyszałam o czym mówią. Ja, Austin i CeCe człapaliśmy z tyłu rozmawiając
o przedstawieniu.
- Speaker niepotrzebnie chce zrobić wszystko jak w
filmie. Próbuje za wszelką cenę przypodobać się Ortedze – powiedziała CeCe.
- A przecież my nie jesteśmy w stanie zagrać wszystkiego
– poparłam ją.
- To musical, powinniśmy się skupić na muzyce – wtrącił
Austin. – Wiecie, myślę, że zamiast bawić się w powtarzanie krok w krok tych
samych min i tych samych kroków, powinniśmy dodać trochę nowych piosenek i
zrobić z tego taki trochę remake.
- Skąd mamy wziąć nowe teksty? – zapytałam. Nie
wiedziałam do czego zmierza blondyn.
- Sami je napiszemy – uśmiechnął się Austin.
- Nie sądzę żebyśmy byli w stanie – mruknęłam.
- Dawson, weź się w garść! – CeCe spodobał się pomysł
naszego towarzysza.
- Możemy porozmawiać z Kelsi Perkins, tą, która nam
akompaniuje – blondyn planował już całe przedsięwzięcie. Ja uparcie milczałam.
Z jednej strony podobała mi się ta idea, z drugiej bałam się, że nie podołam.
- Nie sądzę, Kelsi to ulubienica Speaker, nie zrobi nic
bez jej wiedzy – ruda jakby trochę przygasła. Podjęłam decyzję, chciałam w tym
uczestniczyć, więc teraz nie mogę się wycofać.
- Nie potrzebujemy jej. Sami sobie poradzimy – oboje
spojrzeli na mnie zdumieni. – Nie patrzcie tak, prawie każdy z głównej obsady
od lat gra na jakichś instrumentach. Wystarczy połączyć nasze pomysły i wyjdzie
coś niesamowitego!
- Tak! - wykrzyknęli razem. Stanęliśmy na chodniku.
- Tylko jak przekonać do tego Speaker? – mruknął Austin.
– Przecież ten konkurs…
- Właśnie dlatego się zgodzi! – wykrzyknęłam
podekscytowana. – Nie pamiętacie co powiedział pan Iger? Mamy wystawić musical
NA podstawie ich produkcji, a nie wierną kopię!
- Jesteś genialna! – zawołała CeCe. – Przekonajmy Ortegę,
a z nauczycielką nie będzie problemów.
Przybiliśmy sobie potrójną piątkę i doganiając rozszalałe
rodzeństwo, omawialiśmy dalszą część planu. Stanęło na tym, że mieliśmy
obdzwonić dziś główną obsadę i wieczorem przeprowadzić naradę wojenną w Sonic
Boomie.
- Tu mieszkamy. Do zobaczenia później – uśmiechnęła się
ruda, kiedy stanęliśmy pod parterową kamienicą. Byłam tu kilka razy, jako mała
dziewczynka, zanim Rocky olała mnie dla CeCe. Pamiętam, że uwielbiałam
przesiadywać na schodach przeciwpożarowych. Stare dzieje.
Kiedy Jonesowie się od nas odłączyli, dzieciaki dołączyły
do nas. Nelson żwawo dreptał obok Austina, a Meg złapała mnie za rękę. Nigdy
tego nie robiła. Zawsze odzywała się do mnie cynicznie, a tolerowała moje
towarzystwo jedynie dlatego, że dwa razy w tygodniu, nikt inny nie mógł jej
odebrać ze szkoły. Zdziwił mnie jej gest, ale przemilczałam go. Ucieszyłam się,
że może choć trochę mnie polubiła i nie chciałam niszczyć sobie iluzji.
- Ally – odezwał się po chwili blondyn. Spojrzałam na
niego z zainteresowaniem. – Zauważyłem, że bardzo się spinasz i denerwujesz na
scenie.
- Mówiłam ci, lęk przed publicznością – mruknęłam.
- Tak, ale na przesłuchaniu byłaś rewelacyjna.
Nie chciałam mówić, że tylko dzięki jego wsparciu udało
mi się wystąpić. Mógłby to źle zrozumieć.
- Występy to dla mnie nowość – próbowałam jakoś wybrnąć z
tych kłopotliwych pytań.
- Austin występuje odkąd pamiętam – wtrącił się Nelson.
- Pomyślałem, że może mógłbym ci pomóc – zaśmiał się mój
towarzysz.
- Jak? – nie przewróciłam się tylko dlatego, że Meg wciąż
ściskała moją dłoń. Czułam na sobie jej świdrujące spojrzenie i modliłam się
żeby nie wyskoczyła z jakąś złośliwością.
- Wiesz, moglibyśmy razem się pouczyć tekstu, piosenek i
poćwiczyć, tak bez żadnej publiczności – uśmiechnął się.
- Poćwiczyć? Bez publiczności? Sami? – powtarzałam tępo.
– Znaczy ty i ja? – kompletnie mnie zatkało. Milczałam wpatrując się w Austina.
- Ally zgadza się! – zawołała Megan.
- Naprawdę? – rozszerzył twarz w uśmiechu blondyn.
- Nie! – krzyknęłam. Uśmiech zgasł. Boże, Ally, przestań
histeryzować. – To znaczy tak.
- Więc? – zapytał zdezorientowany.
- Okej. Niech będzie – w głowie planowałam zabójstwo
siostry, która niewinnie się uśmiechała. Powinnam się cieszyć, że Austin chce
mi pomóc. Rewelacyjnie radzi sobie na scenie, ale znów powróciło moje
skrępowanie i strach. Perspektywa spędzenia z nim czasu tylko we dwoje,
powodowała u mnie zawroty głowy i napad mdłości. W głębi duszy czułam, że nie
ma to nic wspólnego z tym, że mam za sobą ciężki dzień. Próbowałam to sobie
wmawiać, jednocześnie obawiając się, że kiedy będziemy spędzać czas sam na sam,
znów nasze relacje ulegną zniszczeniu.
Rozłączyliśmy się na przystanku autobusowym. Chłopcy
wsiedli do pojazdu jadącego na Coral Way, a my spacerkiem udałyśmy się w stronę
domu Simmsów. Mimo, że miesza tam Penny i moje rodzeństwo, byłam w środku
zaledwie kilkakrotnie. Gdy odbieram ze szkoły siostrę, zawsze zostawiam ją
przed furtką. Nie czuję się na siłach na oglądanie spektaklu pod tytułem
„jesteśmy świetną, szczęśliwą rodzinką”. Także tym razem otworzyłam bramkę i
czekałam aż Meg wejdzie do środka. Będąc już przy drzwiach wejściowych,
odwróciła się i podbiegła do mnie.
- Kocham cię, Ally – zawołała przytulając się. – Jesteś
najlepszą siostrą na świecie!
Zatkało mnie. Poczułam, że wzruszenie chwyta mnie za
gardło, a pod powiekami zbierają się łzy. Zawsze okazywała mi tylko nienawiść i
awersję.
- Ja też cię bardzo kocham – wykrztusiłam z trudem,
hamując płacz. Przytuliłam ją mocno i stałyśmy tak dobre kilka minut. W końcu
nakłoniłam małą do wejścia do domu, a sama ruszyłam na przystanek. Jak zawsze
miałam więcej szczęścia niż rozumu, bo wsiadałam w pierwszy lepszy autobus, a
ten okazał się właściwy. Jadąc na Coral Way, rozmyślałam o wszystkim, co się
dziś wydarzyło. CeCe okazała się człowiekiem, Megan małą zagubioną dziewczynką,
a Austin, nie, on się nie zmienił. Tak uroczo wyglądał umazany plakatówką na
twarzy i wcale się tym nie przejmował. Coraz mocniej zaczynałam go lubić i
cieszyłam się, że dołączył do naszego trio. Tym bardziej nie rozumiałam,
dlaczego wspólne próby wywołują we mnie taki strach.
- Głupia jesteś – szepnęłam do siebie i wysiadałam.
Powoli zaczynało zmierzchać. Z przyzwyczajenia weszłam do swojego domu, przypominając
sobie dopiero na górze, że aktualnie mieszkam u Trish. Matko święta! Musi być
na mnie wściekła! Zniknęłam na cały dzień i nie odezwałam się nawet słowem.
Umyłam twarz i ręce poplamione farbkami, i biegiem ruszyłam w stronę jej domu.
- Pamiętasz taki film, w którym bohaterka nie dożyła
swoich siedemnastych urodzin? – zapytała przesłodkim tonem i z dziwnym
uśmiechem na ustach, kiedy siedząc na łóżku w przytulnym pokoju przyjaciółki,
zajadałam się pizzą. – Ty też ich nie dożyjesz, jeśli jeszcze raz tak
znikniesz! – krzyknęła i rzuciła we mnie poduszką.
- Przepraszam – wysepleniłam przełykając kęs.
Opowiedziałam jej o rysunkach, o Megan, CeCe i pomyśle Austina. Była
zachwycona. Uwielbiała śpiewać i tworzyć muzykę. Dyskutowałyśmy w najlepsze o
tym, jak przerobić musical, kiedy zadzwonił Dez.
- Czekamy w samochodzie pod domem Trish, jeśli nie
chcecie iść pieszo przez pół Miami, ruszcie się.
W pośpiechu założyłyśmy buty i złapałyśmy zwiewne kurtki.
Nawet w Miami, noce są chłodne. Sprawdziłam, czy mam klucze od sklepu i
cichaczem wymknęłyśmy się na zewnątrz. Państwo De La Rosa siedzieli w
bibliotece, której okna wychodziły na ogród. Prawdopodobieństwo, że nas zauważą
było znikome. Nie chciałyśmy się tłumaczyć dokąd i po co idziemy. Są kochani i
na pewno by się zgodzili, ale było już późno i nie chciałyśmy ich denerwować.
Chłopcy czekali z wygaszonymi światłami, jak na
prawdziwym gangsterskim filmie. Tylko, że my wykradałyśmy się na kilka godzin
po to, by obgadać sprawy szkolnego przedstawienia, a nie, żeby napaść na bank
czy kogoś zabić. Tak, czy siak, było to szalenie ekscytujące wydarzenie.
Szybko znaleźliśmy się na miejscu. Zauważyłam na parkingu
samochód Michaela Sparkle. Gdy otworzyłam drzwi od sklepu, nagle większość
ekipy znalazła się w środku. Wcześniej ich nie dostrzegłam. Zaprowadziłam
wszystkich do pokoju na górze. Na dole pozostał Dez, czekający na ostatnich
spóźnialskich. Po kilku minutach cała obsada wygodnie rozsiadła się, a ja
zamknęłam sklep. Ostatni przyszedł Garby. Bałam się, jak przyjmie go
towarzystwo zgromadzone na górze. Rodzeństwo Sparkle, Ty, Teddy, Deuce i
Kostka. Uśmiechnęłam się, próbując dodać mu otuchy i wkroczyliśmy do pokoju.
Zapadła cisza. Wszyscy bali się poruszyć.
- Co on tutaj robi? – warknął Michael.
Jestem gospodynią, tak? Czas stanąć na wysokości zadania.
- Słuchaj Mike, bez względu na to, co było kiedyś,
spotkaliśmy się tutaj w sprawie musicalu – Maga pociągnęła brata na miejsce. Ze
złością usiadł i umilknął.
- Jesteśmy drużyną – szepnęłam i spoglądałam na twarze
moich gości. Wszyscy milczeli, jakby przetwarzając te słowa.
- Jesteśmy drużyną – z prośbą w głosie odezwała się
Magdalena. Spoglądała na Mike’a smutnymi oczami, ten zaklął pod nosem i skinął
głową.
- Tak, jesteśmy drużyną.
Odetchnęłam z ulgą. Wszyscy rozluźnili się. Okazało się,
że kilka osób przywiozło ze sobą pizzę i napoje, więc w miłej atmosferze,
prawie jak na imprezie, zabraliśmy się do pracy. Po raz pierwszy przy tych
ludziach czułam się ważna i równa im. Nie było żadnego traktowania z góry, żadnego
podziału na grupy, każdy z nas jest częścią jednego zespołu i każdy się liczy.
Nawet nie spostrzegliśmy się, kiedy rozpoczęliśmy próbę,
ale wyłapać odpowiednie momenty na nowe utwory. Było całkiem inaczej, niż w
szkole. Wszyscy dawaliśmy z siebie sto procent i efekt przechodził najśmielsze
oczekiwania.
- To będzie najlepsze przedstawienie w historii Marine
High School – odezwał się Ty, a my przyznaliśmy mu rację.
- Mam świetny pomysł! – zawołała CeCe. Spojrzeliśmy na
nią z ciekawością. Kiedy zapominała o masce wrednej królowej, była niesamowicie
pozytywną i zabawną dziewczyną. Zaczynałam lepiej rozumieć jej przyjaźń z Rocky.
- Sami nie damy sobie ze wszystkim rady. Pomyślałam, że
możemy poprosić uczniów z naszego gimnazjum o pomoc. Mam tam przyjaciółkę w
ostatniej klasie, chętnie się zgodzi zebrać grupę pięciu, sześciu osób.
- Genialne – zawołaliśmy chórem i roześmialiśmy się.
Mimo, że było to spotkanie czysto szkolne, każdy bawił
się świetnie. Po chwili zaczęliśmy rozmowy o wszystkim i o niczym. Ktoś zamówił
więcej pizzy i zajadając się, poznawaliśmy się lepiej. Czułam, że to coś
ważnego. Nawet na Garby’ego nie spoglądano już jak na wroga number one. Przez
chwilę miałam wyrzuty sumienia, że nie zaprosiliśmy Kiki, ale ona nie dostała
roli, miała być moją dublerką i od czasu ogłoszenia obsady, nie odezwała się do
mnie ani słowem. Nigdy nie przegrywała, zawsze zdobywała to, co chciała. To
musiał być dla niej ogromny cios. Niemalże policzek. Może to egoistyczne, ale
przez głowę przemknęła mi myśl, że kiedy jej nie ma, nikt nie patrzy na mnie,
jak na niepozorną, nieśmiałą dziewczynkę. Słuchano mnie pilnie, a bardziej
doświadczone scenicznie osoby, dawały mi dobre rady. Ten dzień mimo porażek
szkolnych był magiczny. To spotkanie było przełomem, w każdej kwestii.
- O cholera, nieźle zabalowaliśmy – głos Deuca wyrwał nas
wszystkich z amoku koleżeńskich rozmów. Spojrzałam na zegarek. Piętnaście po
drugiej.
- Mama mnie zabije – jęknęła Rocky.
- Zawsze możesz przenocować tutaj – zaśmiałam się. – Albo
u mnie, dom stoi pusty.
Nie śpieszyło nam się do wyjścia. Wciąż rozmawiając i
żartując, powoli schodziliśmy na dół. Dokładnie zamknęłam sklep i rozeszliśmy się
do samochodów. Trochę bałyśmy się z Trish, co będzie, jeśli jej rodzice
zauważyli, że nas nie ma albo, co gorsze, zauważą, o której wracamy. Przez
chwilę zastanawiałyśmy się, czy nie będzie lepiej, jeśli pójdziemy do mnie.
- Pani Marisol was zniszczy, jeśli się zorientowała, a wy
nie wrócicie – Dez sprowadził nas na ziemię. Miał rację. Znał panią De La Rosa
równie dobrze, jak my. Zaczynałam się denerwować.
- Pomyśleć, że jeszcze kilka tygodni temu byłam na dnie w
szkolnej hierarchii – mruknęłam.
- Wmawiałaś sobie – odpowiedział Dez.
- Brakowało ci pewności siebie. Teraz wyszłaś z cienia i
rządzisz – uśmiechnął się Austin. – Jesteś cudowna, Ally –szepnął bardzo cicho.
Po raz kolejny czułam się jak Kopciuszek, tylko, że moja
bajka nie kończyła się o północy ucieczką z balu, ona się dopiero zaczynała. Może
i nie mam księcia na białym koniu, może i nie jestem tak ładna, jak moja
siostra, może nie mam siły przebicia CeCe ani popularności innych, ale za
sprawą tego musicalu nagle moje życie obróciło się o 180 stopni, ale było mi z
tym dobrze. W końcu mogę pokazać na co mnie stać i zrobię to! Dam z siebie
wszystko, a nawet więcej!
A wiecie, co jest najlepsze?
Rodzice Trish nie zauważyli, że się wymknęłyśmy.
* We wpisie „bohaterowie” jest napisane, że Megan, Flynn
i Nelson mają 9 lat, jednak w tych początkowych rozdziałach, nadal są ośmiolatkami.
__________________________________________
Witajcie, moje kochane Panie! :*
Troszkę poczekałyście na ten rozdział, ale dopiero dziś wróciłam znad morza. Kocham trzytygodniowe studencie ferie! A Wy już po czy w trakcie ferii? :)
Następnego wpisu możecie się spodziewać w okolicach czwartku-piątku.
Kocham Was!
Wasza M.