20 stycznia
Kochany pamiętniczku, nauczyłam się dziś jednej, bardzo ważnej rzeczy. Właściwie to nauczyłam się jej już wieki temu, ale po prostu mój mózg odrzucał tę naukę i wnioski z niej płynące. To wydawało mu się takie banalne, ale to jedna z tych kwestii, które pozwalają nam zrozumieć świat i które wcale proste nie są. Tylko tak brzmią. Dwie sytuacje, które dziś mnie spotkały, pozwoliły mi tę naukę przyswoić. Dwie sytuacje, które na nowo nauczyły mnie, co oznacza pewne, na pozór naiwne zdanie - życie polega na handlu wymiennym. Wiem, że to brzmi jak z jakiegoś kurzącego się na półce podręcznika do ekonomii, ale to właśnie jest reguła, dzięki której znajdziemy własną receptę na szczęście. Ja, tak mi się wydaje, dziś jestem o jeden krok bliżej do jej znalezienia. Bo zrozumiałam. Zrozumiałam sens tych słów. Tak. Pieprzone życie to pieprzony handel wymienny. Jeśli nim nie jest, to jesteś naiwniakiem, którego każdy bezkarnie może wykorzystywać. A najzabawniejsze, że człowiek zazwyczaj sobie nie zdaje sprawy z tego, że to właśnie on jest tą żałosną osobą. I na nic zdają się tłumaczenia, które podsuwa nasza podświadomość - jesteśmy dobrzy i dajemy się kopać po głowie dla ludzi lub ludziom, których kochamy. Jesteśmy naiwni. I głupi. Ludzie, którzy nas kochają nigdy nas nie wykorzystują. Handlują. To jest wymiana. Dajesz i otrzymujesz coś w zamian. Ja smaruję bułkę masłem, ty kroisz wędlinę. Razem mamy kanapkę. Widzisz? Wymiana. Coś za coś, a z tego czegoś jeszcze coś. Ale jeśli ja posmaruję bułkę masłem, pokroję wędlinę i dam ci gotową kanapkę, a ty ją po prostu zjesz, cóż, wtedy jestem frajerką. Nie ma wymiany. To tylko ja daję. A nic nie wraca do mnie. Po banalne, prawda? Szkoda, że dotarło do mnie dopiero dzisiaj.
Teń dzień zaczął się całkiem przyjemnie. Dotarłam do szkoły niespóźniona, z nikim się nie pokłóciłam, ba, nawet byłam przygotowana na zajęcia! Zrobiłam wszystkie zadania na matematykę, przerobiłam rozdział z chemii, napisałam referat na hiszpański i przeczytałam lekturę na angielski. Świeciło słońce, byłam wyspana, byłam najedzona i w dodatku miałam mieć aż do wieczora wolny dom, bo Kathy i tato najpierw mieli być w Sonic Boomie, a później mieli odebrać babcię z lotniska. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że to będzie dobry dzień. Jeden z najlepszych w moim życiu.
Zadowolona z życia i z siebie, miałam powody, wciąż nie zawalałam matematyki, co więcej, zaczęło mi z niej całkiem dobrze iść, weszłam na ganek. Już z korytarza usłyszałam poniesione głosy. Zatrzymałam się przed drzwiami. Nie wiedziałam co zrobić. Nie chciałam tak brutalnie wkraczać w czyjąś prywatność, ale nie chciałam spóźnić się na lekcję. Snow tego nie znosił. Mnie też nie znosił. Dlatego nie chciałam ryzykować. Przełknęłam ślinę i odsunęłam się od drzwi. Postanowiłam, że poczekam jeszcze pięć minut. Tylko tyle mogłam dać osobom, które najwyraźniej nie miały takiego dobrego dnia jak ja. Udając, że jestem bardzo zajęta przeglądaniem notatek, obserwowałam wejście. Po chwili z ganku wybiegła Kim. Wściekła Kim. Z żądzą mordu w oczach. Pogratulowałam sobie przezorności. Gdybym nie cofnęła się w głąb korytarza nasze spotkanie mogłoby zakończyć się katastrofą. Prawdopodobnie dla mnie. Blondynka przebiegła obok i nawet nie zaszczyciła mnie chwilą uwagi, co, jeśli mam być szczera, ucieszyło mnie. Zaintrygowana, co mogło tak rozwścieczyć dziewczynę, wkroczyłam do środka. Przez moment myślałam, że pomieszczenie jest puste. Rozejrzałam się uważnie i dopiero po chwili zobaczyłam Garby'ego. Wyglądał okropnie.
- Co jest? - zapytałam i podeszłam bliżej.
Nie zareagował. Zachowywał się tak, jak gdyby wcale mnie nie widział, jakbym nie zadała żadnego pytania.
- Garby? - martwiłam się.
Nigdy nie widziałam go w takim zombiepodobnym stanie. - Halo? Garby?
Złapałam go za ramię i odwróciłam w moją stronę.
- Hej, Ally - spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się, ale był to uśmiech bez krzty radości.
- Widziałam Kim - powiedziałam prosto z mostu.
- Zdradziła mnie.
- Skąd wiesz? - starałam się brzmieć obojętnie, udawać, że pierwszy raz o tym słyszę.
- Wiedziałaś?! - blondyn przyjrzał się mi uważnie.
Nigdy nie umiałam kłamać, a już na pewno nie pod ostrzałem wściekłych spojrzeń.
- Skąd w ogóle te pytanie? - próbowałam się wykręcić.
- Serio, Ally? - rzucił z ironią, a ja poczułam się tak, jakby ktoś napluł mi w twarz.
- Garby - próbowałam zebrać myśli. To było trudne, bo nie miałam pojęcia, co mogłabym powiedzieć. Każda opcja była zła. Nie mogłam skłamać. Prawdy też powiedzieć nie mogłam. - Przecież mnie znasz, wiesz, że zawsze robię wszystko dla ważnych dla mnie ludzi. Myślisz, że ukryłabym coś takiego?
Czułam się strasznie! To było podłe. Bezczelnie kłamałam mu w twarz. Chociaż nie. To nie było kłamstwo. To była prawda i to stawiało mnie w jeszcze gorszym świetle. Garby zawsze był wobec mnie fair. Spędzaliśmy ze sobą masę czasu. Cokolwiek się działo, mogłam na niego liczyć. A teraz ja, w odpowiedzi na całe jego dobro i przyjaźń, dawałam mu złudne poczucie, że z mojej strony może liczyć na to samo. Garby był dla mnie ważny. Naprawdę ważny. Ale Jack był ważniejszy.
- Jezu, Ally, przepraszam - chłopak pokręcił głową. - Przepraszam, nie chciałem cię urazić. Wiem, że jesteś zbyt szczera i nigdy byś mnie nie okłamała.
Nie sądziłam, że to możliwe, ale poczułam się jeszcze gorzej. Nie zasługiwałam na jego przyjaźń ani na żadne z jego dobrych słów.
- Opowiedz mi o Kim - zmieniłam temat.
Nie wytrzymałabym kolejnych peanów na moją cześć. Nie zasługiwałam na nie.
- Zmieniła się. To już nie jest ta słodka dziewczyna. Jest opryskliwa, złośliwa i na każdą moją uwagę reaguje złością.
- Może ma zły okres? Jakieś problemy? - szliśmy w kierunku sali od chemii.
- Znalazłem w jej torbie testy ciążowe.
Zareagowałam jak typowa dziewczyna.
- Grzebałeś w jej torbie?!
- Zwariowałaś? - popukał się palcem w czoło. - Miała zajęte ręce i poprosiła, żebym wyjął klucze.
- I co było dalej?
- Zapytałem o co chodzi, najpierw się wykręcała, że to dla koleżanki, a później zrobiła mi awanturę.
- Ale to nie dowodzi zdrady - zajęliśmy nasze miejsca.
Na szczęście Snowa jeszcze nie było. Mogliśmy jeszcze chwilę porozmawiać.
- Jesteś taka naiwna - prychnął.
Milczałam. Profeser wszedł do sali i zaczął sprawdzać listę obecności. Jak na szpilkach przeczekałam swoje nazwisko oraz nazwisko Garby'ego i kiedy pan Snow przeniósł swój uważny wzrok dalej, szeptem zwróciłam się do mojego towarzysza.
- Moim zdaniem nadinterpretujesz.
- Gdybyś podejrzewała, że jesteś w ciąży, komu powiedziałabyś w pierwszej kolejności?
Zastanowiłam się. Rodzicom? Nie. Powiedziałabym im, gdybym była pewna w stu procentach. Trish i Dez? Tak, to bardziej prawdopodobne. Przyjaciele wiedzieliby co mi doradzić. Austin? Tak. Jemu bym powiedziała. Gdybym podejrzewała, że jestem w ciąży pierwszą osobą, która by o tym usłyszała byłby właśnie on.
- Ojcu dziecka - odszepnęłam.
- Dlaczego?
- Szukałabym wsparcia - spojrzałam na niego. - Każda dziewczyna by tak zrobiła.
- A Kim tego nie zrobiła.
Nauczyciel skończył sprawdzanie listy. Zaczął opowiadać o temacie dzisiejszych zajęć, ale nie mogłam się skupić na jego słowach.
- Zabiję gnoja! - syknęłam do siebie.
Ukatrupię gówniarza! Jak można być tak skrajnie nieodpowiedzialnym?!
- Słucham?
Cholera! Zapomniałam o Garby'm.
- Nic. Poczekaj chwilę - pokręciłam głową.
Zerknęłam na nauczyciela, pisał na tablicy jakiś skomplikowany wzór. To tylko sekunda. Odetchnęłam głęboko i szybko odwróciłam się do CeCe.
- Wiesz coś o domniemanej ciąży Kimmy?
Przyjaźniły się. Jeśli ktoś coś wie o właśnie ruda.
- Fałszywy alarm - szepnęła CeCe.
- Musimy porozmawiać.
Chodziło o mojego brata. Nie mogłam odpuścić.
- Allyson Dawson, nie dość, że sama nie uważasz to jeszcze przeszkadzasz innym - tuż obok mojej ławki stał Patrick Snow. Wściekły Patrick Snow.
- Przepraszam - mruknęłam i pochyliłam się nad zeszytem.
Miałam nadzieję, że to wystarczy. Głupia. Temu człowiekowi sprawiało przyjemność upokarzanie mnie.
- Allyson, może powinnaś sobie to gdzieś zapisać, skoro wciąż nie udało ci się zapamiętać, jak zachowujemy się na zajęciach?
- Przepraszam, to się nie powtórzy - wypchaj się, umrzyj, zgiń, niech cię ktoś zabije, upierdliwy dziadu!
- Myślę, że dzień w kozie odświeży ci pamięć.
- Nie dzisiaj, proszę! - jęknęłam.
- Tydzień kozy oduczy cię pyskowania - rzucił ze złośliwym uśmiechem i odwróciwszy się, wrócił do pisania wzoru.
Wściekła pokazałam mu środkowy palec i położyłam się na ławce. Super. No i nici z mojego wspaniałego, cudownego dnia.
- Nie leżymy, Allyson - nie odwracając się, rzucił nauczyciel.
- Przepraszam - burknęłam.
Garby uścisnął moją dłoń i uśmiechnął się z troską. Pokręciłam głową. To nie była jego wina. Aż do końca lekcji udawałam, że jestem skupiona na słowach Snowa, ale w wyobraźni wymyślałam kolejne, coraz brutalniejsze sposoby na pozbycie się tego człowieka. Gdy doszłam do rytualnych morderstw w imię jakiegoś dziwnego, nieznanego boga, zadźwięczał dzwonek. Z ulgą zerwałam się z miejsca.
- Do widzenia, Allyson.
Nie odpowiedziałam. Posłałam mu tylko zimne spojrzenie.
Wal się.
Mam tego dość.
Koniec z poniżaniem mnie, z zabawami moim kosztem, z wyładowywaniem na mnie nerwów i frustracji. Chciał pan wojny, panie Snow? Będzie pan ją miał.
- Ally, przepraszam, nie chciałem żebyś miała kłopoty przeze mnie! - Garby wyglądał na zmartwionego.
- To nie była twoja wina - położyłam mu dłoń na ramieniu. - Nie przejmuj się. Ani tą kozą, ani Kim. Poradzimy sobie z tym.
- Dzięki, Alls!
Zobaczyłam ognistą grzywę znikającą za załomem korytarza.
- Muszę lecieć!
Pobiegłam za CeCe. Kierowała się w kierunku biblioteki. Jak ją znam, pewnie nie napisała referatu na hiszpański i liczyła, że znajdzie coś w internecie.
- Hej, Pszczółko! - wpadłam na Austina.
- Za moment, kochanie - pocałowałam go w policzek i nie zwracając uwagi na jego zdziwione spojrzenie, pobiegłam dalej. W tym momencie priorytetem dla mnie było wyjaśnienie sytuacji Jacka i Kim.
Skinęłam głową pani Watch, naszej bibliotekarce i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Komputery stały pod ścianą po lewej stronie i właśnie tam znajdowała się moja przyjaciółka.
- Mów wszystko, co wiesz - szepnęłam, zajmując sąsiednie stanowisko.
- Ally, nie mogę, to dotyczy...
- To dotyczy mojego brata - przerwałam jej. - Powiedz mi, co wiesz. Przecież mnie znasz. Wiesz, że nikomu nie powtórzę. No i napiszę za ciebie referat.
Ruda przez moment zastanawiała się. Widać było, że ze sobą walczy. Nie chciała zdradzić przyjaciółki, ale wiedziała, że mam rację. W dodatku byłyśmy przyjaciółkami. Przyjaciółki czasami zdradzają sobie cudze sekrety, bo potrzebują rady i pomocy.
- Okay - poddała się. - Właściwie to już wcześniej chciałam Ci to powiedzieć, myślę, że powinnaś o tym wiedzieć.
Spojrzała na mnie. Widać było, że wciąż się zastanawiała. Było jej trudno. Rozumiałam ją. Sama musiałam dziś podjąć podobną decyzję. Musiałam wybierać między Jackiem, a Garby'm. Wybrałam brata i chociaż wiedziałam, że podjęłam właściwą decyzję, męczyło mnie to i wiedziałam, że będzie mnie to jeszcze długo, długo gryzło.
- Kim jest zazdrosna.
Kiedy CeCe nie powiedziała nic więcej, zapytałam zdumiona:
- Zazdrosna? O co?
- Naprawdę nie wiesz? - prychnęła. - O relację Jacka i Care. Wcześniej miała Jacka tylko dla siebie, bo Emmy nigdy nie traktowała jako rywalki, w końcu to wasza rodzina. Może to postawi Kimmy w złym świetle, ale ona wiedziała, że twój brat jest w niej zakochany i wiedziała, że cokolwiek się stanie, on zawsze będzie przy niej. Care to zmieniła. Kim nie była gotowa, żeby się dzielić. Wiesz, ona od zawsze była traktowana jak księżniczka, dostawała wszystko, czy jej się to należało czy nie.
- I co? Przespała się z moim bratem żeby go odciągnąć od Care? - zakpiłam.
To brzmiało kompletnie bez sensu.
- Tak, Ally.
- To najgłupsze, co mogła zrobić. Jack straci do niej szacunek.
- Z tego co wiem to nie narzeka - z ironią rzuciła CeCe.
Jack kochał się w Kim od lat. Może chwilowo wydawało mu się, że wygrał los na loterii, a może po prostu korzystał z sytuacji. Po tym, co udało mi się podsłuchać i co sam powiedział mi na biwaku, bardziej prawdopodobna wydawała mi się opcja numer dwa.
- Coś jest nie w porządku - opowiedziałam CeCe o moich rozmyślaniach. Czułam potrzebę wygadania się, a ruda znała się na życiu. Mogła mi coś doradzić. No i ona powiedziała mi coś, czego nie powinna. Chciałam być fair.
- Brunetka? Znajoma Care? - zmarszczyła brwi ruda. - To musi być Bonnie.
- Bonnie? - zdziwiłam się. Nie znałam żadnej Bonnie.
- Nie pamiętasz małej Bon-Bon? - teraz to CeCe się zdziwiła.
Bon-Bon... Coś mi to przypominało. Czasy, gdy przyjaźniłam się z Rocky i CeCe. Przedszkole? Nie. To było gdzieś indziej. Wiem! Szkoła muzyczna! Chodziłam tam z synem sąsiadów i jego siostrzyczką. Summersowie! O cholera, tak! Przeprowadzili się do centrum, a do ich domu wprowadził się Dez. Jak mogłam o tym zapomnieć? Jak mogłam zapomnieć, że moim sąsiadem był Matt?! Nasz Matt, chłopak Jose. Jego siostra była trochę młodsza ode mnie. Wołał na nią Bon-Bon. Nienawidziła tego.
- Bonnie Summers? - nie widziałam jej od czasu ich przeprowadzki.
- Owszem. Tylko jest problem. Jedną z jej nabliższych koleżanek jest twoja urocza sąsiadeczka, Mabel Evening.
- O cholera! - zaklęłam.
Mabel i Henrietta to czarne owce rodziny Eveningów. Wolałam nie myśleć, jaką osobą jest teraz Bonnie, skoro utrzymuje takie znajomości. Z drugiej strony, nie można oceniać kogoś przez pryzmat znajomych, jak to mówią, Judasz miał przecież nienagannych.
- Nie mam pojęcia, co zrobić - przyznałam szczerze.
- Porozmawiaj z nią.
Jasne. Podejdę i zagdam: "hej, pewnie mnie nie pamiętasz, ale jako dzieci byłyśmy sąsiadkami. A przy okazji, co ukrywa mój Jack Simms i Care Saltzman?" Wyśmieje mnie. Albo strzeli w pysk.
- Dziewczynki, przerwa się skończyła - nie usłyszałam kroków pani Watch. Zawsze zjawiała się niespodziewanie. Jak ninja. Ciekawe czy na kursie bibliotekarskim uczą takich sztuczek?
- Chodź, Alls - CeCe pociągnęła mnie za rękę.
Nie mam pojęcia jakim cudem znalazłam się w sali. Nie mam pojęcia, o czym była mowa na zajęciach. Jedyne, co zajmowało moje myśli to relacja Kim-Jack-Care. Mój brat, choć pod wieloma względami był o wiele silniejszy i dojrzalszy ode mnie, wymiękał, gdy w grę wchodziły toksyczne, dziwne relacje. Z takowymi to ja byłam zaznajomiona i to, w moim mniemaniu, dawało mi prawo do wtrącania się.
- Ally, co się dzisiaj z tobą dzieje? - zapytał Austin, kiedy wychodziliśmy z sali od angielskiego.
- Snow dowalił mi tydzień kozy! - westchnęłam wściekła.
- Znowu się z nim pożarłaś?
- Nie. Przyłapał mnie na rozmowie z CeCe - przyznałam zawstydzona.
Blondyn tysiące razy mi powtarzał, że mam sobie odpuścić i po prostu przetrwać te kilka miesięcy zastępstwa.
- Pszczółko, pakujesz się w kłopoty na własne życzenie.
- To była sytuacja awaryjna! - żachnęłam się. - Garby wie, że Kim go zdradza.
- Powiedziałaś mu?
- Zwariowałeś?! - o tym także rozmawialiśmy wielokrotnie. Austin uważał, że nie powinnam oszukiwać przyjaciela, a ja, chociaż się z nim zgadzałam, musiałam kryć brata.
Opowiedziałam blondynowi o sytuacji z rana, o rozmowie z CeCe i moich rozważaniach.
- Nie wiem co mam zrobić - zakończyłam monolog.
- Pszczółko, kiedy wbijesz sobie do głowy, że nie jesteś odpowiedzialna za cały świat?
- Jack potrzebuje mojej pomocy!
- Gdyby tak było, powiedziałby ci to.
- Jest na to zbyt dumny. No i uważa, że to on powinien się opiekować mną.
- Przestań, Alls! Gdyby Jack chciał twojej pomocy to by o nią poprosił, nie wchodź z butami do cudzego życia, bo możesz wpaść w cholerne bagno i się w nim zakopać.
- Och, wybacz - syknęłam. - Przepraszam, że mam jakieś uczucia i troszczę się o moich bliskich.
- Jest różnica między troską, a nadopiekuńczością - chłopak spojrzał na mnie uważnie. Chwilę się nad czymś zastanawiał. - Nienawidzisz, kiedy ktoś próbuje wtrącać się w twoje wybory i twoje życie, dlaczego ty robisz to samo? Wtrącasz się. Nie dajesz prawa do błędów. Jesteś jak pieprzone Oko Saurona - widzisz wszystko, jesteś wszędzie. To hipokryzja, Ally.
- Dobrze wiedzieć - prychnęłam i wyplątałam dłoń z dłoni blondyna.
- Nie waż się obrażać! - chłopak nie pozwolił mi od siebie odejść. Przyciągnął mnie do siebie i pocałował.
Byłam na niego cholernie zła, ale nie umiałam uwolnić się od jego ramion. Może podświadomie wiedziałam, że ma rację, ale nie chciałam dawać mu satysfakcji.
- Pszczółko, nie uchronisz wszystkich od błędów, złych decyzji i cierpienia - szepnął Austin wprost do mojego ucha. - Nie jesteś w stanie uchronić przed tym nawet siebie.
- Przecież mnie znasz - odszepnęłam. - Lubię pozornie beznadziejne sprawy.
Ruszyliśmy w kierunku stołówki i chociaż starałam się uczestniczyć w rozmowie, moje myśli krążyły po odległych orbitach. Analizowałam słowa Austina, rozmowę z Garby'm i rozmowę z CeCe, a także moje zachowanie. I wtedy mnie oświeciło. Lata temu, jeszcze gdy byłam małą dziewczynką, siedziałam w ogrodzie z Sally i Dominiką. Przysłuchiwałam się ich rozmowie.
- Kochana, życie to handel wymienny! - zawołała moja sąsiadka.
Nie mam pojęcia o czym wtedy rozmawiały. Byłam też zbyt mała, by zrozumieć sens tych słów. Właściwie aż do dzisiejszego dnia nad tym nie myślałam. I nagle, idąc szkolnym korytarzem, dotarło do mnie, jak głębokie przesłanie niesie za sobą zdanie "życie to handel wymienny". CeCe powiedziała mi to, co chciałam wiedzieć, a ja dokończyłam za nią referat. Wymiana. Ja dałam Austinowi swoją miłość, on dał mi wsparcie, pomoc i zrozumienie. Wymiana. Garby podarował mi najcenniejsze, co może dać nam drugi człowiek - zaufanie. A ja... Ja okazałam się tego zaufania niegodna. Nie dałam mu niczego. Nie zaszła wymiana. Garby, choć o tym nie ma pojęcia, jest strasznie biednym człowiekiem. Daje i daje od siebie, wspiera i pomaga, dostając w zamian kłamstwa. Ktoś bardzo mądry powiedział mi kiedyś, że dostajesz dokładnie tyle, ile dajesz od siebie. A rozwijając tę myśl - dostajesz dokładnie to, co dajesz. Natura lubi równowagę. Karma wraca. Wysyłasz komuś złą energię? To trafia tylko w ciebie. Karmisz kogoś kłanstwami? To ty się nimi zadławisz.
O cholera, Ally, masz przewalone.
_______________________________
Haja, dobrzy ludzie!
Witam ponownie z deszczowej Walii.
Tęsknię za Polską, chociaż moja psychika, paradoksalnie, ma się lepiej, gdy jestem daleko od przyjaciół. Raff i Ania też wtedy mają się lepiej, bo nie płaczę im w słuchawki.
Anyway, witam i obiecuję, że wrócę do mojego ciągu "środa-weekend".
Jak wasze postanowienia noworoczne? Już odeszły w kąt?
Ja mam tylko jedno - zrealizować kilka małych celików w drodze do celu głównego.
Trzymajcie za mnie kciuki, a ja trzymam za Was!
Kocham!
PS. Sara, rączki precz od Viggo! Viggo jest tylko mój. Kocham go od momentu, gdy po raz pierwszy, w wieku 8 lat zobaczyłam Władcę Pierścieni. Wieeeeeki temu.
PS2. Czy Wam także wariuje blogger i pokazuje nieprawdziwe daty publikacji?
wasza m.