czwartek, 25 lipca 2013

"Mistrz kulinarny..."



23 października





Kolejny tydzień minął, a ja nawet się nie spostrzegłam jak i kiedy. W szkole wszystko zaczęło wracać do normy. Nauczyciele po sprawdzianowym szaleństwie uspokoili się, dając nam chwilę wytchnienia przed listopadowym poprawianiem stopni. Również pani Speaker zrozumiała, że pomimo całej doniosłości przedstawienia i rangi tego konkursu, nie jesteśmy maszynami i nie dajemy sobie rady ze zbyt dużą ilością zajęć, dlatego zmniejszyła ilość prób do trzech w tygodniu. Sally wróciła do Nowego Jorku, przepłakałam cały dzień, a ona przytulała mnie, powtarzając, że niedługo się spotkamy i obiecała przyjechać na Boże Narodzenie. Już nie mogłam się tego doczekać. W końcu po licznych zawirowaniach znów mogłyśmy ze sobą rozmawiać na wszystkie tematy i zniknęła ta dziwna atmosfera, którą stworzyłam zamykając się w swoim urojonym świecie. Teraz, kiedy uporządkowałam sobie w głowie wszystko i wróciłam do równowagi, każdą wolną chwilę spędzałam z przyjaciółmi. Szaleliśmy po mieście, przesiadywaliśmy na plaży i świetnie się bawiliśmy!
CeCe i Mike oraz Maga i Ty oficjalnie zostali parami. Cała szkoła plotkowała na ich temat, a ja cieszyłam się ich szczęściem. Szczególnie Magdalena zasługiwała na miłość. Taka dobra i kochana. Znałam ją tyle czasu, ale wciąż potrafiła mnie zaskoczyć i to zaskoczyć bardzo pozytywnie.
Dzień przed wyjazdem babci, pojechałyśmy odwiedzić Kikę w szpitalu. Ku mojemu ogromnemu zdumieniu, przy łóżku mojej siostry siedziała Maga. Nie mam pojęcia o czym rozmawiały, ale widziałam ulgę oraz smutek na zmęczonej, bladej twarzy Kiki. Sally poszła poszukać lekarza, a ja dyskretnie usunęłam się w bok, nie chcą przeszkadzać dziewczynom. Zżerała mnie ciekawość, ale musiałam ją powściągnąć. Te dwie miały swoje własne sprawy, do których ja nie miałam dostępu. Wiedziałam, że nie rozmawiały ze sobą od tamtego pamiętnego dnia, gdy cała intryga Kiki wyszła na jaw, wiedziałam też, że moja siostra zraniła Magę bardzo boleśnie. Wbiła jej nóż w plecy i miała gdzieś, co czuje jej tak zwana przyjaciółka, dlatego omal nie spadłam z krzesła, kiedy ta wychodząc z sali, odwróciła się ku łóżku, na którym leżał cień mojej ślicznej siostry i uśmiechnęła się.
- Bardzo cię kocham – w głosie blondynki słychać było płacz, ale niewątpliwie  mówiła szczerze.
Wow, ona po tym wszystkim wciąż potrafiła wybaczyć. To naiwność, przyjaźń czy może głupota?
Próbowałam wypytywać Kikę, co to wszystko znaczy, ale ona mruczała tylko, że to wszystko nie tak, że teraz trudniej jej będzie odejść, a ja dostawałam napadów paniki i wrzeszczałam, że ma się przymknąć. To było przerażające – siedzieć i słuchać, że ta zawsze radosna i żywiołowa dziewczyna, jest już pogodzona z myślą o śmierci, co więcej, że nie walczy. Wyszłam stamtąd roztrzęsiona i mimo upływu kilku dni, wciąż nie potrafiłam zdobyć się na ponowne odwiedziny. Zbyt wiele sił psychicznych mnie to kosztowało. Z tego wszystkiego zapomniałam nawet o prowadzeniu pamiętnika, ale nie działo się nic na tyle spektakularnego żebym miała wyrzuty sumienia, że nie zanotowałam tego dla potomnych. Dziś, siedząc sama w domu, postanowiłam nadrobić zaległości i zajęłam się pisaniem. Piątkowy wieczór mijał spokojnie i przyjemnie, jednak burczenie w brzuchu doprowadzało mnie do furii. W końcu niechętnie wstałam i zeszłam na dół. Postanowiłam usmażyć naleśniki i pocieszyć się w mej samotności. Tato zadzwonił i poinformował mnie, że wróci późno. Zazwyczaj zapominał o takich „drobiazgach”, ale napomknienia Sally przyniosły rezultat. Może nie stał się najbardziej opiekuńczym ojcem świata, ale było zdecydowanie lepiej. Mieliśmy lepszy kontakt i cieszyło mnie to. Tato to tato, bez względu na jego dziwne zachowania.
- Nie możesz mi tego zrobić! – histeryczny krzyk dobiegający gdzieś zza otwartego okna przeraził mnie. Podskoczyłam przestraszona i wysypałam na siebie mąkę. Nasze osiedle słynie ze spokoju i ciszy, bardzo rzadko zdarza się by ktoś podnosił tu głos. Zaintrygowana wyszłam do ogrodu. Tak jak myślałam, wrzask dobiegał z sąsiadującej posesji Eveningów.
- Eve, tak będzie najlepiej – perswadował spokojny głos, a ja ku swojemu zdziwieniu rozpoznałam w nim głos Austina.
- To o nią chodzi, prawda? – znów histeryczny krzyk i płacz.
- Nie, Eve – w głosie chłopaka zabrzmiało znudzenie i zniecierpliwienie, najwyraźniej musieli się o to kłócić już setki razy.
- Wytłumacz mi! – nalegała dziewczyna.
- A co tu tłumaczyć? Nie ma między nami już tej szczególnej więzi, przykro mi.
- Ale ja cię kocham, Austin! – Eve płakała. Płakała rozpaczliwie i rozdzierająco. Czułam się źle przysłuchując się ich rozmowie, ale nie byłam zdolna do zrobienia kroku.
- To już nie ma znaczenia. Zmieniłaś się. Bardzo.
- Wcale nie! Przy tobie jestem taka, jak zawsze.
- Nie mogę być z kimś, kto poniża i nienawidzi moich przyjaciół. Oni także cię nie trawią. Nie chcę być z osobą, z którą nie mogę wyjść między ludzi.
- Ale ja to robiłam dla ciebie! Żeby nikt nas nie rozdzielił!
- Czy ty siebie słyszysz?! – Austin zdenerwował się. – Stałaś się karykaturą samej siebie! Tolerowałem twoje głupie i dziecinne zachowanie, zagrania i dziwne teksty w stosunku do Deza i Ally, ale to co zrobiłaś Jose? To obrzydliwe! Cholera, Eve, to twoja siostra! Jak mogłaś?!
- To wszystko nie tak! Ja nie chciałam żeby to tak wyszło! Miałam przyjść i stanąć w obronie Jose!
- Powinnaś się leczyć.
- Proszę, daj mi kolejną szansę!
- Nie – stal, która zabrzmiała w tym krótkim słowie była jednoznaczna. – To koniec, Eve.
- Austin, poczekaj! – Eve biegła za wychodzącym chłopakiem. – Austin!
Nie chciałam dłużej tego oglądać. Niezauważona przemknęłam do domu i usiadłam przy stole. Próbowałam obiektywnie spojrzeć na to, czego byłam świadkiem, ale nie potrafiłam. W moim sercu, duszy, głowie, nawet w brzuchu, rozbrzmiewała radosna pieśń. Wkurzająca, irytująca Henrietta Evening została wyeliminowana. Hurra!
Dzwonek do drzwi wyrwał mnie ze stanu euforii. Zapomniawszy o rozsypanej mące, naleśnikach i głodzie, tanecznym krokiem ruszyłam do drzwi. Na progu stał Austin. Rozstanie z blondynką musiało go dużo kosztować, bo na twarzy gościł mu smutek, a to dość niecodzienne zjawisko.
- Cześć – uśmiechnęłam się. Chłopak zmarszczył czoło.
- Masz remont?
- Co? – zapytałam mało inteligentnie, ale spojrzenie, jakie posłał mojej bluzce i twarzy uświadomiło mi jak wyglądam. O cholera! – Nie, to mąka.
- Przeszkadzam? – uśmiechnął się blado.
- Skądże, wejdź – wpuściłam go do środka, bacznie uważając czy na horyzoncie nie pojawi się upiorna sąsiadka. Nigdzie nie było jej widać ani słychać. Najwyraźniej poszła rozpaczać w zaciszu domowym.
Przeszliśmy do kuchni. Podłoga, stół oraz krzesła były całe w białym proszku, Austin otrzepał jedno z nich i przyglądając się mu podejrzliwie, usiadł. Przewróciłam oczami.
- Co pieczesz? – chłopak zajrzał do miski i sięgnął do stojący obok słoiczek z czekoladą.
- Naleśniki. Zostaw! – wyrwałam mu z dłoni słoik i postawiłam poza zasięgiem blondyna. Zrobił smutną minę. – Jeśli będziesz grzeczny dostaniesz naleśnika – powiedziałam tonem, jakim zwracają się rodzice do małych dzieci.
Chłopak wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Masz miotłę? – zapytał, a ja ruchem głowy wskazałam wnękę za lodówką.
Blondyn porwał ją i zaczął sprzątać bałagan.
- Nie musisz tego robić – mruknęłam miksując masę.
- Nie potrafisz posprzątać bez zrobienia sobie krzywdy. Jeszcze miałbym cię na sumieniu – Austin pokazał mi język, a ja udając zagniewaną rzuciłam w niego ścierką. Niestety zdążył się uchylić i zachichotał zwycięsko.
- Mam lepszy refleks.
- Jeszcze zobaczymy – syknęłam i zajęłam się poszukiwaniami patelni.
Gawędziliśmy o jakichś błahostkach. Smakowity zapach roznosił się po kuchni, a chłopak przyglądał mi się zaciekawiony.
- Nie wiedziałem, że umiesz gotować.
- Ojca wiecznie nie ma, a coś jeść muszę – wzruszyłam ramionami.
- Podziwiam cię. Ja nie przeżyłbym bez rodziców.
- Przecież wyjechałeś z Denver? – zdziwiłam się. Przerzuciłam kolejnego naleśnika na talerz i odkręciłam słoiczek z czekoladą.
- Tak – powiedział chłopak rozsmarowując brązowy krem. – Wyjechałem żeby nie zostawiać samej Cass, ale codziennie rozmawiamy, rodzice nas odwiedzają i zawsze są przy nas.
- Kiedy miałam pięć, sześć lat ciężko było mi zrozumieć, jak to możliwe, że dwoje kochających się ludzi, którzy mają w dodatku wspólne dzieci mogą się nagle rozstać, ale cóż, takie jest życie – wgryzłam się w naleśnika.
- Wcale nie. Ludzie się rozstają, bo są źle dopasowani, dlatego ja muszę mieć pewność, że naprawdę kocham tę dziewczynę zanim się zaangażuję.
- Tak jak z Eve? – nie mogłam się powstrzymać przed zadaniem tego pytania.
- Eve to moja dziecięca miłość. Byliśmy w przedszkolu, kiedy się w niej zakochałem.
- Niezły staż, prawie jak małżeństwo – zakpiłam pod nosem przerzucając kolejnego naleśnika. Chłopak chyba mnie nie usłyszał, bo kontynuował wypowiedź.
- Nie powinienem był do niej wracać. Dziecięce związki mają to do siebie, że nie wytrzymują upływu czasu.
- To dlaczego wróciłeś skoro wciąż powtarzasz, że to był błąd? – zapytałam. Blondyn spoglądał na mnie i słowo daję, zaczerwienił się!
- Na złość tobie – wyszeptał.
Spoglądałam to na niego, to na patelnię i z całych sił próbowałam zamknąć usta.
- Totalnie mnie olałaś i spławiłaś, kiedy ja dałbym się za ciebie pokroić, pomyślałem, że dzięki Eve może uda mi się do ciebie jakoś dotrzeć.
- Idiota – mruknęłam. – A teraz?
- Eve to historia. Zmieniła się w kogoś, kogo nie potrafię zaakceptować.
- Zmieniła się? – zakpiłam. Jose mówiła coś innego. – A przypadkiem nie jest tak, że Eve zawsze była taka, jak teraz, tylko ty tego nie zauważałeś?
Blondyn próbował coś powiedzieć, ale przerwałam mu, nie chcąc żeby ta dyskusja zmieniła się w mowę obronną panny Henrietty Evening.
- Rozumiem, ja też szukałabym usprawiedliwień, ale czasami ich po prostu nie ma.
- Rozstałem się z Eve – chłopak spojrzał mi prosto w oczy, zakręciło mi się w głowie.
- To dobrze, irytowała całą naszą paczkę – odparłam obojętnie, zajadając się naleśnikiem.
- Ally! Mnie nie obchodzi co na ten temat myśli nasza paczka! Obchodzi mnie co ty o tym myślisz.
- Cóż – odparłam przeciągle. Nie mogłam, po prostu nie mogłam! – Cieszę się. Może to dość egoistyczne, ale znów będziesz miał więcej czasu dla nas. Dez ma w planach nowy reportaż, pewnie będzie chciał nas wszystkich wykorzystać. Będzie świetna zabawa.
- Ally – blondyn podniósł jedną brew wyżej. Jak ja tego nienawidzę!
- No co? – mruknęłam uciekając wzrokiem ku patelni. Przerzuciłam naleśnik i próbowałam uspokoić moje głupie, wariujące serce. Na pomoc przyszedł mi dzwonek do drzwi.
- Otworzę – powiedziałam i jak strzała wypuszczona z łuku Robin Hooda czy tak inna rącza gazela, pomknęłam ku drzwiom.
- Oddychaj kretynko – zganiłam się szeptem i otworzyłam.
Na progu stała jakaś blondynka. Nie mogłam sobie przypomnieć skąd znam tę twarz. Wpatrywałam się w nią dobrą chwilę, ale nic nie przychodziło mi na myśl.
- Tak? – zapytałam niepewnie.
- Cześć Dawson – gardłowy, nieprzyjemny ton głosu uświadomił mi kogo mam nieprzyjemność widzieć.
- Mabel? – zapytałam. Tak! Teraz ją poznałam. Widziałam ją raz, kilka tygodni temu, wtedy, kiedy Jose rozwaliła mi ogrodzenie. Najmłodsza z rodzeństwa Eveningów. Poczułam się jeszcze bardziej niepewnie.
- Eve ma wiadomość dla Austina.
- To dlaczego nie pójdziesz do niego do domu?
- To się tak nie skończy – dziewczyna całkowicie ignorowała to, co mówię. Jose i Josh mieli rację – to mała Henrietta, w dodatku bardziej nieprzyjemna. – Powtórz mu.
Blondynka odeszła, a ja jak ogłuszona stałam w korytarzu i próbowałam wydobyć z siebie jakąkolwiek rozsądną myśl. Pewnie stałabym tak do Dnia Sądnego, gdyby do moich nozdrzy nie dotarł jakiś osobliwy swąd. Pełna złych przeczuć pognałam do kuchni, a widok, który tak zastałam wywołał we mnie napady histerycznego śmiechu. Patelnia ze zwęglonym naleśnikiem stała na gazie, w kuchni było pełno dymu, a Austin biegał w te i we w te, starając się ściereczką rozgonić dym.
- Pomyślałeś o tym żeby wyłączyć gaz? – wykrztusiłam, kiedy zabrakło mi tchu na dalszy śmiech. Chłopak spojrzał na mnie jak na jakąś kosmitkę, ale posłusznie zgasił palnik.
- Chciałem być bardziej kreatywny – mruknął.
Wciąż rozchichotana wstałam i otworzyłam okno. Powoli dym zaczął opuszczać pomieszczenie.
- Mistrz kulinarny – zakpiłam starając się zdrapać zwęglone grudki z patelni.
- Oj weź! Nie jest tak źle, uratowałem kilka tych pysznych naleśników – pisnął blondyn.
- Masz na myśli te, które usmażyłam i zdjęłam z ognia zanim przyszła Mabel? – Wybuchnęłam śmiechem. Austin zrobił obrażoną minę, ale po kilku sekundach odwrócił się w moją stronę i zdumiony zapytał:
- Mabel?
- Mabel Evening -  uzupełniłam i wywróciłam oczami.
- Dlaczego Tasha tu przyszła? – blondyn był wyraźnie zaintrygowany.
- No wiesz, jesteśmy sąsiadkami i czasami wpadamy do siebie na kawę i ciacho – próbowałam zachować powagę.
- Kawa, ciacho i sąsiedzkie wizyty to coś tak odległego od Mabel Natashy Evening jak Pluton od Słońca.
-Przyszła przekazać wiadomość dla ciebie – to się tak nie skończy – powiedziałam identycznym tonem, jak blondynka. Wybuchnęliśmy śmiechem. Jak wariaci, śmieliśmy się, nie mogąc się opanować. Pierwszy panowanie nad sobą odzyskał Austin.
- Posłuchaj Ally, cokolwiek by nie mówiła czy nie robiła Eve, między nami jest wszystko skończone.
- Wiem, już to mówiłeś – nie rozumiałam do czego zmierza chłopak.
- Ally jesteś jedyną dziewczyną, z którą chciałbym – przerwałam mu.
- Austin stop! – krzyknęłam i sama się tym zdumiałam.
- Ale – próbował odezwać się blondyn.
- Nie, nie, nie. Ja wiem co usiłujesz mi powiedzieć, ale proszę, nie rób tego. Wcześniej myślałam, że będę skakała z radości, kiedy tylko usłyszę te słowa, ale tak nie jest. Jestem przerażona i zażenowana. Błagam cię, nie wracajmy do tej rozmowy – widząc smutną i zawstydzoną twarz chłopaka zaczęłam mieć wątpliwości czy dobrze postępuję – na razie.
W głowie huczały mi przestrogi babci, moje własne obserwacje i słowa przyjaciół. Coraz częściej zaczynałam się zastanawiać czy tylko sobie nie wmawiam, że kocham Austina, a za nic nie chciałam go zranić. Zbyt cudownym człowiekiem jest i zbyt wiele już wycierpiał. Wolałam poczekać i być może stracić go na rzecz innej, niż pośpieszyć się i zniszczyć naszą przyjaźń nierozważną decyzją. Nie potrafiłabym mu spojrzeć w oczy, gdybyśmy byli razem, a ja wiedziałabym już na pewno, że to nie jest miłość.
- Dobrze Ally – uśmiechnął się chłopak. – Nie wracajmy do tego… na razie.
- Tak, na razie – odwzajemniłam uśmiech.
Trzasnęły drzwi wejściowe. Usłyszeliśmy kroki i instynktownie odskoczyliśmy od siebie.
- Pszczółko, jesteś? – zawołał tata.
- W kuchni – krzyknęłam.
- Uciekam – zaśmiał się chłopak i nie bacząc na moje protesty, wybiegł przez kuchenne drzwi. 



___________________________________________________________________

Kto jest w stanie spalić DWA modemy neostrady w przeciągu dwóch TYGODNI?
Tak, ja.
Za 13 dni Walia - łiiiiiiiiiiiiiiii. <3
A co tam u Was? Jak Wam minął pierwszy miesiąc wakacji?

Kocham Was!

Wasza M.