sobota, 2 marca 2013

"Przewrażliwiona panienka"



17 września




Uwielbiam w weekendy budzić się bardzo wcześnie rano, kiedy wszyscy jeszcze śpią, a słońce dopiero wschodzi. Cichutko przekradam się do kuchni, uważnie bacząc żeby nie narobić hałasu i nie obudzić taty. Robię herbatę i wracam do siebie, aby posiedzieć na parapecie, i popatrzeć na uśpione, spokojne osiedle. Kocham ten spokój, ten niczym niezmącony nastrój, trochę magiczny, trochę obiecujący. Nigdy nie spoglądam wtedy na zegarek, ale wiem, że jest około czwartej. Później kładę się do łóżka i śpię do oporu albo do momentu, kiedy ktoś mnie obudzi.
W tę sobotę również zeszłam na dół, ale nie miałam w sobie ani krzty tej pogody ducha, która mi zawsze towarzyszy. Byłam smutna, byłam zła, byłam nieszczęśliwie zakochana. Stanowczo zabroniłam sobie być nieszczęśliwa, więc sięgnęłam po niezawodny zestaw, pomagający w takich sytuacjach – gorąca czekolada i lody z popcornem. Pyszne i podnoszące na duchu. Idealny początek dnia.
Siedząc na parapecie, z rozrzewnieniem pomyślałam o Dominice – to jej sprawdzony sposób na psychiczne smutki. Według niej jest jeszcze druga opcja.
- Jeśli chcesz się bardziej zdołować, pijesz wódkę, oglądasz smutne filmy, na których płaczesz, a później pijana leżysz na podłodze i przeklinasz życie – powtarza bardzo często.
Z racji mojej niepełnoletności, nieobecności wódki w domu i awersji do tego typu zachowań, postawiłam dziś na lody, popcorn i czekoladę. Choć może dużą rolę odgrywał w tym fakt, że nie doszłam jeszcze do takiego stadium żeby upijać się, mając za jedyne towarzystwo filmy. Bądź, co bądź, nie ja pierwsza zakochałam się w przyjacielu, który ma dziewczynę. Przerażało mnie coś innego, obiecałam Cassidy, że ją odwiedzę. Nie wytrzymam, jeśli Austin i Eve będą się miziać, kiziać, przytulać, całować i bóg jeden wie, co jeszcze robić. Zwymiotuję. Serio.
Proszę, proszę, mój tatuś właśnie wychodzi z domu. Z wędką i ogromną torbą. W najbliższej okolicy Miami nie ma żadnego miejsca, gdzie można spokojnie łowić ryby. Ciekawe gdzie się wybiera? Zważywszy na fakt, że do samolotu raczej nie wpuszczą go w gumiakach, z milionem robaków, przynęt, zanęt i wędek, liczę na to, że nie uda się do Arizony, Missisipi czy do innego Tennessee. Chyba po raz pierwszy ucieszył mnie wyjazd ojca na weekend. Nie zważając na godzinę, chwyciłam za telefon i wykręciłam numer meksykańskiego domu mojej przyjaciółki. Dopiero przy siódmym sygnale uświadomiłam sobie, że skoro u mnie dochodzi piąta, w Veracruz zbliża się czwarta.
- Kimkolwiek jesteś, umrzesz – usłyszałam zaspany i niewyobrażalnie zmęczony głos Dominiki, kiedy już miałam odłożyć słuchawkę.
- Też cię kocham – odparłam pożerając wielką łychę lodów z popcornem.
- Ally, mam kaca jak jasna cholera! Wróciłam dwadzieścia minut temu i właściwie to na tym należałoby skończyć – jęknęła, a ja usłyszałam, że klnąc, szuka butelki z wodą i aspiryny.
- Brukowce będą pisać? – zainteresowałam się. Jest bardzo popularna, a jej przyjaciele to również znane gwiazdy i kina, i teatru.
- Zamknięte grono, ale marzę żeby wyjechać do innego miasta, najlepiej pod innym nazwiskiem.
Roześmiałam się. Bardzo dobrze znam te opowieści. Tańczenie na stołach, rozmowy i wspólna zabawa z tysiącem ludzi, których się nie zna, kompromitujące zdjęcia i totalna rozpusta. Imprezy naszych gwiazdek niczym nie różnią się od przeciętnej domówki.
- Zakochałam się – palnęłam prosto z mostu. Jeśli mnie wyśmieje, będę mogła się wyprzeć, że nic takiego nie mówiłam, a jej na kacu się to przyśniło.
- Nie ma mnie dwa dni, a ty już się zakochujesz? – wykrzyknęła z oburzeniem.
Faktycznie, kiedy się żegnałyśmy, sprawy wyglądały inaczej.
- W kim?
- Austin Moon – szepnęłam, bojąc się powiedzieć tego na głos.
- Ten od załamania na początku roku szkolnego, kary, przesłuchania, prób, nocnych wizyt i cholera wie, czego jeszcze? – upewniła się Dominika.
- Tak – rzekłam i opowiedziałam jej całą historię. Mówiłam o pisaniu piosenek, muzyce, nad którą razem pracowaliśmy, opowiadałam o rozmowie w samochodzie, o Cassidy i Davidzie, no i o pocałunku. Nie przerywała mi, ale nie bałam się, że zasnęła. Opowiedziałam jej o moich odczuciach, emocjach i rozmowie w szkole, a na końcu o piekielnej Eve.
- Koniecznie musisz tam iść dziś – zawyrokowała Dominika, kiedy już nacieszyłyśmy się wiadomością, że moje serce jest zajęte.
- Zrobię się na bóstwo, niech wie, co stracił – zawołałam hardo.
- Oszalałaś. Nie możesz się przesadnie wystroić, bo widzicie się na co dzień, przyjaźnicie się i jeśli teraz wskoczysz w super obcisłą kieckę i szpilki, domyśli się, że to przez Eve. Tym bardziej, gdy Cass mu powie, że cię zaprosiła.
Mądrze mówi. Postanowiłyśmy, że ubiorę to, co zazwyczaj zakładam do szkoły – prosty t-shirt, spódniczkę i buty na koturnie. Z klasą, ale bez przesady.
Rozmowa z przyjaciółką podniosła mnie na duchu, teraz, kiedy tylko z nią i z Garbym mogłam rozmawiać otwarcie, potrzebowałam wygadać się. Spaliłabym się ze wstydu, gdyby Dez albo Trish odkryli, że lecę na naszego przyjaciela. Wolałabym umrzeć.
Pożegnałyśmy się i wróciłyśmy do łóżka. Ja do mojej uroczej pościeli w drobne kwiatuszki, a Dominika do swojego wielkiego łoża w Meksyku, w pobliżu którego, jak ją znam, wala się pełno pustych puszek, butelek po wodzie i wódce, opakowań po chipsach i czekoladzie. Tylko w swoim pokoju, w domu rodzinnym ma jaki taki porządek, u rodziców to jednak co innego.
O matko, ależ jestem senna!

***
Sobota, kochana sobota! Kiedy obudziłam się powtórnie, czułam się rześka, wyspana i w świetnym humorze. Nie warto wściekać się i smucić, gdy za oknem piękne słoneczko, a my mamy dwa dni wolne od szkoły. Rewelacja! Takie myśli to coś lepszego, niż jakakolwiek terapia. Mówię wam, spróbujcie kiedyś.
Dzwonek brzęczący u drzwi, wyrwał mnie z zadumy i stanu kontemplacji. W piżamie poczłapałam na dół i ujrzałam na progu Kikę. No tak, w czwartek wymykając się z domu, zaprosiłam ją na rozmowę w weekend. Mimo, że nie miałam ochoty na jakiejkolwiek kontakty z nią, przecież to moja siostra i kocham ją.
Szorstko przywitałyśmy się. Nie było między nami ani śladu tej przyjaźni i miłości, która od nas wprost emanowała. Trochę tęskniłam za chwilami, kiedy mogłam jej się wygadać i wypłakać na ramieniu z byle powodu, a ona cierpliwie to znosiła i powtarzała, że jestem cudowna i utalentowana. Teraz wszelkie cieplejsze stosunki wydawały się niemożliwe. Zbyt wiele przykrych słów padło między nami, no i ta bójka w szkole. Czułam się okropnie, kiedy siedziałyśmy w kuchni i piłyśmy herbatę, a ja udawałam, że wszystko między nami jest po staremu. Nienawidzę hipokryzji, ale nie potrafiłabym rzucić Kice w twarz tego, co błąkało mi się po głowie.
- Taty nie ma? – przerwała milczenie moja siostra, smarując sobie tosta dżemem.
- Pojechał na ryby – mruknęłam.
Pokiwała głową i znów zapadła ta niezręczna cisza.
- Cóż – jako gospodyni powinnam się wykazać dobrą wolą. – O czym chciałaś porozmawiać?
- Chciałam cię przeprosić. Źle się czułam po tej bójce na ganku, nie powinnam rządzić twoim życiem.
Zastanawiałam się, co powiedzieć. Każdym nerwem mojego ciała czułam, że siedząca naprzeciwko mnie dziewczyna kłamie. Choć jej twarz wyrażała jedynie smutek i przygnębienie, w głębi duszy wiedziałam, że to tylko gra. Postanowiłam dołączyć do spektaklu i zagrać swoją rolę.
- Nie mam żalu, tak to już jest między rodzeństwem – uśmiechnęłam się nieszczerze.
Obie zdawałyśmy sobie sprawę, że nie mówimy  tego poważnie. Miałyśmy do siebie ogromny żal i nie wybaczyłyśmy sobie ani słowa, ale dalej tak być nie mogło. Musiałyśmy się powierzchownie pogodzić, bo tak wypada i tak trzeba. W naszej szkole jest taki, a nie inny kodeks zachowań i należy się w niego wpasować. Na pozór wszystko musi być dobrze.
Porozmawiałyśmy chwilę o błahostkach. Nie było między nami zaufania, nie mogłyśmy się sobie zwierzyć i choć potrzebowałam jej rady, a cała sytuacja mi ciążyła, nie zrobiłam nic, aby ją zmienić. Krótko po trzynastej, Kika pożegnała się, a ja zajęłam się swoją garderobą i wyglądem. Po raz pierwszy w życiu spędziłam w łazience tyle czasu, ale rezultat był zachwycający. Makijaż perfekcyjny, choć nierzucający się w oczy, fryzura tylko na pierwszy rzut oka wydawała się zwykłym nieładem, a strój, choć codzienny, był idealnie dopasowany. Wyglądałam wspaniale i czułam się pewna siebie. Tak, teraz byłam gotowa stawić czoła całemu oddziałowi Eve, a nie tylko jednej.
Zadzwoniłam do Cassidy. Tym roześmianym tonem, który tak w niej kocham, zapraszała mnie natychmiast. Mają zamiar cały dzień obijać się w domu, więc o każdej porze jestem mile widziana.
- Nie będę nieszczęśliwa – po raz kolejny powtórzyłam do swojego odbicia i wyszłam z domu.
Było gorąco, ale nie przeszkadzało mi to. Gdyby na zewnątrz było ponuro, pomyślałabym, że nawet pogoda jest przeciwko mnie. Spokojny spacerek uspokoił mnie. Cokolwiek bym zobaczyła, nic nie mogłoby mnie złamać ani zachwiać moim duchem.
Zapukałam do drzwi i czekając, aż któreś z moich przyjaciół otworzy, poprawiłam  spódniczkę.
- Tak? – przede mną stała olśniewająca blondynka, którą ujrzałam wczoraj całującą się z Austinem. Spojrzałam na nią i zdjęłam okulary przeciwsłoneczne. W myślach liczyłam do dziesięciu, chcąc zdobyć pewność, że głos mnie nie zawiedzie.
- Pani do kogo? – powtórnie zapytała blondynka. Ze zdumieniem odkryłam, że ma dość piskliwą, nieprzyjemną barwę głosu.
- Do Cassidy – uśmiechnęłam się i nie czekając na zaproszenie, wyminęłam ją i weszłam do środka. Osłupiała, wciąż stała w otwartych drzwiach, jakby nie była zdolna do jakiegokolwiek ruchu.
Może zachowałam się trochę chamsko, ale to dom moich przyjaciół i skoro jestem w nim mile widziana, przetrzymywanie mnie na zewnątrz było niekulturalne.
Zastanawiałam się, gdzie znajdę Cass, kiedy ze schodów, jak burza zbiegł Nelson. Ucieszyłam się na jego widok. Polubiłam go od pierwszej chwili i z każdym naszym spotkaniem ta sympatia wzrastała.
- Ally! – wykrzyknął i rzucił mi się na szyję. Roześmiałam się i przytuliłam go.
- Cześć łobuzie, jak ręka? – zapytałam, mając w pamięci historię z Tarzanem.
- Mama mówi, że za tydzień pan doktor zdejmie mi gips.
Prowadząc mnie do ogrodu, opowiadał mi swoje szkolne historie. Ucieszyłam się, kiedy powiedział, że zaprzyjaźnił się z Megan i Flynnem, ale również poczułam się winna, że mojej małej siostrzyczki tyle czasu nie odwiedzałam. Obiecując sobie, że jutro do niej pojadę i zabiorę gdzieś na cały dzień.
- Super, że przyjechałaś – z szerokim uśmiechem kontynuował Nelson. – Eve nie jest taka fajna jak ty i nie maluje takich obrazków.
Kątem oka widziałam, że idąca za nami dziewczyna znieruchomiała. Udałam, że jej nie zauważyłam i zapewniłam towarzyszącego mi chłopca, że postaram się częściej z nim bawić. To szczere wyznanie dziecka, które za mną tęskniło i lubiło mnie, poniosło mnie na duchu. Z jadowitą satysfakcją pomyślałam o idącej za nami dziewczynie. „Słuchaj, słuchaj to o mnie te peany.”
Ogród należący do domu zajmowanego przez Moonów, był tego samego typu, co mój. Jedyne, co je różniło to moja huśtawka i drzewo rzucające cień. Tutaj było słoneczniej, Na kilku rabatach rosły kwiaty. Na kocu opalała się moja przyjaciółka, czytając książkę, a pod drzewem, jak mniemam orzechem, siedział Austin i grał coś na gitarze. Podniósł wzrok, kiedy weszliśmy i jestem tego pewna, zawstydził się. Postanowiłam udawać, że mam jego związek gdzieś.
- Hej, nie za jasno dla was? – zaśmiałam się, pijąc do ich nazwiska. Odpowiedział mi śmiech i po chwili siedziałam już obok Cassy i dyskutowałyśmy, jakbyśmy nie widziały się całe lata. Nelson rysował coś na kocu obok. Nigdzie nie zauważyłam blondynki.
„Co mnie to obchodzi” – pomyślałam i wzruszając ramionami, wróciłam do wesołej konwersacji.
- Ally, jak mogliśmy zapomnieć, nie przedstawiliśmy ci Eve! – wykrzyknęła ze zgrozą moja przyjaciółka. Zerwała się z miejsca i pobiegła do środka. Po kilku minutach wróciła prowadząc ze sobą wyraźnie niezadowoloną blondynkę.
- Kochanie, to jest Henrietta Evening, dla przyjaciół Eve, a to Ally Dawson – zaprezentowała Cassidy. Wbrew swojej woli roześmiałam się. Moon, Evening, mój boże, cóż za połączenie.
- Cześć – powiedziałam i uścisnęłam dłoń stojącej przede mną blondynki. Wbijała we mnie stalowoszare oczy, a ja nic sobie z tego nie robiłam. Co więcej, kpiłam sobie z niej!
- Na długo przyjechałaś? – zapytałam siadając. Cass weszła do domu po napoje, Austin uważnie nam się przyglądał, a my, cóż. Ja leżałam na brzuchu, ze skrzyżowanymi w górze nogami, a Eve siedziała nieśmiało na brzegu koca i wyraźnie była wściekła.
- Jeszcze nie wiem – wysyczała, a ja wzruszyłam ramionami. Założyłam okulary i obojętnie zaczęłam przeglądać książkę, którą zostawiła moja przyjaciółka. Poczułam dumę i wzruszenie, kiedy zdałam sobie sprawę, że to powieść pióra Dominiki.
- Uwielbiam tę dziewczynę – rzekłam wskazując okładkę.
- Ja też, świetnie pisze – zawtórowała mi Cassidy. Nawet nie zauważyła jej przyjścia. Zaprzeczyłam ruchem głowy.
- Nie o to mi chodzi. Dominikę uwielbiam, nawet więcej, kocham ją. Przyjaźnimy się od lat.
Napotkałam wzrok całej trójki.
- Nie pamiętacie? Mówiłam wam przecież. To moja sąsiadka.
Rodzeństwo pokiwało głowami.
- Szalony doradca – uśmiechnął się Austin.
Odwzajemniłam uśmiech. Były to pierwsze słowa, jakie chłopak dziś do mnie powiedział. Nie wiem, czy gniewał się o to, co mu powiedziałam po próbie, czy był zawstydzony przy Henriettcie. Postanowiłam rozważyć to na spokojnie w domu, a teraz przyjemnie spędzać czas z ludźmi, których lubię. Rozmawialiśmy jakiś czas, kiedy przerwał nam dźwięk telefonu. Cass z westchnieniem wstała i poszła do odebrać.
Czas płynął przyjemnie. Słońce grzało mnie w twarz, leżałam na kocu wsłuchując się w dźwięk gitary, kiedy zdałam sobie sprawę, że znam tę piosenkę! Gwałtownie otworzyłam oczy i podniosłam się do połowy.
- Austin to przecież nasza piosenka! – wykrzyknęłam.
- Dopracowałem melodię – wzruszył ramionami, ale nie to było najważniejsze. Eve spoglądała na nas ze złością, aż nagle zerwała się i wbiegła do domu.
- Eve! – krzyknął blondyn.
- Przewrażliwiona panienka – mruknęłam i wywróciłam oczami.
- Nie bądź cyniczna – syknął Austin wyraźnie wściekły.
Nie powinien był tego mówić. Mój cały misternie ukrywany żal i złość na niego, błyskawicznie znalazły ujście w jadowitych słowach. Wstałam i spojrzałam na niego zimno.
- Święty Austin – zakpiłam.
- Nie mam sobie nic do zarzucenia – odpowiedział tym samym, obojętnym tonem.
- Czyżby?
Staliśmy tak i mierzyliśmy się wzrokiem. Żadne z na nie chciało odpuścić i pewnie trwałoby to dłużej, gdyby w ogrodzie nie pojawił się Nelson.
- Ally porysujesz ze mną? – zapytał nieśmiało.
Odetchnęłam głęboko kilka razy i rzucając ostatnie, pogardliwe spojrzenie na blondyna, podeszłam do chłopca.
- Oczywiście kochanie – usiedliśmy przy stoliczku, gdzie już wcześniej położył bloki, farbki i pędzelki.
Wciąż wściekła, z furią chlapałam farbą po kartce.
- Co to? – zapytał, przyglądając się dziwnemu bohomazowi. Zastanowiłam się chwilę.
- To wnętrze samochodu.
- A to? – Nelson wskazał na jasną plamę.
Cisnęły mi się na usta słowa „frajer, który jest twoim wujkiem”, ale niewłaściwe byłoby wciąganie dziecka w nasze wojny.
- Bardzo zmienny pan.
- A co robi? – drążył chłopiec.
- Nie ma sobie nic do zarzucenia – nie spodziewałam się, że potrafię odezwać się tak ironicznym i sarkastycznym tonem.
Spojrzałam zimno na blondyna. Wyglądał jakby dostał w twarz, ale już po chwili opanował się. Podjął wyzwanie. Powoli podszedł do nas i chwycił pędzelek. Szybko namazał coś na kartce. Nelson myśląc, że to pyszna zabawa, śmiał się uszczęśliwiony.
- Co to jest wujku? – zawołał wciąż się śmiejąc.
- Korytarz.
- A to? – chłopiec pokazywał na ciemny bohomaz. Instynktownie domyślałam się, że miał chyba przedstawiać mnie, ale postanowiłam się nie obrażać.
- Bardzo przyjacielska pani – syknął Austin i spojrzał na mnie z wyrzutem. Wytrzymałam jego spojrzenie.
- Co ta pani robi? – głos Nelsona docierał do nas jakby z oddali. Znów prowadziliśmy tę niemą wojnę.
- Wujku, co ona robi? – niecierpliwił się chłopiec, ciągnąc blondyna za koszulkę. Obydwoje spojrzeliśmy na niego, ale po chwili poczułam znów na sobie wzrok chłopaka.
- Nie komplikuje prostej relacji – patrząc mi w oczy, rzucił to tak jadowitym tonem, że poczułam gulę w gardle. Jeszcze nigdy w życiu nikt mnie tak nie potraktował! Miałam szklanki w oczach i bałam się, że za moment się rozpłaczę. Nie mogłam znieść spojrzenia Austina, ale było w nim coś tak magnetyzującego, że nie potrafiłam odwrócić wzroku.
- Nelson, chodź do kuchni! – zawołała Cassidy.
Odejście chłopca pogorszyło sytuację. Ton Austina zabolał mnie. Swoje zachowanie rozumiałam, jego ani trochę. Jakaś zdradziecka łza spłynęła mi po policzku. Szybko ją starłam, ale nastrój prysł. Odetchnęłam z ulgą. Znów mogłam oddychać i obojętnie rozmawiać.
- To było głupie – powiedziałam już pewnym głosem.
- Racja – przyznał mi chłopak. – Jesteśmy przyjaciółmi, powinniśmy się wspierać.
Pokiwałam głową.
- Pójdę do Eve, wytłumaczę jej wszystko – zaproponowałam.
- Jesteś świetna – uśmiechnął się blondyn tym uśmiechem, po którym rozpływam się jak masło na patelni.
- Życz mi powodzenia – zaśmiałam się. O dziwo zabrzmiało to szczerze.
Wstałam i ruszyłam w stronę domu.
- Ally! – zawołał chłopak. Miałam nadzieję, że mnie zatrzyma, że znów będzie tak, jak przed tym wieczorem w samochodzie, ale to, co powiedział, nie, tego się nie spodziewałam.
- Jesteś najlepszą przyjaciółką, jaką mógłbym sobie wymarzyć. Może to głupio zabrzmi, ale dzięki tobie, zdałem sobie sprawę, że wciąż kocham Eve. Zawsze, kiedy mówiłaś o samotności, bliskości i związkach z innymi ludźmi, miałem ją przed oczami. Wyjeżdżając z Denver, myślałem, że wszystko między nami skończone, ale pokazałaś mi, że wcale tak nie jest. Dziękuję Ally.
- Nie ma sprawy – uśmiechnęłam się i weszłam do środka.
Rozległ się jakiś huk, ale nie nikt nie zwrócił na to uwagi. Nie było wybuchów, fajerwerków ani spektakularnych wydarzeń. Wchodząc po schodach, zdałam sobie sprawę, że ten huk dochodził z mojego wnętrza. To był odgłos mojego serca pękającego na miliony drobnych kawałków.
Nie płakałam, nie wpadłam w histerię, nawet nie straciłam panowania nad sobą. Zapukałam do pokoju Austina i weszłam do środka. Z rozrzewnieniem spojrzałam na nasze zdjęcia z plaży. Dez, Trish i my. Minęło tylko kilka dni, a życie już tak się skomplikowało. Byliśmy przecież tacy szczęśliwi, tacy weseli i wolni od zmartwień.
- Cześć Eve – siedziała na łóżku i spoglądała na mnie z nienawiścią. Widać było, że płakała.
- Czego chcesz? – nawet nie siliła się na uprzejmość.
- Słuchaj, nie znamy się, ale nie masz powodu mnie nie lubić – uśmiechnęłam się i usiadłam obok.
- Ja i Austin jesteśmy tylko przyjaciółmi.
- Ojoj, nasza piosenka! – sparodiowała mój ton, ale przez piskliwość jej głosu, zabrzmiało to nienaturalnie i żałośnie.
- Gramy razem w musicalu szkolnym. Tę piosenkę napisaliśmy właśnie do niego – wywróciłam oczami. Klasyczny przykład zazdrości.
- Co? – Eve straciła rezon. W normalnej sytuacji, byłoby mi jej żal, ale z wiadomych powodów, umiejętnie maskowałam niechęć.
- Między nami nic nie ma – cierpiałam, zapewniając ją, że relacja moja i blondyna to tylko przyjaźń. Byłam jednym wielkim cierpieniem, ale to nie miało znaczenia. Chciałam żeby Austin był szczęśliwy, a skoro jemu do osiągnięcia tego stanu potrzebna jest Henrietta Evening to pomogę mu w tym.
- Siedzi w ogrodzie i rozpacza. Kocha cię jak wariat – uśmiechnęłam się i wyszłam. Nie byłam zdolna dłużej przebywać w tym domu i z tymi ludźmi. Szybko pożegnałam się z Cassidy i Nelsonem, wymigując się telefonem od taty i wybiegłam na ulicę. Rozgrzany słońcem asfalt palił, ale przynosiło mi to ulgę. Założyłam okulary, chcą ukryć łzy, jednak na niewiele się to zdało. Pobiegłam do domu. Rzuciłam się na huśtawkę i kołysząc się rytmicznie, rozpłakałam się na dobre.
- Dlaczego, dlaczego, dlaczego? – powtarzałam jak mantrę.
Pomimo tego, co mówią, płacz nie przyniósł mi ulgi. Czułam się żałosna i niepotrzebna. Przeklinałam blondyna i Eve, i swoją głupotę również. Jak mogłam choć przez chwilę wierzyć, że taki chłopak jak Austin Moon może patrzeć na mnie inaczej niż jak na przyjaciółkę? W uszach wciąż brzmiały mi jego słowa, gdy mówił, że kocha Henriettę, a kawałki mojego serca pękały na jeszcze drobniejsze okruszki, aż poczułam, że więcej już nie zniosę. Dlaczego, gdy wszystko zaczęło zmieniać się na lepsze, zostałam pokonana przez los i swoje życie? Powtarzając w myślach rozmowę z Austinem, nie potrafiłam mieć nadziei, nie potrafiłam w nic wierzyć. Nie potrafiłam o niego walczyć. Nie mogłam walczyć przeciwko jego uczuciom. Gdyby to tylko tak cholernie nie bolało. Ale przecież kiedyś przestanie prawda? Czy ból ma jakąś datę ważności? 


________________________________________________________________
Zawsze, kiedy oglądam jakiś piękny, romantyczny film, mam ochotę wymordować wszystkie inne pary. Po sześciogodzinnym seansie "Dumy i uprzedzenia", wersji z 1995 roku, nienawidzę każdej zakochanej pary poza Elizabeth i panem Darcy, więc rozdział dość pesymistyczny. 
Powinnam już się szykować na imprezę, ale standardowo spóźnię się, więc nie ma pośpiechu. :D
Miłego weekendu moje kochane słoneczka! ;*
Jeśli wrócę wcześniej niż przed 9 rano, możliwe, że jutro wieczorem dodam rozdział, jeśli nie to wtorek-środa.

Kocham Was!

Wasza M.