poniedziałek, 8 lipca 2013

"Czasami trzeba spuścić klapki na oczy i uszy..."






17 października




Nareszcie sobota! Cały tydzień zawalony był sprawdzianami. Nauczycielom ewidentnie odbiło, każdy wykorzystywał chociażby najmniejszą lukę w statusie szkolnym żeby wcisnąć się z jeszcze jednym sprawdzianem. Legenda głosi, że ktoś kiedyś przestrzegał regulaminu i jakaś klasa miała „tylko” trzy sprawdziany na tydzień, ale ja w to nie wierzę. Całe dnie i połowę nocy spędzałam nad książkami, bo chociaż nie dało rady dodać do naszego szkolnego krzyża kolejnego sprawdzianu, nauczyciele odpytywali jak opętani. Przy tablicy wylądowałam trzy razy – na hiszpańskim, gdzie poradziłam sobie świetnie oraz dwa razy na matematyce. To był horror! Weinberger tak zadziwił mój nagły wzrost wiedzy i sto procent poprawnych odpowiedzi na ostatnim teście, że postanowiła sprawdzić osobiście ten fenomen. Niestety moja pewność siebie i wiedza ulatywały mi z głowy pod ostrzałem nienawistnych spojrzeń profesorki, więc nie popisałam się i kiedy udało mi się odpowiedzieć na D oraz na C, wewnętrznie skakałam z radości oraz z trudem hamowałam łzy szczęścia.
Z powodu nawału nauki, poprosiliśmy panią Speaker o zawieszenie prób do musicalu. Wściekała się i mruczała pod nosem, że jesteśmy bandą rozwydrzonych dzieciaków, która nie traktuje poważnie szansy jaką nam dano, ale musiała się zgodzić. Mimo, że zostałam wykopana z obsady, dalej przychodziłam na próby i zajmowałam się stroną wokalno-muzyczną. Pracowałam razem z Kelsi, naszą akompaniatorką i dziwiłam się jak wiele mamy wspólnego. Razem udało nam się napisane przeze mnie piosenki idealnie dopasować do przedstawienia, a pan Ortega oraz trener Clapp stworzyli genialny układ. Całość miała prezentować się imponująco i już teraz, choć próby nie były przecież zaawansowane, wyglądało to całkiem nieźle. Gdyby tylko nie ten cierń smutku, że zawiodłam przyjaciół i siebie, dając się zdegradować do roli podrzędnej pomocnicy…
Pierwszego dnia, kiedy wróciłam po przerwie do teatru, rozpętało się prawdziwe piekło. Dziewczyna, która miała być moją dublerką wyprowadziła się gdzieś do Karoliny Południowej, w związku z czym przeprowadzono kolejny casting wśród uczniów, którzy nie zgłosili się wcześniej i rolę Gabrielli dostała Jacky! Nie miałam pojęcia, że śpiewa, ale kiedy usłyszałam ją na próbie, zakochałam się bez pamięci - Jacqueline śpiewa jak anioł! Nie czułam zazdrości ani urazy, że moja przyjaciółka otrzymała moją rolę, było mi tylko przykro, że ja się nie sprawdziłam.
Ten czas, który powinniśmy spędzać w szkolnym teatrze udało mi się zagospodarować na wizyty u Kiki, która wciąż przebywała w szpitalu. Jej stan wciąż był taki sam. Nie było ani lepiej, ani gorzej. Z dwojga złego, nie było to najgorsze wyjście i mój stan ducha trochę się ustabilizował. Paradoksalnie, kiedy ja zaczęłam powoli wracać do równowagi, Trish popadła w odrętwienie. Początkowo nic nie chciała powiedzieć i zbywała mnie monosylabami i półsłówkami, ale nie wytrzymała długo, przecież jesteśmy przyjaciółkami od zawsze. W końcu pękła i wyjawiła mi co ją gryzło. Deuce zaprosił ją na randkę, a moja zazwyczaj przebojowa i odważna przyjaciółka zamiast mu odpowiedzieć, spanikowała i uciekła. Próbowałam ją pocieszać, ale bezskutecznie. Była wściekła na samą siebie i wciąż wyrzucała sobie, że zachowała się niegodnie i bardzo w moim stylu. Nie obraziłam się na nią. Miała rację i była rozżalona. Byłam świadoma tego, że Deuce się jej podoba dlatego przy najbliższej okazji poprosiłam o pomoc Rocky. Martin to najlepszy kumpel jej brata, widziałam, że razem z Ty’em jakoś uda im się go przekonać żeby się tak łatwo nie poddawał. Miałam rację.
Wczoraj podekscytowana Patricia wyrwała mnie z zasłużonego snu i wykrzyczała do słuchawki, że umówiła się z Deucem, co więcej, byli już na pierwszej randce, bo na spontanie wszystko wychodzi najlepiej. Omal nie spadłam z łóżka, kiedy to usłyszałam, ale z całego serca cieszyłam się szczęściem przyjaciółki.
Jeśli chodzi o mnie i Austina to… Nie wiem. Przyjaźnimy się. Nie liczę na coś więcej, wiem, że jego skomplikowane relacje z Eve to jedno, a to, że nie potrafię ułożyć się sama ze sobą, to drugie. Ta pokręcona sytuacja między nami mi nie przeszkadza, serio. Czasami myślę, że wmawiam sobie, że istnieje drugie dno w naszych stosunkach, ale później spoglądam w oczy blondyna i wtedy już nic nie wiem i niczego nie jestem pewna. Zresztą nieważne! Jest sobota!
Nadszedł w końcu długo oczekiwany i zasłużony weekend, kiedy mogę, choć na jeden dzień, odrzucić podręczniki, zeszyty, zadania i regułki, i się świetnie bawić!
Taaak, jeśli jesteśmy już przy kwestii tej zabawy…
W poniedziałek po lekcjach, idąc za napomnieniami i sugestiami Deza, odwiedziłam Megan. Była smutna i obrażona. I to obrażona tak, jak tylko może być ośmioletnia dziewczynka. Pełne oblicze zjawiska znanego w świecie współczesnym jako foch. Tupanie, krzyki, zagłuszanie śpiewem, wybieganie z pokoju, zatykanie uszu, nienawistny wzrok, ignorancja, obojętność i to wszystko w maksymalnej dawce. Nie sądziłam, że Meg jest zdolna do tak gówniarskiego zachowania. Zawsze traktowałam ją jakby była dorosła, ale miło było się przekonać, że to tylko dziecko. Nad wiek rozwinięte i nieprzeciętnie inteligentne, ale tylko dziecko. Owe stworzenie było głuche na moje przeprosiny, kajania i błagania. Czułam się głupio, tak płaszcząc się przed siostrą. Najchętniej potrząsnęłabym nią mocno i strzeliła w łeb żeby się uspokoiła, ale nigdy bym się na to nie zdobyła. Nikt by się na to nie odważył w odniesieniu do tego potworka.
- Ally, wyluzuj – powiedział Jack, zaglądając do pokoju – Daj tej małej histeryczce się wyżyć i chodź do nas.
Posłuchałam go i rzucając w stronę siostry, że powinna przemyśleć to, co jej powiedziałam, ruszyłam schodami w stronę pokoju brata.
W królestwie Jacka zawsze panuje bałagan, ale nie taki, który odpycha i męczy. Chaos panujący tutaj jest przyjemny i przytulny. Gitara, pełno kartek, jakieś plakaty na ścianach, puchary, pełno zdjęć i strój do karate, gdyby to wszystko wynieść, miejsce to straciłoby wiele ze swego uroku i charakteru.
Na łóżku Jacksona siedziała Kim, a ja, mimo, że bardzo się starałam, nie potrafiłam odnosić się do niej z taką samą życzliwością i serdecznością, jak tego pamiętnego wieczoru na przyjęciu rodzinnym. Wciąż po głowie krążyły mi słowa blondynki: „Przyjaciel jest jak ukochany pluszowy miś, zawsze przy tobie, nigdy go nie wyrzucisz, ale też nigdy nie będziesz jego dziewczyną.” Rozumiałam, co czuje mój brat będąc zakochanym w najlepszej przyjaciółce, a fakt, że tak jasno postawiła sprawę, nic nie ułatwiał. Pragnęłam znienawidzić tę dziewczynę, która nieświadomie złamała serce mojemu braciszkowi, ale nie mogłam. Kimmy jest na to zbyt sympatyczna, otwarta i przyjacielska. W dodatku nie ma pojęcia o tym, że Jack podkochuje się w niej od lat.
Kiedyś dziwiłam się, że mój brat daje radę udawać obojętność i nie okazywać tego, co czuje do Kimberly, ale gdy sama zakochałam się w przyjacielu, zrozumiałam, że to przychodzi całkiem naturalnie. Udajemy, bo nie chcemy tej osoby stracić. Zbyt mocno nam na niej zależy. Musimy ukrywać głęboko w sobie tę słabość, którą odczuwamy do tej osoby, bo możemy się bardzo wygłupić, a to, co piękne i prawdziwe między nami może się skończyć i już nigdy, nigdy nie powrócić.
- Ally, mam do ciebie ogromną prośbę – przerwała moje rozmyślania blondynka, kiedy mój brat zszedł na dół sprawdzić, co wyczynia najmłodsza latorośl Penny i Marka.
- Tak?
- Wiesz, że jestem jedną z tancerek w szkolnym przedstawieniu? – zapytała Kim. Pokiwałam głową nie rozumiejąc do czego zmierza dziewczyna.
- Kontynuuj – zachęciłam ją, kiedy zamilkła. Zaintrygowała mnie, a fakt, że jest tak mocno skrępowana, zaostrzał moją ciekawość.
- Tylko błagam, nie śmiej się – zaśmiała się wymuszenie. – Pewnie pomyślisz, że jestem strasznie dziecinna, ale jedną z postaci gra taki blondyn. Jest przesłodki. Widziałam, że rozmawiacie ze sobą. Błagam, zapoznaj mnie z nim!
- Blondyn? – poczułam suchość w gardle. W przedstawieniu grało wielu blondynów, w tym Austin.
- Gra jednego z chłopaków z drużyny. CeCe mówiła, że chodzi z wami na chemię i dobrze go znasz.
- Garby – rozjaśniłam się, lecz po chwili spochmurniałam. Jack będzie załamany. – Obawiam się, że to nieodpowiedni towarzysz dla ciebie.
- Ale dlaczego? – oburzyła się Kim. – Co z nim nie tak?
- Garby jest zamieszany w głośny skandal z udziałem Magi, Kiki i Kostki, fakt, że jesteś najlepszą przyjaciółką kogoś, kto jest tak blisko spokrewniony z osobą o nazwisku Dawson przekreśla cię – fakt, trochę wyolbrzymiłam, większość spraw związanych z tamtą historią została już wyjaśniona, ale dobro mojego brata w tym momencie było dla mnie priorytetem.
- Sama nazywasz się Dawson, a słyszałam, że się przyjaźnicie! – wytknęła mi Kimberly.
Nie wiedziałam jak z tego wybrnąć. Blondynka miała rację, ale jak miałam wytłumaczyć jej to wszystko nie zdradzając uczuć mojego brata?
- Kim, posłuchaj mnie – w moim głosie zabrzmiała stal. – Bardzo chciałabym ci pomóc, ale nie mogę, może kiedyś dowiesz się dlaczego. Nie miej do mnie żalu, proszę. Garby to świetny facet, jeśli chcesz, zagadaj do niego na próbie.
Wstałam i ruszyłam do wyjścia.
- Ally, uraziłam cię? – zapytała blondynka. Zwróciłam twarz w jej stronę i uśmiechnęłam się.
- Nie głuptasie, po prostu tej prośby nie mogę spełnić nie raniąc przy tym kogoś, kto jest dla mnie bardzo ważny.
Wychodząc z pokoju miałam wrażenie, że dziewczyna siedząca na łóżku czeka na jakieś wyjaśnienia, ale nie mogłam wyznać nic więcej. Bo co można powiedzieć w takiej sytuacji? Słuchaj, mój brat cię kocha i nie waż się adorować kogoś innego? Bez sensu. Pewne sprawy trzeba pozostawić na jakiś czas odłogiem, czekając aż nadejdzie chwila, kiedy mogą wyjść na światło dzienne bez upokarzania czy zawstydzania kogoś. Czasami trzeba spuścić klapki na oczy i uszy.
- Megan? – zawołałam i zaczęłam kierować się ku wyjściu. Wyczerpałam już zapas cierpliwości i dobrej woli na dziś. To był trudny dzień i nie mam ani ochoty, ani siły użerać się z rozpieszczoną ośmiolatką.
- Tu jestem – po raz pierwszy, odkąd weszłam do tego domu, Meg odezwała się do mnie, co więcej, odezwała się z sympatią!
Weszłam do kuchni i usiadłam naprzeciwko siostry, czekając aż wyrzuci z siebie wszystkie wymyślne złośliwości, które pewnie już powstały w jej główce.
- Okej, rozumiem, że szczęście i zdrowie psychiczne nigdy nie łączą się w parę, ale przynajmniej mogłabyś przestać zgrywać cierpiętnicę numer jeden. Kika jest również naszą siostrą, ale my nie łamiemy obietnic i nie olewamy innych – zatkało mnie. Nawet ja nie potrafiłabym dokonać tak trafnej analizy samej siebie.
- Zaraz, zaraz, co miało znaczyć to wcześniejsze histeryzowanie? – teraz zgłupiałam. Wybuchy dziecka plus dojrzałe wypowiedzi? Które z tych oblicz to prawdziwe ja Megan?
- Tamto? – zachichotała Meg i zrobiła najbardziej niewinną minę, jaką kiedykolwiek widziałam. – To próbka twojego zachowania wzbogacona o dźwięki.
- Nie zachowuję się tak – oburzyłam się. No ej, wiele można o mnie powiedzieć, ale te dzikie ruchy przypominające atak epilepsji są mi całkiem obce!
- Fochy mają różne oblicza – zaczęła moja siostra ze znawstwem.
Obiecałam sobie, że zamorduję Deza za to, że skazał mnie na wykłady wymądrzającej się dziewczynki, choć przecież pretensje mogłam mieć tylko do siebie. To ja olałam spotkanie w sprawie jej szkolnej imprezy halloweenowej.
Pamiętam, że kiedy byłam w wieku Megan strasznie kręciły mnie takie rozrywki. Z twarzą zakrytą maską, ubrana w kostium mogłam być kim tylko zechciałam, nikt nie wiedział, że to tylko niepozorna Ally Dawson. Rozumiem ekscytację i podniecenie małej tym wydarzeniem. Cały poniedziałek przegadałyśmy o tym aż nadeszła sobota. Sobota, siedemnastego października.
Do Halloween zostały zaledwie dwa tygodnie. Wszyscy, który chcieli pomóc w przygotowaniach mieli stawić się w szkole o piętnastej. Obudziłam się późno i z przerażeniem odkryłam, że do terminu planowanego spotkania zostało mi niewiele ponad trzy godziny. Zerwałam się z łóżka jak oparzona i szybko pobiegłam pod prysznic. Strumień ciepłej wody odrobinę ukoił moje nerwy. Mogłam myśleć racjonalnie i nie katować się myślą, że jeśli znów zawiodę Megan, moje ciało wyłowią z oceanu. W myślach widziałam moją siostrzyczkę w roli Ojca Chrzestnego. Nadawałaby się do tego jak mało kto. Zaśmiałam się i odprężona wróciłam do pokoju. Owinięta w bawełniany ręcznik, przeglądałam swoją garderobę, nie mogąc zdecydować się, co powinnam założyć. Pewnie nieźle się wybrudzę i nabiegam, obcasy i sukienka byłyby strojem niepraktycznym i bezsensownym. Spodenki też odpadają. Z moimi problemami z koordynacją, pewnie skończyłoby się na zdartych kolanach. Po chwili namysłu, zdecydowałam się na czarne legginsy, zwykłą białą bokserkę i luźny sweterek w odcieniu szarości. Do tego białe trampeczki i gotowe. Włosy związałam w niedbałego koka, spodziewając się, że rozpuszczone mogłyby tylko przeszkadzać. Całość uzupełniłam delikatnym makijażem i nawet ja musiałam stwierdzić, że wygląda to dobrze. W sam raz na prace porządkowo-organizacyjne.
- Wychodzę! – krzyknęłam. Złapałam torbę, a z kuchni chwyciłam jabłko i nie czekając aż ktoś mi odpowie, ruszyłam w stronę przystanku.
Kolejny dzień z rzędu wybiegałam z domu bez śniadania i bez rozmowy z babcią, która wciąż u nas gościła. Cieszyłam się z tego, bo widywałyśmy się bardzo rzadko i tylko na kilka dni. Była to radość zaprawiona goryczą, przecież bardzo dobrze wiedziałam, że Sally została z powodu choroby Kiki oraz mojego wątpliwej jakości, jeśli mogę się pokusić o takie wyrażenie, stanu psychicznego. Teraz wszystko wracało do normy, przynajmniej jeśli chodzi o mnie. Babcia zaczęła przebąkiwać coś o wyjeździe. Robiło mi się smutno, kiedy o tym myślałam, ale rozumiałam ją. Tęskniła już do Nowego Jorku, do swojej pracy, swoich przyjaciół i swojego życia. Tutaj żyła naszym rytmem, naszym życiem – moim, Kiki, Kostki i Emmy. W dodatku zauważyłam, że kłótnie i jakieś dawne urazy między tatą, a Sally wcale nie ustały. Hamowali się tylko wówczas, kiedy byłam w pobliżu. Nie pojmowałam tego. Czasami miałam wrażenie, że babcia życzy mojemu ojcu jak najgorzej, ale to przecież niemożliwe. Na boga, to jej syn! Zawsze bardzo się kochali. Sally, wujek Axel i tato. Dziadka nie pamiętam, umarł na wiele lat przed moimi narodzinami. Teraz, kiedy z perspektywy czasu spoglądam na nasze wizyty u babci albo jej u nas, z przerażeniem uświadamiam sobie, że Sally od wielu już lat musi nosić w sercu jakiś poważny uraz do mojego ojca i z niezadowoleniem odkrywam, że tą zadrą stojącą między matką, a synem jest nie kto inny, a Penny, moja kochana mamusia. Nie rozumiem dlaczego Sally stoi po jej stronie, przecież zostawiła córkę, męża i wyjechała. Mnie na samą myśl o tej kobiecie ogarnia niesmak. Babcia, kiedy ją o to pytam, zawsze powtarza, że kiedyś się dowiem i zrozumiem. Tja, jasne.
- Ally! To Ally! – uradowany cieniutki głosik wyrwał mnie z zamyślenia. Wyrzuciłam ogryzek do kosza na śmieci i rozejrzałam się. W moją stronę sunął samochód Cass, a przez otwarte okno główkę wychylał Nelson i uradowany machał. Posyłał mi ten pełen ciepła i miłości uśmiech, od którego rozgrzałaby się każda, nawet najbardziej przemarznięta dusza.
- Cześć wszystkim – przywitałam się. Ku mojej uldze, w aucie znajdowała się wyłącznie rodzina Moonów.
- Idziesz do szkoły na to spotkanie w sprawie Halloween? – spytał Austin.
Pokiwałam głową.
- Wskakuj, chłopcy też się tam wybierają – uśmiechnęła się Cassy, a ja z przyjemnością przyjęłam propozycję. Rozsiadłam się wygodnie na tylnim siedzeniu, jednak dotarł do mnie sens słów blondynki.
- Chłopcy? Nie idziesz z nami?
- Ktoś musi zarabiać i utrzymywać te dzieciaki – zaśmiała się Cassidy. Zawtórowałam jej.
- Lodziarnia czy klub? – zapytałam.
- To i to. Zmiana w lodziarni do 20, później zaczynam nocne życie.
Po raz kolejny poczułam podziw i dumę, że ta cudowna dziewczyna jest dla mnie kimś bliskim. Mówiła to wszystko ze śmiechem, ale musiało jej być ciężko. Dwa etaty, syn, potrzebujący opieki i uwagi, dorastający brat i czające się gdzieś w podświadomości demony przeszłości. Czasami nie rozumiałam jak ona temu wszystkiemu daje radę. A nie skarżyła się nigdy. Zawsze uśmiechnięta, roześmiana, pełna miłości do wszystkich i wszystkiego, służąca dobrą radą i wsparciem. Taka pogodna i pełna życia. Inspirująca osoba, ktoś, kogo można naśladować. Tak, zdecydowanie można i ja zacznę to robić. Zamiast się poddawać i zamykać z cierpieniem w sobie, zacznę rozwiewać złe myśli i chmury uśmiechem. Będę jak Cass – silna i niezłomna.
- Będzie to dla was problemem jeśli zajedziemy po Meg? – zapytałam po chwili.
- Najmniejszym – Austin wyszczerzył zęby w uśmiechu, a Nelson zaczął opowiadać jak bajecznie bawią się razem – on, Meg i Flynn. Zaprzyjaźnili się, a ja modliłam się żeby moja wredna siostrzyczka nie złamała pewności siebie chłopców. Choć tak dobrze nie znałam Flynna, wiedziałam, że jest podobny z charakteru do tej małej diablicy, może nie w tak rzucający się w oczy sposób, ale i on był bardzo inteligentny i złośliwy. Nelson przy nich był taką ciepłą kluską. Kochany, opiekuńczy, bardzo miły. Nie bardzo pasował do tej dwójki, ale przecież od wieków wiadomo, że przeciwieństwa się przyciągają. Megan przyda się trochę z łagodności Nelsona. Postanowiłam poważnie porozmawiać z małą i powiedzieć jej prosto z mostu, że jeśli zniszczy piękną duszę tego uroczego okularnika, pozna gniew starszej siostry. Może to słaba groźba, ale zauważyłam, że zdobyłam szacunek Megan, a ona sama jest w rzeczywistości zagubioną dziewczynką, gdzieś pomiędzy dzieciństwem, a byciem nastolatką. To pewnie wpływ pokręconej sytuacji rodzinnej. Kolejna kwestia, która łączy trójkę tych maluchów. Rodzice CeCe i Flynna rozwiedli się kilka lat temu, jak jest u nas – wiadomo, a Nelson, cóż, o jego ojcu i okolicznościach, w których przyszedł na świat się milczy.
- Jesteś dziś bardzo zamyślona – szepnął Austin, kiedy Cass wysiadła, a my skierowaliśmy się ku domowi Simmsów.
- Przepraszam – uśmiechnęłam się nieśmiało, widziałam, że blondyn ma ochotę zapytać, co też tak zajmuje moje myśli, ale ja nie chciałam odpowiadać. Nie wiedziałabym co powiedzieć.
- Megan mówi, że nie mamy co się spodziewać licznej rzeszy rodziców dziś na spotkaniu – zmieniłam temat.
- Cóż, mamy doświadczenie u błyskawicznym sprzątaniu wielkich przestrzeni – zaśmiał się Austin i puścił mi oczko. Roześmiałam się. Tak, pamiętne porządki w szkolnym teatrze i koza. To właśnie wtedy, nieśmiało zaczęło budzić się we mnie uczucie do blondyna. Spędzaliśmy razem masę czasu, rozmawiając i przedrzeźniając się. No i ten piękny gest, kiedy chłopak urwał się z lekcji i poszedł sprzątać żebym zdążyła na randkę. Jeszcze nikt nie zrobił dla mnie czegoś tak pięknego.
- Dziś nie mam żadnej randki, możemy siedzieć w szkole nawet całą noc – zaśmiałam się.
- Tak – przeciągle odparł blondyn. – Całą noc. Tylko my dwoje.
- Plus kilkoro dzieciaków z opiekunami – zaśmiałam się. - Nie zapominajmy o gościach honorowych – mopach, ścierkach, miotłach i wiadrach.
- Romantycznie – mruknął Austin.
Wybuchnęliśmy śmiechem. Kochałam takie momenty, kiedy między nami panowała ta cudowna atmosfera przyjaźni, nie istniały żadne niedopowiedzenia i niedomówienia, a my tak beztrosko się śmieliśmy i żartowaliśmy.
- Nie martw się, załatwię ci spotkanie na uboczu z Panią Miotłą – zachichotałam.
- No, jeśli tylko będzie podobna do ciebie – rzucił blondyn z błyskiem w oku.
- Niestety, są tylko takie w stylu Eve – odgryzłam się, udając zbolałą minę.
- Cóż, zawsze możemy się ich pozbyć – chłopak spojrzał na mnie z czułością.
- Kto wie, kto wie – szepnęłam i uśmiechnęłam się.
No właśnie, kto wie, co szykuje dla nas los? Choćbyśmy nie wiem jak mocno starali się żyć tak, jak sami chcemy, jesteśmy tylko marionetkami w rękach Wszechświata. Ktoś, nie mam zamiaru wnikać kto, siedzi sobie gdzieś na górze i pociąga za niewidzialne sznureczki, do których jesteśmy przytwierdzeni. Jak reżyser, narzuca nam ułożony, może wiele wieków przed naszym narodzeniem, scenariusz, a my jesteśmy niczym aktorzy, odgrywamy rolę, którą ktoś dla nas ułożył. Kiedy tak na to spojrzeć, wszystkie nieszczęścia, które nas spotykają, tak naprawdę nas nie dotyczą, to tylko kolejny wątek, dodany ot tak, żeby nie wiało nudą. Może Austin jest tylko takim wątkiem? A może to główny bohater w opowieści „Życie Ally Dawson”? Nie wiem. Może dzisiejszy dzień jest tylko zwyczajnym podarunkiem od losu? Też nie wiem. Jedyne, czego jestem pewna to fakt, że każdą chwilę spędzoną razem, każdy moment, kiedy jestem szczęśliwa, chowam głęboko w sobie, kumuluję na dnie duszy, aby kiedyś, kiedy cierpienie i ból rozsadzą moje serce, sięgnąć po wspomnienie tych dobrych chwil i traktować jako zapowiedź przyszłego szczęścia. I wiecie co? To działa. Serio.



______________________________________________________________________

Cześć!
Bardzo Wam dziękuję za masę nominacji, ale niestety nie wezmę udziału w konkursie, bo ilość blogów, które musiałabym nominować mnie przeraziła. Niemniej niesamowicie mi miło, że mój blog jest tak wysoko w Waszych rankingach. Dziękuję!

Pomyślałam, że może macie do mnie jakieś pytania odnośnie opowiadania, mnie, mojego życia czy czegokolwiek innego, zainteresowane osoby odsyłam na założone w tym celu konto - Polly

Ponawiam prośbę Emki, rejestrujcie się na tej stronie, Was to nic nie kosztuje, a dziewczyna ma z tego kilka gorszy:

Rmail

 A na zakończenie ogromna prośba ode mnie - kończy mi się kończy mi się okres konta vip, a ja z moim uzależnieniem od filmów i seriali, umrę bez niego. Klikajcie:
zalukaj

Z góry ogromne dzięki, a jeśli i Wy macie jakieś prośby, piszcie śmiało - odwdzięczę się.

Miesiąc do przeprowadzki, boję się, że nie zdążę z paszportem, pakowaniem, załatwieniem formalności i całym tym majdanem. Znam lepsze sposoby na spędzanie wakacji niż nerwowa papierkowa robota.
Pofarbowałam dziś włosy, wiedziałam, że długo nie wytrzymam w blondzie, ale cóż, zmiany są dobre.

Co tam u Was?

Kocham Was!

Wasza M.