czwartek, 16 października 2014

"Ludzie zapominają, Ally..."




23 listopada

- Co ci się stało? - wykrzyknęła Trish po zajęciu miejsca przy stołówkowym stole, na widok mojego zagipsowanego nadgarstka. Cały weekend spędziłam w pokoju obrażona na cały świat. Albo, zważywszy na moje ostatnie wybryki, to raczej cały świat był obrażony na mnie.
- Zaprawdę powiadam ci - ci, którzy nie mają boga w sercu, będą ukarani - wypaliłam, nim zdążyłam się zastanowić.
- Idiotka - prychnęła z pogardą moja przyjaciółka.
- O, ktoś miał dość twoich humorków i spuścił ci łomot? - uprzejmie zdziwiła się Kostka. Nie potrafimy się na siebie długo gniewać. Jak to siostry. No dobrze, cioteczne, czy tam wujeczne, ale siostry. Nigdy nie byłam dobra w tych rodzinnych nazewnictwach.
- Dotknął mnie palec boży. Albo stopa - punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Okay, leżenia. Na podłodze.
- Słowo daję, że zaraz rąbnę tę kretynkę, jeśli nie ukróci tych religijnych zapędów - zirytowała się Trish. Zauważyłam, że ma o wiele lepszy nastrój, a smutek zniknął z jej oczu. To dobrze. Ciekawe co się wydarzyło, kiedy ja siedziałam w pokoju i udawałam, że bawię się świetnie sama ze sobą. Muszę to z niej wyciągnąć!
- Wybacz jej, panie, bo nie wie, co czyni - nie mogłam się powstrzymać. Mimo, że nie powinnam, miałam znakomity humor. Chyba czas przebadać moje zdrowie psychiczne, bo to mi wygląda na klasyczne rozdwojenie jaźni.
- Zwariuję - Trish i Kostka wybuchnęły śmiechem.
- A wam co tak wesoło? - zdziwił się Dez. Jemu z kolei w ogóle nie było do śmiechu. Zbliżał się koniec semestru, a on zawalał chemię. Mama zagroziła, że zabierze mu kamery, jeśli nie zaliczy wszystkiego do końca miesiąca. Zakuwał całymi dniami i chodził jak struty, bo im więcej czasu spędzał nad podręcznikiem i ćwiczeniami, tym mniej rozumiał.
- Ally poczuła w sobie boże tchnienie - zachichotała Kostka. Kompletnie nie wyglądała na wściekłą, ale czułam się źle wiedząc, że padło między nami tyle raniących słów i oskarżeń. Postanowiłam ją przeprosić i wszystko wyjaśnić, kiedy tylko zostaniemy same. I Emmę też.
Westchnęłam. Dokładnie wszystko przemyślałam w weekend. Czeka mnie wiele trudnych rozmów.
- Co z twoją ręką? - Dez dopiero teraz zauważył gips.
- Spadłam ze schodów - wyjaśniłam, dostarczając moim towarzyszom pożywki do żartów na swój temat. Tego, ile razy słyszałam od nich, że jestem zwinna jak sarenka z połamanymi nóżkami, nie potrafię zliczyć. To nie moja wina, że mnie atakują nawet mikroskopijne drobinki kurzu.
- Haha, doprawdy zabawne - rzuciłam z przekąsem, kiedy kolejny niewybredny żart poleciał w moją stronę.
- Ej, a pamiętacie, jak w szóstej klasie na balu halloweenowym Ally zaczepiła się o tren sukienki i strąciła na siebie całą wazę z sokiem? - zachichotała Trish.
- Szkoda, że tego nie widziałam - Kostka zrobiła zmartwioną minę. To było tuż przed jej przeprowadzką do Miami.
- Nie martw się - pocieszył ją Dez. - Mam to w swoich zbiorach filmowych. Podrzucę ci, kiedy będziemy kręcić twój program.
- Skoro tak dobrze się bawicie, nie będę wam przeszkadzała, zdrajcy - udałam obrażoną. Zauważyłam Austina w drzwiach od stołówki i to spowodowało moje nagłe poruszenie. Nie rozmawialiśmy ze sobą od piątkowej kłótni na przystanku. Wolałam wiedzieć na czym stoję i przetrawić to, ale niekoniecznie w tak dużym gronie. Ja wiem, to moi przyjaciele i kocham ich. Na pewno wszystko im opowiem, ale cóż, najpierw sama muszę stawić temu czoła. - Trish, nie waż się opowiedzieć im o twoich piątych urodzinach!
Moja przyjaciółka zachichotała złowieszczo. Jestem pewna, że i tak im wygada. Jeśli nie zrobiła tego wcześniej. Czasami ciężko przyjaźnić się z kimś, kto jest subtelny jak rzut cegłą w czoło.
- Wyobraźcie sobie, że... - słyszałam radosny głos Trish, kiedy lawirowałam między stolikami. Myślami wróciłam do tamtego dnia sprzed lat i uśmiechnęłam się do wspomnień. Zjechała się cała wielka rodzina Trish. W ogrodzie zawieszono piniaty - jedną, ogromną dla solenizantki i mniejsze dla nas, gości. Była moja kolej. Wciąż pamiętam uczucie ekscytacji, które mi wtedy towarzyszyło. Po raz pierwszy zaproszono mnie na urodziny i emanowałam szczęściem. Do dziś pamiętam ten seledynowy, gumowy kijek do strącania piniat. Ściskałam go tak mocno, że aż bolały mnie palce. Zamachnęłam się z całej siły, ale nie widziałam nic przez przewiązane oczy i niechcący złamałam nos kuzynowi Trish, Cristiano. A kiedy zdjęłam przepaskę, potknęłam się oślepiona blaskiem słońca i wybiłam sobie dwa zęby. To były czasy.
- Austin! - zawołałam oderwawszy się od wspomnień. Chłopak właśnie ustawił się w kolejce, ale z wahaniem odstawił tacę i podszedł do mnie. - Musimy porozmawiać.
- Tak - krótka odpowiedź, z której nie dało się niczego wywnioskować zbiła mnie z tropu. Jest wściekły czy nie?
- Chodźmy stąd - pociągnęłam go za rękę, widząc, że kieruje się w stronę naszego grupowego stolika. Wyszliśmy z zatłoczonego pomieszczenia i udaliśmy się na dziedziniec. Trawnik pod drzewem świecił pustkami. Ucieszyłam się. Lubiłam to miejsce. Natura mnie uspokajała. Przez całą drogę blondyn nie odezwał się ani słowem. Ja także milczałam, nie bardzo wiedząc, co mogłabym powiedzieć. Lis miał rację - słowa są źródłem nieporozumień.
- Poczekaj - chłopak rozścielił swoją bluzę na trawniku i ruchem dłoni zachęcił mnie żebym usiadła. Posłusznie zajęłam miejsce i poczekałam aż mój towarzysz wygodnie się umości.
- Co się stało? - blondyn ruchem głowy wskazał na moją rękę. Miałam na końcu języka jakąś zabawną odpowiedź, ale zdawałam sobie sprawę, że to, co stopiło lody między Kostką, a mną, niekoniecznie tutaj zadziała. Chłopak miał prawo być na mnie wściekły, a głupie dowcipy nic by nie zmieniły, a jeszcze podniosły poziom irytacji.
- Spadłam ze schodów. Miałam okropny dzień.
- Dzień? Pomnóż to przez kilkanaście - mruknął blondyn bardziej do siebie, niż do mnie. Przełknęłam ślinę.
- Przepraszam, że się na tobie wyżywałam - spojrzałam mu w oczy. Te cudowne oczy, w których się topiłam. - I przepraszam za to, co powiedziałam o Cass. Nie twierdzę, że jest mi przykro, bo nie jest, ale przepraszam, powinnam być bardziej delikatna.
Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem. Widziałam, że Austin bije się z myślami i próbuje się powstrzymać nad powiedzeniem czegoś pochopnie.
- Ally, posłuchaj - chłopak powoli cedził każde słowo. - Cassidy jest moją siostrą. Nikomu nie pozwolę jej obrażać. Nawet tobie.
- Rozumiem - ja także uważnie dobierałam każdy kolejny wyraz. - Dużo myślałam na ten i wiele innych tematów, ale nie możesz oczekiwać, że ją przeproszę. Nie po tej awanturze, którą zrobiła mi w piątek w sklepie.
- Ally, powinnaś... - po chwili do blondyna dotarł sens mojej wypowiedzi. - Chwila, co?
- Cass rzuciła się na mnie w Sonic Boomie, zrugała mnie, zrobiła scenę przy klientach i uwierz, że to, co ja powiedziałam jest niczym przy jej wyzwiskach.
Na twarzy Austina malowało się niedowierzanie. Najwyraźniej Cassy wybiórczo się zwierzała.
- Jeśli mi nie wierzysz, zapytaj Eve - dodałam po chwili milczenia.
- A co ona ma z tym wspólnego? - blondyn spojrzał na mnie podejrzliwie, jak gdyby sądził, że spiskujemy we dwie.
- Była tam - uznałam, że muszę się z kimś tym podzielić. - Rozmawiałyśmy. To, co mi powiedziała bardzo mi pomogło. I wiesz co? Już się z ciebie wyleczyła, teraz spotyka się z Dallasem.
- Od kiedy jesteście przyjaciółkami? - zakpił chłopak. Bardzo dobrze zdawał sobie sprawę, jak mocno Eve mnie nie znosi. I vice versa.
- Po prostu rozmawiałyśmy - wzruszyłam ramionami. - O Kathy i takie tam.
Wróciłam myślami do piątkowego wieczoru, kiedy to wściekła jechałam z tatą i babcią do szpitala. Kathy źle się czuła, co było mi bardzo na rękę. Jej bliskość źle na mnie wpływała. Prawdę mówiąc to wyprowadzała mnie z równowagi. Nie biorąc pod uwagę piosenki płynącej z radia, w aucie panowała cisza. Nawet Sally, zazwyczaj rozgadana i szalona, milczała jak zaklęta. Nic z tego nie rozumiałam. Czułam się źle. Chrząknęłam, chcąc zwrócić na siebie uwagę, jednak bezskutecznie.
- Na długo przyjechałaś? - miałam dość milczenia.
- To zależy - Sally nie paliła się do wyjaśnień, a ja odnosiłam wrażenie, że jej wizyta, kolejna w przeciągu dwóch miesięcy ma coś wspólnego ze mną.
- Od czego? - zapytałam, kiedy babcia wciąż milczała.
- Od wielu spraw.
Super. Czuję się mądrzejsza.
- Możesz mowić jaśniej? - zirytowałam się, jednak Sally nie odpowiedziała. Dojechaliśmy do szpitala i po krótkiej rozmowie w recepcji, zostałam skierowana na prześwietlenie. I fakt, że mój ojczym został dyrektorem tego szpitala wcale nie miał nic wspólnego z faktem, że nie czekałam w kolejce.
Miałam rację - ręka okazała się złamana. Na szczęście nie było to poważne złamanie. Ot, po prostu pęknięta kość. Pan doktor spisał się świetnie. Nawet nie bolało zbyt mocno. Kiedy wyszłam z gabinetu, zobaczyłam Marka rozmawiającego z Sally i tatą. Z wahaniem podeszłam do nich.
- Cześć - przywitałam się z ojczymem.
- Cześć, kochanie - zerknął na świeżo założony gips. - Lester, jak ty jej pilnujesz?
- Temu zadaniu nie podołałby nawet oddział CIA - zachichotał tato. Hallo, chyba po kimś to odziedziczyłam? Swoją drogą, nie pamiętam kiedy ostatni raz tato żartował i śmiał się. I to z kim? Z mężem swojej byłej żony. Moja rodzina nadaje się tylko na leczenie w szpitalu psychiatrycznym. Kierowaliśmy się w stronę wyjścia. Milczałam przysłuchując się, jak ta dwójka przekomarza się i chichocze. Miałam wrażenie, że mam koło siebie nastolatków, a nie poważnych facetów, którzy już dawno mają za sobą trądzik i mutację. Widząc jak dobrze się rozumieją, byłam w stanie uwierzyć w fakt, że ta dwójka była kiedyś najlepszymi przyjaciółmi.
- W środę o osiemnastej? Będziemy na pewno - Mark uśmiechnął się. Najwidoczniej coś ważnego mi umknęło, kiedy zatopiłam się w myślach.
- Co będzie w środę o osiemnastej? - zapytałam, kiedy ruszyliśmy w drogę powrotną.
- Spotkanie - dobry humor taty gdzieś się ulotnił i tak, tym razem byłam pewna, że to z mojego powodu.
- Czy ja wam przeszkadzam? - zapytałam gniewnie. Co się dzieje do cholery?
- Skądże - ton babci mówił coś innego. Poczułam, że palą mnie łzy wściekłości, a może i smutku. Może to psychicznie zmęczenie dało o sobie znać. Próbowałam się uspokoić, ale mgła, za którą zniknęło wnętrze auta, uświadomiła mi, że na nic moje wysiłki. Szlochałam jak dziecko, nienawidząc się za tę chwilę słabości.
- Zatrzymaj się Lesterze - zakomenderowała babcia spokojnym głosem. - Allyson i ja musimy porozmawiać.
Chciałam zaprotestować, powiedzieć, że nie chcę z nią rozmawiać, ale nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Posłusznie wysiadłam z auta i mechanicznie, nie kontrolując tego, ruszyłam za Sally. Kobieta usiadła na ławce pod jakimś supermarketem. Nerwowo przestępowałam z nogi na nogę, nie wiedząc, co to wszystko ma znaczyć.
- Wytrzyj twarz - powiedziała babcia, jakgdyby dopiero teraz zauważyła, że płakałam. - I usiądź.
Usiadłam.
- Żyła kiedyś pewna zagubiona dziewczynka. Nie była zbyt pewna siebie i bardzo się bała, że inni ludzie jej nie zauważają. Reagowała złością na wszystko, co w jej mniemaniu mogłoby jej zagrażać - bo przecież to niemożliwe, żeby ktoś mógł ją kochać i lubić, przecież jest taka nijaka. A dziewczynka nie chciała być nijaka. Pomyślała, że jeśli odgrodzi się od innych, przestanie czuć się tak źle. Przecież ktoś, kto dla ciebie nie istnieje nie może cię skrzywdzić. Ale dziewczynka wciąż bardzo cierpiała. Pragnęła uwagi i zrozumienia, jednak nie potrafiła ich przyjąć. Tak bardzo zatraciła się w tej swojej złości, że nie wiedziała, co jest właściwie, a co nie. Myślała, że skoro inni nie zwracają na nią uwagi, to ona też nie ma obowiązku ich zauważać i dbać o nich. To była bardzo nieszczęśliwa dziewczynka.
- Dlaczego mi to opowiadasz? - szepnęłam, kiedy babcia ucichła.
- Bo ludzie zapominają, Ally. W tym nieustającym biegu zatracają się najważniejsze rzeczy i wartości. Nie pozwól żeby i tobie się to przytrafiło, nie zapomnij o miłości. Masz cudowną, ogromną rodzinę, która cię kocha. Nie odtrącaj ich, dlatego, że podejmują decyzje, których nie akceptujesz.
- Ale to przecież wy nie chcecie mnie! - wykrzyknęłam, wciąż nie rozumiejąc zbyt wiele.
- Nie, kochanie - babcia pokręciła głową. - Jak czułaś się dziś, kiedy cię ignorowaliśmy?
Chciałam odpowiedzieć, że jak zwykle, ale nie była to prawda. Ze wstydem musiałam przyznać, że to ja unikam kontaktu, to ja jestem "tą złą".
- Źle. Jak... - miałam w głowie mało elegancką odpowiedź. - Jak śmieć, jak ktoś gorszy.
- Właśnie - pokiwała głową kobieta i spojrzała mi prosto w oczy. - Teraz już wiesz, co czują twoi bliscy, kiedy ty tak ich traktujesz.
- To miał być jakiś test?! - żachnęłam się.
- Lekcja, jeśli jesteś mądra to ją wyciągniesz z niej wnioski - powinnam była się domyślić. Sally zawsze w niekonwencjonalny sposób daje mi życiowe lekcje.
- Nie zacznę nagle kochać Kathy - wypaliłam. - Nie ufam jej.
- Allyson - wiedziałam, że szykuje się pogadanka. Wszystkie trudne i złe dla mnie rzeczy zaczynają się od słowa "Allyson". - Nikt nie oczekuje, że tak będzie. Bądź milsza i przestań jej dogryzać. Nie ufasz jej? To normalne. Nie znasz jej. Zmień to. Penny także szczerze nienawidziłaś, a teraz co? Spotykacie się, rozmawiacie, próbujecie budować relację matka-córka. Kto wie, może i Kathy zyska przy bliższym poznaniu?
- Ta - mruknęłam przeciągle, ale widząc morderczy wzrok Sally, wykrzesałam z siebie więcej entuzjazmu. - Może.
- Posłuchaj ty rozpieszczony uparciuchu, nie masz prawa nikogo oceniać. Ani na podstawie wyglądu, ani zachowania. Nie wiesz dlaczego ktoś postąpił tak, jak postąpił. Dopóki nie poznasz przyczyny, nie oceniaj skutku. Rozumiemy się?!
- Tak, Sally - wiem, że babcia miała rację, ale ciężko mi było to wszystko dopasować do siebie, do mojego życia.
- Ty i Lester jesteście tacy sami, oboje boicie się odrzucenia, więc zamykacie się szczelnie w swojej skorupie, udając, że nic was nie interesuje.
- Myślisz, że przez to rozpadło się małżeństwo rodziców? - zapytałam. Właściwie nigdy się nie dowiedziałam, co się stało. Wcześniej byłam zbyt mała, żeby ktokolwiek próbował mi coś wytłumaczyć, a później zaślepiona złością, nie dociekałam.
- Nie - zwięźle odpowiedziała Sally. - Kiedyś poznasz tę historię.
- Dlaczego traktujecie mnie jak dziecko? - oburzyłam się.
- Bo nim jesteś i tak się zachowujesz - babcia wstała z ławki i pociągnęła mnie za sobą. Zaczęła opowiadać o podróży i nowym projekcie. Byłam pewna, że próbuje zmienić temat, ale postanowiłam odpuścić grzebanie w przeszłości. Tymczasowo, oczywiście. Tato czekał w aucie. Ucieszył się, gdy usłyszał, że wszystko zostało wyjaśnione. Przeprosił mnie za swoje wcześniejsze zachowanie, co wprawiło mnie w zdumienie. Po raz pierwszy mnie przeprosił.
- Ziemia do Ally! - Austin pomachał mi dłonią tuż przed twarzą. Wzdrygnęłam się i spojrzałam na niego zdziwiona. No tak. Szkoła. Rozmowa. Poważna rozmowa.
- Przepraszam - uśmiechnęłam się zawstydzona. - Zamyśliłam się. Wiesz, postanowiłam dać szansę Kathy. Cały weekend spędziłam w pokoju na rozmyślaniach i dotarło do mnie, że byłam straszną egoistką. Nawet z tatą zaczęłam rozmawiać.
- Super - brak entuzjazmu w głosie blondyna mnie zaskoczył. Okay, jest na mnie zły, ale powinien choć odrobinkę się ucieszyć, przecież wałkowaliśmy temat Kathy od tygodni.
- Austin, porozmawiam z Cass, obiecuję, że postaram się jakoś tę sytuację rozwiązać - złapałam chłopaka za dłoń. Odwzajemnił uścisk. - Nie pozwólmy, żeby inni mieli wpływ na nas. Na nasz związek.
- Ally, słuchaj - blondyn, zapewne nieświadomie gładził kciukiem moją dłoń. Już wcześniej przysunęliśmy się do siebie, teraz nasze twarze dzieliły centymetry. - Myślę, że powinniśmy zrobić sobie przerwę.
- Dobrze - docierał do mnie sens jego słów, ale będąc tak blisko niego, nie potrafiłam się skupić. Jeśli zaproponowałby mi napad na bank, zgodziłabym się.
- Tak będzie lepiej. Nabierzemy...dystansu - odległość miedzy naszymi twarzami wciąż się zmniejszała. Centymetry zmieniły się w milimetry.
- Rozumiem - wariowałam od jego spojrzenia.
- Mówię poważnie.
- To dlaczego wciąż trzymasz moją dłoń? - Austin spojrzał zdumiony na nasze splecione ręce, jakgdyby nie pojmował, co się z nimi dzieje. Po chwili podniósł wzrok i spojrzał mi prosto w oczy, ale nie tak po prostu, a tak, jakby próbował zajrzeć w głąb mojej duszy.
- Austin - szepnęłam, a w tym jednym słowie mieściło się wszystko - niepewność, strach, tęsknota, pragnienie, szaleństwo, pasja, miłość. Nie musiałam dodawać nic więcej. Nawet gdybym chciała, nie mogłabym - chłopak zamknął mi usta pocałunkiem. Długim, namiętnym pocałunkiem. Trwaliśmy tak odgrodzeni od świata niewidzialnym murem stworzonym z naszej miłości. Nie liczyło się nic poza tym miejscem, tą chwilą. Nic, poza tym chłopakiem, który całował mnie z taką pasją, jakbyśmy mieli się już nigdy więcej nie zobaczyć.
- Dawson, Moon, czy was nie obowiązuje dzwonek? - odskoczyliśmy od siebie zaskoczeni. Nawet wystrzał armatni nie przeraziłby nas bardziej. Nad nami stał pan Roberts, nowy nauczyciel od fizyki. Bardzo go lubię. Jest wyluzowany, nie przynudza, a co najlepsze, jest bardzo młody, dopiero co skończył studia, więc rozumie nasze problemy.
- Przepraszamy, już wracamy na lekcje - Austin pomógł mi wstać.
- Nie obściskujcie się na widoku, dyrektorka dostałaby zawału, że jej kółko różańcowe jej nie rozgrzeszy za patrzenie na taką rozpustę - zachichotał fizyk. - Zmiatać do klas!
Pobiegliśmy w stronę drzwi wejściowych. Udało mi się nawet nie spóźnić na hiszpański. Reszta lekcji minęła błyskawicznie. Nawet próba, choć zazwyczaj strasznie się ciągnęły, gdy po raz dziesiąty powtarzano ten sam układ, upłynęła w miłej atmosferze. Premiera zbliżała się wielkimi krokami, ale nikt nie odczuwał stresu. Żartowaliśmy i przekomarzaliśmy się, nic sobie nie robiąc z całej tej konkursowej otoczki i presji. To nie miało znaczenia. Liczył się fakt, że możemy spędzić ze sobą trochę czasu - z ludźmi, których lubimy i w których towarzystwie świetnie się czujemy.
- Cudownie, kochanie, cudownie! - zachwycała się pani Speaker. - Do zobaczenia jutro!
Nie chciałam jeszcze wracać do domu. Miałam wrażenie, jakbym zrzuciła z ramion niewyobrażalny ciężar i chciałam podzielić się tym z całym światem.
- Idziemy na kawę? - zaproponowałam Trish, która z kimś namiętnie smsowała. Ciekawe z kim? Hmm.
- Jasne - ucieszyła się moja przyjaciółka.
- Idziecie gdzieś? - zainteresowała się CeCe. Wciąż do mnie nie docierało, że ruda i ja fazę nienawiści mamy już dawno za sobą.
- Na miasto - Trish przejęła inicjatywę. - Dołączacie?
- Rocky? - mimo, że to CeCe była szkolną królową, wszelkie decyzje podejmowała brunetka.
- Brzmi super! - uśmiechnęła się dziewczyna.
Kilka minut później, zaśmiewając się, maszerowałyśmy w stronę "Tony's", malutkiej, przytulnej kawiarenki, gdzie nasza paczka najchętniej przesiadywała. Nad kubkiem gorącego kakao lub aromatycznej kawy, potrafiliśmy siedzieć do późnego wieczora. Zazwyczaj to Mike, jako najstarszy i najbardziej odpowiedzialny, uświadamiał nas, jak późno się zrobiło, co powodowało błyskawiczne zakończenie spotkania. Większość z nas wolała nie ryzykować, że rozzłoszczeni rodzice wypowiedzą ro okropne słowo "szlaban".
- Nie uwierzycie, co się wydarzyło! - powiedziała uradowana Trish, kiedy tylko zajęłyśmy miejsce przy naszym ulubionym stoliku - w samiutkim rogu pomieszczenia, tuż przy oknie.
- Opowiadaj! - ponagliłam przyjaciółkę. Przez cały dzień nurtowało mnie, dlaczego ma taki dobry humor, ale każde pytanie zbywała jakąś nie mówiącą zbyt wiele uwagą.
- Deuce wraca do Miami! - wykrzyknęła, a my zaczęłyśmy piszczeć z radości, przekrzykując się wzajemnie.
- Jak to? - zapytała CeCe.
- Jego mama złożyła wymówienie? - zdziwiłam się. Co z Australią?
- Dlaczego ja o niczym nie wiem?! - Deuce był najlepszym przyjacielem Ty'a - brata Rocky, a i z nią przyjaźnił się od dziecka.
- Przymknijcie się to wam wszystko opowiem - zachichotała Trish. Wzruszyłam się, widząc ten blask w jej oczach. Ostatnie dni nie należały do najłatwiejszych. Tak przybitej i przugaszonej nie widziałam jej jeszcze nigdy. Nawet, kiedy uciekł Bambi - jej królik.
- Deuce dostał stypendium sportowe w tej męskiej szkole, wiecie, imienia Roosevelta.
- Dlaczego nie u nas? - zapytała CeCe.
- W Roosevelcie gwarantują mu internat, dzięki czemu jego mama może zostać w Australii - kontynuowała Trish. - Wraca tuż po Bożym Narodzeniu.
Kolejna porcja pisku. Cieszyłam się szczęściem przyjaciółki. To, co łączyło ją z Deucem było naprawdę magiczne. Czułam wściekłość, kiedy myślałam, że coś tak niezwykłego zostało przerwane w ten sposób.
Pomyślałam o naszej ostatniej, wirtualnej rozmowie. Chyba jestem mu winna przeprosiny. Cholera, lista jest coraz dłuższa.
Spojrzałam na roześmiane dziewczyny i mimowolnie uśmiechnęłam się - Sally miała rację - złością i gniewem daleko nie dojdę. To przyjaźń jest siłą napędową. I miłość.
A ja, mój drogi pamiętniczku, mam obie te rzeczy.


________________________________

Hiya!
Właściwie to rozdział miał się pojawić w weekend, ale wszystko jest bardziej interesujące, niż wypracowanie na hiszpański "Podróż, którą zapamiętasz do końca życia. 3000 słów"
Tja.
38 godzin w autokarze, dostałam okres, ukradli mi laptopa, facet siedzący obok obżerał się kanapkami z jakąś śmierdzącą kiełbasą. Wspominałam, że mam chorobę lokomocyjną? Mister G. oszaleje z radości, kiedy dostanie mój esej.
Jestem przemoczona, przemarznięta i cholernie głodna. To nie był dobry dzień.

Ps. Jeśli myślicie, że to koniec cierpień, kłótni i brazylijskiej telenoweli to jesteście w błędzie. To tylko cisza przed burzą.
Ps2. Wybaczcie wszelkie błędy, ale edytuję rozdział na telefonie (ktoś wie, jak się włącza polskie znaki na brytyjskiej klawiaturze? Help!) i nie odpowiadam za radosną twórczość T9.
Ps3. Przepraszam, że rozdział taki krótki i w dodatku o przysłowiowej dupie Maryni, ale potrzebowałam przerywnika, żeby móc popchnąć akcję do przodu.


wasza m.