środa, 30 października 2013

"Nic nie jest wyłącznie białe lub czarne..."

27 października

Uff, tyle się ostatnio dzieje w moim życiu, że próba zanotowania tego wszystkiego urasta do miana ogromnego wyzwania. Mimo, że dziś wtorek, chcąc opowiedzieć przynajmniej pobieżnie najnowsze wydarzenia, muszę cofnąć się do niedzieli. Potrzeba opisania tego tkwi głęboko w mojej podświadomości, wprost kipi ze mnie, a ja nie lubię, kiedy coś tak mocno mnie gryzie, więc korzystając z okazji, że odwołano chemię z powodu choroby pani Race, zamiast pospać godzinę dłużej, biorę długopis i wracam do niedzielnego poranka...

Od momentu, gdy tylko otworzyłam oczy, czułam się poirytowana. Wczorajsza posiadówka była przemiła, ale przede wszystkim bardzo inspirująca. Słowa dziewczyn dały mi sporo do myślenia i pełna pozytywnej energii, którą mi przekazały, pragnęłam zacząć działać. Tymczasem kręciłam się po domu z kąta w kąt i żałowałam, że przyjaciółki nie zostały dłużej. Chciałam rozpocząć realizację planu, ale Sonic Boom w niedzielę jest nieczynny, co wyjątkowo było mi bardzo nie w smak. Myślałby kto, że ze mnie taki pracuś. Wariowałam wyobrażając sobie Eve planującą kolejny perfidny ruch, który ma na celu pogrążenie mnie. Moja chora wyobraźnia pracowała na najwyższych obrotach, a ja chcąc się od tego uwolnić potrzebowałam rozmowy i wyrwania się z domu. Chciałam zadzwonić do Trish, ale miała dziś randkę z Deucem, więc ostatnie o czym marzyła to wałkowanie po raz enty tematu Henrietty. Dez pojechał na weekend do dziadków, a nikogo innego nie chciałam zadręczać swoją skwaszoną miną. Długo nie myśląc złapałam torbę i skierowałam się na przystanek autobusowy. Po raz, nie wiem już który, przeklinałam fakt, że do tej pory nie zdecydowałam się na zrobienie kursu prawa jazdy. Nie musiałabym tłuc się przez całe miasto w rozpadającym się autobusie. Własny środek transportu wiele by mi ułatwił. Pod warunkiem, że miałby mi kto ten środek transportu sfinansować. Na ojca w tej i nie tylko w tej kwestii nie mogłam liczyć. Tato wychodzi z założenia, że każdy szesnastoletni kierowca to zakała dróg i zagrożenie dla innych. Strasznie się wściekł, kiedy Mark kupił Kice samochód na urodziny. Dlaczego mi nikt nie robi takich prezentów? Przecież teoretycznie Mark jest również moim ojczymem chociaż nie mieszkamy razem. Powinnam go o to zapytać, gdybym kiedykolwiek zebrała się na odwagę żeby to uczynić. Rozmyślając tak, wysiadłam tuż obok domu mojego rodzeństwa. Trish miała rację - od wieków ich nie widziałam. Nie lubię przychodzić do Simmsów, zawsze wyobrażam sobie, że mają swoje plany, w których im przeszkadzam. Dziś, jak zawsze gdy tylko otworzyłam furtkę, napadły mnie wątpliwości. Najchętniej odwróciłabym się i uciekła, ale o ile widok Penny nie działał na mnie zachęcająco, strasznie tęskniłam za Meg i Jack'em. Nie pamiętam, kiedy ostatnio rozmawialiśmy ze sobą dłużej niż kilka minut. To było chyba tego dnia, gdy dekorowaliśmy salę na halloweenowe przyjęcie w szkole Maggie. O cholera! Ta zabawa jest jutro! Na śmierć o niej zapomniałam! Jeśli miałam nadzieję na miłą wizytę to mogłam już porzucić złudzenia. Jak znam moją siostrę najpierw poczęstuje mnie wymyślnymi złośliwościami, a następnie upokorzy wyborem przebrania, w którym będę się wstydziła pokazać publicznie. Tak, to będzie prawdziwy horror. Na domiar złego w sobotę impreza kostiumowa w mojej szkole, a ja nawet nie miałam pomysłu i funduszy na jakiekolwiek przebranie. Myśląc o tym wszystkim, instynktownie zawróciłam, miałam ochotę darować sobie tę wizytę. I tak nikt się mnie nie spodziewał.
- Hej Ally! - dziewczęcy głos tuż obok mnie osadził mnie w miejscu. Na ścieżce stały Emma i Kim. Zaklęłam w myślach. Teraz nie mogłam po prostu odejść.
- Część dziewczyny - zdobyłam się na blady uśmiech. Naprawdę ucieszył mnie widok stojącej przede mną dwójki. Kim jest super, gdyby tylko przejrzała na oczy i pokochała mojego brata, mogłabym bez uczucia drobnej niechęci rozmawiać z nią na każdy temat. Zdaję sobie sprawę, że nie da się zmusić nikogo do uczuć, ale tak bardzo chciałabym żeby mój braciszek był szczęśliwy. Pragnęłam dla niego dziewczyny takiej jak Emma. Uroczej, kochanej i słodkiej. Teoretycznie rzecz biorąc to nie łączą ich żadne więzy krwi, bo Emma pochodzi od Dawsonów nie Simmsów, ale w naszej podświadomości tak mocno wryło się przekonanie, że wszyscy jesteśmy rodziną, że mój brat prędzej by umarł niż spojrzał na Emmę inaczej niż na kuzynkę. A szkoda, bo byliby piękną parą. Ona - uosobienie dobroci, oddałaby ostatnią koszulę potrzebującemu, on - tak uroczo nieporadny. Swaty nie są moją dobrą stroną, ale nie zaszkodzi pomarzyć.
- Wchodzisz? - głos Kim wyrwał mnie z rozmyślań.
- Przepraszam, zamyśliłam się - uśmiechnęłam się przepraszająco i zapukałam do drzwi. Mimo, że mam swoje klucze, nigdy ich nie użyłam. Nie potrafiłabym wejść od tak sobie do tego domu.
- Ally, nie musisz pukać, głuptasie - Mark zawsze zwracał się do mnie z taką sympatią. Czułam się głupio, ale nie potrafiłam odpowiedzieć mu tym samym. Gdybym to zrobiła, w moim przekonaniu, zdradziłabym tatę. Wymamrotałam coś pod nosem i zapytałam o Meg.
- Jest u siebie - mężczyzna uśmiechnął się do stojących za mną dziewczyn. - Emma, Kimmy, witajcie! Wchodźcie, Jack się ucieszy.
Wyminęłyśmy Marka i weszłyśmy do środka. Dziewczyny przywitały się z Penny i skierowały do pokoju mojego brata. Próbowałam stać się niewidzialna i przemknąć dyskretnie za nimi, ale tego dnia szczęście mi nie dopisywało.
- Kochanie, co za miła niespodzianka! - Penny odłożyła książkę i wstała z fotela.
- Przyszłam do Meg - wymruczałam.
- Jest u siebie - uśmiechnęła się kobieta. - Koniecznie musisz zostać na obiad.
- Wpadłam tylko na chwilę - próbowałam się wywinąć.
- Jemy za półgodziny - zirytował mnie nieznoszący sprzeciwu ton w głosie Penny. Wyminęłam ją bez słowa i skierowałam się na piętro.
Nienawidziłam tego, gdy próbowała osaczać mnie tą swoją udawaną miłością. Może i była dobrą matką, ale tylko dla mojego rodzeństwa. W moim mniemaniu nie zasługiwała na miano matki. Była, cóż, inkubatorem, inaczej tego nie potrafię nazwać. Ktoś, kto porzuca dziecko nie ma prawa oczekiwać ani krzty szacunku.
Potrząsnęłam głową i ze zdumieniem skonstatowałam, że stoję bezczynnie pod pokojem siostry. Z rozrzewnieniem spojrzałam na lawendowy, brokatowy napis Megan i błyszczącą koronę nad literą "a". Pełna złych przeczuć co do przywitania, zapukałam do drzwi.
- Proszę - odetchnęłam z ulgą, usłyszawszy, że Meg jest wesoła.
- Cześć Maggie - uśmiechnęłam się i rozpoczęłam niemą modlitwę o zmiłowanie.
- Dobrze, że jesteś, mamy masę pracy przy kostiumach - wow, tego się nie spodziewałam. Liczyłam na serię wymyślnych złośliwości, a tu zero jakiejkolwiek reakcji. Przesunęłam krzesło i usiadłam przy biurku.
- Jakieś pomysły? - zapytałam.
- Będziemy księżniczkami - jęknęłam. Ze wszystkich możliwych opcji, moja zazwyczaj kreatywna i oryginalna siostra musiała wybrać tę najbardziej typową i popularną.
- Maggie, proszę cię, przecież to oklepane - próbowałam zainterweniować do poczucia wyższości tego małego stworka. - Co druga dziewczynka będzie księżniczką.
Serio. Nie przypuszczałam, że Meg mówi poważnie o tym pomyśle, ale na widok jej smutnej miny zmiękłam.
- Zawsze mam wymyślne i nietypowe kostiumy - poskarżyła się i spojrzała na mnie ponuro. - Może ja też chociaż raz chcę być przeciętną dziewczynką?
Okej, wygrała. Znajdę jakąś kieckę, to tylko przyjęcie dla dzieci. Z dwojga złego, tiary i blichtr nie są takie najgorsze. Musiałam przyznać, że mimo wszystko, sama nie wymyśliłabym nic lepszego. Głowiłabym się kilka godzin, a i tak skończyłabym w prześcieradle z wyciętymi otworami na oczy.
- Niech ci będzie - machnęłam ręką. - W końcu to twoje przyjęcie.
- Super! - ekscytacja i podniecenie Meg były niczym balsam na moje skołatane nerwy. - Mama uszyje nam sukienki! Już zaczęła i...
Moja siostra paplała jak nawiedzona.
- Jak to już zaczęła? - przerwałam wywód Meg. - Nie wiedziałam, że potrafi szyć.
- Szyje bardzo dobrze.
Na widok rzeczonych kreacji mina mi zrzedła i w myślach odwołałam każdą dobrą rzecz, jaką kiedykolwiek pomyślałam o tej małej, podstępnej, wolałam nie kończyć.
- To żart, prawda? - jęknęłam słabo. - Nie ma mowy, nie wyjdę w tym z domu.
-O co ci chodzi? - Meg zlustrowała mnie uważnym spojrzeniem. - Sukienka jest piękna.
A ja nie. Dzięki. Zamknęłam oczy, wmawiając sobie, że kiedy znów je otworzę, obraz, który ukazał mi się w lustrze zniknie. Wyglądałam jak beza. Wielka, różowa beza. Zerknęłam na Maggie. Miała na sobie przepiękną satynową zieloną suknię. Pominąwszy kolor, była to kopia kreacji Belli z "Pięknej i Bestii". Wyglądała oszałamiająco. Jej ciemne oczy i włosy były cudownie podkreślone dzięki głębi barwy sukni. Tak, każda mała dziewczynka mogła jej zazdrościć. Obie kreacje były uszyte bez wątpienia z wielką zręcznością i ze znajomością krawiectwa. Penny bez wątpienia miała talent. Tylko, że spoglądając na swoje oblicze, byłam daleka od zachwytów. Miałam na sobie zwoje różowo-białego jedwabiu i satyny. Spływały z każdej strony mojego ciała i patrząc na tę bezę, próbowałam się nie rozpłakać. Może ktoś wyglądałby w tym dobrze. Ktoś w wieku mojej siostry, ale nie szesnastoletnia dziewczyna. Ja w tym czymś mogłam wzbudzić tylko śmiech i współczucie. Ogarnęła mnie tak ogromna wściekłość, że z trudem opanowałam się żeby nie wrzasnąć na Meg. Ugryzłam się w język i nie powiedziałam co myślę na temat Penny. Jeszcze przyjdzie czas na burzenie autorytetów tej małej.
- Megan - zaczęłam, ale przerwało mi pukanie do drzwi. Po chwili do pokoju weszła autorka koszmaru, który doprowadził mnie do furii.
- Chodźcie na obiad - uśmiechnęła się Penny.
- Można wiedzieć co miałaś na myśli tworząc to coś? - zapytałam zimnym głosem. - Pewnie przez te lata zdążyło ci to umknąć, ale nie mam ośmiu lat! Udajesz wspaniałą matkę, ale gubisz się albo mylą ci się dzieci. Mam dość tej twojej miłości na pokaz! Chciałaś mnie upokorzyć i ukarać szyjąc stój dla dziecka? Jesteś żałosna.
Trzasnęłam drzwiami i poszłam do łazienki. Okej, zachowałam się okropnie, ale to, co miałam na sobie było katastrofą ubraniową na miarę Titanica. Oddychałam głęboko chcąc się uspokoić. Z niesmakiem porzuciłam kieckę w wannie i próbowałam zapomieć o tym, że muszę ją jutro założyć. Nie zawiodę Meg.
- Ally, zejdź na obiad - Penny zapukała do drzwi. Mówiła tym swoim radosnym, irytującym głosem, który tak bardzo mnie wpieniał. Nienawidzę hipokryzji, a ta kobieta zachowywała się tak, jakby nic się nie stało. Wyminęłam ją bez słowa i skierowałam się na dół, do jadalni. Tak, Simmsowie mają nawet jadalnię. Pomyślałam, że ta sytuacja to dobry trening przed zmaganiami z Eve. W tym domu perfidia otacza mnie prawie na każdym kroku.
W milczeniu usiadłam przy stole. Nie miałam ochoty na tę farsę, ale skoro już zostałam zmuszona do uczestnictwa, postanowiłam nadrobić zaległości w kontaktach i zajęłam miejsce między Emmą, a Megan. Nie zwracając uwagi na Penny, zaczęłam pałaszować przystawkę.
- Spotkałem twoją profesor od matematyki, Ally - po chwili odezwał się Mark. - Podobno zrobiłaś postępy.
Zakrztusiłam się i osłupiała spojrzałam na siedzącego nieopodal mężczyznę.
- Znasz starą Weinberger? - zapytałam zdumiona.
- Oczywiście, uczyła mnie w liceum i już wtedy była stara - zaśmiał się Mark.
- Nie wiedziałam, że mieszkałeś w Miami - po raz kolejny udało mu się mnie zadziwić. Mark był młodzieńczą miłością Penny, ale kiedy udało mi się cokolwiek na ten temat wyciągnąć z taty, odnosiłam wrażenie, że tak, jak i Penny, pochodził z Luizjany. Nigdy nie mówił, że znał Marka nim ten poderwał mu żonę.
- Tato nie wspominał, że mieszkaliśmy po sąsiedzku? Byliśmy najlepszymi kumplami w młodości.
- Z wiadomych względów pewnie wolał to przemilczeć - mruknęłam.
Mark po tym wyznaniu stracił w moich oczach. Jak można zabrać żonę najlepszemu przyjacielowi?! Wcale nie dziwiło mnie, że tato nie przyznawał się do znajomości z tym człowiekiem. Idealnie dopasował się do Penny.
- Ally, pomożesz mi z piosenkami? Jestem w chórkach w musicalu - Emma błyskawicznie zmieniła temat. Jak zawsze ratowała sytuację.
Umówiłyśmy się na wtorkowe popołudnie i zajęłyśmy rozmową o błahostkach. Mimo, że usiłowałam uczestniczyć w dyskusji, nie mogłam się w pełni na niej skupić. Banalna uwaga Marka uświadomiła mi, że nie znam mojego ojca. Przecież powinnam wiedzieć o takich sprawach, tym bardziej, że nasza sytuacja rodzinna jest dość specyficzna. Postanowiłam porozglądać się w domu za jakimiś pamiątkami z czasów młodości taty, Marka i Penny. Miałam przeczucie, że ta trójka może skrywać niejedną tajemnicę. Możliwe, że nie powinnam myśleć w ten sposób, ale wielokrotnie zbywano mnie półsłówkami, nawet Sally zdawała się wiedzieć o wiele więcej niż pokazywała. Ostatnio przekonałam się, że nic nie jest wyłącznie białe lub czarne i chciałam wyrobić sobie własny osąd nie na podstawie czyichś słów, a na podstawie faktów.
Zachowałam się jak hipokrytka, ale po skończonym obiedzie, kiedy zauważyłam, że Penny znika w kuchni, podążyłam za nią.
- Nie musisz zmywać po sobie - uśmiechnęła się kobieta stojąca przy oknie. Wzruszyłam ramionami.
- Posłuchaj, Ally, ja wiem, że do tej pory nie miałyśmy zbyt dobrego kontaktu, ale bardzo bym chciała żebyś przynajmniej spróbowała traktować mnie jak matkę.
Haha, dobre sobie. Jeden obiad, a ona już chce się wkupić w moje łaski. Nie przekupi mnie ani fenomenalnym deserem, ani tymi cudownymi kotlecikami. Z trudem udało mi się powstrzymać przed powiedzeniem tego, co chodziło mi po głowie. Ba, zdobyłam się nawet na blady uśmiech i coś wymamrotałam pod nosem.
- Nie wiedziałam, że tato i Mark się znali - zmieniłam temat.
- Ja też bardzo długo nie miałam o tym pojęcia - zaśmiała się Penny. - Poznałam Marka jeszcze w Luizjanie, jego dziadkowie mieszkali po sąsiedzku.
- A później spotkaliście się tutaj. Tato was sobie nie przedstawił? - drążyłam temat. To wszystko brzmiało jakoś chaotycznie i podejrzanie.
- Kochanie, to było tak dawno - Penny wyraźnie się zmieszała. Miałam rację, tkwił w tym jakiś sekret, a ja z całego serca pragnęłam go poznać. - Przepraszam za tę gafę z sukienką, Maggie była nią zachwycona.
A kogo interesuje ten horror modowy? Nie miałam teraz głowy do roztrząsania tej kwestii.
- Nieważne - machnęłam ręką. - Muszę lecieć.
Jak najszybciej tylko mogłam, pożegnałam się z rodzeństwem i dziewczynami. Chciałam wykorzystać nieobecność taty i pogrzebać w domu. Jadąc autobusem, gratulowałam sobie opanowania w rozmowie z Penny. Czułam się źle z tym, że grałam sympatię do tej kobiety. Nie przypuszczałam, że bez zająknięcia się potrafiłam tak udawać. Przecież ja nie jestem taka! Nie chcę taka być! Ale muszę. Wojna to wojna.
Pełna mieszanych uczuć, maszerowałam w stronę domu. Walka z Eve to jedno, ale nie chciałam się zatracić w udawaniu kogoś, kim nie jestem. Tak samo jak nie chciałam wykorzystywać Austina do odgrywania się na Blondi, ale jak miałam mu zakomunikować, że musimy spędzać więcej czasu razem, bo to mi w czymś pomoże? Sprowokowałabym pytania, na które ani nie chciałam, ani nie mogłam odpowiedzieć. Lepiej było milczeć i cieszyć się wspólnymi chwilami. Postanowiłam na jutrzejszym przyjęciu poprosić blondyna o pomoc w przemeblowaniu mojego pokoiku w Sonic Boom'ie. Już dawno chciałam poprzestawiać tam meble, a teraz miałam odpowiedni pretekst. Wszystko pasowało idealnie, no, oprócz mojej jutrzejszej kreacji, ale pocieszałam się tym, że jedynie Austin i CeCe zobaczą mnie w tym koszmarze. Na tym etapie naszej znajomości, nie wykorzystają tego przeciwko mnie.
- Allys, dzień dobry - usłyszałam za plecami znajomy głos. Pani Kathy, pomocnica z mojego sklepu w najlepsze szła w kierunku mojego domu. Nie wiem co zdziwiło mnie bardziej - jej obecność tutaj czy jej wygląd. Perfekcyjny makijaż plus wysokie obcasy i krwistoczerwona sukienka mogły wzbudzać zainteresowanie. Jeszcze nigdy nie widziałam jej tak eleganckiej i wystrojonej.
- Co pani tu robi? - zignorowałam jej powitanie.
- Ally, trochę więcej kultury - głos taty wbił mnie w ziemię. Byłam pewna, że nadal jest gdzieś w rozjazdach.
Spoglądałam otępiale raz na jedno, raz na drugie i milczałam z jednego powodu - najzwyczajniej w świecie nie miałam pojęcia co powiedzieć. Tato i pani Kathy? Nie ma mowy!
- Gdzie byłaś? - spytał ojciec.
- Na obiedzie u Penny - odparłam machinalnie.
Tato posłał mi wymowne spojrzenie. Miałam dość tego chorego trójkąta, bez słowa weszłam do domu i ignorując wszystko, położyłam się spać. Nie mam pojęcia jakim cudem tak długo spałam, ale obudził mnie dopiero budzik, zwiastujący poniedziałkową mękę.
- O cholera! - wrzasnęłam i jak burza pognałam do łazienki. Wciąż miałam na sobie wczorajszy strój. Zimny prysznic pomógł mi się rozbudzić, susząc włosy, wybierałam strój na dziś. O szesnastej powinnam być już u Meg żeby zabrać ją na szkolny bal. Nie miałam czasu na wymyślne przebieranki. Wsunęłam na siebie prosty tshirt, spodenki, kamizelkę i dłuższe botki. Los postanowił doświadczyć mnie dziś wyjątkowo mocno - na głowie kłębiła mi się szopa loków, która może nie była mocno twarzowa, ale za to idealnie wpasowywała się w mój obraz, kiedy będę musiała wbić się w różową katastrofę. Jeśli już mam wyglądać jak pośmiewisko to na całego. Nie patrząc na zegarek, wybiegłam z domu, miałam szczęście - zdążyłam na autobus w ostatniej chwili. Cały dzień minął mi podobnie - jeden wielki bieg. Nie miałam ani chwili dla siebie. W szkole męczyli nas odpytywaniem, wylądowałam przy tablicy na hiszpańskim, ale poradziłam sobie świetnie i dostałam A. Pan Perkins pochwalił mnie, co nie zdarza mu się nigdy. Duma i szczęście mnie rozpierały. Wyparowały ze mnie momentalnie, gdy ledwo się wyrobiwszy ze wszystkim, znalazłam się w pokoju Megan i pozwalałam wpinać sobie we włosy tiarę. Wyglądałam koszmarnie, ale widząc radość siostry, nie potrafiłam się złościć. Co tam, są gorsze nieszczęścia.
Mark zawiózł nas do szkoły. Cieszyłam się z tego, że nie musiałam jechać autobusem w tym stroju. Na korytarzach kręciła się cała chmara dzieciaków w najrozmaitszych kreacjach. Tak, jak przypuszczałam, było sporo księżniczek, ale wszystkie bladły przy nas. Byłyśmy atrakcją wieczoru, każda mijająca nas osoba zatrzymywała się choć na moment i z szeroko otwartymi oczyma, zbierała szczękę z podłogi. Niespodziewanie zaczęło mnie to bawić, a cała złość na Penny za zrobienie ze mnie pośmiewiska uleciała gdzieś w nieznane. CeCe pomachała do mnie z drugiego końca sali. Była przebrana za Kobietę Kot, a Flynn partnerował jej w stroju Batmana. Próbowałam się do nich przecisnąć, ale w tym tłoku nie było na to szans. Rozglądając się dookoła, pogratulowałam w duchu wszystkim, którzy pomagali przy dekorowaniu. Wykonaliśmy świetną robotę. Na parapetach stały wydrążone dynie ze świecami w środku, oprócz porozwieszanych przy suficie świecidełek w kształcie dyń, było to jedyne oświetlenie, co dawało niesamowity efekt. Panował przyjemny półmrok. Pajęczyny i kukły poustawiane tu o tam dopełniały dzieła. Opłacało się poświęcić trochę czasu. Efekt był piorunujący.
- Ally, idę po coś do picia - Meg spojrzała na mnie z tajemniczą minką i zniknęła w tłumie. Zaczęłam zastanawiać się co też ta mała diablica, która próbowała zmylić wszystkich anielskim obliczem, kombinuje. Bawiłam się w tworzenie mniej i bardziej prawdopodobnych teorii, kiedy usłyszałam piosenkę Elvisa - "Can't help falling in love..." Zdziwiłam się. Moja ulubiona piosenka na kostiumowym kinderbalu? A jednak czasy się zmieniają. Uśmiechnęłam się i zanuciłam cichutko refren.
- Ally, wiem, że kochasz tę piosenkę. Blask twojego uśmiechu oświetliłby całą Florydę. Nigdy nie przestawaj się uśmiechać, bo kiedy to robisz, świat jest piękniejszy. Podpisano: Książę - przeczytał ktoś, kto robił za didżeja.
Nogi się pode mną ugięły i odruchowo złapałam kogoś, kto podawał mi swoją dłoń.
- Zatańczymy? - stał przede mną Austin w stroju księcia i nie mam pojęcia, jak Megan to zrobiła, ale jego kostium idealnie pasował do mojego. Lekko skinęłam głową, wciąż nie mogąc wypowiedzieć słowa.
- Wyglądasz - blondyn przyjrzał się uważnie otaczającym mnie zwojom tkaniny - imponująco.
Wybuchnęłam śmiechem.
- No, no, jesteś księciem od godziny, a już posiadłeś sztukę dyplomacji.
- Ależ księżniczko, jakżebym śmiał okłamywać jej wysokość - rzekł Austin. Uśmiechając się, weszłam w rolę.
- Schlebiasz mi książę.
- Czy księżniczka pozwoli się porwać na kilka minut? - szepnął mi do ucha chłopak, jednocześnie tak sterując naszymi ruchami, że zbliżaliśmy się do wyjścia z sali.
- Ależ książę! Nie wypada! - odparłam z udawanym przestrachem. Blondyn zaśmiał się i pociągnąwszy mnie za rękę, wybiegł na korytarz. Wszystko tonęło w mroku, tu nie docierały światła z sali. Nie miałam pojęcia gdzie prowadzi mnie chłopak, ale nie przeszkadzało mi to. Czułam ekscytację i dreszczy emocji. Byłam pewna, że Megan pomagała w planowaniu tej akcji i postanowiłam przy najbliższej okazji jej podziękować i spełnić jakieś jej marzenie.
- Zamknij oczy - szepnął blondyn. Posłusznie uczyniłam to, o co prosił. Miałam wrażenie, że prowadzi mnie po jakichś schodach. Poczułam powiew świeżego powietrza
- Możesz otworzyć.
Wow. Staliśmy na dachu, a wokół nas stała cała masa świec. Na ścianie ktoś, najprawdopodobniej sam Austin ułożył serce ze świecidełek. Skądś dochodziła cichutka muzyka.
- Austin ja - wzruszona próbowałam coś powiedzieć, ale chłopak przerwał mi.
- Zatańczymy?
Po raz kolejny tego wieczoru skinęłam głową. Przytuleni do siebie trwaliśmy w tej magicznej chwili. Chłopak raz za razem obracał mnie, by po chwili jeszcze mocniej przytulić mnie do siebie. Chłonęłam każdą sekundę i zapisywałam głeboko w pamięci wiedząc, że to jeden z najpiękniejszych momentów mojego życia.
- Ally, nic na to nie poradzę, ale dzień do dniu się w tobie zakochuję - parafrazując Elvisa, chłopak zaśpiewał mi to wprost do ucha. Przeszedł mnie dreszcz, spojrzałam na niego błyszczącymi szczęściem oczyma i wtedy stało się coś, o co bym się nie podejrzewała. Nie panując nad sobą, pocałowałam Austina, a po chwili uciekłam zostawiając go osłupiałego wśród świec na dachu.
Zbiegłam po schodach jak burza, bojąc się, że chłopak będzie mnie gonił. Nie wiedziałam dlaczego uciekam, ale wiedziałam jedno - to, co stało się na dachu nie może się więcej powtórzyć. Teraz było jeszcze niewinnie, ale zbyt mocno angażowałam się w tę relację, a na tym etapie mojego życia nie mogłam sobie pozwolić na nic, co mogłoby mnie zniszczyć. Nie wiedziałam czy mogę traktować serio słowa Austina o miłości do mnie, nie chciałam cierpieć. Nie, nie, nie.
- Cholera jasna! - wrzasnęłam i walnęłam ręką w ścianę. Poczułam na ramieniu dwie mocne dłonie.
- Ally, spójrz na mnie - blondyn próbował mnie przytulić, ale wyrywałam mu się i wrzeszczałam coś bez ładu i składu.
- Ally, uspokój się - chłopak potrząsnął mną.
- Austin, to się nie uda - jęknęłam.
- Nie wiesz tego - przerwał mi zniecierpliwiony blondyn.
- A jeśli? Nie chcę cię stracić jako przyjaciela. Po co komplikować - nie zdążyłam skończyć, Austin zamknął mi usta pocałunkiem.
- Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz - zaśmiał się i wziąwszy mnie za rękę, zaprowadził mnie do sali, gdzie trwała zabawa.

- Tańczyliśmy cały wieczór - z rozrzewnieniem opowiadałam o wczorajszym przyjęciu Emmie. Odwiedziłam ją zaraz po szkole. Miałyśmy ćwiczyć chórki, ale siedząc nad ciastem cytrynowym i kawą latte, naszło nas na plotki i ploteczki.
- O cholera, Ally, zakochałaś się - Emma gwizdnęła pod nosem, a ja zawstydzona zakryłam twarz poduszką.
- Zakochałam - roześmiałam się. - Jak wariatka.

______________
Uff, tyle tylko mogę powiedzieć.
Miałyście kiedyś tak, że wieki temu zadano wam pracę domową, a wy machnęłyście na to ręką i stwierdziłyście, że macie jeszcze czas?
No właśnie.
Zaraz. Jak tylko zaczęłam chodzić na zajęcia z historii sztuki, zadano nam esej na temat Van Gogha. Powiem jedno - nienawidzę typa. Przez trzy dni właściwie nie spałam, nie jadłam ani nie miałam chwili dla siebie. Przeczytałam setki artykułów na temat malarza i jego dzieł, no i napisałam - Van Gogh - cuda oszalałego umysłu. Pisałam to przez prawie 24 godziny. Dwanaście stron. Po angielsku.
Rozdziałem miałam czas zająć się dopiero dziś. Z rozpędu napisałam już wypracowanie na hiszpański.

A jutro upiekę cudowny tort i sama go sobie zjem. Pierwsze urodziny bez przyjaciół i rodziny, będzie dziwnie.
Urodzinowy buziak w Waszą stronę!

PS. Jutro załączę link do fanpage, nie mam siły już schodzić na dół po laptopa.

EDIT:

Obiecany link: fanpage


Kocham Was!

Przeżywająca kryzys wieku średniego - M.